Elena
Chwilami wciąż nie była pewna
tego, co działo się wokół niej. To było prawie jak sen – nierealne i dziwne,
zupełnie jakby nie miało żadnego związku z nią. Przynajmniej na pierwszy
rzut oka Elenie towarzyszyło takie właśnie wrażenie – to, że śni, bo niemożliwym
wydawało się, by krótko po tym, jak czuła się do tego stopnia zagubiona, a tym
bardziej miała świadomość tego, że umarła, mogła tak po prostu siedzieć w towarzystwie
najbliższych i…
Nie
przypominała sobie, kiedy ostatnim razem miała aż tak wiele problemów z panowaniem
nad emocjami. Drżała na całym ciele, początkowo mając problem z tym, żeby
zadecydować o wyślizgnięciu się z uścisku Rosalie. Dopiero po
dłuższej chwili pokusiła się o rozejrzenie się dookoła, zwłaszcza kiedy
doszedł ją aż nazbyt znajomy głos.
– Ojej,
jakie to słodkie…
W innym
wypadku jak nic by się w niej zagotowało, ale tym razem nic podobnego nie
miało miejsca. Z zaciekawieniem spojrzała na Lawrence’a, woląc nie
zastanawiać się nad tym, skąd wziął się w Mieście Nocy. Wiedziała jedynie,
że zachowywał się niewiele lepiej od Rafaela, również wydając się za wszelką
cenę próbować pozostać poza zasięgiem wzroku zebranych. Problem polegał na tym,
że w przypadku tego wampira, zignorowanie go wydawało się niemożliwe.
– Tak samo
jak wszystko to, co mówiłeś na mój temat – stwierdziła ze spokojem. Przez jego
twarz przemknął cień, co jasno dało Elenie do zrozumienia, że dobrze wiedział,
co takiego miała na myśli – i że najpewniej trafiła w sedno. – O,
tak… Słyszałam – dodała ze słodkim uśmiechem.
–
Oczywiście… Zakładamy, że nic nie
słyszałaś – oznajmił z naciskiem – a nawet jeśli, to radzę ci
szybko zapomnieć, bo i tak będę udawał, że nie mam o niczym pojęcia.
Zamrugała,
co najmniej oszołomiona jego słowami. Chociaż wspomnienia z lasu były
zawiłe i tak zamazane, że ledwo była w stanie się na nich
skoncentrować, pamiętała, co takiego mówił na jej temat L. podczas rozmowy z Carlisle’m.
Biorąc pod uwagę to, że wcześniej Sage zdradził jej to i owo, wnioski,
które mogła wyciągnąć, były dość jednoznaczne, ale mimo wszystko…
Przestała o tym
myśleć, poniekąd dlatego, że przypominanie sobie godzin po przebudzeniu wciąż
wzbudzało w niej czyste przerażenie. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby
zapanować nad sobą w stopniu wystarczającym, by w końcu skoncentrować
się na milczącym Carlisle’u. Coś ścisnęło ją w gardle, kiedy do głosu na
powrót doszły wyrzuty sumienia. Pomyślała, że to dobrze, bo przecież powinna je
czuć – po tym, co miało miejsce nic innego nie wchodziło w grę, poza tym
wszystko było lepsze od towarzyszącej jej dotychczas pustki – ale to i tak
nie pozwoliło jej się uspokoić. Chciała coś powiedzieć, ale nie po raz pierwszy
w ostatnim czasie zabrakło jej słów, tym bardziej, że nigdy wcześniej nie
znalazła się w takiej sytuacji. Gdyby Rafael nie pojawił się na czas,
wtedy…
– Chodź
tutaj do mnie – usłyszała i to wystarczyło.
Przemieściła
się błyskawicznie, wpadając ojcu w ramiona równie gwałtownie, co wcześniej
mamie czy siostrze. Od dawna do tego stopnia nie pragnęła bliskości z rodziną,
mając wrażenie, że w ciągu zaledwie kilkunastu minut okazała im więcej
ciepła niż przez całe lata. Co więcej, potrzebowała wzajemności – dowodu na to,
że wciąż tu pasowała, chociaż zdaniem Rafaela była kimś zupełnie innym.
Potrzebowała pewności, że to wciąż był jej dom, a ona…
Cóż, w zasadzie
nie była pewna czego tak naprawdę chciała. Wiedziała jedynie, że kiedy tata jak
gdyby nigdy nic ją przytulił, nie okazują choćby cienia nieufności, której
mogłaby się spodziewać po tym, jak potraktowała go ostatnim razem, poczuła się
dużo lepiej – i to pomimo tego, że całą sobą czuła, że na to nie
zasłużyła.
– Już jest w porządku.
– Carlisle przeczesał jej włosy palcami, sprawiając, że przez krótką chwilę
znowu poczuła się tak, jakby była małą dziewczynką. – Jest…
– Już nie
zamierzam zrobić nic głupiego – zapewniła w pośpiechu, nawet nie zastanawiając
się nad doborem słów. Na dłuższą chwilę zabrakło jej tchu, przez co musiała niemalże
zmusić się do tego, żeby nad sobą zapanować. Nie chciała znowu się popłakać,
ale z drugiej strony… – Sama nie wiem, co takiego właściwie sobie
myślałam, kiedy… Ale wtedy wszystko było inne. Przez moment ja taka byłam –
stwierdziła, sama niepewna tego, czy jej tłumaczenia miały sens.
– Elena…
Coś w sposobie,
w jaki wypowiedziano jej imię – z czułością, niezwykle łagodnie –
jeszcze bardziej ją rozbroiło, sprawiając, że na powrót zamilkła, już tylko
siedząc i pozwalając na to, żeby Carlisle ją obejmował. W pewnym
momencie podchwyciła spojrzenie Rafaela, ale po wyrazie twarzy demona trudno
było jej stwierdzić, co takiego serafin musiał sobie myśleć. Odniosła wrażenie,
że był zniecierpliwiony, a przynajmniej zaczynał czuć się niezręcznie w towarzystwie,
gdzie nie był mile widziany – nie w takim stopniu, w jakim oboje
mogliby tego oczekiwać.
– Rafa mnie
uratował – powiedziała pod wpływem impulsu, decydując się postawić sprawę
jasno. – On i ja…
– Tłumaczył
nam – zapewnił pośpieszne tata, ale po jego tonie poznała, że wciąż nie do
końca w to wierzył. – Zresztą to teraz nie ma znaczenia. Nie wiem jak,
ale… Jak na razie nie rozumiem tego, jakim cudem żadne z nas niczego nie
zauważyło – przyznał, a ona westchnęła.
– Nie
mogłam… – Urwała, po czym spojrzała na Rafę. – Zresztą to nie jest coś, co
byście zrozumieli, przynajmniej początkowo.
Wymowne
milczenie jasno dało jej do zrozumienia, że dokładnie tak by było. Do tej pory
pamiętała moment, w którym opowiadali o demonach, a już
zwłaszcza o Rafaelu. Pamiętała również swój gniew, kiedy trwała w przekonaniu,
że próbował zabić jej matkę. Gdyby już wtedy dowiedzieli się o tym, że
regularnie chodziła do rannego demona, byłoby źle. W zasadzie szczerze
wątpiła w to, żeby istniał odpowiedni moment na omawianie takich rzeczy.
Gdyby przynajmniej wiedziała, czego powinna się spodziewać…
Teraz nic
nie było prostsze, chociaż starała się nie zwracać na to uwagi. Wróciła i tego
zamierzała się trzymać, raz po raz powtarzając sobie, że wszystko będzie w porządku
– w końcu musiało być. Potrzebowała czasu, żeby oswoić się z sytuacją,
nie jako jedyna zresztą, a skoro zarówno rodzina, jak i Rafael
zamierzali jej w tym pomóc, tym bardziej nie widziała powodów do niepokoju
– przynajmniej teoretycznie.
– Dobrze
się czujesz? – usłyszała i to wystarczyło, żeby sprowadzić ją na ziemię. W nieco
nieprzytomny sposób spojrzała na wciąż obejmującego ją Carlisle’a, początkowo nie
była pewna, czego tak naprawdę dotyczyło jego pytanie. – Wyglądasz na zmęczoną
– wyjaśnił, a ona westchnęła.
– Która
godzina? – zapytała jakby od niechcenia.
– Niedługo
świt – uświadomił ją usłużnie Rafael, jednak decydując się odezwać. – Dla mnie
to bez różnicy, ale ty możesz być wrażliwa.
– A co
to niby miało znaczyć? – zapytała natychmiast Rosalie.
Elena
momentalnie się spięła, podświadomie czując dokąd zmierzała ta rozmowa.
Wiedziała, że będą musieli omówić najważniejszą kwestię, dotyczącą tego, kim
się stała i co powinni w związku z tym zrobić, ale… Cóż,
zdecydowanie nie była na to gotowa – i najpewniej nie miała być.
– Demony
mają to do siebie, że nie przepadają za światłem dnia – wyjaśnił Rafa, obojętny
na to, że jego słowa mogą zabrzmieć w co najmniej szokujący sposób.
Słuchając go, nie po raz pierwszy zapragnęła porządnie mu przyłożyć. – Zgaduję,
że to moja krew, chociaż wciąż trudno mi powiedzieć, jaki miała wpływ na Elenę.
Może po prostu mieliśmy szczęście – dodał, a ona z zaskoczeniem
zrozumiała, że w wyjaśnieniach dla jej rodziny znacznie uprościł sprawę.
– Ona piła
twoją… – Carlisle urwał, w ostatniej chwili decydując się nie kończyć. –
Nieważne. Mam przez to rozumieć, że Elena jest teraz… kimś innym?
–
Rozpracowujemy to – stwierdził niemalże pogodnym tonem Rafa, chociaż
zdecydowanie nie miał być w stanie kogokolwiek tym stwierdzeniem
pocieszyć.
– Innymi
słowy, nie macie pojęcia – wtrącił Edward, wręcz porażając ją tym z jaką
łatwością przyszło mu trafienie w sedno.
Nikt mu nie
odpowiedział, to zresztą wydawało się zbędne. Chciała zrzucić wszystko na szok,
tym bardziej, że sama wciąż miała poczucie tego, że w nim trwa – ledwo
nadążała za wszystkim, co działo się wokół niej, nie do końca pojmując, co
takiego mówił jej Rafael. Nie była w stanie stwierdzić, czy tłumaczenia
serafina miały jakikolwiek sens, nie wspominając o tym, że wciąż towarzyszyła
jej wszechogarniająca pustka, której w żaden sposób nie potrafiła
zwalczyć. Nie miała ochoty na jakiekolwiek rozmowy, a już zwłaszcza rozważanie
tego, kim była i jakie to mogło nieść ze sobą skutki. Chciała odpocząć,
chociaż zarazem nie wyobrażała sobie tego, że mogłaby tak po prostu zamknąć
oczy.
– Ja… Chyba
nie miałabym nic przeciwko, gdybyście pozwolili mi iść na górę – powiedziała
pod wpływem impulsu. – Muszę doprowadzić się do porządku, poza tym…
– Fakt –
podchwyciła natychmiast Alice, błyskawicznie podrywając się na równe nogi. –
Znaleźć ci jakieś rzeczy? Trochę szkoda tej sukienki, ale… No, sam wiesz –
dodała, a Elena chcąc nie chcąc zdecydowała się sobie przyjrzeć.
Wciąż miała
na sobie skrawek czarnego materiału, poszarpany po tym, jak zdecydowała się
oderwać tren sukienki, żeby nie plątał jej się pod nogami. Do tej pory nie
zastanawiała się nad tym, że najpewniej wygląda jak siódme nieszczęście, tym
bardziej, że bardziej przejmowała się ostatnimi wydarzeniami, ale po uwagach
Rafaela na temat Ravena, gniazda i stanie jej włosów…
– Świetnie.
Była gotowa
przysiąc, że w tamtej chwili nie tylko Rafa wywrócił oczami. Pośpiesznie
podniosła się i – wcześniej odrzuciwszy długie włosy na plecy – szybkim
krokiem ruszyła w stronę schodów, bez zbędnych wyjaśnień decydując się
zostawić wciąż zszokowane towarzystwo. Czuła, że tego potrzebowali, zresztą tak
jak i ona, nie marząc o niczym innym, prócz przynajmniej chwili na
to, żeby doprowadzić się do porządku i zebrać myśli.
Może gdyby
po spojrzeniu w lustro dostrzegła znajomą twarz, wtedy wszystko stałoby
się prostsze.
Nie miała pewności, jak długo tkwiła
pod prysznicem, pozwalając żeby gorąca woda spływała po całym jej ciele. Miała
przynajmniej wrażenie, że temperatura jest wystarczająco wysoka, by drażnić
skórę, bo to dziwnie obce, nowe ciało
wydawało się inaczej reagować na jakiekolwiek bodźce. Nie miała pojęcia czy to
normalne, czy może coś jednak było z nią nie tak, ale to odczucie i tak
ją zaniepokoiło. Wiedziała, że teraz będzie musiała przyzwyczaić się zarówno do
świadomości tego, że stała się kimś innym – obcym, choć Rafael wydawał się
sugerować coś innego – ale szczerze wątpiła w to, żeby to okazało się tak
proste jak mogłaby tego oczekiwać.
Zmusiła się
do ruchu, kiedy wyraźnie zniecierpliwiona Alice zaczęła dobijać się do
łazienki. Nie miała pewności, co tak naprawdę kierowało jej siostrą, skoro
zachowywała się w niemalże swobodny sposób, ale ostatecznie doszła do
wniosku, że to nie ma znaczenia – jeśli to był sposób wampirzycy na zapanowanie
nad szokiem, była gotowa to zaakceptować. Chyba nawet jej zazdrościła, tym
bardziej, że czasami umiejętność przejścia z pewnymi rzeczami do normy
pozostawała najlepszym rozwiązaniem. Wszystko wydawało się lepsze od biczowania
się za coś na co tak naprawdę nie miało się wpływu.
Wciąż o tym
myślał, metodycznie susząc, a później rozczesując włosy. Pomimo zmęczenia,
usiłowała przeciągnąć kolejne czynności w czasie, poświęcając im o wiele
więcej uwagi, niż byłoby to wskazane. Próbowała się rozluźnić i utwierdzić
w przekonaniu, że wszystko nareszcie było takie, jak być powinno, a ona
przez ostatnie dni pozostawała co najwyżej… niedysponowana,
ale to również wydawało się prowadzić donikąd. Nie potrafiła tak po prostu
wyrzucić z pamięci ostatnich wydarzeń, zaś nadmiar wrażeń i informacji
w coraz większym stopniu dawał się dziewczynie we znaki, stopniowo
doprowadzając ją do szału. Chciała nad sobą zapanować i nareszcie poczuć
się sobą, ale ciężko było tego dokonać ze świadomością, że tak naprawdę
zmieniło się wszystko.
Ona
również.
Zrozumiała
to zwłaszcza w chwili, w której nareszcie spojrzała w lustro. W salonie
nie zwróciła uwagi na to, czy bliscy spoglądają na nią w jakiś szczególny
sposób, tym bardziej, że wszyscy w naturalny sposób trwali w szoku – w końcu
na środku ich salonu jak gdyby nigdy nic stała sobie dotychczas martwa
dziewczyna, a to zdecydowanie nie było normalne. Tak czy inaczej, ani
bliscy, ani nawet Rafael nie dali jej do zrozumienia, że poza samym faktem
powrotu coś jeszcze mogłoby być nie tak, przez co tym bardziej zaskoczyła ją
świadomość tego, że jednak się zmieniła.
Dziewczyna,
którą mogła obserwować w lustrze, mimo wszystko wyglądała inaczej. Może i dostrzegała
znajome rysy twarzy i sylwetkę, ale to nie zmieniało faktu, że w tamtej
chwili czuła się tak, jakby spoglądała na kogoś innego. Była szczuplejsza,
bardziej delikatna, ale zarazem… drapieżna, jakkolwiek powinna to rozumieć. W demonach
od zawsze dostrzegała coś, co niezmiennie wprawiało ją w konsternację i czego
do tej pory nie potrafiła sprecyzować. Ciemność,
pomyślała mimochodem, chociaż to wydawało się pozbawione sensu, a przynajmniej
Elena nie potrafiła wytłumaczyć samej sobie, co takiego miała w tamtej
chwili na myśli. Teraz widziała to również w sobie, co jasno uświadomiło
jej, że gdyby zechciała, mogłaby stać się niebezpieczna – być może w stopniu
porównywalnym do tego, co udowodniła w lesie, przez moment będąc niczym
niebezpieczny drapieżnik, który w każdej chwili mógł dać się na polowanie.
Zadrżała,
po czym uciekła wzrokiem gdzieś w bok, próbując skoncentrować się na
czymkolwiek innym. Bezwiednie uniosła dłoń do wciąż wilgotnych włosów, przesuwając
kosmyk pomiędzy palcami i mimowolnie zastanawiając się nad tym, czy dobrze
widziała i czy jej loki faktycznie były jaśniejsze niż do tej pory –
niemalże srebrne, co mogłoby nawet przypaść dziewczynie do gustu, gdyby nie czuła
się aż do tego stopnia przerażona zmianami, które dostrzegała. Fakt, że miała
wrażenie, iż zwykle błękitne tęczówki jarzą się w niepokojący, subtelny
sposób, również nie poprawił Elenie nastroju.
Musiała
porozmawiać z Rafaelem i to tak szybko, jak tylko miało się to okazać
możliwe. Bała się tego, ale co innego jej pozostało, jeśli nie próba
zrozumienia tego, co ziało się z nią i wokół niej. Potrzebowała
odpowiedzi, chociaż zarazem się ich obawiała. W gruncie rzeczy zaczynała
czuć się tak, jak jedna wielka sprzeczność – rozdarta i tak pełna
wątpliwości, że sama już nie była pewna, co w pierwszej kolejności powinna
zrobić. Fakt, że musiała w jakiś względnie sensowny sposób przyzwyczaić do
siebie i Rafaela również innych, zdecydowanie nie ułatwiał sprawy.
– Elena… –
Głos Alice doszedł do niej jakby z oddali, częściowo przytłumiony przez
drzwi. – Elena, wszystko w porządku?
Zamrugała
nieco nieprzytomnie, sama niepewna tego, ile czasu spędziła na bezmyślnym
staniu w miejscu i wpatrywaniu się w przestrzeń.
– T-tak. –
Przełknęła z trudem, po czym w pośpiechu odrzuciła ręcznik na bok i chwyciła
za czystą koszulę nocną, którą wybrała dla niej siostra, ledwo powstrzymując
się przed wywróceniem oczami na widok ładnych koronkowych wykończeni. Gdyby to
faktycznie miało na Rafaela zadziałać, już dawno mieliby pierwszy raz za sobą.
– Już wychodzę – zapewniła.
W korytarzu
omal nie wpadła na wampirzycę, wzdrygając się, kiedy ta bez jakiegokolwiek
ostrzeżenia zmaterializowała się u jej boku. Zanim zdążyła się zastanowić,
Alice bezceremonialnie wzięła ją w ramiona, po czym cicho jęknęła, zupełnie
jakby dopiero w tamtej chwili dotarło do niej wszystko, co miało miejsce w ostatnim
czasie.
– Nawet nie
wesz, jak dobrze cię widzieć – wyrzuciła z siebie na wydechu, skutecznie
Elenę dezorientując.
– Wierz mi,
że ciebie też – odpowiedziała z opóźnieniem. Dlaczego wszyscy wokół
musieli stawiać ją w aż tak niezręcznych sytuacjach. – Alice…
– Ostatnie
dni to jakieś piekło, a do tego wszystkiego ten demon… Nie zrozum mnie
źle, ale ciężko jest zaufać komuś, kto chwilę wcześniej na twoich oczach
wymordował pół Volterry – stwierdziła, a Elena poczuła się tak, jakby ktoś
z całej siły zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
– Ja… Co
takiego?
Wampirzyca z niedowierzaniem
potrząsnęła głową.
– Nie
moglibyśmy nie uwierzyć w to, co mówił Rafael… Bo wiesz, kiedy ty… –
Urwała, najwyraźniej nie będąc w stanie wypowiedzieć tych kilku, pozornie
prostych słów. …zostałaś zabita,
dopowiedziała w myślach Elena, ale zdecydowała się zostawić tę kwestię dla
siebie. – On wpadł w jakiś szał. Nie raz widziałam zdenerwowanych
nieśmiertelnych, zwłaszcza kiedy tracili drugie połówki, ale… to było coś
innego. Wtedy wszystko było inne.
Spuściła
wzrok, sama niepewna tego, jak powinna rozumieć wypowiedziane przez Alice
słowa. Przez krótką chwilę pragnęła zapytać siostrę o to, co tak naprawdę
zrobił Rafa, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Nie, tak naprawdę
nie chciała wiedzieć. Wiedziała, że był niebezpieczny, poza tym nie miała
wątpliwości, że mógłby wymordować wszystkich wokół, gdyby uznał to za stosowne.
I choć w jakimś stopniu ta jego cząstka ją przerażała, teraz aż
nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z tego, jakie to było proste – to, żeby
stracić kontrolę, a później zabić, zwłaszcza jeśli trwałoby się w przeświadczeniu,
że nie ma innego wyjścia.
W przypadku
Rafy w grę wchodził również gniew. To, że na dodatek rozbudziła w nim
tę najbardziej wrażliwą, ludzką cząstkę jego duszy, o którą dotychczas
nawet się nie podejrzewał, wszystko komplikowało, a Elena mogła tylko
zgadywać, co takiego poczuł z chwilą jej śmierci.
– A Lawrence?
– zapytała, chcąc jak najszybciej zmienić temat. – Co on tutaj robi?
Alice
westchnęła cicho, po czym wzruszyła ramionami.
– On i Carlisle
przyszli chwilę po tym, jak Rafa przyniósł cię do domu. Tak więc nie pytałam…
Przyszedł i jest – stwierdziła, jakby to była najoczywistsza rzecz na
świecie.
Och, to
zdecydowanie było w stylu L. – jak gdyby nigdy nic pojawić się i zostać
na dłużej, nie przejmując się ewentualną reakcją pełnej uprzedzeń rodziny.
Podejrzewała, że nawet gdyby kiedyś spróbowała tego wampira zrozumieć, nie
miałaby szans.
Zawahała
się, wciąż pełna wątpliwości. W kwestii Lawrence’a też musiała coś zrobić,
tym bardziej po tym, co usłyszała w lesie. Z zaskoczeniem przekonała
się, że chciała, żeby został, niezależnie od tego, co pomyślałaby reszta. W którymś
momencie stał się po prostu kolejną bliską osobą na którą mogła liczyć, nawet
jeśli wzajemnie działali sobie na nerwy. To z kolei sprawiało, że wciąż
chciała mieć go przy sobie, tym bardziej wdzięczna za to, że przyszedł,
niezależnie od powodów, które kierowały nim, kiedy zdecydował się wrócić do Miasta
Nocy.
Zrobił to
dla niej. Nie wiedziała, skąd to wie, ale nie miała co do tego najmniejszych
nawet wątpliwości.
– Hm… Rafa?
– rzuciła z opóźnieniem, wymownie unosząc brwi ku górze.
– Nazywasz
go tak, prawda? Podoba mi się – stwierdziła Alice, a Elena przez krótką
chwilę zapragnęła się roześmiać.
– Nie
sądzę, żeby ci na to pozwolił – oznajmiła zgodnie z prawdą. – Ja mam
przywileje, bo… No, sama wiesz – mruknęła i jakby od niechcenia potarła
okalającą jej palec obrączkę.
– Nie
zamierzam pytać. – Alice posłała jej blady, ale olśniewający uśmiech. Zaraz po
tym jak gdyby nigdy nic ujęła siostrę za rękę, by móc przyjrzeć się
pierścionkowi. – Wciąż nie wierzę, że ty… Chociaż w zasadzie nie wierzę w bardzo
wiele rzeczy – przyznała, raptownie poważniejąc. – Nie zobaczyłam, co stanie
się na tym balu, choć to zwłaszcza ja powinnam móc w porę zareagować.
Co mi po darze, skoro nie jestem w stanie ochronić rodziny?
Elena
zesztywniała, aż nazbyt świadoma niewłaściwego toru, na który weszła ta
rozmowa. Bardziej stanowczo pochwyciła Alice za rękę, gotowa zrobić wszystko,
byleby jakoś wampirzycę pocieszyć.
– Wróciłam
– oznajmiła z naciskiem. – A teraz jestem tutaj, dokładnie taka sama… I wierz mi, że nigdzie się nie wybieram.
Z chwilą, w której
wypowiedziała te słowa, z zaskoczeniem odkryła, że jest w stanie w nie
uwierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz