4 stycznia 2017

Pięćdziesiąt osiem

Beatrycze
Oddychała szybko i płytko, w niemalże spazmatyczny sposób chwytając powietrze. Drżała, choć sama nie była pewna dlaczego, przez kilka pierwszych sekund nie będąc w stanie tak po prostu zinterpretować tego, co doświadczało, jako strach i przejmujące uczucie chłodu. Z opóźnieniem uświadomiła sobie również, że leżała na ziemi, a przynajmniej takie odniosła wrażenie – że to coś absolutnie niewygodnego, co sprawiało, że czuła się dość kiepsko. Chciała się podnieść, ale sama perspektywa ruszenia się jawiła się jako coś niewłaściwego, co nie miało racji bytu, bo…
Właściwie dlaczego?
Własna myśl ją zaskoczyła, w równym stopniu, co sama chwila przebudzenia. Zamrugała nieco nieprzytomnie, przez krótką chwilę licząc się, że w momencie, w którym w ogóle uniesie powieki, wydarzy się coś co najmniej niepokojącego. Spodziewała się ciemności, bo i ta stanowiła wszystko, co była w stanie sobie przypomnieć. To właśnie mrok wydawał się nią przenikać, wypełniając umysł i jedynie wzmagając odczuwaną nań dezorientację. W efekcie doznała tym silniejszego szoku, kiedy po zatrzepotaniu powiekami jak naprawdę uprzytomniła sobie, że jest ciemno, ale nie w takim stopniu, by nie była w stanie dostrzec niczego innego. Wręcz przeciwnie – choć jej zmysły wydawały się dziwnie przytłumione, widziała wystarczająco wyraźne, by zorientować się, że znajduje się w konkretnym miejscu. Bez trudu dostrzegła otaczające ją, napierające ze wszystkich stron kształty i to wystarczyło, by zrozumiała, że zdecydowanie nie tkwi w pustce.
Z jakiegoś powodu poczuła ulgę, której w żaden sposób nie potrafiła wytłumaczyć. Przez krótką chwilę miała ochotę roześmiać się histerycznie, choć i to wydawało się pozbawione sensu. Niemniej czuła się… szczęśliwa. Bardzo, ale to bardzo, jakkolwiek powinna to rozumieć. Prawda jednak była taka, że towarzyszyło jej porażające wręcz, doskonałe pod każdym względem uczucie wolności. To było tak, jakby przez cały ten czas śniła, tylko i wyłącznie po to, żeby w końcu się obudzić – znaleźć tutaj, czymkolwiek by to miejsce nie było. I choć nie pamiętała niczego, co mogłoby mieć miejsce przed tym, jak otworzyła oczy, przynajmniej tymczasowo nie miało to dla niej znaczenia.
Do czasu.
Zacisnęła dłonie w pieści, poświęcając temu jednemu ruchowi zaskakująco dużo skupienia, zupełnie jakby prawdziwym cudem pozostawało to, że w ogóle mogła tego dokonać. Spojrzała na swoje palce, po czym z wolna rozprostowała je i jeszcze raz zacisnęła, raz po raz powtarzając ten ruch. Nie sądziła, że z czegoś tak prostego można czerpać przyjemność, ale z drugiej strony… Dlaczego nie? Podobało jej się, że… po prostu była. Mogła chwytać, a kiedy z wolna wyciągnęła dłonie przed siebie, ostatecznie muskając porastającą ziemię trawę, wypuściła powietrze ze świstem, zachwycona odczuciem chłodu, który drażnił koniuszki jej palców. To było przyjemne, tak sądziła. Wrażenie było takie, jakby po przebudzeniu z długiego, nieskończonego snu, dopiero uczyła się żyć, zmuszona nauczyć się wszystkiego od podstaw, ale czy to było takie złe?
Nie znała odpowiedzi, ale chyba nawet ich nie potrzebowała. Wolała siedzieć i próbować zrozumieć, co tak naprawdę czuła; to wystarczyło, więc próby pojęcia gdzie i jakim cudem się znalazła, wydawały się zbędne. Po co, skoro najważniejsze pozostawało to, że po prostu była?
Była kim…?
Kim jestem?
To jedno chyba powinna pamiętać. Wyprostowała się niczym struna, nagle zaniepokojona pustką w głowie. Wcześniej wydawała się właściwa, w miarę jak jej uwagę przykuwało wszystko wokół, łącznie z możliwością dotyku czy zobaczenia czegokolwiek. Sama możliwość odczuwania chłodu wydawała się dobra, choć ten z czasem zaczął dawać jej się we znaku. Machinalnie objęła się ramionami, pocierając je lekko, żeby choć trochę się rozgrać. Kolana podciągnęła pod brodę, po części po to, żeby się osłonić, pomimo tego, że wcale aż tak bardzo nie przeszkadzało jej, że mogłaby być naga – tu po prostu było zbyt zimno, by mogła czuć się swobodnie. Co więcej, kiedy rozejrzała się dookoła, stopniowo zaczęła dochodzić do wniosku, że wcale nie powinna czuć się tak dobrze, jak do tej pory sądziła. Już nie chodziło tylko o ciemność, która mimo wszystko wypełniała to miejsce, ale… samo poczucie zagubienia – coś, co zrozumiała nagle i czego w żaden sposób nie potrafiła zwalczyć.
Nie wiedziała, gdzie tak naprawdę jest. Nie miała nawet pewności skąd się tutaj wzięła, a tym bardziej kim była…
I chyba zaczynała się bać.
To miejsce miało w sobie coś niepokojącego, pełne cieni i niezrozumiałych dla niej kształtów. Pojęła, że klęczy na zamarzniętej ziemi, raz po raz nawijając na palec źdźbło zamarzniętej, łamliwej trawy. Kiedy nachyliła się do przodu, włosy opadły jej na twarz i mogła przekonać się, że są długie i – prawie na pewno – bardzo jasne. Przyjrzała im się w zamyśleniu, ostatecznie przeczesując kosmyk palcami, by dojść do wniosku, że są przyjemnie miękkie i lśniące. Pomyślała, że chyba mogłaby jej polubić, bo czemu by i nie? To chyba naturalne, że można lubić swoje włosy…
Coś we własnym toku rozumowania nie dawało kobiecie spokoju, być może dlatego, że nadal nie pojmowała kwestii. Miała wrażenie, że fascynowały ją kwestie, które tak naprawdę powinny pozostawać czymś oczywistym. Dlaczego nie potrafiła stwierdzić, jak wyglądała? Dlaczego nie pamiętała niczego i…?
A to miejsce naprawdę zaczynało wzbudzać w niej przerażenie.
Było ciemne, opustoszałe i pełne nieregularnych kształtów, z których cześć przypominała krzyże. Kiedy spróbowała rozejrzeć się dookoła, a w końcu przesunąć bliżej jednego z najbliższych, górujących nad nią cieni, doznała niepokojącego przeświadczenia, że… ma przed sobą grób. Nie pojmowała, jak tak naprawdę działała pamięć i dlaczego bardziej skomplikowane kwestie, które nawet nie dotyczyły jej, były dla niej oczywiste w sytuacji, w której nie potrafiła nazwać oczywistości, ale po chwili wahania doszła do wniosku, że to teraz najmniej istotne. Skoro znalazła się tutaj, musiał istnieć jakiś istoty powód, ale i tego nie potrafiła sobie przypomnieć. Z drugiej jednak strony…
Chciała tego czy nie, w pewnym momencie przyszło jej do głowy, że miejsce, które wzbudzało w niej tak wiele wątpliwości, to cmentarz. Klęczała przed grobem, choć pomimo intensywnego wpatrywania się w tablicę przed sobą, nie była w stanie rozczytać wyrytych na nim znaków. Z jakiegoś powodu to odkrycie sprawiło, że wyrwał jej się dziwny, zdławiony jęk, a ona zachwiała się niebezpiecznie, kiedy w popłochu spróbowała się odsunąć. Nie miała pojęcia, skąd brało się uczucie paniki, które tak nagle zaczęła odczuwać, ale niezależnie od przyczyny, po prostu się bała. Nic nie rozumiała, choć czuła, że powinna, a jakby tego było mało, nagle zaszło ją niepokojące, przerażające wręcz przeświadczenie, że litery na tym dziwnym grobie mogą układać się w jej imię – jakkolwiek miałoby ono brzmieć.
To niemożliwe… Niemożliwe, ale…
Kolejny raz doświadczyła dziwnego, trudnego do zinterpretowania odczucia – tym razem innego niż wcześniejsze, choć sama nie była pewna pod jakim względem. Poderwała głowę, po czym raz jeszcze niespokojnie rozejrzała się dookoła, wciąż niespokojna. Cokolwiek się wokół działo, nie potrafiła tego nazwać, a jakby tego było mało…
A potem w końcu kogoś zauważyła i zrozumiała, że nie jest w tym przerażającym miejscu sama.
Przycisnęła obie dłonie do ust, żeby powstrzymać się przed okrzykiem. Przez nadmiar emocji i napierających dosłownie z każdej strony bodźców sama nie była pewna, co takiego działo się wokół niej, a tym bardziej nie próbowała zwracać uwagi na brzmienie własnego głos – wiedziała jedynie, że był dość wysoki i całkiem melodyjny, o ile takie określenie miało prawo pasować do jęku. Zamrugała kilkukrotnie, próbując skoncentrować wzrok na postaci, którą dostrzegła kilka metrów od niej, a która dosłownie nie odrywała od niej wzroku. Poraził ją widok pary lśniących, czerwonych oczu, ale choć w pierwszym odruchu coś w tym widoku przyprawiło kobietę o palpitacje serca, wcale nie poczuła się aż tak przerażona, jak mogłaby się tego spodziewać. Wręcz przeciwnie – kiedy tylko nad sobą zapanowała, po prostu usiadła i już tylko wpatrywała się z intruza, gotowa przysiąc, że coś w jego obecności sprawiło, że poczuła się bezpieczniejsza.
Bezpieczeństwo… Tak, to zdecydowanie było właściwe określenie. Chciała się tego uczucia uczepić, by więcej nie zniknęło, ale wcale nie była pewna, czy to miało okazać się takie proste.
Cisza przeciągała się, stopniowo zaczynając jej ciążyć. Znów otoczyła się ramionami, nagle zażenowana, tym bardziej, że czerwone oczy wydawały się wręcz przenikać ją na wskroś, przypatrując się jej tak dokładnie, że żadne inne uczucia nie wchodziły w grę. Otworzyła usta, ale tym razem nie wyrwał się z nich żaden dźwięk, zresztą sama nie była pewna, co takiego powinna powiedzieć. Mogła tylko siedzieć i patrzeć, chociaż to zdecydowanie prowadziło donikąd.
Nie była pewna, jak długo to trwało – może kilka sekund albo minut, a może całą wieczność. Nie przypominała sobie również, żeby czymkolwiek sprowokowała obserwująca ją istotę, więc tym bardziej zaskoczona poczuła się, kiedy nieznajomy ruszył się z miejsca. Tym razem jęknęła i w naturalny sposób spróbowała się odsunąć, kiedy przesunął się w jej stronę, znacznie skracając dzielący ich dystans. Fakt, że wciąż niemalże leżała na ziemi, podczas gdy obcy górował nad nią, pewnie stojąc na nogach, niczego nie ułatwiał, wręcz komplikując ewentualną ucieczkę, ale z drugiej strony… dlaczego miałaby chcieć biec? Pomimo odczuwanego niepokoju, wcale nie czuła potrzeby, żeby się bronić, zupełnie jakby jakaś jej cząstka wiedziała, że nie spotka ją nic złego.
Nie, przecież sama stwierdziła, że ma przed sobą kogoś, kto oznaczał bezpieczeństwo, tak? Jej ulga, której potrzebowała i której za wszelką cenę zamierzała się trzymać…
– Och… Nie, nie. – Męski głos przyniósł ze sobą zaskoczenie, ale i jeszcze silniejsze poczucie, że była bezpieczna. To było tak, jakby stojący przed nią nieznajomy sam niedowierzał i… po prostu się bał, choć z jakiegoś powodu to wydawało się wręcz nienaturalne. – Nie skrzywdzę cię i… Beatrycze.
Beatrycze, powtórzyła w myślach.
Nerwowo przeczesała włosy palcami, bezwiednie zaczynając je plątać i nawijać na palce. Czy to było jej imię? Miała przez to rozumieć, że on ją znał? Chciała wierzyć, że to możliwe, choć sama nie była pewna, dlaczego to miało aż tak wielkie znaczenie. Pragnęła odpowiedzi, ale zarazem nie miała pojęcia, czy była na nie gotowa i czy istniał chociaż cień szansy, by mogła je zrozumieć.
Mimo wszystko nawet nie drgnęła, kiedy mężczyzna podszedł bliżej, ostatecznie kucając naprzeciwko niej. Gdyby nie niepokojące, krwistoczerwone oczy, nie byłoby w nim niczego, co uznałaby za niewłaściwe. W zasadzie nawet spoglądając w te tęczówki, nie miała poczucia, że ma przed sobą kogoś niebezpiecznego. Lekko przekrzywiła głowę, jak urzeczona wpatrując się w przybysza i próbując stwierdzić, co takiego względem niego czuła. Wodziła wzrokiem po równie znajomych, co i obcych rysach twarzy, jasnych włosach i ramionach, które bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyciągnął ku niej. W pierwszym odruchu się skuliła, ale nie próbowała uciekać, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że zamierzał narzucić na nią kurtkę, która dotychczas miał na sobie. Zarówno jego dłonie, jak i materiał okazały się zimne, ale wcale nie poczuła się przez to źle, wręcz ciaśniej opatulając się okryciem. Spodobał jej się przyjemnie słodki zapach, który musiał należeć do niego, a przynajmniej miała takie wrażenie. Był przyjemny, poza tym wzbudzał w niej miłe skojarzenie – i to pomimo ostrzejszej, zapadającej w pamięć nuty, którą zdołała wychwycić.
Beatrycze… – Odezwał się ponownie mężczyzna. Wydawał się smakować jej imię, zupełnie jakby nie używał go od bardzo dawna i na nowo musiał przyzwyczaić się do tego, że mógłby je wykorzystywać. – Czy wszystko w porządku? – drążył, więc ostrożnie pokiwała głową. Czuła, że zależało mu na jej reakcji, choć wciąż nie była pewna, czy to imię należało do niej. – Możesz się do mnie odezwać? – pytał dalej, ostrożnie dobierając słowa.
Miała wrażenie, że bardzo wiele wysiłku wkładał w to, żeby jej nie wystraszyć, choć zarazem wydawał się aż rwać do tego, żeby móc otoczyć ją ramionami. Z drugiej strony, może tylko ona chciała, żeby to zrobił, gotowa przysiąc, że gdyby pozwolił sobie na taką reakcję, wtedy już nic złego nie miałoby prawa ją spotkać. Poczucie bezpieczeństwa – tak jak już ustaliła – wiązało się z nim, a to bez wątpienia musiało o czymś świadczyć.
– Ja… – zaczęła, z opóźnieniem decydując się zareagować na jego prośbę. Już i tak kazała mu czekać, co niekoniecznie musiało być dobrym pomysłem. Nie chciała go martwić, woląc nawet nie wyobrażać sobie tego, że mógłby się zezłościć albo ją zostawić. – Ja… niczego nie rozumiem – przyznała, wyrzucając z siebie pierwsze słowa, jakie przyszły jej do głowy.
Zacisnęła usta, wciąż lekko oszołomiona zarówno sytuacją, jak i brzmieniem własnego głosu. Jednak był wysoki i melodyjny, dokładnie tak, jak przewidziała, choć zdecydowanie nie wzięła pod uwagę, że okaże się taki drżący. Przełknęła z trudem, próbując nad sobą zapanować i jakkolwiek doprowadzić się do porządku, na czymkolwiek miałoby to polegać. Rozszerzonymi do granic możliwości oczami wpatrywała się w mężczyznę, śledząc wzrokiem jego twarz, by zauważyć jakąkolwiek zmianę w nastroju. Bała się, że coś nagle ulegnie zmianie, a gdyby do tego doszło…
Ale on po prostu na nią patrzył, spokojny i zaskakująco wręcz łagodny. Tym razem nawet nie drgnęła, kiedy wyciągnął ku niej dłoń, układając ją na jej policzku. Palce miał zimne, przez co jeszcze bardziej zaczęła dygotać, ale nie wyobrażała sobie, że miałby się odsunąć.
Dla pewności sama przechyliła się w jego stronę, w roztrzęsieniu i przez kurtkę, w którą właściwie się zaplątała, lecąc do przodu. Nie upadła dzięki temu, że w porę ją pochwycił, pozwalając, żeby jednak wpadła mu w ramiona, co przyjęła z ulgą, bo naprawdę tego chciała. Teraz już nic złego nie mogło się wydarzyć, nawet pomimo braku wspomnieć i tego, że wciąż nie miała pojęcia, co i dlaczego powinna zrobić. Nie miała pojęcia, kim on jest, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia, skoro zapewniał jej bezpieczeństwo, prawda?
Beatrycze…
Z jakiegoś powodu za każdym razem, kiedy wypowiadał to imię, czuła raz po raz wstrząsające ciałem dreszcze. Wkładał w to jedno słowo tak wiele emocji, że nie była w stanie reagować inaczej, porażona delikatnością i czułością tego jednego imienia. Chciała, żeby należało do niej; brzmiało ładnie, dziewczęco i przywodziło dobre wspomnienia, poza tym on wyraźnie je lubił – i to wystarczyło, by nagle zaczęła obawiać się, że on dojdzie do wniosku, że się pomylił i powinien ją tutaj zostawić.
– To imię… – zaczęła, a obejmujące ją ramiona mocniej owinęły się wokół niej.
– Co z nim? – usłyszała.
Zacisnęła usta, po czym bez słowa wtuliła twarz w materiał kurtki, żałując, że w ogóle się odezwała. Być może nie powinna była, ale…
– Należy do mnie? – zapytała wprost.
Musiała to wiedzieć. Zabawne, ale w tamtej chwili ta jedna kwestia pozostawała dla niej najważniejsza, bardziej niż to, że mogłaby być na cmentarzu, zagubiona i nieświadoma tego, co się wydarzyło. Niczego nie rozumiała, ale przynajmniej tymczasowo czuła się skłonna to poświęcić, byleby nabrać przekonania, że ta jedna rzecz jednak jest prawdziwa – to, że była Beatrycze.
Zesztywniała, kiedy mężczyzna delikatnie odchylił ją w swoich ramionach, zachęcenia do spojrzenia sobie w oczy. Być może to było wyłącznie jej wrażeniem, ale przez krótką chwilę była gotowa przysiąc, że jakimś cudem pociemniały, choć nie miała pojęcia, czy to w ogóle możliwe. Niczego już nie rozumiała, tak jak i nie była w stanie określić, czego powinna oczekiwać po bliżej nieokreślonym wyrazie twarzy wpatrzonego w nią mężczyzny.
– Czy należy…? – powtórzył, po czym nieznacznie potrząsnął głową. – Oczywiście, że tak… Oczywiście. – Obrzucił ją kolejnym, przenikliwym spojrzeniem. – Co się dzieje? Beatrycze, ja…
– Nie pamiętam – wyszeptała tak cicho, że ledwo była w stanie zrozumieć poszczególne słowa.
Niczego więcej nie była w stanie mu powiedzieć, dalej już tylko potrząsając głową na boki. Znów zaczęła dygotać, choć prawie nie była tego świadoma, już niepewna niczego, co działo się wokół niej. Kiedy do tego wszystkiego poczuła dziwne, przybierające na sile pieczenie pod powiekami, a chwilę później na policzkach wyczuła wilgoć – szybko zamarzające na lodowatym, nocnym powietrzu, wszechobecne łzy – co jeszcze bardziej wytrąciło ją z równowagi. Płakała? Czuła, że nie powinna, a jednak nie była w stanie się powstrzymać, nagle rozżalona i niespokojna. To, co chwilę wcześniej wydawało się obojętne – odpowiedzi na pytania, które zeszły gdzieś na dalszy plan – teraz zaczęło jej ciążyć, potęgując świadomość niepamięci.
Chciała go znać – tego mężczyznę, trzymającego ją w ramionach i raz po raz powtarzającego należące do niej imię. Może wręcz pragnęła tego o wiele bardziej od zrozumienia samej siebie. Wszystko w niej aż rwał się do tego, żeby trwać w jego ramionach, pozwalać się dotykać i zrobić wszystko, czego mógłby oczekiwać. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo potrzebowała, a to o czymś świadczyło, sprawiając, że lgnęła do niego na wszystkie możliwe sposoby. Czuła, że miała wielkie szczęście, że towarzyszył jej po przebudzeniu; w innym wypadku byłaby tutaj sama, marznąca i niespokojna, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
Problem polegał na tym, że on ją znał, podczas gdy sama do tej pory nie potrafiła przypomnieć sobie nawet własnego imienia. Beatrycze. Jestem Beatrycze, pomyślała, ale to wciąż brzmiało nienaturalnie, pomimo tego, że jakoś nie miała wątpliwości, iż wcale nie próbował jej okłamywać. Wszystko wprowadzało się do niej, dającej się we znaki niepamięci i tego, że w żaden sposób nie potrafiła odwzajemnić się jedynej osobie, której tymczasowo ufała.
– O nie, nie, nie… Właśnie tego mi było trzeba – mruknął spiętym tonem mężczyzna, bardziej stanowczo przygarniając ja do siebie. – Ja… Nic się nie stało, w porządku? To… po prostu nic – powtórzył i w tamtej chwili nade wszystko zapragnęła mu uwierzyć, tak jak już zrobiła to w przypadku imienia.
– Ale…
Odsunął ją nieznacznie, po czym stanowczo potrząsnął głową. Natychmiast zamilkła, dochodząc do wniosku, że to najwłaściwsze, co mogłaby w tej sytuacji zrobić. Co prawda wciąż czuła wilgoć na policzkach, ale z wolna zaczęła uspokajać oddech na tle, by zapanować na narastającym w jej piersi szlochem.
– To nic takiego – oznajmił z naciskiem mężczyzna, dla podkreślenia swoich słów pewnie chwytając ją za obie dłonie. – Jesteś bezpieczna i tylko to się liczy. Wszystko inne… – Zamilkł, po czym obrzucił ją kolejnym przenikliwym spojrzeniem. – Zabiorę cię stąd, w porządku? Tutaj jest zimno, ale… Dasz radę wstać? – zapytał nieoczekiwanie. – Wziąłbym cię na ręce, ale jest ze mną jeszcze dziewczynka… Źle się poczuła – przyznał po chwili zastanowienia. – To tylko kawałek, ale…
– W porządku – przerwała mu, pomimo przygnębienia nieco rozbawiona tym, że tak nagle zaczął się plątać.
Wcale nie była taka pewna, czy jej słowa znajdą odniesienie w rzeczywistości, ale nade wszystko nie chciała go rozczarować albo jakkolwiek utrudniać zadania. Mężczyzna zawahał się, przez krótką chwilę wydając się szukać innego rozwiązania, ale ostatecznie pomógł kobiecie stanąć na nogi, wciąż dla pewności obejmując ramieniem. Nie ufała sobie, a jednak kiedy uchwyciła pion, poczuła się zaskakująco pewnie, wcale nie mając poczucia, że w każdej chwili mogłaby upaść.
– Tak dobrze? – upewnił się jej towarzysz.
Pokiwała głową.
– Tak… – Spojrzała mu w oczy i zawahała się na moment. – Ja… Chciałabym wiedzieć jeszcze jedną rzecz – przyznała, a on uniósł brwi.
– Tak, Beatrycze?
Znowu ten ton, zwłaszcza kiedy wypowiedział jej imię…
– Jak mam do ciebie mówić? – zapytała wprost.
Nie odpowiedział od razu, przez kilka sekund po prostu się w nią wpatrując. Przez jego twarz przemknął cień, ale tak szybko, że równie dobrze mogło być to wyłącznie jej wyobrażeniem.
– L… Po prostu L. – powiedział w końcu i zrozumiała, że na razie będzie musiała się tym zadowolić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa