Layla
Nie zareagowała od razu, kiedy
wypowiedział jej imię. Zrozumiała, że przeciągające się milczenie jest męczące i to
nie tylko dla niej, ale przede wszystkim dla czekającego na reakcję Rufusa, ale
potrzebowała jeszcze kilku minut na to, żeby zebrać myśli. Problem polegał na
tym, że w głowie miała pustkę, pomimo usilnych starań nie będąc w stanie
tak po prostu zapanować nad drżeniem i wciąż cisnącymi się do oczu łzami.
Sama nie była pewna, dlaczego płacze, nie wspominając o tym, że wszystkie
wyjaśnienia wciąż brzmiały niczym czysta abstrakcja – coś, co nie powinno mieć
miejsca, chociaż… w jakiś pokrętny sposób miało.
Inną kwestią pozostawało to, co powiedział na temat Syndromu
Agresji. Uświadomiła sobie, że gdyby uprzeć się, żeby spojrzeć na sytuację w bardziej
drastyczny sposób, równie dobrze mogłaby uznać, że właśnie pozwalała dotykać
się komuś, kto odpowiadał za jej śmierć – nie bezpośrednio, ale jak inaczej
miałaby to określić? Przecież wiedziała, że gdyby nie wirus, pewne rzeczy nigdy
nie miałyby miejsca, a już na pewno nie trafiłaby do Miasta Nocy w takich
okolicznościach. Nigdy nie doprowadziłaby się do stanu, w którym wierzyła w sens
Zespołu Uderzeniowego, nie miałaby problemów z samokontrolą, a już na
pewno nie znalazłaby się tutaj i…
Gdyby była inna, bez problemu wydałaby na świat dwójkę
dzieci, dokładnie jak Renesmee i Isabeau, a wcześniej prawdopodobnie
każda kobieta w jej rodzinie, ale…
Prawda była taka, że najpewniej wciąż byłaby sama.
Złożoność całego procesu przemiany od zawsze pozostawała dla
Layli zawiła. Teraz wszystko wydawało się bardziej skomplikowane, a ona
nie potrafiła ot tak spojrzeć na całą siatkę zależności, które zaczęły się od
rozkazu Isobel, prowadząc do eksperymentów, o których powiedział jej
Rufus. To było tak odległe i złożone, że nawet gdyby chciała, nie
potrafiłaby obwinić konkretnej osoby, może poza samą królową. Kiedyś
stwierdzili, że pierwotna była sercem wszystkiego i najwyraźniej to wciąż
nie pozostawało szczególnie dalekie od prawdy – prędzej czy później wszystko co
złe, ostatecznie łączyło się właśnie z tą wampirzycą, a to bez
wątpienia o czymś świadczyło.
Wahała się, czekając na jakiekolwiek oznaki złości albo
negatywnych emocji, ale nic podobnego nie miało miejsca. Czuła… pustkę i ulgę
zarazem, choć to wydawało się niedorzeczne, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Miała wrażenie, że czegoś podobnego doświadczyła, kiedy opowiadał jej o Rosie,
a ona mogła okazać się pocieszycielką i przekonać, że jednak darzył
ją zaufaniem wystarczającym, żeby opowiedzieć wszystko. Wtedy również go nie
obwiniała, choć Rufus dawał jej do zrozumienia, że mogłaby tulić się do
mordercy. Cóż, być może, ale skoro tak… co powinna sądzić o sobie, skoro
sama również nie raz miała krew na rękach? Każde z nich prędzej czy
później tego doświadczało, tym bardziej, że zabijanie wydawało się być częścią
natury nieśmiertelnych, nie wspominając o tym, że sprawa nie zawsze była
aż taka prosta.
W przypadku jego współpracy z Isobel chodziło o coś
więcej, ale i to nie potrafiło ją zmusić do tego, żeby zaczęła
czegokolwiek żałować. Chciała wiedzieć, więc jej powiedział – z wyraźną
rezerwą i niechęcią, ale to nie miało dla Layli większego znaczenia. I choć
czuła się przerażona, te uczucia wcale nie wiązały się z tym, że mogłaby
chcieć jak najszybciej wyrwać się z ramion Rufus i uciec, bo to
byłoby nienaturalne. Wręcz przeciwnie – w którymś momencie przywarła do
niego mocniej, bardziej obawiając się tego, że mógłby zareagować we właściwy
sobie sposób i jak zwykle spróbować się ewakuować, kiedy w grę wchodziły
jakiekolwiek skrajne emocje. Zawsze taki był, chociaż usiłowała się to
zmieniać, za wszelką cenę starając się oswoić go z tym, co z jej
perspektywy wydawało się najzupełniej naturalne.
– Dziękuję – powiedziała cichym, opanowanym głosem, udając,
że nie dostrzega jego co najmniej zszokowanego spojrzenia.
– Ja… Co takiego? – Popatrzył na nią tak, jakby podejrzewał,
że jednak coś pomieszała albo jakimś cudem postradała zmysły. – Lay, o czym
ty…?
– Za prawdę – uświadomiła mu. Wysiliła się na blady uśmiech,
chociaż wątpiła, żeby to wyszło w tak naturalny sposób, jak mogłaby tego
oczekiwać. Biorąc pod uwagę fakt, że Rufus przypatrywał jej się z wyraźną
obawą, podejrzewała, że nie wyglądała najlepiej. – Chciałam, to mam. Pamiętam,
że długo męczyłam cię o Rosę… I szczerze powiedziawszy, to bałam się,
że będziemy przechodzić przez to samo – dodała, a Rufus prychnął.
– Naprawdę w tym wszystkim, to nadal jest twoim
największym problemem? Na litość bogini, dziewczyno…
Urwał, już tylko się w nią wpatrując i nad czymś
intensywnie myśląc. Nie rozumiał, ale to nie było dla Layli szczególnym
zaskoczeniem, bo mimo całej swojej genialności, kiedy w grę wchodziły
uczucia, okazywał się tak nieporadny, że chwilami ją to bawiło. W tym
wypadku tym bardziej mogła się tego spodziewać, bo wszystko to, o czym
mówił, szokowało – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Sam fakt tego, że
mógłby mieć wątpliwości, wydawał się najzupełniej naturalny, bo gdyby była kimś
innym…
Na krótką chwilę spuściła wzrok, licząc się z tym, że
może po prostu trwała w szoku, który w każdej chwili mógł ustąpić,
niosąc ze sobą zgoła inne, o wiele bardziej złożone emocje, ale nic
podobnego nie miało miejsca. Teraz najbardziej skomplikowaną kwestią
pozostawało to, żeby wytłumaczyć Rufusowi, co takiego nią kierowało, choć on
pewnie i tak znów miał uznać ją za kogoś pozbawionego instynktu
samozachowawczego.
– Powinnam być teraz zła? – zapytała cicho, układając się w jego
ramionach w taki sposób, żeby móc spojrzeć mu w twarz. Zaczynała
podejrzewać, że obejmował ją już z przyzwyczajenia, być może nawet nie
zdając sobie z tego sprawę. – Zakładam, że powiedziałeś mi wszystko… Twoim
zdaniem powinnam uciec z wrzaskiem czy jak? – dodała nieco luźniejszym
tonem, stopniowo zaczynając mieć dość ciągłego napięcia.
Jeszcze kiedy mówiła, zaczęła przecierać oczy, próbując
doprowadzić się do porządku. Największym koszmarem wydawało się słuchanie o gwałtach
– o tym, jak traktowane były kobiety, kiedy wampiry doszły do wniosku, że
możliwość prokreacji i stworzenia nowej rasy, to fantastyczna sprawa.
Zwłaszcza to sprawiało, że czuła się rozbita, przez moment musząc wręcz walczyć
ze wspomnieniami, które tak bardzo chciała pogrzebać. Potrafiła sobie wyobrazić
takie piekło, chociaż Marco był inny od tych wampirów – bo przez ostatnie lata
wielokrotnie dawał jej do zrozumienia, że żałował.
Z Syndromem Agresji sprawy nie miały się lepiej, ale… dla
niej najistotniejsze było to, że sam Rufus zdawał sobie sprawę z tego, że
wszystko zaszło za daleko. Na długo zapomniał – wierzyła, że tak było, aż
nazbyt dobrze rozumiejąc, co oznaczało trwać w przekonaniu o odebraniu
jakiejś istotne cząstki siebie, czegoś z przeszłości… – ale to nie
zmieniało faktu, że próbował wycofać się jeszcze przed upadkiem Isobel. To nie
była decyzja dla wygody, a przynajmniej nie potrafiła znaleźć sensu w sprzeciwianiu
się królowej, jeśli miałoby się patrzeć na korzyści. Co więcej, sama miała
okazję przekonać się, jak długo z tym walczył, szukając jakiegokolwiek
rozwiązania nawet wtedy, gdy nie miał pojęcia, o co w tym wszystkim
chodziło.
– Ty mi powiedz – usłyszała, a nagląca, niemalże
rozkazująca nuta w jego głosie skutecznie sprowadziła Laylę na ziemię.
Poderwała głowę, by móc spojrzeć wampirowi w oczy, ale to nie pozwoliło
jej nawet częściowo określić tego, co musiał sobie w tamtej chwili myśleć.
– Słyszałaś, co takiego mówiłem. Nie powiesz mi, że… A ty jak gdyby nigdy
nic mi dziękujesz.
– Ponieważ mam powody – stwierdziła z przekonaniem. – Z kolei
przeszłość… Nie sądzę, żeby miała aż takie znaczenie. Sam wiesz, co takiego
poszło nie tak, więc po co jeszcze ja mam cię tym zadręczać? – zapytała, samą
siebie zaskakując tym, jak rzeczowo zabrzmiały jej własne słowa.
– Coś, co ciągnie się za nami do tej pory, nie ma dla ciebie
znaczenia? – zapytał i tym razem już nie miała wątpliwości co do tego, że
najpewniej właśnie doszedł do wniosku, że postradała zmysły. – Spójrz na
siebie. Ja…
– Weź pod uwagę, że nigdy nie żałowałam. Teraz też nie –
przerwała mu, obojętna na to, że zwykle dostawał szału, kiedy zachowywała się w ten
sposób. Uniósł brwi, wyraźnie wytrącony z równowagi, ale również to nie
zrobiło na Layli wrażenia, wręcz zachęcając ją do tego, żeby ciągnąć dalej: –
Jedyne, czego nie mogę zaakceptować, jest to, co zrobiła mi Isobel. Że nie było
mnie przy Claire i… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami. Kto jak kto, ale on
musiał zdawać sobie sprawę z tego, co miała na myśli. – Nie rozumiem…
Wracamy teraz do dyskusji na temat tego, czy się ciebie boję, czy zamierzam
odejść albo czy w ogóle powinnam z tobą być? – zapytała i z niejaką
satysfakcją wyczuła, że drgnął niespokojnie. Więc jednak obawiał się tego, że
mogłaby zniknąć. – Jak dla mnie… to wszystko przeznaczenie.
Wyraźnie nie spodziewał się takiego stwierdzenia, bo w pierwszym
odruchu potrząsnął głową, po prostu się jej przypatrując. Przez krótką chwilę
miała wrażenie, że spojrzał na nią w niemalże pobłażliwy sposób, ale
prawie natychmiast nad sobą zapanował, najwyraźniej nie chcąc jej urazić.
– Wybacz, ale… chcesz mi mówić o fatum czy czymś takim?
– mruknął z rezerwą. – Skoro mnie znasz, to wiesz, co takiego o tym
sądzę. To po prostu…
– Jasne, jasne… To poszukaj sobie na to jakiejś swojej,
bardziej naukowej nazwy, a ja będę wierzyła w przeznaczenie –
zaproponowała niemalże pogodnym tonem. To wydawało się Layli wręcz
nieprawdopodobne, że nawet w takiej sytuacji mogliby sprzeczać się o tak
mało istotną kwestię. Co więcej, chwilami naprawdę nie rozumiała tego, jak
ktoś, kto przez lata miał do czynienia z wieszczkami, sprawdzającymi się wizjami
czy choćby proroczymi wizjami Claire, mógłby podchodzić w tak sceptyczny
sposób do czegoś o wiele mniej niepokojącego. – Tak czy inaczej, gdyby nie
całe to szaleństwo… nie byłoby mnie tutaj. Z tobą.
– I nie byłabyś wampirem, zmuszonym do życia w wiecznej
nocy. A to chyba dobrze, prawda?
Wiedziała, że zaskoczyła go tym, że energicznie potrząsnęła
głową.
– Nie… Niekoniecznie – oznajmiła z przekonaniem. Co do
tego jednego nie miała najmniejszych nawet wątpliwości.
– O czym ty…?
Nie po raz pierwszy nie pozwoliła mu dokończyć.
– Serio nie rozumiesz? Nie wiem, czy z twojej
perspektywy to wygląda tak samo, ale zejście do tego cholernego laboratorium
było najlepszym, co w ogóle mogło mnie spotkać – powiedziała z naciskiem,
uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Wtedy wydawało się to nieprawdopodobne,
ale z perspektywy czasu… Cóż, dla niej miało sens. – Myśl sobie, co tylko
zechcesz, ale ja nigdy naprawdę nie żyłam. Nigdy. – Wzruszyła ramionami. – Coś
we mnie umarło, kiedy byłam dzieckiem… Nie sądziłam, że kiedykolwiek dopuszczę
do siebie kogokolwiek, prócz mojego brata. Minęło tyle lat, a jednak tylko
Gabriel… – Przełknęła z trudem, mając problem z tym, żeby mówić
dalej. – Żaden inny facet nie miał prawa mnie przytulać. Trochę trudno mówić o życiu,
kiedy ciągle przenosiło się z miejsca na miejsce, uciekając przed
przeszłością – dodała z nieco gorzkim uśmiechem.
– Przesadzasz – zaoponował niemalże natychmiast. – Layla, na
litość bogini… Znalazłabyś kogoś – stwierdził, ale ona tylko się zaśmiała.
– Zapomniałam cię na wiek i jakoś nie znalazłam.
Co do tego jednego nie miała wątpliwości, niezależnie od
tego, czego by jej nie powiedział. Nie mogła zaprzeczyć, że Rufus niemalże na
każdym kroku doprowadzał ją do szału, mając w zwyczaju robić rzezy, które
da niej często pozostawały czymś nie do pojęcia, ale to nie zmieniało faktu, że
go kochała. Teraz z kolei wprost mogła stwierdzić, że nie żałowała
niczego, co wiązało się z nimi i Claire, przynajmniej jeśli chodziło o to,
na co mieli wpływ. Fakt, że zaufała jakiemukolwiek mężczyźnie, na dodatek
takiemu, który bywał aż do tego stopnia nieprzewidywalny, jawił jej się niczym
cud, którego czasami nie potrafiła zrozumieć.
Najdelikatniej rzecz ujmując, choć jej dusza rozpadła się na
kawałeczki całe wieki temu, Rufusowi jakimś cudem udało się znaleźć sposób na
to, żeby ją naprawić. W zamian ona wyciągnęła go z cienia, a przynajmniej
takie miała wrażenie – że ratowali siebie nawzajem, choć nie do końca zdawali
sobie z tego sprawę.
Przesunęła się w taki sposób, żeby móc usiąść na jego kolanach
w taki sposób, żeby ich twarze znalazły się na jednej wysokości. Wampir
wciąż milczał, a po wyrazie jego twarzy nie była w stanie stwierdzić,
co takiego czuł albo w tamtej chwili sobie myślał, ale to na dłuższą metę
nie miało dla Layli znaczenia. W zamian nachyliła się, by jak gdyby nigdy
nic go pocałować, mimowolnie uśmiechając się, kiedy jej nie odepchnął, po
chwili odwzajemniając pieszczotę.
– Coś ci pokażę – zadecydowała i nie czekając na
przyzwolenie, ujęła jego twarz w dłonie, próbując się skoncentrować.
Pamiętała, że zawsze miał mieszane uczucia, kiedy
wykorzystywała telepatię, dopuszczając go do swojego umysłu i pozwalając
na to, żeby ich emocje się ze sobą mieszały. Wiedziała, że w równym
stopniu go to intrygowało, co i zazwyczaj peszyło, stojąc w sprzeczności
z tym, co przyzwyczaił się czuć. Tak było i tym razem, bo na początku
drgnął, sprawiając wrażenie chętnego do protestów, kiedy poczuł jej mentalną
obecność, to jednak nie było w stanie zmusić Layli do tego, żeby się
wycofała. Nie, skoro czuła, że powinna postąpić w ten sposób, raz na
zawsze rozwiewając wątpliwości co do tego, czego tak naprawdę chciała. Chciała
mu udowodnić, że wcale nie towarzyszył jej lęk – ani strach, ani rodzaj
niechęci czy wątpliwości, których mógłby się po niej spodziewać. Być może s
jego perspektywy zachowywała się jak idiotka, ale nie dbała o to, skupiona
przede wszystkim na tym, że wiedziała, czego tak naprawdę chce.
Jak mogłoby być inaczej, skoro tak naprawdę otrzymała o wiele
więcej, niż mogłaby oczekiwać, zwłaszcza po tym, co zrobił jej ojciec? Pojęcie
męża, domu czy dzieci nigdy nie stanowiło czegoś, co byłoby dla niej
rzeczywiste. Jasne, chciała tego – chyba każda kobieta pragnęła tego rodzaju
stabilności, poczucia bezpieczeństwa – ale jak miałaby sobie wyobrazić coś
podobnego, skoro sama myśl o bliskości z jakimkolwiek mężczyzną
przyprawiała ją o mdłości? Jak miałaby myśleć o czymkolwiek, kiedy
wzdrygała się za każdym razem, kiedy komuś obcemu zdarzało się przypadkiem o nią
otrzeć albo chwycić za rękę i…?
Przestała o tym myśleć, skupiona tylko i wyłącznie
na obejmujących ją ramionach i wzajemnej bliskości. Ulżyło jej, kiedy tym
razem to Rufus przygarnął ją do siebie, miarowo kołysząc, a ostatecznie
samemu decydując się na pocałunek. Czuła się przy nim bezpiecznie, choć to
stwierdzenie nie po raz pierwszy wydawało się stać w sprzeczności do tego,
co wielokrotnie usiłował jej przekazać. Nigdy nie negowała tego, że był
niebezpieczny, a tym bardziej szalony, ale… z jej perspektywy to
stanowiło sprawę drugorzędną, zwłaszcza, że poznała go z zupełnie innej
strony. Miał w sobie człowieczeństwo, które dostrzegała i którym mimo
wszystko przez większość czasu się kierował, chociaż próbował udawać, że jest
inaczej. Cóż, ona wiedziała swoje i zamierzała się tego trzymać.
Nie
przypominała sobie, kiedy ostatnim razem mieli chociaż chwilę na to, żeby tak
po prostu się do siebie zbliżyć. Pomijając kilka wyjść, które zainicjowała w Seattle,
trudno było o prywatność, skoro zarówno dom Cullenów, jak i później
ten, który kupili Gabriel i Nessie, zwykle bywał pełen ewentualnego
towarzystwa. Po powrocie do Miasta Nocy zbytnio zadręczała się Isabeau, by
szukać ukojenia w jakiejkolwiek formie, ale teraz… I to wydawało jej
się dobre, nawet pomimo okoliczności, które mogłyby być zdecydowanie lepsze.
Liczyła się z tym, że w każdej chwili mogła wrócić Alessia, ale po
cichu liczyła na to, że dziewczyna nie miała takiego zamiaru, tym bardziej, że
wytrącenie Rufusa z równowagi mogłoby się skończyć… po prostu źle.
Nie była
pewna, jak długo trwali w ciszy, ale tym razem ta nie wydawała się Layli w najmniejszym
nawet stopniu niewłaściwa. Czuła się lepiej, wbrew wszystkiemu o wiele
spokojniejsza, choć nie sądziła, że to w ogóle będzie możliwe. Jakby tego
było mało, była gotowa przysiąc, że również Rufusowi ulżyło, chociaż ten jak
zwykle nie był chętny do zwierzeń i okazywania emocji. Mogła co najwyżej
zgadywać, choć sądząc po tym, jak kurczowo tulił ją do siebie, odpowiedź
wydawała się dość oczywista.
– W porządku?
– usłyszała tuż przy uchu i mimowolnie się wzdrygnęła, czując oddech na
policzku. – Mam na myśli… Nie mieliśmy czasami robić czegoś innego? – rzucił
nieco spiętym tonem Rufus. Mogła przewidzieć, że prędzej czy później będzie
chciał się wycofać, zwłaszcza przy takim natężeniu emocji.
– Mhm…
Powiedział mi ten, co z chęcią przegląda nie te książki, co trzeba –
rzuciła z przekąsem, wywracając oczami.
Udało mu
się uśmiechnąć, choć nawet wyczuwała w jego zachowaniu wyraźne napięcie i rezerwę.
To mimo wszystko wydało się Layli naturalne, tym bardziej, że już wcześnie
zorientowała się, ile znaczyło dla niego to, żeby zrozumiała jego wyjaśnienia
tak, jak mógłby tego oczekiwać. Bał się – co do tego nie miała złudzeń, chociaż
wampir w życiu by jej się do tego nie przyznał.
– Jak już
wspomniałem, sama radzisz sobie świetnie. A tak poza tym…
Cokolwiek
Rufus zamierzał jej jeszcze powiedzieć, ostatecznie nie miał po temu okazji.
Layla zesztywniała, kiedy panującą dotychczas ciszę, przerwał bez wątpienia
kobiecy wrzask – donośny, chociaż odległy i mający w sobie coś, co
skutecznie przyprawiło dziewczynę o dreszcze. Wyprostowała się niczym
struna, nasłuchując i niespokojnie rozglądając się dookoła, sama niepewna
tego, z której strony tak naprawdę dochodził dźwięk. Najwyraźniej
twierdza, dokładnie jak i tunele, miała to do siebie, że echo doskonale
niosło się korytarzami – zbyt długimi i poplątanymi, by z pomocą
hałasu tak po prostu się w nich odnaleźć, zwłaszcza nie znając terenu.
– Co do…? –
wyrwało jej się.
Spojrzała
na Rufusa, ale ten wydawał się spokojny, przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo
wyczuła, że również się spiął. Zauważyła to tym wyraźniej, że wampir wciąż
trzymał ją w ramionach, w odpowiedzi na hałas wzmacniający uścisk.
Miała ochotę wywróciła oczami, bo jeśli ktoś w tym miejscu powinien się
bać, to zdecydowanie ewentualny intruz jej, a nie odwrotnie.
– Nie
zostaniesz, jeśli cię o to poproszę, prawda? – Chociaż brzmiało to jak
pytanie, miała wrażenie, że Rufus raczej stwierdza fakt.
– Nie –
przyznała, a wampir westchnął.
– Świetnie
– rzucił z rozdrażnieniem. – Chociaż to może nawet lepiej. Trochę światła
zawsze się przyda – stwierdził, a Layla prychnęła.
– Teraz dla
odmiany zostałam latarką? – zapytała z powątpiewaniem, oswobadzając się z jego
uścisku, by móc poderwać się na równe nogi.
Obrzucił ją
zaciekawionym spojrzeniem, tym razem uśmiechając się w o wiele bardziej
naturalny i – a jakże! – nieco złośliwy sposób.
– Latarka
byłaby o wiele mniej męcząca – stwierdził, po czym jak gdyby nigdy nic
wyminął ją, ruszając ku wyjściu. – Chodź.
– A co
to niby miało…? – zaczęła, ale ostatecznie zamilkła. Chyba tak naprawdę nie
chciała tego wiedzieć.
Przyśpieszyła,
żeby móc dogonić go, kiedy oboje znaleźli się w ciemnym korytarzu. Jak
gdyby nigdy nic chwyciła go za rękę, nieswojo czując się w mroku tak
gęstym, że ledwo widziała zarys drogi przed sobą. Przywołała ogień, ale nawet
płomienie nie sprawiły, że poczuła się jakkolwiek lepiej, zwłaszcza, że na
korytarzu na powrót zapanowała nieprzenikniona cisza, która…
Cóż, do
czasu, chociaż tym razem głos doszedł z o wiele mniejszej odległości,
a Layli udało się rozróżnić poszczególne słowa.
– Victor,
debilu, zabiję cię! Przysięgam, że tym razem po prostu cię zabiję…!!!
Ich, dawno nie czytałam słodkości tej pary (No, poza powrotem do dawnych czasów:D ) urzekło mnie "znalazłabyś kogoś". Ja... pozostawię to bez komentarza ;)
OdpowiedzUsuń