
Beatrycze
Wiedziała, że Cammy chętnie
odprowadziłby ją na górę, ale przekonała go, żeby tego nie robił. Chciała
porozmawiać z Lawrence’m w pojedynkę, nie zamierzając dawać wampirowi
okazji do zmiany tematu, a tak mogłoby być, gdyby ktoś spróbował im
przeszkadzać. Co prawda nie miała pewności, czy próba zadawania jakichkolwiek
pytań będzie miała sens, ale nie chciała się nad tym zastanawiać, w zamian
raz po raz przekonując samą siebie, że wszystko jest w porządku.
Początkowo
nie była pewna, czy zastanie kogokolwiek w apartamentowcu. Zawahała się
przed drzwiami, po czym spróbowała odszukać klucze, które dostała i które
wrzuciła do torebki po wyjściu z mieszkania, nim jednak zdążyła
przypomnieć sobie, w którym miejscu miały szansę się znajdować, zamek
ustąpił sam. Zaraz po tym znalazła się w bezpiecznych, w znajomy
sposób chłodnych ramionach, właściwie sama niepewna, które z nich
zareagowało pierwsze – ona, przy pierwszej okazji chcąc znaleźć się przy
Lawrence’u, czy może on, tak po prostu przygarniając ją do siebie. To i tak
nie miało dla kobiety większego znaczenia, skoro w jego objęciach czuła
się po prostu dobrze.
– W końcu
– usłyszała tuż przy uchu i prawie udało jej się uśmiechnąć. Czy dobrze
rozumiała, że się o nią martwił? – Gdzie byłaś tyle czasu? – dodał
niemalże z pretensją, co jedynie do jakiegoś stopnia ją rozbawiło.
– Z Alice
i Rosalie – przypomniała usłużnie. – Przynajmniej do czasu, bo później
gdzieś je zgubiłam i tak jakoś… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami.
L. drgnął,
po czym odsunął ją od siebie na długość wyciągniętych ramion. Widziała, że był
podenerwowany – i to najdelikatniej rzecz ujmując, co po wyjaśnieniach,
które mu zaserwowała, wcale aż tak bardzo jej nie dziwiło.
– Wróciłaś
sama? – zapytał z niedowierzaniem, wyraźnie poirytowany samą tylko
możliwością. – Czy te dziewczyny są niepoważne? Wszyscy mają pretensje do mnie,
a jednak kiedy przychodzi co do czego, to…
– Cameron
mnie przywiózł – przerwała mu pośpiesznie.
Zamilkł,
wyraźnie zaskoczony jej wyjaśnieniami. Znów zmierzył ją wzrokiem, chociaż sama
nie była pewna, czego tak naprawdę w tamtej chwili oczekiwał – oznak tego,
że mogłaby zrobić sobie krzywdę, okłamywać go albo… czegoś jeszcze innego? Nie
wiedziała, ale nie mogła zaprzeczyć, że obserwowanie tego wampira, kiedy
zachowywał się w ten sposób, miało w sobie coś zabawnego, co zarazem z miejsca
przypadło Beatrycze do gustu. Być może to nie było uczciwe, ale czuła się
dobrze z myślą o tym, że Lawrence’owi mogłoby na niej zależeć, nie
wspominając o sytuacji, w której zaczynał się o nią martwić.
– Cóż… Ten
chłopak bywa bardziej ogarnięty niż jego brat – powiedział po dłuższej chwili
zastanowienia mężczyzna, jakby od niechcenia wzruszając ramionami. – To teraz
nieważne, zresztą… Och, dobrze się bawiłaś? Oczywiście pomijając to, że cię
zgubiły – dodał spiętym tonem, najwyraźniej nie zamierzając tak po prostu o tym
zapomnieć.
Westchnęła,
w ostatniej chwili powstrzymując się przed natychmiastowym poruszeniem
któregoś z bardziej wrażliwych tematów. Nie zaprotestowała, kiedy Lawrence
poprowadził ją w głąb mieszkania, zachowując się w niemalże normalny
sposób – cokolwiek powinna przez to w jego przypadku rozumieć.
