26 stycznia 2017

Osiemdziesiąt

Beatrycze
Wiedziała, że Cammy chętnie odprowadziłby ją na górę, ale przekonała go, żeby tego nie robił. Chciała porozmawiać z Lawrence’m w pojedynkę, nie zamierzając dawać wampirowi okazji do zmiany tematu, a tak mogłoby być, gdyby ktoś spróbował im przeszkadzać. Co prawda nie miała pewności, czy próba zadawania jakichkolwiek pytań będzie miała sens, ale nie chciała się nad tym zastanawiać, w zamian raz po raz przekonując samą siebie, że wszystko jest w porządku.
Początkowo nie była pewna, czy zastanie kogokolwiek w apartamentowcu. Zawahała się przed drzwiami, po czym spróbowała odszukać klucze, które dostała i które wrzuciła do torebki po wyjściu z mieszkania, nim jednak zdążyła przypomnieć sobie, w którym miejscu miały szansę się znajdować, zamek ustąpił sam. Zaraz po tym znalazła się w bezpiecznych, w znajomy sposób chłodnych ramionach, właściwie sama niepewna, które z nich zareagowało pierwsze – ona, przy pierwszej okazji chcąc znaleźć się przy Lawrence’u, czy może on, tak po prostu przygarniając ją do siebie. To i tak nie miało dla kobiety większego znaczenia, skoro w jego objęciach czuła się po prostu dobrze.
– W końcu – usłyszała tuż przy uchu i prawie udało jej się uśmiechnąć. Czy dobrze rozumiała, że się o nią martwił? – Gdzie byłaś tyle czasu? – dodał niemalże z pretensją, co jedynie do jakiegoś stopnia ją rozbawiło.
– Z Alice i Rosalie – przypomniała usłużnie. – Przynajmniej do czasu, bo później gdzieś je zgubiłam i tak jakoś… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami.
L. drgnął, po czym odsunął ją od siebie na długość wyciągniętych ramion. Widziała, że był podenerwowany – i to najdelikatniej rzecz ujmując, co po wyjaśnieniach, które mu zaserwowała, wcale aż tak bardzo jej nie dziwiło.
– Wróciłaś sama? – zapytał z niedowierzaniem, wyraźnie poirytowany samą tylko możliwością. – Czy te dziewczyny są niepoważne? Wszyscy mają pretensje do mnie, a jednak kiedy przychodzi co do czego, to…
– Cameron mnie przywiózł – przerwała mu pośpiesznie.
Zamilkł, wyraźnie zaskoczony jej wyjaśnieniami. Znów zmierzył ją wzrokiem, chociaż sama nie była pewna, czego tak naprawdę w tamtej chwili oczekiwał – oznak tego, że mogłaby zrobić sobie krzywdę, okłamywać go albo… czegoś jeszcze innego? Nie wiedziała, ale nie mogła zaprzeczyć, że obserwowanie tego wampira, kiedy zachowywał się w ten sposób, miało w sobie coś zabawnego, co zarazem z miejsca przypadło Beatrycze do gustu. Być może to nie było uczciwe, ale czuła się dobrze z myślą o tym, że Lawrence’owi mogłoby na niej zależeć, nie wspominając o sytuacji, w której zaczynał się o nią martwić.
– Cóż… Ten chłopak bywa bardziej ogarnięty niż jego brat – powiedział po dłuższej chwili zastanowienia mężczyzna, jakby od niechcenia wzruszając ramionami. – To teraz nieważne, zresztą… Och, dobrze się bawiłaś? Oczywiście pomijając to, że cię zgubiły – dodał spiętym tonem, najwyraźniej nie zamierzając tak po prostu o tym zapomnieć.
Westchnęła, w ostatniej chwili powstrzymując się przed natychmiastowym poruszeniem któregoś z bardziej wrażliwych tematów. Nie zaprotestowała, kiedy Lawrence poprowadził ją w głąb mieszkania, zachowując się w niemalże normalny sposób – cokolwiek powinna przez to w jego przypadku rozumieć. Przynajmniej początkowo próbowała rozmawiać z nim w najzupełniej normalny, oparty na streszczaniu całego dnia sposób. Pominęła atmosferę w samochodzie, słowa Rosalie i nieprzyjemności, w zamian koncentrując się przede wszystkim na zakupach. Nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego, ale przynajmniej spojrzał na nią, kiedy mimochodem stwierdziła, że ucieszyłaby się, gdyby przynajmniej kilka z rzeczy, które w mniej lub bardziej samodzielny sposób wybrała, przypadło mu do gustu.
Wampir wymownie uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony jej tokiem rozumowania. Na jego ustach pojawił się blady, nieco zaczepny uśmiech, który w równym stopniu ją irytował, co i zarazem sprawiał przyjemność. To było dziwne – ta rozbieżność emocji, której niemalże na każdym kroku doświadczyła – ale powoli zaczynała przywykać do myśli o tym, że nic z tego, co działo się wokół niej, nie było proste do zrozumienia.
– Przecież to przede wszystkim tobie ma się podobać to, co sobie wybrałaś – usłyszała, ostatecznie zbywając jego słowa wzruszeniem ramionami.
– Więc mi się podoba – zapewniła pośpiesznie. – Po prostu chciałabym wiedzieć, co ty o tym myślisz – wyjaśniła, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, nagle zmieszana.
Właściwie nie zarejestrowała momentu, w którym dosłownie zmaterializował się u jej boku. Instynktownie napięła mięśnie, kiedy zacisnął obie dłonie na oparciu kuchennego krzesła, na którym siedziała, przy okazji muskając lodowatymi palcami jej ramiona. Bezwiednie zadrżała, chociaż wcale nie była pewna, co się do tego przyczyniło – tylko i wyłącznie różnica temperatur, czy może wciąż odczuwane przez nią podenerwowanie.
– Dlaczego? – zapytał ze spokojem L.
Nie pierwszy raz zdawał jej to pytanie, próbując do wyjaśnienia sobie czegoś, co najwyraźniej uważał za istotne. Problem polegał na tym, że nie zawsze była w stanie sformułować odpowiedź, która choć po części mogłaby którekolwiek z nich usatysfakcjonować. Nie miała pojęcia, czy robił to specjalnie, ale najczęściej w takich sytuacjach czuła się jeszcze bardziej zmieszana, walcząc z mętlikiem w głowie. Miała wrażenie, że powinna wiedzieć, ale… Cóż, wszystko wskazywało na to, że sprawy wcale nie musiały być aż takie proste.
Wbiła wzrok w przestrzeń, gorączkowo próbując zebrać myśli i stwierdzić, co takiego powinna mu powiedzieć. Mimowolnie zadrżała, po raz kolejny zresztą, już nawet nie będąc w stanie nad sobą zapanować. Tak było niemalże za każdym razem, kiedy znajdował się obok, choć zarazem nie miała nic przeciwko takiemu stanu rzeczy. Wręcz lgnęła do niego, czując się o wiele pewniej, kiedy znajdował się obok albo decydował się ją dotknąć. W zasadzie, to jeśli miałaby być ze sobą szczera, coraz częściej dochodziła do wniosku, że robił to zdecydowanie za rzadko, przynajmniej z jej perspektywy. Chciała… czegoś więcej, ale i to pozostawało dla Beatrycze zagadką równie wielką, co i emocje, które wzbudzał w niej ten mężczyzna – i właśnie ta niewiedza wydawała się w tym wszystkim najbardziej uciążliwa, zwłaszcza dla kogoś, kto nie był w stanie przywołać do siebie choćby najbardziej błahych, oczywistych wspomnień.
– Nie wiem… – przyznała zgodnie z prawdą, nie kryjąc rezygnacji. – Po prostu wydaje mi się, że to ważne… Nawet bardzo – dodała, mając przy tym wrażenie, że co najwyżej właśnie się pogrążała.
– Tak uważasz? – Chociaż nie patrzyła na jego twarz, wyczuła, że się uśmiechnął. Nie miała pojęcia, jakie wnioski wyciągnął z jej słów i chyba nawet nie chciała tego wiedzieć, dochodząc do wniosku, że to najmniej istotna kwestia. – W porządku. Co do twoich wątpliwości… Och, jesteś śliczna. To oczywiste, że będziesz wyglądała dobrze we wszystkim, co ubierzesz – stwierdził tonem sugerującym, że jak najbardziej tak uważał.
Zesztywniała, w równym stopniu usatysfakcjonowana, co i zaskoczona jego słowami. Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale na pewno nie takiej bezpośredniości z jego strony. Z jakiegoś powodu serce zabiło jej jeszcze szybciej, w sposób, którego nie potrafiła opanować i który z miejsca wprawił ją w konsternację. Świetnie, więc nie dość, że już i tak czuła się dziwnie roztrzęsiona i niestabilna, Lawrence na dodatek uważał, że wyglądała dobrze i…
Och, sama już nie była pewna, co powinna myśleć – i to zarówno o swoich uczuciach, jak i jego zachowaniu względem niej!
Milczała zdecydowanie zbyt długo, by to mogło wydać się choć po części naturalne. Z uporem wpatrywała się w stół przed sobą, słuchając jakiejś sensownej odpowiedzi, ale żadna nie wydawała się kobiecie choć po części dobra. W pamięci wciąż miała to, że L. nie był z nią aż tak szczery, jak mogłaby tego oczekiwać, a także że miała z nim porozmawiać, ale nie potrafiła się na to zdobyć. Nie miała pojęcia jak i od czego powinna zacząć, a to zdecydowanie nie było normalne. W zasadzie wiele rzeczy, które w ostatnim czasie robiło, takich nie było, Beatrycze z kolei nie miała pojęcia, co powinna w związku z tym zrobić.
– Trycze… Hej, co się dzieje? Wszystko w porządku?
Kolejne pytania skutecznie sprowadziły ją na ziemię, uprzytomniając, że zachowywała się w co najmniej dziwny, niepokojący sposób. Z opóźnieniem dotarło do niej, że już od dłuższego czasu trwała w ciszy, najpewniej nie reagując na wcześniejsze nawoływania wpatrzonego w nią wampira. Otworzyła i zaraz zamknęła usta, chcąc się zreflektować, choć i to okazało się trudne, kiedy przekonała się, jak intensywnie na nią patrzył. Z zaskoczeniem przekonała się, że bardzo wiele ułatwiał i komplikował zarazem fakt, że byli sami, choć trudno jej było stwierdzić, co takiego przeważało – wady czy może zalety takiej sytuacji.
Och, nic już nie widziała. Nie rozumiała zwłaszcza siebie i własnych emocji, ale…
– Jestem tylko zmęczona – skłamała w tak nieprzekonujący sposób, że nie miała wątpliwości, że L. doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie do końca była z nim szczera. Przełknęła z trudem, w pośpiechu próbując doprowadzić się do porządku, ale czuła, że idzie jej to – najdelikatniej rzecz ujmując – marnie. – No i musimy porozmawiać, ale… – zaczęła raz jeszcze, ostatecznie decydując się zamilknąć, tym bardziej, że Lawrence spojrzał na nią w co najmniej skonsternowany sposób.
– Co się stało? – zapytał natychmiast, raptownie poważniejąc.
Było coś niepokojącego i przenikliwego zarazem w spojrzeniu, które jej rzucił. Machinalnie napięła mięśnie, zresztą tak jak i on, bo ton, którym się posługiwał, okazał się dość jednoznaczny. Przełknęła z trudem, próbując przygotować się do ewentualnej rozmowy, ale wciąż miała wrażenie, że coś w nieprzyjemny sposób ściska ją w gardle. Czuła, że w ten sposób zdecydowanie nie doprowadzi do sytuacji, w której mogłaby sprawiać wrażenie pewnej siebie i poważnej, ale w tamtej chwili najzwyczajniej w świecie o to nie dbała. To i tak nie miało większego znaczenia, skoro niezależnie od wszystkiego musiała poruszyć kilka istotnych tematów, poniekąd też dlatego, że obiecała coś Cameronowi.
– Ja… Tylko się nie denerwuj, dobrze? – wyrzuciła z siebie na wydechu. Wystarczył jeden rzut oka na wyraz twarzy Lawrence’a, by zorientować się, że to zdecydowanie nie działało w tak prosty sposób. – L…
– No, zabrzmiało obiecująco – rzucił z przekąsem, nie szczędząc sobie złośliwości. Z niedowierzaniem potrząsnął głową, bynajmniej nie sprawiając wrażenia uspokojonego.
Westchnęła, przez krótką chwilę mając ochotę się wycofać. Wiedziała, że w ten sposób niczego nie osiągnie, ale co mogła poradzić na to, że zdecydowanie nie chciała się z nim kłócić? Już i tak zamartwiała się o wiele bardziej, niż powinna, a to o czymś świadczyło.
– Mam na myśli… Cammy mnie podwiózł, co już ci powiedziałam – spróbowała raz jeszcze, ostrożnie dobierając słowa. – Rozmawiałam z nim i… Hm, wiem już, co spotkało Elenę – wyznała pod wpływem impulsu, decydując się postawić sprawę jasno.
Przez kilka pierwszych sekund nie zareagował na wypowiedziane przez Beatrycze słowa, po prostu stojąc tuż obok i w milczeniu wpatrując się w jej twarz. Mogła tylko zgadywać, co w tamtej chwili chodziło mu po głowie, tym bardziej, że zauważyła, iż jeszcze bardziej napiął mięśnie. Chociaż wiedziała, że L. w życiu nie posunąłby się do tego, żeby zrobić jej jakąkolwiek krzywdę, instynkt sprawił, że mimo wszystko poczuła się zaniepokojona, musząc wręcz walczyć o to, żeby przypadkiem się od niego nie odsunąć. Nie chciała, żeby źle zrozumiał jej zachowanie albo słowa, tym bardziej, że zdecydowanie nie poruszała tematu tylko i wyłącznie po to, żeby go zdenerwować.
– Ach… Ach, tak. – Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim Lawrence zdecydował się odezwać. Nie spodobało jej się to, że jego głos wydawał się niemalże całkowicie wyprany z emocji, kiedy wampir zaczął udawać nienaturalnie wręcz spokojnego. Wiedziała, że to nieprawda i to niepokoiło ją nawet bardziej niż perspektywa tego, że jednak mógłby okazać złość. – Cofam to, co powiedziałem: obaj z Aldero są uciążliwi.
– Wcale nie! – obruszyła się, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Powiedział mi, bo go poprosiłam… Przynajmniej on jeden – dodała z naciskiem, samą siebie zaskakując nutką goryczy, która wkradła się do jej głosu. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, że traktowanie jej jak dziecko sprawiało aż tyle bólu, być może dlatego, że bardzo łatwo mogła go ignorować, znajdując wytłumaczenie dla takiego stanu rzeczy. Problem polegał na tym, że nie była w stanie tkwić w tym w nieskończoność, jeśli nie chciała, by niewiedza doprowadziła ją do szaleństwa. – Poza tym to było ważne, bo… Kiedy byłam w centrum handlowym, wydarzyło się coś, o czym chyba powinnam ci powiedzieć. Przynajmniej tak twierdzi Cammy – powiedziała po chwili zastanowienia.
Lawrence nie odpowiedział, spoglądając na nią w niemalże naglący, zniecierpliwiony sposób. Było coś niepokojącego w tym spojrzeniu, być może przez wzgląd na jego rubinowe tęczówki, teraz częściowo pociemniałe przez nadmiar emocji. Wiedziała, że się o nią martwił – to nie było żadną niespodzianką, zwłaszcza biorąc pod uwagę wszystko to, co wielokrotnie mówił w zasadzie od pierwszego dnia, w którym go poznała. Tak czy inaczej, była w stanie zrozumieć znamienitą większość zachowań tego wampira, nawet jeśli nie wszystkie przypadły Beatrycze do gustu w takim stopniu, jak L. mógłby oczekiwać.
Wciąż o tym myślała, kiedy lodowate dłonie musnęły jej policzek, skutecznie przyprawiając o dreszcze. Poderwała głowę, by móc spojrzeć mu w oczy, zaskoczona tym, że nagle znalazł się jeszcze bliżej. Tym razem nie miała już możliwości, żeby uciec wzrokiem gdzieś w bok, mogąc co najwyżej wpatrywać się w jego bladą twarz – tak blisko jej własnej, że mogła poczuć słodki, lodowaty oddech. Tęczówki wampira wydawały się przenikać ją na wskroś, wzbudzając w Beatrycze jeszcze trudniejsze do zinterpretowania emocje. Sama już nie wiedziała, co takiego czuje, nie wspominając o próbie nadążenia za tym, co działo się w głowie Lawrence’a – bo to było po prostu niemożliwe… Przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo kiedy o tym pomyślała, odniosła wrażenie, że tak naprawdę okłamuje samą siebie – i że jak najbardziej powinna wiedzieć.
Chłodne palce przesunęły się po jej twarzy, muskając policzki. Z obawą i swego rodzaju fascynacją przesunęła wzrokiem po znajomych już rysach, zupełnie jakby chciała nauczyć się ich raz jeszcze i jak najlepiej zapamiętać. Czuła, że powinna coś powiedzieć, a jednak nie była w stanie, zbyt oszołomiona sytuacją, by zdobyć się na choćby najbardziej oczywiste działanie. W zamian mogła co najwyżej siedzieć i patrzeć, chociaż to prowadziło donikąd.
– Beatrycze… – Lawrence raz jeszcze zajrzał jej w oczy, żeby upewnić się, czy oby na pewno go słuchała. Mimowolnie pomyślała, że to, iż rozróżniała poszczególne słowa, wcale jeszcze nie znaczyło, że rozumiała ich przekaz. Cóż, to mogło okazać się problematyczne, skoro z taką łatwością był w stanie ją rozproszyć. – Czy w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, dlaczego… traktuję cię w taki sposób? – zapytał wprost, ostrożnie dobierając słowa. – Dlaczego denerwuję się, kiedy dzieje się coś, czego nie przewidziałem albo co byłoby w stanie cię zranić? Zdajesz sobie z tego sprawę? – drążył, więc niepewnie pokręciła głową. Podejrzewała, ale to jeszcze nie znaczyło, że była czegokolwiek pewna.
– Wiem jedynie, że jestem dla ciebie ważna – przyznała zgodnie z prawdą, niemalże musząc zmusić się do wypowiedzenia kolejnych słów. – I chcę to zrozumieć… Bo to ważne. Ale wiem też, że nie możesz cały czas mnie okłamywać – zauważyła przytomnie.
Lawrence westchnął, po czym potrząsnął głową.
– Robię to właśnie dlatego, że jesteś ważna, co już zauważyłaś – przyznał, po czym zawahał się na moment. – Nie traktuj tego jak kłamstwa, ale ostrożność z którą ewentualnie mogę przesadzać. Cóż, nie przeczę, że… jestem trochę przewrażliwiony w niektórych kwestiach – dodał z wyraźną niechęcią. – Chciałem ci dać czas na oswojenie się z sytuacją, o czym też już rozmawialiśmy. Sprawa z Eleną… Już i tak wszystko jest w porządku, prawda?
– Cammy powiedział mi to samo – zgodziła się, siląc na spokój. Może gdyby przekonała go, że sobie radziła, wszystko stałoby się prostsze. – Poza tym on też był delikatny. Nie traktował mnie, jakbym była aż taka krucha.
Pomyślała, że być może nie powinna tego mówić, żeby dodatkowo nie prowokować Lawrence’a i nie naradzić Camerona na kłopoty, ale nie mogła się powstrzymać. To dręczyło ją już od dłuższego czasu, a teraz w końcu miała okazję po temu, by wprost ubrać we właściwe słowa, w czym leżał problem. Chciała, żeby L. ją zrozumiał, poza tym…
Och, właściwie sama nie była pewna, czego tak naprawdę ponad to oczekiwała.
– W porządku… Dobrze, tak – przyznał z wyraźną rezerwą Lawrence. Wciąż nie odrywał wzroku od jej twarzy, poza tym jeszcze kiedy mówił, delikatnie pogładził ją po policzku. – Może trochę się w tym zapędziłem, a ty nie jesteś aż taka delikatna. Będę miał to na uwadze – obiecał, ale jego słowa mimo wszystko nie sprawiły, że poczuła się jakkolwiek pewniej.
– Ja… To wciąż nie jest wszystko – przypomniała mu cicho. Zaraz po tym mówiła dalej, nie chcąc doprowadzić do sytuacji, w której spróbowałby jej przerwać. – Cammy porozmawiał ze mną, bo kiedy szukałam Alice i Rosalie, na kogoś wpadł… Albo raczej ktoś specjalnie uderzył we mnie, bo Cameron twierdzi, że to zbyt wielki zbieg okoliczności… No i znowu pomylono mnie z Eleną, ale nie o to chodzi – wyrzuciła z siebie niemalże na wydechu i chciała mówić dalej, jednak tym razem Lawrence zdecydował się ją uciszyć.
– Chwileczkę, bo chyba nie rozumiem… – Zamilkł, po czym spojrzał na nią w bardziej stanowczy, zniecierpliwiony sposób. – Kto na ciebie wpadł, co?
Choć pytanie na pierwszy rzut oka wydawało się niewinne, coś w jego brzmieniu oraz sposobie, w jaki zachowywał się Lawrence, z miejsca Beatrycze zaniepokoiło. Nie od razu zdecydowała się odpowiedzieć, w pierwszej kolejności dając sobie kilka sekund na zebranie myśli. Nie, zdecydowanie nie w ten sposób wyobrażała sobie tę rozmowę, ale to w gruncie rzeczy nie miało już znaczenia. Najważniejsze i tak pozostawało dla niej to, że przynajmniej jej wysłuchał, nawet jeśli żadne z wypowiedzianych słów nie miało przynieść oczekiwanego efektu. Liczyło się to, że mogła coś zmienić, poza tym… Cóż, ona w przeciwieństwie do Lawrence’a, chciała być z nim szczera – i to niezależnie od możliwych konsekwencji.
– Z tego, co powiedział mi Cammy… To był chyba Demetri Volturi – powiedziała wprost, po czym wzruszyła ramionami. – Powiedział, że mam ci powiedzieć, bo to nie jest normalne. Może to nic, ale… – Urwała, po czym z wahaniem spojrzała na wyraźnie podenerwowanego wampira. – Czy dzieje się coś niedobrego, L?
Milczał zdecydowanie zbyt długo, by uwierzyła w to, że mężczyzna nie spróbuje jej okłamać. Zabawne, ale chyba nawet nie miała do niego o takie zachowanie pretensji.
– Nie – zapewnił, po czym zawahał się na moment. Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że uda mu się uśmiechnął i to na dodatek w zaskakująco wręcz szczery sposób. – Ale to dobrze, że mi powiedziałaś. Dziękuję ci bardzo – dodał ze spokojem, w następnej sekundzie jak gdyby nigdy nic nachylając się w jej stronę.
Zamknęła oczy, pozwalając żeby chłodne wargi musnęły jej czoło. W duchu westchnęła, jedynie cudem powstrzymując grymas, bo taka reakcja była ostatnią, której mogłaby oczekiwać. Co prawda czuła się dobrze z tym, że jej dotykał, był obok i traktował jak najważniejszą osobę na świecie, ale… to wciąż nie było to – i właśnie ta świadomość dręczyła ją w tym wszystkim najbardziej. Jak mogła liczyć na coś więcej, skoro nawet w takim wypadku zachowywał się trochę tak, jakby miał przed sobą dziecko?
Nie miała pojęcia dlaczego, ale ta świadomość sprawiała jej ból.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa