Już raz przez to przechodził i bynajmniej
nie miał ochoty na powtórkę. Sam nie był pewien, dlaczego przez tyle czasu
zwlekał z przeprowadzeniem tej rozmowy, ale to nie miało znaczenia. Być
może podejrzewał, że Layla dostrzegała o wiele więcej, aniżeli raczyła
przyznać. Wręcz liczył na to, tym bardziej, że nigdy nie ukrywał przed nią, że
nie wszystkie jego działania i pomysły były dobre. Co prawda w tym
miejscu mogli równie dobrze podyskutować nad osobistym sposobem uznawania tego,
co właściwe i nie, ale podejrzewał, że nie doszliby do porozumienia. Już
kiedy prowadził tę rozmowę z Nessie, co było o tyle problematyczne,
że wtedy miał przed sobą roztrzęsioną, targaną hormonami młodą dziewczynę w zaawansowanej
ciąży, która nie miała prawa ot tak zrozumieć świata, który próbował jej
opisać. Dla niej pozostawało to abstrakcją, zresztą tak jak i dla Layli,
choć ta przecież była od Renesmee starsza – z tym, że Rufus szczerze
wątpił, żeby w tym przypadku to wystarczyło.
Zawahał się, aż nazbyt świadom tego, że wampirzyca właściwie
nie odrywała od niego wzroku. Wyprostowała się, układając rejestr na kolanach,
ale już nie poświęcając zapisanym w nim nazwiskom najmniejszej nawet
uwagi. Czekała, chociaż nie miał przy tym poczucia, że jest poirytowana taką
perspektywą. Dawała mu czas, zaskakująco wręcz spokojna i rozluźniona,
choć nie chciał posuwać się zbyt daleko w wyciąganiu poszczególnych
wniosków. Mógł tylko zgadywać, co takiego chodziło Layli po głowie, tym
bardziej, że go znała – a więc doskonale wiedziała, jak powinna prowadzić
rozmowę, żeby mieć szansę dowiedzieć się jak najwięcej. Miał zresztą wrażenie,
że przez lata, które spędzili razem, również jej sposób postrzegania
rzeczywistości uległ zmianie. To z kolei znaczyło mniej więcej tyle, że
potrafiła przynajmniej próbować zrozumieć naprawdę wiele, o wybaczaniu nie
wspominając. Fakt, że nie zabiła go za to, jak miały się sprawy z Dylanem i resztą
tych dzieciaków, które blisko wiek wcześniej polowały na nich w tunelach,
wydawał się wystarczającym dowodem.
Inną kwestią pozostawało to, że Layla poznała Isobel.
Wiedziała, jak daleko potrafiła posunąć się ta kobieta, co potrafiła i w jak
wprawny sposób potrafiła manipulować tymi, których uważała za mniej lub
bardziej potrzebnych. Ktoś, kto raz znalazł się pod wpływem pierwotnej – służył
jej z własnej woli lub… w mniej świadomy sposób – musiał zdawać sobie
sprawę z tego, że w przypadku Isobel nie wszystko było takie proste i oczywiste,
jak można by tego oczekiwać. To z kolei znaczyło, że z łatwością
można było się pogubić, jeśli zaś dodać do tego fakt, że jego pojęcie
moralności od zawsze było dość elastyczne…
– Dlaczego pytasz akurat teraz? – odezwał się w końcu,
starannie dobierając słowa. Wciąż wpatrywał się w żonę, próbując wyczytać
cokolwiek z wyrazu jej twarzy i spojrzenia, którym go obdarzyła.
– Nie ty zawsze powtarzałeś mi, żebym nigdy nie odpowiadała
pytaniem na pytanie?
Gdyby sytuacja była inna, może nawet zdołałby się uśmiechnąć.
– Nie łap mnie za słówka… Poza tym sama znowu mi to robisz –
zauważył przytomnie. – Ale to teraz najmniej istotne. Zastanawiam się po
prostu, czy masz jakiś konkretny powód…
– Wróciła – stwierdziła Layla takim tonem, jakby to była
najoczywistsza rzecz na świecie. – To znaczy… W zasadzie wcale nie
odeszła, ale wolałam tak myśleć, bo wtedy wszystko wydawało się prostsze. A ja
chciałam zapomnieć, przynajmniej na trochę, zwłaszcza dla Claire… – Urwała, po
czym wzruszyła ramionami. – Zastanawiałam się już wcześniej. Teraz to wróciło,
zwłaszcza kiedy słuchałam jak rozmawiasz z Beau i Alessią.
Nie mógł zaprzeczyć, że go zaskoczyła i to w jak
najbardziej pozytywnym sensie. Dedukowała, a to już o czymś znaczyło.
Nie byłby w stanie nie docenić tego, że nauczyła się zwracać uwagę na
szczegóły – drobiazgi, które zazwyczaj z łatwością umykały, nieważne jak
oczywiste by się nie wydawały. Miał wrażenie, że tego też nauczyła się przy
nim, choć nigdy nie zaprzeczał, że Layla była bystra. Wystarczająco, żeby
poświecenie czasu na uczenie jej, kiedy pojawiła się w laboratorium po raz
pierwszy, wydało mu się sensowne.
Wciąż o tym myślał, kiedy zauważył, że przez twarz
wampirzycy przemknął cień. Nie wyglądała na rozeźloną, ale równie dobrze mógł
się mylić, tym bardziej, że obdarzeni telepatycznymi zdolnościami Licavoli od
zawsze pozostawali doskonałymi aktorami.
– Jeśli nie chcesz mi powiedzieć, to… – zaczęła, ale nie
pozwolił jej dokończyć. Już raz próbował unikać odpowiedzi, kiedy pytała go o przeszłość
i dla żadnego z nich dobrze się to nie skończyło.
– Zamierzam ci powiedzieć, skoro tego chcesz – zapewnił
pośpiesznie. – Chociaż na razie jestem ciekaw, co sama o tym myślisz…
Byłaś przy Isobel wystarczająco długo, żeby dowiedzieć się o… pewnych sprawach
– dodał, a ona westchnęła.
– Zakładałam, że musiałeś ją znać jeszcze w tamtym
hotelu, kiedy… – zaczęła i zaraz urwała, w zamian rzucając mu wymowne
spojrzenie. Skinął głową, aż nazbyt świadom, który moment miała na myśli.
Trudno, żeby nie zapamiętał tego, że widzieli się po raz pierwszy od lat, a Claire
właściwie umierała mu na rękach. Rodzinne spotkania
wychodzą nam znakomicie, pomyślał z przekąsem, bynajmniej nie
zamierzając tego powtarzać. Problem polegał na tym, że takie sytuacje zwykle
nie zależały od żadnego z nich. – Niejako powiedziałeś mi, że jesteś
wrogiem królowej… A potem mi się przedstawiłeś i miałam wrażenie, że
już słyszałam twoje imię. Nie dlatego, że je zapomniałam i te wspomnienia
gdzieś tam były, ale po prostu w Niebiańskiej Rezydencji, chociaż to
musiał być przypadek. Nigdy nie byłam z nią blisko, zresztą mam wrażenie,
że mnie nie lubiła, bo nie wielbiłam jej tak jak Gabriel.
Ledwo powstrzymał się od kolejnego jakże uprzejmego
komentarza pod adresem swojego ulubionego szwagra.
Podejrzewał, że drażnienie Layli akurat teraz, kiedy rozmawiali na dość
wrażliwe tematy, byłoby jak prośba o to, żeby jednak oberwać, a na to
niekoniecznie miał ochotę.
– Cóż… Już dawno ustaliliśmy, że mam wyjątkowy talent do
zapadania innym w pamięć. – Uśmiechnął się nieco gorzko. – Zwykle w jak
najbardziej negatywnym sensie… Ale jeśli dobrze się zastanowić, ja i Kristin
niejaki prowadziliśmy podziemie, więc Isobel mogła mieć mnie za wroga z tego
powodu – zauważył, ale Layla pokręciła głową.
– O Kristin nikt nie mówił… A ja dobrze wiem, że
robiła więcej od ciebie, bo ty jak zwykle się dystansowałeś – powiedziała z przekonaniem.
Prychnął, nie mogąc się powstrzymać. – Zresztą to nie w twoim stylu. Mam
wrażenie, że chodzi o coś więcej, ale nie pytałam, bo…
– Bo? – zachęcił ją łagodnie, starając się ukryć
podenerwowanie.
Layla westchnęła, ale ostatecznie zdecydowała się dokończyć:
– Powiedziałam ci już kiedyś, że przeszłość niekoniecznie ma
dla mnie znaczenie. Zadręczałam się Rosą, bo mnie okłamywałeś, kiedy zaczęłam o nią
pytać. – Rzuciła mu znaczące spojrzenie. Zignorował je, mimochodem
zastanawiając się nad tym, czy wspominanie o tym, że jego teoretycznie była,
jak gdyby nic ucinała sobie pogawędki z Jocelyne. – Nie jestem głupia,
Rufus. Jasno dałeś mi do zrozumienia, że miewasz różne odloty… Chyba prościej było nie pytać, tym bardziej, że dla mnie liczy się to, co mamy teraz.
– I mam rozumieć, że patrzyłabyś przez palce na
przeszłość, niezależnie od tego, czego bym ci o niej nie powiedział? –
zapytał, nie kryjąc sceptycyzmu.
Niejednokrotnie próbował ją zrozumieć, tym bardziej, że
zawsze z uporem wracała, obojętna na to, że był dla niej niebezpieczny.
Teraz sprawy miały się inaczej, a on mógł uznać, że Layla i Claire
były jego człowieczeństwem, ale to nie zmieniało faktu, że zrobił wystarczająco
wiele nieprzewidywalnych rzeczy, by liczyć się z tym, że mogłaby mieć do
niego pretensje. Czasami miała, ale nie na tyle, żeby potrafić tak po prostu to
zakończyć. Prędzej czy później zawsze wracała, uparcie walcząc o coś, co
on sam pewnie by pogrzebał, gdyby doszedł do wniosku, że tak będzie dla niej
lepiej. Tak przynajmniej było kiedyś, bo zdążył przekonać się, że nie potrafił
się trzymać od Layli z daleka – gdyby było inaczej, nie wysiadywałby pod
jej oknem, kiedy pokłócili się po stracie dziecka, a tym bardziej nie
dotarłby do niej w chwili, w której wydawała na świat Claire.
W wielu kwestiach nie rozumiał ani jej, ani tym bardziej
uczuć, których sam doświadczał. Wciąż uważał, że stanowiły największą z możliwych
słabości, bo to była prawa. Ogłupiały, nakłaniając do popełniania głupstw,
które w innym wypadku na pewno nie przyszłyby mu do głowy. Cały paradoks
polegał na tym, że nawet wiedząc to, nie potrafił żałować ani poznania Layli,
ani tym bardziej tego, że mogłaby dać mu córkę. To samo w sobie wydawało
się skomplikowane, ale…
– Wiesz, że ja też nie jestem święta. Nie mówię teraz o tym,
że zapomniałam, tylko… Hm, Zespół Uderzeniowy. – Głos wampirzycy skutecznie
sprowadził go na ziemię, sprawiając, że Rufus na powrót skoncentrował na niej
całą uwagę. – Mówiłam ci o tym. Poza tym to ja zabiłam Dylana…
– Obawiam się, że musiałbym powiedzieć ci coś o wiele
gorszego od tego… I nie do usprawiedliwienia Syndromem Agresji – przyznał,
starannie wypowiadając poszczególne słowa.
– Gorszego nawet od tego, co zrobiłeś, kiedy Dylan…?
Skinął głową. Tylko nieznacznie, ale była w stanie to
zauważyć, bo jakimś cudem pobladła, choć nie sądził, że to możliwe przy
wiecznej gorączce. Wyraz jej twarzy nie uległ zmianie, ale odniósł wrażenie, że
to również kosztowało ją mnóstwo energii.
– Tak… troszeczkę – powiedział już na głos, chociaż
podejrzewał, że to niedopowiedzenie stulecia.
– Świetnie. – Potrząsnęła z niedowierzaniem głową. – Po
prostu cudownie. Uspokoiłeś mnie, wiesz? – dodała, nie szczędząc sobie ironii.
Wolał nie zastanawiać się nad tym, jak miała zareagować za
chwilę, o ile wciąż zamierzała słuchać. Przywykł do tego, że kiedy
zaczynała mieć problem z emocjami, zaczynała mówić – dużo i nie
zawsze z sensem, to jednak już dawno przestało robić na nim jakiekolwiek
wrażenie. Jeśli z kolei się nie mylił, za chwilę dopiero miał dać jej
powody do tego, żeby wyrzucać z siebie słowa w zawrotnym tempie.
Spojrzał na nią z powątpiewaniem, kiedy bez
jakiegokolwiek ostrzeżenia chwyciła go za rękę. Uścisk miała silny i przyjemnie
ciepły, co również nie było dla niego zaskoczeniem. Gdyby w grę wchodziła
rozmowa z kimkolwiek innym, chociażby obcą dziewczyną, nie czułby się
pewnie ze świadomością przebywania tak blisko kogoś, kto ot tak potrafił stać
się żywą pochodnią, ale w przypadku Layli mimo wszystko nie obawiał się o to,
że mogłaby go skrzywdzić. Jeśli to działało w ten sposób, pewnie już dawno
by go zabiła, chociaż…
– W porządku? – zaryzykował. Co prawda perspektywa
kontynuowania tej rozmowy nie napawała go entuzjazmem, ale nie zamierzał się
wycofywać. Powiedział Renesmee, bo tego wymagała sytuacja, z kolei Layla…
Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, ona po prostu miała prawo wiedzieć. –
Jeśli jednak nie chcesz słuchać… Zastanów się dobrze – dodał, a wampirzyca
spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Po co? Najwyżej ci przyłożę, ale nie za mocno, bo nie
zamierzam sama utknąć w tej bibliotece – zażartowała, chociaż wyszło jej
to dość marnie. – Poza tym… Mój brat jak idiota latał za Isobel blisko sto lat,
a jednak nadal się do niego odzywam. Nie sądzę, żebyś… – zaczęła i zaraz
urwała, kiedy dostrzegła jego wyraz twarzy. – O bogini, coś ty zrobił?
Nie odpowiedział od razu, aż nazbyt świadom tego, że to wcale
nie musiało być takie łatwe. Istniała dość istotna różnica pomiędzy wyznaniem
wszystkiego Nessie, a wytłumaczeniem Layli – a więc chociażby to, że
ta druga była wampirzycą. Z jego powodu.
Teoretycznie miała dość powodów, żeby zacząć go obwiniać.
– Rufus.
Nie
przypominał sobie, kiedy ostatnim razem zwracała się do tego w taki
sposób. To był ten ton, którego nie słyszał od bardzo dawna – na swój sposób
łagodny, niemalże troskliwy, co bynajmniej niczego nie ułatwiało, wręcz
uświadamiając mu, jak łatwo mógł wszystko zepsuć. Layla była ważna, poza tym
tracił ją wystarczająco wiele razy – najczęściej ze swojej winy – by mieć dość.
Jakby tego było mało, zwykle to ona wracała i jednak próbowała dalej,
chociaż również to musiało mieć swoje granice.
Wyczuł ruch, kiedy bez ostrzeżenia przesunęła się w jego
stronę – wystarczająco blisko, by nie pozostawić jej innego wyboru, oprócz
wzięcia jej w ramiona. Znowu to robiła – skutecznie wytrącała go z równowagi
tym, że jakimś cudem potrafiła być ufna jak dziecko, przynajmniej tymczasowo
nie obawiając się jego dotyku. Zawsze tak robiła, zachowując się, jakby nie
docierało do niej, że mógłby ją skrzywdzić – w mniej lub bardziej
przemyślany sposób.
– Powiedz mi – odezwała się ponownie i tym razem to
zabrzmiało bardziej jak rozkaz niż prośba. Chociaż ich spojrzenia się spotkały,
nie zdecydował się skomentować jej zachowania choćby słowem. – Cokolwiek to
jest…
Zawahał się,
ale ostatecznie ustąpił, zwłaszcza kiedy dla podkreślenia swoich słów ujęła
jego twarz w obie dłonie, zmuszając do tego, żeby spojrzał jej w oczy.
Wydawała się zdeterminowana, a skoro tak…
Cóż, skoro
tak bardzo tego chciała, mógł zrobić tylko jedno.
Layla
Była
przygotowana na naprawdę wiele, próbując przekonać samą siebie, że to tak
naprawdę nie ma znaczenia. Znała Rufusa i wiedziała, że jeśli już z jakiegoś
powodu się mieszał, zwlekając z odpowiedzią i wyglądając trochę jak
zagubione dziecko, które najchętniej poszukałoby najprostszej drogi ewakuacji,
nie ma co liczyć na przyjemną rozmowę o błahostkach. Zdążyła wielokrotnie
przekonać się, że tak jest i że jej mąż miał w zwyczaju wytrącić ją z równowagi
w coraz to bardziej zmyślny, zdecydowanie nieprzewidywalny sposób.
Naprawdę zdawała sobie z tego sprawę, poza tym nie okłamała go, kiedy
zapewniła, że przeszłość nie ma znaczenia – nie tak odległa, a przynajmniej
z jej perspektywy tak to wyglądało. Chciała wiedzieć dla formalności, tym
bardziej, że jako żona chyba miała do tego prawo, a tajemnice już raz omal
nie doprowadziły ją do szału.
Wahał się o wiele dłużej niż wtedy, gdy całe lata
wcześniej rozmawiali o Rosie. Wtedy był udręczony, poza tym spoglądał na
nią w sposób sugerujący, że brał po uwagę to, że mogłaby uciec, zbyt
przerażona tym, co się wydarzyło. Wtedy tego nie zrobiła i teraz również
nie zamierzała, raz po raz powtarzając sobie, że to nie miałoby sensu. Jasne,
że mogłaby go rozliczać z czegoś sprzed całych wieków, gdyby tylko
zechciała. Mogłaby, ale gdzie byłby w tym sens, skoro wtedy nawet się nie
znali? Wiedziała, jak wiele zależało od czasem naprawdę błahych decyzji, poza
tym znała Rufusa, spodziewając się po nim dosłownie wszystkiego. Próba ukarania
go za coś, co wydarzyło się tak dawno, że nie była w stanie sobie tego
wyobrazić, byłaby najgorszym, co mogłaby zrobić, ale mimo wszystko…
Zdecydowanie nie wzięła pod uwagę czegoś takiego.
Właściwie nie była pewna, w którym momencie w końcu
jej uległ i jednak zacząć mówić. Nie przypominała sobie również, kiedy tak
naprawdę dołączył do niej na fotelu, pozwalając żeby usiadła mu na kolanach,
wciąż z uporem się do niego tuląc – prawie jak wtedy, kiedy rozmawiali o Rosie,
a ona wciąż była roztrzęsiona z powodu tego, że chwilę wcześniej
miała w planach królobójstwo. Tym razem również zaczęła dygotać, chociaż
to zdecydowanie nie miało związku ani z panującym w twierdzy chłodem,
ani z faktem, że Rufus w którymś momencie zaczął kreślić jakieś
bliżej nieokreślone na jej ramieniu, byleby zająć czymś uwagę.
Niejednokrotnie rozmawiali i słyszała w jego głosie
fascynację, zwłaszcza kiedy opowiadał o czymś dopiero co poznanym. Tym
razem było inaczej, a ona miała wrażenie, że słucha bajki – o ile coś
tak okrutnego można było określić tym mianem. Tak czy inaczej, słuchała i nie
była w stanie uwierzyć, że pewne rzeczy naprawdę mogłyby mieć miejsce, nie
wspominając o tym, że niejako działyby się na jego oczach. Nie mogła nawet
wyobrazić sobie, że miałby mówić o rzeczach realnych, na dodatek takich,
które wpływały na nią tym intensywniej, że potrafiła wyobrazić sobie, co
takiego czuły zmuszone rodzić wampirze dzieci kobiety. Sądziła, że nie ma nic
gorszego od tego, czego doświadczyła ze strony Marco, ale teraz…
Cóż, myliła się.
Najgorsze w tym wszystkim pozostawało to, że mu
wierzyła. Mogła chcieć zaprzeczyć prawdziwości historii, próbując udawać, że to
jakaś straszna opowiastka, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że
tak nie było. Zbyt wiele z tego, co mówił Rufus, pasowało do Isobel, nie
wspominając o tym, że sama dopiero co zwróciła uwagę na znaczny wzrost
populacji pół-wampirów. W gruncie rzeczy materialny dowód na to, że mówił
prawdę, wciąż miała na kolanach, choć unikała spoglądania na wciąż otwarty
rejestr. Nie, skoro zapisane tam imiona nagle nabrały dla niej zupełnie innego,
bardziej upiornego znaczenia.
Starała się zachować spokój, chcąc wysłuchać wszystkiego.
To było trudne i przekonała się o tym po raz kolejny z chwilą, w której
doszedł do Loreny. Nawet nie drgnęła, słysząc imię martwej od lat przyjaciółki,
ale w rzeczywistości wszystko w niej aż krzyczało, tym bardziej, że
zaczęła podejrzewać, dokąd to zmierzało. Być może wiedziała od samego początku,
mogąc przez lata obserwować to, jak wiele Rufus był w stanie poświęcić dla
nauki. Chwilami ją tym przerażał, poza tym nauczył się kontrolować, odkąd ją
poznał, ale fakt pozostawał faktem.
Nie chciała go oceniać, choć już na wstępie zasygnalizował
jej, że będzie mała na to ochotę. Broniła się przed tym, uparcie się do niego
tuląc i pozwalając na to, żeby ją obejmował. Dzięki temu to wydawało się
łatwiejsze, a Layla czuła się bezpieczna, nie po raz pierwszy zresztą
odnajdując spokój właśnie dlatego, że ją przytulał – tak jak chociażby po tym,
jak budziła się z krzykiem, kiedy znowu zaczynały dręczyć ją dawno
zapomniane koszmary. Cokolwiek miałby jej do powiedzenia, naprawdę nie miało
znaczenia, ale…
A potem doszedł do tej części, której najbardziej się
obawiała i cały wysiłek, który wkładała w to, żeby zachować
obojętność, ostatecznie trafił szlag.
Najbardziej szalone w tym wszystkim wydawało jej się
to, że nie była zaskoczona. To był tak, jakby od samego początku wiedziała,
teraz otrzymując jednoznaczny, spójny obraz tego, co mogła zaobserwować przez
lata. Pamiętała jego determinację i to, jak zadręczał się, nie mogąc
znaleźć odpowiedzi na pytania, które dręczyły ich w związku z wirusem
i całym procesem przemiany. Kiedy mówił, to brzmiało tak, jakby opowiadał o czymś
sobie dobrze znanym, chociaż wtedy nie pamiętał, więc nie mógł zdawać sobie z tego
sprawy. Nigdy nie zaprzeczała temu, że miał w sobie równie wiele z geniusza,
co i szaleńca, a to, co powiedział jej w tamtej chwili, było
niczym uzupełnienie całości – potwierdzenie, którego nigdy tak naprawdę nie
oczekiwała, choć to prędzej czy później musiało nadejść.
Nie od razu zorientowała się, kiedy zamilkł. Dopiero kiedy
cisza zaczęła dzwonić jej w uszach, uświadomiła sobie, że już od dłuższej
chwili tkwili w milczeniu, a ona bezmyślnie wpatrywała się w przestrzeń.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, po czym otarła twarz, zaskoczona śladami wilgoci
na policzkach. Płakała? Jak długo? Nie miała pojęcia, to zresztą stanowiło dla
niej najmniej istotną kwestię, tym bardziej, że nigdy nie wstydziła się
okazywać słabości przy nimi.
Czuła, że powinna coś powiedzieć, ale nie była w stanie.
Tkwiła w bezruchu, wciąż ufnie się do niego tuląc i czując…
dominującą pustkę, której w żaden sposób nie potrafiła usprawiedliwić. To
wszystko było skomplikowane, niespodziewane i… tak bardzo abstrakcyjne.
Ale jednak prawdziwe. Najbardziej przerażało ją właśnie to,
że mogłoby być…
– Laylo?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz