
Layla
Wciąż miała wątpliwości co do
nastroju, w którym był Rufus. Wydawał się spokojny, ale i tak raz po
raz spoglądała na niego z obawą, gotowa przysiąc, że to wyłącznie maska.
Musiało tak być – znała go zbyt dobrze, by uwierzyć, że rozwiązanie było inne –
ale mimo wszystko postanowiła tego nie komentować. W porządku,
przynajmniej na razie mogło być tak, jak sobie umyślił, choć niekoniecznie
uznawała takie rozwiązanie. Z jej perspektywy rozmowa była lepsza, ale
najwyraźniej mogła sobie co najwyżej pomarzyć.
Przez większość czasu milczeli, ale zaczęła się z tym
oswajać, dochodząc do wniosku, że to ten znośny rodzaj ciszy. Co więcej,
pozwolił, żeby pod wpływem impulsu wzięła go za rękę, kwitując jej reakcję
wymownym wywróceniem oczami, a to też wróżyło dobrze – przynajmniej
teoretycznie. Tak czy inaczej, Layla pokusiła się o założenie, że
tymczasowo sytuacja była opanowana, choć to naturalnie w każdej chwili
mogło ulec zmianie. Obawiała się tego, ale i o postanowiła zachować
dla siebie, woląc założyć, że i wtedy by sobie poradziła. Zawsze potrafiła
na niego wpłynąć, choć Rufus naturalnie się do tego nie przyznawał.
– Hm… Więc co teraz? – zapytała, kiedy milczenie zaczęło być
dla niej zbytnio uciążliwe. Spiął się, po czym spojrzał na nią w przenikliwy
sposób, wyraźnie wahając się nad odpowiedzią. – Mam na myśli to, czy szukamy
czegoś dalej, czy wracamy. Ja siedziałam nad tymi cholernymi rejestrami, ale ty
w tym czasie wydawałeś się świetnie bawić, zajmując czymś innym, więc…
– Och, dla zabicia czasu – stwierdzi, jakby to była
najoczywistsza rzecz na świecie.
Prychnęła, nie mogąc się powstrzymać. Więc jednak mogła
uznać, że niejako ją wykorzystał, od samego początku nie zamierzając tracić
energii na przeszukiwanie wpisów. Przyjechali, bo się uparła, choć on szczerze
wątpił, by to przyniosło jakiekolwiek efekty.
– Kiedyś naprawdę zrobię ci krzywdę – zapowiedziała, nie
kryjąc rozdrażnienia. – Czy to za coś takiego, czy kiedy znowu spróbujesz się
ze mną drażnić, próbując zajść mnie od tyłu tak, żebym cię nie zauważyła – dodał,
a Rufus spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– Nie moja wina, że jesteś rozproszona do tego stopnia, że
dawałaś się zaskoczyć. Myślałem, że dobrze wiesz, że za tobą stoję – oznajmił i zrozumiała,
że najpewniej nie ma co liczyć na przeprosiny. Och, to też było do
przewidzenia.
– Więc po co były te podchody? – zniecierpliwiła się.
Spojrzała na niego wyczekująco, próbując wyczytać cokolwiek z jego
twarzy. Sądziła, że puści jej słowa mimo uszu albo po prostu ją wyśmieje, ale
nic podobnego nie miało miejsca.
– Jakie podchody?
Być może kręcił, żeby jeszcze bardziej ją zdenerwować, ale po
jego pytaniu poczuła się jeszcze bardziej niespokojna.
– To nie ty wcześniej mnie obserwowałeś, kiedy cię szukałam?
– zapytała, ostrożnie dobierając słowa.
– O czym ty…? – Urwał, po czym gwałtownie przystanął.
Teraz już nie miała wątpliwości co do tego, że był z nią szczery. –
Wyszedłem od razu, kiedy zorientowałem się, że za mną idziesz. Nie żebym się
tego nie spodziewał, ale naprawdę nie mam nastroju, żeby się z tobą
drażnić.
– Więc kto…? – Potrząsnęła z niedowierzaniem
głową. Z jakiegoś powodu nagle zrobiło jej się zimno, choć to równie
dobrze mogło być niepotrzebne. Przecież już wcześniej brała pod uwagę Ariela
albo inne dzieciaki z twierdzy, skoro te mogły kręcić się w okolicy.
– Nieważne. Zaczyna odwalać mi przez to miejsce – stwierdziła, próbując
przekonać samą siebie, że to prawda.
– Ach, tak… – Po tonie Rufusa trudno było jednoznacznie
stwierdzić, czy miał rację. – Cóż, wracając do twojego wcześniejszego pytania,
to zakładam, że możemy wracać. Znalazłaś, co chciałaś… Jednak – przyznał, a Layla
doszła do wniosku, że chyba mogłaby uznać to za komplement. – A nawet
więcej – mruknął w nieco rozgoryczony sposób. – Tak jak ustaliliśmy, mamy
pewność, że Claudia ma coś do Isobel i Amelie. Średnio pomocne, ale za to
możemy założyć jeszcze jedno: skoro przeżyła tyle lat, jest niebezpieczna. To
żadne odkrycie, ale teraz mamy pewność, że zabicie jej okaże się
problematyczne.
Zaskoczyła ją bezpośredniość z jaką o tym mówił,
zresztą tak jak i ton, którym się posługiwał. Dla
niego naprawdę nic się nie zmieniło, przynajmniej jeśli chodzi o to, jak
powinniśmy potraktować Claudię, uświadomiła sobie. Jasne, wciąż miała
ochotę skrzywdzić kogoś, kto omal nie doprowadził do śmierci jej siostry, a wcześniej
zafundował Isabeau tyle bólu, ale po wszystkim, czego się dowiedziała, to wcale
nie jawiło się jako takie proste i oczywiste. Nie, skoro – jakby nie
patrzeć – żywiła takie uczucia względem… własnej szwagierki. Ledwo powstrzymała
grymas, uświadamiając sobie, ze przejmowała się o wiele bardziej od
Rufusa, chcąc nie chcąc zaczynając spoglądać na kobietę inaczej. Musiała nad
tym zapanować, tym bardziej, że miała do czynienia z kimś niebezpiecznym,
kto tak jak i Rufus nie wyglądał na chętnego, żeby dbać o relacje
rodzinne. Nie sądziła, by Claudia po poznaniu prawdy zmieniła do nich
nastawienie, nie wspominając o tym, że jej mąż raczej nie pozwoliłby jej
wampirzycy uświadomić.
Cholera, to było trudne, a ona nie zawsze była w stanie
zrozumieć taki tok myślenia, jak ten, którym kierowali się aż tak doświadczeni
nieśmiertelni. Czasami ją to przerażało, choć w przeszłości sama robiła
dość niepokojących rzeczy, o które w normalnym wypadku by się nie
spodziewała. Wiedziała, jak łatwo można było odstawić na bok uczucia i ludzie
słabości, w zamian koncentrując się na instynkcie łowcy. Zabijanie leżało w ich
naturze, stanowiąc część wampirzej egzystencji. Chciała tego czy nie, to
dotyczyło również jej, choć przez większość czasu o tym nie myślała.
Rufusowi z kolei przychodziło naturalnie, co również musiała zaakceptować.
– To brzmi trochę… – Zamilkła, dochodząc do wniosku, że tak
naprawdę nie chce o tym dyskutować. – Nieważne. Więc wracamy do domu, tak?
– Mhm…
Zacisnęła usta. Po prostu uwielbiała, kiedy rozmowa zaczynała
wyglądać w ten sposób!
– Słuchasz mnie w ogóle? – żachnęła się, wymuszając na
nim przynajmniej tyle, że w końcu na nią spojrzał.
– Trudno, żebym tego nie robił – zauważył przytomnie,
uśmiechając się w nieco wymuszony, drapieżny sposób. – Próbuję pomyśleć,
ale oczywiście mi nie dajesz – dodał, a ona jęknęła, porażona rozbrajającą
wręcz szczerością z jego strony.
– Dziękuję bardzo!
Wywrócił oczami.
– Ciszej, klazomaniaczko – powiedział, tym samym sprawiając
ją w konsternację. – Zastanawiam się nad tym, co powiedziałaś mi
wcześniej, tak? Że ktoś cię obserwował.
– Klazo… Co? – Potrząsnęła z niedowierzaniem głową, sama
już niepewna, o czym tak naprawdę rozmawiali.
Westchnął, po czym spojrzał na nią w niemalże pobłażliwy
sposób. Cóż, jak zawsze, kiedy zbytnio zapędzał się w dobrze słów, a ona
przestawała go rozumieć.
– Klazomania –
uświadomił ją uprzejmie – polega na kompulsywnym krzyczeniu. Taki tik, jeśli
wiesz, co takiego mam na myśli.
– Obrażasz mnie? – zapytała z powątpiewaniem.
Uniósł brwi, po czym nieznacznie pokręcił głową.
– Ależ skąd. Mam na myśli tylko to, że jesteś bardzo głośna.
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, przez chwilę mając
ochotę porządnie mu przyłożyć. Nie żeby spodziewała się po Rufusie czegoś
innego, bo zwykle zdarzało mu się mówić rzeczy, które nie raz wprawiały ją w konsternację.
Bardziej drażniło ja to, że mógłby zachowywać się w ten sposób, byleby
uniknąć niechcianego tematu. Uciekał i oboje byli tego świadomi, a ona
nie była w stanie tego znieść.
– Słuchaj… – zaczęła, ale nie było jej dane skończyć.
Doznała nieprzyjemnego uczucia déjà vu, kiedy
reszta jej słów została zagłuszona przez kobiecy krzyk. Dopiero co doświadczyli
czegoś podobnego w twierdzy, niepokojąc się bez potrzeby, skoro źródłem
hałasu okazali się sprzeczający Isabella i Victor, ale tym razem sprawa
była inna, bowiem Layla aż nazbyt dobrze znała ten głos.
Alessia…
Zareagowała
instynktownie, natychmiast rzucając się do biegu i nawet nie sprawdzając,
czy Rufus w ogóle zamierzał jej towarzyszyć. Choć liczyła się z tym,
że to może być jakiś głupi żart, tym bardziej, że wilkołaki w twierdzy
miały dość nietypowe poczucie humoru, nie była w stanie tak po prostu się
rozluźnić. Kiedy chodziło o Ali albo kogokolwiek z jej rodziny,
reakcja mogła być tylko jedna.
Zrozumienie pojawiło się z chwilą, w której wypadła
spomiędzy drzew, stając naprzeciwko górującej nad okolicą twierdzy. Bez trudu
zauważyła dwie postacie, choć to nie blada, wtulona w ścianę budynku
Alessia jako pierwsza zwróciła uwagę Layli. Zdecydowanie bardziej w oczy
wrzucał się stojący naprzeciwko niej, porażający wręcz gabarytami i wzrostem,
dobrze zbudowany mężczyzna. To musiał być wilkołak, tym bardziej, że pod
względem fizyczności wszyscy byli do siebie podobni – w końcu właśnie z tego
powodu Ariel się wyróżniał, przy swoich pobratymcach wypadając na chucherko.
Kimkolwiek był ten mężczyzna, była pewna, że widziała go po
raz pierwszy. Nie miała okazji poznać wszystkich mieszkańców twierdzy – nawet
nie wiedziała, ilu nieśmiertelnych tak naprawdę znajdowało się w środku –
ale podświadomie wyczuła, że przybysz nie był stąd. Biorąc pod uwagę fakt, że
do tego wszystkiego zaatakował Ali, taka teoria wydawał się tym bardziej
prawdopodobna, choć do Layli tożsamość wilkołaka nie miała najmniejszego nawet
znaczenia. Liczyło się tylko i wyłącznie to, że próbował skrzywdzić jej
bratanicę; czego więcej nie musiała wiedzieć, żeby zadecydować o skopaniu
mu tyłka.
– Hej, zostaw ją! – warknęła, zaciskając dłonie w pięści,
żeby przywołać ogień. Płomienie zapłonęły jasno, tańcząc na jej odsłoniętej
skórze i pozostając w gotowości, by zrobić wszystko, czego mogłaby
oczekiwać ich właścicielka. – Mówię poważnie!
Reakcja
była natychmiastowa, choć zdecydowanie nie należała do tych, których wampirzyca
mogłaby się spodziewać. Aż się w niej zagotowało, kiedy usłyszała śmiech –
nieco zdławiony, przypominający szczeknięcie i mający w sobie coś, co
z miejsca przyprawiło ją o dreszcze. Zastygła kilka metrów od
intruza, zatrzymując się w odległości wystarczające, by móc zareagować na
ewentualny atak. Przynajmniej miała nadzieję, że tak będzie, tym bardziej, że
instynkt podpowiadał jej, iż miała przed sobą kogoś, kto mógł okazać się naprawdę
niebezpieczny. Czuła, że musi zachować czujność, nawet pomimo daru, którym dysponowała,
nim jednak zdążyła zastanowić się nad tym, co tak naprawdę to oznaczało,
mężczyzna zdążył się poruszyć.
– Ach… Tak
czułem, że do ciebie lepiej się nie zbliżać – stwierdził niemalże pogodnym,
nieco zachrypniętym głosem. Z miejsca zrozumiała aluzję, bez trudu łącząc
jego słowa z wrażeniem, które towarzyszyło jej w lesie. Więc to był
on. – Co innego z nią, prawda? – dodał, a potem bezceremonialnie
przyciągnął już i tak oszołomioną Alessię do siebie.
Ruch był
wystarczająco szybko, by Layli nawet do głowy nie przyszła ewentualna, choć częściowo
właściwa reakcja. Zanim się obejrzała, sytuacja zmieniła się w sposób, który
zdecydowanie nie przypadł jej do gustu. Mężczyzna otoczył Ali ramionami w pasie,
posługując się nią niemalże jak żywą tarczą. Dziewczynie wyrwał się nieco
zdławiony jęk, poza tym prawie natychmiast zaczęła się szarpać, odzyskując panowanie
nad ciałem. To okazało się bezsensowne, o czym przekonała się w momencie,
w którym jej przeciwnik wzmógł uścisk, dodatkowo przesuwając jedną dłoń w taki
sposób, żeby chwycić ją za gardło. To wystarczyło, żeby natychmiast zamarła w bezruchu,
już tylko spazmatycznie chwytając powietrze.
– Przestań!
– wyrwało się Layli. Choć miała ochotę rzucić się do ataku, żeby zrobić
cokolwiek, wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić.
– Ale o co
chodzi? Ja tylko chcę przywitać się z koleżanką! – zadrwił mężczyzna.
Zaraz po tym jego twarz wykrzywił grymas, a on spoważniał, najwyraźniej tracąc
dobry humor. – Swobodnie biegające sobie wampiry w Lille… Co to się
porobiło? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Nieznacznie
potrząsnął głową, najwyraźniej nie dowierzając temu, czego był świadkiem. Wciąż
trzymał Alessię, sprawiając wrażenie chętnego, żeby ją udusić, choć
przynajmniej tymczasowo tego nie robił. Layla miała wrażenie, że ze
zdenerwowania serce za moment wyskoczył jej z piersi, tym bardziej, że nie
miała pojęcia, co powinna zrobić. Mogła spróbować zaatakować, ale nie była w stanie
uszkodzić mężczyzny, nie ryzykując przy tym skrzywdzenia bratanicy. Wiedziała,
że właśnie o to mu chodziło, ale to jedynie potęgowało towarzyszące jej
poczucie beznadziei. Czegokolwiek by nie spróbowała, wydawało się prowadzić
donikąd.
W milczeniu
zmierzyła przeciwnika wzrokiem, dopiero wtedy zwracając uwagę na jego wygląd.
Już ustaliła, że miała do czynienia z kimś wysokim i bardzo dobrze
zbudowanym, choć nie mogła zaprzeczyć, że zwłaszcza obejmując drobniutką
Alessię wydawał się jeszcze większy. Na sobie miał jedynie spodnie i czarną,
skórzaną kamizelkę, dzięki czemu dobrze widziała umięśnione, poznaczone
licznymi bliznami przedramiona – pozostałości licznych walk, w których
przez minione wieki musiał brać udział. Nie była w stanie stwierdzić, jak
długo już żył, ale jedno wydawało się oczywiste – bez wątpienia miał
doświadczenie, którego niejeden mógłby mu pozazdrościć.
Gdyby miała
próbować określić jego wiek, powiedziałaby, że fizycznie wyglądał na jakieś
czterdzieści lat. Poraziła ją pustka, którą dostrzegła w dzikich, czarnych
oczach. Miał zdecydowane rysy twarzy i szeroką, dobrze zarysowaną szczękę,
co dodatkowo podkreślił pozbawiony wesołości uśmiech, w który ułożyły się
jego usta. Mierzył ją wzrokiem w niemniej uważny sposób, co i ona
jego, spokojny i bynajmniej nieprzejęty tym, że ktokolwiek mógłby okazać
się zdolny do tego, żeby go skrzywdzić – w końcu wiedział, że ma przewagę,
zwłaszcza dzięki Alessi.
Mężczyzna
lekko przekrzywił głowę, jakby spojrzenie na Laylę pod innym kątem mogło
pozwolić mu na wyciągnięcie jakichś dodatkowych, interesujących wniosków .Długie,
czarne i bardzo poplątane włosy opadły mu na ramię, w jakiś pokrętny
sposób wydając się dodawać mężczyźnie uroku. Miał zarost, co też do pewnego
stopnia czyniło go bardziej surowym, choć w wielu przypadkach wygląd
potrafił być mylący.
Cóż, nie
tym razem.
– Ty… –
zaczęła, ale w głowie miała pustkę. Miała do dyspozycji jeszcze telepatię,
ale…
– Och, nie
wysilajcie się – oznajmił chłodno mężczyzna, tym samym uświadamiając Layli, że
Rufus już dawno do niej dołączył, czając się gdzieś za jej plecami i przynajmniej
tymczasowo ograniczając do biernego obserwowania. Wilkołak wyprostował się, raz
jeszcze mierząc swoje potencjalne zagrożenie wzrokiem, zanim na powrót skupił
się na drżącej w jego ramionach Alessi. – Od dawna nie mam przyjemności z przelewania
brudnej krwi… Co nie znaczy, że tego nie zrobię, jeśli uznam, że to jedynie
rozwiązanie, żeby wejść do środka – dodał z powagą.
–
Powiedziałam już, że nie… – zaczęła drżącym głosem Ali, bezskutecznie siląc się
na zdecydowane, niemalże wyzywające brzmienie, ale mężczyzna nie pozwolił jej
dokończyć.
–
Zamilknij, bo nie zamierzam tracić czasu na rozmowę z pijawką – oznajmił
nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Ta twierdza nie ma przede mną tajemnic… Z kolei
ja będę rozmawiał tylko z kimś, kto naprawdę tutaj przynależy.
– Więc może
spróbuj ze mną – wtrącił nowy, choć jak najbardziej Layli znajomy głos.
Sama nie
była pewna, kiedy w całym tym zamieszaniu pojawił się Ariel. Nie był sam –
towarzyszyła mu dwójka innych nieśmiertelnych, w tym chłopak, który
wskazał jej wyjście z twierdzy, kiedy tego potrzebowała. Choć powinna
poczuć się dzięki temu pewniej, nic podobnego nie miało miejsca, tym bardziej,
że czuła, że w porównaniu z przybyszem, ta trójka nie znaczyła
niczego. Fakt, że Ariel do tego wszystkiego pobladł, chyba jedynie cudem
powstrzymując się przed zrobieniem czegoś impulsywnego i głupiego zarazem.
Wyglądał na zmęczonego, co w połączeniu z ledwo ukrywanym
przerażeniem zdecydowanie nie sprawiało, że wypadał w oczach przeciwnika
jakkolwiek lepiej.
Trzymający
Alessię wilkołak z namysłem przyjrzał się przybyłym. Krótką chwilę myślał,
zanim na powrót zaczął się śmiać – w zdecydowanie nieprzyjemny, szorstki i zdradzający
pobłażliwość sposób.
– Na litość
bogini, więc to prawda! Wszystko zmieniło się aż do tego stopnia, a to
miejsce zaczęły zamieszkiwać dzieci…
– Ej! –
obruszył się jeden z towarzyszących Arielowi chłopaków, ale mężczyzna
nawet na niego nie spojrzał.
– To coś
nie do pomyślenia… Przynajmniej kiedyś takie by było, ale w dzisiejszych
czasach… – Mężczyzna zamilkł, po czym na powrót zwrócił się do Ariela. – Teraz
ty tutaj… rządzisz? – zapytał z wyraźnym wahaniem, nie kryjąc sceptycyzmu.
– Czyżby Lille naprawdę aż tak nisko upadło?
– Puść
Alessię.
O dziwo,
wilkołak się uśmiechnął.
– Och… Ma
imię. Ileż w nim czułości – stwierdził, ale – co jeszcze bardziej
zaskoczyło Laylę, nieznacznie poluzował uścisk, którym otaczał dziewczynę. –
Zgaduję więc, że to –
bezceremonialnie chwycił Alessię za włosy, na tyle gwałtownie, że tej aż wyrwał
się zdławiony okrzyk – jest twoje.
Wraz z tymi
słowami popchnął ją na tyle mocno, by jak długa poleciała do przodu, dosłownie
wpadają Arielowi w ramiona. Chłopak w pośpiechu przygarnął dziewczynę
do siebie, ostatecznie zmuszając do tego, żeby schowała się za jego plecami, choć
Layla nagle zwątpiła, czy w razie ewentualnego starcia byłby w stanie
ją obronić. W zasadzie miała wrażenie, że nigdy dotąd nie spotkali kogoś
takiego, wystarczająco silnego, by zadawać śmierć według uznania. Isobel była
wyjątkiem, jeśli zaś chodziło o tego mężczyznę…
Przestała o tym
myśleć, w zamian gorączkowo zastanawiając się nad tym, czy rzucenie się do
ataku teraz, kiedy Alessia była bezpieczna, ma jakikolwiek sens. Wciąż się nad
tym wahała, kiedy poczuła muśnięcie ciepłych dłoni na ramionach, kiedy Rufus –
nie po raz pierwszy obojętny na jej nastrój i temperaturę ciała – jak
gdyby nigdy nic postanowił jej dotknąć. Wypuściła powietrze ze świstem, mimo
wszystko znajdując w sobie dość siły, żeby nad sobą zapanować, tym
bardziej, że wampir od zawsze miał w sobie coś, co działało na nią kojąco.
Dzięki temu łatwiej trzymała nerwy na wodzy, co jednak nie zmieniało faktu, że
po raz kolejny miała ochotę sprawić, żeby pewien wilkołak zapoznał się z niszczycielką
siłą płomieni, które była w stanie przywołać.
– Dobrze
więc. – Mężczyzna odezwa się ponownie, zachowując się jak ktoś, kto tak
naprawdę nie obawia się, że mogłaby stać mu się jakakolwiek krzywda. Layla była
gotowa przysiąc, że nawet nie czuł się zagrożony, traktując wszystkich wokół
jak irytujące, stojące mu na drodze dzieci, które najprościej byłoby wysłać do
kąta. To nie poprawiało jej nastroju, wręcz sprawiając, że tym bardziej miała
ochotę kogoś zabić. – Ponowę pytanie: ty tutaj rządzisz?
– Możliwe –
odpowiedział z rezerwą Ariel.
Intruz gniewnie
zmrużył oczy.
– Wierz mi:
nie chcesz ze mną igrać – zapowiedział nieznoszącym sprzeciwu tonem. Był
rozeźlony i tym razem nawet nie próbował tego ukrywać. – Przyszedłem, żeby
rozmawiać z kimś konkretnym, a nie nieznaczącymi dzieciakami,
bratającymi się z wrogiem – dodał, pogardliwie spoglądając na kurczowo
tulącą się do ramienia Ariela Alessię.
– Kim
jesteś? – zapytał wprost chłopak, najwyraźniej upierając się, żeby zachować
zimną krew. – Na jakiej podstawie w ogóle oczekujesz, któregokolwiek z nas
rozmowy?
To brzmiało
sensownie, przynajmniej zdaniem wciąż obserwującej sytuację Layli. Ariel szybko nauczył się przewodzić,
pomyślała mimochodem, zastanawiając się, czy to możliwe, żeby takie rzeczy
przejmowało się w genach. Yves mimo wszystko sprawdzał się jako dowódca,
choć na tym jego dobre strony się kończyły. Tak czy inaczej, takie pytanie
wydawało się w pełni zasadne, choć dziewczyna wciąż wątpiła, czy to
wystarczy, żeby w pełni odzyskali kontrolę nad tym, co działo się wokół
nic. To nie mogło być takie proste, ale…
Cóż, nie
myliła się.
Mężczyzna
nawet się nie skrzywił, wciąż uśmiechając się drapieżnie. Zaraz po tym spojrzał
wprost na Ariela i jak gdyby nigdy nic udzielił mu odpowiedzi – obojętnym,
spokojnym tonem, który jednak okazał się wystarczający, by chłopak jakimś cudem
pobladł jeszcze bardziej:
– Me imię
to Charon.
Gdzieś za
plecami wyczuła, że wciąż trzymający dłonie na jej ramionach Rufus drgnął, być
może znów wiedząc coś, czego ona mogła się domyślać. Zanim zdążyła się
zastanowić, również Ariel gwałtownie pobladł, po czym wyrzucił z siebie
kilka niespokojnych słów – ostatnich, które spodziewałaby się usłyszeć.
– To… nie
jest… możliwe…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz