Claire
Westchnęła,
po czym potaknęła, sama niepewna tego, co jeszcze powinna mu powiedzieć.
Wiedziała jedynie, że ta jedna kwestia nie dawała jej spokoju, dręcząc od
chwili rozmowy z Rafaelem. Co więcej, chciała za wszelką cenę poznać
więcej szczegółów, ale wszystko wskazywało na to, że w tej kwestii mogły
pojawić się problemy.
– Znam
tylko jej imię – wyjaśniła, jednak decydując się odezwać. – Poza tym wiem, że
najpewniej potrafiła dokładnie to samo, co i ja, ale to wszystko. Zaczynam
w ogóle wątpić w to, że była wampirem…
Bardziej
stanowczo chwyciła komórkę, po czym wygodniej usiadła na fotelu w bibliotece.
Zwłaszcza teraz, kiedy laboratorium było puste, mogła spróbować czegoś
poszukać, nie musząc się przy tym tłumaczyć, a więc ryzykować, że
przypadkiem wspomni, że widziała się z niebezpiecznym demonem, ale… jak na
razie efekty były dość marne. Potrzebowała przynajmniej mentalnego wsparcia, a Seth
był pierwszą o której pomyślała. Nie żeby sądziła, że chłopak podsunie jej
jakieś cudowne rozwiązanie albo pomysł, ale na pewno czuła się lepiej, mogąc
się komuś zwierzyć.
Właściwie
sama nie była pewna, kiedy dość oczywistą kwestią stało się dla niej to, że
właśnie ten chłopak mógłby stać się jej powiernikiem, gdyby zaszła taka
potrzeba. Nie miała obok Lucasa, rodzice wyjechali (nie żeby zamierzała
wspominać Rufusowi, że jak gdyby nigdy nic poszła, żeby spotkać się z serafinem,
bo wtedy pewnie komuś stałaby się krzywda), a skoro wciąż przebywała w Mieście
Nocy… Przynajmniej tymczasowo telefon wydawał się jedynym rozsądnym
rozwiązaniem, z kolei to, że ostatecznie wybrała temat Setha, przyszło w absolutnie
naturalny sposób. Jeśli miała być ze sobą szczera, tęskniła za nim. Nawet
bardzo.
Hm,
teoretycznie byli razem, a przynajmniej coraz łatwiej przychodziło jej
myślenie o tym. Biorąc pod uwagę fakt, że zdołał zbliżyć się do niej na
tyle, żeby ją pocałować, poza tym mieli za sobą już przynajmniej kilka mniej
lub bardziej oficjalnych randek,
mogła chyba założyć, że to stwierdzenie miało sens.
– A powinna
być? – zapytał chłopak, a Claire westchnęła. Gdyby wiedziała chociaż tyle,
może byłoby łatwiej.
– Nie mam
pojęcia – przyznała zgodnie z prawdą. – Kilka razy już słyszałam, że
kiedyś była kobieta, która przejawiała zdolności podobne do moich. To było
dawno i wtedy bardziej przejmowałam się… innymi rzeczami – przyznała,
ostrożnie dobierając słowa – ale teraz to nie daje mi spokoju. Nie byłam
jednego, a skoro sam demon mi to mówi…
– Tylko
mnie rozmowa z demonem brzmi słabo? – wtrącił Seth. – Nie żeby coś, ale…
nie zaprezentowały się z najlepszej strony, kiedy ostatnim razem je
widziałem – zauważył przytomnie.
Cóż, nie
mogła zaprzeczyć, biorąc pod uwagę, czego doświadczyli podczas wizyty w ośrodku.
Zmiennokształtny większość czasu spędził poza budynkiem, ale to nie znaczyło,
że nie miał okazji zaobserwować zachowania tych istot.
– Nie
wszystkie takie są… Chyba. – Jakby nie patrzeć, Rafael wydawał się całkiem
miły, nawet jeśli w jego obecność siedziała jak na szpilkach. Co więcej,
jego siostra już raz próbowała ją zabić, o czym również Claire nie była w stanie
ot tak zapomnieć, ale nie sądziła, żeby dobrym pomysłem było informowanie o tych
szczegółach Setha. – Ale wtedy nic mi nie groziło, poza tym musiałam z nim
porozmawiać. Wiem, że mówił prawdę.
– Okej, okej… – zreflektował się
pośpiesznie chłopak. Zabawne, ale oczami wyobraźni widziała zarówno wyraz jego
twarzy, jak i sposób, w jaki nerwowo wyrzucał ręce ku górze. – Byłaś
bezpieczna… Teraz też jesteś… Tam – dodał, nie kryjąc sceptycyzmu.
– Wychowałam
się w Mieście Nocy – przypomniała mu cicho. – Myśl sobie, co chcesz, ale
właśnie siedzę w laboratorium. Teoretycznie to najbardziej niebezpieczne
miejsce, może pomijając tereny wilkołaków, więc… A jednak jestem tu
bezpieczna, o ile sama sobie czegoś tu nie zrobię.
– Laboratorium… – Po tonie poznała, że nie
do końca do niego docierało to, co mówiła. – Takie prawdziwe? Jak chemiczne, z jakimiś
próbkami, probówkami i tak dalej…?
– Co w tym
dziwnego? – zapytała z wahaniem. Przecież opowiadała mu o rodzicach i sobie
wystarczająco wiele, by nie powinien być zaskoczony.
Seth
parsknął nieco wymuszonym śmiechem.
– Nic, nic…
Chociaż wiesz, nie każdy trzyma coś takiego w domu – zauważył i tym
razem również jej udało się uśmiechnąć. – To takie… dziwne. Ale w pozytywnym
sensie!
Och, co do
tego jednego nie miała najmniejszych wątpliwości, przynajmniej teoretycznie.
Zdążyła zauważyć, że Seth przyjąłby z entuzjazmem wszystko, co by mu
powiedziała. To było całkiem słodkie, choć zarazem sprawiało, że chwilami
wątpiła, czy jego komplementy i uwagi mogła uznać za szczere. Nie żeby
zakładała, że ją okłamywał – nie w złym celu – ale komuś, kto nie przywykł
do bycia komplementowanym przez ewentualnego partnera, przyjmowanie takich słów
zazwyczaj przychodziło z trudem.
Przeciągnęła
się, próbując znaleźć jakąś wygodniejszą pozycję. Jeśli chodziło o kwestię
poszukiwań tajemniczej Lily Anne, chwilowo utknęła w martwym puncie, w gruncie
rzeczy sama niepewna od czego powinna zacząć. Próbowała w laboratorium, bo
księgozbiory ojca były wystarczająco pokaźne, by miała szansę coś znaleźć, ale
szczerze wątpiła, żeby to było aż takie proste. Rufus znał każdą książkę, którą
tutaj trzymał. Gdyby wcześniej coś słyszał, nie musiałaby korzystać z okazji
podczas rozmowy z Rafaelem, żeby dowiedzieć się, że istniał ktoś jeszcze…
Mogła
zapytać Allegrę, bo to ta jako pierwsza stwierdziła, że w przeszłości
istniał ktoś o podobnych zdolnościach. Problem polegał na tym, że ciotka
potraktowała to wtedy raczej jako ciekawostkę – być może niekonkretną wzmiankę,
która pojawiała się w pismach, ale nic ponad to. Claire nie miała pojęcia,
jak powinna to samej sobie wytłumaczyć, ale nie podobało jej się to. Inną
kwestią pozostawało to, że zakochana w poezji i wszystkim, co jej
dotyczyło, jako pierwsza dowiedziałaby się o istnieniu jakiejś wyjątkowej w historii
nieśmiertelnych. To było tak, jakby Lily Anne pozostawała swego rodzaju duchem
– kimś, kogo imię znał ktoś tak wiekowy jak Rafael, a kto wydawał się
zostać w jakiś cudowny sposób całkowicie wymazany z kart historii.
– Claire?
Wzdrygnęła
się, po czym na powrót skoncentrowała na telefonie, słysząc spokojny, choć
trochę niepewny głos Setha. Zwykle, kiedy zaczynał zachowywać się w ten
sposób, to albo coś go dręczyło, albo…
– Tak? –
Zawahała się, zniecierpliwiona przeciągającą się ciszą. W tamtej chwili
żałowała przede wszystkim tego, że nie mogła go zobaczyć i choćby
spróbować zgadnąć, co takiego sobie myślał. – Co się stało? Seth…
– Nic, po
prostu tak się zastanawiam… Wiesz, wyjechaliście na ten bal i sprawy się
skomplikowały – zauważył, ostrożnie dobierając słowa. – Wspominałaś, że
zostałaś z rodzicami w Seattle, bo chwilowo nie mogliście wrócić tam,
gdzie mieszkacie, ale teraz… – Urwał, ale jakiekolwiek dalsze wyjaśnienia były
zbędne.
– Och, ja
jeszcze wracam – oznajmiła niemalże beztroskim tonem. – I to na dniach, bo
tacie bardziej odpowiada, żebym chodziła dalej do liceum, jeśli chcę, niż
została sama w Mieście Nocy, skoro kręcą się tam demony.
Na kilka
następnych sekund po drugiej stronie zapanowała nieprzenikniona cisza. Claire
zawahała się, w głowie odtwarzając własne słowa i próbując
stwierdzić, czy to możliwe, żeby nieświadomie powiedziała coś niewłaściwego. Co
prawda nie wyobrażała sobie, że akurat Seth mógł się na nią obrazić, ale z drugiej
strony…
– Co…? Co
powiedziałaś? – wykrztusił z siebie w końcu chłopak, a ona mimo
wszystko odetchnęła, słysząc jego głos.
– Coś nie
tak? – zmartwiła się. – Mówiłam o tym, że niedługo powinnam wrócić do
Seattle, ale… – zaczęła raz jeszcze, ale tym razem nie dał jej dokończyć.
Uniosła
brwi, kiedy z drugiej strony doszedł ją jakiś dziwny, nieco zdławiony
dźwięk – okrzyk zadowolenia, jak uświadomiła sobie po kilku następnych
sekundach. W tamtej chwili poczuła ulgę, przez krótką chwilę mając ochotę
się roześmiać. Och, mogła się tego po nim spodziewać!
– O mój
Boże… Znaczy… Nie słyszałaś nic dziwnego, jasne? – zreflektował się pośpiesznie
chłopak. Wciąż ją zadziwiał, czy to sposobem w jaki odnosił się do niej,
czy znów momentami, w których mieszał się i miotał niemalże jak
dziecko. Bawił ją i co do tego nie miała wątpliwości, tym bardziej, że
Seth od samego początku miał w sobie coś urzekającego, co z miejsca
przypadło jej do gustu, choć częściowo niwelując strach, który odczuwała na
początku znajomości. – Dlaczego wcześniej nic nie mówiłaś, co?! To znaczy…
– Może
chciałam zrobić niespodziankę? – podsunęła mu usłużnie.
Prychnął,
co uświadomiło jej, że o byciu zaskakiwanym mieli dokładnie takie samo
zdanie. Zwykle dostawała szału, kiedy ktoś proponował jej coś bez ostrzeżenia,
nie dając czasu na przygotowanie. To tyczyło się chociażby sposobu
organizowania urodzin, a ona do tej pory była wdzięczna Renesmee za
zaoszczędzenie jej przyjęcia niespodzianki. Nie żeby nie lubiła ciotki
dziewczyny, Alice, ale pojawiały się pewne problemy, jeśli chodziło o przebywanie
w centrum uwagi. Claire tego nienawidziła i nie zamierzała udawać, że
jest inaczej.
– Więc
kiedy się widzimy? – zapytał Seth, skutecznie sprowadzając ją na ziemię. –
Będziemy mogli się gdzieś przejść albo… poszperać w bibliotece? Ta twoja
Lily Anne nie może być niewidzialna.
– Kochany
jesteś – wypaliła, zanim zdążyła zastanowić się nad tym, co mówi. Poczuła, że
się rumieni, w tamtej chwili wręcz błogosławiąc fakt, że nikt nie był w stanie
jej zobaczyć. – To znaczy… Ech, ale to naprawdę może poczekać. Już i tak
zmarnowałam mnóstwo czasu, więc może powinnam trochę odpuścić – przyznała po
chwili zastanowienia. Nie musiała pytać, żeby zorientować się, że chłopakowi
nie do końca na rękę była perspektywa spędzenia całego dnia pomiędzy regałami z książkami.
– Więc
wezmę cię do siebie, jeśli nie masz nic przeciwko Emily się pewnie ucieszy –
stwierdził, chociaż gdyby miała zgadywać, powiedziałaby, że to wcale nie ta
kobieta aż paliła się do kolejnego spotkania.
– Akurat! –
usłyszała gdzieś w tle znajomy głos. Wywróciła oczami, nie mogąc się
powstrzymać; co jak co, ale do komentarzy Lei zdążyła się przyzwyczaić.
– Ja ją
naprawdę kiedyś… – Seth urwał, po czym mruknął coś gniewnie. – Przedzwonię do
ciebie później, co? Mam intruza do zabicia – zapowiedział, a potem po
prostu się rozłączył.
Claire
wypuściła powietrze ze świstem, sama niepewna czy powinna się śmiać, czy może
płakać. Ostatecznie nie zrobiła niczego, w zamian wracając do tego, co w ostatnim
czasie wychodziło jej najlepiej – przeszukiwania książek.
Kimkolwiek
była Lily Anne, zamierzała ją znaleźć.
Elizabeth
Siedziała w pokoju sama,
ale to nie było niczym nowym. Nie raz prosiła Damiena, żeby zapewnił jej
przynajmniej chwilę samotności, by mogła zebrać myśli. Za każdym razem spoglądał
na nią dziwnie, jakby niepewnie, ale ostatecznie zawsze się zgadzał, za co była
mu wdzięczna. Robił dla niej wszystko, począwszy od ochrony, aż po tak ważną
kwestię, jaką pozostawało zapewnienie dachu nad głową. Podejrzewała, że gdyby
nie on, już dawno by zwariowała albo – co bardziej prawdopodobne – byłaby
martwa, o ile Jason nie dorwałby jej wcześniej.
W zasadzie to bez różnicy, prawda?,
pomyślała mimochodem. Wampiry są martwe.
Tak czy inaczej, mogę uznać, że własny brat pragnie mojej śmierci.
Wciąż tego
nie rozumiała i chyba w gruncie rzeczy nie chciała wiedzieć.
Zwłaszcza w ostatnim czasie myślenie o śmierci nie wychodziło jej na
dobre, biorąc pod uwagę, co takiego stało się w Volterze. Kiedy usłyszała o tym
po raz pierwszy, nie wierzyła, tak jak i na początku nie była w stanie
przyjąć do świadomości bardzo wielu innych rzeczy – czy to powrotu Jasona, czy
znów śmierci wszystkich tych, którzy byli dla niej ważni. Cóż, w sumie
spotkanie z demonem, który ostatecznie okazał się lubym Eleny też się do tego
zaliczało, a Liz powoli zaczynała dochodzić do wniosku, że powinna oswoić
się z myśleniem o takim stanie rzeczy. W końcu… czemu nie,
prawda? Skoro do tej pory nikomu nie udało się jej wykończyć, równie dobrze
mogła liczyć się, że nadmiar bodźców i niespójnych, trudnych do
zrozumienia informacji sprawi, że za którymś razem jednak postrada zmysły.
Cholera,
sama nie była pewna, która alternatywa przerażała ją bardziej.
Tak czy
inaczej, wieść o śmierci Eleny była kolejnym ciosem, a ona
przepłakała przynajmniej kilka godzin, jednocześnie walcząc z powodu
wyrzutów sumienia, kiedy po raz kolejny to właśnie Damien okazał się jej
pocieszycielem. To nie powinno tak wyglądać i doskonale zdawała sobie z tego
sprawę. Prawda była taka, że ich relacja opierała się tylko i wyłącznie na
kolejnych razach, kiedy ją ratował – w mniej lub bardziej znaczący sposób.
Zawdzięczała mu tak wiele, że chwilami sama nie była pewna, czym sobie
zasłużyła na tak cudownego opiekuna, a tym bardziej co tak naprawdę do
niego czuła. Wiedziała, że ją kochał – i że najpewniej to odwzajemniała –
ale…
Och, tutaj
nie powinno być „ale”! Gdyby sprawy ułożyły się choć odrobinę inaczej,
zdecydowanie nie miałby wątpliwości. Powinno poznawać się powoli, chodzić na
jakieś cholerne randki i w ten sposób stwierdzić, czy cokolwiek
między nimi będzie. Wdzięczność i poczucie bezpieczeństwa nie wystarczyły,
a przynajmniej ona nie potrafiła rozróżnić czy to po prostu to, czy może
naprawdę zdążyła się zakochać.
Wszystko
było skomplikowane, a jakby tego było mało, wyraźnie czuła, że w bardzo
łatwy sposób mogła nieświadomie zranić Damiena, czego absolutnie nie chciała.
Cóż, nie
mogła zaprzeczyć, że jej pomagał i to również w tak błahy sposób, jak
wyjście z pokoju, kiedy tego potrzebowała. Cokolwiek sobie myślał, nigdy
nie dawał do zrozumienia, że takie prośby są mu nie na rękę, a on ma
pretensje. Wręcz przeciwnie – była gotowa przysiąc, że podświadomie wyczuwał,
jakie targały nią emocje, choć to teoretycznie nie powinno być możliwe. Co
prawda kilkukrotnie słyszała, jak wszyscy wokół nazywali go nie tylko
Uzdrowicielem, ale również empatą, niemniej…
Przestała o tym
myśleć, za wszelką cenę próbując zająć myśli czymkolwiek innym. Chwilami
zaczynała mieć dość siedzenia w domu, marząc o wyjściu na spacer albo
– jak robiła to do tej pory, kiedy emocje zaczynały wymykać jej się spod
kontroli – po prostu biegała, w ten sposób będąc w stanie wyładować
nadmiar energii. Zmęczenie było dobre, a przynajmniej Elizabeth zawsze
myślała w ten sposób. Potrzebowała czegokolwiek, co nie ograniczało się do
przesiadywania w zamknięciu, jednak to mogło okazać się problematyczne.
Jasne, mogła poprosić Damiena i podejrzewała, że po dłuższej dyskusji
przekonałaby go, żeby pozwolił jej wyjść na spacer (Och, oczywiście, że nawet
wtedy by za nią podążył!), ale nie zamierzała tego robić. Nie, skoro z logicznego
punktu widzenia wydawało się to co najmniej głupie.
Z drugiej
strony, Jason mógł dopaść ją wszędzie, w tym również w domu – i to
zwłaszcza teraz, kiedy zostali z Damienem sami. Nie miała pojęcia, kiedy
wracała reszta mieszkańców i choć nie tęskniła za tłokiem oraz poczuciem
tego, że jest w tym domu niczym intruz, nie mogła zaprzeczyć, że obecny
stan rzeczy zakrawał na niebezpieczeństwo. Widziała wampiry w akcji,
zdawała sobie sprawę z tego, jak szybko się poruszały i jak
niebezpieczne potrafiły być. Damien może i pozostawał doskonałym
wojownikiem, poza tym dysponował wyjątkowymi zdolnościami – telepatią, na
dodatek bardzo rozwiniętą, o ile dobrze zrozumiała to, co jej tłumaczył –
ale wciąż pozostawał w połowie śmiertelny. Już raz bronił ją przed
Jasonem, więc nie potrzebowała szczególnie się wysilać, żeby wyobrazić sobie
kolejne spotkanie. W którymś momencie coś jednak mogło pójść nie tak, a tego
zdecydowanie nie chciała brać pod uwagę. Gdyby coś stało się Damienowi, nie
wybaczyłaby sobie tego. Wystarczyło, że już teraz nie potrafiła zaakceptować
bardzo wielu rzeczy, mając poczucie, że gdyby zachowała się inaczej, byłaby w stanie
poprowadzić wszystko w taki sposób, żeby było lepsze…
Może gdyby
nie była aż do tego stopnia dumna, oni
by żyli. Co prawda nie miała pojęcia, w jaki sposób powinna tego dokonać,
ale…
Dosyć!
Poderwała
się na równe nogi, zaczynająco nerwowo krążyć. Pokój Damiena był duży, a panujący
w tym miejscu porządek sprawiał, że sypialnia wydawała się jeszcze
większa, ale coś sprawiło, że w tamtej chwili Liz poczuła się niemalże jak
w potrzasku. Wszystko było nie tak, a przynajmniej jej towarzyszyło
takie poczucie, to z kolei stopniowo doprowadzało dziewczynę do szału.
Gdyby przynajmniej wiedziała, jak powinna się bronić i mogła się na coś
przydać, byłoby inaczej – wiedziała o tym, a jednak pomimo tej
świadomości nie była w stanie zmienić niczego.
I pomyśleć, że podobno wywodzę się z klanu
łowców…
To wciąż do
niej nie docierało, choć zarazem wydawało się o wiele prostsze do
zaakceptowania teraz, kiedy przebywała z istotami mroku. Co więcej, im
dłużej o tym myślała, tym pewniejsza jednej kwestii się czuła – a więc
tego, że jednak powinna być w stanie coś zrobić, choć to wydawało się
pozbawione sensu. Jak miałaby, skoro wampiry były aż tak silne? Istoty idealne,
których człowiek nie był w stanie skrzywdzić. Może jeszcze te, które
spalały się na słońcu i które można było unieruchomić kołkiem, ale i na
to miała bardzo marne szanse. Jeśli zabrakłoby elementu zaskoczenia, byłaby
równie bezbronna, chociaż tego nie rozumiała. Jakim prawem łowcy mogliby
przetrwać tyle czasu, skoro w starciu z istotami ciemności nie
znaczyli niczego?
Miała
dziesiątki pytań, jednak nie było nikogo, kto byłby w stanie udzielić jej
choćby najbardziej prozaicznych odpowiedzi. Błądziła, mieszając się we własnych
myślach i wątpliwościach, choć podświadomie czuła, że to i tak
prowadziło donikąd. Straciła wszystkich i taka była prawda. Czuła to samą
sobą, choć zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że przecież miała Damiena
– z tym, że on również nie był w stanie udzielić jej pomocy. Nie w tej
kwestii, a przynajmniej Liz nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Jak
mógłby, skoro wiedziała, że również dla niego niemałym szokiem okazało się
istnienie klanu, który podobno był w stanie zabijać wampiry?
Wątpliwości
ją wykańczały, stopniowo doprowadzając do szaleństwa. Co miała zrobić? Mogła
szukać, ale nie wiedziała, czy tego chce. Co więcej, nawet gdyby się na to
zdecydowała, nie miała żadnego punktu zaczepienia – dosłownie niczego, łącznie z nazwą
klanu do którego należała. Raz pokusiła się o wpisanie dość ogólnikowej
formułki w wyszukiwarkę internetową, ale oczywiście poza dziesiątkami
stron z fantastyką, filmami i niestworzonymi historiami, nie znalazła
niczego.
Była w kropce.
Nerwowo
przygryzła dolną wargę, po czym osunęła się na kolana, by móc sięgnąć pod
łóżko. Bez trudu znalazła swoją torbę, niedbale ciśnięta gdzieś w kąt, po
czym – wcześniej upewniwszy się, że faktycznie jest sama – wyjęła z bocznej
klapki drobiazg, który znalazła w domu Niny: cieniutki, srebrny łańcuszek z zawieszką
o jakimś dziwnym, skomplikowanym kształcie. To wyglądało jak smok albo coś
podobnego, chociaż nie miała pewności. Wiedziała jedynie, że bardzo się jej podobał,
zachwycał płynnością kształtów, poza tym znaczył dla niej tym więcej, że miała
przed sobą ostatnią pamiątkę po swoich najbliższych. Sama nie była pewna,
dlaczego go zabrała, kiedy wraz z Damienem była w domu Niny, a także
z jakiego powodu nie pokazała go chłopakowi, ale to nie miało znaczenia.
Chciała, żeby to było coś osobistego, należącego tylko i wyłącznie do niej
– i właśnie tego zamierzała się trzymać.
W milczeniu
przesunęła łańcuszek pomiędzy palcami, ostatecznie ujmując samą zawieszkę. W zamyśleniu
pogładziła kruszec opuszkami, czując się jakby trzymała w rękach coś
wyjątkowo delikatnego, tak bardzo kruchego i…
A potem
omal go nie upuściła, czując przybierające na sile, bijące od drobiazgu ciepło.
Nagrzewał
się. Znowu. Po raz kolejny, chociaż to wydawało się pozbawione sensu. Nie
rozumiała tego, a wcześniej uznała za wytwór wyobraźni, ale skoro to się
powtarzało…
– Liz?
Jesteś może głodna…? – doszło ją gdzieś z dołu i z wrażenia omal
nie krzyknęła.
W pośpiechu
wrzuciła łańcuszek z powrotem do torby, po czym pośpiesznie wsunęła ją z powrotem
pod łóżko. Zaraz po tym wstała i jak gdyby nigdy nic wyszła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz