
Beatrycze
Oddychała szybko i płytko,
w niemalże spazmatyczny sposób chwytając powietrze. Drżała, choć sama nie
była pewna dlaczego, przez kilka pierwszych sekund nie będąc w stanie tak
po prostu zinterpretować tego, co doświadczało, jako strach i przejmujące
uczucie chłodu. Z opóźnieniem uświadomiła sobie również, że leżała na
ziemi, a przynajmniej takie odniosła wrażenie – że to coś absolutnie
niewygodnego, co sprawiało, że czuła się dość kiepsko. Chciała się podnieść,
ale sama perspektywa ruszenia się jawiła się jako coś niewłaściwego, co nie
miało racji bytu, bo…
Właściwie dlaczego?
Własna myśl
ją zaskoczyła, w równym stopniu, co sama chwila przebudzenia. Zamrugała
nieco nieprzytomnie, przez krótką chwilę licząc się, że w momencie, w którym
w ogóle uniesie powieki, wydarzy się coś co najmniej niepokojącego.
Spodziewała się ciemności, bo i ta stanowiła wszystko, co była w stanie
sobie przypomnieć. To właśnie mrok wydawał się nią przenikać, wypełniając umysł
i jedynie wzmagając odczuwaną nań dezorientację. W efekcie doznała
tym silniejszego szoku, kiedy po zatrzepotaniu powiekami jak naprawdę
uprzytomniła sobie, że jest ciemno, ale nie w takim stopniu, by nie była w stanie
dostrzec niczego innego. Wręcz przeciwnie – choć jej zmysły wydawały się
dziwnie przytłumione, widziała wystarczająco wyraźne, by zorientować się, że
znajduje się w konkretnym miejscu. Bez trudu dostrzegła otaczające ją,
napierające ze wszystkich stron kształty i to wystarczyło, by zrozumiała,
że zdecydowanie nie tkwi w pustce.
Z jakiegoś
powodu poczuła ulgę, której w żaden sposób nie potrafiła wytłumaczyć.
Przez krótką chwilę miała ochotę roześmiać się histerycznie, choć i to
wydawało się pozbawione sensu. Niemniej czuła się… szczęśliwa. Bardzo, ale to
bardzo, jakkolwiek powinna to rozumieć. Prawda jednak była taka, że
towarzyszyło jej porażające wręcz, doskonałe pod każdym względem uczucie
wolności. To było tak, jakby przez cały ten czas śniła, tylko i wyłącznie
po to, żeby w końcu się obudzić – znaleźć tutaj, czymkolwiek by to miejsce
nie było. I choć nie pamiętała niczego, co mogłoby mieć miejsce przed tym,
jak otworzyła oczy, przynajmniej tymczasowo nie miało to dla niej znaczenia.
Do czasu.
Zacisnęła
dłonie w pieści, poświęcając temu jednemu ruchowi zaskakująco dużo
skupienia, zupełnie jakby prawdziwym cudem pozostawało to, że w ogóle
mogła tego dokonać. Spojrzała na swoje palce, po czym z wolna
rozprostowała je i jeszcze raz zacisnęła, raz po raz powtarzając ten ruch.
Nie sądziła, że z czegoś tak prostego można czerpać przyjemność, ale z drugiej
strony… Dlaczego nie? Podobało jej się, że… po prostu była. Mogła chwytać, a kiedy
z wolna wyciągnęła dłonie przed siebie, ostatecznie muskając porastającą
ziemię trawę, wypuściła powietrze ze świstem, zachwycona odczuciem chłodu,
który drażnił koniuszki jej palców. To było przyjemne, tak sądziła. Wrażenie
było takie, jakby po przebudzeniu z długiego, nieskończonego snu, dopiero
uczyła się żyć, zmuszona nauczyć się wszystkiego od podstaw, ale czy to było
takie złe?
Nie znała
odpowiedzi, ale chyba nawet ich nie potrzebowała. Wolała siedzieć i próbować
zrozumieć, co tak naprawdę czuła; to wystarczyło, więc próby pojęcia gdzie i jakim
cudem się znalazła, wydawały się zbędne. Po co, skoro najważniejsze pozostawało
to, że po prostu była?
Była kim…?
Kim jestem?
To jedno
chyba powinna pamiętać. Wyprostowała się niczym struna, nagle zaniepokojona
pustką w głowie. Wcześniej wydawała się właściwa, w miarę jak jej
uwagę przykuwało wszystko wokół, łącznie z możliwością dotyku czy
zobaczenia czegokolwiek. Sama możliwość odczuwania chłodu wydawała się dobra,
choć ten z czasem zaczął dawać jej się we znaku. Machinalnie objęła się
ramionami, pocierając je lekko, żeby choć trochę się rozgrać. Kolana
podciągnęła pod brodę, po części po to, żeby się osłonić, pomimo tego, że wcale
aż tak bardzo nie przeszkadzało jej, że mogłaby być naga – tu po prostu było
zbyt zimno, by mogła czuć się swobodnie. Co więcej, kiedy rozejrzała się
dookoła, stopniowo zaczęła dochodzić do wniosku, że wcale nie powinna czuć się
tak dobrze, jak do tej pory sądziła. Już nie chodziło tylko o ciemność,
która mimo wszystko wypełniała to miejsce, ale… samo poczucie zagubienia – coś,
co zrozumiała nagle i czego w żaden sposób nie potrafiła zwalczyć.
Nie
wiedziała, gdzie tak naprawdę jest. Nie miała nawet pewności skąd się tutaj
wzięła, a tym bardziej kim była…
I chyba
zaczynała się bać.
To miejsce
miało w sobie coś niepokojącego, pełne cieni i niezrozumiałych dla
niej kształtów. Pojęła, że klęczy na zamarzniętej ziemi, raz po raz nawijając
na palec źdźbło zamarzniętej, łamliwej trawy. Kiedy nachyliła się do przodu,
włosy opadły jej na twarz i mogła przekonać się, że są długie i –
prawie na pewno – bardzo jasne. Przyjrzała im się w zamyśleniu,
ostatecznie przeczesując kosmyk palcami, by dojść do wniosku, że są przyjemnie
miękkie i lśniące. Pomyślała, że chyba mogłaby jej polubić, bo czemu by i nie?
To chyba naturalne, że można lubić swoje włosy…
Coś we
własnym toku rozumowania nie dawało kobiecie spokoju, być może dlatego, że
nadal nie pojmowała kwestii. Miała wrażenie, że fascynowały ją kwestie, które
tak naprawdę powinny pozostawać czymś oczywistym. Dlaczego nie potrafiła
stwierdzić, jak wyglądała? Dlaczego nie pamiętała niczego i…?
A to
miejsce naprawdę zaczynało wzbudzać w niej przerażenie.
Było
ciemne, opustoszałe i pełne nieregularnych kształtów, z których cześć
przypominała krzyże. Kiedy spróbowała rozejrzeć się dookoła, a w końcu
przesunąć bliżej jednego z najbliższych, górujących nad nią cieni, doznała
niepokojącego przeświadczenia, że… ma przed sobą grób. Nie pojmowała, jak tak
naprawdę działała pamięć i dlaczego bardziej skomplikowane kwestie, które
nawet nie dotyczyły jej, były dla niej oczywiste w sytuacji, w której
nie potrafiła nazwać oczywistości, ale po chwili wahania doszła do wniosku, że
to teraz najmniej istotne. Skoro znalazła się tutaj, musiał istnieć jakiś
istoty powód, ale i tego nie potrafiła sobie przypomnieć. Z drugiej
jednak strony…
Chciała
tego czy nie, w pewnym momencie przyszło jej do głowy, że miejsce, które
wzbudzało w niej tak wiele wątpliwości, to cmentarz. Klęczała przed
grobem, choć pomimo intensywnego wpatrywania się w tablicę przed sobą, nie
była w stanie rozczytać wyrytych na nim znaków. Z jakiegoś powodu to
odkrycie sprawiło, że wyrwał jej się dziwny, zdławiony jęk, a ona
zachwiała się niebezpiecznie, kiedy w popłochu spróbowała się odsunąć. Nie
miała pojęcia, skąd brało się uczucie paniki, które tak nagle zaczęła odczuwać,
ale niezależnie od przyczyny, po prostu się bała. Nic nie rozumiała, choć
czuła, że powinna, a jakby tego było mało, nagle zaszło ją niepokojące,
przerażające wręcz przeświadczenie, że litery na tym dziwnym grobie mogą
układać się w jej imię – jakkolwiek miałoby ono brzmieć.
To niemożliwe… Niemożliwe, ale…
Kolejny raz
doświadczyła dziwnego, trudnego do zinterpretowania odczucia – tym razem innego
niż wcześniejsze, choć sama nie była pewna pod jakim względem. Poderwała głowę,
po czym raz jeszcze niespokojnie rozejrzała się dookoła, wciąż niespokojna.
Cokolwiek się wokół działo, nie potrafiła tego nazwać, a jakby tego było
mało…
A potem w końcu
kogoś zauważyła i zrozumiała, że nie jest w tym przerażającym miejscu
sama.
Przycisnęła
obie dłonie do ust, żeby powstrzymać się przed okrzykiem. Przez nadmiar emocji i napierających
dosłownie z każdej strony bodźców sama nie była pewna, co takiego działo
się wokół niej, a tym bardziej nie próbowała zwracać uwagi na brzmienie
własnego głos – wiedziała jedynie, że był dość wysoki i całkiem melodyjny,
o ile takie określenie miało prawo pasować do jęku. Zamrugała
kilkukrotnie, próbując skoncentrować wzrok na postaci, którą dostrzegła kilka
metrów od niej, a która dosłownie nie odrywała od niej wzroku. Poraził ją
widok pary lśniących, czerwonych oczu, ale choć w pierwszym odruchu coś w tym
widoku przyprawiło kobietę o palpitacje serca, wcale nie poczuła się aż
tak przerażona, jak mogłaby się tego spodziewać. Wręcz przeciwnie – kiedy tylko
nad sobą zapanowała, po prostu usiadła i już tylko wpatrywała się z intruza,
gotowa przysiąc, że coś w jego obecności sprawiło, że poczuła się
bezpieczniejsza.
Bezpieczeństwo… Tak, to zdecydowanie
było właściwe określenie. Chciała się tego uczucia uczepić, by więcej nie
zniknęło, ale wcale nie była pewna, czy to miało okazać się takie proste.
Cisza
przeciągała się, stopniowo zaczynając jej ciążyć. Znów otoczyła się ramionami,
nagle zażenowana, tym bardziej, że czerwone oczy wydawały się wręcz przenikać
ją na wskroś, przypatrując się jej tak dokładnie, że żadne inne uczucia nie
wchodziły w grę. Otworzyła usta, ale tym razem nie wyrwał się z nich
żaden dźwięk, zresztą sama nie była pewna, co takiego powinna powiedzieć. Mogła
tylko siedzieć i patrzeć, chociaż to zdecydowanie prowadziło donikąd.
Nie była
pewna, jak długo to trwało – może kilka sekund albo minut, a może całą
wieczność. Nie przypominała sobie również, żeby czymkolwiek sprowokowała
obserwująca ją istotę, więc tym bardziej zaskoczona poczuła się, kiedy
nieznajomy ruszył się z miejsca. Tym razem jęknęła i w naturalny
sposób spróbowała się odsunąć, kiedy przesunął się w jej stronę, znacznie
skracając dzielący ich dystans. Fakt, że wciąż niemalże leżała na ziemi,
podczas gdy obcy górował nad nią, pewnie stojąc na nogach, niczego nie
ułatwiał, wręcz komplikując ewentualną ucieczkę, ale z drugiej strony…
dlaczego miałaby chcieć biec? Pomimo odczuwanego niepokoju, wcale nie czuła
potrzeby, żeby się bronić, zupełnie jakby jakaś jej cząstka wiedziała, że nie
spotka ją nic złego.
Nie, przecież
sama stwierdziła, że ma przed sobą kogoś, kto oznaczał bezpieczeństwo, tak? Jej
ulga, której potrzebowała i której za wszelką cenę zamierzała się trzymać…
– Och… Nie,
nie. – Męski głos przyniósł ze sobą zaskoczenie, ale i jeszcze silniejsze
poczucie, że była bezpieczna. To było tak, jakby stojący przed nią nieznajomy
sam niedowierzał i… po prostu się bał, choć z jakiegoś powodu to wydawało
się wręcz nienaturalne. – Nie skrzywdzę cię i… Beatrycze.
Beatrycze, powtórzyła w myślach.
Nerwowo
przeczesała włosy palcami, bezwiednie zaczynając je plątać i nawijać na
palce. Czy to było jej imię? Miała przez to rozumieć, że on ją znał? Chciała wierzyć, że to możliwe, choć sama nie była
pewna, dlaczego to miało aż tak wielkie znaczenie. Pragnęła odpowiedzi, ale
zarazem nie miała pojęcia, czy była na nie gotowa i czy istniał chociaż
cień szansy, by mogła je zrozumieć.
Mimo wszystko
nawet nie drgnęła, kiedy mężczyzna podszedł bliżej, ostatecznie kucając
naprzeciwko niej. Gdyby nie niepokojące, krwistoczerwone oczy, nie byłoby w nim
niczego, co uznałaby za niewłaściwe. W zasadzie nawet spoglądając w te
tęczówki, nie miała poczucia, że ma przed sobą kogoś niebezpiecznego. Lekko
przekrzywiła głowę, jak urzeczona wpatrując się w przybysza i próbując
stwierdzić, co takiego względem niego czuła. Wodziła wzrokiem po równie
znajomych, co i obcych rysach twarzy, jasnych włosach i ramionach,
które bez jakiegokolwiek ostrzeżenia wyciągnął ku niej. W pierwszym
odruchu się skuliła, ale nie próbowała uciekać, z opóźnieniem
uświadamiając sobie, że zamierzał narzucić na nią kurtkę, która dotychczas miał
na sobie. Zarówno jego dłonie, jak i materiał okazały się zimne, ale wcale
nie poczuła się przez to źle, wręcz ciaśniej opatulając się okryciem. Spodobał
jej się przyjemnie słodki zapach, który musiał należeć do niego, a przynajmniej
miała takie wrażenie. Był przyjemny, poza tym wzbudzał w niej miłe
skojarzenie – i to pomimo ostrzejszej, zapadającej w pamięć nuty,
którą zdołała wychwycić.
– Beatrycze… – Odezwał się ponownie
mężczyzna. Wydawał się smakować jej imię, zupełnie jakby nie używał go od
bardzo dawna i na nowo musiał przyzwyczaić się do tego, że mógłby je
wykorzystywać. – Czy wszystko w porządku? – drążył, więc ostrożnie
pokiwała głową. Czuła, że zależało mu na jej reakcji, choć wciąż nie była
pewna, czy to imię należało do niej. – Możesz się do mnie odezwać? – pytał
dalej, ostrożnie dobierając słowa.
Miała
wrażenie, że bardzo wiele wysiłku wkładał w to, żeby jej nie wystraszyć,
choć zarazem wydawał się aż rwać do tego, żeby móc otoczyć ją ramionami. Z drugiej
strony, może tylko ona chciała, żeby to zrobił, gotowa przysiąc, że gdyby
pozwolił sobie na taką reakcję, wtedy już nic złego nie miałoby prawa ją
spotkać. Poczucie bezpieczeństwa – tak jak już ustaliła – wiązało się z nim,
a to bez wątpienia musiało o czymś świadczyć.
– Ja… –
zaczęła, z opóźnieniem decydując się zareagować na jego prośbę. Już i tak
kazała mu czekać, co niekoniecznie musiało być dobrym pomysłem. Nie chciała go
martwić, woląc nawet nie wyobrażać sobie tego, że mógłby się zezłościć albo ją
zostawić. – Ja… niczego nie rozumiem – przyznała, wyrzucając z siebie
pierwsze słowa, jakie przyszły jej do głowy.
Zacisnęła
usta, wciąż lekko oszołomiona zarówno sytuacją, jak i brzmieniem własnego
głosu. Jednak był wysoki i melodyjny, dokładnie tak, jak przewidziała,
choć zdecydowanie nie wzięła pod uwagę, że okaże się taki drżący. Przełknęła z trudem,
próbując nad sobą zapanować i jakkolwiek doprowadzić się do porządku, na
czymkolwiek miałoby to polegać. Rozszerzonymi do granic możliwości oczami
wpatrywała się w mężczyznę, śledząc wzrokiem jego twarz, by zauważyć
jakąkolwiek zmianę w nastroju. Bała się, że coś nagle ulegnie zmianie, a gdyby
do tego doszło…
Ale on po
prostu na nią patrzył, spokojny i zaskakująco wręcz łagodny. Tym razem
nawet nie drgnęła, kiedy wyciągnął ku niej dłoń, układając ją na jej policzku.
Palce miał zimne, przez co jeszcze bardziej zaczęła dygotać, ale nie wyobrażała
sobie, że miałby się odsunąć.
Dla
pewności sama przechyliła się w jego stronę, w roztrzęsieniu i przez
kurtkę, w którą właściwie się zaplątała, lecąc do przodu. Nie upadła
dzięki temu, że w porę ją pochwycił, pozwalając, żeby jednak wpadła mu w ramiona,
co przyjęła z ulgą, bo naprawdę tego chciała. Teraz już nic złego nie
mogło się wydarzyć, nawet pomimo braku wspomnieć i tego, że wciąż nie
miała pojęcia, co i dlaczego powinna zrobić. Nie miała pojęcia, kim on
jest, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia, skoro zapewniał jej
bezpieczeństwo, prawda?
– Beatrycze…
Z jakiegoś
powodu za każdym razem, kiedy wypowiadał to imię, czuła raz po raz wstrząsające
ciałem dreszcze. Wkładał w to jedno słowo tak wiele emocji, że nie była w stanie
reagować inaczej, porażona delikatnością i czułością tego jednego imienia.
Chciała, żeby należało do niej; brzmiało ładnie, dziewczęco i przywodziło
dobre wspomnienia, poza tym on wyraźnie je lubił – i to wystarczyło, by
nagle zaczęła obawiać się, że on dojdzie do wniosku, że się pomylił i powinien
ją tutaj zostawić.
– To imię…
– zaczęła, a obejmujące ją ramiona mocniej owinęły się wokół niej.
– Co z nim?
– usłyszała.
Zacisnęła
usta, po czym bez słowa wtuliła twarz w materiał kurtki, żałując, że w ogóle
się odezwała. Być może nie powinna była, ale…
– Należy do
mnie? – zapytała wprost.
Musiała to
wiedzieć. Zabawne, ale w tamtej chwili ta jedna kwestia pozostawała dla
niej najważniejsza, bardziej niż to, że mogłaby być na cmentarzu, zagubiona i nieświadoma
tego, co się wydarzyło. Niczego nie rozumiała, ale przynajmniej tymczasowo
czuła się skłonna to poświęcić, byleby nabrać przekonania, że ta jedna rzecz
jednak jest prawdziwa – to, że była Beatrycze.
Zesztywniała,
kiedy mężczyzna delikatnie odchylił ją w swoich ramionach, zachęcenia do
spojrzenia sobie w oczy. Być może to było wyłącznie jej wrażeniem, ale
przez krótką chwilę była gotowa przysiąc, że jakimś cudem pociemniały, choć nie
miała pojęcia, czy to w ogóle możliwe. Niczego już nie rozumiała, tak jak i nie
była w stanie określić, czego powinna oczekiwać po bliżej nieokreślonym
wyrazie twarzy wpatrzonego w nią mężczyzny.
– Czy
należy…? – powtórzył, po czym nieznacznie potrząsnął głową. – Oczywiście, że
tak… Oczywiście. – Obrzucił ją kolejnym, przenikliwym spojrzeniem. – Co się
dzieje? Beatrycze, ja…
– Nie
pamiętam – wyszeptała tak cicho, że ledwo była w stanie zrozumieć
poszczególne słowa.
Niczego
więcej nie była w stanie mu powiedzieć, dalej już tylko potrząsając głową
na boki. Znów zaczęła dygotać, choć prawie nie była tego świadoma, już niepewna
niczego, co działo się wokół niej. Kiedy do tego wszystkiego poczuła dziwne,
przybierające na sile pieczenie pod powiekami, a chwilę później na
policzkach wyczuła wilgoć – szybko zamarzające na lodowatym, nocnym powietrzu,
wszechobecne łzy – co jeszcze bardziej wytrąciło ją z równowagi. Płakała?
Czuła, że nie powinna, a jednak nie była w stanie się powstrzymać,
nagle rozżalona i niespokojna. To, co chwilę wcześniej wydawało się
obojętne – odpowiedzi na pytania, które zeszły gdzieś na dalszy plan – teraz zaczęło
jej ciążyć, potęgując świadomość niepamięci.
Chciała go
znać – tego mężczyznę, trzymającego ją w ramionach i raz po raz
powtarzającego należące do niej imię. Może wręcz pragnęła tego o wiele
bardziej od zrozumienia samej siebie. Wszystko w niej aż rwał się do tego,
żeby trwać w jego ramionach, pozwalać się dotykać i zrobić wszystko,
czego mógłby oczekiwać. Dawał jej poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo
potrzebowała, a to o czymś świadczyło, sprawiając, że lgnęła do niego
na wszystkie możliwe sposoby. Czuła, że miała wielkie szczęście, że towarzyszył
jej po przebudzeniu; w innym wypadku byłaby tutaj sama, marznąca i niespokojna,
a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze.
Problem
polegał na tym, że on ją znał, podczas gdy sama do tej pory nie potrafiła przypomnieć
sobie nawet własnego imienia. Beatrycze.
Jestem Beatrycze, pomyślała, ale to wciąż brzmiało nienaturalnie, pomimo
tego, że jakoś nie miała wątpliwości, iż wcale nie próbował jej okłamywać.
Wszystko wprowadzało się do niej, dającej się we znaki niepamięci i tego,
że w żaden sposób nie potrafiła odwzajemnić się jedynej osobie, której
tymczasowo ufała.
– O nie,
nie, nie… Właśnie tego mi było trzeba – mruknął spiętym tonem mężczyzna,
bardziej stanowczo przygarniając ja do siebie. – Ja… Nic się nie stało, w porządku?
To… po prostu nic – powtórzył i w tamtej chwili nade wszystko zapragnęła
mu uwierzyć, tak jak już zrobiła to w przypadku imienia.
– Ale…
Odsunął ją
nieznacznie, po czym stanowczo potrząsnął głową. Natychmiast zamilkła,
dochodząc do wniosku, że to najwłaściwsze, co mogłaby w tej sytuacji
zrobić. Co prawda wciąż czuła wilgoć na policzkach, ale z wolna zaczęła
uspokajać oddech na tle, by zapanować na narastającym w jej piersi
szlochem.
– To nic
takiego – oznajmił z naciskiem mężczyzna, dla podkreślenia swoich słów
pewnie chwytając ją za obie dłonie. – Jesteś bezpieczna i tylko to się
liczy. Wszystko inne… – Zamilkł, po czym obrzucił ją kolejnym przenikliwym
spojrzeniem. – Zabiorę cię stąd, w porządku? Tutaj jest zimno, ale… Dasz
radę wstać? – zapytał nieoczekiwanie. – Wziąłbym cię na ręce, ale jest ze mną
jeszcze dziewczynka… Źle się poczuła – przyznał po chwili zastanowienia. – To
tylko kawałek, ale…
– W porządku
– przerwała mu, pomimo przygnębienia nieco rozbawiona tym, że tak nagle zaczął
się plątać.
Wcale nie była
taka pewna, czy jej słowa znajdą odniesienie w rzeczywistości, ale nade
wszystko nie chciała go rozczarować albo jakkolwiek utrudniać zadania.
Mężczyzna zawahał się, przez krótką chwilę wydając się szukać innego
rozwiązania, ale ostatecznie pomógł kobiecie stanąć na nogi, wciąż dla pewności
obejmując ramieniem. Nie ufała sobie, a jednak kiedy uchwyciła pion,
poczuła się zaskakująco pewnie, wcale nie mając poczucia, że w każdej
chwili mogłaby upaść.
– Tak
dobrze? – upewnił się jej towarzysz.
Pokiwała
głową.
– Tak… –
Spojrzała mu w oczy i zawahała się na moment. – Ja… Chciałabym
wiedzieć jeszcze jedną rzecz – przyznała, a on uniósł brwi.
– Tak, Beatrycze?
Znowu ten
ton, zwłaszcza kiedy wypowiedział jej imię…
– Jak mam
do ciebie mówić? – zapytała wprost.
Nie
odpowiedział od razu, przez kilka sekund po prostu się w nią wpatrując.
Przez jego twarz przemknął cień, ale tak szybko, że równie dobrze mogło być to
wyłącznie jej wyobrażeniem.
– L… Po
prostu L. – powiedział w końcu i zrozumiała, że na razie będzie musiała
się tym zadowolić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz