11 grudnia 2016

Trzydzieści cztery

Layla
Nie zareagowała od razu, kiedy wypowiedział jej imię. Zrozumiała, że przeciągające się milczenie jest męczące i to nie tylko dla niej, ale przede wszystkim dla czekającego na reakcję Rufusa, ale potrzebowała jeszcze kilku minut na to, żeby zebrać myśli. Problem polegał na tym, że w głowie miała pustkę, pomimo usilnych starań nie będąc w stanie tak po prostu zapanować nad drżeniem i wciąż cisnącymi się do oczu łzami. Sama nie była pewna, dlaczego płacze, nie wspominając o tym, że wszystkie wyjaśnienia wciąż brzmiały niczym czysta abstrakcja – coś, co nie powinno mieć miejsca, chociaż… w jakiś pokrętny sposób miało.
Inną kwestią pozostawało to, co powiedział na temat Syndromu Agresji. Uświadomiła sobie, że gdyby uprzeć się, żeby spojrzeć na sytuację w bardziej drastyczny sposób, równie dobrze mogłaby uznać, że właśnie pozwalała dotykać się komuś, kto odpowiadał za jej śmierć – nie bezpośrednio, ale jak inaczej miałaby to określić? Przecież wiedziała, że gdyby nie wirus, pewne rzeczy nigdy nie miałyby miejsca, a już na pewno nie trafiłaby do Miasta Nocy w takich okolicznościach. Nigdy nie doprowadziłaby się do stanu, w którym wierzyła w sens Zespołu Uderzeniowego, nie miałaby problemów z samokontrolą, a już na pewno nie znalazłaby się tutaj i…
Gdyby była inna, bez problemu wydałaby na świat dwójkę dzieci, dokładnie jak Renesmee i Isabeau, a wcześniej prawdopodobnie każda kobieta w jej rodzinie, ale…
Prawda była taka, że najpewniej wciąż byłaby sama.
Złożoność całego procesu przemiany od zawsze pozostawała dla Layli zawiła. Teraz wszystko wydawało się bardziej skomplikowane, a ona nie potrafiła ot tak spojrzeć na całą siatkę zależności, które zaczęły się od rozkazu Isobel, prowadząc do eksperymentów, o których powiedział jej Rufus. To było tak odległe i złożone, że nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby obwinić konkretnej osoby, może poza samą królową. Kiedyś stwierdzili, że pierwotna była sercem wszystkiego i najwyraźniej to wciąż nie pozostawało szczególnie dalekie od prawdy – prędzej czy później wszystko co złe, ostatecznie łączyło się właśnie z tą wampirzycą, a to bez wątpienia o czymś świadczyło.
Wahała się, czekając na jakiekolwiek oznaki złości albo negatywnych emocji, ale nic podobnego nie miało miejsca. Czuła… pustkę i ulgę zarazem, choć to wydawało się niedorzeczne, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Miała wrażenie, że czegoś podobnego doświadczyła, kiedy opowiadał jej o Rosie, a ona mogła okazać się pocieszycielką i przekonać, że jednak darzył ją zaufaniem wystarczającym, żeby opowiedzieć wszystko. Wtedy również go nie obwiniała, choć Rufus dawał jej do zrozumienia, że mogłaby tulić się do mordercy. Cóż, być może, ale skoro tak… co powinna sądzić o sobie, skoro sama również nie raz miała krew na rękach? Każde z nich prędzej czy później tego doświadczało, tym bardziej, że zabijanie wydawało się być częścią natury nieśmiertelnych, nie wspominając o tym, że sprawa nie zawsze była aż taka prosta.
W przypadku jego współpracy z Isobel chodziło o coś więcej, ale i to nie potrafiło ją zmusić do tego, żeby zaczęła czegokolwiek żałować. Chciała wiedzieć, więc jej powiedział – z wyraźną rezerwą i niechęcią, ale to nie miało dla Layli większego znaczenia. I choć czuła się przerażona, te uczucia wcale nie wiązały się z tym, że mogłaby chcieć jak najszybciej wyrwać się z ramion Rufus i uciec, bo to byłoby nienaturalne. Wręcz przeciwnie – w którymś momencie przywarła do niego mocniej, bardziej obawiając się tego, że mógłby zareagować we właściwy sobie sposób i jak zwykle spróbować się ewakuować, kiedy w grę wchodziły jakiekolwiek skrajne emocje. Zawsze taki był, chociaż usiłowała się to zmieniać, za wszelką cenę starając się oswoić go z tym, co z jej perspektywy wydawało się najzupełniej naturalne.
– Dziękuję – powiedziała cichym, opanowanym głosem, udając, że nie dostrzega jego co najmniej zszokowanego spojrzenia.
– Ja… Co takiego? – Popatrzył na nią tak, jakby podejrzewał, że jednak coś pomieszała albo jakimś cudem postradała zmysły. – Lay, o czym ty…?
– Za prawdę – uświadomiła mu. Wysiliła się na blady uśmiech, chociaż wątpiła, żeby to wyszło w tak naturalny sposób, jak mogłaby tego oczekiwać. Biorąc pod uwagę fakt, że Rufus przypatrywał jej się z wyraźną obawą, podejrzewała, że nie wyglądała najlepiej. – Chciałam, to mam. Pamiętam, że długo męczyłam cię o Rosę… I szczerze powiedziawszy, to bałam się, że będziemy przechodzić przez to samo – dodała, a Rufus prychnął.
– Naprawdę w tym wszystkim, to nadal jest twoim największym problemem? Na litość bogini, dziewczyno…
Urwał, już tylko się w nią wpatrując i nad czymś intensywnie myśląc. Nie rozumiał, ale to nie było dla Layli szczególnym zaskoczeniem, bo mimo całej swojej genialności, kiedy w grę wchodziły uczucia, okazywał się tak nieporadny, że chwilami ją to bawiło. W tym wypadku tym bardziej mogła się tego spodziewać, bo wszystko to, o czym mówił, szokowało – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Sam fakt tego, że mógłby mieć wątpliwości, wydawał się najzupełniej naturalny, bo gdyby była kimś innym…
Na krótką chwilę spuściła wzrok, licząc się z tym, że może po prostu trwała w szoku, który w każdej chwili mógł ustąpić, niosąc ze sobą zgoła inne, o wiele bardziej złożone emocje, ale nic podobnego nie miało miejsca. Teraz najbardziej skomplikowaną kwestią pozostawało to, żeby wytłumaczyć Rufusowi, co takiego nią kierowało, choć on pewnie i tak znów miał uznać ją za kogoś pozbawionego instynktu samozachowawczego.
– Powinnam być teraz zła? – zapytała cicho, układając się w jego ramionach w taki sposób, żeby móc spojrzeć mu w twarz. Zaczynała podejrzewać, że obejmował ją już z przyzwyczajenia, być może nawet nie zdając sobie z tego sprawę. – Zakładam, że powiedziałeś mi wszystko… Twoim zdaniem powinnam uciec z wrzaskiem czy jak? – dodała nieco luźniejszym tonem, stopniowo zaczynając mieć dość ciągłego napięcia.
Jeszcze kiedy mówiła, zaczęła przecierać oczy, próbując doprowadzić się do porządku. Największym koszmarem wydawało się słuchanie o gwałtach – o tym, jak traktowane były kobiety, kiedy wampiry doszły do wniosku, że możliwość prokreacji i stworzenia nowej rasy, to fantastyczna sprawa. Zwłaszcza to sprawiało, że czuła się rozbita, przez moment musząc wręcz walczyć ze wspomnieniami, które tak bardzo chciała pogrzebać. Potrafiła sobie wyobrazić takie piekło, chociaż Marco był inny od tych wampirów – bo przez ostatnie lata wielokrotnie dawał jej do zrozumienia, że żałował.
Z Syndromem Agresji sprawy nie miały się lepiej, ale… dla niej najistotniejsze było to, że sam Rufus zdawał sobie sprawę z tego, że wszystko zaszło za daleko. Na długo zapomniał – wierzyła, że tak było, aż nazbyt dobrze rozumiejąc, co oznaczało trwać w przekonaniu o odebraniu jakiejś istotne cząstki siebie, czegoś z przeszłości… – ale to nie zmieniało faktu, że próbował wycofać się jeszcze przed upadkiem Isobel. To nie była decyzja dla wygody, a przynajmniej nie potrafiła znaleźć sensu w sprzeciwianiu się królowej, jeśli miałoby się patrzeć na korzyści. Co więcej, sama miała okazję przekonać się, jak długo z tym walczył, szukając jakiegokolwiek rozwiązania nawet wtedy, gdy nie miał pojęcia, o co w tym wszystkim chodziło.
– Ty mi powiedz – usłyszała, a nagląca, niemalże rozkazująca nuta w jego głosie skutecznie sprowadziła Laylę na ziemię. Poderwała głowę, by móc spojrzeć wampirowi w oczy, ale to nie pozwoliło jej nawet częściowo określić tego, co musiał sobie w tamtej chwili myśleć. – Słyszałaś, co takiego mówiłem. Nie powiesz mi, że… A ty jak gdyby nigdy nic mi dziękujesz.
– Ponieważ mam powody – stwierdziła z przekonaniem. – Z kolei przeszłość… Nie sądzę, żeby miała aż takie znaczenie. Sam wiesz, co takiego poszło nie tak, więc po co jeszcze ja mam cię tym zadręczać? – zapytała, samą siebie zaskakując tym, jak rzeczowo zabrzmiały jej własne słowa.
– Coś, co ciągnie się za nami do tej pory, nie ma dla ciebie znaczenia? – zapytał i tym razem już nie miała wątpliwości co do tego, że najpewniej właśnie doszedł do wniosku, że postradała zmysły. – Spójrz na siebie. Ja…
– Weź pod uwagę, że nigdy nie żałowałam. Teraz też nie – przerwała mu, obojętna na to, że zwykle dostawał szału, kiedy zachowywała się w ten sposób. Uniósł brwi, wyraźnie wytrącony z równowagi, ale również to nie zrobiło na Layli wrażenia, wręcz zachęcając ją do tego, żeby ciągnąć dalej: – Jedyne, czego nie mogę zaakceptować, jest to, co zrobiła mi Isobel. Że nie było mnie przy Claire i… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami. Kto jak kto, ale on musiał zdawać sobie sprawę z tego, co miała na myśli. – Nie rozumiem… Wracamy teraz do dyskusji na temat tego, czy się ciebie boję, czy zamierzam odejść albo czy w ogóle powinnam z tobą być? – zapytała i z niejaką satysfakcją wyczuła, że drgnął niespokojnie. Więc jednak obawiał się tego, że mogłaby zniknąć. – Jak dla mnie… to wszystko przeznaczenie.
Wyraźnie nie spodziewał się takiego stwierdzenia, bo w pierwszym odruchu potrząsnął głową, po prostu się jej przypatrując. Przez krótką chwilę miała wrażenie, że spojrzał na nią w niemalże pobłażliwy sposób, ale prawie natychmiast nad sobą zapanował, najwyraźniej nie chcąc jej urazić.
– Wybacz, ale… chcesz mi mówić o fatum czy czymś takim? – mruknął z rezerwą. – Skoro mnie znasz, to wiesz, co takiego o tym sądzę. To po prostu…
– Jasne, jasne… To poszukaj sobie na to jakiejś swojej, bardziej naukowej nazwy, a ja będę wierzyła w przeznaczenie – zaproponowała niemalże pogodnym tonem. To wydawało się Layli wręcz nieprawdopodobne, że nawet w takiej sytuacji mogliby sprzeczać się o tak mało istotną kwestię. Co więcej, chwilami naprawdę nie rozumiała tego, jak ktoś, kto przez lata miał do czynienia z wieszczkami, sprawdzającymi się wizjami czy choćby proroczymi wizjami Claire, mógłby podchodzić w tak sceptyczny sposób do czegoś o wiele mniej niepokojącego. – Tak czy inaczej, gdyby nie całe to szaleństwo… nie byłoby mnie tutaj. Z tobą.
– I nie byłabyś wampirem, zmuszonym do życia w wiecznej nocy. A to chyba dobrze, prawda?
Wiedziała, że zaskoczyła go tym, że energicznie potrząsnęła głową.
– Nie… Niekoniecznie – oznajmiła z przekonaniem. Co do tego jednego nie miała najmniejszych nawet wątpliwości.
– O czym ty…?
Nie po raz pierwszy nie pozwoliła mu dokończyć.
– Serio nie rozumiesz? Nie wiem, czy z twojej perspektywy to wygląda tak samo, ale zejście do tego cholernego laboratorium było najlepszym, co w ogóle mogło mnie spotkać – powiedziała z naciskiem, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Wtedy wydawało się to nieprawdopodobne, ale z perspektywy czasu… Cóż, dla niej miało sens. – Myśl sobie, co tylko zechcesz, ale ja nigdy naprawdę nie żyłam. Nigdy. – Wzruszyła ramionami. – Coś we mnie umarło, kiedy byłam dzieckiem… Nie sądziłam, że kiedykolwiek dopuszczę do siebie kogokolwiek, prócz mojego brata. Minęło tyle lat, a jednak tylko Gabriel… – Przełknęła z trudem, mając problem z tym, żeby mówić dalej. – Żaden inny facet nie miał prawa mnie przytulać. Trochę trudno mówić o życiu, kiedy ciągle przenosiło się z miejsca na miejsce, uciekając przed przeszłością – dodała z nieco gorzkim uśmiechem.
– Przesadzasz – zaoponował niemalże natychmiast. – Layla, na litość bogini… Znalazłabyś kogoś – stwierdził, ale ona tylko się zaśmiała.
– Zapomniałam cię na wiek i jakoś nie znalazłam.
Co do tego jednego nie miała wątpliwości, niezależnie od tego, czego by jej nie powiedział. Nie mogła zaprzeczyć, że Rufus niemalże na każdym kroku doprowadzał ją do szału, mając w zwyczaju robić rzezy, które da niej często pozostawały czymś nie do pojęcia, ale to nie zmieniało faktu, że go kochała. Teraz z kolei wprost mogła stwierdzić, że nie żałowała niczego, co wiązało się z nimi i Claire, przynajmniej jeśli chodziło o to, na co mieli wpływ. Fakt, że zaufała jakiemukolwiek mężczyźnie, na dodatek takiemu, który bywał aż do tego stopnia nieprzewidywalny, jawił jej się niczym cud, którego czasami nie potrafiła zrozumieć.
Najdelikatniej rzecz ujmując, choć jej dusza rozpadła się na kawałeczki całe wieki temu, Rufusowi jakimś cudem udało się znaleźć sposób na to, żeby ją naprawić. W zamian ona wyciągnęła go z cienia, a przynajmniej takie miała wrażenie – że ratowali siebie nawzajem, choć nie do końca zdawali sobie z tego sprawę.
Przesunęła się w taki sposób, żeby móc usiąść na jego kolanach w taki sposób, żeby ich twarze znalazły się na jednej wysokości. Wampir wciąż milczał, a po wyrazie jego twarzy nie była w stanie stwierdzić, co takiego czuł albo w tamtej chwili sobie myślał, ale to na dłuższą metę nie miało dla Layli znaczenia. W zamian nachyliła się, by jak gdyby nigdy nic go pocałować, mimowolnie uśmiechając się, kiedy jej nie odepchnął, po chwili odwzajemniając pieszczotę.
– Coś ci pokażę – zadecydowała i nie czekając na przyzwolenie, ujęła jego twarz w dłonie, próbując się skoncentrować.
Pamiętała, że zawsze miał mieszane uczucia, kiedy wykorzystywała telepatię, dopuszczając go do swojego umysłu i pozwalając na to, żeby ich emocje się ze sobą mieszały. Wiedziała, że w równym stopniu go to intrygowało, co i zazwyczaj peszyło, stojąc w sprzeczności z tym, co przyzwyczaił się czuć. Tak było i tym razem, bo na początku drgnął, sprawiając wrażenie chętnego do protestów, kiedy poczuł jej mentalną obecność, to jednak nie było w stanie zmusić Layli do tego, żeby się wycofała. Nie, skoro czuła, że powinna postąpić w ten sposób, raz na zawsze rozwiewając wątpliwości co do tego, czego tak naprawdę chciała. Chciała mu udowodnić, że wcale nie towarzyszył jej lęk – ani strach, ani rodzaj niechęci czy wątpliwości, których mógłby się po niej spodziewać. Być może s jego perspektywy zachowywała się jak idiotka, ale nie dbała o to, skupiona przede wszystkim na tym, że wiedziała, czego tak naprawdę chce.
Jak mogłoby być inaczej, skoro tak naprawdę otrzymała o wiele więcej, niż mogłaby oczekiwać, zwłaszcza po tym, co zrobił jej ojciec? Pojęcie męża, domu czy dzieci nigdy nie stanowiło czegoś, co byłoby dla niej rzeczywiste. Jasne, chciała tego – chyba każda kobieta pragnęła tego rodzaju stabilności, poczucia bezpieczeństwa – ale jak miałaby sobie wyobrazić coś podobnego, skoro sama myśl o bliskości z jakimkolwiek mężczyzną przyprawiała ją o mdłości? Jak miałaby myśleć o czymkolwiek, kiedy wzdrygała się za każdym razem, kiedy komuś obcemu zdarzało się przypadkiem o nią otrzeć albo chwycić za rękę i…?
Przestała o tym myśleć, skupiona tylko i wyłącznie na obejmujących ją ramionach i wzajemnej bliskości. Ulżyło jej, kiedy tym razem to Rufus przygarnął ją do siebie, miarowo kołysząc, a ostatecznie samemu decydując się na pocałunek. Czuła się przy nim bezpiecznie, choć to stwierdzenie nie po raz pierwszy wydawało się stać w sprzeczności do tego, co wielokrotnie usiłował jej przekazać. Nigdy nie negowała tego, że był niebezpieczny, a tym bardziej szalony, ale… z jej perspektywy to stanowiło sprawę drugorzędną, zwłaszcza, że poznała go z zupełnie innej strony. Miał w sobie człowieczeństwo, które dostrzegała i którym mimo wszystko przez większość czasu się kierował, chociaż próbował udawać, że jest inaczej. Cóż, ona wiedziała swoje i zamierzała się tego trzymać.
Nie przypominała sobie, kiedy ostatnim razem mieli chociaż chwilę na to, żeby tak po prostu się do siebie zbliżyć. Pomijając kilka wyjść, które zainicjowała w Seattle, trudno było o prywatność, skoro zarówno dom Cullenów, jak i później ten, który kupili Gabriel i Nessie, zwykle bywał pełen ewentualnego towarzystwa. Po powrocie do Miasta Nocy zbytnio zadręczała się Isabeau, by szukać ukojenia w jakiejkolwiek formie, ale teraz… I to wydawało jej się dobre, nawet pomimo okoliczności, które mogłyby być zdecydowanie lepsze. Liczyła się z tym, że w każdej chwili mogła wrócić Alessia, ale po cichu liczyła na to, że dziewczyna nie miała takiego zamiaru, tym bardziej, że wytrącenie Rufusa z równowagi mogłoby się skończyć… po prostu źle.
Nie była pewna, jak długo trwali w ciszy, ale tym razem ta nie wydawała się Layli w najmniejszym nawet stopniu niewłaściwa. Czuła się lepiej, wbrew wszystkiemu o wiele spokojniejsza, choć nie sądziła, że to w ogóle będzie możliwe. Jakby tego było mało, była gotowa przysiąc, że również Rufusowi ulżyło, chociaż ten jak zwykle nie był chętny do zwierzeń i okazywania emocji. Mogła co najwyżej zgadywać, choć sądząc po tym, jak kurczowo tulił ją do siebie, odpowiedź wydawała się dość oczywista.
– W porządku? – usłyszała tuż przy uchu i mimowolnie się wzdrygnęła, czując oddech na policzku. – Mam na myśli… Nie mieliśmy czasami robić czegoś innego? – rzucił nieco spiętym tonem Rufus. Mogła przewidzieć, że prędzej czy później będzie chciał się wycofać, zwłaszcza przy takim natężeniu emocji.
– Mhm… Powiedział mi ten, co z chęcią przegląda nie te książki, co trzeba – rzuciła z przekąsem, wywracając oczami.
Udało mu się uśmiechnąć, choć nawet wyczuwała w jego zachowaniu wyraźne napięcie i rezerwę. To mimo wszystko wydało się Layli naturalne, tym bardziej, że już wcześnie zorientowała się, ile znaczyło dla niego to, żeby zrozumiała jego wyjaśnienia tak, jak mógłby tego oczekiwać. Bał się – co do tego nie miała złudzeń, chociaż wampir w życiu by jej się do tego nie przyznał.
– Jak już wspomniałem, sama radzisz sobie świetnie. A tak poza tym…
Cokolwiek Rufus zamierzał jej jeszcze powiedzieć, ostatecznie nie miał po temu okazji. Layla zesztywniała, kiedy panującą dotychczas ciszę, przerwał bez wątpienia kobiecy wrzask – donośny, chociaż odległy i mający w sobie coś, co skutecznie przyprawiło dziewczynę o dreszcze. Wyprostowała się niczym struna, nasłuchując i niespokojnie rozglądając się dookoła, sama niepewna tego, z której strony tak naprawdę dochodził dźwięk. Najwyraźniej twierdza, dokładnie jak i tunele, miała to do siebie, że echo doskonale niosło się korytarzami – zbyt długimi i poplątanymi, by z pomocą hałasu tak po prostu się w nich odnaleźć, zwłaszcza nie znając terenu.
– Co do…? – wyrwało jej się.
Spojrzała na Rufusa, ale ten wydawał się spokojny, przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo wyczuła, że również się spiął. Zauważyła to tym wyraźniej, że wampir wciąż trzymał ją w ramionach, w odpowiedzi na hałas wzmacniający uścisk. Miała ochotę wywróciła oczami, bo jeśli ktoś w tym miejscu powinien się bać, to zdecydowanie ewentualny intruz jej, a nie odwrotnie.
– Nie zostaniesz, jeśli cię o to poproszę, prawda? – Chociaż brzmiało to jak pytanie, miała wrażenie, że Rufus raczej stwierdza fakt.
– Nie – przyznała, a wampir westchnął.
– Świetnie – rzucił z rozdrażnieniem. – Chociaż to może nawet lepiej. Trochę światła zawsze się przyda – stwierdził, a Layla prychnęła.
– Teraz dla odmiany zostałam latarką? – zapytała z powątpiewaniem, oswobadzając się z jego uścisku, by móc poderwać się na równe nogi.
Obrzucił ją zaciekawionym spojrzeniem, tym razem uśmiechając się w o wiele bardziej naturalny i – a jakże! – nieco złośliwy sposób.
– Latarka byłaby o wiele mniej męcząca – stwierdził, po czym jak gdyby nigdy nic wyminął ją, ruszając ku wyjściu. – Chodź.
– A co to niby miało…? – zaczęła, ale ostatecznie zamilkła. Chyba tak naprawdę nie chciała tego wiedzieć.
Przyśpieszyła, żeby móc dogonić go, kiedy oboje znaleźli się w ciemnym korytarzu. Jak gdyby nigdy nic chwyciła go za rękę, nieswojo czując się w mroku tak gęstym, że ledwo widziała zarys drogi przed sobą. Przywołała ogień, ale nawet płomienie nie sprawiły, że poczuła się jakkolwiek lepiej, zwłaszcza, że na korytarzu na powrót zapanowała nieprzenikniona cisza, która…
Cóż, do czasu, chociaż tym razem głos doszedł z o wiele mniejszej odległości, a Layli udało się rozróżnić poszczególne słowa.
– Victor, debilu, zabiję cię! Przysięgam, że tym razem po prostu cię zabiję…!!!

1 komentarz:

  1. Ich, dawno nie czytałam słodkości tej pary (No, poza powrotem do dawnych czasów:D ) urzekło mnie "znalazłabyś kogoś". Ja... pozostawię to bez komentarza ;)

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa