Elena
Początkowo nie zrozumiała,
zdolna co najwyżej wpatrywać się w Rafaela, czekając na jakąkolwiek dalszą
część jego wypowiedzi. Dopiero kiedy pochwyciła jego znaczące spojrzenie,
wszystko z wolna zaczęło układać się jej w głowie, chociaż to nadal
nie tłumaczyło niczego, a już zwłaszcza tego, co próbował zasugerować.
– Ja… Co
takiego? – wrzuciła z siebie na wydechu.
Demon z wolna
podszedł bliżej, nawet na krótką chwilę nie odrywając od niej wzroku. Cokolwiek
w tamtej chwili myślał, pozostawało dla niej zagadką.
– Nie
jestem pewien, ale najpewniej… Zmarli nie wracają, Eleno – zauważył niemalże
łagodnym tonem. – Nie w naturalny sposób, jeśli wiesz, co mam na myśli –
dodał, a ona z niedowierzaniem potrząsnęła głową.
– Więc nie
jestem sobą… No, nie do końca – dopowiedziała, starannie dobierając słowa. –
Mówisz, że jesteśmy teraz, podobni, ale… – Urwała, sama niepewna tego, czy w ogóle
chciała dokończyć tę myśli.
– Moja
krew, moja dusza… A w twój powrót wtrąciła się sama Ciemność.
Interpretuj to jak chcesz – zaproponował, ale i tak omal się nie
zakrztusiła.
– To
znaczy, że… – Otworzyła i zaraz zamknęła usta, coraz bardziej oszołomiona.
Wiedziała, że wszystko jest inne, ale kiedy mówił teraz… – Jasna cholera,
zrobiłeś ze mnie demona czy jak?! – naskoczyła na niego, zrywając się tak
gwałtownie, że dotychczas obejmująca ją Esme musiała w popłochu się
odsunąć, żeby przypadkiem nie oberwać.
Rzuciła
mamie przepraszające spojrzenie, ale prawie natychmiast cała jej uwaga
skoncentrowała się na Rafaelu. Bez trudu przemieściła się wystarczająco szybko,
by dosłownie zmaterializować się przed nieśmiertelnym, przez krótką chwilę
mając ochotę rzucić się na niego z pięściami, chociaż to zdecydowanie nie
byłoby dobrym pomysłem. Czuła, że się trzęsie, wytrącona z równowagi w stopniu
niemniejszym, co i z chwilą, w której uprzytomniła sobie, że
Isobel rozkazała jej zabicie osób, które pozostawały dla niej ważne. Rafa
westchnął, spoglądając na nią w sposób co najmniej pobłażliwy, co pewnie
znaczyło, że spodziewał się takiej reakcji, nie wspominając o tym, że z jego
perspektywy nie stanowiła najmniejszego nawet zagrożenia. No cóż, oczywiście – w końcu
pozostawała niedoświadczonym, drażniącym go demonem, który…
Nie, to
zdecydowanie nie brzmiało dobrze. Co więcej, przecież nie mogło być prawdziwe, a przynajmniej
ona nie potrafiła sobie tego wyobrazić.
– Żartujesz
sobie ze mnie? – wycedziła przez zaciśnięte zęby, cudem zmuszając się do w miarę
spokojnego stania w miejscu.
– Chciałbym
– stwierdził i, cholera raz jeszcze, zabrzmiało to wyjątkowo szczerze. – Zdarza
mi się, ale nie tym razem… I nie patrz tak na mnie! Powiedziałem, że cię
odzyskam i to zrobiłem. To tylko… skutek uboczny – dodał po chwili
zastanowienia.
Roześmiała
się w niemalże histeryczny sposób, niedowierzając temu, co właśnie
próbował do niej mówić. Brzmienie własnego głosu wydało się dziewczynie
nienaturalne, ale nie na tyle, by poczuła się z tego powodu zaniepokojona
bardziej niż do tej pory. Przecież już i tak wszystko było całkowicie
odmienne od tego, czego mogłaby oczekiwać. Nie miała pojęcia, co działo się
wokół niej, a skoro tak…
– Skutek uboczny! – powtórzyła z niedowierzaniem.
– To jest twoim zdaniem skutek uboczny
– zadrwiła, coraz bardziej podenerwowana – i… Hej, chwileczkę. – Urwała, po
czym z niepokojem spojrzała najpierw na stojącego przed nią mężczyznę, a dopiero
potem na siebie. – Mam… skrzydła? – zaryzykowało, chociaż pytanie samo w sobie
zdawało się brzmieć niedorzecznie.
– Może –
rzucił niemal beztroskim tonem, kolejny raz bliski tego, żeby wytrącić ją z równowagi.
– Są metafizyczne, ale zależą od naszej woli… Pomyśl, dla mnie to równie
naturalne, co dla ciebie oddychanie albo chodzenie – wyjaśnił, źle
interpretując jej zszokowaną minę. – Musiałabyś sprawdzić. Wiesz, nigdy dotąd
nie zdarzyło się, żeby… Cóż, my się rodzimy, nie przemieniamy – dodał i to
bynajmniej nie poprawiło Elenie nastroju.
Wypuściła
powietrze ze świstem, coraz bardziej zszokowana sytuacją. Słodka bogini, to się
nie działo – absolutnie nie. Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale to zaczynało
ją przytłaczać, zresztą tak jak i świadomość tego, że Rafael nie widział w takiej
sytuacji najmniejszego nawet problemu. Och, wręcz przeciwnie! Była gotowa
przysiąc, że na swój sposób się cieszył, jakby perspektywa tego, że od teraz
mogliby być tacy sami napawała go entuzjazmem. Nie miała pewności, jak powinna
rozumieć jego słowa, interpretować je, a tym bardziej ze spokojem
pochodzić do informacji, które serafin serwował jej z taką swobodą. Nie
rozumiała i chyba tak naprawdę nie chciała tego pojąć, chociaż z drugiej
strony…
Zesztywniała,
kiedy nagle znalazła się w jego ramionach. Uniosła głowę, dopiero po kilku
kolejnych sekundach będąc w stanie skoncentrować się na jego twarzy, a zwłaszcza
parze lśniących, intensywnie niebieskich oczu. Mimo wszystko jego uścisk
sprawił, że zdołała choć trochę się rozluźnić, nie po raz pierwszy mając
wrażenie, że straciła kontrolę nad własnym ciałem. Rafael od samego początku
robił z nią, co tylko chciał, choć może właściwszym określeniem było to,
że ten system działał w dwie strony – w końcu gdyby było inaczej,
pewnie wciąż trwaliby na etapie uciekania przed uczuciami i wzajemnego
robienia sobie na złość.
– To
bardziej złożone, lilan, ale… bądźmy
szczery, co złego jest w tym, że mogłaś wrócić? – usłyszała tuż przy uchu
jego spokojny głos. Mimowolnie zadrżała, czując muśnięcie oddechu na policzku.
– Jeśli to jest cena, niech i tak będzie.
– Mówisz
tak, bo ta cena wcale nie dotyczy ciebie – stwierdziła, ale w jej głosie
brakowało pewności siebie.
– Tak
uważasz? – Rafael spojrzał na nią z powątpiewaniem. – Rozbicie duszy nie
jest twoim zdaniem wystarczającym poświęceniem?
Ten
argument skutecznie zamknął Elenie usta. Zamilkła, już tylko pozwalając na to,
żeby ją obejmował, co samo w sobie okazało się po prostu dobre. Zamknęła
oczy, koncentrując się przede wszystkim na oddychaniu oraz wzajemnej bliskości,
tym bardziej, że w ramionach demona z wolna zaczęła odnajmować
utraconą równowagę. Wtedy łatwiej mogła zapanować nie tylko nad mętlikiem w głowie,
ale również sobą samą…
A
przynajmniej tak myślała do momentu, w którym do głosu po raz kolejny
doszedł głód.
Zesztywniała,
nie po raz pierwszy w ostatnim czasie czując narastającą potrzebę, żeby
skosztować krążącej w jego żyłach krewi. Z pewnym opóźnieniem
uprzytomniła sobie, że machinalnie przesunęła się bliżej, zaciskając palce na
jego ramionach i chyba jedynie cudem powstrzymując się przed prośbą, by
natychmiast pozwolił jej się ukąsić. Nie miała pojęcia, jak głód wyglądał w przypadku
demonów, ale szybko zorientowała się, że nie przypominał palenia w gardle,
które zazwyczaj czuła. To było raczej jak zew, podczas którego całe jej ciało
się napinało, a ona już tylko marzyła o tym, żeby jak najszybciej
pozyskać to, czego potrzebowała. Chciała się pożywić, niezależnie od możliwych
konsekwencji, chociaż zarazem czuła, że nie mogła tak po prostu sobie na to
pozwolić.
Rafael
musnął palcami jej loki, po czym z wolna przesunął dłoń niżej, wzdłuż
pleców, by ostatecznie ulokować ją na biodrze Eleny. Zrozumiała, że aż nazbyt
dobrze zdawał sobie sprawę z tego, co się z nią działo, najwyraźniej
nie zamierzając protestować. Mogła się tego spodziewać, zwłaszcza biorąc pod
uwagę to, że nie tak dawno karmiła się tylko z jego pomocą, niejako na
własne życzenie pogłębiając uzależnienie przed którym ostrzegała ją Miriam.
Sądziła, że mieli ten etap za sobą, ale jeśli nie…
– Rafa –
rzuciła ostrzegawczym tonem, ale w odpowiedzi on wyłącznie się uśmiechnął.
– Nie ma
niczego złego w tym, że możesz potrzebować akurat mnie – stwierdził z przekonaniem.
– Żyjesz dzięki mojej krwi. To oczywiste, że będziesz potrzebowała więcej –
dodał, chociaż z jej perspektywy sprawy wyglądały trochę inaczej.
– Ale Mira
mówiła, że…
Gniewnie
zmrużył oczy.
– Do diabła
z Mirą i jej radami – oznajmił z powagą. Nie mogła zaprzeczyć,
że takie rozwiązanie wydawało się niezwykle kuszące.
Zawahała
się, wciąż niepewna i pełna wątpliwości. Chciała coś powiedzieć, ale nie
ufała w wystarczającym stopniu ani sobie, ani własnemu ciału. Pragnęła mu
ulec, a gdyby byli sami, pewnie nie opierałaby się dłużej, aniżeli mogłoby
to być konieczne, tym bardziej, że Rafael niejako sam się jej oddawał – tak po
prostu, wydając się czerpać dziką przyjemność z możliwości dobrowolnego zaoferowania
zawartości własnych żył. Wiedziała, że mogła czuć się wyróżniona, bo prędzej by
kogoś rozszarpał, niż pozwolił intruzowi się z siebie napić, ale mimo
wszystko…
Spięła się i –
wcześniej jedynie cudem zmuszając się do oderwania wzroku od jego gardła –
pośpiesznie obejrzała się na wciąż obecną Esme. Trudno było stwierdzić, co tak
naprawdę czuła albo myślała sobie wampirzyca, ale nie wydała się Elenie ani
przerażona, ani zła. Gdyby miała zgadywać, prędzej stwierdziłaby, że dla mamy
wciąż liczyło się to, że mogła odzyskać córkę; patrząc na to takimi
kategoriami, wszystko inne traciło na znaczeniu.
– Sprawdzę,
co dzieje się na dole – odezwała się po chwili wahania wampirzyca, z wolna
wycofując w stronę drzwi. – Powiem, że niedługo zejdziecie, więc…
– Tak… Tak,
niedługo przyjdziemy – powiedziała pośpiesznie Elena, chcąc w ten sposób
niejako narzucić sobie to, że musieli się pośpieszyć.
Gdyby to
zależało tylko i wyłącznie od niej, nie ruszałaby się nigdzie, zwłaszcza
kiedy została sam na sam z Rafaelem. Ledwo tylko nabrała pewności, że mama
wyszła, starannie zamykając za sobą drzwi, przestała się powstrzymywać. Demon
nie zaprotestował, kiedy bezceremonialnie zarzuciła mu obie ręce na szyję,
chcąc znaleźć się jak najbliżej odsłoniętego gardła. Wyrwał jej się cichy,
nieco zdławiony jęk, kiedy Rafa jak gdyby nigdy nic wziął ją na ręce, w ułamek
sekundy później materializując się przy łóżku. Poczuła się trochę jak dziecko,
kiedy posadził ją sobie na kolanach, ale nie próbowała się kłócić, w zamian
wykorzystując to, że dzięki takiemu rozwiązaniu miała swobodny dostęp do jego
szyi.
Picie jego
krwi już wcześniej sprawiało jej przyjemność – po stokroć większą niż ta, którą
odczuwała, żywiąc się zwierzętami albo ludzką osoką z woreczków. Tym razem
było podobnie, a Elena omal się nie zakrztusiła, kiedy przekonała się, że
teraz jej zmysły były jeszcze bardziej wrażliwe. Dawno nie doświadczyła czegoś
takiego – tak intensywnego i niezwykłego zarazem, przez co nawet złapanie
tchu zaczęło jawić się dziewczynie jako prawdziwe wyzwanie. Jeśli do tej pory
miała problem z zapanowaniem nad mętlikiem w głowie, w tamtej
chwili przestała myśleć całkowicie, zdolna co najwyżej tulić się do męża i czerpać
przyjemność z picia jego krwi. To było coś o wiele bardziej
intensywnego, niż kiedy pozwolił jej na podobny akt przed wyjazdem, zaraz po
ślubie, gdy…
Oderwała
się od niego z trudem, pod wpływem impulsu decydując się posunąć o krok
dalej. Rafael spojrzał na nią z powątpiewaniem, kiedy wbiła w niego
wzrok, dziwnie podekscytowana. Nie widziała swojej twarzy, ale podejrzewała, że
w tamtej chwili wyglądała trochę tak, jakby miała gorączkę – zwłaszcza z błyszczącymi
od nadmiaru emocji oczami.
– Elena?
Jedynie
potrząsnęła głową, nie zamierzając tracić czasu na wyjaśnienia. W zamian uniosła
obie dłonie, odgarniając włosy, żeby odsłonić własne gardło. Rafa spojrzał na
nią w sposób sugerujący, że zaczynał podejrzewać, iż jednak postradała
zmysły, ale zignorowała go, skupiona przede wszystkim na myśli o tym, by
odwdzięczyć mu się za wszystko, co dla niej zrobił.
– Teraz
moja krew jest inna, prawda? – zapytała nieco zdławionym głosem. – Nie znasz
jej smaku, więc…
Nie
pozwolił na to, żeby dokończyła, podnosząc się tak gwałtownie, że chyba jedynie
cudem nie wylądowała na podłodze. Spojrzała na niego w urażony sposób,
kiedy wyprostowała się, by w następnej chwili rzucić jej naglące, wyraźnie
zniecierpliwiony sposób.
– Miałaś
pojawić się na dole – przypomniał, a ona prychnęła, zwłaszcza kiedy
dostrzegła ledwo powstrzymywaną fascynację w jego oczach.
– Rafael!
Puścił jej
słowa mimo uszu. Kiedy do tego wszystkiego zachęcającym ruchem wyciągnął ku
niej dłoń, przez którą chwilę z czystej złośliwości miała ochotę jej nie
ująć.
– Nie tym
razem – powiedział tylko.
Z jakiegoś
powodu do głowy przyszło jej, że za odmową serafina kryło się coś więcej.
Nie przypominała sobie, kiedy
ostatnim razem czuła się aż do tego stopnia podenerwowana. Schodząc po
schodach, trzymała się blisko Rafaela, mając ochotę opóźnić konieczność
opuszczenia pokoju tak długo, jak tylko miało być to możliwe. No, Elena, zawsze lubiłaś błyszczeć!,
warknęła na siebie w duchu, ale nawet to nie wystarczało, żeby choć
częściowo zniwelować odczuwane przez dziewczynę wątpliwości. Przy Rafie nie
miała powodów, żeby obawiać się czegokolwiek, tym bardziej, że on akceptował ją
całkowicie (w końcu teraz byli dokładnie tacy sami), ale jeśli chodziło o resztę
rodziny…
Od samego
początku wiedziała, że kiedyś nadejdzie taki moment, w którym ona i serafin
będą musieli posunąć się o krok dalej. Byłaby naiwna, gdyby wierzyła, że
przez resztę wieczności będzie biegać albo do kapliczki na cmentarzu, albo do
apartamentowca, bo nikt nigdy nie zwróci na nią i demona uwagi. Prędzej
czy później wszystko miało się wydać, chociaż zdecydowanie nie wyobrażała
sobie, że sprawy przybiorą akurat taki obrót – że umrze, odrodzi się, a potem
jak gdyby nigdy nic zejdzie z mężem pod rękę, żeby poinformować bliskich,
iż bardzo cieszyła się, mogąc ich zobaczyć i dodać, że już nie miała w planach
nikogo zamordować.
Nie, to
zdecydowanie nie miało prawa zabrzmieć dobrze.
Zawahała
się, przez krótką chwilę mając ochotę schować się za plecami demona i już
stamtąd nie wychodzić – w końcu jego skrzydła miały szansę zakryć ją w stopniu
wystarczającym, by nie miała poczucia, że ktokolwiek ją obserwuje. Nie zrobiła
tego, rezygnując z chwilą, w której zauważyła spokojnie siedzącą na
kanapie mamę. To wystarczyło, żeby choć na moment się rozluźniła i –
starając się ignorować obecność pozostałych – oswobodziła z uścisku
Rafaela, w zamian jak najszybciej podchodząc do wampirzycy. Zajęła miejsce
u jej boku, wyjątkowo nie mając nic przeciwko temu, by ta otoczyła ją
ramionami, traktując co najmniej jak dziecko.
Zabawne. Po
wszystkim, co zrobiła i czego właśnie się dowiedziała, najbardziej
potrzebowała tego, żeby przytulić się do mamy.
– Nic jej
nie jest – odezwała się po chwili wahania Esme. – Dokładnie tak, jak wam
powiedziałam.
Elena
skrzywiła się, zwłaszcza kiedy odpowiedziała im przenikliwa cisza. Potrzebowała
dłuższej chwili, żeby jednak zdecydować się poderwać głowę i niespokojnie
rozejrzeć po salonie. Dom Allegry zawsze wydawał jej się przestronny, ale z chwilą,
w której zauważyła najbliższych, uświadamiając sobie, że spoczywa na niej
kilka par aż nazbyt znajomych, złocistych oczu, momentalnie poczuła się
klaustrofobicznie.
Nie
potrzebowała umiejętności Jaspera, żeby zorientować się, że atmosfera w pokoju
była co najmniej napięta. Cisza już i tak dzwoniła jej w uszach,
kiedy zaś w pośpiechu powiodła wzrokiem po twarzach zebranych, przekonała
się, że musieli być zszokowani w niemniejszym stopniu, co i ona sama.
Wpatrywali się w nią w sposób, który sprawiał, że przez krótką chwilę
poczuła się prawie jak duch – ktoś, kogo tak naprawę wcale nie powinno w tym
miejscu być. Nie wyobrażała sobie, co sama by poczuła, gdyby najpierw stała się
świadkiem śmierci kogoś, kto byłby dla niej ważny, a potem nagle
przekonała się, że istnieje sposób na odzyskanie tej osoby, ale mimo wszystko…
Było
inaczej, niż mogłaby się spodziewać. Wbrew wszystkiemu nie sądziła, że ktokolwiek
przejmie się jej śmiercią, gdyby jednak miało do niej dość. W ostatnim
czasie wręcz starała się zrobić wszystko, byleby trzymać bliskich na dystans w większym
stopniu niż do tej pory – była zimna, odpychała ich i nie szczędziła sobie
złośliwości, byleby tylko doprowadzić ich swoim zachowaniem do szału. W tamtej
chwili sama nie była pewna, czy zrobiła to, by przynajmniej spróbować zaoszczędzić
im bólu, czy może pragnąc uciszyć własne sumienie, ale teraz miała pewność, że i tak
nawaliła. Miłość działała inaczej, zwłaszcza kiedy w grę wchodziła
rodzina, więc niezależnie od tego, co by zrobiła, wciąż by cierpieli. Kto wie –
może w ten sposób zraniła ich bardziej, chociaż odpowiedzi na to jedno
pytanie zdecydowanie nie chciała poznać.
Zawahała
się, stopniowo zaczynając mieć dość trwania w przeciągającej się ciszy.
Zerknęła na Rafaela, ale ten zdążył zaszyć się gdzieś w cieniu,
zdystansowany i obecny najpewniej tylko i wyłącznie przez wzgląd na
nią. To się nazywa wsparcie, nie ma co!,
pomyślała z przekąsem, ledwo powstrzymując się przed wywróceniem oczami.
Nie miała pojęcia, czego tak naprawdę się po nim spodziewała, ale to i tak
nie miało znaczenia, skoro…
– Cóż… –
usłyszała i przez krótką chwilę miała wrażenie, że serce za moment wyrwie
jej się z piersi. Uniosła brwi, natychmiast przenosząc wzrok na Edwarda i próbując
określić co takiego chodziło jej bratu po głowie. – Nie mogę czytać ci w myślach.
Nareszcie – oznajmił z rozbrajającą wręcz szczerością i coś w tym
krótkim, prostym stwierdzeniu rozbroiło ją bardziej, niż gdyby od razu zaczęli
rozmawiać o ostatnich wydarzeniach.
– Więc
pewnie się cieszysz – stwierdziła pozornie obojętnym tonem. Wciąż się wahała,
mając wrażenie, że śni, a poszczególne słowa, emocje i podsuwane
przez zmysły bodźce, dochodzą do niej jakby zza grubej, zamglonej szyby.
– A ty
nie? – rzucił wampir zaczepnym tonem.
Tym razem
nie mogła powstrzymać się przed śmiechem. Samą siebie zaskoczyła tym, że w ogóle
była do tego zdolna, ale nie zamierzała się nad tym zastanawiać, nieprzejęta
również tym, że początkowo dźwięk zabrzmiał w nieco histeryczny,
niepokojący sposób. Przycisnęła obie dłonie do ust, próbując nad sobą
zapanować, ale to okazało się trudne, zresztą śmiech wydal jej się o wiele
lepszym wyjściem niż kolejny wybuch płaczu. Musiała odreagować, a jeśli
tylko w ten sposób mogła upewnić się, że przejmująca cisza nie powróci…
Poza tym to
było zabawne! Jeśli w końcu mogła raz na zawsze uwolnić się od daru
Edwarda, być może przemiana, którą przeszła, wcale nie była taka zła. I dopiero to jest sprzyjający skutek uboczny, pomyślała mimochodem,
nim jednak zdecydowała, czy wciąganie Rafaela w jakąkolwiek rozmowę jest
dobrym pomysłem, jej uwagę przykuł gwałtowny ruch, kiedy inna osoba poderwała
się na równe nogi.
– Elena… –
Rosalie zawahała się, sama niepewna tego, co powinna zrobić. Wyglądała bladziej
i mniej porządnie niż zazwyczaj, poza tym wyraźnie drżała, a to nie
zdarzało jej się często. – Ja…
– Jestem
tutaj, Rose – powiedziała cicho, uświadamiając sobie, że to najbardziej
łagodna, sympatyczna wypowiedź, jaka w ostatnim czasie padła z jej
ust pod adresem siostry.
Chciała zabić Elizabeth… Chciała tego, ale…
Teraz wszystko jest inne, prawda?
Nie
otrzymała odpowiedzi, ale ta w gruncie rzeczy wydała jej się zbędna. Zanim
zdążyła zastanowić się nad tym, co i dlaczego robi, sama również się
podniosła, jak gdyby nic wpadając Rosalie w ramiona – i to
wystarczająco gwałtownie, by być na dobrej drodze do tego, żeby zwalić
wampirzycę z nóg. Obie w ostatniej chwili uchwyciły równowagę, a Rose
dodatkowo zesztywniała, wyraźnie oszołomiona taką reakcją ze strony siostry.
Przez krótką chwilę trwały w bezruchu, zanim nieśmiertelna z jękiem
przygarnęła Elenę do siebie, najwyraźniej uświadamiając sobie, że mimo wszystko
było w porządku. Dopiero w tamtej chwili dziewczynie przyszło do
głowy, że wampirzyca płakała, chociaż nie miała okazji przyjrzeć się Rosalie wystarczająco
wnikliwie, by moc jednoznacznie to stwierdzić.
W milczeniu
wtuliła twarz w ramię obejmującej ją kobiety, nie przypominając sobie,
kiedy ostatnim razem mogły cieszyć się wzajemną bliskością. Żal, który
dotychczas odczuwała, po prostu zniknął, a ona nie chciała zastanawiać się
nad tym, co ostatecznie na jej uczucia wpłynęło. Czuła się dobrze, pewniejsza
niż do tej pory, a skoro tak, mogła chyba założyć, że naprawę wszystko
było w porządku.
Skoro
niejako zaczynała od nowa, mogła przynajmniej spróbować naprawić to, co
wcześniej zrobiła źle.
Zdecydowanie nasze żarty idą ostatnio za daleko, bo zawyłam sobie przy naprawdę niewinnej kwestii xd
OdpowiedzUsuń