Claire
Rozmowa z Rafaelem nie dawała jej spokoju. Wciąż czuła się
dziwnie, na swój sposób oszołomiona tym, że nie tylko jak gdyby nigdy nic
poszła zobaczyć się z demonem – na dodatek najważniejszym ze wszystkich,
którego siostra kilka lat wcześniej próbowała ją zabić – ale na domiar złego
chyba zaczynała dochodzić do wniosku, że był… Hm, czarujący. Nawet bardzo.
Miasto Nocy było ciche, ale zdążyła do tego
przywyknąć. Widziała różnicę zwłaszcza teraz, kiedy mogła porównać to miejsce
do wiecznie gwarnego, ruchliwego Seattle. Szła w pośpiechu, w pamięci
wciąż mając to, jak łatwo można było wpakować się w kłopoty, zwłaszcza gdy
dało się pochwalić nadal działającym układem krwionośnym. Mimo wszystko
rzadko wychodziła sama, bynajmniej nie przez nadopiekuńczość ojca, ale to, że
podobnie jak Rufus wolała ograniczyć się do przebywania w laboratorium –
aż do momentu, w którym Lucas zaczął naciskać, żeby gdziekolwiek z nim
poszła. Teraz go nie było, a ona nie miała pewności, kiedy razem z bratem
zamierzali wrócić od Rosalee, z kolei jego nieobecność zaczynała być dla
niej coraz bardziej nienaturalna. Zabawne, ale zwłaszcza po tych kilku tygodniach
rozłąki czuła, że się stęskniła.
Machinalnie zacisnęła palce wokół nadgarstka,
muskając zawieszoną na ręce bransoletkę. Układające się w jej imię
zawieszki zakołysały się łagodnie, zresztą tak jak i skrywające w sobie
pisak serduszko. Była jeszcze plecionka od Setha, niezmiennie wzbudzająca w dziewczynie
wątpliwości, zwłaszcza odkąd zapytała Renesmee o jej znaczenie, kierując
się tym, co zasugerował podczas ogniska chłopak. W duchu błogosławiła
fakt, że zaczęła tę rozmowę, kiedy Rufusa nie było obok, bo jakoś nie miała
wątpliwości, że dla niego nie miałoby znaczenia, że tylko w przeszłości
uznawano to za zamiennik dla pierścionka zaręczynowego. W przypadku Setha
chodziło o czystą sympatię, a przynajmniej wolała założyć, że
wcześniej zapytałby ją o zgodę i że nie planował czegoś aż tak
ostatecznego. Nie, ślubu zdecydowanie nie chciała brać pod uwagę – i to
nie tylko przez wzgląd na to, że jedno z nich najpewniej by go nie dożyło.
Zawahała się, sama niepewna tego, gdzie tak
naprawdę chciała się znaleźć. Oczywiście, że najpewniej czułaby się w laboratorium,
tym bardziej, że Rafael dał jej do myślenia w dość istotnej kwestii. O ile
nie skłamał, z jakiegokolwiek powodu miałby to zrobić, wszystko wskazywało
na to, że już przed nią istniał ktoś o zdolnościach podobnych do tych,
którymi dysponowała. Lily Anne… Kimkolwiek była, mogła przynieść jej
przynajmniej kilka potrzebnych odpowiedzi, tym bardziej, że wciąż nie miała
pojęcia, jak powinna rozumieć swój dar. Wiersze, które pisała, nie były
normalne, Claire zresztą czuła, że może chodzić o coś więcej. Jak inaczej
miała wytłumaczyć to, że teraz znała słowa, które – zdaniem Joce – nuciła dla
niej Beatrycze? Nie wspominając o tym, że w ośrodku coś wyraźnie ją
prowadziło, pomagając odszukać Shannon. Czy też raczej ktoś, tym bardziej, że Rafael
jasno dał jej do zrozumienia, że była wrażliwa na świat, który widziała
Jocelyne.
Słodka bogini, to było przerażające.
Nieznacznie potrząsnęła głową, próbując odrzucić od
siebie niechciane myśli. Mogła spróbować zapytać tatę, ale pomijając to, że nie
miała pojęcia jak wytłumaczyć to, skąd wiedziała o Lily Anne (wyczułby,
gdyby kłamała), to szczerze wątpiła, żeby powiedział jej cokolwiek. Gdyby
wiedział, już dawno by coś wspomniał, zwłaszcza po tym jak wyszło na jaw to, co
potrafiła. Nie zanegowałby tak od razu czegoś z czym spotkał się
wcześniej, a jednak w jej przypadku był zaskoczony – i to
najdelikatniej rzecz ujmując.
Cóż, musiała poradzić sobie inaczej, chociaż nie
wiedziała w jaki sposób. Jak przez mgłę pamiętała, że już Allegra
wspominała o innej wieszczce. To mogło być rozwiązanie, którego wtedy nie
wzięła pod uwagę, zbyt roztrzęsiona sytuacją. Wkrótce po tym zemdlała, więc tym
bardziej zapomniała o słowach kobiety – aż do tej pory, póki Rafael nie
wspomniał o Lily Anne. Inną kwestią pozostawało to, że również teraz
sytuacja nie prezentowała się dobrze; do niej samej nie docierało to, że Elena
nie żyła i…
Ciche kroki skutecznie wytraciły dziewczynę z równowagi,
sprawiając, że mimowolnie napięła mięśnie. To Gabriel nauczył ją zwracać uwagę
na takie szczegóły, zresztą jak i radzić sobie w przypadku, gdyby
została zaatakowana. Wiedziała, że kilka lekcji z wujkiem nie rozwiązywało
problemu z samoobroną – wszystko sprowadzało się do tego, żeby w porę
wyrwać się i uciec – ale w jej przypadku to było aż nazbyt istotne,
zwłaszcza biorąc pod uwagę to, że wychowała się pod kloszem.
Tak czy inaczej, ktoś się do niej zbliżał, co
zwłaszcza w tej części miasta było zastanawiające. Znajdowała się blisko
laboratorium, więc teoretycznie nie musiała się obawiać, ale…
– To ja, Claire.
Wypuściła powietrze ze świstem, czując jak uchodzi z niej
całe napięcie.
– Isabeau! – rzuciła z ulgą, prawie
natychmiast materializując się przy ciotce.
Wyglądała dobrze i to pomimo stosunkowo
wczesnej pory. Na sobie miała długą do ziemi, czarną pelerynę, ale i to w przypadku
wampirzycy nie było niczym nowym. Claire wpadła jej w ramiona, sama
niepewna czy się śmiać, czy może płakać, tym bardziej, że dobrze wiedziała, co
działo się z Beau w ostatnim czasie – i jak niewiele brakowało,
by nie tylko Elenę musieli opłakiwać.
– No tak, tak… – Isabeau zaśmiała się nieco nerwowo.
– Żyję – zapewniła, ale z perspektywy Claire ten żart wcale nie wydawał
się zabawny.
– Co tutaj robisz? – wyrwało jej się. Czuła, że
Isabeau raz po raz przeczesuje jej włosy palcami. – Dimitr się martwił, a my…
– Czego Dimitr nie wie, tego… No, sama rozumiesz –
stwierdziła, a ona westchnęła. Świetnie, wujek na pewno miał się ucieszyć z takiego
podejścia. – Nie zamierzam siedzieć w pokoju i odpoczywać, kiedy
dzieje się tyle rzeczy. Poza tym mam z Rufusem do pogadania – dodała, a po
jej tonie Claire od razu zorientowała się, że będzie co najmniej ciekawie.
Nie zaprotestowała, kiedy Beau jak gdyby nigdy nic
ujęła ją pod rękę. Czuła ulgę, mogąc przekonać się, że przynajmniej z nią
jedną wszystko było w porządku, zwłaszcza, że doskonale zdawała sobie sprawę
z tego, jak bardzo zamartwiała się mama. Nie miała pojęcia, co takiego
stało się w tunelach, ale wiedziała, jakie mogło
mieć to konsekwencje – szczególnie dla Beau. Wszystko sprowadzało się do
Claudii, z kolei ta…
Hm, gdyby miała nadążyć za wszystkim, co działo się
w Mieście Nocy, Seattle i Volterze na raz, pewnie już dawno by
oszalała.
Nie była zaskoczona tym, że Isabeau nie zamierzała
bawić się w pukanie albo jakkolwiek uprzedzić o swoim pojawieniu się
– po prostu otworzyła drzwi z pomocą telepatii, by przejść na prowadzące
do podziemi schody. Claire przywykła zarówno do stromych stopni, jak i półmroku,
ale i tak chwyciła ciotkę za rękę, mając niejasne wrażenie, że wampirzyca
jest zbyt poirytowana, by spokojnie dyskutować. Dobrze wiedziała, jak zwykle
kończyły się wymiany zdań między z nią a Rufusem, a ona
zdecydowanie nie miała ochoty na szukanie sobie zastępczego kąta, gdyby po
wszystkim okazało się, że laboratorium ponownie nie nadaje się do użytku. Przy
temperamentnej telepatce wszystko wydawało się równie prawdopodobne, ale i tak
miała nadzieję, że przynajmniej ten jeden raz obędzie się bez ofiar – chociażby
przez wzgląd na okoliczności.
– Patrzcie, któż to się pojawi… Niepotrzebnie się martwiłaś
– stwierdził z powątpiewaniem Rufus i to było mniej więcej tyle,
jeśli chodziło o jakąkolwiek formę uprzejmego powitania.
– Beau!
Mama okazała się o wiele bardziej przychylna,
co zresztą było do przewidzenia. Claire dla pewności odsunęła się, bynajmniej
nie zaskoczona tym, że wampirzyca dosłownie rzuciła się na siostrę, wyrzucając z siebie
jakieś bliżej nieokreślone słowa i najpewniej zamierzając upewnić się, czy
wszystko w porządku. Isabeau zastygła w bezruchu, po czym wymownie
wywróciła oczami, pozwalając Layli tulić się do siebie, nawet jeśli po wyrazie
twarzy dało się rozpoznać, że nie była z takiego stanu rzeczy szczególnie
zadowolona.
– Tak, tak… Jestem cała – zapewniła pośpiesznie. –
Radujmy się! – dodała z przekąsem, a Layla odsunęła się, by móc spojrzeć
na siostrę z niedowierzaniem.
– Żartujesz sobie? – obruszyła się.
Isabeau wywróciła oczami.
– To nie moja wina, że nie rozumiem, dlaczego z Dimitrem
zachowujecie się tak, jakbym jednak powinna się nie wybudzić – oznajmiła z przekonaniem.
– Hej, Lay… Jestem cała, tak? Tego się trzymajmy – dodała i choć
początkowo zabrzmiało to szorstko, to fakt, że nie odepchnęła od siebie
dziewczyny, w znacznym stopniu złagodził wypowiedziane słowa.
Layla zawahała się, najwyraźniej nieprzekonana, ale
ostatecznie skinęła głową. Nie odsunęła się, wciąż trzymając blisko Beau i zachowując
się tak, jakby sama nie była do końca pewna, czego powinna się spodziewać.
Claire wciąż zadziwiała wieź, którą dostrzegała pomiędzy telepatami – i to
nawet w przypadku zwykle broniącej się przed nadmiarem troski Isabeau.
Sama nie miała rodzeństwa, więc nie potrafiła ocenić, jak daleko to sięgało,
ale mimo wszystko…
– Jak uważasz – westchnęła z wyraźną rezerwą
Layla. – A tak swoją drogą, widziałaś się z Gabrielem? On też… –
zaczęła, a królowa jęknęła i wyrzuciła obie ręce ku górze w poddańczym
geście.
– Nasz braciszek przeżyje jeszcze dzień beze mnie –
oznajmiła z naciskiem. – Cudem wyrwałam się Dimitrowi z łóżka, nie
mam dużo czasu, więc tym bardziej byłabym wdzięczna, gdybyśmy mogli zostawić
głupoty na później.
– Hm… całe szczęście. Już się bałem, że przyszłaś
tylko po to, żeby pochwalić się, że znów zaczyna ci się układać w sypialni
– wtrącił niemalże pogodnym tonem Rufus, najwyraźniej nie widząc powodu, dla
którego miałby darować sobie złośliwości.
Patrząc na twarz ciotki, Claire doszła do wniosku,
że gdyby wzrok potrafił zabijać, już dawno miałaby kogoś na sumieniu. Isabeau
warknęła cicho, na ułamek sekundy odsłaniając kły i wymownie rozglądając
się po laboratorium. Nie miała pewności, która dokładnie jest godzina –
wiedziała jedynie, że na zewnątrz zaczynało robić się ciemno, co zwłaszcza o tej
porze roku nie świadczyło o niczym – ale po wyraźnym pobudzeniu
towarzyszących jej wampirów poznała, że musiało być dość późno. Zdążyła
przywyknąć do innego trybu dnia, kiedy próbowała dostosować się do planu,
którego trzymało się jej kuzynostwo, ale prawda była taka, że odkąd tylko
sięgała pamięcią, sama również preferowała noc – przede wszystkim dlatego, że
wtedy najszybciej mogła spędzić czas z rodzicami. Tak czy inaczej, nie
czuła się zmęczona, aż nazbyt świadoma tego, że Isabeau nie przyszła bez powodu
– i że nie tylko stan Eleny w obecnej sytuacji stanowił problem.
Królowa wyprostowała się, odrzucając ciemne włosy
na plecy. Zaraz po tym założyła ramiona na piersiach i wymownie spojrzała
na opartego o jeden z zastawionych laboratoryjnych blatów naukowca.
– Pewnie się ucieszysz, bo tak się składa, że
przyszłam pomówić z moim ulubionym
szwagrem – oznajmiła po chwili zastanowienia. Po jej tonie trudno było
stwierdzić, w jakim aktualnie znajdowała się nastroju.
– Ulubionym
– powtórzył z wyraźną rezerwą – bo jedynym? Wyjątkowo ckliwe jak na
ciebie, Isabeau – zadrwił, ale tym razem puściła jego słowa mimo uszu. Zaraz po
tym wyprostował się i jakby od niechcenia spojrzał na wampirzycę. – Nie
wiem czy dalej źle się czujesz, czy próbujesz bawić się w podchody, żebym
powiedział ci, co takiego wiem, ale z góry mówię: daruj sobie. Wystarczy
poprosić, tym bardziej, że oboje wiemy, że Dimitr nie trzymał języka za zębami,
a ty chcesz mówić na dość konkretny temat.
– A dlaczego miałby mi nie powiedzieć? – żachnęła
się. – Zawsze warto wiedzieć, kiedy zostaje się królikiem doświadczalnym, więc…
– Mogłabyś się martwić, jakby było w tobie
coś, co wyjątkowo by mnie interesowało. Jakbym chciał wampirzej krwi, sam bym
sobie jej upuścił albo poprosił Laylę. – Rzucił jej wymowne spojrzenie. – To
dziwnie zabrzmi, ale chyba nawet odpowiada mi, że tutaj jesteś. Może ty z łaski
swojej wytłumaczysz mi, co tak naprawdę się stało. Mam swoje podejrzenia, ale
twoja opinia tutaj akurat nie zaszkodzi.
Isabeau zacisnęła usta, wyraźnie podenerwowana.
Wydawała się wyraźnie zaskoczona przebiegiem rozmowy, zaraz też spojrzała na
Rufusa tak, jakby widziała go po raz pierwszy.
– A skąd ja mam wiedzieć, na litość bogini? –
zapytała z niedowierzaniem. – Dimitr powiedział mi, że wyglądałeś na
wyjątkowo uświadomionego, kiedy… – zaczęła, ale tym razem nie miała okazji,
żeby skończyć.
Wampir przemieścił się bez jakiegokolwiek ostrzeżenia,
bezceremonialnie wyciągając ku niej skrawek pokrytego ręcznym pismem papieru.
Zaskoczył swoją rozmówczynię w stopniu wystarczającym, by ta jednak go
przyjęła i jakby od niechcenia spojrzała na zapiski.
Isabeau zawahała się, w równym stopniu
zaskoczona, co i zaniepokojona. Dłuższą chwilę milczała, po prostu
przypatrując się kartce i wydając się nad czymś intensywnie myśleć.
– Co to jest? – zapytała w końcu.
Rufus nieznacznie potrząsnął głową.
– Ty mi powiedz – zaproponował. – Te twoje objawy i to,
czego mogłem doszukać się w krwi… Ale to ty jesteś tutaj ekspertką od
ziół, Isabeau. Skoro tak, powiedz mi, co myślisz, a ja sprawdzę w jakim
stopniu nasze przypuszczenia się pokrywają – zasugerował i to była chyba
najbardziej uprzejma, rzeczowa wypowiedź, jakiej Claire doszukała się w całej
tej rozmowie.
Nie była zaskoczona metodą, którą stosował ojciec.
Znała go wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że często się tak zachowywał –
zwłaszcza względem niej, chociażby wtedy, kiedy próbował ją czegoś nauczyć, każąc
samej wyciągać wnioski, a dopiero potem ewentualnie poprawiając, jeśli
gdzieś w trakcie się pomyliła. Machinalnie oplotła się ramionami, czując się
co najmniej dziwnie w roli postronnego obserwatora, tym bardziej, że
wyjątkowo nie miała pojęcia, o czym ta dwójka mogłaby rozmawiać. W ostatnim
czasie nie miała okazji zorientować się, nad czym tym razem mógł pracować ten
wampir, choć oczywiste wydawało jej się to, że jak zwykle miał jakiś konkretny
plan – z tym, że również w swoim stylu zamierzał zachować go dla
siebie tak długo, jak tylko uznałby to za słuszne.
– Naprawdę zastanawiam się, kto i jakim cudem…
– zaczęła spiętym tonem Beau. Cokolwiek miała do powiedzenia, najwyraźniej
postanowiła zachować to dla siebie, bo z westchnieniem raz jeszcze przejrzała
dokument. – Okej. Pomijając oczywisty, czysto naukowy bełkot… Słodka bogini.
– Mam na myśli…
– Wiem o co ci chodzi – przerwała mu Isabeau,
ignorując mordercze spojrzenie, które jej w odpowiedzi posłał. – Tak, to
zioła.
– Konkrety proszę. – Rufus wydawał się coraz bardziej
poirytowany. – Czymkolwiek zaatakowała cię Claudia, najwyraźniej zna się na
praktykach kapłanek. Mówiłem wam kiedyś, że wasze wyprawy po zioła i wiara
w lecznicze działanie, to dla mnie czysta medycyna i chemia… I dalej
tak jest, ale sama musisz przyznać, że to ciekawe.
– To, że cudem żyję, jest ciekawe? – zapytała z niedowierzaniem
wampirzyca.
Dotychczas biernie przysłuchująca się rozmowie tej
dwójki Layla nagle zesztywniała, po czym pochwyciła siostrę za ramię, wyraźnie
poruszona.
– O czym wy znowu rozmawiacie? – niemalże warknęła,
wyraźnie wytrącona z równowagi.
Claire zawahała się, ostatecznie decydując na to,
żeby podejść bliżej. Sama nie była pewna, czy w tamtej chwili czuła się
bardziej zaciekawiona, czy może wręcz przeciwnie – co najmniej przerażona
perspektywą tego, co mogłaby sugerować ciotka – ale z drugiej strony…
– Rośliny są różne… I mają wiele wyjątkowych działań,
o ile wie się w jaki sposób je ze sobą mieszać. Ja uczyłam się tego
od dziecka, oczywiście od mamy, bo to wiedza, którą kapłanki przekazują sobie
od pokoleń. Zasadniczo nie zdradzamy tych najbardziej skomplikowanych sekretów…
Bo wiesz, czym innym jest podyskutować o lekarstwie na gorączkę, a czymś
odmiennym… chociażby omawianie trucizn. – Isabeau uśmiechnęła się w nieco
gorzki sposób. – Niech twój mąż nazywa to sobie jak chce, ale to nie istotne.
Niektórych roślin się nie miesza, inne bywają szkodliwe, jeśli niewłaściwie
dobrać proporcje. Mama zawsze mi powtarzała, że to sztuka, bo tak trochę jest,
zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę to, jak bardzo można zaszkodzić… jeśli wie się
jak.
– Claudia wie – wyrwało się Claire, tym bardziej,
że ta jedna rzecz wydała się oczywista.
Beau obrzuciła ją wymownym, przenikliwym
spojrzeniem.
– Na to wychodzi. A jeśli wciąć pod uwagę to,
że właśnie Amelie odesłała mnie tutaj i że te dwie mogą być ze sobą
blisko… – Wzruszyła ramionami, po czym machnęła wciąż trzymanymi w rękach
papierami. – Chyba powinnam się cieszyć, że o takich jak ja wciąż wiadomo
tak mało. Jakbym dalej była hybrydą… – Urwała, ale jakiekolwiek dalsze
wyjaśnienia wydawały się zbędne.
– I właśnie to miałem na myśli, kiedy
stwierdziłem, że to ciekawe – wyjaśnił ze spokojem Rufus. – Podstawowe pytanie
brzmi: co nam to daje, skoro nadal nic nie wiemy o Claudii?
– Uwziąłeś się na nią – zauważyła mimochodem Layla.
Była blada jak papier, poza tym wciąż kurczowo ściskała ramię siostry, przez co
tym mniej szokującym wydał się Claire fakt, że w pośpiechu szukała
jakiegoś zastępczego tematu. – I dobrze, bo chętnie ją zabiję, ale… Hm,
jak bardzo chcemy się czegoś o niej dowiedzieć.
– Bardzo – rzucili niemalże w tym samym
momencie Beau i Rufus.
O dziwo, twarz wampirzycy jak na zawołanie
rozjaśnił uśmiech.
– Wczoraj rozmawiałam z Alessią – oznajmiła i to
wystarczyło, żeby towarzystwo spojrzało na nią w co najmniej zaskoczony
sposób.
– Szukam związku, ale chwilowo go nie dostrzegam –
mruknął jakby od niechcenia naukowiec, ale to bynajmniej Layli nie zniechęciło.
– Nie wiem, czy cię to zainteresuje, ale zdaniem
Ali, jest tam duża biblioteka… A Ariel wynalazł tam całe regały rejestrów
– oznajmiła, raptownie poważniejąc. – Żeby nie było wątpliwości, chodzi o te
zapisy, które kazała prowadzić królowa. I to najpewniej sprzed Upadku, bo
aktualne są w Niebiańskiej Rezydencji i już je przejrzałam… Claudii
na pewno tam nie było, więc już trochę żyje – stwierdziła z przekonaniem,
wyraźnie z siebie zadowolona.
Przez kilka następnych sekund panowała cisza,
podczas której po prostu na nią patrzyli. Claire podejrzewała, że gdyby to ona
znalazła się na miejscu mamy, już dawno spróbowałaby się wycofać, ale Layla
zdążyła przyzwyczaić się do przebywania w centrum uwagi. Co więcej, czuła
się z tym dobrze, najwyraźniej nie widząc powodów, żeby przejmować się wyczuwalnym
napięciem.
– Kiedy ty właściwie…? Zresztą nieważne! – Rufus
spojrzał na dziewczynę z powątpiewaniem. – I co w związku z tym?
– zapytał jakby od niechcenia, chociaż wniosek wydawał się aż nazbyt oczywisty.
– W Lille też nigdy nie byłam – powiedziała ze
słodkim uśmiechem. – Poza tym stęskniłam się za Alessią, więc…
– Nie. I to nie tylko dlatego, że Claudia z powodzeniem
mogła urodzić się gdzieś pomiędzy, kiedy żadne rejestry nie były prowadzone.
Mama nawet na niego nie spojrzała.
– Mam uściskać od ciebie Ariela? – zwróciła się do
siostry, a Isabeau prychnęła, przez moment sprawiając wrażenie kogoś kto
sam nie wie czy powinien się śmiać, czy może płakać.
– Co najwyżej przekazać, że mam się dobrze,
chociaż… Wiesz, przytulanie wilkołaka bywa przyjemne – dodała zaczepnym tonem.
Claire drgnęła, po czym z wolna wycofała się w głąb
laboratorium, dochodząc do wniosku, że przysłuchiwanie się ich dalszej rozmowie
nie ma sensu. Po pierwsze, jakoś nie miała wątpliwości co do tego, czy mamie
uda się postawić na swoim – po tym, jak wymogła wyjazd do Seattle, nic już nie
miało jej zdziwić, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, jakie emocje wywoływała
Claudia.
A po drugie…
Cóż, mogła ufać Sethowi, ale to jeszcze nie
znaczyło, że miała być w stanie przekroczyć próg zamieszkanej przez
wilkołaki twierdzy. W zasadzie podejrzewała, że prędzej wpadłaby w histerię
przed dotarciem do samego Lille, a na to zdecydowanie nie miała ochoty.
Jakkolwiek by nie było, przy odrobinie szczęścia
mogła mieć na szukanie informacji o Lily Anne więcej czasu, niż początkowo
mogłaby przypuszczać.
Rufus-Isabeau to zdecydowanie najsłodsza para na świecie. No... poza jedną. Ty wiesz ;)
OdpowiedzUsuń