30 stycznia 2017

Osiemdziesiąt cztery

Claire
Marissa uśmiechnęła się w aż nazbyt uroczy, niewinny sposób. Już samo to, że jak gdyby nigdy nic tkwiła w progu, próbując sprawiać wrażenie kogoś, kto wcale nie ma złych zamiarów, dało Claire do myślenia, sprawiając, że w najzupełniej machinalny sposób zapragnęła zatrzasnąć dziewczynie drzwi przed nosem. Och, znała to spojrzenie, uśmiech i zachowanie – tylko po części, bo jakby nie patrzeć, przyjaźniła się z Issie od niedawna, ale to jak najbardziej wystarczyło, żeby zorientować się w czym rzecz.
– Nie – oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. Przynajmniej próbowała brzmieć w ten sposób, chcąc udawać, że ma absolutną kontrolę nad sytuacją. Z drugiej strony, teoretycznie tak było, prawda? – Marissa…
– No co? – Dziewczyna jedynie wywróciła oczami. – To nie jest zbyt miłe powitanie… A ja mam dla ciebie prezent – zapowiedziała, bynajmniej nie sprawiając w ten sposób, że Claire poczuła się jakkolwiek pewniej.
Westchnęła, po czym chcąc nie chcąc wycofała się w głąb przedpokoju, pozwalając przyjaciółce wejść do środka. Właściwie sama nie była pewna, w którym momencie Issie nauczyła się pojawiać według własnego uznania, wydając się czuć w domu Gabriela i Renesmee niemalże jak u siebie. Przynajmniej tymczasowo nikt nie miał nic przeciwko takiemu stanu rzeczy, Claire zresztą miała wrażenie, że wszyscy wokół cieszyli się z tego, że mogłaby znaleźć sobie kogoś do towarzystwa, to jednak nie zmieniało faktu, że czuła się z tego powodu co najmniej dziwnie. Sama nie była pewna, co wprawiało ją w większą konsternację – świadomość posiadania kogoś, kto uważał się za jej przyjaciółkę, pomimo licznych kłamstw, które z różnych powodów miała na sumieniu, czy też… coś innego. Nie zmieniało to jednak faktu, że na swój sposób podobało jej się to, że mogłaby doświadczać czegoś normalnego, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach, niemniej wciąż nie była do tego przyzwyczajona.
– Cześć, Damien! – rzuciła pogodnym tonem Issie, energicznie machając do kogoś za plecami Claire. I bez oglądania się za siebie zrozumiała, że chłopak musiał pojawić się na schodach, jej uwagę zresztą przykuło to, że Marissa nagle się spięła, co najmniej jakby pojawienie się Uzdrowiciela nie było jej na rękę. – Ehm… Zmiana planów. Chodźmy na spacer! – zadecydowała i nie czekając na czyjąkolwiek reakcję pociągnęła Claire w stronę drzwi.
– Jasne, ale…
Urwała, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. W pośpiechu zdążyła jeszcze chwycić kurtkę, zanim Issie bezceremonialnie wyciągnęła ją na zaśnieżony podjazd. Claire westchnęła, po czym mimowolnie skrzywiła się, niekoniecznie przychylna perspektywie zagłębienia się w rosnący tuż obok domu las. Pomijając świadomość tego, że w okolicy mogli kręcić się Volturi, dziwnego mężczyznę z lodowiska i dość jasną rozmowę z ojcem, z której wynikało, że sama miała nie ruszać się nigdzie, pozostawały jeszcze złe przeczucia, które dręczyły ją od kilku dni. To było znajome uczucie – swego rodzaju napięcie, nakazujące dziewczynie wręcz wyczekiwać momentu, w którym ponownie do głodu doszedłby jej dar. Raz po raz przyłapywała się na tym, że bezwiednie zaciskała palce na zawieszce, którą wraz z bransoletką podarował jej Lucas, a w której krył się pisak – a więc coś, co w każdej chwili mogło okazać się Claire niezbędne, chociaż równie często niezapisane haiku pojawiały się po prostu w jej głowie.
Przestała o tym myśleć, w zamian koncentrując się na Marissie i tym razem stanowczo zmuszając dziewczynę do zatrzymania się. Może i zaczynała być przewrażliwiona, ale zdecydowanie nie miała ochoty ryzykować spacerów po okolicy, tym bardziej, że Issie zdecydowanie nie była praktyczną partnerką, gdyby ktoś spróbował je zaatakować. Claire chwilami wątpiła w to, czy będzie w stanie obronić samą siebie, więc branie odpowiedzialności również za człowieka, zdecydowanie nie wchodziło w grę.
– O co chodzi? – zapytała wprost, decydując się postawić sprawę jasno. Odgarnęła ciemne włosy, żeby móc uporać się z zapięciem kurtki, nie ryzykując przytrzaśnięcia loków zamkiem. – Tylko nie mów, że o nic, bo już trochę cię znam – dodała, samą siebie zaskakując tymi słowami, tym bardziej, że te pozostawały jak najbardziej prawdziwe.
– I dlatego już na wstępie mi odmówiłaś? – zapytała z powątpiewaniem, po czym wywróciła oczami, widząc nieco rozdrażnioną minę Claire. – Dobra, nieważne! Wiesz o czym wszyscy mówią w ostatnim czasie? – zapytała śpiewnym tonem, kolejny raz wprawiając dziewczynę w konsternację.
– Cokolwiek to jest, pewnie zaraz mnie uświadomisz… – mruknęła, próbując choć jeden raz nadążyć za Issie i jej pomysłami.
Najbardziej istotną kwestią pozostawało to, że niezależnie od tego, co by usłyszała, pewnie i tak miała się zgodzić. W pamięci wciąż miała całkiem przyjemne wyjście na lodowisko, radosną paplaninę Issie i ciepłe ramiona Setha, przy którym przez cały ten czas czuła się po prostu bezpieczna. Już samo to wydawało się nieprawdopodobne – ta normalność, której tak bardzo jej brakowało – nie wspominając już o bliskości z chłopakiem, który nie tak dawno temu wzbudzał w niej czyste przerażenie. Nie sądziła, że w ogóle możliwym będzie, że kiedykolwiek zbliży się do niej nie tylko jakikolwiek mężczyzna, ale na dodatek taki, który okazyjnie przemiał się w wilka, ale to mimo wszystko było dobre. Teraz sama do tego dążyła, co prawda bardzo ostrożnie, ale i tak pozwalała sobie na dużo więcej, niż przez wszystkie te lata w Mieście Nocy.
– Serio? Och, no proszę! To wcale nie jest takie trudne – żachnęła się Marissa, potrząsając z niedowierzaniem głową. – W całej szkole wala się tyle plakatów, że jakoś nie wierzę w to, że niczego nie zauważyłaś – stwierdziła, nie dając za wygraną.
– Akcja charytatywna? – zapytała jakby od niechcenia, celowo woląc krążyć wokół prawidłowej odpowiedzi. Podejrzewała, co takiego miała na myśli Issie, ale właśnie w tym leżał problem.
Dziewczyn wydęła usta, bynajmniej nieusatysfakcjonowana odpowiedzią. Spojrzała na Claire w niemalże urażony sposób, zupełnie jakby ktoś właśnie próbował wyrządzić jej wielką krzywdę, przy okazji mocno rozczarowując. Pół-wampirzyca zmusiła się do zachowania powagi, po cichu licząc na to, że w ten sposób choć trochę ostudzi zapał Marissy, chociaż podejrzewała, że to i tak ostatecznie okaże się niemożliwe.
– Oczywiście, że nie – obruszyła się Issie. Zaraz po tym wydała z siebie przeciągłe westchnienie, jednak decydując się przejść do rzeczy: – Bal maturalny. Bal – powtórzyła z naciskiem – na który wszyscy czekają przez te wszystkie lata szkoły – dodała, najwyraźniej nie chcąc pozostawić najmniejszych wątpliwości co do wagi, jaką powinno się przywiązywać do całego przedsięwzięcia.
– Hm… Ja nie – odezwała się po chwili wahania Claire.
Marissa spojrzała na nią tak, jakby widziały się po raz pierwszy.
– Ty jesteś dziwna, ale za to cię kocham – oznajmiła w końcu.
– Dziękuję ci bardzo – mruknęła z niedowierzaniem, przez krótką chwilę sama niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać.
Tym razem jej rozmówczyni puściła te słowa mimo uszu, wyraźnie skoncentrowana na czymś innym. W przypadku Marissy takie zachowanie było tak normalne, że Claire już nawet przestała się mu dziwić.
– Tak czy inaczej, ja już sobie wszystko zaplanowałam. Swoją drogą, mam dla ciebie sukienkę… Ale to później. A konkretnie wtedy, kiedy dorwę Camerona – dodała po chwili zastanowienia.
– Co do tego wszystkiego…? – zaczęła, jednak tym razem Marissa nawet nie dała jej skończyć.
– Będzie przyjemniej niż na Halloween… Zresztą wtedy też nie było źle, prawda? Oczywiście pomijając to, że mnie zostawiłaś i gdzieś zniknęłaś z resztą towarzystwa. – Issie wywróciła oczami, bynajmniej nierozeźlona. – Ta impreza będzie inna, ale nie o to chodzi. Najważniejsze jest to, że tradycyjnie wybiera się króla i królową balu, więc tak sobie pomyślałam…
– Cokolwiek chodzi ci po głowie, zamilknij – obruszyła się, chociaż czuła, że nic nie byłoby w stanie sprawić, żeby Marissa darowała sobie przedstawienie raz przemyślanego planu. – Długie lata uczyłam się gdzieś indziej, ale nawet ja wiem, że królową tak czy inaczej zostanie Elena.
O dziwo, Issie tylko się uśmiechnęła.
– Och, niekoniecznie… Coś wymyśliłam, ale do tego będę potrzebowała pomocy. Aldero i Cammy już się zgodzili – oznajmiła z olśniewającym uśmiechem.
Claire spojrzała na nią z powątpiewaniem, coraz mniej pewna tego, jak powinna rozumieć zachowanie własnej przyjaciółki. Mogła tylko zgadywać, co takiego chodziło Marissie po głowie, a pewnie i tak nie nadążyłaby za tokiem rozumowania kogoś, kto tak bardzo różnił się od niej samej. Co więcej, jeśli w grę wchodziło coś, w czym uczynny udział brali jej kuzyni, zdecydowanie miała powody, żeby zacząć się martwić. Co prawda równie dobrze mogło okazać się, że była przewrażliwiona, ale zdążyła kilkukrotnie się przekonać, że bliźniaki miewali dziwne pomysły. Jeśli dodać do tego wszystkiego rozochoconą Marissę…
Och, to zdecydowanie nie mogło się dobrze skończyć. Przynajmniej teoretyczne.
– Po prostu mi zaufaj, w porządku? – zaproponowała z uśmiechem Issie. – A teraz chodź. Wolałabym nie rozmawiać tutaj – dodała i coś w jej słowach sprawiło, że Claire jednak zdecydowała się ulec.
Cóż, podejrzewała, że prędzej czy później miała tego pożałować, ale co innego jej pozostało?

Wrażenie déjà vu miało w sobie coś niepokojącego, ale starała się o tym nie myśleć. Wiedziała jednie, że już raz przeszła przez coś podobnego – radosne przygotowania, które zakończyły się w dość trudny dla niej sposób. W milczeniu wpatrywała się w swoje odbicie, nerwowo zaplatając ramiona na piersiach i próbując stwierdzić, co tak naprawdę robiła. Chyba tylko Marissa mogła być w stanie przekonać ją do jakiegokolwiek wspólnego wyjścia, o ile „przekonywanie” w tym momencie w ogóle miało rację bytu. Cóż, w końcu Issie nie tyle pytała, co niejako stawiała ją przed faktem dokonanym, nie pozostawiając Claire innego wyboru, jak tylko spróbować się dostosować.
Inną kwestią pozostawało to, że do pewnego stopnia chciała w tym wszystkim uczestniczyć. Co więcej, słuchanie przyjaciółki, która przez całe dnie nakręcała się na wspomniany bal maturalny, było czymś, czego nie dało się ot tak zignorować. W którymś momencie sama przywykła do myśli o nadchodzącej imprezie – czymś, co wcale nie musiało wyglądać jak pozbawiona kontroli potańcówka w domu Jessiki. Jakby tego było mało, Claire nie mogła zaprzeczyć, że zanim sprawy się skomplikowały, wszystko wydawało się zmierzać ku dobremu. Chyba nawet dobrze się bawiła, nie wspominając o tym, że po incydencie z Sharon zdecydowała się zaśpiewać. I, cholera, gdyby wtedy jak ostatnia kretynka nie zaufała Brianowi, ostatecznie nie skończyłaby na wpół przytomna w jakimś małym pokoju, mając szczęście, że znacznie przewyższająca normę dawka narkotyków, nie była w stanie zrobić jej krzywdy.
Nerwowo przeczesała ciemne włosy palcami, wciąż nie mogąc przyzwyczaić się do tego, co miała na głowie. Kiedyś preferowała przede wszystkim krótkie kosmyki, właśnie dlatego, że kiedy robiły się zbyt długie, kręciły się zdecydowanie zbyt mocno, by miała do nich cierpliwość. Ostatecznie zdołała zapuścić włosy, a te wyglądały wystarczająco dobrze, by zdecydowała się je zachować – długie i tylko trochę pofalowane, co nawet jej się podobało. Marissie też, co jednak nie powstrzymało dziewczyny przed zabawy lokówką – a więc czymś, co Claire zdecydowanie nie przyszłoby do głowy, bo nie przywykła do wielogodzinnego przesiadywania przed lustrem. Teraz wręcz niedowierzała temu, jak wyglądała, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej w stanie dostrzec podobieństwo do mamy. Zawsze zachwycały ją lśniące loki Layli, a teraz… Cóż, pomijając całkowicie inny kolor włosów, z powodzeniem mogłyby uchodzić za siostry.
Mimowolnie uśmiechnęła się na tę myśl, po czym z wolna przeniosła wzrok niżej, z odrobiną niepokoju spoglądając na niezbyt głęboki, ale jednak obecny dekolt. Sama nie była pewna, co zaskoczyło ją w większym stopniu – to, że Marissa mogłaby wymagać znalezienia jakiejś pasującej kreacji akurat od Camerona, czy to, że ostatecznie do sprawy wtrąciła się Beatrycze. Claire wciąż niezbyt dobrze znała tę kobietę, świadoma tylko i wyłącznie tego, że ma do czynienia z kimś, kto wyglądał kropka w kropkę jak Elena, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Wiedziała jeszcze, że obecność Beatrycze była niczym cud, a ona dawno nie spotkała kogoś aż tak delikatnego i miłego za razem. To sprawiło, że tym bardziej zmieszana poczuła się, kiedy ta z Cullenów zaoferowała jej sukienkę, ale – w dość paradoksalny sposób – uśmiech i błysk w oczach Trycze sprawiły, że nawet gdyby chciała, nie mogłaby tej kobiecie odmówić.
Świetnie, więc po raz kolejny wykazała się porażającą wręcz asertywnością, nie tylko znów pozwalając wyciągnąć się do towarzystwa, ale do tego wszystkiego nie mając wyboru w kwestii tego, co chciałaby ubrać. Podejrzewała, że mama byłaby zachwycona, widząc ją w czymś innym, niż spodniach i sweterkach, które do pewnego stopnia pozwalały jej się ukryć, sprawiając, że Claire czuła się przynajmniej odrobinę bezpieczniejsza. Nie lubiła obnosić się ze swoim wyglądem, a tym bardziej odsłaniać więcej, niż było to konieczne – nie po tym, co zrobił jej Dean. W efekcie raz po raz spoglądała na swój dekolt, wciąż mając wrażenie, że za moment ktoś jednak zauważy znaczące bladą skórę ślady, o których tak bardzo pragnęła zapomnieć. Co prawda nic na to nie wskazywało, a dziewczyna była gotowa przysiąc, że Cammy zasugerował Beatrycze, czego powinna szukać, ale mimo wszystko…
Och, nie mogła jednak zaprzeczyć, że wyglądała całkiem dobrze. Co więcej, sukienka była fioletowa, a więc w kolorze, do którego od zawsze miała słabość i który wydawał się do nie pasować. Z zaciekawieniem obserwowała delikatny materiał, którego barwa wydawała się zmieniać w zależności od światła, czy to ciemniejąc, czy znów jaśniejąc. Sam krój był prosty, ale dość efektowny, łagodnie przylegając do smukłego ciała i dodatkowo podkreślając kształtną sylwetkę. To do pewnego stopnia sprawiało, że poczuła się obnażona, ale z drugiej strony… miała wrażenie, że w takim wydaniu jak najbardziej mogłaby się komuś spodobać.
Wypuściła powietrze ze świstem, zmieszana zwłaszcza tym, że z jakiegoś powodu z miejsca pomyślała o Secie. Skrzywiła się, kiedy przypomniała sobie, że chłopak nie miał być w stanie towarzyszyć jej tego wieczora, chociaż naturalnie go o to poprosiła. Wiedziała, że na pewno zaskoczyła go samą tylko prośbą, nie wspominając o rozczarowaniu, które wydawała się odczuwać, kiedy jej odmawiał. Cóż, nie miała do niego pretensji, ale i tak poczuła się dziwnie z myślą o tym, że musiał jej odmówić. Inną, równie istotną kwestią okazało się to, że Seth zachowywał się w wyjątkowo nerwowy sposób, pierwszy raz wydając się coś przed nią ukrywać, chociaż to mogło być wyłącznie jej wrażeniem. Miała wątpliwości, które próbowała zrzucić na złe doświadczenia, to jednak wcale nie było aż takie proste, jak mogłaby tego oczekiwać.
– I jak się czujesz? – Omal nie wyszła z siebie, kiedy do sypialni dosłownie wparowała Marissa, w kilka zaledwie sekund dopadając do lustra. Zanim Claire zdążyła zastanowić się nad odpowiedzią, przyjaciółka jak gdyby nigdy nic otoczyła ją ramieniem, z zaciekawieniem przypatrując się ich wspólnemu odbiciu. – Mówiłam, że z loczkami będzie ci ślicznie… Och, wy wszystkie jesteście śliczne – dodała po chwili zastanowienia, po czym wywróciła oczami. – To trochę niesprawiedliwe, jak działa natura.
– Nie wydaje mi się, żebyś miała powody do narzekania – stwierdziła, a Issie roześmiała się melodyjnie.
– Mhm… I dlatego nigdy nie miałam faceta – żachnęła się. Wydęła usta, ale prawie natychmiast ponownie zdobyła się na uśmiech. – Nieważne. Możemy iść? Cieszę się jak głupia, chociaż to nie pierwsza impreza na którą idę… I to na dodatek sama. Jak bardzo to nienormalne?
Claire jedynie wzruszyła ramionami, nie widząc powodu, dla którego miałaby chociaż próbować odpowiadać. Nie zawsze nadążała za Marissą, zresztą już dawno straciła nadzieję na to, że kiedykolwiek uda jej się dotrzymać tej dziewczynie kroku. Chyba nawet jej się to podobało – to, jak bardzo różne od siebie były, co jednak nie przeszkadzało Issie w lgnięciu do niej. Zdążyła już oswoić się z terminem „najlepsza przyjaciółka”, choć dotychczas w ten sposób myślała wyłącznie o Lucasie – a więc o kimś, kogo nie musiała okłamywać i kto był przy niej dosłownie od zawsze.
Wciąż o tym myślała, kiedy Marissa przesunęła się, by łatwiej móc wyciągnąć z przerzuconej przez ramię torebki telefon. Claire uniosła brwi, kiedy dziewczyna wyciągnęła rękę z urządzeniem przed siebie, manipulując komórką w taki sposób, by mieć jak najlepszy wgląd na rozświetlony ekranik. Lekko zmrużyła podkreślone starannie dobranymi cieniami oczy, wyraźnie skupiona na tym, co właśnie planowała zrobić.
– Co ty właściwie…?
– Zdjęcie – odpowiedziała Issie takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Cóż, patrząc na to z jej perspektywy, może faktycznie tak było. – No daje, uśmiechnij się! W końcu już ustaliłyśmy, że obie jesteśmy śliczne – dodała nieco zaczepnym tonem, wyraźnie rozbawiona własnymi słowami.
Jedynie wywróciła oczami, nawet nie próbując protestować – i to również w chwili, w której Marissa jak gdyby nigdy nic się do niej przytuliła, żeby łatwiej ustawić się do fotografii. Wydawała się świetnie bawić, zresztą jak zwykle, niemalże przy każdej możliwej okazji emanując energią, której niejeden mógłby jej pozazdrościć. Nawet zielone oczy dziewczyny wydawały się błyszczeć, kiedy spojrzała w malutki ekranik, czekając na odpowiedni moment, do naciśnięcia przycisku. Claire również przeniosła wzrok na telefon, starając się ignorować słodycz krążącej w żyłach Issie krwi. Zdążyła przywyknąć do tego zapachu, ale wzajemna bliskość czasami wciąż bywała problematyczna, tym bardziej, że dotychczas mogła cieszyć się wyłącznie zainteresowaniem i troską najbliższych.
Uśmiechnęła się, z niejakim niedowierzaniem przypatrując kadrowi, który ostatecznie zagościł na ekraniku telefonu. Dwie całkowicie różne dziewczyny – blondynka w jasnej, białe sukience i brunetka, która zdecydowanie bardziej preferowała ciemniejsze, zimne barwy; jedna roześmiana i przesadnie wręcz energiczna, a druga zdecydowanie zbyt poważna, by z powodzeniem móc udawać licealistkę. Człowiek i pół-wampirzyca, chociaż Claire nigdy nie przyszłoby do głowy, że kiedykolwiek pozwoli sobie na taką znajomość, tym bardziej, że wszystko sprowadzało się tak czy inaczej do okłamywania Issie – co prawda dla jej dobra, ale to wcale nie brzmiało pocieszająco. Najbardziej niepokojąca wydawała się to, że prędzej czy później tak czy inaczej miała dziewczynę stracić, żeby nie narazić jej na niebezpieczeństwo, ale tego wieczora…
Och, teraz wszystko wydawało się w porządku, przynajmniej z perspektywy Claire. Co więcej, była gotowa przysiąc, że przynajmniej przez krótką chwilę, w tamtej sypialni, wszystko jak najbardziej było na swoim miejscu.
Obserwując siebie i Marissę, uświadomiła sobie, że jak najbardziej czuła się szczęśliwa.
– Świetnie – usłyszała i to wystarczyło, żeby wyrwać ją z zamyślenia. Wzdrygnęła się, po czym w roztargnieniu spojrzała na uśmiechniętą, wpatrzoną w telefon Issie. – Zdjęcie dla twojej siostry odhaczone… No i dla nas, oczywiście – dodała, a Claire spojrzała na nią z niedowierzaniem.
– Dla Layli? – powtórzyła, w ostatniej chwili przypominając sobie o konieczności mówienia do mamy po imieniu. Chwilami relacje rodzinne, które musieli oficjalnie utrzymywać, bywały naprawdę uciążliwe.
– Mhm… Zdobyłam numer – wyjaśniła usłużnie Marissa, uśmiechając się słodko. – Potrzebowałam mentalnego wsparcia, na wypadek, gdybyś znowu chciała się wycofać. Swoją drogą, Layla jest bardzo zadowolona, że nie pozwalam ci siedzieć w domu – dodała niemalże tryumfalnym tonem, wyraźnie z siebie zadowolona.
– Jesteś niemożliwa – stwierdziła, nie kryjąc oszołomienia, tym samym sprawiając, że na ustach Issie pojawił się kolejny olśniewający uśmiech. – Mówię poważnie!
– To cudownie… Bo oczywiście powinnam uznać to za komplement, prawda? – upewniła się, chociaż zdecydowanie nie zamierzała czekać na odpowiedź. O tak, to było jak najbardziej w stylu Marissy. – A teraz chodźmy. Nie chciałabym się spóźnić… Przynajmniej ten jeden raz.
Wraz z tymi słowami wyprostowała się, po czym – wcześniej chwyciwszy Claire za rękę – stanowczo ruszyła w stronę drzwi, nie pozostawiając przyjaciółce innego wyboru, jak tylko podążyć za sobą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa