22 grudnia 2016

Czterdzieści pięć

Layla
Wciąż miała wątpliwości co do nastroju, w którym był Rufus. Wydawał się spokojny, ale i tak raz po raz spoglądała na niego z obawą, gotowa przysiąc, że to wyłącznie maska. Musiało tak być – znała go zbyt dobrze, by uwierzyć, że rozwiązanie było inne – ale mimo wszystko postanowiła tego nie komentować. W porządku, przynajmniej na razie mogło być tak, jak sobie umyślił, choć niekoniecznie uznawała takie rozwiązanie. Z jej perspektywy rozmowa była lepsza, ale najwyraźniej mogła sobie co najwyżej pomarzyć.
Przez większość czasu milczeli, ale zaczęła się z tym oswajać, dochodząc do wniosku, że to ten znośny rodzaj ciszy. Co więcej, pozwolił, żeby pod wpływem impulsu wzięła go za rękę, kwitując jej reakcję wymownym wywróceniem oczami, a to też wróżyło dobrze – przynajmniej teoretycznie. Tak czy inaczej, Layla pokusiła się o założenie, że tymczasowo sytuacja była opanowana, choć to naturalnie w każdej chwili mogło ulec zmianie. Obawiała się tego, ale i o postanowiła zachować dla siebie, woląc założyć, że i wtedy by sobie poradziła. Zawsze potrafiła na niego wpłynąć, choć Rufus naturalnie się do tego nie przyznawał.
– Hm… Więc co teraz? – zapytała, kiedy milczenie zaczęło być dla niej zbytnio uciążliwe. Spiął się, po czym spojrzał na nią w przenikliwy sposób, wyraźnie wahając się nad odpowiedzią. – Mam na myśli to, czy szukamy czegoś dalej, czy wracamy. Ja siedziałam nad tymi cholernymi rejestrami, ale ty w tym czasie wydawałeś się świetnie bawić, zajmując czymś innym, więc…
– Och, dla zabicia czasu – stwierdzi, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Prychnęła, nie mogąc się powstrzymać. Więc jednak mogła uznać, że niejako ją wykorzystał, od samego początku nie zamierzając tracić energii na przeszukiwanie wpisów. Przyjechali, bo się uparła, choć on szczerze wątpił, by to przyniosło jakiekolwiek efekty.
– Kiedyś naprawdę zrobię ci krzywdę – zapowiedziała, nie kryjąc rozdrażnienia. – Czy to za coś takiego, czy kiedy znowu spróbujesz się ze mną drażnić, próbując zajść mnie od tyłu tak, żebym cię nie zauważyła – dodał, a Rufus spojrzał na nią z powątpiewaniem.
– Nie moja wina, że jesteś rozproszona do tego stopnia, że dawałaś się zaskoczyć. Myślałem, że dobrze wiesz, że za tobą stoję – oznajmił i zrozumiała, że najpewniej nie ma co liczyć na przeprosiny. Och, to też było do przewidzenia.
– Więc po co były te podchody? – zniecierpliwiła się.
Spojrzała na niego wyczekująco, próbując wyczytać cokolwiek z jego twarzy. Sądziła, że puści jej słowa mimo uszu albo po prostu ją wyśmieje, ale nic podobnego nie miało miejsca.
– Jakie podchody?
Być może kręcił, żeby jeszcze bardziej ją zdenerwować, ale po jego pytaniu poczuła się jeszcze bardziej niespokojna.
– To nie ty wcześniej mnie obserwowałeś, kiedy cię szukałam? – zapytała, ostrożnie dobierając słowa.
– O czym ty…? – Urwał, po czym gwałtownie przystanął. Teraz już nie miała wątpliwości co do tego, że był z nią szczery. – Wyszedłem od razu, kiedy zorientowałem się, że za mną idziesz. Nie żebym się tego nie spodziewał, ale naprawdę nie mam nastroju, żeby się z tobą drażnić.
– Więc kto…? – Potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Z jakiegoś powodu nagle zrobiło jej się zimno, choć to równie dobrze mogło być niepotrzebne. Przecież już wcześniej brała pod uwagę Ariela albo inne dzieciaki z twierdzy, skoro te mogły kręcić się w okolicy. – Nieważne. Zaczyna odwalać mi przez to miejsce – stwierdziła, próbując przekonać samą siebie, że to prawda.
– Ach, tak… – Po tonie Rufusa trudno było jednoznacznie stwierdzić, czy miał rację. – Cóż, wracając do twojego wcześniejszego pytania, to zakładam, że możemy wracać. Znalazłaś, co chciałaś… Jednak – przyznał, a Layla doszła do wniosku, że chyba mogłaby uznać to za komplement. – A nawet więcej – mruknął w nieco rozgoryczony sposób. – Tak jak ustaliliśmy, mamy pewność, że Claudia ma coś do Isobel i Amelie. Średnio pomocne, ale za to możemy założyć jeszcze jedno: skoro przeżyła tyle lat, jest niebezpieczna. To żadne odkrycie, ale teraz mamy pewność, że zabicie jej okaże się problematyczne.
Zaskoczyła ją bezpośredniość z jaką o tym mówił, zresztą tak jak i ton, którym się posługiwał. Dla niego naprawdę nic się nie zmieniło, przynajmniej jeśli chodzi o to, jak powinniśmy potraktować Claudię, uświadomiła sobie. Jasne, wciąż miała ochotę skrzywdzić kogoś, kto omal nie doprowadził do śmierci jej siostry, a wcześniej zafundował Isabeau tyle bólu, ale po wszystkim, czego się dowiedziała, to wcale nie jawiło się jako takie proste i oczywiste. Nie, skoro – jakby nie patrzeć – żywiła takie uczucia względem… własnej szwagierki. Ledwo powstrzymała grymas, uświadamiając sobie, ze przejmowała się o wiele bardziej od Rufusa, chcąc nie chcąc zaczynając spoglądać na kobietę inaczej. Musiała nad tym zapanować, tym bardziej, że miała do czynienia z kimś niebezpiecznym, kto tak jak i Rufus nie wyglądał na chętnego, żeby dbać o relacje rodzinne. Nie sądziła, by Claudia po poznaniu prawdy zmieniła do nich nastawienie, nie wspominając o tym, że jej mąż raczej nie pozwoliłby jej wampirzycy uświadomić.
Cholera, to było trudne, a ona nie zawsze była w stanie zrozumieć taki tok myślenia, jak ten, którym kierowali się aż tak doświadczeni nieśmiertelni. Czasami ją to przerażało, choć w przeszłości sama robiła dość niepokojących rzeczy, o które w normalnym wypadku by się nie spodziewała. Wiedziała, jak łatwo można było odstawić na bok uczucia i ludzie słabości, w zamian koncentrując się na instynkcie łowcy. Zabijanie leżało w ich naturze, stanowiąc część wampirzej egzystencji. Chciała tego czy nie, to dotyczyło również jej, choć przez większość czasu o tym nie myślała. Rufusowi z kolei przychodziło naturalnie, co również musiała zaakceptować.
– To brzmi trochę… – Zamilkła, dochodząc do wniosku, że tak naprawdę nie chce o tym dyskutować. – Nieważne. Więc wracamy do domu, tak?
– Mhm…
Zacisnęła usta. Po prostu uwielbiała, kiedy rozmowa zaczynała wyglądać w ten sposób!
– Słuchasz mnie w ogóle? – żachnęła się, wymuszając na nim przynajmniej tyle, że w końcu na nią spojrzał.
– Trudno, żebym tego nie robił – zauważył przytomnie, uśmiechając się w nieco wymuszony, drapieżny sposób. – Próbuję pomyśleć, ale oczywiście mi nie dajesz – dodał, a ona jęknęła, porażona rozbrajającą wręcz szczerością z jego strony.
– Dziękuję bardzo!
Wywrócił oczami.
– Ciszej, klazomaniaczko – powiedział, tym samym sprawiając ją w konsternację. – Zastanawiam się nad tym, co powiedziałaś mi wcześniej, tak? Że ktoś cię obserwował.
– Klazo… Co? – Potrząsnęła z niedowierzaniem głową, sama już niepewna, o czym tak naprawdę rozmawiali.
Westchnął, po czym spojrzał na nią w niemalże pobłażliwy sposób. Cóż, jak zawsze, kiedy zbytnio zapędzał się w dobrze słów, a ona przestawała go rozumieć.
 Klazomania – uświadomił ją uprzejmie – polega na kompulsywnym krzyczeniu. Taki tik, jeśli wiesz, co takiego mam na myśli.
– Obrażasz mnie? – zapytała z powątpiewaniem.
Uniósł brwi, po czym nieznacznie pokręcił głową.
– Ależ skąd. Mam na myśli tylko to, że jesteś bardzo głośna.
Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, przez chwilę mając ochotę porządnie mu przyłożyć. Nie żeby spodziewała się po Rufusie czegoś innego, bo zwykle zdarzało mu się mówić rzeczy, które nie raz wprawiały ją w konsternację. Bardziej drażniło ja to, że mógłby zachowywać się w ten sposób, byleby uniknąć niechcianego tematu. Uciekał i oboje byli tego świadomi, a ona nie była w stanie tego znieść.
– Słuchaj… – zaczęła, ale nie było jej dane skończyć.
Doznała nieprzyjemnego uczucia déjà vu, kiedy reszta jej słów została zagłuszona przez kobiecy krzyk. Dopiero co doświadczyli czegoś podobnego w twierdzy, niepokojąc się bez potrzeby, skoro źródłem hałasu okazali się sprzeczający Isabella i Victor, ale tym razem sprawa była inna, bowiem Layla aż nazbyt dobrze znała ten głos.
Alessia…
Zareagowała instynktownie, natychmiast rzucając się do biegu i nawet nie sprawdzając, czy Rufus w ogóle zamierzał jej towarzyszyć. Choć liczyła się z tym, że to może być jakiś głupi żart, tym bardziej, że wilkołaki w twierdzy miały dość nietypowe poczucie humoru, nie była w stanie tak po prostu się rozluźnić. Kiedy chodziło o Ali albo kogokolwiek z jej rodziny, reakcja mogła być tylko jedna.
Zrozumienie pojawiło się z chwilą, w której wypadła spomiędzy drzew, stając naprzeciwko górującej nad okolicą twierdzy. Bez trudu zauważyła dwie postacie, choć to nie blada, wtulona w ścianę budynku Alessia jako pierwsza zwróciła uwagę Layli. Zdecydowanie bardziej w oczy wrzucał się stojący naprzeciwko niej, porażający wręcz gabarytami i wzrostem, dobrze zbudowany mężczyzna. To musiał być wilkołak, tym bardziej, że pod względem fizyczności wszyscy byli do siebie podobni – w końcu właśnie z tego powodu Ariel się wyróżniał, przy swoich pobratymcach wypadając na chucherko.
Kimkolwiek był ten mężczyzna, była pewna, że widziała go po raz pierwszy. Nie miała okazji poznać wszystkich mieszkańców twierdzy – nawet nie wiedziała, ilu nieśmiertelnych tak naprawdę znajdowało się w środku – ale podświadomie wyczuła, że przybysz nie był stąd. Biorąc pod uwagę fakt, że do tego wszystkiego zaatakował Ali, taka teoria wydawał się tym bardziej prawdopodobna, choć do Layli tożsamość wilkołaka nie miała najmniejszego nawet znaczenia. Liczyło się tylko i wyłącznie to, że próbował skrzywdzić jej bratanicę; czego więcej nie musiała wiedzieć, żeby zadecydować o skopaniu mu tyłka.
– Hej, zostaw ją! – warknęła, zaciskając dłonie w pięści, żeby przywołać ogień. Płomienie zapłonęły jasno, tańcząc na jej odsłoniętej skórze i pozostając w gotowości, by zrobić wszystko, czego mogłaby oczekiwać ich właścicielka. – Mówię poważnie!
Reakcja była natychmiastowa, choć zdecydowanie nie należała do tych, których wampirzyca mogłaby się spodziewać. Aż się w niej zagotowało, kiedy usłyszała śmiech – nieco zdławiony, przypominający szczeknięcie i mający w sobie coś, co z miejsca przyprawiło ją o dreszcze. Zastygła kilka metrów od intruza, zatrzymując się w odległości wystarczające, by móc zareagować na ewentualny atak. Przynajmniej miała nadzieję, że tak będzie, tym bardziej, że instynkt podpowiadał jej, iż miała przed sobą kogoś, kto mógł okazać się naprawdę niebezpieczny. Czuła, że musi zachować czujność, nawet pomimo daru, którym dysponowała, nim jednak zdążyła zastanowić się nad tym, co tak naprawdę to oznaczało, mężczyzna zdążył się poruszyć.
– Ach… Tak czułem, że do ciebie lepiej się nie zbliżać – stwierdził niemalże pogodnym, nieco zachrypniętym głosem. Z miejsca zrozumiała aluzję, bez trudu łącząc jego słowa z wrażeniem, które towarzyszyło jej w lesie. Więc to był on. – Co innego z nią, prawda? – dodał, a potem bezceremonialnie przyciągnął już i tak oszołomioną Alessię do siebie.
Ruch był wystarczająco szybko, by Layli nawet do głowy nie przyszła ewentualna, choć częściowo właściwa reakcja. Zanim się obejrzała, sytuacja zmieniła się w sposób, który zdecydowanie nie przypadł jej do gustu. Mężczyzna otoczył Ali ramionami w pasie, posługując się nią niemalże jak żywą tarczą. Dziewczynie wyrwał się nieco zdławiony jęk, poza tym prawie natychmiast zaczęła się szarpać, odzyskując panowanie nad ciałem. To okazało się bezsensowne, o czym przekonała się w momencie, w którym jej przeciwnik wzmógł uścisk, dodatkowo przesuwając jedną dłoń w taki sposób, żeby chwycić ją za gardło. To wystarczyło, żeby natychmiast zamarła w bezruchu, już tylko spazmatycznie chwytając powietrze.
– Przestań! – wyrwało się Layli. Choć miała ochotę rzucić się do ataku, żeby zrobić cokolwiek, wiedziała, że nie może sobie na to pozwolić.
– Ale o co chodzi? Ja tylko chcę przywitać się z koleżanką! – zadrwił mężczyzna. Zaraz po tym jego twarz wykrzywił grymas, a on spoważniał, najwyraźniej tracąc dobry humor. – Swobodnie biegające sobie wampiry w Lille… Co to się porobiło? – wycedził przez zaciśnięte zęby.
Nieznacznie potrząsnął głową, najwyraźniej nie dowierzając temu, czego był świadkiem. Wciąż trzymał Alessię, sprawiając wrażenie chętnego, żeby ją udusić, choć przynajmniej tymczasowo tego nie robił. Layla miała wrażenie, że ze zdenerwowania serce za moment wyskoczył jej z piersi, tym bardziej, że nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Mogła spróbować zaatakować, ale nie była w stanie uszkodzić mężczyzny, nie ryzykując przy tym skrzywdzenia bratanicy. Wiedziała, że właśnie o to mu chodziło, ale to jedynie potęgowało towarzyszące jej poczucie beznadziei. Czegokolwiek by nie spróbowała, wydawało się prowadzić donikąd.
W milczeniu zmierzyła przeciwnika wzrokiem, dopiero wtedy zwracając uwagę na jego wygląd. Już ustaliła, że miała do czynienia z kimś wysokim i bardzo dobrze zbudowanym, choć nie mogła zaprzeczyć, że zwłaszcza obejmując drobniutką Alessię wydawał się jeszcze większy. Na sobie miał jedynie spodnie i czarną, skórzaną kamizelkę, dzięki czemu dobrze widziała umięśnione, poznaczone licznymi bliznami przedramiona – pozostałości licznych walk, w których przez minione wieki musiał brać udział. Nie była w stanie stwierdzić, jak długo już żył, ale jedno wydawało się oczywiste – bez wątpienia miał doświadczenie, którego niejeden mógłby mu pozazdrościć.
Gdyby miała próbować określić jego wiek, powiedziałaby, że fizycznie wyglądał na jakieś czterdzieści lat. Poraziła ją pustka, którą dostrzegła w dzikich, czarnych oczach. Miał zdecydowane rysy twarzy i szeroką, dobrze zarysowaną szczękę, co dodatkowo podkreślił pozbawiony wesołości uśmiech, w który ułożyły się jego usta. Mierzył ją wzrokiem w niemniej uważny sposób, co i ona jego, spokojny i bynajmniej nieprzejęty tym, że ktokolwiek mógłby okazać się zdolny do tego, żeby go skrzywdzić – w końcu wiedział, że ma przewagę, zwłaszcza dzięki Alessi.
Mężczyzna lekko przekrzywił głowę, jakby spojrzenie na Laylę pod innym kątem mogło pozwolić mu na wyciągnięcie jakichś dodatkowych, interesujących wniosków .Długie, czarne i bardzo poplątane włosy opadły mu na ramię, w jakiś pokrętny sposób wydając się dodawać mężczyźnie uroku. Miał zarost, co też do pewnego stopnia czyniło go bardziej surowym, choć w wielu przypadkach wygląd potrafił być mylący.
Cóż, nie tym razem.
– Ty… – zaczęła, ale w głowie miała pustkę. Miała do dyspozycji jeszcze telepatię, ale…
– Och, nie wysilajcie się – oznajmił chłodno mężczyzna, tym samym uświadamiając Layli, że Rufus już dawno do niej dołączył, czając się gdzieś za jej plecami i przynajmniej tymczasowo ograniczając do biernego obserwowania. Wilkołak wyprostował się, raz jeszcze mierząc swoje potencjalne zagrożenie wzrokiem, zanim na powrót skupił się na drżącej w jego ramionach Alessi. – Od dawna nie mam przyjemności z przelewania brudnej krwi… Co nie znaczy, że tego nie zrobię, jeśli uznam, że to jedynie rozwiązanie, żeby wejść do środka – dodał z powagą.
– Powiedziałam już, że nie… – zaczęła drżącym głosem Ali, bezskutecznie siląc się na zdecydowane, niemalże wyzywające brzmienie, ale mężczyzna nie pozwolił jej dokończyć.
– Zamilknij, bo nie zamierzam tracić czasu na rozmowę z pijawką – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Ta twierdza nie ma przede mną tajemnic… Z kolei ja będę rozmawiał tylko z kimś, kto naprawdę tutaj przynależy.
– Więc może spróbuj ze mną – wtrącił nowy, choć jak najbardziej Layli znajomy głos.
Sama nie była pewna, kiedy w całym tym zamieszaniu pojawił się Ariel. Nie był sam – towarzyszyła mu dwójka innych nieśmiertelnych, w tym chłopak, który wskazał jej wyjście z twierdzy, kiedy tego potrzebowała. Choć powinna poczuć się dzięki temu pewniej, nic podobnego nie miało miejsca, tym bardziej, że czuła, że w porównaniu z przybyszem, ta trójka nie znaczyła niczego. Fakt, że Ariel do tego wszystkiego pobladł, chyba jedynie cudem powstrzymując się przed zrobieniem czegoś impulsywnego i głupiego zarazem. Wyglądał na zmęczonego, co w połączeniu z ledwo ukrywanym przerażeniem zdecydowanie nie sprawiało, że wypadał w oczach przeciwnika jakkolwiek lepiej.
Trzymający Alessię wilkołak z namysłem przyjrzał się przybyłym. Krótką chwilę myślał, zanim na powrót zaczął się śmiać – w zdecydowanie nieprzyjemny, szorstki i zdradzający pobłażliwość sposób.
– Na litość bogini, więc to prawda! Wszystko zmieniło się aż do tego stopnia, a to miejsce zaczęły zamieszkiwać dzieci…
– Ej! – obruszył się jeden z towarzyszących Arielowi chłopaków, ale mężczyzna nawet na niego nie spojrzał.
– To coś nie do pomyślenia… Przynajmniej kiedyś takie by było, ale w dzisiejszych czasach… – Mężczyzna zamilkł, po czym na powrót zwrócił się do Ariela. – Teraz ty tutaj… rządzisz? – zapytał z wyraźnym wahaniem, nie kryjąc sceptycyzmu. – Czyżby Lille naprawdę aż tak nisko upadło?
– Puść Alessię.
O dziwo, wilkołak się uśmiechnął.
– Och… Ma imię. Ileż w nim czułości – stwierdził, ale – co jeszcze bardziej zaskoczyło Laylę, nieznacznie poluzował uścisk, którym otaczał dziewczynę. – Zgaduję więc, że to – bezceremonialnie chwycił Alessię za włosy, na tyle gwałtownie, że tej aż wyrwał się zdławiony okrzyk – jest twoje.
Wraz z tymi słowami popchnął ją na tyle mocno, by jak długa poleciała do przodu, dosłownie wpadają Arielowi w ramiona. Chłopak w pośpiechu przygarnął dziewczynę do siebie, ostatecznie zmuszając do tego, żeby schowała się za jego plecami, choć Layla nagle zwątpiła, czy w razie ewentualnego starcia byłby w stanie ją obronić. W zasadzie miała wrażenie, że nigdy dotąd nie spotkali kogoś takiego, wystarczająco silnego, by zadawać śmierć według uznania. Isobel była wyjątkiem, jeśli zaś chodziło o tego mężczyznę…
Przestała o tym myśleć, w zamian gorączkowo zastanawiając się nad tym, czy rzucenie się do ataku teraz, kiedy Alessia była bezpieczna, ma jakikolwiek sens. Wciąż się nad tym wahała, kiedy poczuła muśnięcie ciepłych dłoni na ramionach, kiedy Rufus – nie po raz pierwszy obojętny na jej nastrój i temperaturę ciała – jak gdyby nigdy nic postanowił jej dotknąć. Wypuściła powietrze ze świstem, mimo wszystko znajdując w sobie dość siły, żeby nad sobą zapanować, tym bardziej, że wampir od zawsze miał w sobie coś, co działało na nią kojąco. Dzięki temu łatwiej trzymała nerwy na wodzy, co jednak nie zmieniało faktu, że po raz kolejny miała ochotę sprawić, żeby pewien wilkołak zapoznał się z niszczycielką siłą płomieni, które była w stanie przywołać.
– Dobrze więc. – Mężczyzna odezwa się ponownie, zachowując się jak ktoś, kto tak naprawdę nie obawia się, że mogłaby stać mu się jakakolwiek krzywda. Layla była gotowa przysiąc, że nawet nie czuł się zagrożony, traktując wszystkich wokół jak irytujące, stojące mu na drodze dzieci, które najprościej byłoby wysłać do kąta. To nie poprawiało jej nastroju, wręcz sprawiając, że tym bardziej miała ochotę kogoś zabić. – Ponowę pytanie: ty tutaj rządzisz?
– Możliwe – odpowiedział z rezerwą Ariel.
Intruz gniewnie zmrużył oczy.
– Wierz mi: nie chcesz ze mną igrać – zapowiedział nieznoszącym sprzeciwu tonem. Był rozeźlony i tym razem nawet nie próbował tego ukrywać. – Przyszedłem, żeby rozmawiać z kimś konkretnym, a nie nieznaczącymi dzieciakami, bratającymi się z wrogiem – dodał, pogardliwie spoglądając na kurczowo tulącą się do ramienia Ariela Alessię.
– Kim jesteś? – zapytał wprost chłopak, najwyraźniej upierając się, żeby zachować zimną krew. – Na jakiej podstawie w ogóle oczekujesz, któregokolwiek z nas rozmowy?
To brzmiało sensownie, przynajmniej zdaniem wciąż obserwującej sytuację Layli. Ariel szybko nauczył się przewodzić, pomyślała mimochodem, zastanawiając się, czy to możliwe, żeby takie rzeczy przejmowało się w genach. Yves mimo wszystko sprawdzał się jako dowódca, choć na tym jego dobre strony się kończyły. Tak czy inaczej, takie pytanie wydawało się w pełni zasadne, choć dziewczyna wciąż wątpiła, czy to wystarczy, żeby w pełni odzyskali kontrolę nad tym, co działo się wokół nic. To nie mogło być takie proste, ale…
Cóż, nie myliła się.
Mężczyzna nawet się nie skrzywił, wciąż uśmiechając się drapieżnie. Zaraz po tym spojrzał wprost na Ariela i jak gdyby nigdy nic udzielił mu odpowiedzi – obojętnym, spokojnym tonem, który jednak okazał się wystarczający, by chłopak jakimś cudem pobladł jeszcze bardziej:
– Me imię to Charon.
Gdzieś za plecami wyczuła, że wciąż trzymający dłonie na jej ramionach Rufus drgnął, być może znów wiedząc coś, czego ona mogła się domyślać. Zanim zdążyła się zastanowić, również Ariel gwałtownie pobladł, po czym wyrzucił z siebie kilka niespokojnych słów – ostatnich, które spodziewałaby się usłyszeć.
– To… nie jest… możliwe…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa