
Melanie
Poruszała się ostrożnie,
zważając na każdy kolejny ruch i bodźce, które wychwytywały jej wyostrzone
zmysły. Raz po raz niespokojnie rozglądała się dookoła, mając wrażenie, że nie
jest sama i że ktoś nieustannie za nią podąża. To tylko twoje przewrażliwienie, Mel!, powtarzała sobie raz po raz,
ale niezależnie od tego, jak wiele razy wypowiedziałaby te słowa – czy to na
głos, czy w myślach – to i tak nie byłaby w stanie w nie
uwierzyć. Miała wrażenie, że umyka jej coś nader istotnego, chociaż zarazem nic
nie wskazywało na to, żeby była zagrożona. Nie widziała żadnych oznak
czyjejkolwiek obecności, a jednak…
Zawahała
się, z uporem odwlekając konieczność powrotu do magazynu. Pomyślała, że to
mogło mieć związek z jej wewnętrznym oporem przed spotkaniem z Jasonem,
ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie tę myśl. W porządku, mieli
trudniejszy okres, ale to jeszcze nie znaczyło, że chciała go zostawić. Musiała
po prostu to znosić – „tylko trochę”, co powtarzał za każdym razem, kiedy
ogarniała ją frustracja i jednak zdecydowała się uświadomić mu, że nie
wszystko było takie, jak mogłaby tego oczekiwać. To już nie było to samo życie,
które wiedli, zanim na ich drodze pojawiła się Claudia i wszystko się
pokomplikowało, ale usiłowała o tym nie myśleć. To tylko etap, tak?
Kolejny rozdział, który prędzej czy później dobiegnie końca, by ustąpić miejsca
czemuś nowemu – tym razem lepszemu, a przynajmniej taką miała nadzieję.
Przemknęła
przez zaciemnioną, opustoszałą uliczkę, po czym bez pośpiechu ruszyła przed
siebie. Poruszała się spokojnym, niemalże ludzkim krokiem, podświadomie licząc
się z tym, że nawet tutaj mogła spotkać człowieka. Chyba wolałaby
przekonać się, że źródłem niepokoju, który odczuwała, w rzeczywistości
pozostawała jakaś krucha, śmiertelna istota. Musiała się posilić, co zresztą
było pretekstem, dla którego zdecydowała się wyjść z magazynu, zostawiając
Jasona sam na sam z jego myślami. I tak nie zwracał na nią
szczególnej uwagi, nie po raz pierwszy oddalony i skupiony na czymś, czego
Melanie mogła co najwyżej się domyślać. Już chyba nawet nie miała mu tego za
złe, z dwojga złego woląc pewne kwestie przemyśleć, niż niepotrzebnie
naciskać i prowokować kolejną kłótnie.
Odrzuciła
od siebie niechciane myśli, próbując skupić się na bodźcach, które podsuwały
jej zmysły. Dzielnica przemysłowa zwłaszcza po zmroku miała w sobie coś,
co niejednego przyprawiłoby o dreszcze. Gdyby była zwykłą śmiertelniczką,
najpewniej byłaby co najmniej zaniepokojona koniecznością spacerowania po
okolicy w tak nieciekawych warunkach. Nie chodziło już nawet o to, że
na jej drodze mógłby pojawić się jakikolwiek bezdomny, bo ci zazwyczaj byli
niegroźni – czasami dziwni, przynajmniej na pierwszy rzut oka, ale jednak
nieszkodliwi. Jeśli miała być ze sobą szczera, już dawno doszła do wniosku, że
największymi zwyrodnialcami zwykle okazywali się ci, których nikt nie
podejrzewał o złe zamiary. Cóż, tak było w jej przypadku, bo
przeciętny śmiertelnik nie doszukiwał się w niej niebezpiecznej,
spragnionej krwi bestii, która przy pierwszej okazji spróbuje rzucić mu się do
gardła.
Świat
rządził się właśnie tak trudnymi, zwodniczymi prawami – pozorami, które
niejednego potrafiły zwieść na manowce. Co więcej, jeśli nie zrozumiało się ich
odpowiednio wcześnie, bardzo łatwo można było stać się ofiarą. Pod tym jednym
względem selekcja naturalna wydawała się działać idealnie.
Nie była
pewna, jak długo krążyła po okolicy, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć,
czego tak naprawdę szukała. Nie koncentrowała się na polowaniu w aż takim
stopniu, jak zazwyczaj, w gruncie rzeczy bez celu spacerując tam i z powrotem.
Jakby tego było mało, wciąż towarzyszyło jej to dziwne, niepokojące wrażenie –
poczucie tego, że ktokolwiek mógłby ją obserwować. To wydawało się niedorzeczne,
bo poza przeczuciem nie miała żadnego potwierdzenia swoich teorii, ale… takie
doświadczenie samo w sobie okazało się niepokojące. Nigdy nie należała do
osób przewrażliwionych, a jednak w tamtej chwili miała przede
wszystkim narastające z każdą kolejną sekundą wątpliwości.
Słodki
zapach krwi wyrwał wampirzycę z zamyślenia, sprawiając, że chcąc nie chcąc
skoncentrowała się na tym, co mogła ustalić z całą pewnością. Napięła
mięśnie, na krótką chwilę zamierając, zanim zdecydowała się ruszyć do biegu. Nie
potrzebowała szczególnego skupienia ani wysiłku, żeby ustalić, gdzie znajdowało
się źródło interesującego ją zapachu. Gardło jak na zawołanie zaczęło ją piec,
przypominając o wciąż towarzyszącym wampirzycy głodzie, ale była w stanie
ignorować tę niedogodność, od dawna już nie będąc niedoświadczoną małolatą,
która przez samą tylko obecność osoki, traciła kontrolę i wpadała w morderczy
szał. Ten etap od dawna miała za sobą, zresztą nie dopuściła się do stanu aż
tak kiepskiego, by zachowanie kontroli okazało się problematyczne.
Do czasu.
Nogi same
powiodły ją do opuszczonych już o tej porze doków. Musiała kluczyć
pomiędzy ustawionymi jedna na drugiej, przygotowanych do załadunku na dopiero
mający przypłynąć statek, skrzyń, tworzących swego rodzaju labirynt. Przeszkody
znacznie ograniczyły pole widzenia, ale Melanie nie zwróciła na to szczególnej
uwagi, z uporem podążając przed siebie. Pozorna cisza, zmącona przez gwar
wciąż tętniącego życiem Seattle, czy raczej jego bardziej przyjaznym ludziom
dzielnic, miała w sobie coś przenikliwego, choć i to nie zaniepokoiło
wampirzycy aż tak bardzo, jak coraz bardziej intensywny zapach krwi. To, a także
świadomość tego, że już zdecydowanie nie była sama.
Nie
potrafiła stwierdzić, co tak naprawdę poczuła w chwili, w której
doszły ją głosy i śmiechy. To jednoznacznie dało Melanie do zrozumienia,
że ma do czynienia z więcej niż jedną osobą – całą grupką, choć po samych
tylko przekrzykiwaniach trudno jej było stwierdzić, jak licznej grupy powinna
się spodziewać. Napięła mięśnie, coraz bardziej zaniepokojona i pełna
wątpliwości. Wiedziała, że po Seattle kręcili się nieśmiertelni, ale poza
rodziną, która chroniła siostrę Jasona, nie spotkała dotychczas żadnej
zorganizowanej, dzikiej grupy. Nie miała pojęcia, czy miasto przypadkiem nie zostało
„zajęte” przez jakikolwiek inny klan, tym samym czyniąc z niej i jej
towarzysza potencjalnych intruzów. Podróżowała wystarczająco długo, by
wiedzieć, że takie rzeczy się zdarzały i że istniały tereny, od których
zdecydowanie lepiej było trzymać się z daleka. Ostatnim, czego tak
naprawdę chciała, było wpadnięcie w kłopoty, więc jeśli ktokolwiek
panoszył się po okolicy… Och, zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby nie została
zauważona, bo wtedy naprawdę mogłoby wydarzyć się coś, czego bardzo szybko by
pożałowała.
Jason powinien o tym wiedzieć…,
pomyślała gorączkowo, próbując zebrać myśli, by podjąć jakąkolwiek sensowną
decyzję. Wiedziała, że to istotne, ale zarazem nie potrafiła zmusić się do
tego, żeby tak po prostu się wycofać. Po
prostu wróć do magazynu i mu powiedz.
Cóż, nie
zrobiła tego.
Sama nie
była pewna, co w większym stopniu nią kierowało – ciekawość czy coś innego
– to jednak nie miało znaczenia. Ostrożnie ruszyła dalej, próbując trzymać się w cieniu
i za wszelką cenę usiłując nie zwracać na siebie uwagi. Bezszelestne
poruszanie przyszło Melanie z łatwością, tym bardziej, że w przypadku
ewentualnej walki, zawsze preferowała ten rodzaj taktyki – dyskretne
podkradnięcie się do przeciwnika, by w następnej chwili rzucić się na
niego bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. „Mój skrytobójca!” – śmiał się czasami
Jason, a przynajmniej tak było jeszcze do niedawna, zanim zostali zmuszeni
do przybycia w tę okolicę. Chwilami miała wrażenie, że powrót do Seattle
był najgorszą z możliwych decyzji – początkiem końca, bo to miasto
wydawało się wyniszczać ich oboje, co z coraz większym wysiłkiem znosiła.
Chciała wyjechać, ale skoro to na tę chwilę nie było możliwe, musiała poradzić
sobie w inny sposób.
Głosy stały
się wyraźniejsze, tym samym ostatecznie odciągając uwagę Melanie od Jasona i innych
kwestii, które ostatecznie uznała za mało istotne. Podeszła bliżej, trzymając
się w cieniu i dyskretnie rozglądając się dookoła. Kiedy wychyliła
się zza jednego z górującego nad nią kontenerów, wcześniej dla pewności
kucając, by niepotrzebnie nie wrzucać się w oczy, przez krótką chwilę
miała wrażenie, że wydarzy się coś co najmniej niepokojącego – zostanie
zauważona, a potem… Och, wolała się nad tym nie zastanawiać, tym bardziej,
że scena, której chcąc nie chcąc stała się świadkiem, przyprawiła o dreszcze
nawet ją.
Grupka nie
była duża – czterech mężczyzn i dwie kobiety, a przynajmniej tyle
udało jej się naliczyć. Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż trzykrotnie
przewyższali ją i Jasona pod względem liczebności, a to mogło okazać
się niebezpieczne. Wiedziała, że w przypadku wampirów to nie zbiorowość
liczyła się najbardziej, nie zmieniało to jednak faktu, że ignorowanie
potencjalnego zagrożenia zdecydowanie nie wchodziło w grę. Mogli mieć
problemy, a na to zdecydowanie nie zamierzała pozwolić, w przeciwieństwie
do swojego partnera nie poświęcając całej uwagi zemście i przeszłości.
Była od tego chłopaka starsza i bardziej doświadczona, więc tym bardziej
wiedziała, w jaki sposób sobie radzić. W takim wypadku tym bardziej
miała prawo zatroszczyć się o nich oboje, niezależnie od tego, czego
mógłby oczekiwać Jason, zwłaszcza, że jako jego stwórczyni pozostawała za niego
odpowiedzialna.
Zmrużyła
oczy, mimowolnie krzywiąc się w odpowiedzi na słodki, drażniący zapach krwi.
Najbardziej szokujące okazało się to, że osoka wydawała się wszechobecna, przynajmniej
na pierwszy rzut oka. Melanie uniosła brwi, próbując stwierdzić, skąd w okolicy
wzięło się aż tyle krwi – dość świeżej, co była w stanie stwierdzić po wciąż
obecnych, przy braku oświetlenia przypominających atrament plamach na ziemi.
Jakby tego było mało, jeden z mężczyzn miał ją na sobie, co najpewniej
świadczyło, że to on był odpowiedzialny za obecny stan rzeczy. Kiedy do tego
Mel zauważyła, że nieznajomy uśmiecha się lubieżnie, wyraźnie z siebie
zadowolony, ledwo powstrzymała się przed wywróceniem oczami. Och, świetnie –
więc najpewniej miała do czynienia z dzieciakami, które doskonale bawiły
się tylko i wyłącznie dlatego, że ktoś zapewnił im wyostrzone zmysły. Nie
potrzebowała dodatkowych wyjaśnień, żeby zorientować się, że to nie prowadziło
do niczego dobrego, chociaż z drugiej strony…
Cichy jęk i szloch
sprawiły, że momentalnie powiodła wzrokiem dalej, z opóźnieniem dostrzegając
jeszcze jedną, skuloną pod innym z kontenerów postać. Sama nie była pewna,
jakim cudem wcześniej nie zauważyła wciąż żywej, zapłakanej kobiety, ale to
wydawało się najmniej istotne. Mimowolnie zamarła, w milczeniu obserwując
rozwój sytuacji i jedyną w towarzystwie, zapłakaną śmiertelniczkę.
Ciemne włosy opadły na twarz kobiety, przez co Melanie nie była w stanie
stwierdzić kim tak naprawdę była i ile mogła mieć lat, to zresztą w najmniejszym
nawet stopniu jej nie obchodziło. Jeśli miała być ze sobą szczera, sama
obecność człowieka, słodkiej krwi i wręcz namacalnego przerażenia
wystarczyła, by dodatkowo rozdrażnić tę bardziej drapieżną cząstkę Melanie,
sprawiając, że przez krótką chwilę sama miała ochotę dołączyć do nieznanego jej
towarzystwa, a potem ot tak ukrócić cierpienia już i tak nie mającej
szans na przeżycie śmiertelniczki.
Jedna z kobiet
– szczupła i jasnowłosa, przypominająca Mel jedną z bogatych
panienek, których tak nie znosiła, kiedy jeszcze była człowiekiem –
przemieściła się, w następnej sekundzie chwytając jedyną żywą ofiarę za
włosy. Kobieta wydala z siebie zdławiony, przypominający coś z pogranicza
jęku i krzyku dźwięk, tym samym sprawiając, że skryta za kontenerami
wampirzyca mimowolnie się skrzywiła. Może i sama wielokrotnie musiała
zabijać, żeby przetrwać, ale nigdy nie widziała powodu, by szczególnie znęcać
się nad tymi, którzy tak czy inaczej mieli skończyć jako jej posiłek. „Nie baw
się jedzeniem” – okrutne, biorąc pod uwagę to, kim była, ale na swój sposób
humanitarne, o ile takie stwierdzenie w ogóle miało rację bytu w przypadku
kogoś, kto żywił się krwią. Nie zmieniało to jednak faktu, że Melanie miała
ochotę na kogoś warknąć, kiedy obserwowana przez nią nieśmiertelna zdecydowanym
ruchem poderwała swoją ofiarę do pionu, w następnej sekundzie popychając
zapłakaną kobietę tak, by ta z kolejnym zdławionym jękiem osunęła się na
kolana. Z odległości trudno było stwierdzić, czy przy upadku jakkolwiek
się zraniła, zresztą przy wszechobecnym zapachu krwi, dodatkowa dawka osoki nie
czyniła żadnemu z wampirów najmniejszej nawet różnicy.
– Proszę…
Gdyby nie
wyostrzone zmyły, Melanie miałaby poważny problem z rozróżnieniem
jakichkolwiek słów. Nie miała nawet pewności, czy klęcząca pośród swoich
potencjalnych oprawców kobieta dodała cokolwiek więcej, bo cichy szept został
skutecznie zagłuszony przez śmiechy. Melanie bezwiednie zacisnęła dłonie w pieści,
ledwo powstrzymując się przed sfrustrowanym prychnięciem. O, tak! Bardzo zabawne!, pomyślała z przekąsem, ale zmusiła
się do tego, żeby milczeć. Wiedziała, że gdyby została zauważona, mogłoby się
to dla niej skończyć w co najmniej nieciekawy sposób.
Inny,
równie istotny problem polegał na tym, że mogła wykluczyć teorię o młodziakach.
Choć trzymała się na dystans, nawet ona miała problem z tym, żeby pozostać
obojętną na wszechobecną słodycz, zmuszona do ciągłego przełykania gromadzącego
się w ustach jadu. Gdyby ci, których widziała, zostali niedawno
przemienieni, zdecydowanie nie mieliby cierpliwości, żeby pastwić się nad
jakimkolwiek człowiekiem. Problem z nowo narodzonymi polegał na tym, że
zabijali bez opamiętania – ani po to, żeby przeżyć, ani tym bardziej dla
przyjemności. Robili to, co nakazywał im instynkt, zwłaszcza na krótko po
przemianie przysłaniający jakiekolwiek ludzkie odruchy. Ci, których widziała,
musieli mieć przynajmniej kilkunastoletnie doświadczenie, skoro wciąż byli w stanie
nad sobą panować…
A do tego
wszystkiego prawie na pewno byli sadystami, chociaż tego ostatniego wolałaby nigdy
się nie dowiedzieć – nie w taki sposób, jak ostatecznie przyszło jej
zaobserwować.
Ten,
którego pokrywała krew, bez pośpiechu podszedł do klęczącej na ziemi
śmiertelniczki. Melanie uniosła brwi, z opóźnieniem dostrzegając, że w rękach
dzierżył niewielki, ale bez wątpienia ostry nóż. Choć nie była w stanie
dostrzec twarzy mężczyzny, coś podpowiedziało jej, że najpewniej się uśmiechał
– i to w sposób, którego zdecydowanie nie miała być w stanie
uznać za normalny. Zaraz po tym
wampir jak gdyby nigdy nic wyciągnął rękę ku twarzy swojej ofiary, ostrzem
odgarniając zasłaniające twarz włosy na bok. Kobieta jęknęła, po czym
spróbowała się odsunąć, krzywiąc się, kiedy krawędź noża naruszyła skórę –
tylko powierzchownie, ale to wystarczyło, żeby popłynęło jeszcze więcej krwi.
– Och, daj
już spokój – zniecierpliwiła się jasnowłosa wampirzyca, która wcześniej
przykuła uwagę Melanie. Z wyraźną irytacją spojrzała na klęczącą
śmiertelniczkę, przez krótką chwilę sprawiając wrażenie chętnej, by raz jeszcze
chwycić ją za włosy, podciągnąć do pionu, a potem po prostu zabić. – To
zaczyna być nudne, więc…
– Zamknij
się już, Marcy – warknął inny z mężczyzn, w odpowiedzi na pretensje
wampirzycy jedynie wywracając oczami.
Marcy wydęła
usta, ale posłusznie zamilkła, ograniczając się do biernego obserwowania tego,
co działo się na jej oczach. Melanie również zastygła w bezruchu, czekając
na rozwód wypadków. Była trochę jak sparaliżowana, do pewnego stopnia pragnąć
dyskretnie się wycofać, by nie sprawdzać, jak daleko byli skłonni posunąć się
nieznajomi. Z drugiej strony, z czystej złośliwości miała ochotę
wtrącić się w całe to szaleństwo, by skopać kilka tyłków, ale to
zdecydowanie nie skończyłoby się dobrze – przynajmniej nie dla niej, bo
zdecydowanie nie miała szans z tak dużą grupą przeciwników.
Och, weź się w garść!, warknęła na
siebie w duchu, coraz bardziej zaniepokojona. Widziałaś dość… A martwa nikomu się na nic nie przydasz,
dodała, ale nawet to nie było w stanie zmusić jej do tego, żeby ruszyła
się choć o milimetr. Pomimo obaw i wątpliwości, bardzo chciała
dowiedzieć się więcej, choć to wcale nie musiało być aż takim dobrym pomysłem. W zasadzie
to wszystko w niej aż krzyczało, że właśnie postępowała bardzo głupio,
ale…
Krzyk
wyrwał ją z zamyślenia, sprawiając, że poczuła się jeszcze bardziej
zaniepokojona. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, woląc nie wiedzieć, co tak
naprawdę działo się gdzieś tam, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Nie mogła
niczego zrobić, zresztą nie w jej gestii leżało ratowanie śmiertelników,
którzy mieli to nieszczęście, że przypadkiem wplątali się w sprawy, które
dotyczyły nieśmiertelnych. To było niczym loteria – ci, którym zabrakło
szczęścia, najzwyczajniej w świecie umierali, niezależnie od tego, czy
czymś sobie na to zasłużyli. W jej przypadku śmierć doprowadziła do czegoś
bardziej złożonego, bo chyba tylko w ten sposób potrafiła opisać to, kim
teraz była.
Tak… Można
powiedzieć, że na swój sposób dopisało jej szczęście, choć to brzmiało jak dość
naciągana teoria. Nie zmieniało to jednak faktu, że niezależnie od tego, jak
prezentowała się przeszłość, mogła cieszyć się tym, że wciąż istniała – w mniej
lub bardziej akceptowalnej postaci.
Zawahała
się, dziwnie roztrzęsiona i oszołomiona sytuacją. Nie chciała patrzeć na
kobietę, nie tyle nie czerpiąc przyjemności z obserwowania poczynań zdziczałej
grupki, co… z innych powodów. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści,
po czym napięła mięśnie tak mocno, że przez krótką chwilę sama nie była pewna,
jakim cudem nie rozpadła się na kawałeczki. Zacisnęła usta, coraz bardziej
sfrustrowana słabością, którą tak nagle przyszło jej okazać, zwłaszcza kiedy
chcąc nie chcąc sięgnęła pamięcią wstecz – o całe lata, do okresu, który
pamiętała jak przez mgłę, bo dotyczył jej ludzkiego życia. Krucha, przerażona
dziewczyna, która wylądowała w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej
godzinie, dosłownie z dnia na dzień obdarta z tego, co miała –
człowieczeństwa, życia i… jakiejś cząstki siebie. Tego, kim była kiedyś…
Ona też nie
miała wyboru, ale tak to przecież działało, prawda? Może to po prostu było jej
przeznaczeniem, o ile coś takiego w ogóle miało rację bytu. Nie
zmieniało to jednak faktu, że bardzo wiele kwestii uległo zmianie, ona z kolei
miała o wiele ważniejsze sprawy do załatwienia, aniżeli zadręczanie się z powodu
przypadkowej śmiertelniczki. Nie była odpowiedzialna za nic, pomijając bezpieczeństwo
Jasona i swoje własne – i właśnie tego zamierzała się trzymać.
Wystarczy, warknęła na siebie w duchu.
Tym razem
zdołała zmusić swoje ciało do współpracy, ostrożnie prostując się i zaczynając
wycofywać. Wciąż czuła się dziwnie oszołomiona, z zaskoczeniem przekonując
się, że drży. Natychmiast spróbowała nad sobą zapanować, za żadne skarby nie
potrafiąc wytłumaczyć takiej reakcji. To nic nie znaczyło, prawda? Równie mało
istotna pozostawała kwestia tego, że przypadkowo znalazła się w tym
miejscu. Teraz musiała już tylko skupić się na tym, co najważniejsze, a więc
na przekazaniu Jasonowi, że powinni zachować czujność, bo nie kręcili się w okolicy
jako jedyni. Kto wie, może przy odrobinie szczęścia miała nakłonić swojego
wyjątkowo ciężkiego chłopaka do tego, żeby w końcu się wynieśli – chociaż
kawałek, choćby na drugi koniec Seattle albo do sąsiedniej miejscowości. Miała wrażenie,
że każde rozwiązanie może okazać się zbawienne, tym bardziej, że wyrwanie
Jasona gdzieś, gdzie mogliby cieszyć się spokojem, wydawało się dość
obiecujące, jeśli chodziło o jego obsesję na punkcie Liz. Może gdyby zajął
myśli czymś innym, wtedy…
Nie
zarejestrowała momentu, w którym ktoś znalazł się za nią. W zasadzie
nie zauważyła niczego, co mogłoby świadczyć o czyjejkolwiek obecności, to
jednak nie miało znaczenia. Liczyło się przede wszystkim to, że tak po prostu
pozwoliła zajść się od tyłu, niczym jakaś pierwsza naiwna, nie mając okazji
choćby jęknąć, kiedy czyjeś ramiona bezceremonialnie otoczyły ją od tyłu,
owijając się wokół jej talii. Szarpnęła się, za wszelką cenę próbując się
oswobodzić, ale przeciwnik okazał się zdecydowanie zbyt silny, by miała szansę w ewentualnej
walce – nie po tym, jak została zaatakowana od tyłu, już i tak mając
powody, żeby cieszyć się z tym, że wciąż żyła. Wystarczył jeden szybki
ruch, żeby pozbawić ją głowy, a jednak jej napastnik nie zamierzał posunąć
się aż tak daleko – przynajmniej na razie.
Z chwilą, w której
została dosłownie wypchnięta do skupionego na tamtej ludzkiej kobiecie
towarzystwa, zrozumiała, że w każdej chwili mogło spotkać ją coś o wiele
gorszego od śmierci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz