Claire
Marissa uśmiechnęła się w aż
nazbyt uroczy, niewinny sposób. Już samo to, że jak gdyby nigdy nic tkwiła w progu,
próbując sprawiać wrażenie kogoś, kto wcale nie ma złych zamiarów, dało Claire do
myślenia, sprawiając, że w najzupełniej machinalny sposób zapragnęła zatrzasnąć
dziewczynie drzwi przed nosem. Och, znała to spojrzenie, uśmiech i zachowanie
– tylko po części, bo jakby nie patrzeć, przyjaźniła się z Issie od
niedawna, ale to jak najbardziej wystarczyło, żeby zorientować się w czym
rzecz.
– Nie –
oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. Przynajmniej próbowała brzmieć w ten
sposób, chcąc udawać, że ma absolutną kontrolę nad sytuacją. Z drugiej
strony, teoretycznie tak było, prawda? – Marissa…
– No co? –
Dziewczyna jedynie wywróciła oczami. – To nie jest zbyt miłe powitanie… A ja
mam dla ciebie prezent – zapowiedziała, bynajmniej nie sprawiając w ten
sposób, że Claire poczuła się jakkolwiek pewniej.
Westchnęła,
po czym chcąc nie chcąc wycofała się w głąb przedpokoju, pozwalając
przyjaciółce wejść do środka. Właściwie sama nie była pewna, w którym
momencie Issie nauczyła się pojawiać według własnego uznania, wydając się czuć w domu
Gabriela i Renesmee niemalże jak u siebie. Przynajmniej tymczasowo
nikt nie miał nic przeciwko takiemu stanu rzeczy, Claire zresztą miała
wrażenie, że wszyscy wokół cieszyli się z tego, że mogłaby znaleźć sobie
kogoś do towarzystwa, to jednak nie zmieniało faktu, że czuła się z tego
powodu co najmniej dziwnie. Sama nie była pewna, co wprawiało ją w większą
konsternację – świadomość posiadania kogoś, kto uważał się za jej przyjaciółkę,
pomimo licznych kłamstw, które z różnych powodów miała na sumieniu, czy
też… coś innego. Nie zmieniało to jednak faktu, że na swój sposób podobało jej
się to, że mogłaby doświadczać czegoś normalnego, zwłaszcza po ostatnich
wydarzeniach, niemniej wciąż nie była do tego przyzwyczajona.
– Cześć,
Damien! – rzuciła pogodnym tonem Issie, energicznie machając do kogoś za
plecami Claire. I bez oglądania się za siebie zrozumiała, że chłopak musiał
pojawić się na schodach, jej uwagę zresztą przykuło to, że Marissa nagle się
spięła, co najmniej jakby pojawienie się Uzdrowiciela nie było jej na rękę. –
Ehm… Zmiana planów. Chodźmy na spacer! – zadecydowała i nie czekając na
czyjąkolwiek reakcję pociągnęła Claire w stronę drzwi.
– Jasne,
ale…
Urwała, po
czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. W pośpiechu zdążyła jeszcze
chwycić kurtkę, zanim Issie bezceremonialnie wyciągnęła ją na zaśnieżony
podjazd. Claire westchnęła, po czym mimowolnie skrzywiła się, niekoniecznie
przychylna perspektywie zagłębienia się w rosnący tuż obok domu las.
Pomijając świadomość tego, że w okolicy mogli kręcić się Volturi, dziwnego
mężczyznę z lodowiska i dość jasną rozmowę z ojcem, z której
wynikało, że sama miała nie ruszać się nigdzie, pozostawały jeszcze złe
przeczucia, które dręczyły ją od kilku dni. To było znajome uczucie – swego
rodzaju napięcie, nakazujące dziewczynie wręcz wyczekiwać momentu, w którym
ponownie do głodu doszedłby jej dar. Raz po raz przyłapywała się na tym, że
bezwiednie zaciskała palce na zawieszce, którą wraz z bransoletką
podarował jej Lucas, a w której krył się pisak – a więc coś, co w każdej
chwili mogło okazać się Claire niezbędne, chociaż równie często niezapisane
haiku pojawiały się po prostu w jej głowie.
Przestała o tym
myśleć, w zamian koncentrując się na Marissie i tym razem stanowczo
zmuszając dziewczynę do zatrzymania się. Może i zaczynała być
przewrażliwiona, ale zdecydowanie nie miała ochoty ryzykować spacerów po
okolicy, tym bardziej, że Issie zdecydowanie nie była praktyczną partnerką,
gdyby ktoś spróbował je zaatakować. Claire chwilami wątpiła w to, czy
będzie w stanie obronić samą siebie, więc branie odpowiedzialności również
za człowieka, zdecydowanie nie wchodziło w grę.
– O co
chodzi? – zapytała wprost, decydując się postawić sprawę jasno. Odgarnęła
ciemne włosy, żeby móc uporać się z zapięciem kurtki, nie ryzykując
przytrzaśnięcia loków zamkiem. – Tylko nie mów, że o nic, bo już trochę
cię znam – dodała, samą siebie zaskakując tymi słowami, tym bardziej, że te
pozostawały jak najbardziej prawdziwe.
– I dlatego
już na wstępie mi odmówiłaś? – zapytała z powątpiewaniem, po czym wywróciła
oczami, widząc nieco rozdrażnioną minę Claire. – Dobra, nieważne! Wiesz o czym
wszyscy mówią w ostatnim czasie? – zapytała śpiewnym tonem, kolejny raz wprawiając
dziewczynę w konsternację.
– Cokolwiek
to jest, pewnie zaraz mnie uświadomisz… – mruknęła, próbując choć jeden raz
nadążyć za Issie i jej pomysłami.
Najbardziej
istotną kwestią pozostawało to, że niezależnie od tego, co by usłyszała, pewnie
i tak miała się zgodzić. W pamięci wciąż miała całkiem przyjemne
wyjście na lodowisko, radosną paplaninę Issie i ciepłe ramiona Setha, przy
którym przez cały ten czas czuła się po prostu bezpieczna. Już samo to wydawało
się nieprawdopodobne – ta normalność, której tak bardzo jej brakowało – nie
wspominając już o bliskości z chłopakiem, który nie tak dawno temu
wzbudzał w niej czyste przerażenie. Nie sądziła, że w ogóle możliwym
będzie, że kiedykolwiek zbliży się do niej nie tylko jakikolwiek mężczyzna, ale
na dodatek taki, który okazyjnie przemiał się w wilka, ale to mimo
wszystko było dobre. Teraz sama do tego dążyła, co prawda bardzo ostrożnie, ale
i tak pozwalała sobie na dużo więcej, niż przez wszystkie te lata w Mieście
Nocy.
– Serio?
Och, no proszę! To wcale nie jest takie trudne – żachnęła się Marissa, potrząsając
z niedowierzaniem głową. – W całej szkole wala się tyle plakatów, że
jakoś nie wierzę w to, że niczego nie zauważyłaś – stwierdziła, nie dając
za wygraną.
– Akcja
charytatywna? – zapytała jakby od niechcenia, celowo woląc krążyć wokół
prawidłowej odpowiedzi. Podejrzewała, co takiego miała na myśli Issie, ale
właśnie w tym leżał problem.
Dziewczyn
wydęła usta, bynajmniej nieusatysfakcjonowana odpowiedzią. Spojrzała na Claire w niemalże
urażony sposób, zupełnie jakby ktoś właśnie próbował wyrządzić jej wielką
krzywdę, przy okazji mocno rozczarowując. Pół-wampirzyca zmusiła się do
zachowania powagi, po cichu licząc na to, że w ten sposób choć trochę
ostudzi zapał Marissy, chociaż podejrzewała, że to i tak ostatecznie okaże
się niemożliwe.
–
Oczywiście, że nie – obruszyła się Issie. Zaraz po tym wydała z siebie
przeciągłe westchnienie, jednak decydując się przejść do rzeczy: – Bal
maturalny. Bal – powtórzyła z naciskiem
– na który wszyscy czekają przez te wszystkie lata szkoły – dodała,
najwyraźniej nie chcąc pozostawić najmniejszych wątpliwości co do wagi, jaką
powinno się przywiązywać do całego przedsięwzięcia.
– Hm… Ja
nie – odezwała się po chwili wahania Claire.
Marissa
spojrzała na nią tak, jakby widziały się po raz pierwszy.
– Ty jesteś
dziwna, ale za to cię kocham – oznajmiła w końcu.
– Dziękuję
ci bardzo – mruknęła z niedowierzaniem, przez krótką chwilę sama niepewna
czy powinna się śmiać, czy może płakać.
Tym razem
jej rozmówczyni puściła te słowa mimo uszu, wyraźnie skoncentrowana na czymś
innym. W przypadku Marissy takie zachowanie było tak normalne, że Claire
już nawet przestała się mu dziwić.
– Tak czy
inaczej, ja już sobie wszystko zaplanowałam. Swoją drogą, mam dla ciebie
sukienkę… Ale to później. A konkretnie wtedy, kiedy dorwę Camerona –
dodała po chwili zastanowienia.
– Co do
tego wszystkiego…? – zaczęła, jednak tym razem Marissa nawet nie dała jej
skończyć.
– Będzie
przyjemniej niż na Halloween… Zresztą wtedy też nie było źle, prawda?
Oczywiście pomijając to, że mnie zostawiłaś i gdzieś zniknęłaś z resztą
towarzystwa. – Issie wywróciła oczami, bynajmniej nierozeźlona. – Ta impreza
będzie inna, ale nie o to chodzi. Najważniejsze jest to, że tradycyjnie
wybiera się króla i królową balu, więc tak sobie pomyślałam…
– Cokolwiek
chodzi ci po głowie, zamilknij – obruszyła się, chociaż czuła, że nic nie
byłoby w stanie sprawić, żeby Marissa darowała sobie przedstawienie raz przemyślanego
planu. – Długie lata uczyłam się gdzieś indziej, ale nawet ja wiem, że królową tak
czy inaczej zostanie Elena.
O dziwo,
Issie tylko się uśmiechnęła.
– Och,
niekoniecznie… Coś wymyśliłam, ale do tego będę potrzebowała pomocy. Aldero i Cammy
już się zgodzili – oznajmiła z olśniewającym uśmiechem.
Claire
spojrzała na nią z powątpiewaniem, coraz mniej pewna tego, jak powinna
rozumieć zachowanie własnej przyjaciółki. Mogła tylko zgadywać, co takiego
chodziło Marissie po głowie, a pewnie i tak nie nadążyłaby za tokiem
rozumowania kogoś, kto tak bardzo różnił się od niej samej. Co więcej, jeśli w grę
wchodziło coś, w czym uczynny udział brali jej kuzyni, zdecydowanie miała
powody, żeby zacząć się martwić. Co prawda równie dobrze mogło okazać się, że
była przewrażliwiona, ale zdążyła kilkukrotnie się przekonać, że bliźniaki miewali
dziwne pomysły. Jeśli dodać do tego wszystkiego rozochoconą Marissę…
Och, to
zdecydowanie nie mogło się dobrze skończyć. Przynajmniej teoretyczne.
– Po prostu
mi zaufaj, w porządku? – zaproponowała z uśmiechem Issie. – A teraz
chodź. Wolałabym nie rozmawiać tutaj – dodała i coś w jej słowach
sprawiło, że Claire jednak zdecydowała się ulec.
Cóż,
podejrzewała, że prędzej czy później miała tego pożałować, ale co innego jej
pozostało?
Wrażenie déjà vu miało w sobie coś niepokojącego, ale starała się o tym
nie myśleć. Wiedziała jednie, że już raz przeszła przez coś podobnego – radosne
przygotowania, które zakończyły się w dość trudny dla niej sposób. W milczeniu
wpatrywała się w swoje odbicie, nerwowo zaplatając ramiona na piersiach i próbując
stwierdzić, co tak naprawdę robiła. Chyba tylko Marissa mogła być w stanie
przekonać ją do jakiegokolwiek wspólnego wyjścia, o ile „przekonywanie” w tym
momencie w ogóle miało rację bytu. Cóż, w końcu Issie nie tyle
pytała, co niejako stawiała ją przed faktem dokonanym, nie pozostawiając Claire
innego wyboru, jak tylko spróbować się dostosować.
Inną
kwestią pozostawało to, że do pewnego stopnia chciała w tym wszystkim uczestniczyć.
Co więcej, słuchanie przyjaciółki, która przez całe dnie nakręcała się na
wspomniany bal maturalny, było czymś, czego nie dało się ot tak zignorować. W którymś
momencie sama przywykła do myśli o nadchodzącej imprezie – czymś, co wcale
nie musiało wyglądać jak pozbawiona kontroli potańcówka w domu Jessiki.
Jakby tego było mało, Claire nie mogła zaprzeczyć, że zanim sprawy się
skomplikowały, wszystko wydawało się zmierzać ku dobremu. Chyba nawet dobrze
się bawiła, nie wspominając o tym, że po incydencie z Sharon
zdecydowała się zaśpiewać. I, cholera, gdyby wtedy jak ostatnia kretynka nie
zaufała Brianowi, ostatecznie nie skończyłaby na wpół przytomna w jakimś
małym pokoju, mając szczęście, że znacznie przewyższająca normę dawka
narkotyków, nie była w stanie zrobić jej krzywdy.
Nerwowo przeczesała
ciemne włosy palcami, wciąż nie mogąc przyzwyczaić się do tego, co miała na
głowie. Kiedyś preferowała przede wszystkim krótkie kosmyki, właśnie dlatego,
że kiedy robiły się zbyt długie, kręciły się zdecydowanie zbyt mocno, by miała
do nich cierpliwość. Ostatecznie zdołała zapuścić włosy, a te wyglądały
wystarczająco dobrze, by zdecydowała się je zachować – długie i tylko
trochę pofalowane, co nawet jej się podobało. Marissie też, co jednak nie
powstrzymało dziewczyny przed zabawy lokówką – a więc czymś, co Claire
zdecydowanie nie przyszłoby do głowy, bo nie przywykła do wielogodzinnego
przesiadywania przed lustrem. Teraz wręcz niedowierzała temu, jak wyglądała,
bardziej niż kiedykolwiek wcześniej w stanie dostrzec podobieństwo do
mamy. Zawsze zachwycały ją lśniące loki Layli, a teraz… Cóż, pomijając całkowicie
inny kolor włosów, z powodzeniem mogłyby uchodzić za siostry.
Mimowolnie
uśmiechnęła się na tę myśl, po czym z wolna przeniosła wzrok niżej, z odrobiną
niepokoju spoglądając na niezbyt głęboki, ale jednak obecny dekolt. Sama nie
była pewna, co zaskoczyło ją w większym stopniu – to, że Marissa mogłaby
wymagać znalezienia jakiejś pasującej kreacji akurat od Camerona, czy to, że
ostatecznie do sprawy wtrąciła się Beatrycze. Claire wciąż niezbyt dobrze znała
tę kobietę, świadoma tylko i wyłącznie tego, że ma do czynienia z kimś,
kto wyglądał kropka w kropkę jak Elena, ale to w gruncie rzeczy nie
miało znaczenia. Wiedziała jeszcze, że obecność Beatrycze była niczym cud, a ona
dawno nie spotkała kogoś aż tak delikatnego i miłego za razem. To
sprawiło, że tym bardziej zmieszana poczuła się, kiedy ta z Cullenów
zaoferowała jej sukienkę, ale – w dość paradoksalny sposób – uśmiech i błysk
w oczach Trycze sprawiły, że nawet gdyby chciała, nie mogłaby tej kobiecie
odmówić.
Świetnie,
więc po raz kolejny wykazała się porażającą wręcz asertywnością, nie tylko znów
pozwalając wyciągnąć się do towarzystwa, ale do tego wszystkiego nie mając
wyboru w kwestii tego, co chciałaby ubrać. Podejrzewała, że mama byłaby
zachwycona, widząc ją w czymś innym, niż spodniach i sweterkach,
które do pewnego stopnia pozwalały jej się ukryć, sprawiając, że Claire czuła
się przynajmniej odrobinę bezpieczniejsza. Nie lubiła obnosić się ze swoim
wyglądem, a tym bardziej odsłaniać więcej, niż było to konieczne – nie po
tym, co zrobił jej Dean. W efekcie raz po raz spoglądała na swój dekolt,
wciąż mając wrażenie, że za moment ktoś jednak zauważy znaczące bladą skórę
ślady, o których tak bardzo pragnęła zapomnieć. Co prawda nic na to nie
wskazywało, a dziewczyna była gotowa przysiąc, że Cammy zasugerował
Beatrycze, czego powinna szukać, ale mimo wszystko…
Och, nie
mogła jednak zaprzeczyć, że wyglądała całkiem dobrze. Co więcej, sukienka była
fioletowa, a więc w kolorze, do którego od zawsze miała słabość i który
wydawał się do nie pasować. Z zaciekawieniem obserwowała delikatny
materiał, którego barwa wydawała się zmieniać w zależności od światła, czy
to ciemniejąc, czy znów jaśniejąc. Sam krój był prosty, ale dość efektowny,
łagodnie przylegając do smukłego ciała i dodatkowo podkreślając kształtną
sylwetkę. To do pewnego stopnia sprawiało, że poczuła się obnażona, ale z drugiej
strony… miała wrażenie, że w takim wydaniu jak najbardziej mogłaby się
komuś spodobać.
Wypuściła
powietrze ze świstem, zmieszana zwłaszcza tym, że z jakiegoś powodu z miejsca
pomyślała o Secie. Skrzywiła się, kiedy przypomniała sobie, że chłopak nie
miał być w stanie towarzyszyć jej tego wieczora, chociaż naturalnie go o to
poprosiła. Wiedziała, że na pewno zaskoczyła go samą tylko prośbą, nie
wspominając o rozczarowaniu, które wydawała się odczuwać, kiedy jej
odmawiał. Cóż, nie miała do niego pretensji, ale i tak poczuła się dziwnie
z myślą o tym, że musiał jej odmówić. Inną, równie istotną kwestią
okazało się to, że Seth zachowywał się w wyjątkowo nerwowy sposób,
pierwszy raz wydając się coś przed nią ukrywać, chociaż to mogło być wyłącznie
jej wrażeniem. Miała wątpliwości, które próbowała zrzucić na złe doświadczenia,
to jednak wcale nie było aż takie proste, jak mogłaby tego oczekiwać.
– I jak
się czujesz? – Omal nie wyszła z siebie, kiedy do sypialni dosłownie
wparowała Marissa, w kilka zaledwie sekund dopadając do lustra. Zanim
Claire zdążyła zastanowić się nad odpowiedzią, przyjaciółka jak gdyby nigdy nic
otoczyła ją ramieniem, z zaciekawieniem przypatrując się ich wspólnemu
odbiciu. – Mówiłam, że z loczkami będzie ci ślicznie… Och, wy wszystkie
jesteście śliczne – dodała po chwili zastanowienia, po czym wywróciła oczami. –
To trochę niesprawiedliwe, jak działa natura.
– Nie
wydaje mi się, żebyś miała powody do narzekania – stwierdziła, a Issie
roześmiała się melodyjnie.
– Mhm… I dlatego
nigdy nie miałam faceta – żachnęła się. Wydęła usta, ale prawie natychmiast
ponownie zdobyła się na uśmiech. – Nieważne. Możemy iść? Cieszę się jak głupia,
chociaż to nie pierwsza impreza na którą idę… I to na dodatek sama. Jak
bardzo to nienormalne?
Claire
jedynie wzruszyła ramionami, nie widząc powodu, dla którego miałaby chociaż
próbować odpowiadać. Nie zawsze nadążała za Marissą, zresztą już dawno straciła
nadzieję na to, że kiedykolwiek uda jej się dotrzymać tej dziewczynie kroku.
Chyba nawet jej się to podobało – to, jak bardzo różne od siebie były, co
jednak nie przeszkadzało Issie w lgnięciu do niej. Zdążyła już oswoić się z terminem
„najlepsza przyjaciółka”, choć dotychczas w ten sposób myślała wyłącznie o Lucasie
– a więc o kimś, kogo nie musiała okłamywać i kto był przy niej
dosłownie od zawsze.
Wciąż o tym
myślała, kiedy Marissa przesunęła się, by łatwiej móc wyciągnąć z przerzuconej
przez ramię torebki telefon. Claire uniosła brwi, kiedy dziewczyna wyciągnęła rękę
z urządzeniem przed siebie, manipulując komórką w taki sposób, by
mieć jak najlepszy wgląd na rozświetlony ekranik. Lekko zmrużyła podkreślone
starannie dobranymi cieniami oczy, wyraźnie skupiona na tym, co właśnie
planowała zrobić.
– Co ty
właściwie…?
– Zdjęcie –
odpowiedziała Issie takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Cóż, patrząc na to z jej perspektywy, może faktycznie tak było. – No daje,
uśmiechnij się! W końcu już ustaliłyśmy, że obie jesteśmy śliczne – dodała
nieco zaczepnym tonem, wyraźnie rozbawiona własnymi słowami.
Jedynie
wywróciła oczami, nawet nie próbując protestować – i to również w chwili,
w której Marissa jak gdyby nigdy nic się do niej przytuliła, żeby łatwiej
ustawić się do fotografii. Wydawała się świetnie bawić, zresztą jak zwykle,
niemalże przy każdej możliwej okazji emanując energią, której niejeden mógłby
jej pozazdrościć. Nawet zielone oczy dziewczyny wydawały się błyszczeć, kiedy
spojrzała w malutki ekranik, czekając na odpowiedni moment, do naciśnięcia
przycisku. Claire również przeniosła wzrok na telefon, starając się ignorować
słodycz krążącej w żyłach Issie krwi. Zdążyła przywyknąć do tego zapachu,
ale wzajemna bliskość czasami wciąż bywała problematyczna, tym bardziej, że
dotychczas mogła cieszyć się wyłącznie zainteresowaniem i troską
najbliższych.
Uśmiechnęła
się, z niejakim niedowierzaniem przypatrując kadrowi, który ostatecznie
zagościł na ekraniku telefonu. Dwie całkowicie różne dziewczyny – blondynka w jasnej,
białe sukience i brunetka, która zdecydowanie bardziej preferowała
ciemniejsze, zimne barwy; jedna roześmiana i przesadnie wręcz energiczna, a druga
zdecydowanie zbyt poważna, by z powodzeniem móc udawać licealistkę.
Człowiek i pół-wampirzyca, chociaż Claire nigdy nie przyszłoby do głowy,
że kiedykolwiek pozwoli sobie na taką znajomość, tym bardziej, że wszystko sprowadzało
się tak czy inaczej do okłamywania Issie – co prawda dla jej dobra, ale to
wcale nie brzmiało pocieszająco. Najbardziej niepokojąca wydawała się to, że
prędzej czy później tak czy inaczej miała dziewczynę stracić, żeby nie narazić jej
na niebezpieczeństwo, ale tego wieczora…
Och, teraz
wszystko wydawało się w porządku, przynajmniej z perspektywy Claire.
Co więcej, była gotowa przysiąc, że przynajmniej przez krótką chwilę, w tamtej
sypialni, wszystko jak najbardziej było na swoim miejscu.
Obserwując
siebie i Marissę, uświadomiła sobie, że jak najbardziej czuła się
szczęśliwa.
– Świetnie
– usłyszała i to wystarczyło, żeby wyrwać ją z zamyślenia. Wzdrygnęła
się, po czym w roztargnieniu spojrzała na uśmiechniętą, wpatrzoną w telefon
Issie. – Zdjęcie dla twojej siostry odhaczone… No i dla nas, oczywiście –
dodała, a Claire spojrzała na nią z niedowierzaniem.
– Dla
Layli? – powtórzyła, w ostatniej chwili przypominając sobie o konieczności
mówienia do mamy po imieniu. Chwilami relacje rodzinne, które musieli
oficjalnie utrzymywać, bywały naprawdę uciążliwe.
– Mhm…
Zdobyłam numer – wyjaśniła usłużnie Marissa, uśmiechając się słodko. –
Potrzebowałam mentalnego wsparcia, na wypadek, gdybyś znowu chciała się
wycofać. Swoją drogą, Layla jest bardzo zadowolona, że nie pozwalam ci siedzieć
w domu – dodała niemalże tryumfalnym tonem, wyraźnie z siebie zadowolona.
– Jesteś
niemożliwa – stwierdziła, nie kryjąc oszołomienia, tym samym sprawiając, że na
ustach Issie pojawił się kolejny olśniewający uśmiech. – Mówię poważnie!
– To
cudownie… Bo oczywiście powinnam uznać to za komplement, prawda? – upewniła
się, chociaż zdecydowanie nie zamierzała czekać na odpowiedź. O tak, to
było jak najbardziej w stylu Marissy. – A teraz chodźmy. Nie
chciałabym się spóźnić… Przynajmniej ten jeden raz.
Wraz z tymi
słowami wyprostowała się, po czym – wcześniej chwyciwszy Claire za rękę –
stanowczo ruszyła w stronę drzwi, nie pozostawiając przyjaciółce innego
wyboru, jak tylko podążyć za sobą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz