
Layla
Miała problem z tym, żeby
znaleźć wyjście z twierdzy. Layla była bliska tego, żeby dostać przez to
szału, początkowo bez celu błądząc po okolicy, w nadziei na zalezienie jakiejś
wskazówki co do tego, gdzie powinna się udawać. Nie była pewna skąd w ogóle
wiedziała, że Rufus najpewniej wyszedł poza twierdzę, ale to wydawało się do
niego podobne. Może i to miejsce było wystarczająco duże, a przy tym
ciemne, by swobodnie się ukryć, nie musząc obawiać szybkiego znalezienia, ale
zbyt dobrze znała tego wampira, żeby uwierzyć, że przy nadmiarze emocji mógłby
do tego wszystkiego usiedzieć w zamknięciu. Sama miałaby z tym
problem, a Rufus bywał o wiele bardziej gwałtowny, zwłaszcza kiedy w grę
wchodziły uczucia.
Zaczęła
wyklinać własną nieporadność, sama niepewna, jakim cudem nie zarejestrowała
drogi. Była skupiona na Alessi, przez co właściwie przestała zwracać uwagę na
korytarze, którymi prowadziła ją bratanica. Mogła przewidzieć, że Rufus nie
popełni tego błędu, jak zwykle aż do przesady czujny, co jednak w wielu
przypadkach wychodziło mu na dobre. Cóż,
Marco też cię tego uczył, odkąd byłaś dzieckiem, uświadomiła sobie
mimochodem. Mogła zarzucić ojcu naprawdę wiele rzeczy, ale na pewno od samego
początku uczył ją i Gabriela tego, jak najlepiej się bronić. Gdyby miała
zliczyć, jak wiele razy próbował wymóc na nich dbałość o nawet najmniej
istotne szczegóły, pewnie już dawno straciłaby rachubę. Co więcej, znajdując
się w siedzibie wilkołaków tym bardziej powinna uważać, a jednak
pomimo tego…
Och, jak zwykle bardzo zaradnie!
To
przypominało nieprzyjemny incydent z tunelami, kiedy wszyscy zostali
uwięzieni z podziemiach, próbując odnaleźć siebie nawzajem i drogę
wyjścia. Przynajmniej miała do dyspozycji płomienie, dzięki czemu poruszanie
się było o wiele łatwiejsze, a na nią nie czekał ani pragnący ją
skrzywdzić ojciec, ani Dylan, ale doświadczenie samo w sobie okazało się
czymś, czego wolała nie powtarzać. Wciąż była podenerwowana, aż nazbyt świadoma
tego, że najpewniej popsuła wszystko, prowadząc rozmowę o zapiskach w rejestrze
nie tak, jak powinna, ale z drugiej strony… czego tak naprawdę spodziewała
się po Rufusie? Podejrzewała, że nawet gdyby zaczęła mówić w najbardziej
taktowny, przemyślany sposób, reakcja byłaby taka sama. Chyba nawet nie była
tym zaskoczona, ale z drugiej strony…
Wciąż nie
miała pewności, co powinna o tym myśleć. W efekcie tym trudniej było
jej oczekiwać jakiegoś konkretnego zachowania ze strony kogoś, kto – co sam
powiedział – do tej pory nie dbał o rodzinę. Co więcej, miała do czynienia
z facetem, który nigdy nie radził sobie z gwałtownymi emocjami, a teraz
bez wątpienia w grę wchodziły właśnie takie. Tak czy inaczej, pomimo tego,
że wyraźnie zasugerował, że chciał samotności, nie zamierzała tak po prostu go
zostawić, w skrajnym wypadku zamierzając porządnie nim potrząsnąć. Cóż, od
samego początku postępowała właśnie w taki sposób, czy to temperując jego
charakter, kiedy zbytnio się zapędzał, czy to znów wymuszając bardziej… ludzkie zachowania, kiedy to akurat było
konieczne. Dobrali się w taki sposób, że już dawno przywykła do tego, że
faktycznie mogłaby być jego człowieczeństwem, co z kolei znaczyło, że
najpewniej jej potrzebował – i to niezależnie od tego, co sam
zainteresowany mógłby na ten temat powiedzieć.
Chwilę
jeszcze błądziła, zanim zdołała trafić na jednego z młodziaków, o których
wspominała Alessia. Nie miała pojęcia, czy dzieci księżyca tutaj naprawdę
wypracowały samokontrolę wystarczającą, żeby nie próbować się na nią rzucić,
czy może Ali uświadomiła towarzystwo, jak łatwo można było pożałować próby
drażnienia kogoś, kto kontrolował ogień, ale to w gruncie rzeczy nie miało
znaczenia. Istotne pozostawało, że chłopak bez chwili wahania wskazał jej
wyjście, tłumacząc wszystko wystarczająco dokładnie, by w krótkim czasie
dotarła na miejsce, w następnej chwili bez większego wysiłku radząc sobie z mechanizmem
otwierającym niewidzialne na pierwszy rzut oka drzwi.
Słońce już
dawno zaszło, co przyjęła z ulgą. Wcześniej zorientowała się, że musi być dość
późno, nie tylko podświadomie będąc w stanie wyczuć, że jest bezpieczna,
ale również dobrze wiedząc, że Rufus nie wyszedłby, gdyby zaraz po
przekroczeniu progu miał wyjść na słońce. Dzięki eksperymentom, przy którym
chcąc nie chcąc pomogła mu Bliss, byli bardziej odporni, ale to wciąż nie
rozwiązywało problemu w takim stopniu, jak wampir mógłby tego oczekiwać.
Zwłaszcza przy braku zachmurzenia, na dodatek w sam środek dnia,
ewentualny spacer byłby niczym samobójstwo.
Wypuściła
powietrze ze świstem, przez kilka pierwszych sekund zdolna wyłącznie napawać
się świeżym powietrzem oraz panującym na zewnątrz chłodem. Nie miała pojęcia,
jak długo przesiedzieli w bibliotece, próbując znaleźć jakiekolwiek
informacje o Claudii, ale to teraz nie miało znaczenia. Wiedziała jedynie,
że czuła się jakby nie wychodziła na zewnątrz od bardzo dawna, w twierdzy wciąż
mając wrażenie, że w rzeczywistości znajduje się w grobie.
Zdecydowanie nie musiała pomóc Alessi się stąd wyrwać, przynajmniej na trochę,
nie chcąc nawet zastanawiać się, jak w całej tej sytuacji tak naprawdę
czuła się jej bratanica.
Rufusa nie
było nigdzie w pobliżu, a przynajmniej ona nie była w stanie go
wyczuć. Wiedziała, że potrafił kryć się równie dobrze, co i ona, chociaż w starciu
z kimś obdarzonym telepatycznymi zdolnościami zdecydowanie nie miał szans.
Wiedziała, jak powinna go odnaleźć, ale choć wystarczyłoby kilka zaledwie
sekund na odszukanie wampira, ostatecznie postanowiła zostawić sprawy swojemu
biegowi. Bez pośpiechu ruszyła przed siebie, kierując się ku linii lasu i wchodząc
na jedną z bardziej zauważalnych ścieżek. Nie śpieszyła się, stopniowo
prąc naprzód i z zaciekawieniem rozglądając się dookoła. Nie znała tego
lasu, ale nie bała się, że przypadkiem zabłądzi, wbrew wszystkiemu zwykle nie
mając problemu z odnalezieniem się w terenie. Nie była w stanie
zliczyć, jak wiele różnych miejsc zwiedziła wraz z bratem i Isabeau,
kiedy jeszcze podróżowali we trójkę, a także sama, zanim trafiła do
Volterry i postanowiła osiedlić się tam na dłużej.
Drzewa
rosły gęsto, ale przez porę roku i brak liści, las wydawał się
przerzedzony. Nie miała problemu z tym, żeby nawet w ciemnościach
dostrzec poszczególne kształty – mniej lub bardziej regularne, ale to nie miało
dla Layli znaczenia. Wodziła wzrokiem dookoła, nasłuchując i próbując zdać
się na wyostrzone zmysły. Zwłaszcza po zachodzie słońca wampiry takie jak ona
funkcjonowały lepiej, przy okazji będąc w stanie wykorzystać napierającą
ze wszystkich stron ciemność, żeby się skryć. To było praktyczne, ale wciąż pozostawał
problem z postaci Rufusa, który z równym powodzeniem mógł wykorzystać
zdolności, które zyskał wraz z przemianą.
Przestała o tym
myśleć, nagle zaniepokojona. W Lille właściwie cały czas trwała w napięciu,
aż nazbyt świadoma obecności naturalnych wrogów gdzieś w pobliżu.
Wilkołaki i wampiry instynktownie próbowały się omijać, nie będąc w stanie
tak po prostu zdzierżyć swojej obecności. Rozumiała to aż nazbyt dobrze,
zwłaszcza teraz mogąc przekonać się, jak uciążliwy potrafił być instynkt.
Podejrzewała, że zwłaszcza teraz – w miejscu, które należało do dzieci
księżyca, nie wspominając o nadchodzącej pełni – miał dawać jej się we
znaki, ale nie potrafiła tak po prostu zignorować dręczących ją uczuć.
Najbardziej uciążliwa okazała się myśl o tym, że jest obserwowana – że
ktoś nie odrywa od niej wzroku, co prawda niewidoczny dla niej, ale jednak…
– Rufus? –
zaryzykowała.
Nie
podniosła głosu, aż nazbyt świadoma tego, że jeśli znajdował się w pobliżu,
miał być w stanie ją usłyszeć. Co do tego nie miała żadnych wątpliwości,
tym bardziej, że wampir zdążył ją poznać równie dobrze, co i ona jego.
Była pewna, że wiedział, iż najpewniej za nim ruszyła – albo że prędzej czy
później by się na to zdecydowała, nie będąc w stanie biernie czekać, aż
sytuacja sama się wyjaśni. Nie tyle chodziło o to, że musieli porozmawiać,
bo do tego nie chciała go zmuszać, bardziej skoncentrowana na myśli o tym,
by po prostu ze sobą pobyć. Potrzebował jej i zamierzała mu to uświadomić,
tym bardziej, że od tego była. Cóż, zwłaszcza odkąd wziął ją sobie za żonę,
musiał liczyć się z konsekwencjami.
Odpowiedziała
jej cisza, ale to było do przewidzenia. Dla pewności raz jeszcze rozejrzała się
dookoła, tym bardziej próbując wypatrzeć pomiędzy drzewami ludzką sylwetkę albo
cokolwiek innego, co mogłoby świadczyć o czyjejś obecności. Kiedy gdzieś w ciemnościach
wychwyciła ledwo zauważalny ruch, zaczęła przekonywać samą siebie, że to tylko i wyłącznie
jej wyobraźnia, ale podświadomie czuła, że to wcale nie było takie proste.
Problem polegał na tym, że przez obecność wilkołaków i wciąż odczuwany
niepokój, powoli zaczynała tracić zaufanie do własnych zmysłów, chwilami
niepewna czy to jej przewrażliwienie, czy jednak powód, by jednak zacząć się
martwić. Chyba nie chciała wiedzieć, już i tak zmęczona myślą o tym,
że była tu intruzem. Czuła, że tak naprawdę nigdy żaden wampir nie powinien
osiedlić się w Lille, niezależnie od panujących między nimi stosunków.
Tym razem
wyraźnie wyczuła, że ktoś przemknął tuż za jej plecami. Napięła mięśnie, po
czym błyskawicznie okręciła się na pięcie, odsłaniając kły i instynktownie
przygotowując się do ataku. Znów dostrzegła tylko i wyłącznie ciemność
oraz lekko drżącą, miarowo kiwającą się to w przód, to w tył gałązkę.
To mógł być wiatr, tym bardziej, że pogoda nie należała do najlepszych, ale
Layli jak na zawołanie przyszło do głowy, że tak naprawdę ktoś właśnie
przebiegł gdzieś na wyciągnięcie ręki, wystarczająco wprawnie, by nie była w stanie
dostrzec go w pełnej okazałości.
Rufusie, jeśli to ty i właśnie robisz
sobie ze mnie żarty, to przysięgam, że…
Nie
dokończyła groźby nawet we własnych myślach, poniekąd dlatego, że groziła mu w ten
sposób wystarczająco wiele razy, by jej umysł już dawno przestał brać takie
myśli na poważnie. Inną kwestią pozostawało, że jakaś jej cząstka wydawała się niezmiennie
sugerować, że wcale nie miała do czynienia z Rufusem. Layla zesztywniała,
zaniepokojona taką perspektywą, chociaż ta była aż nazbyt prawdopodobna. W tym
lesie mogło kryć się cokolwiek, a biorąc pod uwagę to, o czym
rozmawiała z Alessią, chyba naprawdę zaczynała się bać.
Serce
wampirzycy zabiło szybciej, sprawiając, że ta zapragnęła wywrócić oczami.
Cudownie, właśnie tego potrzebowała – poinformować ewentualnego przeciwnika, że
udało mu się ją nastraszyć. Nie obawiała się w aż takim stopniu, jak
ktokolwiek mógłby tego oczekiwać – przynajmniej miała nadzieje, że tak jest – ale
to nie zmieniało faktu, że czuła coraz silniejsze pragnienie, żeby jednak się
wycofać. Miała wrażenie, że bezpieczniej było wrócić do twierdzy i napomnieć
coś na temat tego, że ktokolwiek mógłby kręcić się w okolicy. Wbrew
wszystkiemu nigdy nie należał do osób przesadnie przewrażliwionych, a skoro
teraz dręczyły ją aż tak silne wątpliwości, być może to znaczyło, że powinna
sobie zaufać.
Chyba, że to Ariel albo ktoś od niego…,
pomyślała mimochodem, próbując przypomnieć sobie szczegóły rozmowy z Ali.
Pamiętała, że bratanica wspominała coś o patrolu, więc może właśnie
trafiła na jednego z tymczasowych strażników. Jeśli dobrze się zastanowić,
przed pełnią wilkołaki potrafiły przemienić się w istoty, które częściowo
zachowywały ludzkie kształty. Jeśli tak było w tym przypadku, wszystko
stałoby się jasne, tym bardziej, że nie miała pojęcia, jak daleko potrafiły
posunąć się dzieci księżyca z twierdzy. Teoretycznie to miejsce należało
do pierwotnych, ale teraz zamieszkiwały je młodziaki, więc…
Jeśli miała
być ze sobą szczera, to chyba nie chciała poznać odpowiedzi. Nie aż tak bardzo.
Zmusiła się
do rozluźnienia mięśni i tego, żeby jednak ruszyć się z miejsca. Choć
wszystko w niej aż rwało się do ucieczki, ostatecznie podążyła dalej w gęstwinę,
raz po raz powtarzając sobie, że nie miała powodów do niepokoju. Co więcej,
teraz tym bardziej musiała odszukać Rufusa, chociaż by po to, żeby się uspokoić.
Nie żeby zakładała, że mógłby wpakować się w kłopoty; co prawda takie
myślenie było prostsze, tym bardziej, że nie potrafiła przyznać się przed samą
sobą, że to akurat ona mogłaby się wystarczyć. Jasne, nie miałaby nic
przeciwko, gdyby wziął ją w ramiona, ale skoro to nie było możliwe, mogła
poczekać.
Naprawdę,
tym bardziej, że… nie miała powodów do niepokoju, tak?
– Nie
byłabyś sobą, gdybyś jednak sobie nie odpuściła, prawda? – usłyszała tuż za
plecami i w tamtej chwili omal nie dostała zawału.
Błyskawicznie
odwróciła się w stronę Rufusa, przez krótką chwilę mając ochotę porządnie mu
przyłożyć. Nigdy nie lubiła, kiedy ktokolwiek próbował zachodzić ją w ten
sposób, tym bardziej, że w stresujących sytuacjach całe jej dotychczasowe
doświadczenie, jeśli chodziło o kontrolowanie ognia, trafiał szlag. Za
którymś razem naprawdę miała nie wytrzymać i jednak zrobić krzywdę komuś,
komu teoretycznie nie chciała.
– Nie rób
mi tego więcej! – jęknęła, potrząsając z niedowierzaniem głową.
Zignorowała jego pytanie, tym bardziej, że i tak znał odpowiedź. – Jak
naprawdę nie… Och, ten las jest dziwny – dodała pod wpływem impulsu.
– Tak…
Trudno w nim o samotność, jeśli wiesz, co takiego mam na myśli –
rzucił jakby od niechcenia, aż nazbyt jasno dając Layli do zrozumienia, że
niekoniecznie cieszył się z jej widoku.
Cisza,
która zapanowała zaraz po tym, miała w sobie coś niepokojącego. Stali
naprzeciwko siebie, przypatrując sobie nawzajem i po prostu milcząc. I choć
zazwyczaj przychodziło im to z łatwością, Layla wyczuła aż nazbyt
charakterystyczne, trudne do zignorowania napięcie, które z wolna zaczęło
doprowadzać ją do szału. Była pewna, że obawiał się zaczynać temat – czy może
raczej tego, że ona mogłaby mieć zamiar to zrobić, niezależnie od jego woli.
Chyba nawet nie była zaskoczona rezerwą, z jaką na nią spoglądnął, najpewniej
nie uciekając tylko i wyłącznie dlatego, że miał do czynienia z nią.
– Rufus… – zaczęła
i zaraz urwała, sama niepewna tego, co powinna mu powiedzieć. Wymownie
uniósł brwi, kiedy zwiesiła głos. – Ehm… Wszystko w porządku?
– A dlaczego
miałoby nie być? – rzucił w odpowiedzi i przez chwilę naprawdę
zabrzmiało to szczerze.
– Myślałam…
O dziwo,
uśmiechnął się w nieco gorzki sposób.
– Co
takiego? – zachęcił, chociaż nawet nie dał jej czasu, żeby dokończyła
wypowiedź. – Wszystko jest w absolutnej normie… O ile w naszym
przypadku to kiedykolwiek miało rację bytu – dodał, a Layla westchnęła.
Więc tak zamierzał to rozegrać?
– A co
z Claudią? – zapytała wprost, pomimo obaw decydując się przejść do rzeczy.
Przez jego
twarz przemknął cień, jednak poza tym w żaden sposób nie dał po sobie
poznać negatywnych emocji. Nie lubiła, kiedy zachowywał się w ten sposób,
uparcie dusząc w sobie wszystko. To zapowiadało szybki i najpewniej
spektakularny wybuch, a ten zdecydowanie nie był żadnemu z nich na
rękę. Wręcz przeciwnie – zdecydowanie bardziej wolała, żeby wampir jednak jej
tego zaoszczędził.
– Nic, o ile
nie masz jakiegoś lepszego pomysłu. Wiemy, że już trochę żyje i najpewniej
ma coś do Amelie… A więc również Isobel – stwierdził wypranym z emocji
tonem. W zasadzie brzmiał trochę tak, jakby właśnie dyskutowali na jakiś
szczególnie neutralny temat, chociażby o pogodzie. – Poza tym jest…
niebezpieczna – dodał po chwili zastanowienia.
– Wiesz, że
nie o to pytam – zniecierpliwiła się.
Wywrócił
oczami, wyraźnie rozdrażniony. Jeszcze na początku ich znajomości najpewniej
rzuciłby coś złośliwego, dał do zrozumienia, że właśnie się obraził i przy
pierwszej okazji odszedł, ale tym razem nic podobnego nie miało miejsca. Może i nie
zdołała zmienić go w jakiś szczególny, spektakularny sposób, ale na pewno
zachowywał się inaczej względem niej. Ona i Claire stanowiły swoiste
wyjątki, nie tylko dlatego, że w ogóle je tolerował.
– Niekoniecznie…
Ale mogłem się domyślić. – Zamilkł, po czym z uwagą zmierzył dziewczynę
wzrokiem. – Jest w porządku, tak sądzę. Nie wiem, czego oczekiwałaś, ale
chwilowo nie zamierzam ani nikogo zabijać, ani niszczyć lasu – rzucił i choć
z założenia to miał być żart, Layla mimowolnie się skrzywiła. Szczerze
powiedziawszy, to również brała pod uwagę.
– Więc
zamierzasz udawać, że nic się nie stało? – zapytała z niedowierzaniem. Jak
go znała, taka możliwość jak najbardziej wchodziła w grę, chociaż dla niej
wydawała się czymś nieprawdopodobnym. I to najdelikatniej rzecz ujmując. –
Rufus, do cholery, ja wiem, że to nie jest proste, ale…
– Skąd? –
przerwał jej i przez moment wyglądał na chętnego, żeby dodać coś jeszcze,
ale w ostatniej chwili się powstrzymał. W zamian w zamyśleniu skinął
głową. W jego spojrzeniu doszukała się czegoś, co chyba mogła uznać za
zrozumienie. – Ach… Trochę głupie pytanie. Z tobą na pewno mógłbym pomówić
o cudownie odnalezionym rodzeństwie
– rzucił z nutką sarkazmu, ostatnie słowa w zasadzie cedząc. Jednak
był zły, choć starał się to zamaskować.
Nie
odpowiedziała, cierpliwie czekając aż odezwie się ponownie. Cóż, jasne, że coś
wiedziała, choć sytuacja, w której się znalazł, diametralnie różniła się
od tego, czego przyszło jej doświadczyć kilka wieków wcześniej. Pojawienie się
Isabeau było niczym cud, a ona z miejsca pokochała wampirzycę równie
mocno, co i Gabriela. Zawsze pragnęła rodziny, bo ta pozostawał dla niej
ważna – i to również wtedy, kiedy za jedyne towarzystwo miała wyłącznie
swojego brata. Potem pojawiła się Beau i choć Layla dawno nie widziała aż
do tego stopnia zranionej, zdystansowanej osoby, to nie powstrzymało jej przed
zbliżeniem się do dziewczyny. Tak czy inaczej, z sytuacją oswoiła się o wiele
szybciej od Gabriela, który na początku traktował Isabeau w niemalże wrogi
sposób, czy to nie dowierzając jej słowom, czy też wyraźnie nie będąc w stanie
przełknąć, że ich ojciec mógłby mieć się dobrze i skrzywdzić kolejną
kobietę.
Tyle że my potrzebowaliśmy siebie nawzajem.
Od zawsze chodziło tylko o to – o rodzinę, uświadomiła sobie.
Chociaż to z bliźniakiem łączyła ją najsilniejsza wieź, również za Isabeau
skoczyłaby w ogień i to ze wzajemnością. Wiedziała też, że Gabriel
zrobiłby wszystko, byleby chronić obie swoje siostry, uparcie biorąc na siebie
odpowiedzialność, która tak naprawdę należała do niej, skoro pozostawała z rodzeństwa
najstarsza. Uzupełniali się wzajemnie, tworząc coś trwałego, przez co tym
bardziej nie wyobrażała sobie straty któregokolwiek z nich. Teraz trzy
miesiące, kiedy to żyła w przekonaniu, że Beau umarła, jawiły się jak
odległy, nieprzyjemny sen – prawdziwy koszmar – ale wtedy cierpienie naprawdę
jej towarzyszyło, a ona nie chciała sobie o nim przypominać.
Inaczej
było z Rufusem i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Kto jak
kto, ale ona zdecydowanie miała okazję go poznać, w pełni świadoma tego,
że od zawsze był samotnikiem. Namieszała, kiedy się poznali, ale – co
stwierdziła już wcześniej – wraz z Claire pozostawały wyjątkami, a ona
wystarczająco długo walczyła, żeby doprowadzić sprawy do takiego stanu rzeczy, z jakiego
mogli cieszyć się teraz. Już abstrahując od tego, że chodziło akurat o Claudie,
podejrzewała, że Rufus zareagowałby bardzo podobnie, gdyby wpisie znalazła wpis
dotyczący jakiejkolwiek innej kobiety. On nie lubił zmian, uparcie odcinając
się zarówno od emocji, jak i przeszłości czy czegokolwiek, co mogło wiązać
się z przeszłością, więc ten krótki zapis w rejestrze niejako
zmieniał wszystko.
Westchnęła,
po czym bez słowa ruszyła się z miejsca, jak gdyby nigdy nic zdecydowała
się do niego podejść. Spojrzał na nią z powątpiewaniem, być może obawiając
się, że jednak zacznie jakąkolwiek rozmowę, naciskając, żeby jednak dokładniej omówili
temat, ale Layla zdecydowanie nie zamierzała tego zrobić – nie tak od razu.
Musiała zacząć inaczej, a skoro tak, w obecnej sytuacji przychodziło
jej do głowy tylko jedno…
– Jeśli
chodzi o radzenie sobie z emocjami, jesteś beznadziejny – oznajmiła z rozbrajającą
wręcz szczerością.
Zaraz po
tym bezceremonialnie wpadła mu w ramiona, jak gdyby nigdy nic decydując
się przytulić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz