29 stycznia 2017

Osiemdziesiąt trzy

Renesmee
– Och… Sprawy prywatne, że tak się wyrażę. – Castiel zawahał się, wciąż przyglądając mi się z zaciekawieniem. – Jestem tu przez wzgląd na pracę, ale nie będę cię zanudzać. Możliwe jednak, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z moimi planami, będziemy widywać się dużo częściej.
Uniosłam brwi, sama niepewna, co takiego powinnam sądzić o jego słowach. Gabriel nie będzie zadowolony, pomyślałam, ale oczywiście nie skomentowałam tego nawet słowem, w zamian wysilając się na uśmiech. Mimo wszystko przyszło mi to dość naturalnie, tym bardziej, że zdążyłam naprawdę polubić Castiela. Co prawda wciąż miałam wrażenie, że coś jest nie tak, ale z drugiej strony, nie chciałam pozwolić sobie na przewrażliwienie. To był tylko człowiek, poza tym zawdzięczałam mu chociażby znalezienie domu. Nie sądziłam, by miał jakikolwiek wpływ na to, co spotkało Jocelyne, tym bardziej, że wydawał się naprawdę zmartwiony, kiedy dowiedział się o problemach z ośrodkiem.
– To chyba dobrze – stwierdziłam po chwili zastanowienia.
Mężczyzna posłał mi wyraźnie usatysfakcjonowany uśmiech.
– Mam nadzieję, że mimo wszystko nie masz mi za złe tego, co się wydarzyło… Wybacz, że to mówię, ale wydajesz się spięta – powiedział, mierząc mnie wzrokiem. Poczułam się co najmniej dziwnie z tym, że tak wprawnie mógłby określić mój nastrój.
– Możliwe, bo właśnie się zgubiłam – wyjaśniłam, poniekąd zgodnie z prawdą. Skinął głową, najwyraźniej nie widząc w moich słowach niczego dziwnego. Przyjęłam to z ulgą, bo wolałam dalej nie drążyć tematów, które mogłyby opiewać wokół kwestii ewentualnego zaufania. – Nie tylko ty masz do tego talent – dodałam, a Castiel wywrócił oczami.
– Nie powiem, żeby mnie to nie cieszyło. Teraz ja mogę ci pomóc – oznajmił pogodnym tonem, posyłając mi wręcz olśniewający uśmiech. – Dziekanat?
Właściwie nie musiałam odpowiadać, tym bardziej, że ta jedna kwestia wydawała mi się dość oczywista. Nawet nie zorientowałam się, kiedy Castiel jak gdyby nigdy nic zabrał ode mnie torbę, stwierdzając, że z powodzeniem może mnie odprowadzić. Nie próbowałam protestować, przekonując samą siebie, że wszystko jest w porządku. Jak długo nie było Gabriela, który zbyt żywiołowo mógłby zareagować na zachowanie mężczyzny względem mnie, nie widziałam powodu, by obruszać się o jakiekolwiek słowa mojego niespodziewanego towarzysza. Nie byłam głupia – wiedziałam, że Castiel mimo wszystko bywał trochę zbyt śmiały – ale usiłowałam o tym nie myśleć. Sądziłam, że dość jasno Gabriel dał mu do zrozumienia, że jestem zajęta. Ja sama nie robiłam niczego, o co ktokolwiek mógłby mieć do mnie pretensje, więc… wszystko było w porządku, tak?
– Wciąż nie powiedziałeś mi, co tutaj robisz – rzuciłam mimochodem, chcąc przerwać przeciągającą się ciszę. – Nie chcę się wtrącać, nic z tych rzeczy, ale… co twoja praca mogłaby mieć do uczelni, ASP na dodatek? – zapytałam i zawahałam się na moment, obawiając się, że moje słowa jednak mogą Castiela w jakimś stopniu urazić.
Mężczyzna przystanął, co mnie zaniepokoiło. Otworzyłam usta, chcąc w pośpiechu się wycofać i go przeprosić, ale powstrzymała mnie jego dłoń, która bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zacisnęła się na moim ramieniu. Nachylił się ku mnie i – wcześniej nieco niespokojnie rozejrzawszy się dookoła – odezwał się nieco konspiracyjnym szeptem:
– Ostatnio… działy się tutaj trochę dziwne rzeczy – wyjaśnił i zawahał się. – Nie chcę siać paniki, ani nic z tych rzeczy, ale doszło do kilku… niepokojących wypadków. Ludzie się boją, więc przyda się ktoś, z kim mogliby porozmawiać. Wiesz, co takiego mam na myśli? – Zamilkł, po czym rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie. Coś w jego słowach sprawiło, że poczułam się co najmniej nieswojo. – Ale to pewnie nic takiego. I tak wciąż szukam pracy, a skoro mogę być przydatny tutaj, tym lepiej, zresztą… Hm, późno już, nie? Chodźmy, żebyś się nie spóźniła – rzucił naglącym tonem, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat.
Otworzyłam i zaraz zamknęła usta, co najmniej zaskoczona nie tyle jego zachowaniem, co przede wszystkim słowami. Jak wielkie trzeba było mieć szczęście, żeby na wszystkie możliwe uczelnie, już na wstępie trafić akurat na taką, w której działo się coś dziwnego? To wydawało mi się bardziej alarmujące niż sam fakt tego, że wpadłam akurat na Castiela. To jedynie potęgowało odczuwane przeze mnie wątpliwości, sprawiając, że sama już nie byłam pewna, co o zaistniałej sytuacji myśleć. Gdybym przynajmniej mogła stwierdzić, czego tak naprawdę się spodziewać…
Nie odezwałam się więcej ani słowem, skupiona przede wszystkim na konieczności dotrzymania Castielowi kroku. Chciałam wyrzucić z głowy niechciane myśli, ale to wcale nie było takie proste, ja z kolei miałam wrażenie, że wciąż nie dostrzegam czegoś istotnego. Problem polegał na tym, że poza podejrzeniami, nie byłam w stanie znaleźć żadnego sposobu, by potwierdzić swoje przypuszczenia. Nie podobało mi się, tym bardziej, że ostatnim razem, kiedy doświadczyłam czegoś podobnego, prędzej czy później doszło do czegoś, czego zdecydowanie nie byłam w stanie przewidzieć i co skutecznie zszokowało nas wszystkich. Biorąc pod uwagę, że gdzieś tam była Isobel, a zdaniem Camerona w okolicy kręcili się Volturi…
Cóż, to nie wyglądało dobrze.
Gdybym przynajmniej wiedziała, czego powinniśmy się spodziewać, być może wszystko stałoby się dużo prostsze.
Elena
W milczeniu wpatrywała się w sufit łazienki. Nie była pewna, jak długo już siedziała w samotności, początkowo ciesząc się ciepłą wodą i możliwością kąpieli. Ciepła woda zawsze miała w sobie coś kojącego, jednak teraz zdążyła już wystygnąć, pozostawiając Elenę dziwnie wytrąconą z równowagi i otępiałą. W zasadzie sama nie wiedziała, skąd brał się ten dziwny, niejasny dla niej stan, to zresztą nie miało dla dziewczyny większego znaczenia. Wiedziała jedynie, że powrót do Seattle wcale nie ucieszył jej w takim stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać, o atmosferze, która panowała w domu, nie wspominając.
Och, chwilami wciąż nie docierało do niej to, że mogłaby być żywa. Była, chodziła i czuła się jak najbardziej normalne, ale… to było niczym sen, z kolei dziewczyna doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że coś się zmieniło. Chwilami wpatrywała się w lustro, próbując doszukać się w sobie jakichkolwiek oznak inności. Wiedziała już, że na pewno dotyczyło to jej wyglądu – bardziej srebrzystego odcienia włosów, nienaturalnie wręcz dużych, błękitnych oczu ze złotymi cętkami… To były szczegóły, zresztą wydawały się niczym w porównaniu ze świadomością tego, że mogłaby mieć skrzydła. W zasadzie to nawet brzmiało niedorzecznie, a gdyby nie fakt, że zdążyła przekonać się, że Rafael mówił prawdę, pewnie do tej pory sądziłaby, że własny mąż mógłby doskonale bawić się jej kosztem.
Przestała o tym myśleć, w pośpiechu podnosząc się i jednak decydując ruszyć z miejsca. Chwyciła za ręcznik, po czym mimowolnie zadrżała, czując przenikliwy chłód. To mogło mieć jakiś związek z wodą, ale Elena czuła, że coś o coś więcej – obawy, które były w niej od chwili tamtej rozmowy na temat ojca Rafaela. Wiedziała, że Ciemność była niebezpieczniejsza od samego Isobel, poza tym prawie na pewno jej pożądała – zwłaszcza teraz, kiedy wydawała się kimś więcej, aniżeli kolejną duszyczką do kolekcji. Wkrótce po tym pojawiła się Beatrycze, jeszcze bardziej wytrącając dziewczynę z równowagi – i to nie tylko tym, że Jocelyne mogłaby okazać się zdolna do wskrzeszenia kogoś, kto od wieków był martwy.
Tego było za dużo, z kolei Elena czuła, że to wciąż zaledwie początek.
Potrząsnęła głową, pozwalając, żeby kropelki wody opadły na białe kafelki. Wciąż otulona ręcznikiem, stanęła przed lustrem, nie po raz pierwszy starannie lustrując wzrokiem własną sylwetkę. Bezwiednie przesunęła palcami po mostku, po czym zeszła niżej, aż do brzucha, badając palcami nienaruszoną skórę w miejscu, gdzie – choć pamiętała ten moment jak przez mgłę – nie tak dawno temu Isobel wbiła rękę w jej ciało, zaciskając palce na sercu. Na samo wspomnienie nieszczęsny narząd zaczął trzepotać w bardziej gwałtowny, niespokojny sposób, zdradzając podenerwowanie. Zacisnęła usta, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, próbując się uspokoić, chociaż w łazience nie musiała obawiać się o to, że ktokolwiek coś zauważy. Z drugiej strony, bardzo trudno było o choćby wrażenie prywatności w domu pełnym wampirów, gdzie każdy dysponował wyostrzonymi zmysłami. W efekcie niezmiennie czuła się nieswojo, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że w pewnym stopniu już nie należała ani do tego miejsca, ani do własnej rodziny.
Z wolna odwróciła się, po czym – wciąż przypatrując własnemu ciału – okręciła głowę w taki sposób, by móc przyjrzeć się własnym ciele. Już dawno przestała szukać jakichkolwiek niedoskonałości, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy uroda, która tak wielu chwytała za serce, była czymś więcej, aniżeli skutkiem daru, który najpewniej wciąż posiadała. Była uwodzicielko, ale teraz… Jak miałaby niby rozumieć to, że mogłaby być Światłem – istotą, o której wspominano w wielu podaniach, w większości związanych z końcem Isobel? Co miała do wiekowej, niebezpiecznej nieśmiertelnej, której dotychczas nawet nie znała, a która już raz zdołała ją zabić? Nie rozumiała tego i chyba w gruncie rzeczy wolała nie poznać odpowiedni – ani w kwestii swojego związku z królową, ani planom, które miała względem niej Ciemność. Co więcej, jeśli miała być ze sobą szczera, to drugie martwiło ją znacznie bardziej, zwłaszcza, że mogło dotyczyć również Rafaela. Dał jej do zrozumienia, że w razie potrzeby, był skłonny sprzeciwić się ojcu, a to zdecydowanie nie mogło skończyć się dobrze.
Problem w tym, że była zbyt wielką egoistką, by poprosić go, żeby przejmował się sobą. W efekcie po prostu zgadzała się na wszystko, co tylko mogłoby pozwolić jej utrzymać demona przy sobie. Podejrzewała, że gdyby nagle oznajmił, że ma dość mieszkania z jej rodziną, poszłaby za nim bez chwili wahania – tak po prostu, zostawiając za sobą tych, którzy ją kochali. Och, była beznadziejna, ale tak było od zawsze, prawda? Nie bez powodu setki razy słyszała, że jest suką, ale z drugiej strony… Poniekąd jej bliscy sami byli sobie winni. Rosalie od dziecka powtarzała, że ktoś taki jak Elena zasłużył na wszystko, jak najlepsze. Skoro tak, dlaczego miała odmawiać sobie tego, czego pragnęła – a więc bliskości pierwszego mężczyzny, którego pokochała i który wydawał się widzieć w niej coś więcej, aniżeli samo ciało, sprawiając, że bez znaczenia pozostawał dla niej nawet fakt, że niezmiennie doprowadzał ją do szaleństwa?
Przestała o tym myśleć, kiedy coś innego przykuło jej uwagę. Elena zawahała się, po czym podejrzliwie zmrużyła oczy, jednocześnie zdecydowanym ruchem odgarniając jasne włosy z pleców, by przyjrzeć się ciemnemu znamieniu na łopatce. Jeszcze przed śmiercią zwróciła uwagę na to, że się zmieniło – nabierało kształtów i ostrości, teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przypominając dziewczynę różę. Z jakiegoś powodu sam widok tego znaku sprawił, że poczuła się jeszcze bardziej nieswojo niż do tej pory. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, napinając mięśnie i bezmyślnie wpatrując się we własne odbicie. To nie musiało o niczym świadczyć, ale… dlaczego czuła, że coś jest zdecydowanie nie tak? Co więcej, dobrze pamiętała przepowiednię, którą potwierdziły zarówno Claire, jak i Jocelyne. Czy nie było w niej przypadku mowy o różach albo…?
„Znajdę ją, nawet jeśli ukryje się pośród róż”…
Energicznie pokręciła głową. Nie, zdecydowanie nie chciała się nad tym rozwodzić, przynajmniej teraz, kiedy wszystko wydawało się wracać do względnej równowagi. Pomijając powrót Beatrycze, która nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, kim jest i gdzie się znalazła, Elena była skłonna założyć, że mogli spodziewać się niemalże jakże zwodniczej rutyny – swego rodzaju ciszy przed burzą, ale chyba nie miała nic przeciwko temu. Wszystko wydawało się lepsze od nerwowego wyczekiwania i świadomości wyroku śmierci, który mógłby ciążyć nad nią przez cały ten czas. Co prawda wciąż była zagrożona, ale po tym, jak raz umarła, chyba nic nie miało być w stanie jej zaskoczyć – nie w takim stopniu, jak myśl o tym, że mogłaby być na czarnej liście pierwotnej wampirzycy albo – co gorsza – samej Ciemności.
Och, ktoś tam na górze zdecydowanie jej nie lubił. Ani jakiś bezimienny Bóg, o którym wielokrotnie słyszała przez przekonania ojca, ani wyznawana przez pozostałe wampiry Selene, które…
Mylisz się, córko.
Elena zesztywniała, nagle dziwnie zaniepokojona. Zamrugała nieco nieprzytomnie, prostując się niczym struna i niespokojnie rozglądając po łazience, zupełnie jakby w każdej chwili spodziewała się zobaczyć kogoś, kogo zdecydowanie nie powinno w tym miejscu być. Oczywiście pomieszczenie było puste, ale to wcale dziewczyny nie uspokoiło, wręcz potęgując odczuwaną przez nią dezorientację. Nie rozumiała myśli, która bez jakiegokolwiek ostrzeżenia rozbrzmiała w jej głowie – zdecydowanie nienależącej do niej, spokojnej i niemalże czułej, chociaż to równie dobrze mogło być wyłącznie jej wrażeniem. Och, zdecydowanie tak musiało być, co jedynie potwierdzało przypuszczenia Eleny na temat tego, że mogłaby być na dobrej drodze, żeby ostatecznie postradać zmysły. Cóż, w żaden inny sposób nie była w stanie wytłumaczyć tego, jak w ostatnim czasie się czuła, ale z drugiej strony, jako ktoś, kto umarł i cudem powrócił, chyba miała do tego prawo, tak?
Zadrżała mimowolnie, napinając mięśnie w odpowiedzi na rozchodzące się po całym jej ciele ciepło – doświadczenie, które mogłoby okazać się całkiem przyjemne, gdyby akurat nie była aż tak bardzo wytrącona z równowagi. To było niczym pocieszenie, którego jednak nie potrafiła właściwie zinterpretować, a tym bardziej doszukać się w nim sensu. Mętlik w głowie dawał się Elenie we znaki, zresztą tak jak i wątpliwości, które towarzyszyły jej przez cały ten czas. Wróciła, ale to nie zmieniało faktu, że Isobel coś jednak jej odebrała – tak po prostu ją zabiła, choć to wydawało się wręcz nieprawdopodobne. Co więcej, później omal nie zabiła własnego ojca, choć i to brzmiało jak szaleństwo – to, że mogłaby skrzywdzić kogoś, kto był wampirem. Z drugiej jednak strony, skoro była inna, to wydawało się dość prawdopodobne, nie wspominając już o tym, że Carlisle nie próbował się przed nią bronić – i najpewniej nie podniósłby na nią ręki nawet w sytuacji, w której naprawdę by mu zagrażała.
Sama myśl o tym, jak niszczycielska potrafiła być miłość w niektórych odmianach, wydawała się wręcz przerażająca.
Miłość… Zawsze miłość.
Ciepło przybrało na sile, ale już właściwie nie zwracała na nie uwagi. Zamknęła oczy, w duchu próbując się uspokoić i zebrać myśli. Była kimś innym, co zresztą wprost powiedział Rafael, teraz dla odmiany nazywając ją aniołem – i to bynajmniej nie dlatego, że nagle zebrało mu się na bycie romantycznym. Wiedziała już, że za słowami demona kryło się coś więcej, choć nawet on sam wydawał się mieć problem z tym, by wytłumaczyć to, co podświadomie przeczuwał. Z drugiej strony, być może robił to specjalnie, nie pierwszy raz wydając się ukrywać przed nią coś, kluczowego. Rafa od samego początku działał po swojemu, według własnego uznania, tak po prostu oczekując, że wszyscy wokół się do tego dostosują. Był przywódcą, do czego zresztą zdążyła się przyzwyczaić, chociaż zarazem w naturalny sposób usiłowała z nim walczyć, zdecydowanie zbyt uparta i pewna siebie, by ot tak podporządkować się czyimkolwiek oczekiwaniom.
Teraz z kolei wiedziała, że na swój sposób byli do siebie podobni – może nawet bardziej, aniżeli kiedykolwiek wcześniej. To były jego słowa, wielokrotnie powtarzane, tak, że już nie miała wątpliwości co do ich prawdziwości. Gdzieś w niej była inna, nowa Elena, której jeszcze nie rozumiała, nie będąc w stanie jej poznać, a co dopiero nauczyć się kontrolować. To było coś równie skomplikowanego, co i posiadanie skrzydeł – niczym czysta abstrakcja, chociaż przecież raz zdołała je przywołać, kiedy Rafael ją do tego zmusił. Czuła, że musiał istnieć inny, łatwiejszy sposób, który nie sprowadzałby się do zrzucania z wysokości i wstępu do zawału serca, ale z drugiej strony…
Mam skrzydła, tak? Wszystko pięknie, ale jak ich używać?, pomyślała mimochodem, przez krótką chwilę mając ochotę roześmiać się w co najmniej histeryczny sposób. Jedni przejmowali się szkołą i zadaniami domowymi, inni z kolei czymś tak niecodziennym, jak możliwość latania.
O tak, biorąc pod uwagę to, jakimi priorytetami musiała kierować się w ostatnim czasie, zdecydowanie można było dość do wniosku, że nie wszystko pozostawało z nią w porządku. Wręcz przeciwnie – chyba całkiem oszalała, ale nawet jeśli tak było, wcale nie czuła się z tą świadomością źle.
Mocniej zacisnęła powieki, próbując się skoncentrować. Początkowo przychodziło jej to z trudem, ale z czasem zaczęła się wyciszać, jakimś cudem zdolna do tego, by choć trochę się rozluźnić. Pozwoliła, żeby jej myśli dryfowały swobodnie, niczym woda, w której nie tak dawno temu się znajdowała. Spokój – bardziej intensywny niż ten, który swoim darem był w stanie wydobyć z niej Jasper, choć nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Wciąż czuła rozchodzące się po całym ciele ciepło, ale tym razem nie próbowała się przed nim bronić, w zamian zaczynając czerpać przyjemność z samego tylko uczucia. To było miłe, przynajmniej z jej perspektywy, chociaż zarazem wciąż nie była w stanie wytłumaczyć tego, skąd się brało. W gruncie rzeczy to i tak nie miało znaczenia, ale z drugiej strony…
Miała skrzydła, tak? Musiała tylko po nie sięgnąć, tak jak wtedy, kiedy zrobiła to pod wpływem impulsu, przerażona perspektywą gwałtownego spotkania z ziemią. Gdyby nauczyła się to robić z równą łatwością, co i Rafael, który z taką lekkością chował skrzydła, w ułamku sekundy potrafiąc upodobnić się do względnie normalnej (To było możliwe?) osoby, wtedy może poczułaby się lepiej – tylko trochę, ale to i tak wydało się dziewczynie nader istotne.
Pamiętam jak się lata… Chyba. Ale przecież już raz to zrobiłam, tak…?
Pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia, sprawiając, że aż się wzdrygnęła, z wrażenia omal nie wpadając na stojącą za nią szafkę. Chociaż nikt nie był w stanie jej zobaczyć, demonstracyjnie chwyciła się za serce, w ostatniej chwili powstrzymując się przed wyrzuceniem z siebie całej wiązanki przekleństw. Dotychczas odczuwane skupienie w ułamku sekundy trafił szlag, ale prawie nie była tego świadoma, zbyt wtrącona z równowagi, by zwrócić uwagę na cokolwiek innego, poza narastająca irytacją. Niczego już nie rozumiała, chociaż czuła, że powinna – i właśnie to w największym stopniu doprowadzał dziewczynę do szału.
– Co znowu? – rzuciła nieco spiętym tonem. – Rany, już wychodzę! Mówiłam, że idę do łazienki, więc naprawdę…
– Trochę ci zeszło, lilan – usłyszała po drugiej stronie. Aż prychnęła, chociaż nie była zaskoczona tym, że Rafael zaczynał się niecierpliwić. Wiedziała, że źle czuł się w tym domu za każdym razem, kiedy wychodziła, najpewniej znosząc jej najbliższych tylko i wyłącznie przez wzgląd na to, że była obok. – Wychodzisz, czy mam ci w tym pomóc? – dodał pozornie zaczepnym tonem, ale wiedziała, że jak najbardziej byłby do tego zdolny.
– Obejdzie się – mruknęła, wywracając oczami, chociaż on nie był w stanie tego zobaczyć. Poczuła ulgę, kiedy przekonała się, że jej głos nawet po części nie zdradzał tego, jak bardzo faktycznie czuła się zdenerwowana. – Chyba, że chcesz mi pomóc się ubrać… Tak się składa, że jeszcze tego nie zrobiłam – dodała, po czym nerwowo przygryzła dolną wargę.
Każdy normalny facet by zareagował – po prostu nie wyobrażała sobie, by mogło być inaczej. Zwłaszcza mąż względem żony miał do tego dodatkowe prawo, a jednak…
– Nie rozumiem – usłyszała i ledwo powstrzymała się przed uderzeniem głową w okafelkowaną ścianę. – Słabo ci, że potrzebujesz mojej pomocy?
– Nie – niemalże wycedziła przez zaciśnięte zęby.
– Więc sobie poradzisz – stwierdził ze spokojem.
A potem jak gdyby nigdy nic sobie poszedł, zostawiając ją samo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa