Renesmee
– Och… Sprawy prywatne, że tak się wyrażę. – Castiel zawahał
się, wciąż przyglądając mi się z zaciekawieniem. – Jestem tu przez wzgląd
na pracę, ale nie będę cię zanudzać. Możliwe jednak, że jeśli wszystko pójdzie
zgodnie z moimi planami, będziemy widywać się dużo częściej.
Uniosłam brwi, sama niepewna, co
takiego powinnam sądzić o jego słowach. Gabriel nie będzie zadowolony, pomyślałam, ale oczywiście nie
skomentowałam tego nawet słowem, w zamian wysilając się na uśmiech. Mimo
wszystko przyszło mi to dość naturalnie, tym bardziej, że zdążyłam naprawdę
polubić Castiela. Co prawda wciąż miałam wrażenie, że coś jest nie tak, ale z drugiej
strony, nie chciałam pozwolić sobie na przewrażliwienie. To był tylko człowiek,
poza tym zawdzięczałam mu chociażby znalezienie domu. Nie sądziłam, by miał
jakikolwiek wpływ na to, co spotkało Jocelyne, tym bardziej, że wydawał się
naprawdę zmartwiony, kiedy dowiedział się o problemach z ośrodkiem.
– To chyba dobrze – stwierdziłam
po chwili zastanowienia.
Mężczyzna posłał mi wyraźnie
usatysfakcjonowany uśmiech.
– Mam nadzieję, że mimo wszystko
nie masz mi za złe tego, co się wydarzyło… Wybacz, że to mówię, ale wydajesz
się spięta – powiedział, mierząc mnie wzrokiem. Poczułam się co najmniej
dziwnie z tym, że tak wprawnie mógłby określić mój nastrój.
– Możliwe, bo właśnie się
zgubiłam – wyjaśniłam, poniekąd zgodnie z prawdą. Skinął głową,
najwyraźniej nie widząc w moich słowach niczego dziwnego. Przyjęłam to z ulgą,
bo wolałam dalej nie drążyć tematów, które mogłyby opiewać wokół kwestii
ewentualnego zaufania. – Nie tylko ty masz do tego talent – dodałam, a Castiel
wywrócił oczami.
– Nie powiem, żeby mnie to nie
cieszyło. Teraz ja mogę ci pomóc – oznajmił pogodnym tonem, posyłając mi wręcz
olśniewający uśmiech. – Dziekanat?
Właściwie nie musiałam
odpowiadać, tym bardziej, że ta jedna kwestia wydawała mi się dość oczywista.
Nawet nie zorientowałam się, kiedy Castiel jak gdyby nigdy nic zabrał ode mnie
torbę, stwierdzając, że z powodzeniem może mnie odprowadzić. Nie
próbowałam protestować, przekonując samą siebie, że wszystko jest w porządku.
Jak długo nie było Gabriela, który zbyt żywiołowo mógłby zareagować na
zachowanie mężczyzny względem mnie, nie widziałam powodu, by obruszać się o jakiekolwiek
słowa mojego niespodziewanego towarzysza. Nie byłam głupia – wiedziałam, że
Castiel mimo wszystko bywał trochę zbyt śmiały – ale usiłowałam o tym nie
myśleć. Sądziłam, że dość jasno Gabriel dał mu do zrozumienia, że jestem
zajęta. Ja sama nie robiłam niczego, o co ktokolwiek mógłby mieć do mnie
pretensje, więc… wszystko było w porządku, tak?
– Wciąż nie powiedziałeś mi, co
tutaj robisz – rzuciłam mimochodem, chcąc przerwać przeciągającą się ciszę. –
Nie chcę się wtrącać, nic z tych rzeczy, ale… co twoja praca mogłaby mieć
do uczelni, ASP na dodatek? – zapytałam i zawahałam się na moment,
obawiając się, że moje słowa jednak mogą Castiela w jakimś stopniu urazić.
Mężczyzna przystanął, co mnie zaniepokoiło.
Otworzyłam usta, chcąc w pośpiechu się wycofać i go przeprosić, ale
powstrzymała mnie jego dłoń, która bez jakiegokolwiek ostrzeżenia zacisnęła się
na moim ramieniu. Nachylił się ku mnie i – wcześniej nieco niespokojnie
rozejrzawszy się dookoła – odezwał się nieco konspiracyjnym szeptem:
– Ostatnio… działy się tutaj
trochę dziwne rzeczy – wyjaśnił i zawahał się. – Nie chcę siać paniki, ani
nic z tych rzeczy, ale doszło do kilku… niepokojących wypadków. Ludzie się
boją, więc przyda się ktoś, z kim mogliby porozmawiać. Wiesz, co takiego
mam na myśli? – Zamilkł, po czym rzucił mi porozumiewawcze spojrzenie. Coś w jego
słowach sprawiło, że poczułam się co najmniej nieswojo. – Ale to pewnie nic
takiego. I tak wciąż szukam pracy, a skoro mogę być przydatny tutaj,
tym lepiej, zresztą… Hm, późno już, nie? Chodźmy, żebyś się nie spóźniła –
rzucił naglącym tonem, jak gdyby nigdy nic zmieniając temat.
Otworzyłam i zaraz zamknęła
usta, co najmniej zaskoczona nie tyle jego zachowaniem, co przede wszystkim słowami.
Jak wielkie trzeba było mieć szczęście, żeby na wszystkie możliwe uczelnie, już
na wstępie trafić akurat na taką, w której działo się coś dziwnego? To
wydawało mi się bardziej alarmujące niż sam fakt tego, że wpadłam akurat na
Castiela. To jedynie potęgowało odczuwane przeze mnie wątpliwości, sprawiając,
że sama już nie byłam pewna, co o zaistniałej sytuacji myśleć. Gdybym
przynajmniej mogła stwierdzić, czego tak naprawdę się spodziewać…
Nie odezwałam się więcej ani
słowem, skupiona przede wszystkim na konieczności dotrzymania Castielowi kroku.
Chciałam wyrzucić z głowy niechciane myśli, ale to wcale nie było takie
proste, ja z kolei miałam wrażenie, że wciąż nie dostrzegam czegoś
istotnego. Problem polegał na tym, że poza podejrzeniami, nie byłam w stanie
znaleźć żadnego sposobu, by potwierdzić swoje przypuszczenia. Nie podobało mi
się, tym bardziej, że ostatnim razem, kiedy doświadczyłam czegoś podobnego,
prędzej czy później doszło do czegoś, czego zdecydowanie nie byłam w stanie
przewidzieć i co skutecznie zszokowało nas wszystkich. Biorąc pod uwagę,
że gdzieś tam była Isobel, a zdaniem Camerona w okolicy kręcili się
Volturi…
Cóż, to nie wyglądało dobrze.
Gdybym przynajmniej wiedziała,
czego powinniśmy się spodziewać, być może wszystko stałoby się dużo prostsze.
Elena
W milczeniu wpatrywała się w sufit łazienki. Nie była
pewna, jak długo już siedziała w samotności, początkowo ciesząc się ciepłą
wodą i możliwością kąpieli. Ciepła woda zawsze miała w sobie coś kojącego,
jednak teraz zdążyła już wystygnąć, pozostawiając Elenę dziwnie wytrąconą z równowagi
i otępiałą. W zasadzie sama nie wiedziała, skąd brał się ten dziwny,
niejasny dla niej stan, to zresztą nie miało dla dziewczyny większego
znaczenia. Wiedziała jedynie, że powrót do Seattle wcale nie ucieszył jej w takim
stopniu, jak mogłaby tego oczekiwać, o atmosferze, która panowała w domu,
nie wspominając.
Och, chwilami wciąż nie
docierało do niej to, że mogłaby być żywa. Była, chodziła i czuła się jak
najbardziej normalne, ale… to było niczym sen, z kolei dziewczyna
doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że coś się zmieniło. Chwilami
wpatrywała się w lustro, próbując doszukać się w sobie jakichkolwiek
oznak inności. Wiedziała już, że na pewno dotyczyło to jej wyglądu – bardziej srebrzystego
odcienia włosów, nienaturalnie wręcz dużych, błękitnych oczu ze złotymi
cętkami… To były szczegóły, zresztą wydawały się niczym w porównaniu ze
świadomością tego, że mogłaby mieć skrzydła. W zasadzie to nawet brzmiało
niedorzecznie, a gdyby nie fakt, że zdążyła przekonać się, że Rafael mówił
prawdę, pewnie do tej pory sądziłaby, że własny mąż mógłby doskonale bawić się
jej kosztem.
Przestała o tym myśleć, w pośpiechu
podnosząc się i jednak decydując ruszyć z miejsca. Chwyciła za
ręcznik, po czym mimowolnie zadrżała, czując przenikliwy chłód. To mogło mieć
jakiś związek z wodą, ale Elena czuła, że coś o coś więcej – obawy,
które były w niej od chwili tamtej rozmowy na temat ojca Rafaela.
Wiedziała, że Ciemność była niebezpieczniejsza od samego Isobel, poza tym
prawie na pewno jej pożądała – zwłaszcza teraz, kiedy wydawała się kimś więcej,
aniżeli kolejną duszyczką do kolekcji. Wkrótce po tym pojawiła się Beatrycze,
jeszcze bardziej wytrącając dziewczynę z równowagi – i to nie tylko
tym, że Jocelyne mogłaby okazać się zdolna do wskrzeszenia kogoś, kto od wieków
był martwy.
Tego było za dużo, z kolei
Elena czuła, że to wciąż zaledwie początek.
Potrząsnęła głową, pozwalając,
żeby kropelki wody opadły na białe kafelki. Wciąż otulona ręcznikiem, stanęła przed
lustrem, nie po raz pierwszy starannie lustrując wzrokiem własną sylwetkę.
Bezwiednie przesunęła palcami po mostku, po czym zeszła niżej, aż do brzucha,
badając palcami nienaruszoną skórę w miejscu, gdzie – choć pamiętała ten
moment jak przez mgłę – nie tak dawno temu Isobel wbiła rękę w jej ciało,
zaciskając palce na sercu. Na samo wspomnienie nieszczęsny narząd zaczął
trzepotać w bardziej gwałtowny, niespokojny sposób, zdradzając
podenerwowanie. Zacisnęła usta, po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, próbując
się uspokoić, chociaż w łazience nie musiała obawiać się o to, że
ktokolwiek coś zauważy. Z drugiej strony, bardzo trudno było o choćby
wrażenie prywatności w domu pełnym wampirów, gdzie każdy dysponował
wyostrzonymi zmysłami. W efekcie niezmiennie czuła się nieswojo, nie mogąc
pozbyć się wrażenia, że w pewnym stopniu już nie należała ani do tego
miejsca, ani do własnej rodziny.
Z wolna odwróciła się, po czym –
wciąż przypatrując własnemu ciału – okręciła głowę w taki sposób, by móc
przyjrzeć się własnym ciele. Już dawno przestała szukać jakichkolwiek
niedoskonałości, mimowolnie zastanawiając nad tym, czy uroda, która tak wielu
chwytała za serce, była czymś więcej, aniżeli skutkiem daru, który najpewniej
wciąż posiadała. Była uwodzicielko, ale teraz… Jak miałaby niby rozumieć to, że
mogłaby być Światłem – istotą, o której wspominano w wielu podaniach,
w większości związanych z końcem Isobel? Co miała do wiekowej, niebezpiecznej
nieśmiertelnej, której dotychczas nawet nie znała, a która już raz zdołała
ją zabić? Nie rozumiała tego i chyba w gruncie rzeczy wolała nie
poznać odpowiedni – ani w kwestii swojego związku z królową, ani
planom, które miała względem niej Ciemność. Co więcej, jeśli miała być ze sobą
szczera, to drugie martwiło ją znacznie bardziej, zwłaszcza, że mogło dotyczyć również
Rafaela. Dał jej do zrozumienia, że w razie potrzeby, był skłonny
sprzeciwić się ojcu, a to zdecydowanie nie mogło skończyć się dobrze.
Problem w tym, że była zbyt
wielką egoistką, by poprosić go, żeby przejmował się sobą. W efekcie po
prostu zgadzała się na wszystko, co tylko mogłoby pozwolić jej utrzymać demona
przy sobie. Podejrzewała, że gdyby nagle oznajmił, że ma dość mieszkania z jej
rodziną, poszłaby za nim bez chwili wahania – tak po prostu, zostawiając za
sobą tych, którzy ją kochali. Och, była beznadziejna, ale tak było od zawsze,
prawda? Nie bez powodu setki razy słyszała, że jest suką, ale z drugiej
strony… Poniekąd jej bliscy sami byli sobie winni. Rosalie od dziecka
powtarzała, że ktoś taki jak Elena zasłużył na wszystko, jak najlepsze. Skoro
tak, dlaczego miała odmawiać sobie tego, czego pragnęła – a więc bliskości
pierwszego mężczyzny, którego pokochała i który wydawał się widzieć w niej
coś więcej, aniżeli samo ciało, sprawiając, że bez znaczenia pozostawał dla
niej nawet fakt, że niezmiennie doprowadzał ją do szaleństwa?
Przestała o tym myśleć,
kiedy coś innego przykuło jej uwagę. Elena zawahała się, po czym podejrzliwie
zmrużyła oczy, jednocześnie zdecydowanym ruchem odgarniając jasne włosy z pleców,
by przyjrzeć się ciemnemu znamieniu na łopatce. Jeszcze przed śmiercią zwróciła
uwagę na to, że się zmieniło – nabierało kształtów i ostrości, teraz
bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przypominając dziewczynę różę. Z jakiegoś
powodu sam widok tego znaku sprawił, że poczuła się jeszcze bardziej nieswojo
niż do tej pory. Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, napinając mięśnie i bezmyślnie
wpatrując się we własne odbicie. To nie musiało o niczym świadczyć, ale…
dlaczego czuła, że coś jest zdecydowanie nie tak? Co więcej, dobrze pamiętała
przepowiednię, którą potwierdziły zarówno Claire, jak i Jocelyne. Czy nie
było w niej przypadku mowy o różach albo…?
„Znajdę ją, nawet jeśli ukryje
się pośród róż”…
Energicznie pokręciła głową.
Nie, zdecydowanie nie chciała się nad tym rozwodzić, przynajmniej teraz, kiedy
wszystko wydawało się wracać do względnej równowagi. Pomijając powrót
Beatrycze, która nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, kim jest i gdzie
się znalazła, Elena była skłonna założyć, że mogli spodziewać się niemalże
jakże zwodniczej rutyny – swego rodzaju ciszy przed burzą, ale chyba nie miała
nic przeciwko temu. Wszystko wydawało się lepsze od nerwowego wyczekiwania i świadomości
wyroku śmierci, który mógłby ciążyć nad nią przez cały ten czas. Co prawda
wciąż była zagrożona, ale po tym, jak raz umarła, chyba nic nie miało być w stanie
jej zaskoczyć – nie w takim stopniu, jak myśl o tym, że mogłaby być na
czarnej liście pierwotnej wampirzycy albo – co gorsza – samej Ciemności.
Och, ktoś tam na górze
zdecydowanie jej nie lubił. Ani jakiś bezimienny Bóg, o którym wielokrotnie
słyszała przez przekonania ojca, ani wyznawana przez pozostałe wampiry Selene,
które…
Mylisz
się, córko.
Elena zesztywniała, nagle
dziwnie zaniepokojona. Zamrugała nieco nieprzytomnie, prostując się niczym struna
i niespokojnie rozglądając po łazience, zupełnie jakby w każdej
chwili spodziewała się zobaczyć kogoś, kogo zdecydowanie nie powinno w tym
miejscu być. Oczywiście pomieszczenie było puste, ale to wcale dziewczyny nie
uspokoiło, wręcz potęgując odczuwaną przez nią dezorientację. Nie rozumiała
myśli, która bez jakiegokolwiek ostrzeżenia rozbrzmiała w jej głowie –
zdecydowanie nienależącej do niej, spokojnej i niemalże czułej, chociaż to
równie dobrze mogło być wyłącznie jej wrażeniem. Och, zdecydowanie tak musiało
być, co jedynie potwierdzało przypuszczenia Eleny na temat tego, że mogłaby być
na dobrej drodze, żeby ostatecznie postradać zmysły. Cóż, w żaden inny sposób
nie była w stanie wytłumaczyć tego, jak w ostatnim czasie się czuła,
ale z drugiej strony, jako ktoś, kto umarł i cudem powrócił, chyba
miała do tego prawo, tak?
Zadrżała mimowolnie, napinając
mięśnie w odpowiedzi na rozchodzące się po całym jej ciele ciepło –
doświadczenie, które mogłoby okazać się całkiem przyjemne, gdyby akurat nie
była aż tak bardzo wytrącona z równowagi. To było niczym pocieszenie,
którego jednak nie potrafiła właściwie zinterpretować, a tym bardziej
doszukać się w nim sensu. Mętlik w głowie dawał się Elenie we znaki,
zresztą tak jak i wątpliwości, które towarzyszyły jej przez cały ten czas.
Wróciła, ale to nie zmieniało faktu, że Isobel coś jednak jej odebrała – tak po
prostu ją zabiła, choć to wydawało się wręcz nieprawdopodobne. Co więcej, później
omal nie zabiła własnego ojca, choć i to brzmiało jak szaleństwo – to, że
mogłaby skrzywdzić kogoś, kto był wampirem. Z drugiej jednak strony, skoro
była inna, to wydawało się dość prawdopodobne, nie wspominając już o tym,
że Carlisle nie próbował się przed nią bronić – i najpewniej nie
podniósłby na nią ręki nawet w sytuacji, w której naprawdę by mu
zagrażała.
Sama myśl o tym, jak
niszczycielska potrafiła być miłość w niektórych odmianach, wydawała się
wręcz przerażająca.
Miłość…
Zawsze miłość.
Ciepło przybrało na sile, ale
już właściwie nie zwracała na nie uwagi. Zamknęła oczy, w duchu próbując się
uspokoić i zebrać myśli. Była kimś innym, co zresztą wprost powiedział
Rafael, teraz dla odmiany nazywając ją aniołem – i to bynajmniej nie
dlatego, że nagle zebrało mu się na bycie romantycznym. Wiedziała już, że za
słowami demona kryło się coś więcej, choć nawet on sam wydawał się mieć problem
z tym, by wytłumaczyć to, co podświadomie przeczuwał. Z drugiej
strony, być może robił to specjalnie, nie pierwszy raz wydając się ukrywać
przed nią coś, kluczowego. Rafa od samego początku działał po swojemu, według
własnego uznania, tak po prostu oczekując, że wszyscy wokół się do tego
dostosują. Był przywódcą, do czego zresztą zdążyła się przyzwyczaić, chociaż
zarazem w naturalny sposób usiłowała z nim walczyć, zdecydowanie zbyt
uparta i pewna siebie, by ot tak podporządkować się czyimkolwiek
oczekiwaniom.
Teraz z kolei wiedziała, że
na swój sposób byli do siebie podobni – może nawet bardziej, aniżeli
kiedykolwiek wcześniej. To były jego słowa, wielokrotnie powtarzane, tak, że
już nie miała wątpliwości co do ich prawdziwości. Gdzieś w niej była inna,
nowa Elena, której jeszcze nie rozumiała, nie będąc w stanie jej poznać, a co
dopiero nauczyć się kontrolować. To było coś równie skomplikowanego, co i posiadanie
skrzydeł – niczym czysta abstrakcja, chociaż przecież raz zdołała je przywołać,
kiedy Rafael ją do tego zmusił. Czuła, że musiał istnieć inny, łatwiejszy
sposób, który nie sprowadzałby się do zrzucania z wysokości i wstępu
do zawału serca, ale z drugiej strony…
Mam
skrzydła, tak? Wszystko pięknie, ale jak ich używać?, pomyślała mimochodem, przez
krótką chwilę mając ochotę roześmiać się w co najmniej histeryczny sposób.
Jedni przejmowali się szkołą i zadaniami domowymi, inni z kolei czymś
tak niecodziennym, jak możliwość
latania.
O tak, biorąc pod uwagę to,
jakimi priorytetami musiała kierować się w ostatnim czasie, zdecydowanie
można było dość do wniosku, że nie wszystko pozostawało z nią w porządku.
Wręcz przeciwnie – chyba całkiem oszalała, ale nawet jeśli tak było, wcale nie
czuła się z tą świadomością źle.
Mocniej zacisnęła powieki,
próbując się skoncentrować. Początkowo przychodziło jej to z trudem, ale z czasem
zaczęła się wyciszać, jakimś cudem zdolna do tego, by choć trochę się
rozluźnić. Pozwoliła, żeby jej myśli dryfowały swobodnie, niczym woda, w której
nie tak dawno temu się znajdowała. Spokój – bardziej intensywny niż ten, który
swoim darem był w stanie wydobyć z niej Jasper, choć nie sądziła, że
to w ogóle możliwe. Wciąż czuła rozchodzące się po całym ciele ciepło, ale
tym razem nie próbowała się przed nim bronić, w zamian zaczynając czerpać
przyjemność z samego tylko uczucia. To było miłe, przynajmniej z jej
perspektywy, chociaż zarazem wciąż nie była w stanie wytłumaczyć tego,
skąd się brało. W gruncie rzeczy to i tak nie miało znaczenia, ale z drugiej
strony…
Miała skrzydła, tak? Musiała
tylko po nie sięgnąć, tak jak wtedy, kiedy zrobiła to pod wpływem impulsu,
przerażona perspektywą gwałtownego spotkania z ziemią. Gdyby nauczyła się
to robić z równą łatwością, co i Rafael, który z taką lekkością
chował skrzydła, w ułamku sekundy potrafiąc upodobnić się do względnie
normalnej (To było możliwe?) osoby, wtedy może poczułaby się lepiej – tylko
trochę, ale to i tak wydało się dziewczynie nader istotne.
Pamiętam
jak się lata… Chyba. Ale przecież już raz to zrobiłam, tak…?
Pukanie do drzwi wyrwało ją z zamyślenia,
sprawiając, że aż się wzdrygnęła, z wrażenia omal nie wpadając na stojącą
za nią szafkę. Chociaż nikt nie był w stanie jej zobaczyć, demonstracyjnie
chwyciła się za serce, w ostatniej chwili powstrzymując się przed
wyrzuceniem z siebie całej wiązanki przekleństw. Dotychczas odczuwane
skupienie w ułamku sekundy trafił szlag, ale prawie nie była tego
świadoma, zbyt wtrącona z równowagi, by zwrócić uwagę na cokolwiek innego,
poza narastająca irytacją. Niczego już nie rozumiała, chociaż czuła, że powinna
– i właśnie to w największym stopniu doprowadzał dziewczynę do szału.
– Co znowu? – rzuciła nieco
spiętym tonem. – Rany, już wychodzę! Mówiłam, że idę do łazienki, więc
naprawdę…
– Trochę ci zeszło, lilan – usłyszała po drugiej stronie. Aż
prychnęła, chociaż nie była zaskoczona tym, że Rafael zaczynał się
niecierpliwić. Wiedziała, że źle czuł się w tym domu za każdym razem,
kiedy wychodziła, najpewniej znosząc jej najbliższych tylko i wyłącznie
przez wzgląd na to, że była obok. – Wychodzisz, czy mam ci w tym pomóc? –
dodał pozornie zaczepnym tonem, ale wiedziała, że jak najbardziej byłby do tego
zdolny.
– Obejdzie się – mruknęła,
wywracając oczami, chociaż on nie był w stanie tego zobaczyć. Poczuła
ulgę, kiedy przekonała się, że jej głos nawet po części nie zdradzał tego, jak
bardzo faktycznie czuła się zdenerwowana. – Chyba, że chcesz mi pomóc się
ubrać… Tak się składa, że jeszcze tego nie zrobiłam – dodała, po czym nerwowo
przygryzła dolną wargę.
Każdy normalny facet by
zareagował – po prostu nie wyobrażała sobie, by mogło być inaczej. Zwłaszcza
mąż względem żony miał do tego dodatkowe prawo, a jednak…
– Nie rozumiem – usłyszała i ledwo
powstrzymała się przed uderzeniem głową w okafelkowaną ścianę. – Słabo ci,
że potrzebujesz mojej pomocy?
– Nie – niemalże wycedziła przez
zaciśnięte zęby.
– Więc sobie poradzisz – stwierdził
ze spokojem.
A potem jak gdyby nigdy nic
sobie poszedł, zostawiając ją samo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz