20 grudnia 2016

Czterdzieści trzy

Claire
Lily Anne? – powtórzył z powątpiewaniem Seth.
Westchnęła, po czym potaknęła, sama niepewna tego, co jeszcze powinna mu powiedzieć. Wiedziała jedynie, że ta jedna kwestia nie dawała jej spokoju, dręcząc od chwili rozmowy z Rafaelem. Co więcej, chciała za wszelką cenę poznać więcej szczegółów, ale wszystko wskazywało na to, że w tej kwestii mogły pojawić się problemy.
– Znam tylko jej imię – wyjaśniła, jednak decydując się odezwać. – Poza tym wiem, że najpewniej potrafiła dokładnie to samo, co i ja, ale to wszystko. Zaczynam w ogóle wątpić w to, że była wampirem…
Bardziej stanowczo chwyciła komórkę, po czym wygodniej usiadła na fotelu w bibliotece. Zwłaszcza teraz, kiedy laboratorium było puste, mogła spróbować czegoś poszukać, nie musząc się przy tym tłumaczyć, a więc ryzykować, że przypadkiem wspomni, że widziała się z niebezpiecznym demonem, ale… jak na razie efekty były dość marne. Potrzebowała przynajmniej mentalnego wsparcia, a Seth był pierwszą o której pomyślała. Nie żeby sądziła, że chłopak podsunie jej jakieś cudowne rozwiązanie albo pomysł, ale na pewno czuła się lepiej, mogąc się komuś zwierzyć.
Właściwie sama nie była pewna, kiedy dość oczywistą kwestią stało się dla niej to, że właśnie ten chłopak mógłby stać się jej powiernikiem, gdyby zaszła taka potrzeba. Nie miała obok Lucasa, rodzice wyjechali (nie żeby zamierzała wspominać Rufusowi, że jak gdyby nigdy nic poszła, żeby spotkać się z serafinem, bo wtedy pewnie komuś stałaby się krzywda), a skoro wciąż przebywała w Mieście Nocy… Przynajmniej tymczasowo telefon wydawał się jedynym rozsądnym rozwiązaniem, z kolei to, że ostatecznie wybrała temat Setha, przyszło w absolutnie naturalny sposób. Jeśli miała być ze sobą szczera, tęskniła za nim. Nawet bardzo.
Hm, teoretycznie byli razem, a przynajmniej coraz łatwiej przychodziło jej myślenie o tym. Biorąc pod uwagę fakt, że zdołał zbliżyć się do niej na tyle, żeby ją pocałować, poza tym mieli za sobą już przynajmniej kilka mniej lub bardziej oficjalnych randek, mogła chyba założyć, że to stwierdzenie miało sens.
– A powinna być? – zapytał chłopak, a Claire westchnęła. Gdyby wiedziała chociaż tyle, może byłoby łatwiej.
– Nie mam pojęcia – przyznała zgodnie z prawdą. – Kilka razy już słyszałam, że kiedyś była kobieta, która przejawiała zdolności podobne do moich. To było dawno i wtedy bardziej przejmowałam się… innymi rzeczami – przyznała, ostrożnie dobierając słowa – ale teraz to nie daje mi spokoju. Nie byłam jednego, a skoro sam demon mi to mówi…
– Tylko mnie rozmowa z demonem brzmi słabo? – wtrącił Seth. – Nie żeby coś, ale… nie zaprezentowały się z najlepszej strony, kiedy ostatnim razem je widziałem – zauważył przytomnie.
Cóż, nie mogła zaprzeczyć, biorąc pod uwagę, czego doświadczyli podczas wizyty w ośrodku. Zmiennokształtny większość czasu spędził poza budynkiem, ale to nie znaczyło, że nie miał okazji zaobserwować zachowania tych istot.
– Nie wszystkie takie są… Chyba. – Jakby nie patrzeć, Rafael wydawał się całkiem miły, nawet jeśli w jego obecność siedziała jak na szpilkach. Co więcej, jego siostra już raz próbowała ją zabić, o czym również Claire nie była w stanie ot tak zapomnieć, ale nie sądziła, żeby dobrym pomysłem było informowanie o tych szczegółach Setha. – Ale wtedy nic mi nie groziło, poza tym musiałam z nim porozmawiać. Wiem, że mówił prawdę.
Okej, okej… – zreflektował się pośpiesznie chłopak. Zabawne, ale oczami wyobraźni widziała zarówno wyraz jego twarzy, jak i sposób, w jaki nerwowo wyrzucał ręce ku górze. – Byłaś bezpieczna… Teraz też jesteś… Tam – dodał, nie kryjąc sceptycyzmu.
– Wychowałam się w Mieście Nocy – przypomniała mu cicho. – Myśl sobie, co chcesz, ale właśnie siedzę w laboratorium. Teoretycznie to najbardziej niebezpieczne miejsce, może pomijając tereny wilkołaków, więc… A jednak jestem tu bezpieczna, o ile sama sobie czegoś tu nie zrobię.
Laboratorium… – Po tonie poznała, że nie do końca do niego docierało to, co mówiła. – Takie prawdziwe? Jak chemiczne, z jakimiś próbkami, probówkami i tak dalej…?
– Co w tym dziwnego? – zapytała z wahaniem. Przecież opowiadała mu o rodzicach i sobie wystarczająco wiele, by nie powinien być zaskoczony.
Seth parsknął nieco wymuszonym śmiechem.
– Nic, nic… Chociaż wiesz, nie każdy trzyma coś takiego w domu – zauważył i tym razem również jej udało się uśmiechnąć. – To takie… dziwne. Ale w pozytywnym sensie!
Och, co do tego jednego nie miała najmniejszych wątpliwości, przynajmniej teoretycznie. Zdążyła zauważyć, że Seth przyjąłby z entuzjazmem wszystko, co by mu powiedziała. To było całkiem słodkie, choć zarazem sprawiało, że chwilami wątpiła, czy jego komplementy i uwagi mogła uznać za szczere. Nie żeby zakładała, że ją okłamywał – nie w złym celu – ale komuś, kto nie przywykł do bycia komplementowanym przez ewentualnego partnera, przyjmowanie takich słów zazwyczaj przychodziło z trudem.
Przeciągnęła się, próbując znaleźć jakąś wygodniejszą pozycję. Jeśli chodziło o kwestię poszukiwań tajemniczej Lily Anne, chwilowo utknęła w martwym puncie, w gruncie rzeczy sama niepewna od czego powinna zacząć. Próbowała w laboratorium, bo księgozbiory ojca były wystarczająco pokaźne, by miała szansę coś znaleźć, ale szczerze wątpiła, żeby to było aż takie proste. Rufus znał każdą książkę, którą tutaj trzymał. Gdyby wcześniej coś słyszał, nie musiałaby korzystać z okazji podczas rozmowy z Rafaelem, żeby dowiedzieć się, że istniał ktoś jeszcze…
Mogła zapytać Allegrę, bo to ta jako pierwsza stwierdziła, że w przeszłości istniał ktoś o podobnych zdolnościach. Problem polegał na tym, że ciotka potraktowała to wtedy raczej jako ciekawostkę – być może niekonkretną wzmiankę, która pojawiała się w pismach, ale nic ponad to. Claire nie miała pojęcia, jak powinna to samej sobie wytłumaczyć, ale nie podobało jej się to. Inną kwestią pozostawało to, że zakochana w poezji i wszystkim, co jej dotyczyło, jako pierwsza dowiedziałaby się o istnieniu jakiejś wyjątkowej w historii nieśmiertelnych. To było tak, jakby Lily Anne pozostawała swego rodzaju duchem – kimś, kogo imię znał ktoś tak wiekowy jak Rafael, a kto wydawał się zostać w jakiś cudowny sposób całkowicie wymazany z kart historii.
– Claire?
Wzdrygnęła się, po czym na powrót skoncentrowała na telefonie, słysząc spokojny, choć trochę niepewny głos Setha. Zwykle, kiedy zaczynał zachowywać się w ten sposób, to albo coś go dręczyło, albo…
– Tak? – Zawahała się, zniecierpliwiona przeciągającą się ciszą. W tamtej chwili żałowała przede wszystkim tego, że nie mogła go zobaczyć i choćby spróbować zgadnąć, co takiego sobie myślał. – Co się stało? Seth…
– Nic, po prostu tak się zastanawiam… Wiesz, wyjechaliście na ten bal i sprawy się skomplikowały – zauważył, ostrożnie dobierając słowa. – Wspominałaś, że zostałaś z rodzicami w Seattle, bo chwilowo nie mogliście wrócić tam, gdzie mieszkacie, ale teraz… – Urwał, ale jakiekolwiek dalsze wyjaśnienia były zbędne.
– Och, ja jeszcze wracam – oznajmiła niemalże beztroskim tonem. – I to na dniach, bo tacie bardziej odpowiada, żebym chodziła dalej do liceum, jeśli chcę, niż została sama w Mieście Nocy, skoro kręcą się tam demony.
Na kilka następnych sekund po drugiej stronie zapanowała nieprzenikniona cisza. Claire zawahała się, w głowie odtwarzając własne słowa i próbując stwierdzić, czy to możliwe, żeby nieświadomie powiedziała coś niewłaściwego. Co prawda nie wyobrażała sobie, że akurat Seth mógł się na nią obrazić, ale z drugiej strony…
– Co…? Co powiedziałaś? – wykrztusił z siebie w końcu chłopak, a ona mimo wszystko odetchnęła, słysząc jego głos.
– Coś nie tak? – zmartwiła się. – Mówiłam o tym, że niedługo powinnam wrócić do Seattle, ale… – zaczęła raz jeszcze, ale tym razem nie dał jej dokończyć.
Uniosła brwi, kiedy z drugiej strony doszedł ją jakiś dziwny, nieco zdławiony dźwięk – okrzyk zadowolenia, jak uświadomiła sobie po kilku następnych sekundach. W tamtej chwili poczuła ulgę, przez krótką chwilę mając ochotę się roześmiać. Och, mogła się tego po nim spodziewać!
– O mój Boże… Znaczy… Nie słyszałaś nic dziwnego, jasne? – zreflektował się pośpiesznie chłopak. Wciąż ją zadziwiał, czy to sposobem w jaki odnosił się do niej, czy znów momentami, w których mieszał się i miotał niemalże jak dziecko. Bawił ją i co do tego nie miała wątpliwości, tym bardziej, że Seth od samego początku miał w sobie coś urzekającego, co z miejsca przypadło jej do gustu, choć częściowo niwelując strach, który odczuwała na początku znajomości. – Dlaczego wcześniej nic nie mówiłaś, co?! To znaczy…
– Może chciałam zrobić niespodziankę? – podsunęła mu usłużnie.
Prychnął, co uświadomiło jej, że o byciu zaskakiwanym mieli dokładnie takie samo zdanie. Zwykle dostawała szału, kiedy ktoś proponował jej coś bez ostrzeżenia, nie dając czasu na przygotowanie. To tyczyło się chociażby sposobu organizowania urodzin, a ona do tej pory była wdzięczna Renesmee za zaoszczędzenie jej przyjęcia niespodzianki. Nie żeby nie lubiła ciotki dziewczyny, Alice, ale pojawiały się pewne problemy, jeśli chodziło o przebywanie w centrum uwagi. Claire tego nienawidziła i nie zamierzała udawać, że jest inaczej.
– Więc kiedy się widzimy? – zapytał Seth, skutecznie sprowadzając ją na ziemię. – Będziemy mogli się gdzieś przejść albo… poszperać w bibliotece? Ta twoja Lily Anne nie może być niewidzialna.
– Kochany jesteś – wypaliła, zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co mówi. Poczuła, że się rumieni, w tamtej chwili wręcz błogosławiąc fakt, że nikt nie był w stanie jej zobaczyć. – To znaczy… Ech, ale to naprawdę może poczekać. Już i tak zmarnowałam mnóstwo czasu, więc może powinnam trochę odpuścić – przyznała po chwili zastanowienia. Nie musiała pytać, żeby zorientować się, że chłopakowi nie do końca na rękę była perspektywa spędzenia całego dnia pomiędzy regałami z książkami.
– Więc wezmę cię do siebie, jeśli nie masz nic przeciwko Emily się pewnie ucieszy – stwierdził, chociaż gdyby miała zgadywać, powiedziałaby, że to wcale nie ta kobieta aż paliła się do kolejnego spotkania.
– Akurat! – usłyszała gdzieś w tle znajomy głos. Wywróciła oczami, nie mogąc się powstrzymać; co jak co, ale do komentarzy Lei zdążyła się przyzwyczaić.
– Ja ją naprawdę kiedyś… – Seth urwał, po czym mruknął coś gniewnie. – Przedzwonię do ciebie później, co? Mam intruza do zabicia – zapowiedział, a potem po prostu się rozłączył.
Claire wypuściła powietrze ze świstem, sama niepewna czy powinna się śmiać, czy może płakać. Ostatecznie nie zrobiła niczego, w zamian wracając do tego, co w ostatnim czasie wychodziło jej najlepiej – przeszukiwania książek.
Kimkolwiek była Lily Anne, zamierzała ją znaleźć.
Elizabeth
Siedziała w pokoju sama, ale to nie było niczym nowym. Nie raz prosiła Damiena, żeby zapewnił jej przynajmniej chwilę samotności, by mogła zebrać myśli. Za każdym razem spoglądał na nią dziwnie, jakby niepewnie, ale ostatecznie zawsze się zgadzał, za co była mu wdzięczna. Robił dla niej wszystko, począwszy od ochrony, aż po tak ważną kwestię, jaką pozostawało zapewnienie dachu nad głową. Podejrzewała, że gdyby nie on, już dawno by zwariowała albo – co bardziej prawdopodobne – byłaby martwa, o ile Jason nie dorwałby jej wcześniej.
W zasadzie to bez różnicy, prawda?, pomyślała mimochodem. Wampiry są martwe. Tak czy inaczej, mogę uznać, że własny brat pragnie mojej śmierci.
Wciąż tego nie rozumiała i chyba w gruncie rzeczy nie chciała wiedzieć. Zwłaszcza w ostatnim czasie myślenie o śmierci nie wychodziło jej na dobre, biorąc pod uwagę, co takiego stało się w Volterze. Kiedy usłyszała o tym po raz pierwszy, nie wierzyła, tak jak i na początku nie była w stanie przyjąć do świadomości bardzo wielu innych rzeczy – czy to powrotu Jasona, czy znów śmierci wszystkich tych, którzy byli dla niej ważni. Cóż, w sumie spotkanie z demonem, który ostatecznie okazał się lubym Eleny też się do tego zaliczało, a Liz powoli zaczynała dochodzić do wniosku, że powinna oswoić się z myśleniem o takim stanie rzeczy. W końcu… czemu nie, prawda? Skoro do tej pory nikomu nie udało się jej wykończyć, równie dobrze mogła liczyć się, że nadmiar bodźców i niespójnych, trudnych do zrozumienia informacji sprawi, że za którymś razem jednak postrada zmysły.
Cholera, sama nie była pewna, która alternatywa przerażała ją bardziej.
Tak czy inaczej, wieść o śmierci Eleny była kolejnym ciosem, a ona przepłakała przynajmniej kilka godzin, jednocześnie walcząc z powodu wyrzutów sumienia, kiedy po raz kolejny to właśnie Damien okazał się jej pocieszycielem. To nie powinno tak wyglądać i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Prawda była taka, że ich relacja opierała się tylko i wyłącznie na kolejnych razach, kiedy ją ratował – w mniej lub bardziej znaczący sposób. Zawdzięczała mu tak wiele, że chwilami sama nie była pewna, czym sobie zasłużyła na tak cudownego opiekuna, a tym bardziej co tak naprawdę do niego czuła. Wiedziała, że ją kochał – i że najpewniej to odwzajemniała – ale…
Och, tutaj nie powinno być „ale”! Gdyby sprawy ułożyły się choć odrobinę inaczej, zdecydowanie nie miałby wątpliwości. Powinno poznawać się powoli, chodzić na jakieś cholerne randki i w ten sposób stwierdzić, czy cokolwiek między nimi będzie. Wdzięczność i poczucie bezpieczeństwa nie wystarczyły, a przynajmniej ona nie potrafiła rozróżnić czy to po prostu to, czy może naprawdę zdążyła się zakochać.
Wszystko było skomplikowane, a jakby tego było mało, wyraźnie czuła, że w bardzo łatwy sposób mogła nieświadomie zranić Damiena, czego absolutnie nie chciała.
Cóż, nie mogła zaprzeczyć, że jej pomagał i to również w tak błahy sposób, jak wyjście z pokoju, kiedy tego potrzebowała. Cokolwiek sobie myślał, nigdy nie dawał do zrozumienia, że takie prośby są mu nie na rękę, a on ma pretensje. Wręcz przeciwnie – była gotowa przysiąc, że podświadomie wyczuwał, jakie targały nią emocje, choć to teoretycznie nie powinno być możliwe. Co prawda kilkukrotnie słyszała, jak wszyscy wokół nazywali go nie tylko Uzdrowicielem, ale również empatą, niemniej…
Przestała o tym myśleć, za wszelką cenę próbując zająć myśli czymkolwiek innym. Chwilami zaczynała mieć dość siedzenia w domu, marząc o wyjściu na spacer albo – jak robiła to do tej pory, kiedy emocje zaczynały wymykać jej się spod kontroli – po prostu biegała, w ten sposób będąc w stanie wyładować nadmiar energii. Zmęczenie było dobre, a przynajmniej Elizabeth zawsze myślała w ten sposób. Potrzebowała czegokolwiek, co nie ograniczało się do przesiadywania w zamknięciu, jednak to mogło okazać się problematyczne. Jasne, mogła poprosić Damiena i podejrzewała, że po dłuższej dyskusji przekonałaby go, żeby pozwolił jej wyjść na spacer (Och, oczywiście, że nawet wtedy by za nią podążył!), ale nie zamierzała tego robić. Nie, skoro z logicznego punktu widzenia wydawało się to co najmniej głupie.
Z drugiej strony, Jason mógł dopaść ją wszędzie, w tym również w domu – i to zwłaszcza teraz, kiedy zostali z Damienem sami. Nie miała pojęcia, kiedy wracała reszta mieszkańców i choć nie tęskniła za tłokiem oraz poczuciem tego, że jest w tym domu niczym intruz, nie mogła zaprzeczyć, że obecny stan rzeczy zakrawał na niebezpieczeństwo. Widziała wampiry w akcji, zdawała sobie sprawę z tego, jak szybko się poruszały i jak niebezpieczne potrafiły być. Damien może i pozostawał doskonałym wojownikiem, poza tym dysponował wyjątkowymi zdolnościami – telepatią, na dodatek bardzo rozwiniętą, o ile dobrze zrozumiała to, co jej tłumaczył – ale wciąż pozostawał w połowie śmiertelny. Już raz bronił ją przed Jasonem, więc nie potrzebowała szczególnie się wysilać, żeby wyobrazić sobie kolejne spotkanie. W którymś momencie coś jednak mogło pójść nie tak, a tego zdecydowanie nie chciała brać pod uwagę. Gdyby coś stało się Damienowi, nie wybaczyłaby sobie tego. Wystarczyło, że już teraz nie potrafiła zaakceptować bardzo wielu rzeczy, mając poczucie, że gdyby zachowała się inaczej, byłaby w stanie poprowadzić wszystko w taki sposób, żeby było lepsze…
Może gdyby nie była aż do tego stopnia dumna, oni by żyli. Co prawda nie miała pojęcia, w jaki sposób powinna tego dokonać, ale…
Dosyć!
Poderwała się na równe nogi, zaczynająco nerwowo krążyć. Pokój Damiena był duży, a panujący w tym miejscu porządek sprawiał, że sypialnia wydawała się jeszcze większa, ale coś sprawiło, że w tamtej chwili Liz poczuła się niemalże jak w potrzasku. Wszystko było nie tak, a przynajmniej jej towarzyszyło takie poczucie, to z kolei stopniowo doprowadzało dziewczynę do szału. Gdyby przynajmniej wiedziała, jak powinna się bronić i mogła się na coś przydać, byłoby inaczej – wiedziała o tym, a jednak pomimo tej świadomości nie była w stanie zmienić niczego.
I pomyśleć, że podobno wywodzę się z klanu łowców…
To wciąż do niej nie docierało, choć zarazem wydawało się o wiele prostsze do zaakceptowania teraz, kiedy przebywała z istotami mroku. Co więcej, im dłużej o tym myślała, tym pewniejsza jednej kwestii się czuła – a więc tego, że jednak powinna być w stanie coś zrobić, choć to wydawało się pozbawione sensu. Jak miałaby, skoro wampiry były aż tak silne? Istoty idealne, których człowiek nie był w stanie skrzywdzić. Może jeszcze te, które spalały się na słońcu i które można było unieruchomić kołkiem, ale i na to miała bardzo marne szanse. Jeśli zabrakłoby elementu zaskoczenia, byłaby równie bezbronna, chociaż tego nie rozumiała. Jakim prawem łowcy mogliby przetrwać tyle czasu, skoro w starciu z istotami ciemności nie znaczyli niczego?
Miała dziesiątki pytań, jednak nie było nikogo, kto byłby w stanie udzielić jej choćby najbardziej prozaicznych odpowiedzi. Błądziła, mieszając się we własnych myślach i wątpliwościach, choć podświadomie czuła, że to i tak prowadziło donikąd. Straciła wszystkich i taka była prawda. Czuła to samą sobą, choć zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że przecież miała Damiena – z tym, że on również nie był w stanie udzielić jej pomocy. Nie w tej kwestii, a przynajmniej Liz nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Jak mógłby, skoro wiedziała, że również dla niego niemałym szokiem okazało się istnienie klanu, który podobno był w stanie zabijać wampiry?
Wątpliwości ją wykańczały, stopniowo doprowadzając do szaleństwa. Co miała zrobić? Mogła szukać, ale nie wiedziała, czy tego chce. Co więcej, nawet gdyby się na to zdecydowała, nie miała żadnego punktu zaczepienia – dosłownie niczego, łącznie z nazwą klanu do którego należała. Raz pokusiła się o wpisanie dość ogólnikowej formułki w wyszukiwarkę internetową, ale oczywiście poza dziesiątkami stron z fantastyką, filmami i niestworzonymi historiami, nie znalazła niczego.
Była w kropce.
Nerwowo przygryzła dolną wargę, po czym osunęła się na kolana, by móc sięgnąć pod łóżko. Bez trudu znalazła swoją torbę, niedbale ciśnięta gdzieś w kąt, po czym – wcześniej upewniwszy się, że faktycznie jest sama – wyjęła z bocznej klapki drobiazg, który znalazła w domu Niny: cieniutki, srebrny łańcuszek z zawieszką o jakimś dziwnym, skomplikowanym kształcie. To wyglądało jak smok albo coś podobnego, chociaż nie miała pewności. Wiedziała jedynie, że bardzo się jej podobał, zachwycał płynnością kształtów, poza tym znaczył dla niej tym więcej, że miała przed sobą ostatnią pamiątkę po swoich najbliższych. Sama nie była pewna, dlaczego go zabrała, kiedy wraz z Damienem była w domu Niny, a także z jakiego powodu nie pokazała go chłopakowi, ale to nie miało znaczenia. Chciała, żeby to było coś osobistego, należącego tylko i wyłącznie do niej – i właśnie tego zamierzała się trzymać.
W milczeniu przesunęła łańcuszek pomiędzy palcami, ostatecznie ujmując samą zawieszkę. W zamyśleniu pogładziła kruszec opuszkami, czując się jakby trzymała w rękach coś wyjątkowo delikatnego, tak bardzo kruchego i…
A potem omal go nie upuściła, czując przybierające na sile, bijące od drobiazgu ciepło.
Nagrzewał się. Znowu. Po raz kolejny, chociaż to wydawało się pozbawione sensu. Nie rozumiała tego, a wcześniej uznała za wytwór wyobraźni, ale skoro to się powtarzało…
– Liz? Jesteś może głodna…? – doszło ją gdzieś z dołu i z wrażenia omal nie krzyknęła.
W pośpiechu wrzuciła łańcuszek z powrotem do torby, po czym pośpiesznie wsunęła ją z powrotem pod łóżko. Zaraz po tym wstała i jak gdyby nigdy nic wyszła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa