Layla
Cieszyła się jak dziecko,
chociaż teoretycznie nie miała po temu powodów. Layla wiedziała, że w wyjedzie
do Lille nie ma niczego, co mogłaby uznać za formę rozrywki, ale sama
perspektywa spotkania z Alessią napawała ją entuzjazmem. Starała się tego
nie okazywać, aż nazbyt świadoma tego, że Rufus nie podzielał jej zadowolenia,
tym bardziej, że wcześniej już i tak przesadnie wydłużyli pobyt w Seattle,
ale nic nie mogła poradzić na to, że lubiła ruch. To, możliwość zobaczenia się z Ali
oraz zwiedzenia miejsca, którego nie znała – i to nawet jeśli miałoby
okazać się siedzibą wilkołaków – wzbudzało w niej całą mieszankę
pozytywnych emocji.
Inną
kwestię stanowiła perspektywa tego, że być może mieli dowiedzieć się czegoś na
temat Claudii. Chyba przede wszystkim to pozwoliło jej w dość prosty
sposób przekonać Rufusa, tym bardziej, że z jakiegoś powodu uwziął się na
wampirzycę w stopniu niemniejszym, co i Isabeau. Nie miała pewności,
co tak naprawdę kierowało naukowcem – być może duma albo to, że w przypadku
tej konkretnej nieśmiertelnej nie potrafił niczego przewidzieć, a ona omal
ich nie pozabijała – ale nie próbowała pytać. Od początku miał złe przeczucia,
zresztą tak jak i Beau, a teraz wszyscy mogli przekonać się, że coś
zdecydowanie było na rzeczy. Co prawda wiedziała, że przeszukiwanie rejestrów
(pod warunkiem, że Ariel i Alessia mieli rację, bo w innym przypadku
Rufus pewnie zrobiłby tej dwójce krzywdę, gdyby nagle okazało się, że
pofatygował się na marne) równie dobrze mogło być stratą czasu, ale nawet to
wydawało się lepszą perspektywą niż bezruch.
Ostatnie
tygodnie były zagmatwane i aż nazbyt dobrze zdawała sobie z tego
sprawę. Chwilami wciąż nie docierało do niej to, co miało miejsce od chwili
balu, a może już wcześniej, choć wtedy żadne z nich nie było tego w pełni
świadome. Śmierć i powrót Eleny stanowiły zaledwie wierzchołek góry
lodowej, a Layla do tej pory nie miała pewności, co powinna o tym
wszystkim myśleć. Rufus również, co zresztą wjechało mu na ambicję, choć
naturalnie nie zamierzał się do tego przyznać, w zamiar ograniczając się
do stwierdzenia, że Cullenówna jak zwykle miała więcej szczęścia niż rozumu – i że
najchętniej sam zrobiłby jej krzywdę. Cóż, jak na razie nie miał po temu
okazji, tym bardziej, że mijali się z rodziną Renesmee, poniekąd przez
wzgląd na wciąż kręcące się przy Elenie demony. Wciąż nie docierało do niej to,
że Rafael mógłby odegrać jakaś istotniejszą rolę i to nie tylko w kwestii
powrotu dziewczyny, ale jako… jej małżonek, ale już dawno przestała się nad tym
zastanawiać. Prościej było skoncentrować się na problemie Claudii, a więc
również Isabeau, bo Layla nie mogła tak po prostu zapomnieć o tym, jak
niewiele brakowało, żeby straciła siostrę.
Choć nie
była w stanie jednoznacznie tego potwierdzić, mała wrażenie, że wszystko
tak naprawdę sprowadzało się właśnie do podopiecznej Amelie. To z kolei
znaczyło, że gdyby choć spróbowali zrozumieć, czego ta wampirzyca chciała i jaką
odgrywała w tym wszystkim rolę, wszystko mogłoby nabrać sensu albo… Cóż,
skomplikować się jeszcze bardziej. Tak czy inaczej, potrzebowali jakiegoś
punktu zaczepienia i właśnie od tego zamierzali zacząć.
Claire
została w Mieście Nocy, w najbliższym czasie zamierzając wrócić z kuzynami
do Seattle. Layla nie była zaskoczona taką decyzją, nie tylko przez wzgląd na
to, że dziewczyna zdążyła przyzwyczaić się do normalnego trybu życia, a więc również regularnego pojawiania
się w liceum. Z założenia zamierzała uspokoić Damiena i Liz, ale
prawda była taka, że wszystko sprowadzało się do Setha i wpojenia, bo te
niejako wszystko komplikowały. Wiedziała, że Rufus nie był zachwycony, ale z dwojga
złego takie rozwiązanie wydawało się lepsze, niż próba ciągnięcia córki do
siedziby wilkołaków albo zostawienia samej w miejscu, gdzie z jakiegokolwiek
powodu pojawiały się demony. Osobiście była zachwycona, z entuzjazmem
podchodząc do Clearwatera, choć i to wolała zostawić dla siebie. Wiedziała
jedynie, że chłopak miał pozytywny wpływ na Claire i że ta tego potrzebowała
– normalności i kogoś tak pozytywnego, by pozwolił jej się otworzyć. Już
samo to, że Sethowi została dana szansa, wydawało się graniczyć z cudem,
biorąc pod uwagę to, jak dziewczyna reagowała na wilki w jakiejkolwiek
postaci. Psucie tego byłoby zbrodnią, a przynajmmniej tak sądziła Layla.
Nie była
zaskoczona tym, że Rufus wiedział, gdzie tak naprawdę powinni się udać.
Pozwoliła mu się prowadzić, z zaciekawieniem rozglądając się po pogrążonym
w ciszy, zaśnieżonym lesie i przez krótką chwilę czując się niemalże
tak, jak całe wieki wcześniej, kiedy podróżowała wraz z Gabrielem i Beau,
przenosząc się z miejsca na miejsce. Milczeli, ale do tego też zdążyła przywyknąć,
przy mężu czując się w pełni swobodnie. Co prawda miała ochotę zapytać go,
jaki tak naprawdę mieli plan, ale to wydawało się zbędne, tym bardziej, że
wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do Alessi, tego jak szybko dotrą na
miejsce i czy przypadkiem nie puszcza jej nerwy, kiedy zobaczyć ile tak
naprawdę było tych tajemniczych rejestrów. Podejrzewała, że perspektywa
przesiadywania w bibliotece mimo wszystko mogła usatysfakcjonować Rufusa,
ale ją samą na dłuższą metę przerażała – i to pomimo tego, że propozycja
wyjazdu była jej własną inicjatywą.
– W porządku?
– usłyszała, więc jakby od niechcenia przeniosła wzrok na wampira, próbując
stwierdzić, czy cokolwiek było nie tak, skoro zadawał jej takie pytania. –
Jesteśmy blisko, a to terytorium wilkołaków, jeśli wiesz, co mam na myśli.
– Fakt –
zreflektował się pośpiesznie. Dopiero w tamtej chwili zwróciła uwagę na
to, że już od dłuższego czasu instynktownie napinała mięśnie, wyczuwając
ewentualne zagrożenie. – Dam sobie radę – dodała, a Rufus wywrócił oczami,
zresztą jak zawsze, kiedy zaczynała bagatelizować niebezpieczeństwo. – No nie
patrz tak na mnie. Alessia praktycznie tu zamieszkała – zauważyła przytomnie.
– Oczywiście,
że tak. Jej instynkt samozachowawczy skapitulował, kiedy była dzieckiem, a potem
zaczęła latać za wilkami, więc naprawdę nie spodziewałem się niczego innego…
Chociaż patrząc na ciebie, zaczynam dochodzić do wniosku, że takie ekscesy są u was
rodzinne – dodał po chwili zastanowienia.
– Teraz
mnie obrażasz czy komplementujesz, bo chwilami nie nadążam… – przyznała, ale
Rufus najwyraźniej nie zamierzał udzielić jej jasnej odpowiedzi, ograniczając
się wyłącznie do bladego uśmiechu.
– Zależy z czyjej
perspektywy na to spojrzeć.
Drażnił się
z nią i była tego pewna, ale nie czuła się przez to źle. W gruncie
rzeczy lubiła, kiedy zachowywał się w ten sposób, bo to wydawało się
ludzkie – to, że mógłby sobie żartować, nawet jej kosztem. Już dawno
zorientowała się, że pozwalał sobie na odrobinę człowieczeństwa tylko i wyłącznie
przy niej albo kiedy obok była Claire. Chwilami ją to irytowało, ale próba
walki z Rufusem była porównywalna do starań podważenia praw fizyki – po
prostu prowadząca donikąd, przynajmniej w większości przypadków. Już i tak
miała poczucie tego, że zmieniła wiele, nie wspominając o instynktach
opiekuńczych, które wyzwalała w wampirze ich córka. Kiedyś coś podobnego
byłoby dla niej nie do pomyślenia, nie wspominając o tym, że blisko wiek
jej nieobecności zaraz po powrocie Isobel mógł z łatwością zepsuć
wszystko, co zdołała wraz z Rufusem zbudować przez tych kilka lat. Wciąż
miała o to żal, co zwłaszcza ze świadomością tego, jak wiele mogła przez
pierwotną stracić, potęgowało odczuwaną przez Laylę nienawiść. Rzadko żywiła do
kogoś aż tak silne, negatywne uczucia, ale przez ostatni wiek zawiodła się zbyt
wiele razy, by w przypadku królowej pozwolić sobie na cokolwiek innego.
Może i była nieśmiertelna, a odbudowanie relacji z mężem i córką
przyszło jej z łatwością, ale to jeszcze nie znaczyło, że zapomniała –
nie, skoro nawet żyjąc wiecznie, nie mogła odzyskać utraconego w tak
gwałtowny sposób czasu.
Odrzuciła
od siebie niechciane myśli, zwłaszcza kiedy te mimowolnie zaczęły uciekać do
wyboru, przed którym niemalże postawiła ją Isobel – momentu, w którym
musiałaby wybierać pomiędzy Gabrielem a Renesmee. Nie chciała do tego
wracać, tym bardziej, że dodatkowo dręczyła ją świadomość tego, co zrobiłaby,
gdyby okazało się, że nie ma innego wyjścia. Nie wyobrażała sobie straty
bliźniaka, a przecież właśnie do tego zmierzała Isobel, nie po raz
pierwszy zresztą. W takim wypadku Layla wolała nie zastanawiać się nad
tym, co by było, gdyby wampirzyca zdecydowała się uderzyć w jeszcze
ważniejsze osoby – chociażby w Rufusa i, przede wszystkim, Claire. Po
latach, które spędziła u boku pierwotnej, pozostając damą do towarzystwa
dla Loreny, zdążyła przekonać się, że ta kobieta nie znała skrupułów, a skoro
teraz wróciła…
Cholera,
chciała wierzyć w to, że przyjazd do Lille naprawdę miał jakiś sens. Jeśli
Claudia była z tym powiązana, a do tego wszystkiego stanowiła ich
jedyny trop, tym bardziej musieli spróbować ją dopaść i zrozumieć, kim tak
naprawdę była. Pojawiła się znikąd, co może i nie byłoby dziwne, skoro
Isobel straciła wpływy i musiała szukać sojuszników wszędzie, gdzie to możliwe,
ale w przypadku tej wampirzycy w grę wydawało się wchodzić coś
istotniejszego. Kimkolwiek była, bez wątpienia pozostawała niebezpieczna, nie
wspominając o tym, że zdecydowanie nie została przemieniona tylko po to,
żeby służyć. Musiała żyć przynajmniej kilka wieków, skoro Dimitr rozpoznał w niej
swoją stwórczynię. Już samo to, że mogłaby pojawić się wcześniej, ale pod innym
imieniem, pozostawało zagadką, zarazem wszystko komplikując – bo jest w rejestrach
nie figurowała jako Claudia, mieliby poważny problem. Dopiero w tamtej
chwili dotarło do niej, że najpewniej napalała się niepotrzebnie, bo odszukanie
jednej osoby, kiedy nie dysponowało się praktycznie żadnymi danymi, a przy
tym miało wątpliwości do jej imienia, graniczyło z cudem.
Zerknęła na
Rufusa, nie mając wątpliwości co do tego, że on również zdawał sobie z tego
sprawę. Podejrzewała, że przekalkulował wszystko już w chwili, w której
w ogóle zasugerowała wyjazd do Lille, tym samym mając wystarczająco wiele
powodów, żeby jednak nie chcieć się zgodzić. Nie rozumiała, dlaczego w takim
razie był tutaj z nią, zamiast wprost oznajmić, że chyba upadła na głowę,
ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Może chodziło o nią, a może
o coś więcej – chociażby determinację albo to, że zawsze mogli spróbować,
ot dla świętego spokoju. Nie miła pojęcia, czego tak naprawdę powinna się
spodziewać, a tym bardziej co mogli zrobić, gdyby jednak zdołali namierzyć
Claudię, ale zdecydowała się o to nie pytać. Jak znała Rufusa, miał jakiś
plan – mniej lub bardziej konkretny, a już na pewno niekoniecznie taki,
jaki mogłaby choć próbować zrozumieć.
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy z chwilą, w której tuż przed nimi
dosłownie wyrosła górująca nad okolicą, przyciągająca wzrok budowla. Z wrażenia
aż się zatrzymała, uważnie przypatrując się twierdzy – zamkniętej i nieprzystępnej,
bo nigdzie nie zauważył ani drzwi, ani okien. Z jakiegoś powodu nie miała
wątpliwości co do tego, że trafili na miejsce, choć zarazem nie wyobrażała
sobie zamieszkania w takim miejscu – nie bez światła i świeżego
powietrza. Nie była w środku, więc nie miała porównania, ale obserwując to
miejsce, nabrała przekonania, że nawet umieszone w podziemiach tunele
oferowały więcej swobody. Pomyślała, że takie uprzedzenia mogły mieć związek z tym,
że wyraźnie czuła bliskość zamieszkujących to miejsce dzieci księżyca, co
niezmiennie drażniło jej zmysły, sprawiając, że zapragnęła się wycofać, ale to w gruncie
rzeczy nie miało znaczenia, a ona spodziewała się czegoś zgoła innego.
– Hm… Coś
nie tak? – Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, słysząc niemalże pogodny
głos Rufusa. – Wydawało mi się, że byłaś zadowolona, że tutaj przyjedziemy.
– Bawi cię
to? – mruknęła z rozdrażnieniem, bynajmniej nie chcąc poznać odpowiedzi.
Przecież wiedziała, że najpewniej właśnie tak było. – Nie, jest świetnie… Jest…
– Potrząsnęła z niedowierzaniem głową. – Niby gdzie tutaj jest wejście? – westchnęła,
raz jeszcze przypatrując się twierdzy.
Jeszcze
kiedy mówiła, jak gdyby nigdy nic ujęła Rufusa za rękę, sama niepewna tego,
czemu tak naprawdę miał służyć ten gest – dodania otuchy jej, czy może
upewnienia się, że wampir przypadkiem nie zrobi czegoś głupiego. Nie zaprotestowała,
kiedy pociągnął ją za sobą, pozornie obojętny i rozluźniony, chociaż
prawda musiała być zgoła inna. Znała go i choć chwilami wciąż miała
problem ze zinterpretowaniem wszystkich targających nim emocji, potrafiła
rozpoznać, kiedy podwajał czujność. W tym miejscu żadne z nich nie
czuło się pewnie, co jak nic miało związek z instynktem i obecnością
kręcących się w okolicy wilków, tym bardziej, że przynajmniej tymczasowo
żadnego z dzieci księżyca nie zauważyła. Dopiero wtedy zaczęła gorączkowo
zastanawiać się nad tym, kiedy wypadała pełnia; co prawda wątpiła, żeby Rufus
zgodził się na wyjazd, gdyby wiedział, że w najbliższym czasie mogli
trafić w sam środek masakry, ale mimo wszystko…
– To ty
rozmawiałaś z Alessią – zauważył ze spokojem wampir, uważnie przypatrując
się twierdzy. – Może po prostu zrób użytek z komórki i do niej
zadzwoń, chociaż zaczynam wątpić w zasięg.
Jeśli miała
być ze sobą szczera, zwłaszcza po jego słowach również zaczęła mieć
wątpliwości. Nie potrafiła stwierdzić, co tak naprawdę czuła, a już
zwłaszcza czego powinna spodziewać się po tym miejscu, co w nawet
najmniejszym stopniu nie przypadło Layli do gustu. Teoretycznie omówiła
wszystko z Ali i wtedy przyjazd faktycznie miał sens, tym bardziej,
że dziewczyna zapewniała, że Lille jest bezpieczne. Skoro do tej pory nie
wróciła do domu, najpewniej tak właśnie było, ale sam widok słynnej twierdzy
sprawił, że uwierzenie w słowa bratanicy zaczęło jawić się jako
problematyczne. To wyglądało jak jedno wielkie więzienie, na dodatek opanowane
przez naturalnych wrogów wampirów, przez co nie była w stanie się
rozluźnić.
No cóż, na pewno wygrywają na pierwszym
wrażeniu. Do Niebiańskiej Rezydencji aż chce się wchodzić, ale tutaj… już niekoniecznie,
pomyślała i ledwo powstrzymała się przed nieco nerwowym śmiechem. Jakby
nie patrzeć, to przecież sama chciała się tutaj znaleźć.
W
zamyśleniu podeszła bliżej, chcąc przyjrzeć się najbliższej ścianie, by nabrać
pewności, że ona i Rufus nie mają co liczyć na normalne wejście. Drzwi to przeżytek, przynajmniej dla
wilkołaków, zauważyła mimochodem, ale nawet jej samej ta uwaga nie
rozbawiła, tym bardziej, że z oczywistych względów miała względem dzieci
księżyca wątpliwości, w pamięci wciąż mając obraz tej dwójki, którą lata
wcześniej zabiła w hotelu. Co prawda nie wszyscy byli aż tak
niebezpieczni, przynajmniej tutaj, ale trudno był rozluźnić się w miejscu,
które wyglądało co najmniej niepokojąco. Cisza dzwoniła jej w uszach, a przez
wszechogarniającą szarość gładkich, solidnych ścian zaczynała czuć się coraz
bardziej nieswojo. Gdyby przynajmniej dostrzegła choć jedno okno albo
cokolwiek, co wyglądałoby normalnie,
może uwierzyłaby, że można się to osiedlić, ale jak na razie nie miała co
liczyć na wyzbycie się wątpliwości.
Z
westchnieniem odwróciła się plecami do budynku, z dwojga złego woląc na
niego nie patrzeć. Odszukała komórkę,
licząc się z tym, że najpewniej doczeka się sceny rodem z horroru,
kiedy przekona się, że nie ma zasięgu. To miałoby sens – kompletne pustkowie,
pozornie opuszczona twierdza i zero kontaktu, który…
– Bu!
Wrzask,
który w tamtej chwili z siebie wydała, obudziłby umarłego. Odskoczyła
jak oparzona, dla lepszego efektu przywołując do siebie ogień i dosłownie
dokonując samozapłonu. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, jak
bardzo napięta i czujna była, podświadomie już od dłuższego czasu szykując
się do tego, żeby wykorzystać swoje zdolności, gdyby jednak musiała się bronić.
Nawet się nie zawahała, bez zbędnego zastanowienia odwracając się na pięcie i dosłownie
rzucając z pięściami na wciąż stojącego za jej plecami intruza.
Ktoś
krzyknął, w pośpiechu odskakując na bezpieczną odległość, by uniknąć
kontaktu z ogniem. W ogólnym oszołomieniu zdążyła jedynie zauważyć,
że ma przed sobą drobną postać, najpewniej kobietę – drobną i jakby
znajomą, choć to zrozumiała dopiero po kilku następnych sekundach.
– Rany,
Lay! – Alessia wyrzuciła obie ręce ku górze w poddańczym geście. – To tyko
ja – dodała pośpiesznie, ale wampirzyca i tak miała ochotę porządnie jej
przyłożyć.
– Nigdy
więcej mnie tak nie zachodź! – obruszyła się, w równym stopniu zażenowana,
co i wytrącona z równowagi tym, jak niewiele brakowało, żeby jednak
zrobiła coś, czego mogłaby później żałować.
Ali
zawahała się, sprawiając wrażenie kogoś, kto sam nie jest pewien czy powinien
się roześmiać, czy może jednak kajać. Ostatecznie zdecydowała się na nieco
nieśmiały, przepraszający uśmiech, po czym wymownie zmierzyła ciotkę wzrokiem.
– Ehm… Layla?
– rzuciła nieco zaniepokojonym tonem.
Wypuściła
powietrze ze świstem, w pośpiechu odzyskując kontrolę nad płomieniami. Czuła,
że serce nadal trzepoce się w jej piersi, ale zmusiła się do tego, żeby to
zignorować i przynajmniej spróbować nad sobą zapanować.
– Odbija ci
czy jak? – zapytała z niedowierzaniem, bo chyba tylko ktoś naprawdę
szalony mógłby pokusić się o to, żeby zajść ją od tyłu. A potem raz
jeszcze przyjrzała się Alessi i całe dotychczasowe napięcie po prostu
zniknęło, pozostawiając tylko i wyłącznie nieopisaną euforię. – Chodź
tutaj! – wyrzuciła z siebie na wydechu, dosłownie rzucając się na
bratanicę, żeby móc ją uściskać.
– Hm…
Pamiętasz może, co przed chwilą ustaliliśmy, jeśli chodzi o instynkt
samozachowawczy? – wtrącił jakby od niechcenia Rufus, tym razem już bez
wątpienia świetnie bawić się jej kosztem.
Mogła się
tego po nim spodziewa, zresztą jak i tego, że będzie trzymał się na
dystans, uważnie przypatrując się jej i Alessi. Jedynie wywróciła oczami,
po czym mocniej przygarnęła do siebie bratanicę i próbując przypomnieć
sobie, kiedy widziały się po raz ostatni. W gruncie rzeczy od blisko wieku
Ali była dla niej jak siostra, bo i w ten sposób ją traktowała – ona i Gabriel,
bo oboje zapomnieli wystarczająco wiele, by tylko takie rozwiązanie jawiło im się
jako sensowne.
– Słyszałam
to, wujku! Też się cieszę, że was widzę! – stwierdziła ze śmiechem dziewczyna,
natychmiast odwzajemniając uścisk. – Jakbyś jeszcze przestała mnie dusić… –
dodała, tym razem zwracając się bezpośrednio do Layli.
Jedynie parsknęła
śmiechem, stopniowo zaczynając się uspokajać. Wciąż byłą podenerwowana, ale
obecność Alessi podziałała na nią kojąco, tym bardziej, że zdążyła już
zapomnieć, jak bardzo ta dziewczyna była energiczna – w mniej lub bardziej
pozytywnym sensie. Zdecydowanie nie takiego powitania się spodziewała, ale to i tak
było lepsze od ciągłego krążenia wokół budynku, w ramach poszukiwania
wejścia.
– Przestanę,
jeśli nigdy więcej nie zrobisz mi takiego numeru. Kurczę, Ali! – obruszyła się,
ale i tym razem doczekała się wyłącznie melodyjnego śmiechu. Chciała
zachować powagę, ale nie potrafiła, mimowolnie uśmiechając się w odpowiedzi
na reakcję bratanicy. – To nie było śmieszne – żachnęła się.
– Było! –
Alessia wywróciła oczami. – Przynajmniej póki nie stanęłaś w ogniu… A może
po prostu odbija mi od tego zamknięcia – dodała po chwili zastanowienia.
– Żeby
tylko… – mruknął Rufus, jak gdyby nigdy nic ignorując rozdrażnienie spojrzenie
dziewczyny. – Nieważne. Skończyłyście się witać, czy jednak czekamy aż świt nas
tutaj zastanie? – dodał niemalże uprzejmym tonem.
Alessia
wydęła usta, najwyraźniej nie zamierzając odpowiadać. W zamian w pośpiechu
odsunęła się od Layli, by w następnej sekundzie podejść do wampira i bezceremonialnie
go uściskać. Layla mimowolnie się uśmiechnęła, widząc jego minę, jednocześnie
zaskoczona tym, że Ali nie odepchnął – nie tak od razu, ostatecznie odsuwając
ją w sposób, który można było uznać za niemalże łagodny. Po minie naukowca
trudno jej było stwierdzić, co takiego sobie myślał, ale i tak uznała brak
rękoczynów za swego rodzaju sukces.
– Hm…
Możemy w końcu wejść do środka? – zaryzykowała, decydując się przerwać
panującą ciszę.
– Jasne –
zapewniła pośpiesznie Ali. – Chodźcie. Tych drzwi nigdy nie widać.
Słysząc
entuzjazm w jej głosie, Layla zaczęła mieć nadzieję na to, że może jednak
nie miało być aż tak źle.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz