
Jocelyne
Klif wyglądał na spokojny, ale
właśnie tego oczekiwała. Czuła obecność Dallasa, który podążał za nią… No cóż,
niczym duch, ale powoli zaczynała do
takiego stanu rzeczy przywykać. Była o wiele spokojniejsza, co samo w sobie
wydawało się sporym postępem, a przynajmniej takie miała wrażenie. Musiała
przyzwyczaić się, że chłopak wciąż był przy niej – i że najwyraźniej
nigdzie się nie wybierał, choć teoretycznie powinien, bo jednak nie na co dzień
widywała spacerujące po okolicy dusze. Ci, którzy zostawali, musieli mieć dość
konkretny powód, bo w innym przypadku pewnie już dawno otoczyłby ją cały
krąg chętnych na pogaduszki umarłych.
Musiała
dowiedzieć się o sobie czegoś więcej, chociaż sama nie wiedziała, czy oby
na pewno tego chce. Te zdolności wciąż ją przerażały, choć nie w takim
stopniu, jak mogłaby oczekiwać. Nie miała pewności, kiedy w ogóle zaczęła
oswajać się z myślą o tym, że widziała umarłych, nie wspominając o zapanowaniu
nad dotychczas odczuwanym strachem, ale mimo wszystko…
– Ale nie
zamierzasz skakać, prawda? – zagaił Dallas, nie po raz pierwszy wytrącając ją
swoimi komentarzami z równowagi.
– Aż tak
źle ze mną nie jest – zapewniła pośpiesznie. Wolała nie dodawać, że od dziecka
była uczona, żeby trzymać się z daleka od krawędzi, tym bardziej, że ze
swoim wyjątkowym „talentem” najpewniej i tak wylądowałaby na dole.
Z
zaciekawieniem rozejrzała się dookoła, próbując przypomnieć sobie, kiedy
ostatnim razem była w tym miejscu. Jako dziecko lubiła pomagać Allegrze i Isabeau
przy zbieraniu kwiatów albo rozstawianiu ich po całej świątyni, choć i to
nie zawsze wychodziło bez zbędnych wypadków. Tak czy inaczej, miała przede
wszystkim przyjemne wspomnienia, jeśli chodziło o to miejsce, przynajmniej
do czasu śmierci Eleny, kiedy dowiedziała się, że właśnie tutaj przeniesiono
ciało dziewczyny. Co więcej, w pobliżu przez ostatnie dni kręciły się
demony, ale teraz wszystko wróciło do normy; przynajmniej Jocelyne nie czuła
niczego, co świadczyłoby o obecności istot związanych z tą… bardziej
eteryczną stroną, więc tym bardziej chciała w taki stan rzecz uwierzyć.
Bez
pośpiechu ruszyła ku budynkowi, próbując ocenić, co i dlaczego tak
naprawdę czuła. Nie miała poczucia, że mogłaby być w niebezpieczeństwie i choć
to nie musiało o niczym świadczyć – w końcu instynkt bywał zawodny –
mimo wszystko poczuła się pewniej. Nigdzie w okolicy nie wyczuwała ani
Allegry, ani nikogo innego, ale brała taką możliwość pod uwagę, w gruncie
rzeczy szukając ni mniej, ni więcej, ale po prostu spokoju.
– Dziwne
miejsce – odezwał się ponownie Dallas, a ona westchnęła. Więc to byłoby na
tyle, jeśli chodziło o chęć trwania w ciszy.
– Nie
musisz mi towarzyszyć – przypomniała mu zniecierpliwionym tonem. – Ja lubię tu
przychodzić, poza tym…
– Okej, nie
było tematu! – zreflektował się pośpiesznie, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym
geście. – Powiedziałem tylko, że jest dziwne… Świątynia, tak? – dodał, uważnie
mierząc wzrokiem budynek.
Jocelyne z wolna
skinęła głową.
– Ku czci
Selene, czyli bogini księżyca – wyjaśniła usłużnie. – Tacy jak w nią
wierzą… W zasadzie to chyba dotyczy wszystkich istot nadnaturalnych –
stwierdziła po chwili zastanowienia.
O dziwo,
Dallas uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Taak…
Rosa trochę mi mówiła – przyznał, wyraźnie usatysfakcjonowany tym, że mógłby
nadążać za nią w rozmowie. – Macie swoją kulturę, wierzenia i tak
dalej.
– Coś w tym
jest – zgodziła się, po czym spojrzała na niego z zaciekawieniem. – Dużo
rozmawialiście? Ona jest cudowna – zauważyła przytomnie, ale Dallas ograniczył
się wyłącznie do wymownego wzruszenia ramionami.
– Jest
słodka – wypalił. Nie mogła zaprzeczyć, że to stwierdzenie jak najbardziej
opisywało Rosę. – Trochę jak wieczne dziecko… Chociaż bywa straszna, zwłaszcza
kiedy się na mnie wydrze. – Wywrócił oczami. Tego też mogła się spodziewać. –
Ale wie dużo i o takich jak ty, jak i o wampirach, więc ją
wypytywałem. Wiesz, znacznie wygodniej się z tobą rozmawia, jeśli wiem o co
chodzi.
Uniosła
brwi, mimo wszystko zaskoczona jego słowami. Poczuła się dziwnie ze
świadomością, że mógłby o nią wypytywać, tym samym udowadniając, że
naprawdę chciał ją poznać. To dodatkowo utwierdziło Jocelyne w przekonaniu,
że Dallas wciąż wierzył w to, że mógłby stać się częścią jej życia i już
poczynił po temu pewne kroki. I choć to wcale nie musiało dać oczekiwanych
skutków, tym bardziej, że kilka rozmów wciąż nie czyniło z niego znawcy
świata istot nadnaturalnych, mimo wszystko coś ścisnęło ją w gardle, kiedy
uświadomiła sobie, jak bardzo się starał.
Najgorsze w tym
wszystkim pozostawało to, że sobie na niego nie zasłużyła. Gdyby było inaczej,
zdecydowanie nie pozwoliłaby na to, żeby stała mu się krzywda.
– Dallas… –
Westchnęła, w ostatniej chwili rezygnując z rozpoczęcia tematu, który
jak nic nie przypadłby mu do gustu. Już zdążył dać do zrozumienia, że z jego
perspektywy zadręczanie się nie wchodziło w grę. – Ech, moja ciocia i jej
mama są kapłankami. Moja siostra też, ale teraz Alessia jest daleko –
powiedziała w zamian, decydując się zacząć jakiś bardziej neutralny wątek.
– Serio? –
Po jego tonie poznała, że udało jej się go zaintrygować. Wpatrywał się w nią
tak intensywnie, że naprawdę zaczynała czuć się nieswojo. – A ty? To jakaś
rodzinna tradycja czy jak?
– Mnie
nigdy nie ciągnęło aż do tego stopnia – przyznała zgodnie z prawdą. – Ale
Ali to uwielbia, poza tym zawsze trzymała się blisko Beau. Zresztą kapłanka
musi umieć się poruszać, a ja prędzej puściłabym świątynie z dymem
niż odprawiła jakikolwiek rytuał.
Cóż, nie
dramatyzowała, a przynajmniej nie jakoś szczególnie, bo raz omal do czegoś
podobnego nie doprowadziła, kiedy potknęła się ze świecą w ręce. Pamiętała
to doskonale, zresztą jak i liczne komentarze Rufusa na temat tego, żeby
trzymała się przynajmniej dwie przecznice od laboratorium, żeby nie ryzykować
zniszczenia całej dzielnicy. Co najmniej. Do tej pory nie miała pojęcia, czy
faktycznie trzymał tam coś aż o takim promieniu rażenia, ale wolała tego
nie sprawdzać. Tak czy inaczej, zdecydowanie nie nadawała się do pełnienia
funkcji kogoś nie tylko o wielkim poczuciu własnej wartości, ale przede wszystkim
zdolnego tańczyć i poruszać się w sposób wykluczający możliwość
potknięcia się o własne nogi.
– No fakt… W twoim
przypadku mogłoby to być problematyczne – usłyszała choć Dallas nie powiedział
jej niczego szczególnie twórczego, w odpowiedzi na jego słowa prychnęła.
– Dziękuję
ci bardzo!
Wywrócił
oczami, nie po raz pierwszy zresztą. W uśmiechu, który jej posłał, było
coś zaczepnego, choć nie potrafiła tego jednoznacznie określić.
– Przecież
sama dopiero co to potwierdziłaś! – przypomniał, bynajmniej w ten sposób
nie sprawiając, że poczuła się jakkolwiek lepiej. – Nigdy nie zrozumiem kobiet.
Najpierw coś mówicie, a potem obrażacie się, jeśli przyznać wam rację.
Mruczał coś
jeszcze, ale właściwie już go nie słuchała, bardziej skoncentrowana na tym,
żeby się nie roześmiać. Co jak co, ale Dallas od samego początku potrafił ją
rozbawić. Jakby tego było mało, czuła się przy nim naprawdę dobrze, o czym
zresztą doskonale wiedział. Tak czy inaczej, rozmawiając z nim w zaskakująco
krótkim czasie zdołała niemalże zapomnieć o tym, kogo tak naprawdę miała
przy sobie. Czuła się równie swobodnie, co i wtedy, kiedy miała do
czynienia z Rosą, a to chyba o czymś świadczyło. Może jednak
istniał sposób na to, by mogła pogodzić się z jego śmiercią i uwierzyć,
że ta tak naprawdę nie świadczyła o niczym, ale mimo wszystko…
– Chcesz
zobaczyć, co takiego jest w środku? – zapytała pośpiesznie, chcąc odrzucić
od siebie niechciane myśli. Dla podkreślenia swoich słów, skinęła głową w stronę
świątyni, po czym skierowała się w stronę budynku. – Zawsze jest otwarta,
bo żadna kapłanka nie boi się, że ktoś spróbuje coś wynieść. Wiesz, w tym
mieście trzeba być naprawdę szalonym, żeby próbować cokolwiek ukraść.
– Nie wiem
czy to dziwne, czy bardziej przerażające… – Lekko przekrzywił głowę, jakby w ten
sposób mógł wyciągnąć jakieś dodatkowe wnioski z patrzenia na nią. – Rosa
mi mówiła, że masz jakiś związek z tutejszym… królem. Cholera, zaczynam
dochodzić do wniosku, że nieźle się wkopałem przy wyborze dziewczyny – mruknął,
ale nawet wtedy nie udało jej się uśmiechnąć.
Dziewczyny. Wciąż to powtarzał, a ona
ani nie próbowała, ani tym bardziej nie chciała wyprowadzać go z błędu.
Wręcz przeciwnie – naprawdę chciała, żeby nazywał ją w ten sposób, raz po
raz przyłapując się na teoretycznie naiwnej wierze w to, że między nimi
wszystko było w porządku. Skoro Dallas nadal chciał z nią chodzić,
dlaczego miałaby mu odmówić, nawet jeśli faktycznie pozostawał martwy.
Kto wie,
może to był rodzaj drugiej szansy. Coś, co cudem zostało im dane i co
mogło pozwolić jej docenić zdolności, którymi dysponowała. Przecież niejako go
odzyskała, tak? To bez wątpienia o czymś świadczyło, a przynajmniej
chciała w to wierzyć.
Gdyby tylko
nabrała pewności, że bycie razem w tej sytuacji faktycznie miało okazać
się takie proste…
– Dimitr
jest królem, bo wszyscy chcą go tak nazywać – podjęła ze spokojem. Łatwiej było
jej się skoncentrować na rozmowie o Mieście Nocy, niż rozważaniu sytuacji,
w której się znaleźli. Sam Dallas się tym nie przejmował, więc może ona
również nie musiała. – Aldero i Cammy to jego przybrane dzieci, wiesz? Są
razem z moją ciocią-kapłanką, Isabeau…
– Świetnie.
Właśnie przedstawiasz mi członków rodziny, wiesz? Twoją mamę już znam,
teoretycznie… – Urwał, po czym wymownie zerknął na drzwi świątyni. – Otworzysz?
Chętnie bym zabawił się w dżentelmena i tak dalej, ale tak się
składa, że teraz co najwyżej mogę przez nie przeniknąć.
Westchnęła,
chcąc nie chcąc decydując się naprzeć na drzwi, żeby móc wślizgnąć się do
wnętrza budynku. W środku jak zwykle pachniało kwiatami, choć pora roku
zdecydowanie nie sprzyjała hodowli jakichkolwiek roślin. Czuła ciężką, ale
przyjemną woń kadzidełek, chociaż te znajdowały się gdzieś poza jej zasięgiem,
najpewniej przy ołtarzyku, który tak dobrze znała. Zwłaszcza Alessia lubiła
komponować kwiatowe bukiety i całe miejsca, które poświęcano bogini. Co
więcej, miała do tego talent, co zresztą wielokrotnie zauważała Isabeau.
Zerknęła na
Dallasa, po jego minie próbując stwierdzić, co takiego sobie myślał – i to
nie tylko na temat świątyni, ale sytuacji, w której oboje się znalazły.
Niestety, nie po raz pierwszy nie potrafiła określić, co takiego chodziło temu
facetowi po głowie, tym bardziej, że sam zainteresowany nie ułatwiał jej
zadania, w swoim zwyczaju wydając się być w dobrym nastroju. Mimo
wszystko poczuła ulgę, kiedy przekonała się, że najwyraźniej wciąż nie miał jej
dość. Rozmawiali i wszystko wskazywało na to, że czuł się dobrze, z chęcią
słuchając tego, co miała mu do powiedzenia. Wciąż nie spoglądał na nią jak na kogoś
z innego świata, a wręcz przeciwnie – czuła, że ją akceptował, darząc
przy tym uczuciami o wiele cieplejszymi, niż mogłaby się tego spodziewać.
Najgorsze w tym
wszystkim pozostawało to, że jak zwykle sprawy miały się nie tak, jak powinny.
Straciła jedną osobę, która okazała jej zainteresowanie, ze spokojem przyjmując
zarówno fakt posiadanych przez nią zdolności, jak i tego, że nie była człowiekiem.
Nie sądziła, żeby jeszcze kiedykolwiek ktoś taki stanął na jej drodze, nie
wspominając o tym, że wręcz nie chciała, by ktoś próbował zastąpić
Dallasa. Ten chłopak był wyjątkowy, a ona…
Cóż, chyba
go kochała. A przynajmniej była na dobrej drodze, żeby dojść do takiego
wniosku, bo uczucie samo w sobie pozostawało dla niej obce. Nie miała
pewności, jak powinna rozróżnić miłość od zwykłego zakochania, ale to
przynajmniej tymczasowo nie miało to dla niej znaczenia. Wiedziała, czego tak
naprawdę chce – wierzyła, że tak jest – poza tym zdawała sobie sprawę z tego,
że Dallas był dla nie ważny. To wystarczyło, a przynajmniej Jocelyne
chciała w to uwierzyć.
Wciąż o tym
myślała, bez pośpiechu przechadzając się opustoszałą nawą. Wciąż czuła obecność
swojego towarzysza, ale oboje milczeli, co również przyjęła z ulgą. Z wolna
zaczęła się rozluźniać, choć nie sądziła, że będzie do tego zdolna. Nie miała
pojęcia, co takiego miała w sobie świątynia, ale w tym miejscu
wszystko wydawało się prostsze. Przynajmniej tymczasowo nie potrzebowała
niczego więcej, ostatecznie dochodząc do wniosku, że równie dobrze mogła
rozważyć pewne kwestie przy innej okazji albo wcale – cokolwiek, byleby w trakcie
nie dostać szału, przytłoczona nadmiarem sprzecznych myśli i emocji.
– Wszystko w porządku?
– usłyszała, więc poderwała głowę, żeby móc na powrót spojrzeć na Dallasa. –
Jakoś tak dziwnie wyglądasz, kiedy milczysz… Dalej jesteś na mnie zła, Joce? –
dodał, a ona westchnęła.
– Już nie –
zapewniła pośpiesznie, decydując się postawić na szczerość. – Nic mi nie jest.
Nie masz się czym przejmować. Ja po prostu…
Zawahała
się, w głowie szukając jakichś sensownych słów, żeby właściwie opisać to,
co tak naprawdę działo się w jej wnętrzu. Nie chciała zrazić Dallasa, poza
tym chwilami sama nie była pewna, co takiego czuła. Wiedziała jedynie, że w równym
stopniu chciała tego, żeby został, co i jednak odesłać go, nakazując
odejść tam… gdzie chyba wszystkie duchy powinny.
To wszystko
było zbyt skomplikowane. Co więcej, ledwo tylko otworzyła usta, gdzieś za
plecami usłyszała znajomy głos:
– O proszę,
kogo ja widzę…
Poruszając
się trochę jak w transie, powoli się odwróciła.

Beatrycze
Patrząc na to wstecz,
pomyślała, że to było do przewidzenia. Już od dłuższego czasu igrała z Ciemnością,
robiąc rzeczy, które mogły sprowadzić na nią gniew tej istoty. Nie licząc
kolejnych interwencji w prawdziwym świecie, kiedy to obserwowała swoich bliskich,
a których On bez wątpienia wiedział, pozostawała jeszcze kwestia
wniknięcia z Jocelyne i… Cóż, ostatecznie to, że zaopiekowała się Eleną,
kiedy ta pojawiła się w tym
miejscu. To bez wątpienia wystarczyło, ale Beatrycze nigdy tak naprawdę nie
bała się konsekwencji, z uporem robiąc to, co uważała za słuszne.
Największą
ulgę poczuła, kiedy jej wnuczka tak po prostu zniknęła, otrzymując szansę, żeby
wrócić. Beatrycze czuła, że Ciemność miała z tym jakiś związek, ale choć
nie rozumiała, co kierowało tą piekielną istotą, chciała wierzyć, że z Eleną
wszystko będzie w porządku. Problem polegał na tym, że nie była w stanie
tego sprawdzić, z chwilą zniknięcia dziewczyny odkrywając, że cześć
zdolności, którymi dysponowała do tej pory, najzwyczajniej w świecie
zniknęła. Już nie była w stanie przeniknąć do świata, w którym mogła
skontaktować się z Jocelyne. Jakby tego było mało, nawet próba
skorzystania z tafli wody, w której dotychczas mogła obserwować
poczynania tych, których kochała, spełzła na niczym. Nie potrafiła zliczyć, jak
wiele razy usiłowała napisać własna krwią imię Lawrence’a, próbując tak długo,
aż osoka z niewielkiego nacięcia, które zrobiła na dłoni, ostatecznie
przestała płynąć, a ona prawie przestał widzieć przez cisnące jej się do
oczu łzy.
To nie musiało
o niczym świadczyć. Przez długie lata brała pod uwagę, że za którymś razem
Ciemność jednak zdecyduje się ją ograniczyć, tym samym ucinając wszelakie
przejawy buntu. Tak przynajmniej myślała o swoim postępowaniu – jak o próbie
sprzeciwu, chociaż sama nie była pewna, przed czym tak naprawdę protestowała.
Przed zapomnieniem? Być może, bo nie wyobrażała sobie, by mogła tak po prostu
odciąć się od wspomnienia ludzkiego życia, które kiedyś prowadziła. Miłość,
którą darzyła Lawrence’a i ich syna, choć tego drugiego nigdy tak naprawdę
nie zdołała poznać, wciąż pozostawała żywa, a dzięki wielokrotnemu
ingerowania w ziemskie życie dowiedziała się o istnieniu większej
liczby osób, które również zdołała pokochać. Tak było z Eleną, którą
obserwowała już kiedy ta pojawiła się na świecie oraz Joce, przy której
wielokrotnie czuwała, choć wtedy dziewczyna nie była tego świadoma.
Teraz mogła
stracić to wszystko i choć liczyła się z taką możliwość, naprawdę
poczuła się przerażona.
Nigdy nie
miała wątpliwości co do tego, że Ciemność doskonale zdawała sobie sprawę z jej
poczynań. Zrozumiała to zwłaszcza lata temu, obserwując małą Elenę, kiedy to On
pojawił się przy niej, niejako uświadamiając Beatrycze, że polowanie prędzej
czy później miało się rozpocząć. Najmłodsza Cullenówna była niczym ostatni cel
– eksponat, który nade wszystko chciała posiąść Ciemność, a przynajmniej
tak zawsze jej się wydawało. Tym bardziej nie rozumiała, dlaczego Elenie
pozwolono odejść, a tym bardziej jaki On miał w tym wszystkim udział.
Gdzie był sens, skoro niejako już dziewczynę miał? Skoro trafiła do jego
kolekcji, dlaczego…?
Nie wiedziała,
zresztą to na dłuższa metę nie miało znaczenia. Liczyło się, że Elena
bezpiecznie wróciła do siebie, o ile oczywiście wiara w to mogła
okazać się sensowna. Nawet Beatrycze nie była na tyle naiwna, żeby uznać, że
Ciemność wycofała się, chociażby dlatego, że nagle uznała, iż przez wzgląd na
syna powinna odpuścić sobie kolejną duszyczkę. W grę wchodziło coś innego,
a mężczyzna bez wątpienia miał jakiś plan, ale… przynajmniej tymczasowo
Trycze nie było dane go poznać. Chyba nawet nie chciała, zbytnio zaniepokojona
perspektywą zrozumienia czegoś, co najpewniej miało okazać się co najmniej
przerażające.
Jakkolwiek
by nie było, od samego początku podejrzewała, że nagłe ograniczenie jej swobody
to zaledwie początek czegoś większego. Już od dłuższego czasu wypatrywała swego
rodzaju kary, aż nazbyt świadoma, że w którymś momencie jednak posunęła
się za daleko. Nabierała pewności siebie, aż proszą cię o zwrócenie na
siebie uwagi… Oczywiście zakładając, że Ciemność do tej pory nie była nią
zaintrygowana. Beatrycze od zawsze miała poczucie tego, że ma wyjątkowe względy.
Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale tak bez wątpienia było, gdyż bardziej
prawdopodobne wydawało się, że On wiedział o każdym jej kroku, dotychczas
patrząc nań przez rozstawione palce, niż że był na tyle naiwny, żeby nie
zauważać, że jedna z jego podopiecznych raz po raz łamie zasady.
Z tego
powodu nie poczuła się szczególnie zaskoczona, kiedy nagle po otwarciu oczu
przekonała się, że już nie znajduje się w żadnym ze znanych jej miejsc.
Wręcz przeciwnie – tkwiła w czymś, co nie miało prawa znać albo
przynajmniej kojarzyć.
Nie, skoro w zasięgu
jej wzroku nie było niczego, prócz nieprzeniknionej, napierającej na nią ze wszystkich
stron pustki.
Gwałtownie
zaczerpnęła powietrza do płuc, coraz bardziej zaniepokojona. Spróbowała się
poruszyć, ale to okazało się niemożliwe, a przynajmniej Beatrycze nie
zarejestrowała tego, żeby jej ciał dostosowało się do jakiegokolwiek życzenia.
Miała wrażenie, że się unosi, zawieszona gdzieś w mroku, w miejscu,
gdzie tak naprawdę nie było niczego. Nie czuła ani chłodu, ani ciepła – po
prostu nicość, co okazało się gorsze, niż gdyby nagle przyszło jej doświadczyć
bólu. Co więcej, nie widziała ani nie słyszała, zupełnie jakby ktoś postanowił odciąć
ją od wszystkich zmysłów.
Bez
dźwięku, światła, dotyku, zapachu czy choćby smaku – była tylko ona,
narastający lęk oraz świadomość tego, że najpewniej zamierzał trzymać ją w tym
stanie tak długo, jak długo uznawałby to za stosowne…
Mogła co
najwyżej zwariować – prędzej czy później.
Ta myśl ją
poraziła, sprawiając, że tym bardziej zapragnęła zrobić cokolwiek, żeby to
przerwać. Już teraz była niespokojna – wręcz bliska paniki, w naturalny
sposób broniąc się przed czymś, co zdecydowanie nie było naturalne. Chciała od
tego uciec, ale zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że to niemożliwe.
Tkwiła w idealnej pułapce, a to wciąż był zaledwie początek, na który
zdecydowanie nie była gotowa.
Krzyknęła, a przynajmniej
chciała to zrobić, bo z jej ust nie wyrwał się żaden dźwięk. W tamtej
chwili zwątpiła w to, czy w ogóle była prawdziwa, choć i to
zeszło gdzieś na dalszy plan, wyparte przez przysłaniającą wszystko rozpacz.
Mogła
krzyczeć do woli, ale i tak nikt nie miał być w stanie jej usłyszeć –
również ona sama.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz