21 grudnia 2016

Czterdzieści cztery

Layla
Miała problem z tym, żeby znaleźć wyjście z twierdzy. Layla była bliska tego, żeby dostać przez to szału, początkowo bez celu błądząc po okolicy, w nadziei na zalezienie jakiejś wskazówki co do tego, gdzie powinna się udawać. Nie była pewna skąd w ogóle wiedziała, że Rufus najpewniej wyszedł poza twierdzę, ale to wydawało się do niego podobne. Może i to miejsce było wystarczająco duże, a przy tym ciemne, by swobodnie się ukryć, nie musząc obawiać szybkiego znalezienia, ale zbyt dobrze znała tego wampira, żeby uwierzyć, że przy nadmiarze emocji mógłby do tego wszystkiego usiedzieć w zamknięciu. Sama miałaby z tym problem, a Rufus bywał o wiele bardziej gwałtowny, zwłaszcza kiedy w grę wchodziły uczucia.
Zaczęła wyklinać własną nieporadność, sama niepewna, jakim cudem nie zarejestrowała drogi. Była skupiona na Alessi, przez co właściwie przestała zwracać uwagę na korytarze, którymi prowadziła ją bratanica. Mogła przewidzieć, że Rufus nie popełni tego błędu, jak zwykle aż do przesady czujny, co jednak w wielu przypadkach wychodziło mu na dobre. Cóż, Marco też cię tego uczył, odkąd byłaś dzieckiem, uświadomiła sobie mimochodem. Mogła zarzucić ojcu naprawdę wiele rzeczy, ale na pewno od samego początku uczył ją i Gabriela tego, jak najlepiej się bronić. Gdyby miała zliczyć, jak wiele razy próbował wymóc na nich dbałość o nawet najmniej istotne szczegóły, pewnie już dawno straciłaby rachubę. Co więcej, znajdując się w siedzibie wilkołaków tym bardziej powinna uważać, a jednak pomimo tego…
Och, jak zwykle bardzo zaradnie!
To przypominało nieprzyjemny incydent z tunelami, kiedy wszyscy zostali uwięzieni z podziemiach, próbując odnaleźć siebie nawzajem i drogę wyjścia. Przynajmniej miała do dyspozycji płomienie, dzięki czemu poruszanie się było o wiele łatwiejsze, a na nią nie czekał ani pragnący ją skrzywdzić ojciec, ani Dylan, ale doświadczenie samo w sobie okazało się czymś, czego wolała nie powtarzać. Wciąż była podenerwowana, aż nazbyt świadoma tego, że najpewniej popsuła wszystko, prowadząc rozmowę o zapiskach w rejestrze nie tak, jak powinna, ale z drugiej strony… czego tak naprawdę spodziewała się po Rufusie? Podejrzewała, że nawet gdyby zaczęła mówić w najbardziej taktowny, przemyślany sposób, reakcja byłaby taka sama. Chyba nawet nie była tym zaskoczona, ale z drugiej strony…
Wciąż nie miała pewności, co powinna o tym myśleć. W efekcie tym trudniej było jej oczekiwać jakiegoś konkretnego zachowania ze strony kogoś, kto – co sam powiedział – do tej pory nie dbał o rodzinę. Co więcej, miała do czynienia z facetem, który nigdy nie radził sobie z gwałtownymi emocjami, a teraz bez wątpienia w grę wchodziły właśnie takie. Tak czy inaczej, pomimo tego, że wyraźnie zasugerował, że chciał samotności, nie zamierzała tak po prostu go zostawić, w skrajnym wypadku zamierzając porządnie nim potrząsnąć. Cóż, od samego początku postępowała właśnie w taki sposób, czy to temperując jego charakter, kiedy zbytnio się zapędzał, czy to znów wymuszając bardziej… ludzkie zachowania, kiedy to akurat było konieczne. Dobrali się w taki sposób, że już dawno przywykła do tego, że faktycznie mogłaby być jego człowieczeństwem, co z kolei znaczyło, że najpewniej jej potrzebował – i to niezależnie od tego, co sam zainteresowany mógłby na ten temat powiedzieć.
Chwilę jeszcze błądziła, zanim zdołała trafić na jednego z młodziaków, o których wspominała Alessia. Nie miała pojęcia, czy dzieci księżyca tutaj naprawdę wypracowały samokontrolę wystarczającą, żeby nie próbować się na nią rzucić, czy może Ali uświadomiła towarzystwo, jak łatwo można było pożałować próby drażnienia kogoś, kto kontrolował ogień, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Istotne pozostawało, że chłopak bez chwili wahania wskazał jej wyjście, tłumacząc wszystko wystarczająco dokładnie, by w krótkim czasie dotarła na miejsce, w następnej chwili bez większego wysiłku radząc sobie z mechanizmem otwierającym niewidzialne na pierwszy rzut oka drzwi.
Słońce już dawno zaszło, co przyjęła z ulgą. Wcześniej zorientowała się, że musi być dość późno, nie tylko podświadomie będąc w stanie wyczuć, że jest bezpieczna, ale również dobrze wiedząc, że Rufus nie wyszedłby, gdyby zaraz po przekroczeniu progu miał wyjść na słońce. Dzięki eksperymentom, przy którym chcąc nie chcąc pomogła mu Bliss, byli bardziej odporni, ale to wciąż nie rozwiązywało problemu w takim stopniu, jak wampir mógłby tego oczekiwać. Zwłaszcza przy braku zachmurzenia, na dodatek w sam środek dnia, ewentualny spacer byłby niczym samobójstwo.
Wypuściła powietrze ze świstem, przez kilka pierwszych sekund zdolna wyłącznie napawać się świeżym powietrzem oraz panującym na zewnątrz chłodem. Nie miała pojęcia, jak długo przesiedzieli w bibliotece, próbując znaleźć jakiekolwiek informacje o Claudii, ale to teraz nie miało znaczenia. Wiedziała jedynie, że czuła się jakby nie wychodziła na zewnątrz od bardzo dawna, w twierdzy wciąż mając wrażenie, że w rzeczywistości znajduje się w grobie. Zdecydowanie nie musiała pomóc Alessi się stąd wyrwać, przynajmniej na trochę, nie chcąc nawet zastanawiać się, jak w całej tej sytuacji tak naprawdę czuła się jej bratanica.
Rufusa nie było nigdzie w pobliżu, a przynajmniej ona nie była w stanie go wyczuć. Wiedziała, że potrafił kryć się równie dobrze, co i ona, chociaż w starciu z kimś obdarzonym telepatycznymi zdolnościami zdecydowanie nie miał szans. Wiedziała, jak powinna go odnaleźć, ale choć wystarczyłoby kilka zaledwie sekund na odszukanie wampira, ostatecznie postanowiła zostawić sprawy swojemu biegowi. Bez pośpiechu ruszyła przed siebie, kierując się ku linii lasu i wchodząc na jedną z bardziej zauważalnych ścieżek. Nie śpieszyła się, stopniowo prąc naprzód i z zaciekawieniem rozglądając się dookoła. Nie znała tego lasu, ale nie bała się, że przypadkiem zabłądzi, wbrew wszystkiemu zwykle nie mając problemu z odnalezieniem się w terenie. Nie była w stanie zliczyć, jak wiele różnych miejsc zwiedziła wraz z bratem i Isabeau, kiedy jeszcze podróżowali we trójkę, a także sama, zanim trafiła do Volterry i postanowiła osiedlić się tam na dłużej.
Drzewa rosły gęsto, ale przez porę roku i brak liści, las wydawał się przerzedzony. Nie miała problemu z tym, żeby nawet w ciemnościach dostrzec poszczególne kształty – mniej lub bardziej regularne, ale to nie miało dla Layli znaczenia. Wodziła wzrokiem dookoła, nasłuchując i próbując zdać się na wyostrzone zmysły. Zwłaszcza po zachodzie słońca wampiry takie jak ona funkcjonowały lepiej, przy okazji będąc w stanie wykorzystać napierającą ze wszystkich stron ciemność, żeby się skryć. To było praktyczne, ale wciąż pozostawał problem z postaci Rufusa, który z równym powodzeniem mógł wykorzystać zdolności, które zyskał wraz z przemianą.
Przestała o tym myśleć, nagle zaniepokojona. W Lille właściwie cały czas trwała w napięciu, aż nazbyt świadoma obecności naturalnych wrogów gdzieś w pobliżu. Wilkołaki i wampiry instynktownie próbowały się omijać, nie będąc w stanie tak po prostu zdzierżyć swojej obecności. Rozumiała to aż nazbyt dobrze, zwłaszcza teraz mogąc przekonać się, jak uciążliwy potrafił być instynkt. Podejrzewała, że zwłaszcza teraz – w miejscu, które należało do dzieci księżyca, nie wspominając o nadchodzącej pełni – miał dawać jej się we znaki, ale nie potrafiła tak po prostu zignorować dręczących ją uczuć. Najbardziej uciążliwa okazała się myśl o tym, że jest obserwowana – że ktoś nie odrywa od niej wzroku, co prawda niewidoczny dla niej, ale jednak…
– Rufus? – zaryzykowała.
Nie podniosła głosu, aż nazbyt świadoma tego, że jeśli znajdował się w pobliżu, miał być w stanie ją usłyszeć. Co do tego nie miała żadnych wątpliwości, tym bardziej, że wampir zdążył ją poznać równie dobrze, co i ona jego. Była pewna, że wiedział, iż najpewniej za nim ruszyła – albo że prędzej czy później by się na to zdecydowała, nie będąc w stanie biernie czekać, aż sytuacja sama się wyjaśni. Nie tyle chodziło o to, że musieli porozmawiać, bo do tego nie chciała go zmuszać, bardziej skoncentrowana na myśli o tym, by po prostu ze sobą pobyć. Potrzebował jej i zamierzała mu to uświadomić, tym bardziej, że od tego była. Cóż, zwłaszcza odkąd wziął ją sobie za żonę, musiał liczyć się z konsekwencjami.
Odpowiedziała jej cisza, ale to było do przewidzenia. Dla pewności raz jeszcze rozejrzała się dookoła, tym bardziej próbując wypatrzeć pomiędzy drzewami ludzką sylwetkę albo cokolwiek innego, co mogłoby świadczyć o czyjejś obecności. Kiedy gdzieś w ciemnościach wychwyciła ledwo zauważalny ruch, zaczęła przekonywać samą siebie, że to tylko i wyłącznie jej wyobraźnia, ale podświadomie czuła, że to wcale nie było takie proste. Problem polegał na tym, że przez obecność wilkołaków i wciąż odczuwany niepokój, powoli zaczynała tracić zaufanie do własnych zmysłów, chwilami niepewna czy to jej przewrażliwienie, czy jednak powód, by jednak zacząć się martwić. Chyba nie chciała wiedzieć, już i tak zmęczona myślą o tym, że była tu intruzem. Czuła, że tak naprawdę nigdy żaden wampir nie powinien osiedlić się w Lille, niezależnie od panujących między nimi stosunków.
Tym razem wyraźnie wyczuła, że ktoś przemknął tuż za jej plecami. Napięła mięśnie, po czym błyskawicznie okręciła się na pięcie, odsłaniając kły i instynktownie przygotowując się do ataku. Znów dostrzegła tylko i wyłącznie ciemność oraz lekko drżącą, miarowo kiwającą się to w przód, to w tył gałązkę. To mógł być wiatr, tym bardziej, że pogoda nie należała do najlepszych, ale Layli jak na zawołanie przyszło do głowy, że tak naprawdę ktoś właśnie przebiegł gdzieś na wyciągnięcie ręki, wystarczająco wprawnie, by nie była w stanie dostrzec go w pełnej okazałości.
Rufusie, jeśli to ty i właśnie robisz sobie ze mnie żarty, to przysięgam, że…
Nie dokończyła groźby nawet we własnych myślach, poniekąd dlatego, że groziła mu w ten sposób wystarczająco wiele razy, by jej umysł już dawno przestał brać takie myśli na poważnie. Inną kwestią pozostawało, że jakaś jej cząstka wydawała się niezmiennie sugerować, że wcale nie miała do czynienia z Rufusem. Layla zesztywniała, zaniepokojona taką perspektywą, chociaż ta była aż nazbyt prawdopodobna. W tym lesie mogło kryć się cokolwiek, a biorąc pod uwagę to, o czym rozmawiała z Alessią, chyba naprawdę zaczynała się bać.
Serce wampirzycy zabiło szybciej, sprawiając, że ta zapragnęła wywrócić oczami. Cudownie, właśnie tego potrzebowała – poinformować ewentualnego przeciwnika, że udało mu się ją nastraszyć. Nie obawiała się w aż takim stopniu, jak ktokolwiek mógłby tego oczekiwać – przynajmniej miała nadzieje, że tak jest – ale to nie zmieniało faktu, że czuła coraz silniejsze pragnienie, żeby jednak się wycofać. Miała wrażenie, że bezpieczniej było wrócić do twierdzy i napomnieć coś na temat tego, że ktokolwiek mógłby kręcić się w okolicy. Wbrew wszystkiemu nigdy nie należał do osób przesadnie przewrażliwionych, a skoro teraz dręczyły ją aż tak silne wątpliwości, być może to znaczyło, że powinna sobie zaufać.
Chyba, że to Ariel albo ktoś od niego…, pomyślała mimochodem, próbując przypomnieć sobie szczegóły rozmowy z Ali. Pamiętała, że bratanica wspominała coś o patrolu, więc może właśnie trafiła na jednego z tymczasowych strażników. Jeśli dobrze się zastanowić, przed pełnią wilkołaki potrafiły przemienić się w istoty, które częściowo zachowywały ludzkie kształty. Jeśli tak było w tym przypadku, wszystko stałoby się jasne, tym bardziej, że nie miała pojęcia, jak daleko potrafiły posunąć się dzieci księżyca z twierdzy. Teoretycznie to miejsce należało do pierwotnych, ale teraz zamieszkiwały je młodziaki, więc…
Jeśli miała być ze sobą szczera, to chyba nie chciała poznać odpowiedzi. Nie aż tak bardzo.
Zmusiła się do rozluźnienia mięśni i tego, żeby jednak ruszyć się z miejsca. Choć wszystko w niej aż rwało się do ucieczki, ostatecznie podążyła dalej w gęstwinę, raz po raz powtarzając sobie, że nie miała powodów do niepokoju. Co więcej, teraz tym bardziej musiała odszukać Rufusa, chociaż by po to, żeby się uspokoić. Nie żeby zakładała, że mógłby wpakować się w kłopoty; co prawda takie myślenie było prostsze, tym bardziej, że nie potrafiła przyznać się przed samą sobą, że to akurat ona mogłaby się wystarczyć. Jasne, nie miałaby nic przeciwko, gdyby wziął ją w ramiona, ale skoro to nie było możliwe, mogła poczekać.
Naprawdę, tym bardziej, że… nie miała powodów do niepokoju, tak?
– Nie byłabyś sobą, gdybyś jednak sobie nie odpuściła, prawda? – usłyszała tuż za plecami i w tamtej chwili omal nie dostała zawału.
Błyskawicznie odwróciła się w stronę Rufusa, przez krótką chwilę mając ochotę porządnie mu przyłożyć. Nigdy nie lubiła, kiedy ktokolwiek próbował zachodzić ją w ten sposób, tym bardziej, że w stresujących sytuacjach całe jej dotychczasowe doświadczenie, jeśli chodziło o kontrolowanie ognia, trafiał szlag. Za którymś razem naprawdę miała nie wytrzymać i jednak zrobić krzywdę komuś, komu teoretycznie nie chciała.
– Nie rób mi tego więcej! – jęknęła, potrząsając z niedowierzaniem głową. Zignorowała jego pytanie, tym bardziej, że i tak znał odpowiedź. – Jak naprawdę nie… Och, ten las jest dziwny – dodała pod wpływem impulsu.
– Tak… Trudno w nim o samotność, jeśli wiesz, co takiego mam na myśli – rzucił jakby od niechcenia, aż nazbyt jasno dając Layli do zrozumienia, że niekoniecznie cieszył się z jej widoku.
Cisza, która zapanowała zaraz po tym, miała w sobie coś niepokojącego. Stali naprzeciwko siebie, przypatrując sobie nawzajem i po prostu milcząc. I choć zazwyczaj przychodziło im to z łatwością, Layla wyczuła aż nazbyt charakterystyczne, trudne do zignorowania napięcie, które z wolna zaczęło doprowadzać ją do szału. Była pewna, że obawiał się zaczynać temat – czy może raczej tego, że ona mogłaby mieć zamiar to zrobić, niezależnie od jego woli. Chyba nawet nie była zaskoczona rezerwą, z jaką na nią spoglądnął, najpewniej nie uciekając tylko i wyłącznie dlatego, że miał do czynienia z nią.
– Rufus… – zaczęła i zaraz urwała, sama niepewna tego, co powinna mu powiedzieć. Wymownie uniósł brwi, kiedy zwiesiła głos. – Ehm… Wszystko w porządku?
– A dlaczego miałoby nie być? – rzucił w odpowiedzi i przez chwilę naprawdę zabrzmiało to szczerze.
– Myślałam…
O dziwo, uśmiechnął się w nieco gorzki sposób.
– Co takiego? – zachęcił, chociaż nawet nie dał jej czasu, żeby dokończyła wypowiedź. – Wszystko jest w absolutnej normie… O ile w naszym przypadku to kiedykolwiek miało rację bytu – dodał, a Layla westchnęła. Więc tak zamierzał to rozegrać?
– A co z Claudią? – zapytała wprost, pomimo obaw decydując się przejść do rzeczy.
Przez jego twarz przemknął cień, jednak poza tym w żaden sposób nie dał po sobie poznać negatywnych emocji. Nie lubiła, kiedy zachowywał się w ten sposób, uparcie dusząc w sobie wszystko. To zapowiadało szybki i najpewniej spektakularny wybuch, a ten zdecydowanie nie był żadnemu z nich na rękę. Wręcz przeciwnie – zdecydowanie bardziej wolała, żeby wampir jednak jej tego zaoszczędził.
– Nic, o ile nie masz jakiegoś lepszego pomysłu. Wiemy, że już trochę żyje i najpewniej ma coś do Amelie… A więc również Isobel – stwierdził wypranym z emocji tonem. W zasadzie brzmiał trochę tak, jakby właśnie dyskutowali na jakiś szczególnie neutralny temat, chociażby o pogodzie. – Poza tym jest… niebezpieczna – dodał po chwili zastanowienia.
– Wiesz, że nie o to pytam – zniecierpliwiła się.
Wywrócił oczami, wyraźnie rozdrażniony. Jeszcze na początku ich znajomości najpewniej rzuciłby coś złośliwego, dał do zrozumienia, że właśnie się obraził i przy pierwszej okazji odszedł, ale tym razem nic podobnego nie miało miejsca. Może i nie zdołała zmienić go w jakiś szczególny, spektakularny sposób, ale na pewno zachowywał się inaczej względem niej. Ona i Claire stanowiły swoiste wyjątki, nie tylko dlatego, że w ogóle je tolerował.
– Niekoniecznie… Ale mogłem się domyślić. – Zamilkł, po czym z uwagą zmierzył dziewczynę wzrokiem. – Jest w porządku, tak sądzę. Nie wiem, czego oczekiwałaś, ale chwilowo nie zamierzam ani nikogo zabijać, ani niszczyć lasu – rzucił i choć z założenia to miał być żart, Layla mimowolnie się skrzywiła. Szczerze powiedziawszy, to również brała pod uwagę.
– Więc zamierzasz udawać, że nic się nie stało? – zapytała z niedowierzaniem. Jak go znała, taka możliwość jak najbardziej wchodziła w grę, chociaż dla niej wydawała się czymś nieprawdopodobnym. I to najdelikatniej rzecz ujmując. – Rufus, do cholery, ja wiem, że to nie jest proste, ale…
– Skąd? – przerwał jej i przez moment wyglądał na chętnego, żeby dodać coś jeszcze, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. W zamian w zamyśleniu skinął głową. W jego spojrzeniu doszukała się czegoś, co chyba mogła uznać za zrozumienie. – Ach… Trochę głupie pytanie. Z tobą na pewno mógłbym pomówić o cudownie odnalezionym rodzeństwie – rzucił z nutką sarkazmu, ostatnie słowa w zasadzie cedząc. Jednak był zły, choć starał się to zamaskować.
Nie odpowiedziała, cierpliwie czekając aż odezwie się ponownie. Cóż, jasne, że coś wiedziała, choć sytuacja, w której się znalazł, diametralnie różniła się od tego, czego przyszło jej doświadczyć kilka wieków wcześniej. Pojawienie się Isabeau było niczym cud, a ona z miejsca pokochała wampirzycę równie mocno, co i Gabriela. Zawsze pragnęła rodziny, bo ta pozostawał dla niej ważna – i to również wtedy, kiedy za jedyne towarzystwo miała wyłącznie swojego brata. Potem pojawiła się Beau i choć Layla dawno nie widziała aż do tego stopnia zranionej, zdystansowanej osoby, to nie powstrzymało jej przed zbliżeniem się do dziewczyny. Tak czy inaczej, z sytuacją oswoiła się o wiele szybciej od Gabriela, który na początku traktował Isabeau w niemalże wrogi sposób, czy to nie dowierzając jej słowom, czy też wyraźnie nie będąc w stanie przełknąć, że ich ojciec mógłby mieć się dobrze i skrzywdzić kolejną kobietę.
Tyle że my potrzebowaliśmy siebie nawzajem. Od zawsze chodziło tylko o to – o rodzinę, uświadomiła sobie. Chociaż to z bliźniakiem łączyła ją najsilniejsza wieź, również za Isabeau skoczyłaby w ogień i to ze wzajemnością. Wiedziała też, że Gabriel zrobiłby wszystko, byleby chronić obie swoje siostry, uparcie biorąc na siebie odpowiedzialność, która tak naprawdę należała do niej, skoro pozostawała z rodzeństwa najstarsza. Uzupełniali się wzajemnie, tworząc coś trwałego, przez co tym bardziej nie wyobrażała sobie straty któregokolwiek z nich. Teraz trzy miesiące, kiedy to żyła w przekonaniu, że Beau umarła, jawiły się jak odległy, nieprzyjemny sen – prawdziwy koszmar – ale wtedy cierpienie naprawdę jej towarzyszyło, a ona nie chciała sobie o nim przypominać.
Inaczej było z Rufusem i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Kto jak kto, ale ona zdecydowanie miała okazję go poznać, w pełni świadoma tego, że od zawsze był samotnikiem. Namieszała, kiedy się poznali, ale – co stwierdziła już wcześniej – wraz z Claire pozostawały wyjątkami, a ona wystarczająco długo walczyła, żeby doprowadzić sprawy do takiego stanu rzeczy, z jakiego mogli cieszyć się teraz. Już abstrahując od tego, że chodziło akurat o Claudie, podejrzewała, że Rufus zareagowałby bardzo podobnie, gdyby wpisie znalazła wpis dotyczący jakiejkolwiek innej kobiety. On nie lubił zmian, uparcie odcinając się zarówno od emocji, jak i przeszłości czy czegokolwiek, co mogło wiązać się z przeszłością, więc ten krótki zapis w rejestrze niejako zmieniał wszystko.
Westchnęła, po czym bez słowa ruszyła się z miejsca, jak gdyby nigdy nic zdecydowała się do niego podejść. Spojrzał na nią z powątpiewaniem, być może obawiając się, że jednak zacznie jakąkolwiek rozmowę, naciskając, żeby jednak dokładniej omówili temat, ale Layla zdecydowanie nie zamierzała tego zrobić – nie tak od razu. Musiała zacząć inaczej, a skoro tak, w obecnej sytuacji przychodziło jej do głowy tylko jedno…
– Jeśli chodzi o radzenie sobie z emocjami, jesteś beznadziejny – oznajmiła z rozbrajającą wręcz szczerością.
Zaraz po tym bezceremonialnie wpadła mu w ramiona, jak gdyby nigdy nic decydując się przytulić. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa