Elena
– Nie… Nie, nie, nie! – Szarpnęła się, próbując
oswobodzić z silnego uścisku Rafaela. – Puść mnie, bo zrobię ci krzywdę! –
warknęła, ale on tylko się uśmiechnął.
– Szczerze wątpię, lilan –
stwierdził, po czym bardziej stanowczo pociągnął ją za sobą. Zachwiała się, w następnej
sekundzie dosłownie wpadając mu w ramiona, co zdecydowanie nie było
dziewczynie na rękę. Cholera, właśnie o tym marzyła – żeby znaleźć się tak
blisko kogoś, kto samym tylko dotykiem potrafił porządnie namieszać jej w głowie.
– A teraz bądź taka dobra i przestań zachowywać się jak dziecko, to
może obędzie się bez ofiar.
Prychnęła, wciąż mając
ochotę porządnie nim potrząsnąć. Co prawda nie wymyślił jeszcze czegoś aż tak
absurdalnego, jak chociażby próba wyciągnięcia ją z w sam środek dnia, bo
na to nie zdecydowałaby się po raz drugi – bez względu na wszystko, również
całej miłości do niego – ale jego sugestia również nie wchodziła w grę.
Nie, zdecydowanie nie zamierzała pozwolić sobie na coś takiego, bynajmniej nie
tylko dlatego, że Rafael stanowił jedną z ostatnich osób, której ocenie
sytuacji ufała. Ktoś, kogo zdaniem przegonienie dziewczyny we wszystkie strony
podczas nauki walki albo latanie z kawałkiem patyka, kiedy ćwiczyli
szermierkę, wydawało się zabawne, zdecydowanie nie miała pojęcia, co to znaczy
„przyjemne spędzanie czasu”.
Z pewnym opóźnieniem uświadomiła
sobie, że nie są sami, ale nie zwróciła uwagi na żadne ze swojego przybranego
rodzeństwa – a już zwłaszcza Emmetta, który spoglądał na nich z zaciekawieniem,
być może licząc na to, że w którymś momencie jednak puszczą jej nerwy, a ona
rzuci się na Rafaela, żeby udowodnić, że… faktycznie miała teraz sobie coś z demona.
W ostatnim czasie nie dawał jej pod tym względem spokoju, co niezmiennie
doprowadzało Elenę do szału. Co prawda takie podejście pozwalało jej się
rozluźnić i stopniowo przyjąć do wiadomości to, że a) wciąż żyła i b)
już nie była pół-wampirzycą, ale zarazem sytuacja wciąż wydawała się co
najmniej niedorzeczna. Przynajmniej z jej perspektywy tak to wyglądało,
nie wspominając o tym, że miała świadomość, iż wszyscy spoglądali na Rafę z rezerwą,
zwłaszcza wtedy, kiedy pojawiał się przy niej. Demon oczywiście nie zwracał na
to uwagi, ale ją to dręczyło, tym bardziej, że wciąż nie przywykła do myśli o tym,
że niekoniecznie musieli się ukrywać.
Najważniejszą rolę w całym
przedsięwzięciu odegrała mama, za co zresztą Elena była najbardziej wdzięczna.
Zawsze wiedziała, że Esme zaakceptowałaby nawet samego diabła, gdyby tylko
miała pewność, że jej dziecko będzie szczęśliwe (i żywe), ale chwilami to i tak
do niej nie docierało. Sam Rafael wydawał się zażenowany tym, że kobieta
mogłaby okazywać mu życzliwość – i to najdelikatniej rzecz ujmując, bo
oboje mieli wrażenie, że chodzi o coś więcej. Mogła tylko zgadywać, co
takiego mama poczuła po jej śmierci, ale sama próba wczucia się w wampirzycę
wystarczyła, żeby zorientować się, że musiał to być szczególny rodzaj
wdzięczności, który aż nazbyt dobrze tłumaczył wszystko.
– Elena… – Rafael rzucił
jej zniecierpliwione spojrzenie. – Serio zamierzasz się ze mną kłócić? Przecież
oboej wiemy, że postawię na swoim – oznajmił, a ona prychnęła.
– Byłoby miło, gdybyś
chociaż raz mi ustąpił. Jeśli nie chcesz, żebym się na ciebie obraziła… –
zaczeła, ale demon tylko wywrócił oczami.
– Ustępuję ci zdecydowanie
zbyt często – zauważył, a ona zapragnęła histerycznie się roześmiać.
– To znaczy w czym?!
Obrzucił ją zaciekawionym
spojrzeniem, przez krótką chwilę udając, że musi się nad tym zastanowić.
– Żyjesz – stwierdził w końcu
niemalże pogodnym tonem, tym samym skutecznie zamykając jej usta.
Spojrzała na
niego z niedowierzaniem, coraz bardziej poirytowana sytuacją. Wykorzystał
to, żeby – wcześniej nie po raz pierwszy wywracając oczami – bezceremonialnie przerzucić
ją sobie przez ramię. Pisnęła, po czym szarpnęła się w jego ramionach, za
wszelką cenę usiłując się wyrwać, ale to naturalnie nie wchodziło w grę.
Wiedziała, że w przypadku nowo narodzonych wampirów, te zwykle bywały o wiele
silniejsze od swoich stwórców, ale najwyraźniej w przypadku demonów to nie
działało w ten sposób. Co więcej, na własne życzenie związała się z serafinem,
a więc kimś, kto najwyraźniej wychodziło z założenia, że ma prawo
rozstawiać swoich pobratymców po kątach – a więc również ją, wręcz
usatysfakcjonowany tym, że mogliby być do siebie podobni. Cóż, nie żeby
wcześniej zachowywał się w bardziej przystępny sposób, ale mimo wszystko…
Postawił ją
na ziemi w nie do końca delikatny sposób, wystarczająco gwałtownie, żeby
zatoczyła się do tyłu. Byłaby upadła, ale nie pozwolił na to, chociaż Elena
wcale nie poczuła satysfakcji z tego, że wciąż trzymał ją w ramionach.
Skrzywiła się, po czym instynktownie do niego przywarła, krzywiąc się i z niepokojem
spoglądając na wciąż zabarwione na pomarańczowo niebo. Odcienie czerwieni i różu
z jakiegoś powodu skojarzyły jej się z krwią, chociaż bardziej od
tego zaniepokoił ją fakt, że pomimo zmierzchu, na zewnątrz wciąż było
wystarczająco jasno, żeby poczuła się nieswojo.
– Rafa…
Rafael, do cholery, naprawdę nie usiedziałbyś w domu jeszcze godzinę? –
jęknęła, próbując popchnąć go w stronę budynku. – Albo pół – dodała,
czując, że jej słowa nie robią na demonie wrażenia.
– Czujesz
jakbyś się paliła? – zapytał z rezerwą. Wydęła usta, bo wcale nie poczuła
się dzięki jego uwagom pewniej. – Daj spokój, Eleno. Jakbym chciał cię
wykończyć, zrobiłbym to osobiście – oznajmił z rozbrajającą wręcz
szczerością.
– Fajnie,
że jak zwykle przejmujesz się moim samopoczuciem – wycedziła przez zaciśnięte
zęby.
Posłał jej
olśniewający uśmiech.
– Do usług.
A teraz w końcu zamilknij.
Wypuściła
powietrze ze świstem, nie kryjąc narastającej z każdą kolejną sekunda irytacji.
Naprawdę miała go kiedyś zabić… Albo przynajmniej spróbować, bo wypełnienie
tych wszystkich obietnic bez wątpienia miało okazać się problematyczne. Nie miała
stuprocentowej pewności, ale była gotowa przysiąc, że Rafa doskonale bawił się
jej kosztem, jak zwykle zresztą, bo wielokrotnie stawiał ją w równie
niechcianych z jej perspektywy sytuacjach, obojętny na jakiekolwiek formy
protestu i oznaki niechęci.
Mimo
wszystko coś w sposobie, w jaki tulił ją do siebie, pozwoliło
dziewczynie się rozluźnić. Niespokojnie rozejrzała się dookoła, próbując
zwalczyć wciąż obecne pragnienie, żeby jak najszybciej się ewakuować –
cokolwiek, byleby móc uniknąć stania w choćby najbardziej anemicznych
promieniach słonecznych. Wiedziała już, że sobie w ten sposób nie
zaszkodzi – w końcu już pierwszego dni wyszła ze świątyni, kiedy było
jasno – ale mim wszystko…
– Już w porządku?
– usłyszała tuż przy uchu opanowany głos demona. Poderwała głowę, żeby spojrzeć
na niego z niedowierzaniem. – Sama widzisz, że wciąż jesteś cała.
– Ale czuję
się, jakbym w każdej chwili mogła… – Urwała, po czym z niedowierzaniem
potrząsnęła głową. – Nie rozumiem – przyznała, a Rafael westchnął.
– Naszą
naturalną porą dnia jest noc… Dzieci Ciemności – przypomniał niemalże łagodnym
tonem. – Najwyraźniej ciebie też to dotyczy, choć to równie dobrze może mieć
związek z moją krwią. Jeśli chodzi o takich jak ja, to – mówiąc
nieskromnie – lepszej nie mogłaś dostać.
– Mówiłam
ci już, że masz zaskakująco dobre mniemanie o sobie? – wymamrotała
gniewnie, rzucając mu rozdrażnione spojrzenie.
Puścił jej
słowa mimo uszu, w zamian jak gdyby nigdy nic przeczesując włosy
dziewczyny palcami. Coś w jego dotyku sprawiło, że mimowolnie zaczęła się
rozluźniać, w znacznym stopniu uspokojona zarówno wzajemną bliskością, jak
i słowami Rafaela. Co prawda żadne z nich nie miało pojęcia, czego
spodziewać się w przypadku kogoś takiego jak ona, ale nie mogła
zaprzeczyć, że demonowi całkiem wprawnie wychodziło udawanie znawcy. Swoją drogą,
pod tym względem zachowywał się prawie jak Rufus, który nawet wtedy, kiedy nie
miał o czymś pojęcia, tak czy inaczej dobierał słowa w taki sposób,
żeby wyjść na eksperta. Cóż, może to było coś właściwego facetom – jakaś
cholerna, męska duma albo coś równie uroczego – ale mimo wszystko nie miała
poczucia, żeby taki stan rzeczy mógł okazać się na dłuższą metę pocieszający.
Chwilę
jeszcze walczyła ze sobą, zanim ostatecznie zwalczyła wciąż powracające
pragnienie, żeby rzucić się do ucieczki. Spieranie się z podszeptami
intuicji zwykle bywało trudne, choć z niejaką ulgą przekonała się, że w wielu
przypadkach bywało możliwe do zrobienia. Tak stało się również tym razem,
chociaż zdecydowanie nie miała poczucia, że nagle cokolwiek stało się prostsze.
Wręcz przeciwnie – siedziała jak na szpilkach, nieudolnie przekonując samą
siebie, że nie ma powodów do niepokoju.
Ha, gdyby
to faktycznie było takie proste!
– Już? –
usłyszała tuż przy uchu i aż zagotowało się w nie w odpowiedzi
na niemalże pobłażliwą nutę w tonie Rafaela. – Wciąż jesteś cała, Eleno.
– Gadaj
sobie zdrów… – wymamrotała, ale mimo wszystko nie próbowała protestować, kiedy
zdecydowanym ruchem odsunął ją od siebie. Założyła ramiona na piersiach, mając
wrażenie, że w ten sposób o wiele łatwiej przyjdzie jej udawanie, że
wszystko wróciło do normy… Przynajmniej teoretycznie. – Dobra, niech ci będzie.
Wyciągnąłeś mnie na dwór. I co teraz? – rzuciła z powątpiewaniem, dla
pewności rozglądając się po uśpionym ogrodzie, o który zazwyczaj tak
bardzo dbały mama i Allegra.
Nie
zauważyła niczego, co świadczyłoby o tym, że Rafael miał jakiś konkretny plan,
chociaż w jego przypadku to jeszcze o niczym nie musiało świadczyć.
Co prawda nic nie wskazywało na to, żeby znów zamierzał dręczyć ją szermierką,
ale z równym powodzeniem za chwilę mógł oświadczyć, że planował porządnie
jej przyłożyć, żeby sprawdzić, czy pamiętała jak się walczy. W przypadku
tego demona i jego jakże interesującego pojęcia romantyzmu wszystko wydawało się równie prawdopodobne.
– Jestem
coraz bardziej ciekaw, co takiego chodzi ci po głowie… Naprawdę. – Rafael
uśmiechnął się blado. – Masz taką przerażoną minę, jakbyś podejrzewała, że za
chwilę zrobię coś naprawdę przykrego, przynajmniej z twojej perspektywy…
– Zwykle
robisz coś, co mało kiedy przypada mi do gustu – przypomniała mu usłużnie. –
Wyszliśmy. To też nie był szczyt moich marzeń, więc czekam na kolejną wymyślną
torturę.
Dramatyzowała
i doskonale zdawała sobie z tego sprawę, ale nie mogła się
powstrzymać. Przebywanie z tym demonem zawsze wzbudzało w niej całą
mieszankę sprzecznych emocji, choć naturalnie nie zmieniało najważniejszego – a więc
tego, że mogłaby go kochać. Ta jedna rzecz chyba nigdy miała się nie zmienić,
choć Rafael od samego początku przejawiał wyjątkowy wręcz talent do tego, żeby
wytrącić ją z równowagi.
– Mam
wrażenie, że to, co planuję, mimo wszystko przypadnie ci do gustu… Trochę
zaufania, lilan – dodał, a ona
prychnęła. Ta „najdroższa” miała ją przekonać?
– Cholera –
wyrwało jej się. – Więc jednak szermierka. Albo od razu każesz mi biegać.
Spojrzał na
nią z zaciekawieniem, a Elena jak na zawołanie pożałowała swoich
słów, dochodząc do wniosku, że nie powinna podsuwać mu pomysłów. Zwłaszcza
kiedy przekrzywił głowę, przypatrując jej się z namysłem i wydając
się nad czymś intensywnie zastanawiać, poczuła się naprawdę zaniepokojona
perspektywą tego, co jej kochanemu mężowi mogło przyjść do głowy.
– Aż tak
stęskniłaś się za szermierką i wspólnymi lekcjami? – zapytał z uprzejmym
zainteresowaniem.
– Nie!
Teraz już
nie miała wątpliwości, że się z niej nabijał. Świetnie! Więc przynajmniej
jedno z nich spędzało wieczór w przyjemny sposób!
– To
świetnie, bo zaplanowałem coś innego – zapowiedział ze spokojem, przesuwając
się bliżej niej. Zadrżała, kiedy czarne pióra musnęły jej ramię. Choć na
zewnątrz panował przenikliwy chłód, w tamtej chwili Elenie zrobiło się
gorąco. – Pamiętasz, jak jakiś czas temu zapytałaś mnie o skrzydła? –
zapytał jakby od niechcenia, ale i tak poczuła się, jakby ktoś zdzielił ją
czymś ciężkim po głowie.
– Ehm…
Rafael? – Spojrzała na niego z niedowierzaniem, zupełnie jakby widzieli
się po raz pierwszy. – O czym ty…?
Położył
obie dłonie na jej ramionach, kolejny raz sprawiając, że poczuła rozchodzący
się po niemalże całym ciele ogień. Robił z nią dosłownie co chciał,
skutecznie mieszając w głowie i sprawiając, że czuła się niemalże
tak, jakby była pijana. Kiedy na dodatek uświadomiła sobie do czego pił…
– Nie mów,
że nie jesteś tego ciekawa – powiedział, spoglądając na nią z błyskiem w jasnych,
błękitnych oczach. – Już powiedziałem ci, że jesteśmy tacy sami… Prawie na
pewno. Więc może po prostu sprawdźmy, jak wiele w tym prawdy –
zaproponował, ale początkowo i tak nie zareagowała, będąc w stanie co
najwyżej się na niego patrzeć.
– Ale… jak?
– wykrztusiła z siebie z trudem.
Ujął jej
twarz w obie dłonie, tym samym doprowadzając do tego, że serce niemalże
wyrwało się dziewczynie z piersi. Świetnie,
więc pod tym względem nic się nie zmieniło… I pomyśleć, że nie tak dawno
temu chciałam go zabić, zarzekając się, że w ten sposób mnie krzywdzi.
– Nie obraź
się za to, co powiem, ale w moich oczach tym bardziej jesteś dzieckiem…
Przynajmniej jeśli chodzi o świadomość bycia demonem – wyjaśnił, po czym
uśmiechnął się z wahaniem. – Ale to żaden problem, bo nie potrafię zliczyć
jak wiele razy uczyłem młodszych ode mnie. Nie zawsze z chęcią, ale… –
Urwał, uświadamiając sobie, że jego słowa nie zabrzmiały szczególnie
zachęcająco. – Jeśli faktycznie jesteśmy tacy sami, pokażę ci wszystko. Wszystko
sprowadza się do tego, że na początek to ty musisz się wysilić i… poszukać w sobie.
O bogini… Czyli co, teraz każe mi medytować?,
pomyślała z niedowierzaniem, przez dłuższą chwilę mając ochotę
histerycznie się roześmiać. Z jej perspektywy tak to właśnie zabrzmiało –
jak jakaś cholerna mówka motywująca, której w żaden sposób nie potrafiła
rozumieć. Już i tak wystarczająco niewiele wiedziała o sobie oraz
tym, czego powinna spodziewać się po własnym ciele. Wciąż nie docierało do niej
to, że w ogóle żyła, o cenie, którą przyszło jej za to zapłacić, a jakby
tego było mało…
– Twoim
zdaniem jednak mam skrzydła – nie tyle zapytała, co stwierdziła fakt.
Wzruszył
ramionami, najwyraźniej wciąż mając wątpliwości. Kiedy rozmawiali o tym po
raz pierwszy, uznała, że sobie z niej żartował albo w ten sposób
próbował zdenerwować, ale teraz… Z tym, że to wciąż brzmiało jak
abstrakcja. Wszystko w ostatnim czasie takie było i to łącznie ze
stwierdzeniem, że mogłaby być demonem! Czuła się sobą, okres z dnia
przebudzenia uznając za epizod, który w gruncie rzeczy nie miał znaczenia
– rozdaj złego snu, z którego zdołała się obudzić. Tak czy inaczej, do tej
pory nie myślała poważnie o szukaniu w sobie jakichkolwiek cech istot
podobnych do Rafaela. Nie, skoro… wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do
niechęci względem przebywania na słońcu – a więc czegoś, co od biedy mogła
zaakceptować.
Z drugiej
strony, przecież właśnie sugerował, że mogłaby latać. Jakkolwiek by to nie
brzmiało, Elena nie mogła zaprzeczyć, że taka możliwość od samego początku ją
fascynowała. Zazdrościła mu tego, zwłaszcza kiedy brał ją na ręce i wzbijał
się ku górze, tak naturalnie, jakby to stanowiło najoczywistszą rzecz na
świecie. Początkowo nie czuła się pewnie, w pamięci wciąż mając upadek,
który zagwarantował jej, kiedy pocałowała go po raz pierwszy, ale z czasem…
To po prostu pozostawało niesamowicie przyjemne. Co więcej, sam Rafael wydawał
się mieć do takiej możliwości wyjątkowa słabość – do latania i samego
nieba, choć nie sądziła, że mógłby darzyć cokolwiek sentymentem. Pamiętała jak
bardzo rzucał się, kiedy przez ranę na plecach nie miał możliwości, żeby skorzystać
ze skrzydeł i choć jego argumenty wydawały się sprowadzać tylko i wyłącznie
do poczucia, że jest zagrożony i absolutnie bezbronny, Elena czuła, że
chodzi o coś więcej.
Już dawno
temu doszła do wniosku, że chciałaby latać. Inną kwestią pozostawało, że
dotychczas stanowiło to jedno z tych głupich marzeń, które mogła częściowo
spełniać wyłącznie w ramionach demona.
– Jak? –
zapytała natychmiast, coraz bardziej podekscytowana. Wiedziała, że jeśli to
okazałoby się kolejnym żartem z jego strony, zabiłaby go. – W jaki
sposób miałaby sprawdzić, czy ja…? – zaczęła, ale coś w nieco pobłażliwym
uśmiechu demona sprawiło, że jednak zamilkła.
– Wytłumacz
mi na czym polega oddychanie – zaproponował ze spokojem.
Uniosła
brwi, nie widząc żadnego związku pomiędzy jego słowami, a tym, czego
dotyczył główny temat ich rozmowy. Co prawda stopniowo przywykać do myśli o tym,
że porozumienie w niektórych kwestiach przychodziło im z trudem, ale
tym razem Rafa wydawał się przechodzić samego siebie – i to nie tylko
dlatego, że wciąż miała do niego pretensje o konieczność przebywania na
słońcu.
– Że co
proszę? – Z niedowierzaniem potrząsnęła głową, coraz bardziej
zdezorientowana. Chwilami już sama nie była pewna, kiedy sobie z niej
żartował, a kiedy rozmawiali poważnie. – Niby w jaki sposób? Zresztą
co to ma do rzeczy i…
– Właśnie.
– Rafael westchnął, po czym ujął ją za rękę. – To ten sam rodzaj pytania, lilan. Dla mnie to naturalne i… Cóż,
jedynym, co przychodzi mi do głowy, jest: to
się po prostu wie – oznajmił z nieco cynicznym uśmieszkiem, a ona
z zaskoczeniem rozpoznała swoje własne słowa; to samo powiedziała mu,
kiedy poprosił o uściślenie tego, czym tak naprawdę było zakochanie.
Och, Rafael
zawsze utrzymywał, że bywa mściwy, ale nie sądziła, że to sprowadzało się do
pamiętliwości, której nie powstydziłaby się niejedna kobieta!
– To żadna
pomoc – zarzuciła mu, wydymając usta. – Poza tym ja tego wcale nie potrzebuję.
Całe życie nie latałam i całkiem dobrze mi na ziemi – dodała, ale wyraz
jego twarzy jasno dał dziewczynie do zrozumienia, że demon wcale jej nie
uwierzył.
– I dlatego
świecą ci się oczy? – zapytał jakby od niechcenia.
Spięła się,
bezwiednie zaciskając dłonie w pięści. Ciekawe czy byłby taki wygadany,
gdyby dla odmiany spróbowała sprawdzić siłę i refleks, i jednak
spróbowała mu przyłożyć…
– Wcale nie
świecą mi się oczy i… – Urwała, ostatecznie wydając z siebie zdławiony
jęk. – Dobra! Jestem ciekawa, ale nie zamierzam dostarczać ci rozrywki, robieniem
z siebie idiotki – oznajmiła z powagą. – Jeśli liczyłeś na teatrzyk…
– Nie wiem,
o co teraz się irytujesz – przyznał, lekko przekrzywiając głowę, żeby
spojrzeć na nią pod innym kątem. Jakiekolwiek wyciągnął wniosku, najwyraźniej
wolał zostawić je dla siebie. – Poza tym jestem tutaj po to, żeby ci pomóc, lilan. Wszystko zależy od ciebie, ale
przecież to oczywiste, że zamierzam cię naprowadzić.
– To
znaczy, że znowu zamierzasz zmuszać mnie do wspólnych lekcji? – rzuciła z rezerwą,
aż nazbyt świadoma dokąd to wszystko zmierzało.
Rafael
uniósł brwi.
–
Zaprzeczysz, że jestem skuteczny? – zapytał podchwytliwie. Znów jęknęła, bo
gdyby powiedziała „tak”, to byłoby wierutnym kłamstwem.
– Tego nie
powiedziałam… – Jasne, że był skuteczny. Faszyzm też z jakiegoś powodu
istniał i przez długi czas jak najbardziej sprawdzał się doskonale.
– Ale? –
podsunął usłużnie.
Bo przecież zawsze musi być jakieś „ale”,
prawda…?
– Serio
muszę ci odpowiadać? – jęknęła. – Jesteś cholernie skuteczny i właśnie w tym
problem!
Tym oraz twoją cholerną urodą. Pomińmy, że
pociągasz mnie do tego stopnia, że wciąż ledwo jestem w stanie myśleć…
Wzdrygnęła
się, kiedy demon rzucił jej zaciekawione spojrzenie. Jeśli znowu możesz przeniknąć mój umysł, wtedy naprawdę…, pomyślała
w oszołomieniu, ale jakakolwiek była prawa, Rafa najwyraźniej nie był na
tyle zdesperowany, żeby się przyznać.
– Postaram
się być delikatny – zapowiedział, a ona prychnęła. – To coś innego niż
nauka walki, chociaż… Cóż, przydałaby ci porządna nauczka za to, że prawie
doprowadziłaś mnie do grobu – dodał, ale coś w wyrazie jego twarzy i spojrzeniu
jak na zawołanie złagodniało. Serce Eleny zabiło szybciej, kiedy przesunął się
bliżej, jak gdyby nigdy nic biorąc ją w ramiona. – Po prostu w tej
jednej kwestii mi zaufaj, w porządku? Odzyskałem cię, chociaż chwilami
nadal w to nie wierze. Zrobienie ci krzywdy jest ostatnim, o czym
chwilowo marzę – dodał i choć wydało jej się to marnym pocieszeniem, w jakiś
pokrętny sposób poczuła się lepiej.
Kiedy do
tego wszystkiego ją pocałował, ostatecznie przestała myśleć, gotowa przystać na
wszystko.
Słodziaki <3
OdpowiedzUsuń