13 grudnia 2016

Trzydzieści sześć

Elena
– Nie… Nie, nie, nie! – Szarpnęła się, próbując oswobodzić z silnego uścisku Rafaela. – Puść mnie, bo zrobię ci krzywdę! – warknęła, ale on tylko się uśmiechnął.
– Szczerze wątpię, lilan – stwierdził, po czym bardziej stanowczo pociągnął ją za sobą. Zachwiała się, w następnej sekundzie dosłownie wpadając mu w ramiona, co zdecydowanie nie było dziewczynie na rękę. Cholera, właśnie o tym marzyła – żeby znaleźć się tak blisko kogoś, kto samym tylko dotykiem potrafił porządnie namieszać jej w głowie. – A teraz bądź taka dobra i przestań zachowywać się jak dziecko, to może obędzie się bez ofiar.
Prychnęła, wciąż mając ochotę porządnie nim potrząsnąć. Co prawda nie wymyślił jeszcze czegoś aż tak absurdalnego, jak chociażby próba wyciągnięcia ją z w sam środek dnia, bo na to nie zdecydowałaby się po raz drugi – bez względu na wszystko, również całej miłości do niego – ale jego sugestia również nie wchodziła w grę. Nie, zdecydowanie nie zamierzała pozwolić sobie na coś takiego, bynajmniej nie tylko dlatego, że Rafael stanowił jedną z ostatnich osób, której ocenie sytuacji ufała. Ktoś, kogo zdaniem przegonienie dziewczyny we wszystkie strony podczas nauki walki albo latanie z kawałkiem patyka, kiedy ćwiczyli szermierkę, wydawało się zabawne, zdecydowanie nie miała pojęcia, co to znaczy „przyjemne spędzanie czasu”.
Z pewnym opóźnieniem uświadomiła sobie, że nie są sami, ale nie zwróciła uwagi na żadne ze swojego przybranego rodzeństwa – a już zwłaszcza Emmetta, który spoglądał na nich z zaciekawieniem, być może licząc na to, że w którymś momencie jednak puszczą jej nerwy, a ona rzuci się na Rafaela, żeby udowodnić, że… faktycznie miała teraz sobie coś z demona. W ostatnim czasie nie dawał jej pod tym względem spokoju, co niezmiennie doprowadzało Elenę do szału. Co prawda takie podejście pozwalało jej się rozluźnić i stopniowo przyjąć do wiadomości to, że a) wciąż żyła i b) już nie była pół-wampirzycą, ale zarazem sytuacja wciąż wydawała się co najmniej niedorzeczna. Przynajmniej z jej perspektywy tak to wyglądało, nie wspominając o tym, że miała świadomość, iż wszyscy spoglądali na Rafę z rezerwą, zwłaszcza wtedy, kiedy pojawiał się przy niej. Demon oczywiście nie zwracał na to uwagi, ale ją to dręczyło, tym bardziej, że wciąż nie przywykła do myśli o tym, że niekoniecznie musieli się ukrywać.
Najważniejszą rolę w całym przedsięwzięciu odegrała mama, za co zresztą Elena była najbardziej wdzięczna. Zawsze wiedziała, że Esme zaakceptowałaby nawet samego diabła, gdyby tylko miała pewność, że jej dziecko będzie szczęśliwe (i żywe), ale chwilami to i tak do niej nie docierało. Sam Rafael wydawał się zażenowany tym, że kobieta mogłaby okazywać mu życzliwość – i to najdelikatniej rzecz ujmując, bo oboje mieli wrażenie, że chodzi o coś więcej. Mogła tylko zgadywać, co takiego mama poczuła po jej śmierci, ale sama próba wczucia się w wampirzycę wystarczyła, żeby zorientować się, że musiał to być szczególny rodzaj wdzięczności, który aż nazbyt dobrze tłumaczył wszystko.
– Elena… – Rafael rzucił jej zniecierpliwione spojrzenie. – Serio zamierzasz się ze mną kłócić? Przecież oboej wiemy, że postawię na swoim – oznajmił, a ona prychnęła.
– Byłoby miło, gdybyś chociaż raz mi ustąpił. Jeśli nie chcesz, żebym się na ciebie obraziła… – zaczeła, ale demon tylko wywrócił oczami.
– Ustępuję ci zdecydowanie zbyt często – zauważył, a ona zapragnęła histerycznie się roześmiać.
– To znaczy w czym?!
Obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem, przez krótką chwilę udając, że musi się nad tym zastanowić.
– Żyjesz – stwierdził w końcu niemalże pogodnym tonem, tym samym skutecznie zamykając jej usta.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem, coraz bardziej poirytowana sytuacją. Wykorzystał to, żeby – wcześniej nie po raz pierwszy wywracając oczami – bezceremonialnie przerzucić ją sobie przez ramię. Pisnęła, po czym szarpnęła się w jego ramionach, za wszelką cenę usiłując się wyrwać, ale to naturalnie nie wchodziło w grę. Wiedziała, że w przypadku nowo narodzonych wampirów, te zwykle bywały o wiele silniejsze od swoich stwórców, ale najwyraźniej w przypadku demonów to nie działało w ten sposób. Co więcej, na własne życzenie związała się z serafinem, a więc kimś, kto najwyraźniej wychodziło z założenia, że ma prawo rozstawiać swoich pobratymców po kątach – a więc również ją, wręcz usatysfakcjonowany tym, że mogliby być do siebie podobni. Cóż, nie żeby wcześniej zachowywał się w bardziej przystępny sposób, ale mimo wszystko…
Postawił ją na ziemi w nie do końca delikatny sposób, wystarczająco gwałtownie, żeby zatoczyła się do tyłu. Byłaby upadła, ale nie pozwolił na to, chociaż Elena wcale nie poczuła satysfakcji z tego, że wciąż trzymał ją w ramionach. Skrzywiła się, po czym instynktownie do niego przywarła, krzywiąc się i z niepokojem spoglądając na wciąż zabarwione na pomarańczowo niebo. Odcienie czerwieni i różu z jakiegoś powodu skojarzyły jej się z krwią, chociaż bardziej od tego zaniepokoił ją fakt, że pomimo zmierzchu, na zewnątrz wciąż było wystarczająco jasno, żeby poczuła się nieswojo.
– Rafa… Rafael, do cholery, naprawdę nie usiedziałbyś w domu jeszcze godzinę? – jęknęła, próbując popchnąć go w stronę budynku. – Albo pół – dodała, czując, że jej słowa nie robią na demonie wrażenia.
– Czujesz jakbyś się paliła? – zapytał z rezerwą. Wydęła usta, bo wcale nie poczuła się dzięki jego uwagom pewniej. – Daj spokój, Eleno. Jakbym chciał cię wykończyć, zrobiłbym to osobiście – oznajmił z rozbrajającą wręcz szczerością.
– Fajnie, że jak zwykle przejmujesz się moim samopoczuciem – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Posłał jej olśniewający uśmiech.
– Do usług. A teraz w końcu zamilknij.
Wypuściła powietrze ze świstem, nie kryjąc narastającej z każdą kolejną sekunda irytacji. Naprawdę miała go kiedyś zabić… Albo przynajmniej spróbować, bo wypełnienie tych wszystkich obietnic bez wątpienia miało okazać się problematyczne. Nie miała stuprocentowej pewności, ale była gotowa przysiąc, że Rafa doskonale bawił się jej kosztem, jak zwykle zresztą, bo wielokrotnie stawiał ją w równie niechcianych z jej perspektywy sytuacjach, obojętny na jakiekolwiek formy protestu i oznaki niechęci.
Mimo wszystko coś w sposobie, w jaki tulił ją do siebie, pozwoliło dziewczynie się rozluźnić. Niespokojnie rozejrzała się dookoła, próbując zwalczyć wciąż obecne pragnienie, żeby jak najszybciej się ewakuować – cokolwiek, byleby móc uniknąć stania w choćby najbardziej anemicznych promieniach słonecznych. Wiedziała już, że sobie w ten sposób nie zaszkodzi – w końcu już pierwszego dni wyszła ze świątyni, kiedy było jasno – ale mim wszystko…
– Już w porządku? – usłyszała tuż przy uchu opanowany głos demona. Poderwała głowę, żeby spojrzeć na niego z niedowierzaniem. – Sama widzisz, że wciąż jesteś cała.
– Ale czuję się, jakbym w każdej chwili mogła… – Urwała, po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Nie rozumiem – przyznała, a Rafael westchnął.
– Naszą naturalną porą dnia jest noc… Dzieci Ciemności – przypomniał niemalże łagodnym tonem. – Najwyraźniej ciebie też to dotyczy, choć to równie dobrze może mieć związek z moją krwią. Jeśli chodzi o takich jak ja, to – mówiąc nieskromnie – lepszej nie mogłaś dostać.
– Mówiłam ci już, że masz zaskakująco dobre mniemanie o sobie? – wymamrotała gniewnie, rzucając mu rozdrażnione spojrzenie.
Puścił jej słowa mimo uszu, w zamian jak gdyby nigdy nic przeczesując włosy dziewczyny palcami. Coś w jego dotyku sprawiło, że mimowolnie zaczęła się rozluźniać, w znacznym stopniu uspokojona zarówno wzajemną bliskością, jak i słowami Rafaela. Co prawda żadne z nich nie miało pojęcia, czego spodziewać się w przypadku kogoś takiego jak ona, ale nie mogła zaprzeczyć, że demonowi całkiem wprawnie wychodziło udawanie znawcy. Swoją drogą, pod tym względem zachowywał się prawie jak Rufus, który nawet wtedy, kiedy nie miał o czymś pojęcia, tak czy inaczej dobierał słowa w taki sposób, żeby wyjść na eksperta. Cóż, może to było coś właściwego facetom – jakaś cholerna, męska duma albo coś równie uroczego – ale mimo wszystko nie miała poczucia, żeby taki stan rzeczy mógł okazać się na dłuższą metę pocieszający.
Chwilę jeszcze walczyła ze sobą, zanim ostatecznie zwalczyła wciąż powracające pragnienie, żeby rzucić się do ucieczki. Spieranie się z podszeptami intuicji zwykle bywało trudne, choć z niejaką ulgą przekonała się, że w wielu przypadkach bywało możliwe do zrobienia. Tak stało się również tym razem, chociaż zdecydowanie nie miała poczucia, że nagle cokolwiek stało się prostsze. Wręcz przeciwnie – siedziała jak na szpilkach, nieudolnie przekonując samą siebie, że nie ma powodów do niepokoju.
Ha, gdyby to faktycznie było takie proste!
– Już? – usłyszała tuż przy uchu i aż zagotowało się w nie w odpowiedzi na niemalże pobłażliwą nutę w tonie Rafaela. – Wciąż jesteś cała, Eleno.
– Gadaj sobie zdrów… – wymamrotała, ale mimo wszystko nie próbowała protestować, kiedy zdecydowanym ruchem odsunął ją od siebie. Założyła ramiona na piersiach, mając wrażenie, że w ten sposób o wiele łatwiej przyjdzie jej udawanie, że wszystko wróciło do normy… Przynajmniej teoretycznie. – Dobra, niech ci będzie. Wyciągnąłeś mnie na dwór. I co teraz? – rzuciła z powątpiewaniem, dla pewności rozglądając się po uśpionym ogrodzie, o który zazwyczaj tak bardzo dbały mama i Allegra.
Nie zauważyła niczego, co świadczyłoby o tym, że Rafael miał jakiś konkretny plan, chociaż w jego przypadku to jeszcze o niczym nie musiało świadczyć. Co prawda nic nie wskazywało na to, żeby znów zamierzał dręczyć ją szermierką, ale z równym powodzeniem za chwilę mógł oświadczyć, że planował porządnie jej przyłożyć, żeby sprawdzić, czy pamiętała jak się walczy. W przypadku tego demona i jego jakże interesującego pojęcia romantyzmu wszystko wydawało się równie prawdopodobne.
– Jestem coraz bardziej ciekaw, co takiego chodzi ci po głowie… Naprawdę. – Rafael uśmiechnął się blado. – Masz taką przerażoną minę, jakbyś podejrzewała, że za chwilę zrobię coś naprawdę przykrego, przynajmniej z twojej perspektywy…
– Zwykle robisz coś, co mało kiedy przypada mi do gustu – przypomniała mu usłużnie. – Wyszliśmy. To też nie był szczyt moich marzeń, więc czekam na kolejną wymyślną torturę.
Dramatyzowała i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale nie mogła się powstrzymać. Przebywanie z tym demonem zawsze wzbudzało w niej całą mieszankę sprzecznych emocji, choć naturalnie nie zmieniało najważniejszego – a więc tego, że mogłaby go kochać. Ta jedna rzecz chyba nigdy miała się nie zmienić, choć Rafael od samego początku przejawiał wyjątkowy wręcz talent do tego, żeby wytrącić ją z równowagi.
– Mam wrażenie, że to, co planuję, mimo wszystko przypadnie ci do gustu… Trochę zaufania, lilan – dodał, a ona prychnęła. Ta „najdroższa” miała ją przekonać?
– Cholera – wyrwało jej się. – Więc jednak szermierka. Albo od razu każesz mi biegać.
Spojrzał na nią z zaciekawieniem, a Elena jak na zawołanie pożałowała swoich słów, dochodząc do wniosku, że nie powinna podsuwać mu pomysłów. Zwłaszcza kiedy przekrzywił głowę, przypatrując jej się z namysłem i wydając się nad czymś intensywnie zastanawiać, poczuła się naprawdę zaniepokojona perspektywą tego, co jej kochanemu mężowi mogło przyjść do głowy.
– Aż tak stęskniłaś się za szermierką i wspólnymi lekcjami? – zapytał z uprzejmym zainteresowaniem.
– Nie!
Teraz już nie miała wątpliwości, że się z niej nabijał. Świetnie! Więc przynajmniej jedno z nich spędzało wieczór w przyjemny sposób!
– To świetnie, bo zaplanowałem coś innego – zapowiedział ze spokojem, przesuwając się bliżej niej. Zadrżała, kiedy czarne pióra musnęły jej ramię. Choć na zewnątrz panował przenikliwy chłód, w tamtej chwili Elenie zrobiło się gorąco. – Pamiętasz, jak jakiś czas temu zapytałaś mnie o skrzydła? – zapytał jakby od niechcenia, ale i tak poczuła się, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie.
– Ehm… Rafael? – Spojrzała na niego z niedowierzaniem, zupełnie jakby widzieli się po raz pierwszy. – O czym ty…?
Położył obie dłonie na jej ramionach, kolejny raz sprawiając, że poczuła rozchodzący się po niemalże całym ciele ogień. Robił z nią dosłownie co chciał, skutecznie mieszając w głowie i sprawiając, że czuła się niemalże tak, jakby była pijana. Kiedy na dodatek uświadomiła sobie do czego pił…
– Nie mów, że nie jesteś tego ciekawa – powiedział, spoglądając na nią z błyskiem w jasnych, błękitnych oczach. – Już powiedziałem ci, że jesteśmy tacy sami… Prawie na pewno. Więc może po prostu sprawdźmy, jak wiele w tym prawdy – zaproponował, ale początkowo i tak nie zareagowała, będąc w stanie co najwyżej się na niego patrzeć.
– Ale… jak? – wykrztusiła z siebie z trudem.
Ujął jej twarz w obie dłonie, tym samym doprowadzając do tego, że serce niemalże wyrwało się dziewczynie z piersi. Świetnie, więc pod tym względem nic się nie zmieniło… I pomyśleć, że nie tak dawno temu chciałam go zabić, zarzekając się, że w ten sposób mnie krzywdzi.
– Nie obraź się za to, co powiem, ale w moich oczach tym bardziej jesteś dzieckiem… Przynajmniej jeśli chodzi o świadomość bycia demonem – wyjaśnił, po czym uśmiechnął się z wahaniem. – Ale to żaden problem, bo nie potrafię zliczyć jak wiele razy uczyłem młodszych ode mnie. Nie zawsze z chęcią, ale… – Urwał, uświadamiając sobie, że jego słowa nie zabrzmiały szczególnie zachęcająco. – Jeśli faktycznie jesteśmy tacy sami, pokażę ci wszystko. Wszystko sprowadza się do tego, że na początek to ty musisz się wysilić i… poszukać w sobie.
O bogini… Czyli co, teraz każe mi medytować?, pomyślała z niedowierzaniem, przez dłuższą chwilę mając ochotę histerycznie się roześmiać. Z jej perspektywy tak to właśnie zabrzmiało – jak jakaś cholerna mówka motywująca, której w żaden sposób nie potrafiła rozumieć. Już i tak wystarczająco niewiele wiedziała o sobie oraz tym, czego powinna spodziewać się po własnym ciele. Wciąż nie docierało do niej to, że w ogóle żyła, o cenie, którą przyszło jej za to zapłacić, a jakby tego było mało…
– Twoim zdaniem jednak mam skrzydła – nie tyle zapytała, co stwierdziła fakt.
Wzruszył ramionami, najwyraźniej wciąż mając wątpliwości. Kiedy rozmawiali o tym po raz pierwszy, uznała, że sobie z niej żartował albo w ten sposób próbował zdenerwować, ale teraz… Z tym, że to wciąż brzmiało jak abstrakcja. Wszystko w ostatnim czasie takie było i to łącznie ze stwierdzeniem, że mogłaby być demonem! Czuła się sobą, okres z dnia przebudzenia uznając za epizod, który w gruncie rzeczy nie miał znaczenia – rozdaj złego snu, z którego zdołała się obudzić. Tak czy inaczej, do tej pory nie myślała poważnie o szukaniu w sobie jakichkolwiek cech istot podobnych do Rafaela. Nie, skoro… wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do niechęci względem przebywania na słońcu – a więc czegoś, co od biedy mogła zaakceptować.
Z drugiej strony, przecież właśnie sugerował, że mogłaby latać. Jakkolwiek by to nie brzmiało, Elena nie mogła zaprzeczyć, że taka możliwość od samego początku ją fascynowała. Zazdrościła mu tego, zwłaszcza kiedy brał ją na ręce i wzbijał się ku górze, tak naturalnie, jakby to stanowiło najoczywistszą rzecz na świecie. Początkowo nie czuła się pewnie, w pamięci wciąż mając upadek, który zagwarantował jej, kiedy pocałowała go po raz pierwszy, ale z czasem… To po prostu pozostawało niesamowicie przyjemne. Co więcej, sam Rafael wydawał się mieć do takiej możliwości wyjątkowa słabość – do latania i samego nieba, choć nie sądziła, że mógłby darzyć cokolwiek sentymentem. Pamiętała jak bardzo rzucał się, kiedy przez ranę na plecach nie miał możliwości, żeby skorzystać ze skrzydeł i choć jego argumenty wydawały się sprowadzać tylko i wyłącznie do poczucia, że jest zagrożony i absolutnie bezbronny, Elena czuła, że chodzi o coś więcej.
Już dawno temu doszła do wniosku, że chciałaby latać. Inną kwestią pozostawało, że dotychczas stanowiło to jedno z tych głupich marzeń, które mogła częściowo spełniać wyłącznie w ramionach demona.
– Jak? – zapytała natychmiast, coraz bardziej podekscytowana. Wiedziała, że jeśli to okazałoby się kolejnym żartem z jego strony, zabiłaby go. – W jaki sposób miałaby sprawdzić, czy ja…? – zaczęła, ale coś w nieco pobłażliwym uśmiechu demona sprawiło, że jednak zamilkła.
– Wytłumacz mi na czym polega oddychanie – zaproponował ze spokojem.
Uniosła brwi, nie widząc żadnego związku pomiędzy jego słowami, a tym, czego dotyczył główny temat ich rozmowy. Co prawda stopniowo przywykać do myśli o tym, że porozumienie w niektórych kwestiach przychodziło im z trudem, ale tym razem Rafa wydawał się przechodzić samego siebie – i to nie tylko dlatego, że wciąż miała do niego pretensje o konieczność przebywania na słońcu.
– Że co proszę? – Z niedowierzaniem potrząsnęła głową, coraz bardziej zdezorientowana. Chwilami już sama nie była pewna, kiedy sobie z niej żartował, a kiedy rozmawiali poważnie. – Niby w jaki sposób? Zresztą co to ma do rzeczy i…
– Właśnie. – Rafael westchnął, po czym ujął ją za rękę. – To ten sam rodzaj pytania, lilan. Dla mnie to naturalne i… Cóż, jedynym, co przychodzi mi do głowy, jest: to się po prostu wie – oznajmił z nieco cynicznym uśmieszkiem, a ona z zaskoczeniem rozpoznała swoje własne słowa; to samo powiedziała mu, kiedy poprosił o uściślenie tego, czym tak naprawdę było zakochanie.
Och, Rafael zawsze utrzymywał, że bywa mściwy, ale nie sądziła, że to sprowadzało się do pamiętliwości, której nie powstydziłaby się niejedna kobieta!
– To żadna pomoc – zarzuciła mu, wydymając usta. – Poza tym ja tego wcale nie potrzebuję. Całe życie nie latałam i całkiem dobrze mi na ziemi – dodała, ale wyraz jego twarzy jasno dał dziewczynie do zrozumienia, że demon wcale jej nie uwierzył.
– I dlatego świecą ci się oczy? – zapytał jakby od niechcenia.
Spięła się, bezwiednie zaciskając dłonie w pięści. Ciekawe czy byłby taki wygadany, gdyby dla odmiany spróbowała sprawdzić siłę i refleks, i jednak spróbowała mu przyłożyć…
– Wcale nie świecą mi się oczy i… – Urwała, ostatecznie wydając z siebie zdławiony jęk. – Dobra! Jestem ciekawa, ale nie zamierzam dostarczać ci rozrywki, robieniem z siebie idiotki – oznajmiła z powagą. – Jeśli liczyłeś na teatrzyk…
– Nie wiem, o co teraz się irytujesz – przyznał, lekko przekrzywiając głowę, żeby spojrzeć na nią pod innym kątem. Jakiekolwiek wyciągnął wniosku, najwyraźniej wolał zostawić je dla siebie. – Poza tym jestem tutaj po to, żeby ci pomóc, lilan. Wszystko zależy od ciebie, ale przecież to oczywiste, że zamierzam cię naprowadzić.
– To znaczy, że znowu zamierzasz zmuszać mnie do wspólnych lekcji? – rzuciła z rezerwą, aż nazbyt świadoma dokąd to wszystko zmierzało.
Rafael uniósł brwi.
– Zaprzeczysz, że jestem skuteczny? – zapytał podchwytliwie. Znów jęknęła, bo gdyby powiedziała „tak”, to byłoby wierutnym kłamstwem.
– Tego nie powiedziałam… – Jasne, że był skuteczny. Faszyzm też z jakiegoś powodu istniał i przez długi czas jak najbardziej sprawdzał się doskonale.
– Ale? – podsunął usłużnie.
Bo przecież zawsze musi być jakieś „ale”, prawda…?
– Serio muszę ci odpowiadać? – jęknęła. – Jesteś cholernie skuteczny i właśnie w tym problem!
Tym oraz twoją cholerną urodą. Pomińmy, że pociągasz mnie do tego stopnia, że wciąż ledwo jestem w stanie myśleć…
Wzdrygnęła się, kiedy demon rzucił jej zaciekawione spojrzenie. Jeśli znowu możesz przeniknąć mój umysł, wtedy naprawdę…, pomyślała w oszołomieniu, ale jakakolwiek była prawa, Rafa najwyraźniej nie był na tyle zdesperowany, żeby się przyznać.
– Postaram się być delikatny – zapowiedział, a ona prychnęła. – To coś innego niż nauka walki, chociaż… Cóż, przydałaby ci porządna nauczka za to, że prawie doprowadziłaś mnie do grobu – dodał, ale coś w wyrazie jego twarzy i spojrzeniu jak na zawołanie złagodniało. Serce Eleny zabiło szybciej, kiedy przesunął się bliżej, jak gdyby nigdy nic biorąc ją w ramiona. – Po prostu w tej jednej kwestii mi zaufaj, w porządku? Odzyskałem cię, chociaż chwilami nadal w to nie wierze. Zrobienie ci krzywdy jest ostatnim, o czym chwilowo marzę – dodał i choć wydało jej się to marnym pocieszeniem, w jakiś pokrętny sposób poczuła się lepiej.
Kiedy do tego wszystkiego ją pocałował, ostatecznie przestała myśleć, gotowa przystać na wszystko.

1 komentarz:









After We Fall
stories by Nessa