Przynajmniej początkowo próbowała rozmawiać z nim w najzupełniej
normalny, oparty na streszczaniu całego dnia sposób. Pominęła atmosferę w samochodzie,
słowa Rosalie i nieprzyjemności, w zamian koncentrując się przede wszystkim
na zakupach. Nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego, ale przynajmniej
spojrzał na nią, kiedy mimochodem stwierdziła, że ucieszyłaby się, gdyby
przynajmniej kilka z rzeczy, które w mniej lub bardziej samodzielny
sposób wybrała, przypadło mu do gustu.
Wampir
wymownie uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony jej tokiem rozumowania. Na jego
ustach pojawił się blady, nieco zaczepny uśmiech, który w równym stopniu
ją irytował, co i zarazem sprawiał przyjemność. To było dziwne – ta
rozbieżność emocji, której niemalże na każdym kroku doświadczyła – ale powoli
zaczynała przywykać do myśli o tym, że nic z tego, co działo się wokół
niej, nie było proste do zrozumienia.
– Przecież
to przede wszystkim tobie ma się podobać to, co sobie wybrałaś – usłyszała,
ostatecznie zbywając jego słowa wzruszeniem ramionami.
– Więc mi
się podoba – zapewniła pośpiesznie. – Po prostu chciałabym wiedzieć, co ty o tym
myślisz – wyjaśniła, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nagle
zmieszana.
Właściwie
nie zarejestrowała momentu, w którym dosłownie zmaterializował się u jej
boku. Instynktownie napięła mięśnie, kiedy zacisnął obie dłonie na oparciu kuchennego
krzesła, na którym siedziała, przy okazji muskając lodowatymi palcami jej
ramiona. Bezwiednie zadrżała, chociaż wcale nie była pewna, co się do tego
przyczyniło – tylko i wyłącznie różnica temperatur, czy może wciąż
odczuwane przez nią podenerwowanie.
– Dlaczego?
– zapytał ze spokojem L.
Nie
pierwszy raz zdawał jej to pytanie, próbując do wyjaśnienia sobie czegoś, co
najwyraźniej uważał za istotne. Problem polegał na tym, że nie zawsze była w stanie
sformułować odpowiedź, która choć po części mogłaby którekolwiek z nich
usatysfakcjonować. Nie miała pojęcia, czy robił to specjalnie, ale najczęściej w takich
sytuacjach czuła się jeszcze bardziej zmieszana, walcząc z mętlikiem w głowie.
Miała wrażenie, że powinna wiedzieć, ale… Cóż, wszystko wskazywało na to, że
sprawy wcale nie musiały być aż takie proste.
Wbiła wzrok
w przestrzeń, gorączkowo próbując zebrać myśli i stwierdzić, co
takiego powinna mu powiedzieć. Mimowolnie zadrżała, po raz kolejny zresztą, już
nawet nie będąc w stanie nad sobą zapanować. Tak było niemalże za każdym
razem, kiedy znajdował się obok, choć zarazem nie miała nic przeciwko takiemu
stanu rzeczy. Wręcz lgnęła do niego, czując się o wiele pewniej, kiedy
znajdował się obok albo decydował się ją dotknąć. W zasadzie, to jeśli
miałaby być ze sobą szczera, coraz częściej dochodziła do wniosku, że robił to
zdecydowanie za rzadko, przynajmniej z jej perspektywy. Chciała… czegoś
więcej, ale i to pozostawało dla Beatrycze zagadką równie wielką, co i emocje,
które wzbudzał w niej ten mężczyzna – i właśnie ta niewiedza wydawała
się w tym wszystkim najbardziej uciążliwa, zwłaszcza dla kogoś, kto nie
był w stanie przywołać do siebie choćby najbardziej błahych, oczywistych wspomnień.
– Nie wiem…
– przyznała zgodnie z prawdą, nie kryjąc rezygnacji. – Po prostu wydaje mi
się, że to ważne… Nawet bardzo – dodała, mając przy tym wrażenie, że co
najwyżej właśnie się pogrążała.
– Tak
uważasz? – Chociaż nie patrzyła na jego twarz, wyczuła, że się uśmiechnął. Nie
miała pojęcia, jakie wnioski wyciągnął z jej słów i chyba nawet nie
chciała tego wiedzieć, dochodząc do wniosku, że to najmniej istotna kwestia. – W porządku.
Co do twoich wątpliwości… Och, jesteś śliczna. To oczywiste, że będziesz
wyglądała dobrze we wszystkim, co ubierzesz – stwierdził tonem sugerującym, że
jak najbardziej tak uważał.
Zesztywniała,
w równym stopniu usatysfakcjonowana, co i zaskoczona jego słowami.
Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale na pewno nie takiej bezpośredniości z jego
strony. Z jakiegoś powodu serce zabiło jej jeszcze szybciej, w sposób,
którego nie potrafiła opanować i który z miejsca wprawił ją w konsternację.
Świetnie, więc nie dość, że już i tak czuła się dziwnie roztrzęsiona i niestabilna,
Lawrence na dodatek uważał, że wyglądała dobrze i…
Och, sama
już nie była pewna, co powinna myśleć – i to zarówno o swoich uczuciach,
jak i jego zachowaniu względem niej!
Milczała
zdecydowanie zbyt długo, by to mogło wydać się choć po części naturalne. Z uporem
wpatrywała się w stół przed sobą, słuchając jakiejś sensownej odpowiedzi,
ale żadna nie wydawała się kobiecie choć po części dobra. W pamięci wciąż
miała to, że L. nie był z nią aż tak szczery, jak mogłaby tego oczekiwać, a także
że miała z nim porozmawiać, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Nie miała
pojęcia jak i od czego powinna zacząć, a to zdecydowanie nie było
normalne. W zasadzie wiele rzeczy, które w ostatnim czasie robiło,
takich nie było, Beatrycze z kolei nie miała pojęcia, co powinna w związku
z tym zrobić.
– Trycze…
Hej, co się dzieje? Wszystko w porządku?
Kolejne
pytania skutecznie sprowadziły ją na ziemię, uprzytomniając, że zachowywała się
w co najmniej dziwny, niepokojący sposób. Z opóźnieniem dotarło do niej,
że już od dłuższego czasu trwała w ciszy, najpewniej nie reagując na
wcześniejsze nawoływania wpatrzonego w nią wampira. Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, chcąc się zreflektować, choć i to okazało się trudne, kiedy
przekonała się, jak intensywnie na nią patrzył. Z zaskoczeniem przekonała
się, że bardzo wiele ułatwiał i komplikował zarazem fakt, że byli sami,
choć trudno jej było stwierdzić, co takiego przeważało – wady czy może zalety
takiej sytuacji.
Och, nic
już nie widziała. Nie rozumiała zwłaszcza siebie i własnych emocji, ale…
– Jestem
tylko zmęczona – skłamała w tak nieprzekonujący sposób, że nie miała
wątpliwości, że L. doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie do końca
była z nim szczera. Przełknęła z trudem, w pośpiechu próbując
doprowadzić się do porządku, ale czuła, że idzie jej to – najdelikatniej rzecz
ujmując – marnie. – No i musimy porozmawiać, ale… – zaczęła raz jeszcze,
ostatecznie decydując się zamilknąć, tym bardziej, że Lawrence spojrzał na nią w co
najmniej skonsternowany sposób.
– Co się
stało? – zapytał natychmiast, raptownie poważniejąc.
Było coś
niepokojącego i przenikliwego zarazem w spojrzeniu, które jej rzucił.
Machinalnie napięła mięśnie, zresztą tak jak i on, bo ton, którym się
posługiwał, okazał się dość jednoznaczny. Przełknęła z trudem, próbując
przygotować się do ewentualnej rozmowy, ale wciąż miała wrażenie, że coś w nieprzyjemny
sposób ściska ją w gardle. Czuła, że w ten sposób zdecydowanie nie
doprowadzi do sytuacji, w której mogłaby sprawiać wrażenie pewnej siebie i poważnej,
ale w tamtej chwili najzwyczajniej w świecie o to nie dbała. To i tak
nie miało większego znaczenia, skoro niezależnie od wszystkiego musiała
poruszyć kilka istotnych tematów, poniekąd też dlatego, że obiecała coś
Cameronowi.
– Ja… Tylko
się nie denerwuj, dobrze? – wyrzuciła z siebie na wydechu. Wystarczył
jeden rzut oka na wyraz twarzy Lawrence’a, by zorientować się, że to
zdecydowanie nie działało w tak prosty sposób. – L…
– No,
zabrzmiało obiecująco – rzucił z przekąsem, nie szczędząc sobie
złośliwości. Z niedowierzaniem potrząsnął głową, bynajmniej nie sprawiając
wrażenia uspokojonego.
Westchnęła,
przez krótką chwilę mając ochotę się wycofać. Wiedziała, że w ten sposób
niczego nie osiągnie, ale co mogła poradzić na to, że zdecydowanie nie chciała
się z nim kłócić? Już i tak zamartwiała się o wiele bardziej,
niż powinna, a to o czymś świadczyło.
– Mam na
myśli… Cammy mnie podwiózł, co już ci powiedziałam – spróbowała raz jeszcze,
ostrożnie dobierając słowa. – Rozmawiałam z nim i… Hm, wiem już, co
spotkało Elenę – wyznała pod wpływem impulsu, decydując się postawić sprawę
jasno.
Przez kilka
pierwszych sekund nie zareagował na wypowiedziane przez Beatrycze słowa, po
prostu stojąc tuż obok i w milczeniu wpatrując się w jej twarz.
Mogła tylko zgadywać, co w tamtej chwili chodziło mu po głowie, tym
bardziej, że zauważyła, iż jeszcze bardziej napiął mięśnie. Chociaż wiedziała,
że L. w życiu nie posunąłby się do tego, żeby zrobić jej jakąkolwiek
krzywdę, instynkt sprawił, że mimo wszystko poczuła się zaniepokojona, musząc
wręcz walczyć o to, żeby przypadkiem się od niego nie odsunąć. Nie
chciała, żeby źle zrozumiał jej zachowanie albo słowa, tym bardziej, że
zdecydowanie nie poruszała tematu tylko i wyłącznie po to, żeby go
zdenerwować.
– Ach… Ach,
tak. – Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Lawrence zdecydował się
odezwać. Nie spodobało jej się to, że jego głos wydawał się niemalże całkowicie
wyprany z emocji, kiedy wampir zaczął udawać nienaturalnie wręcz
spokojnego. Wiedziała, że to nieprawda i to niepokoiło ją nawet bardziej
niż perspektywa tego, że jednak mógłby okazać złość. – Cofam to, co
powiedziałem: obaj z Aldero są uciążliwi.
– Wcale
nie! – obruszyła się, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Powiedział
mi, bo go poprosiłam… Przynajmniej on jeden – dodała z naciskiem, samą
siebie zaskakując nutką goryczy, która wkradła się do jej głosu. Wcześniej nie
zdawała sobie sprawy z tego, że traktowanie jej jak dziecko sprawiało aż
tyle bólu, być może dlatego, że bardzo łatwo mogła go ignorować, znajdując
wytłumaczenie dla takiego stanu rzeczy. Problem polegał na tym, że nie była w stanie
tkwić w tym w nieskończoność, jeśli nie chciała, by niewiedza doprowadziła
ją do szaleństwa. – Poza tym to było ważne, bo… Kiedy byłam w centrum
handlowym, wydarzyło się coś, o czym chyba powinnam ci powiedzieć. Przynajmniej
tak twierdzi Cammy – powiedziała po chwili zastanowienia.
Lawrence
nie odpowiedział, spoglądając na nią w niemalże naglący, zniecierpliwiony
sposób. Było coś niepokojącego w tym spojrzeniu, być może przez wzgląd na
jego rubinowe tęczówki, teraz częściowo pociemniałe przez nadmiar emocji.
Wiedziała, że się o nią martwił – to nie było żadną niespodzianką,
zwłaszcza biorąc pod uwagę wszystko to, co wielokrotnie mówił w zasadzie
od pierwszego dnia, w którym go poznała. Tak czy inaczej, była w stanie
zrozumieć znamienitą większość zachowań tego wampira, nawet jeśli nie wszystkie
przypadły Beatrycze do gustu w takim stopniu, jak L. mógłby oczekiwać.
Wciąż o tym
myślała, kiedy lodowate dłonie musnęły jej policzek, skutecznie przyprawiając o dreszcze.
Poderwała głowę, by móc spojrzeć mu w oczy, zaskoczona tym, że nagle
znalazł się jeszcze bliżej. Tym razem nie miała już możliwości, żeby uciec
wzrokiem gdzieś w bok, mogąc co najwyżej wpatrywać się w jego bladą
twarz – tak blisko jej własnej, że mogła poczuć słodki, lodowaty oddech.
Tęczówki wampira wydawały się przenikać ją na wskroś, wzbudzając w Beatrycze
jeszcze trudniejsze do zinterpretowania emocje. Sama już nie wiedziała, co
takiego czuje, nie wspominając o próbie nadążenia za tym, co działo się w głowie
Lawrence’a – bo to było po prostu niemożliwe… Przynajmniej na pierwszy rzut
oka, bo kiedy o tym pomyślała, odniosła wrażenie, że tak naprawdę okłamuje
samą siebie – i że jak najbardziej powinna wiedzieć.
Chłodne
palce przesunęły się po jej twarzy, muskając policzki. Z obawą i swego
rodzaju fascynacją przesunęła wzrokiem po znajomych już rysach, zupełnie jakby
chciała nauczyć się ich raz jeszcze i jak najlepiej zapamiętać. Czuła, że
powinna coś powiedzieć, a jednak nie była w stanie, zbyt oszołomiona
sytuacją, by zdobyć się na choćby najbardziej oczywiste działanie. W zamian
mogła co najwyżej siedzieć i patrzeć, chociaż to prowadziło donikąd.
–
Beatrycze… – Lawrence raz jeszcze zajrzał jej w oczy, żeby upewnić się,
czy oby na pewno go słuchała. Mimowolnie pomyślała, że to, iż rozróżniała poszczególne
słowa, wcale jeszcze nie znaczyło, że rozumiała ich przekaz. Cóż, to mogło
okazać się problematyczne, skoro z taką łatwością był w stanie ją rozproszyć.
– Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, dlaczego… traktuję cię w taki
sposób? – zapytał wprost, ostrożnie dobierając słowa. – Dlaczego denerwuję się,
kiedy dzieje się coś, czego nie przewidziałem albo co byłoby w stanie cię
zranić? Zdajesz sobie z tego sprawę? – drążył, więc niepewnie pokręciła
głową. Podejrzewała, ale to jeszcze nie znaczyło, że była czegokolwiek pewna.
– Wiem
jedynie, że jestem dla ciebie ważna – przyznała zgodnie z prawdą, niemalże
musząc zmusić się do wypowiedzenia kolejnych słów. – I chcę to zrozumieć…
Bo to ważne. Ale wiem też, że nie możesz cały czas mnie okłamywać – zauważyła
przytomnie.
Lawrence
westchnął, po czym potrząsnął głową.
– Robię to
właśnie dlatego, że jesteś ważna, co już zauważyłaś – przyznał, po czym zawahał
się na moment. – Nie traktuj tego jak kłamstwa, ale ostrożność z którą
ewentualnie mogę przesadzać. Cóż, nie przeczę, że… jestem trochę
przewrażliwiony w niektórych kwestiach – dodał z wyraźną niechęcią. –
Chciałem ci dać czas na oswojenie się z sytuacją, o czym też już
rozmawialiśmy. Sprawa z Eleną… Już i tak wszystko jest w porządku,
prawda?
– Cammy
powiedział mi to samo – zgodziła się, siląc na spokój. Może gdyby przekonała
go, że sobie radziła, wszystko stałoby się prostsze. – Poza tym on też był
delikatny. Nie traktował mnie, jakbym była aż taka krucha.
Pomyślała,
że być może nie powinna tego mówić, żeby dodatkowo nie prowokować Lawrence’a i nie
naradzić Camerona na kłopoty, ale nie mogła się powstrzymać. To dręczyło ją już
od dłuższego czasu, a teraz w końcu miała okazję po temu, by wprost
ubrać we właściwe słowa, w czym leżał problem. Chciała, żeby L. ją
zrozumiał, poza tym…
Och,
właściwie sama nie była pewna, czego tak naprawdę ponad to oczekiwała.
– W porządku…
Dobrze, tak – przyznał z wyraźną rezerwą Lawrence. Wciąż nie odrywał
wzroku od jej twarzy, poza tym jeszcze kiedy mówił, delikatnie pogładził ją po
policzku. – Może trochę się w tym zapędziłem, a ty nie jesteś aż taka
delikatna. Będę miał to na uwadze – obiecał, ale jego słowa mimo wszystko nie
sprawiły, że poczuła się jakkolwiek pewniej.
– Ja… To wciąż
nie jest wszystko – przypomniała mu cicho. Zaraz po tym mówiła dalej, nie chcąc
doprowadzić do sytuacji, w której spróbowałby jej przerwać. – Cammy
porozmawiał ze mną, bo kiedy szukałam Alice i Rosalie, na kogoś wpadł…
Albo raczej ktoś specjalnie uderzył we mnie, bo Cameron twierdzi, że to zbyt
wielki zbieg okoliczności… No i znowu pomylono mnie z Eleną, ale nie o to
chodzi – wyrzuciła z siebie niemalże na wydechu i chciała mówić
dalej, jednak tym razem Lawrence zdecydował się ją uciszyć.
–
Chwileczkę, bo chyba nie rozumiem… – Zamilkł, po czym spojrzał na nią w bardziej
stanowczy, zniecierpliwiony sposób. – Kto na ciebie wpadł, co?
Choć
pytanie na pierwszy rzut oka wydawało się niewinne, coś w jego brzmieniu
oraz sposobie, w jaki zachowywał się Lawrence, z miejsca Beatrycze
zaniepokoiło. Nie od razu zdecydowała się odpowiedzieć, w pierwszej
kolejności dając sobie kilka sekund na zebranie myśli. Nie, zdecydowanie nie w ten
sposób wyobrażała sobie tę rozmowę, ale to w gruncie rzeczy nie miało już
znaczenia. Najważniejsze i tak pozostawało dla niej to, że przynajmniej
jej wysłuchał, nawet jeśli żadne z wypowiedzianych słów nie miało
przynieść oczekiwanego efektu. Liczyło się to, że mogła coś zmienić, poza tym…
Cóż, ona w przeciwieństwie do Lawrence’a, chciała być z nim szczera –
i to niezależnie od możliwych konsekwencji.
– Z tego,
co powiedział mi Cammy… To był chyba Demetri Volturi – powiedziała wprost, po
czym wzruszyła ramionami. – Powiedział, że mam ci powiedzieć, bo to nie jest
normalne. Może to nic, ale… – Urwała, po czym z wahaniem spojrzała na
wyraźnie podenerwowanego wampira. – Czy dzieje się coś niedobrego, L?
Milczał
zdecydowanie zbyt długo, by uwierzyła w to, że mężczyzna nie spróbuje jej
okłamać. Zabawne, ale chyba nawet nie miała do niego o takie zachowanie
pretensji.
– Nie –
zapewnił, po czym zawahał się na moment. Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy,
ale na pewno nie tego, że uda mu się uśmiechnął i to na dodatek w zaskakująco
wręcz szczery sposób. – Ale to dobrze, że mi powiedziałaś. Dziękuję ci bardzo –
dodał ze spokojem, w następnej sekundzie jak gdyby nigdy nic nachylając
się w jej stronę.
Zamknęła
oczy, pozwalając żeby chłodne wargi musnęły jej czoło. W duchu westchnęła,
jedynie cudem powstrzymując grymas, bo taka reakcja była ostatnią, której mogłaby
oczekiwać. Co prawda czuła się dobrze z tym, że jej dotykał, był obok i traktował
jak najważniejszą osobę na świecie, ale… to wciąż nie było to – i właśnie
ta świadomość dręczyła ją w tym wszystkim najbardziej. Jak mogła liczyć na
coś więcej, skoro nawet w takim wypadku zachowywał się trochę tak, jakby
miał przed sobą dziecko?
Nie miała
pojęcia dlaczego, ale ta świadomość sprawiała jej ból.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz