10 grudnia 2016

Trzydzieści trzy

Już raz przez to przechodził i bynajmniej nie miał ochoty na powtórkę. Sam nie był pewien, dlaczego przez tyle czasu zwlekał z przeprowadzeniem tej rozmowy, ale to nie miało znaczenia. Być może podejrzewał, że Layla dostrzegała o wiele więcej, aniżeli raczyła przyznać. Wręcz liczył na to, tym bardziej, że nigdy nie ukrywał przed nią, że nie wszystkie jego działania i pomysły były dobre. Co prawda w tym miejscu mogli równie dobrze podyskutować nad osobistym sposobem uznawania tego, co właściwe i nie, ale podejrzewał, że nie doszliby do porozumienia. Już kiedy prowadził tę rozmowę z Nessie, co było o tyle problematyczne, że wtedy miał przed sobą roztrzęsioną, targaną hormonami młodą dziewczynę w zaawansowanej ciąży, która nie miała prawa ot tak zrozumieć świata, który próbował jej opisać. Dla niej pozostawało to abstrakcją, zresztą tak jak i dla Layli, choć ta przecież była od Renesmee starsza – z tym, że Rufus szczerze wątpił, żeby w tym przypadku to wystarczyło.
Zawahał się, aż nazbyt świadom tego, że wampirzyca właściwie nie odrywała od niego wzroku. Wyprostowała się, układając rejestr na kolanach, ale już nie poświęcając zapisanym w nim nazwiskom najmniejszej nawet uwagi. Czekała, chociaż nie miał przy tym poczucia, że jest poirytowana taką perspektywą. Dawała mu czas, zaskakująco wręcz spokojna i rozluźniona, choć nie chciał posuwać się zbyt daleko w wyciąganiu poszczególnych wniosków. Mógł tylko zgadywać, co takiego chodziło Layli po głowie, tym bardziej, że go znała – a więc doskonale wiedziała, jak powinna prowadzić rozmowę, żeby mieć szansę dowiedzieć się jak najwięcej. Miał zresztą wrażenie, że przez lata, które spędzili razem, również jej sposób postrzegania rzeczywistości uległ zmianie. To z kolei znaczyło mniej więcej tyle, że potrafiła przynajmniej próbować zrozumieć naprawdę wiele, o wybaczaniu nie wspominając. Fakt, że nie zabiła go za to, jak miały się sprawy z Dylanem i resztą tych dzieciaków, które blisko wiek wcześniej polowały na nich w tunelach, wydawał się wystarczającym dowodem.
Inną kwestią pozostawało to, że Layla poznała Isobel. Wiedziała, jak daleko potrafiła posunąć się ta kobieta, co potrafiła i w jak wprawny sposób potrafiła manipulować tymi, których uważała za mniej lub bardziej potrzebnych. Ktoś, kto raz znalazł się pod wpływem pierwotnej – służył jej z własnej woli lub… w mniej świadomy sposób – musiał zdawać sobie sprawę z tego, że w przypadku Isobel nie wszystko było takie proste i oczywiste, jak można by tego oczekiwać. To z kolei znaczyło, że z łatwością można było się pogubić, jeśli zaś dodać do tego fakt, że jego pojęcie moralności od zawsze było dość elastyczne…
– Dlaczego pytasz akurat teraz? – odezwał się w końcu, starannie dobierając słowa. Wciąż wpatrywał się w żonę, próbując wyczytać cokolwiek z wyrazu jej twarzy i spojrzenia, którym go obdarzyła.
– Nie ty zawsze powtarzałeś mi, żebym nigdy nie odpowiadała pytaniem na pytanie?
Gdyby sytuacja była inna, może nawet zdołałby się uśmiechnąć.
– Nie łap mnie za słówka… Poza tym sama znowu mi to robisz – zauważył przytomnie. – Ale to teraz najmniej istotne. Zastanawiam się po prostu, czy masz jakiś konkretny powód…
– Wróciła – stwierdziła Layla takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – To znaczy… W zasadzie wcale nie odeszła, ale wolałam tak myśleć, bo wtedy wszystko wydawało się prostsze. A ja chciałam zapomnieć, przynajmniej na trochę, zwłaszcza dla Claire… – Urwała, po czym wzruszyła ramionami. – Zastanawiałam się już wcześniej. Teraz to wróciło, zwłaszcza kiedy słuchałam jak rozmawiasz z Beau i Alessią.
Nie mógł zaprzeczyć, że go zaskoczyła i to w jak najbardziej pozytywnym sensie. Dedukowała, a to już o czymś znaczyło. Nie byłby w stanie nie docenić tego, że nauczyła się zwracać uwagę na szczegóły – drobiazgi, które zazwyczaj z łatwością umykały, nieważne jak oczywiste by się nie wydawały. Miał wrażenie, że tego też nauczyła się przy nim, choć nigdy nie zaprzeczał, że Layla była bystra. Wystarczająco, żeby poświecenie czasu na uczenie jej, kiedy pojawiła się w laboratorium po raz pierwszy, wydało mu się sensowne.
Wciąż o tym myślał, kiedy zauważył, że przez twarz wampirzycy przemknął cień. Nie wyglądała na rozeźloną, ale równie dobrze mógł się mylić, tym bardziej, że obdarzeni telepatycznymi zdolnościami Licavoli od zawsze pozostawali doskonałymi aktorami.
– Jeśli nie chcesz mi powiedzieć, to… – zaczęła, ale nie pozwolił jej dokończyć. Już raz próbował unikać odpowiedzi, kiedy pytała go o przeszłość i dla żadnego z nich dobrze się to nie skończyło.
– Zamierzam ci powiedzieć, skoro tego chcesz – zapewnił pośpiesznie. – Chociaż na razie jestem ciekaw, co sama o tym myślisz… Byłaś przy Isobel wystarczająco długo, żeby dowiedzieć się o… pewnych sprawach – dodał, a ona westchnęła.
– Zakładałam, że musiałeś ją znać jeszcze w tamtym hotelu, kiedy… – zaczęła i zaraz urwała, w zamian rzucając mu wymowne spojrzenie. Skinął głową, aż nazbyt świadom, który moment miała na myśli. Trudno, żeby nie zapamiętał tego, że widzieli się po raz pierwszy od lat, a Claire właściwie umierała mu na rękach. Rodzinne spotkania wychodzą nam znakomicie, pomyślał z przekąsem, bynajmniej nie zamierzając tego powtarzać. Problem polegał na tym, że takie sytuacje zwykle nie zależały od żadnego z nich. – Niejako powiedziałeś mi, że jesteś wrogiem królowej… A potem mi się przedstawiłeś i miałam wrażenie, że już słyszałam twoje imię. Nie dlatego, że je zapomniałam i te wspomnienia gdzieś tam były, ale po prostu w Niebiańskiej Rezydencji, chociaż to musiał być przypadek. Nigdy nie byłam z nią blisko, zresztą mam wrażenie, że mnie nie lubiła, bo nie wielbiłam jej tak jak Gabriel.
Ledwo powstrzymał się od kolejnego jakże uprzejmego komentarza pod adresem swojego ulubionego szwagra. Podejrzewał, że drażnienie Layli akurat teraz, kiedy rozmawiali na dość wrażliwe tematy, byłoby jak prośba o to, żeby jednak oberwać, a na to niekoniecznie miał ochotę.
– Cóż… Już dawno ustaliliśmy, że mam wyjątkowy talent do zapadania innym w pamięć. – Uśmiechnął się nieco gorzko. – Zwykle w jak najbardziej negatywnym sensie… Ale jeśli dobrze się zastanowić, ja i Kristin niejaki prowadziliśmy podziemie, więc Isobel mogła mieć mnie za wroga z tego powodu – zauważył, ale Layla pokręciła głową.
– O Kristin nikt nie mówił… A ja dobrze wiem, że robiła więcej od ciebie, bo ty jak zwykle się dystansowałeś – powiedziała z przekonaniem. Prychnął, nie mogąc się powstrzymać. – Zresztą to nie w twoim stylu. Mam wrażenie, że chodzi o coś więcej, ale nie pytałam, bo…
– Bo? – zachęcił ją łagodnie, starając się ukryć podenerwowanie.
Layla westchnęła, ale ostatecznie zdecydowała się dokończyć:
– Powiedziałam ci już kiedyś, że przeszłość niekoniecznie ma dla mnie znaczenie. Zadręczałam się Rosą, bo mnie okłamywałeś, kiedy zaczęłam o nią pytać. – Rzuciła mu znaczące spojrzenie. Zignorował je, mimochodem zastanawiając się nad tym, czy wspominanie o tym, że jego teoretycznie była, jak gdyby nic ucinała sobie pogawędki z Jocelyne. – Nie jestem głupia, Rufus. Jasno dałeś mi do zrozumienia, że miewasz różne odloty… Chyba prościej było nie pytać, tym bardziej, że dla mnie liczy się to, co mamy teraz.
– I mam rozumieć, że patrzyłabyś przez palce na przeszłość, niezależnie od tego, czego bym ci o niej nie powiedział? – zapytał, nie kryjąc sceptycyzmu.
Niejednokrotnie próbował ją zrozumieć, tym bardziej, że zawsze z uporem wracała, obojętna na to, że był dla niej niebezpieczny. Teraz sprawy miały się inaczej, a on mógł uznać, że Layla i Claire były jego człowieczeństwem, ale to nie zmieniało faktu, że zrobił wystarczająco wiele nieprzewidywalnych rzeczy, by liczyć się z tym, że mogłaby mieć do niego pretensje. Czasami miała, ale nie na tyle, żeby potrafić tak po prostu to zakończyć. Prędzej czy później zawsze wracała, uparcie walcząc o coś, co on sam pewnie by pogrzebał, gdyby doszedł do wniosku, że tak będzie dla niej lepiej. Tak przynajmniej było kiedyś, bo zdążył przekonać się, że nie potrafił się trzymać od Layli z daleka – gdyby było inaczej, nie wysiadywałby pod jej oknem, kiedy pokłócili się po stracie dziecka, a tym bardziej nie dotarłby do niej w chwili, w której wydawała na świat Claire.
W wielu kwestiach nie rozumiał ani jej, ani tym bardziej uczuć, których sam doświadczał. Wciąż uważał, że stanowiły największą z możliwych słabości, bo to była prawa. Ogłupiały, nakłaniając do popełniania głupstw, które w innym wypadku na pewno nie przyszłyby mu do głowy. Cały paradoks polegał na tym, że nawet wiedząc to, nie potrafił żałować ani poznania Layli, ani tym bardziej tego, że mogłaby dać mu córkę. To samo w sobie wydawało się skomplikowane, ale…
– Wiesz, że ja też nie jestem święta. Nie mówię teraz o tym, że zapomniałam, tylko… Hm, Zespół Uderzeniowy. – Głos wampirzycy skutecznie sprowadził go na ziemię, sprawiając, że Rufus na powrót skoncentrował na niej całą uwagę. – Mówiłam ci o tym. Poza tym to ja zabiłam Dylana…
– Obawiam się, że musiałbym powiedzieć ci coś o wiele gorszego od tego… I nie do usprawiedliwienia Syndromem Agresji – przyznał, starannie wypowiadając poszczególne słowa.
– Gorszego nawet od tego, co zrobiłeś, kiedy Dylan…?
Skinął głową. Tylko nieznacznie, ale była w stanie to zauważyć, bo jakimś cudem pobladła, choć nie sądził, że to możliwe przy wiecznej gorączce. Wyraz jej twarzy nie uległ zmianie, ale odniósł wrażenie, że to również kosztowało ją mnóstwo energii.
– Tak… troszeczkę – powiedział już na głos, chociaż podejrzewał, że to niedopowiedzenie stulecia.
– Świetnie. – Potrząsnęła z niedowierzaniem głową. – Po prostu cudownie. Uspokoiłeś mnie, wiesz? – dodała, nie szczędząc sobie ironii.
Wolał nie zastanawiać się nad tym, jak miała zareagować za chwilę, o ile wciąż zamierzała słuchać. Przywykł do tego, że kiedy zaczynała mieć problem z emocjami, zaczynała mówić – dużo i nie zawsze z sensem, to jednak już dawno przestało robić na nim jakiekolwiek wrażenie. Jeśli z kolei się nie mylił, za chwilę dopiero miał dać jej powody do tego, żeby wyrzucać z siebie słowa w zawrotnym tempie.
Spojrzał na nią z powątpiewaniem, kiedy bez jakiegokolwiek ostrzeżenia chwyciła go za rękę. Uścisk miała silny i przyjemnie ciepły, co również nie było dla niego zaskoczeniem. Gdyby w grę wchodziła rozmowa z kimkolwiek innym, chociażby obcą dziewczyną, nie czułby się pewnie ze świadomością przebywania tak blisko kogoś, kto ot tak potrafił stać się żywą pochodnią, ale w przypadku Layli mimo wszystko nie obawiał się o to, że mogłaby go skrzywdzić. Jeśli to działało w ten sposób, pewnie już dawno by go zabiła, chociaż…
– W porządku? – zaryzykował. Co prawda perspektywa kontynuowania tej rozmowy nie napawała go entuzjazmem, ale nie zamierzał się wycofywać. Powiedział Renesmee, bo tego wymagała sytuacja, z kolei Layla… Jeśli dobrze się nad tym zastanowić, ona po prostu miała prawo wiedzieć. – Jeśli jednak nie chcesz słuchać… Zastanów się dobrze – dodał, a wampirzyca spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Po co? Najwyżej ci przyłożę, ale nie za mocno, bo nie zamierzam sama utknąć w tej bibliotece – zażartowała, chociaż wyszło jej to dość marnie. – Poza tym… Mój brat jak idiota latał za Isobel blisko sto lat, a jednak nadal się do niego odzywam. Nie sądzę, żebyś… – zaczęła i zaraz urwała, kiedy dostrzegła jego wyraz twarzy. – O bogini, coś ty zrobił?
Nie odpowiedział od razu, aż nazbyt świadom tego, że to wcale nie musiało być takie łatwe. Istniała dość istotna różnica pomiędzy wyznaniem wszystkiego Nessie, a wytłumaczeniem Layli – a więc chociażby to, że ta druga była wampirzycą. Z jego powodu.
Teoretycznie miała dość powodów, żeby zacząć go obwiniać.
– Rufus.
Nie przypominał sobie, kiedy ostatnim razem zwracała się do tego w taki sposób. To był ten ton, którego nie słyszał od bardzo dawna – na swój sposób łagodny, niemalże troskliwy, co bynajmniej niczego nie ułatwiało, wręcz uświadamiając mu, jak łatwo mógł wszystko zepsuć. Layla była ważna, poza tym tracił ją wystarczająco wiele razy – najczęściej ze swojej winy – by mieć dość. Jakby tego było mało, zwykle to ona wracała i jednak próbowała dalej, chociaż również to musiało mieć swoje granice.
Wyczuł ruch, kiedy bez ostrzeżenia przesunęła się w jego stronę – wystarczająco blisko, by nie pozostawić jej innego wyboru, oprócz wzięcia jej w ramiona. Znowu to robiła – skutecznie wytrącała go z równowagi tym, że jakimś cudem potrafiła być ufna jak dziecko, przynajmniej tymczasowo nie obawiając się jego dotyku. Zawsze tak robiła, zachowując się, jakby nie docierało do niej, że mógłby ją skrzywdzić – w mniej lub bardziej przemyślany sposób.
– Powiedz mi – odezwała się ponownie i tym razem to zabrzmiało bardziej jak rozkaz niż prośba. Chociaż ich spojrzenia się spotkały, nie zdecydował się skomentować jej zachowania choćby słowem. – Cokolwiek to jest…
Zawahał się, ale ostatecznie ustąpił, zwłaszcza kiedy dla podkreślenia swoich słów ujęła jego twarz w obie dłonie, zmuszając do tego, żeby spojrzał jej w oczy. Wydawała się zdeterminowana, a skoro tak…
Cóż, skoro tak bardzo tego chciała, mógł zrobić tylko jedno.
Layla
Była przygotowana na naprawdę wiele, próbując przekonać samą siebie, że to tak naprawdę nie ma znaczenia. Znała Rufusa i wiedziała, że jeśli już z jakiegoś powodu się mieszał, zwlekając z odpowiedzią i wyglądając trochę jak zagubione dziecko, które najchętniej poszukałoby najprostszej drogi ewakuacji, nie ma co liczyć na przyjemną rozmowę o błahostkach. Zdążyła wielokrotnie przekonać się, że tak jest i że jej mąż miał w zwyczaju wytrącić ją z równowagi w coraz to bardziej zmyślny, zdecydowanie nieprzewidywalny sposób. Naprawdę zdawała sobie z tego sprawę, poza tym nie okłamała go, kiedy zapewniła, że przeszłość nie ma znaczenia – nie tak odległa, a przynajmniej z jej perspektywy tak to wyglądało. Chciała wiedzieć dla formalności, tym bardziej, że jako żona chyba miała do tego prawo, a tajemnice już raz omal nie doprowadziły ją do szału.
Wahał się o wiele dłużej niż wtedy, gdy całe lata wcześniej rozmawiali o Rosie. Wtedy był udręczony, poza tym spoglądał na nią w sposób sugerujący, że brał po uwagę to, że mogłaby uciec, zbyt przerażona tym, co się wydarzyło. Wtedy tego nie zrobiła i teraz również nie zamierzała, raz po raz powtarzając sobie, że to nie miałoby sensu. Jasne, że mogłaby go rozliczać z czegoś sprzed całych wieków, gdyby tylko zechciała. Mogłaby, ale gdzie byłby w tym sens, skoro wtedy nawet się nie znali? Wiedziała, jak wiele zależało od czasem naprawdę błahych decyzji, poza tym znała Rufusa, spodziewając się po nim dosłownie wszystkiego. Próba ukarania go za coś, co wydarzyło się tak dawno, że nie była w stanie sobie tego wyobrazić, byłaby najgorszym, co mogłaby zrobić, ale mimo wszystko…
Zdecydowanie nie wzięła pod uwagę czegoś takiego.
Właściwie nie była pewna, w którym momencie w końcu jej uległ i jednak zacząć mówić. Nie przypominała sobie również, kiedy tak naprawdę dołączył do niej na fotelu, pozwalając żeby usiadła mu na kolanach, wciąż z uporem się do niego tuląc – prawie jak wtedy, kiedy rozmawiali o Rosie, a ona wciąż była roztrzęsiona z powodu tego, że chwilę wcześniej miała w planach królobójstwo. Tym razem również zaczęła dygotać, chociaż to zdecydowanie nie miało związku ani z panującym w twierdzy chłodem, ani z faktem, że Rufus w którymś momencie zaczął kreślić jakieś bliżej nieokreślone na jej ramieniu, byleby zająć czymś uwagę.
Niejednokrotnie rozmawiali i słyszała w jego głosie fascynację, zwłaszcza kiedy opowiadał o czymś dopiero co poznanym. Tym razem było inaczej, a ona miała wrażenie, że słucha bajki – o ile coś tak okrutnego można było określić tym mianem. Tak czy inaczej, słuchała i nie była w stanie uwierzyć, że pewne rzeczy naprawdę mogłyby mieć miejsce, nie wspominając o tym, że niejako działyby się na jego oczach. Nie mogła nawet wyobrazić sobie, że miałby mówić o rzeczach realnych, na dodatek takich, które wpływały na nią tym intensywniej, że potrafiła wyobrazić sobie, co takiego czuły zmuszone rodzić wampirze dzieci kobiety. Sądziła, że nie ma nic gorszego od tego, czego doświadczyła ze strony Marco, ale teraz…
Cóż, myliła się.
Najgorsze w tym wszystkim pozostawało to, że mu wierzyła. Mogła chcieć zaprzeczyć prawdziwości historii, próbując udawać, że to jakaś straszna opowiastka, ale doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że tak nie było. Zbyt wiele z tego, co mówił Rufus, pasowało do Isobel, nie wspominając o tym, że sama dopiero co zwróciła uwagę na znaczny wzrost populacji pół-wampirów. W gruncie rzeczy materialny dowód na to, że mówił prawdę, wciąż miała na kolanach, choć unikała spoglądania na wciąż otwarty rejestr. Nie, skoro zapisane tam imiona nagle nabrały dla niej zupełnie innego, bardziej upiornego znaczenia.
Starała się zachować spokój, chcąc wysłuchać wszystkiego. To było trudne i przekonała się o tym po raz kolejny z chwilą, w której doszedł do Loreny. Nawet nie drgnęła, słysząc imię martwej od lat przyjaciółki, ale w rzeczywistości wszystko w niej aż krzyczało, tym bardziej, że zaczęła podejrzewać, dokąd to zmierzało. Być może wiedziała od samego początku, mogąc przez lata obserwować to, jak wiele Rufus był w stanie poświęcić dla nauki. Chwilami ją tym przerażał, poza tym nauczył się kontrolować, odkąd ją poznał, ale fakt pozostawał faktem.
Nie chciała go oceniać, choć już na wstępie zasygnalizował jej, że będzie mała na to ochotę. Broniła się przed tym, uparcie się do niego tuląc i pozwalając na to, żeby ją obejmował. Dzięki temu to wydawało się łatwiejsze, a Layla czuła się bezpieczna, nie po raz pierwszy zresztą odnajdując spokój właśnie dlatego, że ją przytulał – tak jak chociażby po tym, jak budziła się z krzykiem, kiedy znowu zaczynały dręczyć ją dawno zapomniane koszmary. Cokolwiek miałby jej do powiedzenia, naprawdę nie miało znaczenia, ale…
A potem doszedł do tej części, której najbardziej się obawiała i cały wysiłek, który wkładała w to, żeby zachować obojętność, ostatecznie trafił szlag.
Najbardziej szalone w tym wszystkim wydawało jej się to, że nie była zaskoczona. To był tak, jakby od samego początku wiedziała, teraz otrzymując jednoznaczny, spójny obraz tego, co mogła zaobserwować przez lata. Pamiętała jego determinację i to, jak zadręczał się, nie mogąc znaleźć odpowiedzi na pytania, które dręczyły ich w związku z wirusem i całym procesem przemiany. Kiedy mówił, to brzmiało tak, jakby opowiadał o czymś sobie dobrze znanym, chociaż wtedy nie pamiętał, więc nie mógł zdawać sobie z tego sprawy. Nigdy nie zaprzeczała temu, że miał w sobie równie wiele z geniusza, co i szaleńca, a to, co powiedział jej w tamtej chwili, było niczym uzupełnienie całości – potwierdzenie, którego nigdy tak naprawdę nie oczekiwała, choć to prędzej czy później musiało nadejść.
Nie od razu zorientowała się, kiedy zamilkł. Dopiero kiedy cisza zaczęła dzwonić jej w uszach, uświadomiła sobie, że już od dłuższej chwili tkwili w milczeniu, a ona bezmyślnie wpatrywała się w przestrzeń. Zamrugała nieco nieprzytomnie, po czym otarła twarz, zaskoczona śladami wilgoci na policzkach. Płakała? Jak długo? Nie miała pojęcia, to zresztą stanowiło dla niej najmniej istotną kwestię, tym bardziej, że nigdy nie wstydziła się okazywać słabości przy nimi.
Czuła, że powinna coś powiedzieć, ale nie była w stanie. Tkwiła w bezruchu, wciąż ufnie się do niego tuląc i czując… dominującą pustkę, której w żaden sposób nie potrafiła usprawiedliwić. To wszystko było skomplikowane, niespodziewane i… tak bardzo abstrakcyjne.
Ale jednak prawdziwe. Najbardziej przerażało ją właśnie to, że mogłoby być…
– Laylo?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa