27 stycznia 2017

Osiemdziesiąt jeden

Melanie
Poruszała się ostrożnie, zważając na każdy kolejny ruch i bodźce, które wychwytywały jej wyostrzone zmysły. Raz po raz niespokojnie rozglądała się dookoła, mając wrażenie, że nie jest sama i że ktoś nieustannie za nią podąża. To tylko twoje przewrażliwienie, Mel!, powtarzała sobie raz po raz, ale niezależnie od tego, jak wiele razy wypowiedziałaby te słowa – czy to na głos, czy w myślach – to i tak nie byłaby w stanie w nie uwierzyć. Miała wrażenie, że umyka jej coś nader istotnego, chociaż zarazem nic nie wskazywało na to, żeby była zagrożona. Nie widziała żadnych oznak czyjejkolwiek obecności, a jednak…
Zawahała się, z uporem odwlekając konieczność powrotu do magazynu. Pomyślała, że to mogło mieć związek z jej wewnętrznym oporem przed spotkaniem z Jasonem, ale prawie natychmiast odrzuciła od siebie tę myśl. W porządku, mieli trudniejszy okres, ale to jeszcze nie znaczyło, że chciała go zostawić. Musiała po prostu to znosić – „tylko trochę”, co powtarzał za każdym razem, kiedy ogarniała ją frustracja i jednak zdecydowała się uświadomić mu, że nie wszystko było takie, jak mogłaby tego oczekiwać. To już nie było to samo życie, które wiedli, zanim na ich drodze pojawiła się Claudia i wszystko się pokomplikowało, ale usiłowała o tym nie myśleć. To tylko etap, tak? Kolejny rozdział, który prędzej czy później dobiegnie końca, by ustąpić miejsca czemuś nowemu – tym razem lepszemu, a przynajmniej taką miała nadzieję.
Przemknęła przez zaciemnioną, opustoszałą uliczkę, po czym bez pośpiechu ruszyła przed siebie. Poruszała się spokojnym, niemalże ludzkim krokiem, podświadomie licząc się z tym, że nawet tutaj mogła spotkać człowieka. Chyba wolałaby przekonać się, że źródłem niepokoju, który odczuwała, w rzeczywistości pozostawała jakaś krucha, śmiertelna istota. Musiała się posilić, co zresztą było pretekstem, dla którego zdecydowała się wyjść z magazynu, zostawiając Jasona sam na sam z jego myślami. I tak nie zwracał na nią szczególnej uwagi, nie po raz pierwszy oddalony i skupiony na czymś, czego Melanie mogła co najwyżej się domyślać. Już chyba nawet nie miała mu tego za złe, z dwojga złego woląc pewne kwestie przemyśleć, niż niepotrzebnie naciskać i prowokować kolejną kłótnie.
Odrzuciła od siebie niechciane myśli, próbując skupić się na bodźcach, które podsuwały jej zmysły. Dzielnica przemysłowa zwłaszcza po zmroku miała w sobie coś, co niejednego przyprawiłoby o dreszcze. Gdyby była zwykłą śmiertelniczką, najpewniej byłaby co najmniej zaniepokojona koniecznością spacerowania po okolicy w tak nieciekawych warunkach. Nie chodziło już nawet o to, że na jej drodze mógłby pojawić się jakikolwiek bezdomny, bo ci zazwyczaj byli niegroźni – czasami dziwni, przynajmniej na pierwszy rzut oka, ale jednak nieszkodliwi. Jeśli miała być ze sobą szczera, już dawno doszła do wniosku, że największymi zwyrodnialcami zwykle okazywali się ci, których nikt nie podejrzewał o złe zamiary. Cóż, tak było w jej przypadku, bo przeciętny śmiertelnik nie doszukiwał się w niej niebezpiecznej, spragnionej krwi bestii, która przy pierwszej okazji spróbuje rzucić mu się do gardła.
Świat rządził się właśnie tak trudnymi, zwodniczymi prawami – pozorami, które niejednego potrafiły zwieść na manowce. Co więcej, jeśli nie zrozumiało się ich odpowiednio wcześnie, bardzo łatwo można było stać się ofiarą. Pod tym jednym względem selekcja naturalna wydawała się działać idealnie.
Nie była pewna, jak długo krążyła po okolicy, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć, czego tak naprawdę szukała. Nie koncentrowała się na polowaniu w aż takim stopniu, jak zazwyczaj, w gruncie rzeczy bez celu spacerując tam i z powrotem. Jakby tego było mało, wciąż towarzyszyło jej to dziwne, niepokojące wrażenie – poczucie tego, że ktokolwiek mógłby ją obserwować. To wydawało się niedorzeczne, bo poza przeczuciem nie miała żadnego potwierdzenia swoich teorii, ale… takie doświadczenie samo w sobie okazało się niepokojące. Nigdy nie należała do osób przewrażliwionych, a jednak w tamtej chwili miała przede wszystkim narastające z każdą kolejną sekundą wątpliwości.
Słodki zapach krwi wyrwał wampirzycę z zamyślenia, sprawiając, że chcąc nie chcąc skoncentrowała się na tym, co mogła ustalić z całą pewnością. Napięła mięśnie, na krótką chwilę zamierając, zanim zdecydowała się ruszyć do biegu. Nie potrzebowała szczególnego skupienia ani wysiłku, żeby ustalić, gdzie znajdowało się źródło interesującego ją zapachu. Gardło jak na zawołanie zaczęło ją piec, przypominając o wciąż towarzyszącym wampirzycy głodzie, ale była w stanie ignorować tę niedogodność, od dawna już nie będąc niedoświadczoną małolatą, która przez samą tylko obecność osoki, traciła kontrolę i wpadała w morderczy szał. Ten etap od dawna miała za sobą, zresztą nie dopuściła się do stanu aż tak kiepskiego, by zachowanie kontroli okazało się problematyczne.
Do czasu.
Nogi same powiodły ją do opuszczonych już o tej porze doków. Musiała kluczyć pomiędzy ustawionymi jedna na drugiej, przygotowanych do załadunku na dopiero mający przypłynąć statek, skrzyń, tworzących swego rodzaju labirynt. Przeszkody znacznie ograniczyły pole widzenia, ale Melanie nie zwróciła na to szczególnej uwagi, z uporem podążając przed siebie. Pozorna cisza, zmącona przez gwar wciąż tętniącego życiem Seattle, czy raczej jego bardziej przyjaznym ludziom dzielnic, miała w sobie coś przenikliwego, choć i to nie zaniepokoiło wampirzycy aż tak bardzo, jak coraz bardziej intensywny zapach krwi. To, a także świadomość tego, że już zdecydowanie nie była sama.
Nie potrafiła stwierdzić, co tak naprawdę poczuła w chwili, w której doszły ją głosy i śmiechy. To jednoznacznie dało Melanie do zrozumienia, że ma do czynienia z więcej niż jedną osobą – całą grupką, choć po samych tylko przekrzykiwaniach trudno jej było stwierdzić, jak licznej grupy powinna się spodziewać. Napięła mięśnie, coraz bardziej zaniepokojona i pełna wątpliwości. Wiedziała, że po Seattle kręcili się nieśmiertelni, ale poza rodziną, która chroniła siostrę Jasona, nie spotkała dotychczas żadnej zorganizowanej, dzikiej grupy. Nie miała pojęcia, czy miasto przypadkiem nie zostało „zajęte” przez jakikolwiek inny klan, tym samym czyniąc z niej i jej towarzysza potencjalnych intruzów. Podróżowała wystarczająco długo, by wiedzieć, że takie rzeczy się zdarzały i że istniały tereny, od których zdecydowanie lepiej było trzymać się z daleka. Ostatnim, czego tak naprawdę chciała, było wpadnięcie w kłopoty, więc jeśli ktokolwiek panoszył się po okolicy… Och, zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby nie została zauważona, bo wtedy naprawdę mogłoby wydarzyć się coś, czego bardzo szybko by pożałowała.
Jason powinien o tym wiedzieć…, pomyślała gorączkowo, próbując zebrać myśli, by podjąć jakąkolwiek sensowną decyzję. Wiedziała, że to istotne, ale zarazem nie potrafiła zmusić się do tego, żeby tak po prostu się wycofać. Po prostu wróć do magazynu i mu powiedz.
Cóż, nie zrobiła tego.
Sama nie była pewna, co w większym stopniu nią kierowało – ciekawość czy coś innego – to jednak nie miało znaczenia. Ostrożnie ruszyła dalej, próbując trzymać się w cieniu i za wszelką cenę usiłując nie zwracać na siebie uwagi. Bezszelestne poruszanie przyszło Melanie z łatwością, tym bardziej, że w przypadku ewentualnej walki, zawsze preferowała ten rodzaj taktyki – dyskretne podkradnięcie się do przeciwnika, by w następnej chwili rzucić się na niego bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. „Mój skrytobójca!” – śmiał się czasami Jason, a przynajmniej tak było jeszcze do niedawna, zanim zostali zmuszeni do przybycia w tę okolicę. Chwilami miała wrażenie, że powrót do Seattle był najgorszą z możliwych decyzji – początkiem końca, bo to miasto wydawało się wyniszczać ich oboje, co z coraz większym wysiłkiem znosiła. Chciała wyjechać, ale skoro to na tę chwilę nie było możliwe, musiała poradzić sobie w inny sposób.
Głosy stały się wyraźniejsze, tym samym ostatecznie odciągając uwagę Melanie od Jasona i innych kwestii, które ostatecznie uznała za mało istotne. Podeszła bliżej, trzymając się w cieniu i dyskretnie rozglądając się dookoła. Kiedy wychyliła się zza jednego z górującego nad nią kontenerów, wcześniej dla pewności kucając, by niepotrzebnie nie wrzucać się w oczy, przez krótką chwilę miała wrażenie, że wydarzy się coś co najmniej niepokojącego – zostanie zauważona, a potem… Och, wolała się nad tym nie zastanawiać, tym bardziej, że scena, której chcąc nie chcąc stała się świadkiem, przyprawiła o dreszcze nawet ją.
Grupka nie była duża – czterech mężczyzn i dwie kobiety, a przynajmniej tyle udało jej się naliczyć. Nie zmieniało to jednak faktu, że wciąż trzykrotnie przewyższali ją i Jasona pod względem liczebności, a to mogło okazać się niebezpieczne. Wiedziała, że w przypadku wampirów to nie zbiorowość liczyła się najbardziej, nie zmieniało to jednak faktu, że ignorowanie potencjalnego zagrożenia zdecydowanie nie wchodziło w grę. Mogli mieć problemy, a na to zdecydowanie nie zamierzała pozwolić, w przeciwieństwie do swojego partnera nie poświęcając całej uwagi zemście i przeszłości. Była od tego chłopaka starsza i bardziej doświadczona, więc tym bardziej wiedziała, w jaki sposób sobie radzić. W takim wypadku tym bardziej miała prawo zatroszczyć się o nich oboje, niezależnie od tego, czego mógłby oczekiwać Jason, zwłaszcza, że jako jego stwórczyni pozostawała za niego odpowiedzialna.
Zmrużyła oczy, mimowolnie krzywiąc się w odpowiedzi na słodki, drażniący zapach krwi. Najbardziej szokujące okazało się to, że osoka wydawała się wszechobecna, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Melanie uniosła brwi, próbując stwierdzić, skąd w okolicy wzięło się aż tyle krwi – dość świeżej, co była w stanie stwierdzić po wciąż obecnych, przy braku oświetlenia przypominających atrament plamach na ziemi. Jakby tego było mało, jeden z mężczyzn miał ją na sobie, co najpewniej świadczyło, że to on był odpowiedzialny za obecny stan rzeczy. Kiedy do tego Mel zauważyła, że nieznajomy uśmiecha się lubieżnie, wyraźnie z siebie zadowolony, ledwo powstrzymała się przed wywróceniem oczami. Och, świetnie – więc najpewniej miała do czynienia z dzieciakami, które doskonale bawiły się tylko i wyłącznie dlatego, że ktoś zapewnił im wyostrzone zmysły. Nie potrzebowała dodatkowych wyjaśnień, żeby zorientować się, że to nie prowadziło do niczego dobrego, chociaż z drugiej strony…
Cichy jęk i szloch sprawiły, że momentalnie powiodła wzrokiem dalej, z opóźnieniem dostrzegając jeszcze jedną, skuloną pod innym z kontenerów postać. Sama nie była pewna, jakim cudem wcześniej nie zauważyła wciąż żywej, zapłakanej kobiety, ale to wydawało się najmniej istotne. Mimowolnie zamarła, w milczeniu obserwując rozwój sytuacji i jedyną w towarzystwie, zapłakaną śmiertelniczkę. Ciemne włosy opadły na twarz kobiety, przez co Melanie nie była w stanie stwierdzić kim tak naprawdę była i ile mogła mieć lat, to zresztą w najmniejszym nawet stopniu jej nie obchodziło. Jeśli miała być ze sobą szczera, sama obecność człowieka, słodkiej krwi i wręcz namacalnego przerażenia wystarczyła, by dodatkowo rozdrażnić tę bardziej drapieżną cząstkę Melanie, sprawiając, że przez krótką chwilę sama miała ochotę dołączyć do nieznanego jej towarzystwa, a potem ot tak ukrócić cierpienia już i tak nie mającej szans na przeżycie śmiertelniczki.
Jedna z kobiet – szczupła i jasnowłosa, przypominająca Mel jedną z bogatych panienek, których tak nie znosiła, kiedy jeszcze była człowiekiem – przemieściła się, w następnej sekundzie chwytając jedyną żywą ofiarę za włosy. Kobieta wydala z siebie zdławiony, przypominający coś z pogranicza jęku i krzyku dźwięk, tym samym sprawiając, że skryta za kontenerami wampirzyca mimowolnie się skrzywiła. Może i sama wielokrotnie musiała zabijać, żeby przetrwać, ale nigdy nie widziała powodu, by szczególnie znęcać się nad tymi, którzy tak czy inaczej mieli skończyć jako jej posiłek. „Nie baw się jedzeniem” – okrutne, biorąc pod uwagę to, kim była, ale na swój sposób humanitarne, o ile takie stwierdzenie w ogóle miało rację bytu w przypadku kogoś, kto żywił się krwią. Nie zmieniało to jednak faktu, że Melanie miała ochotę na kogoś warknąć, kiedy obserwowana przez nią nieśmiertelna zdecydowanym ruchem poderwała swoją ofiarę do pionu, w następnej sekundzie popychając zapłakaną kobietę tak, by ta z kolejnym zdławionym jękiem osunęła się na kolana. Z odległości trudno było stwierdzić, czy przy upadku jakkolwiek się zraniła, zresztą przy wszechobecnym zapachu krwi, dodatkowa dawka osoki nie czyniła żadnemu z wampirów najmniejszej nawet różnicy.
– Proszę…
Gdyby nie wyostrzone zmyły, Melanie miałaby poważny problem z rozróżnieniem jakichkolwiek słów. Nie miała nawet pewności, czy klęcząca pośród swoich potencjalnych oprawców kobieta dodała cokolwiek więcej, bo cichy szept został skutecznie zagłuszony przez śmiechy. Melanie bezwiednie zacisnęła dłonie w pieści, ledwo powstrzymując się przed sfrustrowanym prychnięciem. O, tak! Bardzo zabawne!, pomyślała z przekąsem, ale zmusiła się do tego, żeby milczeć. Wiedziała, że gdyby została zauważona, mogłoby się to dla niej skończyć w co najmniej nieciekawy sposób.
Inny, równie istotny problem polegał na tym, że mogła wykluczyć teorię o młodziakach. Choć trzymała się na dystans, nawet ona miała problem z tym, żeby pozostać obojętną na wszechobecną słodycz, zmuszona do ciągłego przełykania gromadzącego się w ustach jadu. Gdyby ci, których widziała, zostali niedawno przemienieni, zdecydowanie nie mieliby cierpliwości, żeby pastwić się nad jakimkolwiek człowiekiem. Problem z nowo narodzonymi polegał na tym, że zabijali bez opamiętania – ani po to, żeby przeżyć, ani tym bardziej dla przyjemności. Robili to, co nakazywał im instynkt, zwłaszcza na krótko po przemianie przysłaniający jakiekolwiek ludzkie odruchy. Ci, których widziała, musieli mieć przynajmniej kilkunastoletnie doświadczenie, skoro wciąż byli w stanie nad sobą panować…
A do tego wszystkiego prawie na pewno byli sadystami, chociaż tego ostatniego wolałaby nigdy się nie dowiedzieć – nie w taki sposób, jak ostatecznie przyszło jej zaobserwować.
Ten, którego pokrywała krew, bez pośpiechu podszedł do klęczącej na ziemi śmiertelniczki. Melanie uniosła brwi, z opóźnieniem dostrzegając, że w rękach dzierżył niewielki, ale bez wątpienia ostry nóż. Choć nie była w stanie dostrzec twarzy mężczyzny, coś podpowiedziało jej, że najpewniej się uśmiechał – i to w sposób, którego zdecydowanie nie miała być w stanie uznać za normalny. Zaraz po tym wampir jak gdyby nigdy nic wyciągnął rękę ku twarzy swojej ofiary, ostrzem odgarniając zasłaniające twarz włosy na bok. Kobieta jęknęła, po czym spróbowała się odsunąć, krzywiąc się, kiedy krawędź noża naruszyła skórę – tylko powierzchownie, ale to wystarczyło, żeby popłynęło jeszcze więcej krwi.
– Och, daj już spokój – zniecierpliwiła się jasnowłosa wampirzyca, która wcześniej przykuła uwagę Melanie. Z wyraźną irytacją spojrzała na klęczącą śmiertelniczkę, przez krótką chwilę sprawiając wrażenie chętnej, by raz jeszcze chwycić ją za włosy, podciągnąć do pionu, a potem po prostu zabić. – To zaczyna być nudne, więc…
– Zamknij się już, Marcy – warknął inny z mężczyzn, w odpowiedzi na pretensje wampirzycy jedynie wywracając oczami.
Marcy wydęła usta, ale posłusznie zamilkła, ograniczając się do biernego obserwowania tego, co działo się na jej oczach. Melanie również zastygła w bezruchu, czekając na rozwód wypadków. Była trochę jak sparaliżowana, do pewnego stopnia pragnąć dyskretnie się wycofać, by nie sprawdzać, jak daleko byli skłonni posunąć się nieznajomi. Z drugiej strony, z czystej złośliwości miała ochotę wtrącić się w całe to szaleństwo, by skopać kilka tyłków, ale to zdecydowanie nie skończyłoby się dobrze – przynajmniej nie dla niej, bo zdecydowanie nie miała szans z tak dużą grupą przeciwników.
Och, weź się w garść!, warknęła na siebie w duchu, coraz bardziej zaniepokojona. Widziałaś dość… A martwa nikomu się na nic nie przydasz, dodała, ale nawet to nie było w stanie zmusić jej do tego, żeby ruszyła się choć o milimetr. Pomimo obaw i wątpliwości, bardzo chciała dowiedzieć się więcej, choć to wcale nie musiało być aż takim dobrym pomysłem. W zasadzie to wszystko w niej aż krzyczało, że właśnie postępowała bardzo głupio, ale…
Krzyk wyrwał ją z zamyślenia, sprawiając, że poczuła się jeszcze bardziej zaniepokojona. Uciekła wzrokiem gdzieś w bok, woląc nie wiedzieć, co tak naprawdę działo się gdzieś tam, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Nie mogła niczego zrobić, zresztą nie w jej gestii leżało ratowanie śmiertelników, którzy mieli to nieszczęście, że przypadkiem wplątali się w sprawy, które dotyczyły nieśmiertelnych. To było niczym loteria – ci, którym zabrakło szczęścia, najzwyczajniej w świecie umierali, niezależnie od tego, czy czymś sobie na to zasłużyli. W jej przypadku śmierć doprowadziła do czegoś bardziej złożonego, bo chyba tylko w ten sposób potrafiła opisać to, kim teraz była.
Tak… Można powiedzieć, że na swój sposób dopisało jej szczęście, choć to brzmiało jak dość naciągana teoria. Nie zmieniało to jednak faktu, że niezależnie od tego, jak prezentowała się przeszłość, mogła cieszyć się tym, że wciąż istniała – w mniej lub bardziej akceptowalnej postaci.
Zawahała się, dziwnie roztrzęsiona i oszołomiona sytuacją. Nie chciała patrzeć na kobietę, nie tyle nie czerpiąc przyjemności z obserwowania poczynań zdziczałej grupki, co… z innych powodów. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, po czym napięła mięśnie tak mocno, że przez krótką chwilę sama nie była pewna, jakim cudem nie rozpadła się na kawałeczki. Zacisnęła usta, coraz bardziej sfrustrowana słabością, którą tak nagle przyszło jej okazać, zwłaszcza kiedy chcąc nie chcąc sięgnęła pamięcią wstecz – o całe lata, do okresu, który pamiętała jak przez mgłę, bo dotyczył jej ludzkiego życia. Krucha, przerażona dziewczyna, która wylądowała w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej godzinie, dosłownie z dnia na dzień obdarta z tego, co miała – człowieczeństwa, życia i… jakiejś cząstki siebie. Tego, kim była kiedyś…
Ona też nie miała wyboru, ale tak to przecież działało, prawda? Może to po prostu było jej przeznaczeniem, o ile coś takiego w ogóle miało rację bytu. Nie zmieniało to jednak faktu, że bardzo wiele kwestii uległo zmianie, ona z kolei miała o wiele ważniejsze sprawy do załatwienia, aniżeli zadręczanie się z powodu przypadkowej śmiertelniczki. Nie była odpowiedzialna za nic, pomijając bezpieczeństwo Jasona i swoje własne – i właśnie tego zamierzała się trzymać.
Wystarczy, warknęła na siebie w duchu.
Tym razem zdołała zmusić swoje ciało do współpracy, ostrożnie prostując się i zaczynając wycofywać. Wciąż czuła się dziwnie oszołomiona, z zaskoczeniem przekonując się, że drży. Natychmiast spróbowała nad sobą zapanować, za żadne skarby nie potrafiąc wytłumaczyć takiej reakcji. To nic nie znaczyło, prawda? Równie mało istotna pozostawała kwestia tego, że przypadkowo znalazła się w tym miejscu. Teraz musiała już tylko skupić się na tym, co najważniejsze, a więc na przekazaniu Jasonowi, że powinni zachować czujność, bo nie kręcili się w okolicy jako jedyni. Kto wie, może przy odrobinie szczęścia miała nakłonić swojego wyjątkowo ciężkiego chłopaka do tego, żeby w końcu się wynieśli – chociaż kawałek, choćby na drugi koniec Seattle albo do sąsiedniej miejscowości. Miała wrażenie, że każde rozwiązanie może okazać się zbawienne, tym bardziej, że wyrwanie Jasona gdzieś, gdzie mogliby cieszyć się spokojem, wydawało się dość obiecujące, jeśli chodziło o jego obsesję na punkcie Liz. Może gdyby zajął myśli czymś innym, wtedy…
Nie zarejestrowała momentu, w którym ktoś znalazł się za nią. W zasadzie nie zauważyła niczego, co mogłoby świadczyć o czyjejkolwiek obecności, to jednak nie miało znaczenia. Liczyło się przede wszystkim to, że tak po prostu pozwoliła zajść się od tyłu, niczym jakaś pierwsza naiwna, nie mając okazji choćby jęknąć, kiedy czyjeś ramiona bezceremonialnie otoczyły ją od tyłu, owijając się wokół jej talii. Szarpnęła się, za wszelką cenę próbując się oswobodzić, ale przeciwnik okazał się zdecydowanie zbyt silny, by miała szansę w ewentualnej walce – nie po tym, jak została zaatakowana od tyłu, już i tak mając powody, żeby cieszyć się z tym, że wciąż żyła. Wystarczył jeden szybki ruch, żeby pozbawić ją głowy, a jednak jej napastnik nie zamierzał posunąć się aż tak daleko – przynajmniej na razie.
Z chwilą, w której została dosłownie wypchnięta do skupionego na tamtej ludzkiej kobiecie towarzystwa, zrozumiała, że w każdej chwili mogło spotkać ją coś o wiele gorszego od śmierci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa