7 grudnia 2016

Trzydzieści

Layla
Cieszyła się jak dziecko, chociaż teoretycznie nie miała po temu powodów. Layla wiedziała, że w wyjedzie do Lille nie ma niczego, co mogłaby uznać za formę rozrywki, ale sama perspektywa spotkania z Alessią napawała ją entuzjazmem. Starała się tego nie okazywać, aż nazbyt świadoma tego, że Rufus nie podzielał jej zadowolenia, tym bardziej, że wcześniej już i tak przesadnie wydłużyli pobyt w Seattle, ale nic nie mogła poradzić na to, że lubiła ruch. To, możliwość zobaczenia się z Ali oraz zwiedzenia miejsca, którego nie znała – i to nawet jeśli miałoby okazać się siedzibą wilkołaków – wzbudzało w niej całą mieszankę pozytywnych emocji.
Inną kwestię stanowiła perspektywa tego, że być może mieli dowiedzieć się czegoś na temat Claudii. Chyba przede wszystkim to pozwoliło jej w dość prosty sposób przekonać Rufusa, tym bardziej, że z jakiegoś powodu uwziął się na wampirzycę w stopniu niemniejszym, co i Isabeau. Nie miała pewności, co tak naprawdę kierowało naukowcem – być może duma albo to, że w przypadku tej konkretnej nieśmiertelnej nie potrafił niczego przewidzieć, a ona omal ich nie pozabijała – ale nie próbowała pytać. Od początku miał złe przeczucia, zresztą tak jak i Beau, a teraz wszyscy mogli przekonać się, że coś zdecydowanie było na rzeczy. Co prawda wiedziała, że przeszukiwanie rejestrów (pod warunkiem, że Ariel i Alessia mieli rację, bo w innym przypadku Rufus pewnie zrobiłby tej dwójce krzywdę, gdyby nagle okazało się, że pofatygował się na marne) równie dobrze mogło być stratą czasu, ale nawet to wydawało się lepszą perspektywą niż bezruch.
Ostatnie tygodnie były zagmatwane i aż nazbyt dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Chwilami wciąż nie docierało do niej to, co miało miejsce od chwili balu, a może już wcześniej, choć wtedy żadne z nich nie było tego w pełni świadome. Śmierć i powrót Eleny stanowiły zaledwie wierzchołek góry lodowej, a Layla do tej pory nie miała pewności, co powinna o tym wszystkim myśleć. Rufus również, co zresztą wjechało mu na ambicję, choć naturalnie nie zamierzał się do tego przyznać, w zamiar ograniczając się do stwierdzenia, że Cullenówna jak zwykle miała więcej szczęścia niż rozumu – i że najchętniej sam zrobiłby jej krzywdę. Cóż, jak na razie nie miał po temu okazji, tym bardziej, że mijali się z rodziną Renesmee, poniekąd przez wzgląd na wciąż kręcące się przy Elenie demony. Wciąż nie docierało do niej to, że Rafael mógłby odegrać jakaś istotniejszą rolę i to nie tylko w kwestii powrotu dziewczyny, ale jako… jej małżonek, ale już dawno przestała się nad tym zastanawiać. Prościej było skoncentrować się na problemie Claudii, a więc również Isabeau, bo Layla nie mogła tak po prostu zapomnieć o tym, jak niewiele brakowało, żeby straciła siostrę.
Choć nie była w stanie jednoznacznie tego potwierdzić, mała wrażenie, że wszystko tak naprawdę sprowadzało się właśnie do podopiecznej Amelie. To z kolei znaczyło, że gdyby choć spróbowali zrozumieć, czego ta wampirzyca chciała i jaką odgrywała w tym wszystkim rolę, wszystko mogłoby nabrać sensu albo… Cóż, skomplikować się jeszcze bardziej. Tak czy inaczej, potrzebowali jakiegoś punktu zaczepienia i właśnie od tego zamierzali zacząć.
Claire została w Mieście Nocy, w najbliższym czasie zamierzając wrócić z kuzynami do Seattle. Layla nie była zaskoczona taką decyzją, nie tylko przez wzgląd na to, że dziewczyna zdążyła przyzwyczaić się do normalnego trybu życia, a więc również regularnego pojawiania się w liceum. Z założenia zamierzała uspokoić Damiena i Liz, ale prawda była taka, że wszystko sprowadzało się do Setha i wpojenia, bo te niejako wszystko komplikowały. Wiedziała, że Rufus nie był zachwycony, ale z dwojga złego takie rozwiązanie wydawało się lepsze, niż próba ciągnięcia córki do siedziby wilkołaków albo zostawienia samej w miejscu, gdzie z jakiegokolwiek powodu pojawiały się demony. Osobiście była zachwycona, z entuzjazmem podchodząc do Clearwatera, choć i to wolała zostawić dla siebie. Wiedziała jedynie, że chłopak miał pozytywny wpływ na Claire i że ta tego potrzebowała – normalności i kogoś tak pozytywnego, by pozwolił jej się otworzyć. Już samo to, że Sethowi została dana szansa, wydawało się graniczyć z cudem, biorąc pod uwagę to, jak dziewczyna reagowała na wilki w jakiejkolwiek postaci. Psucie tego byłoby zbrodnią, a przynajmmniej tak sądziła Layla.
Nie była zaskoczona tym, że Rufus wiedział, gdzie tak naprawdę powinni się udać. Pozwoliła mu się prowadzić, z zaciekawieniem rozglądając się po pogrążonym w ciszy, zaśnieżonym lesie i przez krótką chwilę czując się niemalże tak, jak całe wieki wcześniej, kiedy podróżowała wraz z Gabrielem i Beau, przenosząc się z miejsca na miejsce. Milczeli, ale do tego też zdążyła przywyknąć, przy mężu czując się w pełni swobodnie. Co prawda miała ochotę zapytać go, jaki tak naprawdę mieli plan, ale to wydawało się zbędne, tym bardziej, że wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do Alessi, tego jak szybko dotrą na miejsce i czy przypadkiem nie puszcza jej nerwy, kiedy zobaczyć ile tak naprawdę było tych tajemniczych rejestrów. Podejrzewała, że perspektywa przesiadywania w bibliotece mimo wszystko mogła usatysfakcjonować Rufusa, ale ją samą na dłuższą metę przerażała – i to pomimo tego, że propozycja wyjazdu była jej własną inicjatywą.
– W porządku? – usłyszała, więc jakby od niechcenia przeniosła wzrok na wampira, próbując stwierdzić, czy cokolwiek było nie tak, skoro zadawał jej takie pytania. – Jesteśmy blisko, a to terytorium wilkołaków, jeśli wiesz, co mam na myśli.
– Fakt – zreflektował się pośpiesznie. Dopiero w tamtej chwili zwróciła uwagę na to, że już od dłuższego czasu instynktownie napinała mięśnie, wyczuwając ewentualne zagrożenie. – Dam sobie radę – dodała, a Rufus wywrócił oczami, zresztą jak zawsze, kiedy zaczynała bagatelizować niebezpieczeństwo. – No nie patrz tak na mnie. Alessia praktycznie tu zamieszkała – zauważyła przytomnie.
– Oczywiście, że tak. Jej instynkt samozachowawczy skapitulował, kiedy była dzieckiem, a potem zaczęła latać za wilkami, więc naprawdę nie spodziewałem się niczego innego… Chociaż patrząc na ciebie, zaczynam dochodzić do wniosku, że takie ekscesy są u was rodzinne – dodał po chwili zastanowienia.
– Teraz mnie obrażasz czy komplementujesz, bo chwilami nie nadążam… – przyznała, ale Rufus najwyraźniej nie zamierzał udzielić jej jasnej odpowiedzi, ograniczając się wyłącznie do bladego uśmiechu.
– Zależy z czyjej perspektywy na to spojrzeć.
Drażnił się z nią i była tego pewna, ale nie czuła się przez to źle. W gruncie rzeczy lubiła, kiedy zachowywał się w ten sposób, bo to wydawało się ludzkie – to, że mógłby sobie żartować, nawet jej kosztem. Już dawno zorientowała się, że pozwalał sobie na odrobinę człowieczeństwa tylko i wyłącznie przy niej albo kiedy obok była Claire. Chwilami ją to irytowało, ale próba walki z Rufusem była porównywalna do starań podważenia praw fizyki – po prostu prowadząca donikąd, przynajmniej w większości przypadków. Już i tak miała poczucie tego, że zmieniła wiele, nie wspominając o instynktach opiekuńczych, które wyzwalała w wampirze ich córka. Kiedyś coś podobnego byłoby dla niej nie do pomyślenia, nie wspominając o tym, że blisko wiek jej nieobecności zaraz po powrocie Isobel mógł z łatwością zepsuć wszystko, co zdołała wraz z Rufusem zbudować przez tych kilka lat. Wciąż miała o to żal, co zwłaszcza ze świadomością tego, jak wiele mogła przez pierwotną stracić, potęgowało odczuwaną przez Laylę nienawiść. Rzadko żywiła do kogoś aż tak silne, negatywne uczucia, ale przez ostatni wiek zawiodła się zbyt wiele razy, by w przypadku królowej pozwolić sobie na cokolwiek innego. Może i była nieśmiertelna, a odbudowanie relacji z mężem i córką przyszło jej z łatwością, ale to jeszcze nie znaczyło, że zapomniała – nie, skoro nawet żyjąc wiecznie, nie mogła odzyskać utraconego w tak gwałtowny sposób czasu.
Odrzuciła od siebie niechciane myśli, zwłaszcza kiedy te mimowolnie zaczęły uciekać do wyboru, przed którym niemalże postawiła ją Isobel – momentu, w którym musiałaby wybierać pomiędzy Gabrielem a Renesmee. Nie chciała do tego wracać, tym bardziej, że dodatkowo dręczyła ją świadomość tego, co zrobiłaby, gdyby okazało się, że nie ma innego wyjścia. Nie wyobrażała sobie straty bliźniaka, a przecież właśnie do tego zmierzała Isobel, nie po raz pierwszy zresztą. W takim wypadku Layla wolała nie zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby wampirzyca zdecydowała się uderzyć w jeszcze ważniejsze osoby – chociażby w Rufusa i, przede wszystkim, Claire. Po latach, które spędziła u boku pierwotnej, pozostając damą do towarzystwa dla Loreny, zdążyła przekonać się, że ta kobieta nie znała skrupułów, a skoro teraz wróciła…
Cholera, chciała wierzyć w to, że przyjazd do Lille naprawdę miał jakiś sens. Jeśli Claudia była z tym powiązana, a do tego wszystkiego stanowiła ich jedyny trop, tym bardziej musieli spróbować ją dopaść i zrozumieć, kim tak naprawdę była. Pojawiła się znikąd, co może i nie byłoby dziwne, skoro Isobel straciła wpływy i musiała szukać sojuszników wszędzie, gdzie to możliwe, ale w przypadku tej wampirzycy w grę wydawało się wchodzić coś istotniejszego. Kimkolwiek była, bez wątpienia pozostawała niebezpieczna, nie wspominając o tym, że zdecydowanie nie została przemieniona tylko po to, żeby służyć. Musiała żyć przynajmniej kilka wieków, skoro Dimitr rozpoznał w niej swoją stwórczynię. Już samo to, że mogłaby pojawić się wcześniej, ale pod innym imieniem, pozostawało zagadką, zarazem wszystko komplikując – bo jest w rejestrach nie figurowała jako Claudia, mieliby poważny problem. Dopiero w tamtej chwili dotarło do niej, że najpewniej napalała się niepotrzebnie, bo odszukanie jednej osoby, kiedy nie dysponowało się praktycznie żadnymi danymi, a przy tym miało wątpliwości do jej imienia, graniczyło z cudem.
Zerknęła na Rufusa, nie mając wątpliwości co do tego, że on również zdawał sobie z tego sprawę. Podejrzewała, że przekalkulował wszystko już w chwili, w której w ogóle zasugerowała wyjazd do Lille, tym samym mając wystarczająco wiele powodów, żeby jednak nie chcieć się zgodzić. Nie rozumiała, dlaczego w takim razie był tutaj z nią, zamiast wprost oznajmić, że chyba upadła na głowę, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Może chodziło o nią, a może o coś więcej – chociażby determinację albo to, że zawsze mogli spróbować, ot dla świętego spokoju. Nie miła pojęcia, czego tak naprawdę powinna się spodziewać, a tym bardziej co mogli zrobić, gdyby jednak zdołali namierzyć Claudię, ale zdecydowała się o to nie pytać. Jak znała Rufusa, miał jakiś plan – mniej lub bardziej konkretny, a już na pewno niekoniecznie taki, jaki mogłaby choć próbować zrozumieć.
Wszelakie myśli uleciały z jej głowy z chwilą, w której tuż przed nimi dosłownie wyrosła górująca nad okolicą, przyciągająca wzrok budowla. Z wrażenia aż się zatrzymała, uważnie przypatrując się twierdzy – zamkniętej i nieprzystępnej, bo nigdzie nie zauważył ani drzwi, ani okien. Z jakiegoś powodu nie miała wątpliwości co do tego, że trafili na miejsce, choć zarazem nie wyobrażała sobie zamieszkania w takim miejscu – nie bez światła i świeżego powietrza. Nie była w środku, więc nie miała porównania, ale obserwując to miejsce, nabrała przekonania, że nawet umieszone w podziemiach tunele oferowały więcej swobody. Pomyślała, że takie uprzedzenia mogły mieć związek z tym, że wyraźnie czuła bliskość zamieszkujących to miejsce dzieci księżyca, co niezmiennie drażniło jej zmysły, sprawiając, że zapragnęła się wycofać, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia, a ona spodziewała się czegoś zgoła innego.
– Hm… Coś nie tak? – Bezwiednie zacisnęła dłonie w pięści, słysząc niemalże pogodny głos Rufusa. – Wydawało mi się, że byłaś zadowolona, że tutaj przyjedziemy.
– Bawi cię to? – mruknęła z rozdrażnieniem, bynajmniej nie chcąc poznać odpowiedzi. Przecież wiedziała, że najpewniej właśnie tak było. – Nie, jest świetnie… Jest… – Potrząsnęła z niedowierzaniem głową. – Niby gdzie tutaj jest wejście? – westchnęła, raz jeszcze przypatrując się twierdzy.
Jeszcze kiedy mówiła, jak gdyby nigdy nic ujęła Rufusa za rękę, sama niepewna tego, czemu tak naprawdę miał służyć ten gest – dodania otuchy jej, czy może upewnienia się, że wampir przypadkiem nie zrobi czegoś głupiego. Nie zaprotestowała, kiedy pociągnął ją za sobą, pozornie obojętny i rozluźniony, chociaż prawda musiała być zgoła inna. Znała go i choć chwilami wciąż miała problem ze zinterpretowaniem wszystkich targających nim emocji, potrafiła rozpoznać, kiedy podwajał czujność. W tym miejscu żadne z nich nie czuło się pewnie, co jak nic miało związek z instynktem i obecnością kręcących się w okolicy wilków, tym bardziej, że przynajmniej tymczasowo żadnego z dzieci księżyca nie zauważyła. Dopiero wtedy zaczęła gorączkowo zastanawiać się nad tym, kiedy wypadała pełnia; co prawda wątpiła, żeby Rufus zgodził się na wyjazd, gdyby wiedział, że w najbliższym czasie mogli trafić w sam środek masakry, ale mimo wszystko…
– To ty rozmawiałaś z Alessią – zauważył ze spokojem wampir, uważnie przypatrując się twierdzy. – Może po prostu zrób użytek z komórki i do niej zadzwoń, chociaż zaczynam wątpić w zasięg.
Jeśli miała być ze sobą szczera, zwłaszcza po jego słowach również zaczęła mieć wątpliwości. Nie potrafiła stwierdzić, co tak naprawdę czuła, a już zwłaszcza czego powinna spodziewać się po tym miejscu, co w nawet najmniejszym stopniu nie przypadło Layli do gustu. Teoretycznie omówiła wszystko z Ali i wtedy przyjazd faktycznie miał sens, tym bardziej, że dziewczyna zapewniała, że Lille jest bezpieczne. Skoro do tej pory nie wróciła do domu, najpewniej tak właśnie było, ale sam widok słynnej twierdzy sprawił, że uwierzenie w słowa bratanicy zaczęło jawić się jako problematyczne. To wyglądało jak jedno wielkie więzienie, na dodatek opanowane przez naturalnych wrogów wampirów, przez co nie była w stanie się rozluźnić.
No cóż, na pewno wygrywają na pierwszym wrażeniu. Do Niebiańskiej Rezydencji aż chce się wchodzić, ale tutaj… już niekoniecznie, pomyślała i ledwo powstrzymała się przed nieco nerwowym śmiechem. Jakby nie patrzeć, to przecież sama chciała się tutaj znaleźć.
W zamyśleniu podeszła bliżej, chcąc przyjrzeć się najbliższej ścianie, by nabrać pewności, że ona i Rufus nie mają co liczyć na normalne wejście. Drzwi to przeżytek, przynajmniej dla wilkołaków, zauważyła mimochodem, ale nawet jej samej ta uwaga nie rozbawiła, tym bardziej, że z oczywistych względów miała względem dzieci księżyca wątpliwości, w pamięci wciąż mając obraz tej dwójki, którą lata wcześniej zabiła w hotelu. Co prawda nie wszyscy byli aż tak niebezpieczni, przynajmniej tutaj, ale trudno był rozluźnić się w miejscu, które wyglądało co najmniej niepokojąco. Cisza dzwoniła jej w uszach, a przez wszechogarniającą szarość gładkich, solidnych ścian zaczynała czuć się coraz bardziej nieswojo. Gdyby przynajmniej dostrzegła choć jedno okno albo cokolwiek, co wyglądałoby normalnie, może uwierzyłaby, że można się to osiedlić, ale jak na razie nie miała co liczyć na wyzbycie się wątpliwości.
Z westchnieniem odwróciła się plecami do budynku, z dwojga złego woląc na niego nie patrzeć. Odszukała komórkę, licząc się z tym, że najpewniej doczeka się sceny rodem z horroru, kiedy przekona się, że nie ma zasięgu. To miałoby sens – kompletne pustkowie, pozornie opuszczona twierdza i zero kontaktu, który…
– Bu!
Wrzask, który w tamtej chwili z siebie wydała, obudziłby umarłego. Odskoczyła jak oparzona, dla lepszego efektu przywołując do siebie ogień i dosłownie dokonując samozapłonu. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo napięta i czujna była, podświadomie już od dłuższego czasu szykując się do tego, żeby wykorzystać swoje zdolności, gdyby jednak musiała się bronić. Nawet się nie zawahała, bez zbędnego zastanowienia odwracając się na pięcie i dosłownie rzucając z pięściami na wciąż stojącego za jej plecami intruza.
Ktoś krzyknął, w pośpiechu odskakując na bezpieczną odległość, by uniknąć kontaktu z ogniem. W ogólnym oszołomieniu zdążyła jedynie zauważyć, że ma przed sobą drobną postać, najpewniej kobietę – drobną i jakby znajomą, choć to zrozumiała dopiero po kilku następnych sekundach.
– Rany, Lay! – Alessia wyrzuciła obie ręce ku górze w poddańczym geście. – To tyko ja – dodała pośpiesznie, ale wampirzyca i tak miała ochotę porządnie jej przyłożyć.
– Nigdy więcej mnie tak nie zachodź! – obruszyła się, w równym stopniu zażenowana, co i wytrącona z równowagi tym, jak niewiele brakowało, żeby jednak zrobiła coś, czego mogłaby później żałować.
Ali zawahała się, sprawiając wrażenie kogoś, kto sam nie jest pewien czy powinien się roześmiać, czy może jednak kajać. Ostatecznie zdecydowała się na nieco nieśmiały, przepraszający uśmiech, po czym wymownie zmierzyła ciotkę wzrokiem.
– Ehm… Layla? – rzuciła nieco zaniepokojonym tonem.
Wypuściła powietrze ze świstem, w pośpiechu odzyskując kontrolę nad płomieniami. Czuła, że serce nadal trzepoce się w jej piersi, ale zmusiła się do tego, żeby to zignorować i przynajmniej spróbować nad sobą zapanować.
– Odbija ci czy jak? – zapytała z niedowierzaniem, bo chyba tylko ktoś naprawdę szalony mógłby pokusić się o to, żeby zajść ją od tyłu. A potem raz jeszcze przyjrzała się Alessi i całe dotychczasowe napięcie po prostu zniknęło, pozostawiając tylko i wyłącznie nieopisaną euforię. – Chodź tutaj! – wyrzuciła z siebie na wydechu, dosłownie rzucając się na bratanicę, żeby móc ją uściskać.
– Hm… Pamiętasz może, co przed chwilą ustaliliśmy, jeśli chodzi o instynkt samozachowawczy? – wtrącił jakby od niechcenia Rufus, tym razem już bez wątpienia świetnie bawić się jej kosztem.
Mogła się tego po nim spodziewa, zresztą jak i tego, że będzie trzymał się na dystans, uważnie przypatrując się jej i Alessi. Jedynie wywróciła oczami, po czym mocniej przygarnęła do siebie bratanicę i próbując przypomnieć sobie, kiedy widziały się po raz ostatni. W gruncie rzeczy od blisko wieku Ali była dla niej jak siostra, bo i w ten sposób ją traktowała – ona i Gabriel, bo oboje zapomnieli wystarczająco wiele, by tylko takie rozwiązanie jawiło im się jako sensowne.
– Słyszałam to, wujku! Też się cieszę, że was widzę! – stwierdziła ze śmiechem dziewczyna, natychmiast odwzajemniając uścisk. – Jakbyś jeszcze przestała mnie dusić… – dodała, tym razem zwracając się bezpośrednio do Layli.
Jedynie parsknęła śmiechem, stopniowo zaczynając się uspokajać. Wciąż byłą podenerwowana, ale obecność Alessi podziałała na nią kojąco, tym bardziej, że zdążyła już zapomnieć, jak bardzo ta dziewczyna była energiczna – w mniej lub bardziej pozytywnym sensie. Zdecydowanie nie takiego powitania się spodziewała, ale to i tak było lepsze od ciągłego krążenia wokół budynku, w ramach poszukiwania wejścia.
– Przestanę, jeśli nigdy więcej nie zrobisz mi takiego numeru. Kurczę, Ali! – obruszyła się, ale i tym razem doczekała się wyłącznie melodyjnego śmiechu. Chciała zachować powagę, ale nie potrafiła, mimowolnie uśmiechając się w odpowiedzi na reakcję bratanicy. – To nie było śmieszne – żachnęła się.
– Było! – Alessia wywróciła oczami. – Przynajmniej póki nie stanęłaś w ogniu… A może po prostu odbija mi od tego zamknięcia – dodała po chwili zastanowienia.
– Żeby tylko… – mruknął Rufus, jak gdyby nigdy nic ignorując rozdrażnienie spojrzenie dziewczyny. – Nieważne. Skończyłyście się witać, czy jednak czekamy aż świt nas tutaj zastanie? – dodał niemalże uprzejmym tonem.
Alessia wydęła usta, najwyraźniej nie zamierzając odpowiadać. W zamian w pośpiechu odsunęła się od Layli, by w następnej sekundzie podejść do wampira i bezceremonialnie go uściskać. Layla mimowolnie się uśmiechnęła, widząc jego minę, jednocześnie zaskoczona tym, że Ali nie odepchnął – nie tak od razu, ostatecznie odsuwając ją w sposób, który można było uznać za niemalże łagodny. Po minie naukowca trudno jej było stwierdzić, co takiego sobie myślał, ale i tak uznała brak rękoczynów za swego rodzaju sukces.
– Hm… Możemy w końcu wejść do środka? – zaryzykowała, decydując się przerwać panującą ciszę.
– Jasne – zapewniła pośpiesznie Ali. – Chodźcie. Tych drzwi nigdy nie widać.
Słysząc entuzjazm w jej głosie, Layla zaczęła mieć nadzieję na to, że może jednak nie miało być aż tak źle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa