24 listopada 2016

Siedemnaście

Miriam
Nie miała pojęcia, co powinna ze sobą zrobić. Nie po raz pierwszy krążyła bez celu, aż nazbyt świadoma tego, że pokazywanie się w towarzystwie nie jest najlepszym pomysłem. Nie interesowało ją, co takiego wszyscy wokół myśleli o obecności jej czy Rafy, ale prowokowanie już i tak rozdrażnionych wampirów również nie było szczytem marzeń demonicy. Zazwyczaj nie miała nic przeciwko temu, żeby doprowadzać innych do szału, ale nie w wypadku, kiedy czuła się… co najmniej marnie, a większość obecnych w Mieście Nocy istot najpewniej z chęcią by ją zamordowała.
Być może powinna czuć ulgę, kiedy Rafael po tylu godzinach odesłał ją poza świątynię, ale nic podobnego nie miało miejsca. O wiele łatwiejszym pozostawało siedzenie w bibliotece i choćby udawanie zainteresowania przerzucaniem kolejnych pozycji, aniżeli spacerowanie bez celu. Pamiętała, że ktoś coś wspominał na temat Niebiańskiej Rezydencji – chyba mogła się tam zaszyć, co wydawało się dość kojącą perspektywą, biorąc pod uwagę, że potrzebowała spokoju – ale nie wyobrażała sobie tego, że miałaby tak po prostu wejść do budynku, jakby nic szczególnego nie miało miejsca. Może i była dobrą aktorką, a odcięcie emocji przychodziło jej ot tak, ale to jeszcze nie znaczyło, że była głupia albo na tyle zdesperowana, żeby ryzykować, że komuś jednak podpadnie.
Pomijając Rafę, który już w Volterze dał do zrozumienia, kogo obwinia o śmierć Eleny, nikt inny nie próbował czynić demonicy wyrzutów, ale Mira i tak wiedziała swoje. Różnica polegała na tym, że jak przed bratem jeszcze skłonna była odpowiadać za to, co miało miejsce, tak tłumaczenie się przed kimkolwiek innym – zwłaszcza bliskimi dziewczyny – nie wchodziło w grę. Niby co miała zrobić? Sprowadzenie Eleny wdało jej się jedynym rozsądnym wyjściem, zwłaszcza jeśli chodzi o uświadomienie Rafaelowi, że mógłby być zagrożony. Gdyby nie wróciła, Isobel tak czy inaczej miałaby kogoś na sumieniu; na swój sposób uratowała brata – ona albo Cullenówna, co jednak wydało się Miriam najmniej istotną kwestią. Faktem pozostawało to, że zrobiła, co uważała za słuszne i nie zamierzała się z tego powodu biczować. Pewne rzeczy i tak miały się wydarzyć, a skoro tak…
Nie zmieniało to jednak faktu, że chwilami wciąż nie docierało do niej, że była żywa. Pamiętała wybuch Rafaela – bardziej spektakularny i desperacki niż jakikolwiek inny w przeszłości, chociaż demon nie po raz pierwszy niósł za sobą śmierć. Nigdy wcześniej nie widziała go w takim stanie, nie wspominając o tym, że jeszcze kilka miesięcy temu nie pomyślałaby, że cokolwiek wzbudzi w Rafie emocje, zwłaszcza tak skrajne. Już samo do wystarczyło, żeby dać nieśmiertelnej do myślenia, a to wciąż był zaledwie początek, o czym przekonywała się niemalże na każdym kroku.
Kiedyś za to, że zawiodła w tak rażący sposób, mogłaby liczyć się z karą. Rafael potrafił być okrutny; zwłaszcza ona wiedziała, co takiego potrafił i czego powinna się spodziewać, skoro wytrąciła go z równowagi aż do tego stopnia. Gdyby sytuacja była inna, nie wyszłaby w jednym z kawałku z sali tronowej, a jednak bezpiecznie znajdowała się tutaj, wciąż mogąc mu służyć. Wydawał jej rozkazy i zachowywał się względnie spokojnie, najwyraźniej nie zamierzając jej skrzywdzić, chociaż w jakimś stopniu właśnie tego się po nim spodziewała – choćby podstępu, polegającego na tym, żeby wpierw uśpić jej czujność, dać nadzieję na wybaczenie, a potem… zranić bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Zabawne, ale podświadomie czuła, że to nie jest prawda. Cokolwiek się stało, Rafa się zmienił i to nie tylko względem zachowania wobec Eleny, ale również traktowania własnej siostry. Co prawda Mira jeszcze nie miała pewności, co to oznacza, ale… chyba było miłe, nawet jeśli momentami czuła się naprawdę przerażona, mając wrażenie, że niewiele brakuje, by ten stan rzeczy po raz kolejny uległ zmianie. Rafael walczył, bo widział alternatywę – próbował dostrzec ją jeszcze przed tym, jak Amelie wtrąciła swoje trzy grosze – ale gdyby coś poszło nie tak…
Obawiała się, że jeśli Cullenówna naprawdę umarła, Rafa prędzej czy później zamieni się w potwora, któremu zdecydowanie nie chciałaby podpaść.
Inną sprawą pozostawało to, jak ją traktował. Jeszcze przed wylotem do Volterry próbowała z nim rozmawiać i do tej pory była zaskoczona tym, jak łatwo im to przychodziło. Coś się zmieniło, a Miriam z zaskoczeniem doszła do wniosku, że Rafael się o nią troszczył – z tym, że chyba nie do końca zdawał sobie z tego sprawę. Biorąc pod uwagę to, jak zachowywał się teraz, już drugi raz odsyłając ją, żeby odpoczęła po ataku Huntera, zdecydowanie mogła uznać, że coś jest na rzeczy.
W zamyśleniu przeczesała włosy palcami, odrzucając irytujące ją kosmyki na plecy. Mogła przewidzieć, że spotykanie się z kimś takim jak Elena okaże się co najmniej zadziwiające w skutkach, ale zdecydowanie nie spodziewała się czegoś takiego. Nie miała pojęcia, co powinna o tej sytuacji sądzić, a już na pewno nie zamierzała sprawdzać, jak to wyglądało z perspektywy samego zainteresowanego. Rafael już i tak był jednym, chodzącym kłębkiem nerwów, więc irytowanie go, kiedy z ledwością panował nad emocjami, które do tej pory były dla niego nie do końca zrozumiałe, okazałoby się co najmniej głupie.
Chwilę jeszcze krążyła bez celu, zanim z braku lepszych pomysłów jednak skierowała się ku Niebiańskiej Rezydencji. Nie śpieszyła się, nie tylko dlatego, że nie miała ochoty spouchwalać się z wampirami. Ważniejszy problem stanowiło to, jak się czuła – wciąż zmęczona i to najdelikatniej rzecz ujmując. Zawsze wiedziała, że srebro może okazać się problematyczne, ale wcześniej nie doświadczyła czegoś takiego, znosząc jakąkolwiek walkę źle nawet kilka dni po tym, jak została ranna. Chyba powinna cieszyć się z tego, że nie oberwała aż tak jak Rafa, ale obawiała się, że będzie potrzebowała pomocy – i krwi, niekoniecznie ludzkiej, bo nagle zwątpiła w to, czy ta będzie wystarczyła. Tak naprawdę jej brat mógłby być rozwiązaniem, ale prędzej chyba miała pozwolić sobie na to, żeby paść trupem, aniżeli poprosić serafina o to, by podzielił się zawartością swoich żył.
Innymi słowy, jestem… w nie najlepszej sytuacji, pomyślała mimochodem. Łagodny wydźwięk własnych słów sprawił, że zapragnęła roześmiać się w nieco histeryczny sposób, ale i przed tym udało jej się powstrzymać.
Była w pobliżu Niebiańskiej Rezydencji, kiedy zorientowała się, że nie jest sama. Złożyła skrzydła na plecach, ale i tak podświadomie czuła się gotowa do tego, żeby poderwać się ku niebu i odlecieć, gdyby zaszła taka potrzeba. Wiedziała, że nie powinna rzucać się w tym miejscu w oczy, tym bardziej, że oficjalnie nikt nie potwierdził tego, że ona czy Rafael byli choćby tolerowani w okolicy. Wszystko i tak sprowadzało się do matki Eleny – i tego, że przez wzgląd na nią Dimitr okazał się wyjątkowo ugodowy… Albo dlatego, że sam większość czasu spędzał ze swoją kapłanką, cokolwiek wydarzyło się w związku z Isabeau. Tak czy inaczej, wciąż mógł się pojawić ktoś, kto miałby w planach ją zabić, a na to zdecydowanie nie zamierzała sobie pozwolić. Nie po to tyle czasu bawiła się w niańkę rozpuszczonej panny, a potem cudem uciekła jednemu ze swoich najniebezpieczniejszych braci, żeby teraz…
A potem zorientowała się z kim ma do czynienia i choć instynkt podpowiedział jej, że wciąż jest zagrożona, zdołała się rozluźnić.
– No…
Schowała ręce za plecami, po czym jakby od niechcenia oparła się o jedno z najbliższych drzew, uważnie obserwując zmierzającą ku niej postać. Gdyby miała oceniać, bez wahania powiedziałaby, że syn kapłanki wyglądał jak siódme nieszczęście – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Uniosła brwi, mimowolnie zaczynając zastanawiać się nad tym, co takiego wyjątkowego było w Elenie, że faceci zachowywali się względem niej tak, jakby byli nienormalni.
– O, super… Twój cudny brat też gdzieś tutaj jest? – zapytał chłopak, ale puściła jego słowa mimo uszu, bardziej zaciekawiona tym, co wynikało z brzmienia jego głosu i zachowania.
– Piłeś? – wypaliła i wtedy prawie udało jej się uśmiechnąć.
Och, wyglądał jakby balował przynajmniej kilka godzin i dopiero miał zrozumieć, że to nie było najlepszym pomysłem. Mira wiedziała, że również wampiry były podatne na alkohol, o ile wiedziały w jaki sposób go doprawić – w końcu odrobina krwi wystarczyła, żeby trunek zadziałał tak, jak trzeba. To mogło być nawet zabawne, zwłaszcza w przypadku tego chłopaka. Cóż, na pewno lepsze od jego ciągłego naskakiwania na Rafaela i prowokowania demona do tego, żeby jednak go zabił.
Aldero gniewnie zmrużył oczy, po czym zmierzył ją wymownym, nieco nieprzytomnym spojrzeniem.
– Nie twój interes – rzucił z rezerwą i przekonała się, że najwyraźniej nie doprowadził się do takiego stanu, by przestać kontaktować, co takiego działo się wokół niego. Uniosła brwi, sama niepewna tego, w jakim był nastroju.
– Jak uważasz. – Wzruszyła ramionami. – Jak szukasz kogoś, żeby cię zabił… – zaczęła, ale nie miała okazji dokończyć.
– To się polecasz? – zadrwił.
Wywróciła oczami.
– Bynajmniej. – Miriam spojrzała na niego z politowaniem. – To byłoby zbyt proste, a ja nie miałabym żadnej przyjemności z kopania leżącego.
Jeszcze kiedy mówiła, bez pośpiechu wyprostowała się, zamierzając odejść. To było złym pomysłem, o czym przekonała się, kiedy miejsce, w które dźgnął ją Hunter, przeszył ból, ale nie dała niczego po sobie poznać. A przynajmniej miała nadzieję, że Aldero jest na tyle obojętny i zaćmiony, by jednak nie dojść do wniosku, że potencjalna „morderczyni” jego nieodżałowanej „prawdziwej miłości” znajdowała się gdzieś na wyciągnięcie ręki.
Sądziła, że chłopak nawet nie zwróci na nią uwagi, więc tym bardziej zaskoczyło ją to, że zdecydował się odezwać:
– Tak jak ciebie?
Przystanęła, co najmniej zdezorientowana pytaniem. Świetnie, tego potrzebowała – dyskusji z chłopakiem, który bywał równie impulsywny i zapatrzony w martwą dziewczynę, co i jej brat.
– Nie wiem, co masz na myśli – stwierdziła zgodnie z prawdą. Jeśli miała być ze sobą szczera, to nie chciała poznać odpowiedzi.
– Cóż… Mam wrażenie, że jakbym cię teraz zaatakował, to też byłoby jak kopanie leżącego – oznajmił, a ona zesztywniała, instynktownie napinając mięśnie. – Chyba coś w tym jest, nie?
– Więc dlaczego tego nie zrobisz? – rzuciła zaczepnym tonem, chociaż wcale nie była taka pewna tego, czy w przypadku ewentualnej walki miałaby szansę na wygraną.
Odpowiedziała jej cisza, co z miejsca sprawiło, że Miriam poczuła się co najmniej nieswojo. Dotychczas stała do wampira plecami, marząc o tym, żeby dał jej spokój i pozwolił poszukać jakiegoś miejsca, gdzie mogłaby względnie bezpiecznie przeczekać do momentu, w którym poczułaby się lepiej, ale najwyraźniej nie miała na co liczyć. Wiedziała jedynie, że facet, który próbował zapijać smutki alkoholem – nawet w najbardziej prymitywny, nieudolny sposób – nigdy nie wróżył niczego dobrego.
Och, tak, właśnie tego potrzebowała.
– Może boję się, że będzie miał pretensje… I wtedy skrzywdzi Elenę – usłyszała w końcu i to dało jej do myślenia. – To prawda, że zamierza ją… wskrzesić? – dodał po chwili wahania.
– Cholera wie – przyznała zgodnie z prawdą. – Jak znam Rafę, nie zdziwiłabym się. Wjechała mu na ambicję – rzuciła prowokacyjnym tonem, ale Aldero najwyraźniej nie było do śmiechu.
– Więc jednak chodzi o rozkazy – rzucił niemalże z goryczą.
Miriam potrząsnęła głową, chociaż sama nie była pewna, dlaczego w ogóle próbowała mu cokolwiek tłumaczyć. Gdyby chciała, mogłaby go zostawić w tym swoim przekonaniu albo… Cóż, w zasadzie cokolwiek, tym bardziej, że tak bardzo irytował Rafaela. Mogłaby powiedzieć, że jest jak piąte koło u wozu, ale z drugiej strony…
– Może mnie, ale nie Rafie – powiedziała, po czym wydała z siebie przeciągłe westchnienie. – Dla rozkazów nie wyrzeka się nieśmiertelności.
– Co to znaczy? Chce zostać dla niej człowiekiem, czy…?
Tym razem ograniczyła się do wzruszenia ramionami.
– Jakbym wiedziała, nie okupowalibyśmy biblioteki przez tyle godzin – obruszyła się, po czym w pośpiechu wyprostowała, tym razem naprawdę zamierzając odejść. – Mam cholernie zły dzień, więc jak jednak nie zamierzasz powarczeć na mnie za to, że to moja wina, pozwól, że się oddalę – rzuciła gniewnym tonem.
Obrzuciła go chłodnym spojrzeniem, sama niepewna tego, co powinna sądzić o przeciągającym się milczeniu i tym, jak na nią patrzył. W zasadzie była skłonna spodziewać się dosłownie wszystkiego, od ataku słownego, przez próbę rzucenia się jej do gardła, kiedy tylko nie będzie zbyt uważna. Jeśli było tak, jak słyszała i ten wampir faktycznie kochał Elenę, wpakowała się w niezłe kłopoty – i to pomimo tego, że wcale nie czuła się winna. Zrobiła, co musiała, a skoro tak…
Aldero nie odezwał się więcej nawet słowem, tak po prostu pozwalając jej odejść. Czuła, że nie odrywał od niej wzroku, być może zastanawiając się nad tym, co powinien zrobić, ale to akurat interesowało Mirę w najmniejszym stopniu. Cokolwiek chodziło mu po głowie, nie interesowało demonicy – a przynajmniej do tego przez większość czasu próbowała samą siebie przekonać.
– Dobra, nieważne – usłyszała i z wrażenia aż uniosła brwi, bo zabrzmiało naprawdę niewinnie. – Jak chcesz, to mogę pokazać ci najszybsze dojście do pokoi na piętrze… Wiesz, tak żeby nikt nie zauważył.
Mniej więcej wtedy zdała sobie sprawę z tego, że naprawdę musiał zorientować się, że cokolwiek było z nią nie tak. Już kiedy była w świątyni, odniosła wrażenie, że Rafa widzi jej słabość i podejrzewa, że wcale nie była w takiej dobrej formie, jak próbowała przed nim udawać, ale… Cholera, czym innym było ujawnić się przed serafinem – kimś, kogo chyba tylko cudem zdołałaby oszukać – a czym zgoła odmiennym… ten wampir.
Miriam zawahała się, przez kilka następnych sekund samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć, co powinna sądzić o takiej sugestii, nie wspominając o udzieleniu jakiejkolwiek zgody. W pierwszym odruchu miała ochotę odwrócić się i spojrzeć na niego tak, jakby miała przed sobą wariata. Sama nie była pewna, dlaczego tego nie zrobiła, po prostu stojąc i tym samym pozwalając na to, żeby zaskakująco wprawnie i bez większych problemów dotarło do miejsca, w którym się znajdowała.
– Jak spróbujesz zepchnąć mnie ze schodów, zabiję cię – zapowiedziała niemalże uprzejmym tonem.
Fakt, że skwitował ostrzeżenie wymownym milczeniem, ostatecznie uznała za nieformalną zgodę.
Isobel
Musiało być blisko świtu, ale to jej nie przeszkadzało. Nie musiała bać się słońca, co samo w sobie okazało się okolicznością sprzyjającą – to oraz świadomość tego, że przynajmniej ten jeden raz nikt nie miał być w stanie zorientować się, że znajdowała się gdzieś w pobliżu. On o to zadbał – wiedziała, że tak jest, tym bardziej, że wyraźnie czuła jego obecność, a już zwłaszcza towarzyszący mu przez większość czasu gniew. Isobel rzadko się bała, ale kiedy w grę wchodziła złość ze strony samej Ciemności, nawet ona zaczynała odczuwać obawy. W zasadzie to sądziła, że tylko szaleniec uznałby, że nie ma powodów do niepokoju, tym samym sprzeciwiając się najbardziej niebezpiecznej, przerażającej istocie, jaka istniała – i to nie tylko na tym świecie.
Nie śpieszyła się, skoncentrowana na ostrożnym stawianiu kolejnych kroków i panowaniu nad własnymi myślami. Była spokojna, przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo w rzeczywistości aż gotowało się w niej na samą myśl o tym, co miałaby zrobić. Oczywiście zapytała go, co nim kierowało – nie była w stanie powstrzymać się przed próbą uzyskania odpowiedzi, zbytnio oszołomiona obrotem spraw, by pozwolić sobie na trwanie w niewiedzy. Mieli układ, a Ciemność od dawna nie interweniowała, pozwalając Isobel działać wedle uznania. Co więcej, dotychczas miała pełną kontrolę nad demonami, nie biorąc pod uwagę tego, że którykolwiek…
Nie, nie chciała myśleć o Rafaelu. Na zemstę jeszcze miał przyjść odpowiedni moment, zresztą Isobel nie sądziła, by roztrząsanie tej kwestii przy ojcu serafina było najlepszym pomysłem. Nie przypuszczała, że Ciemność będzie w stanie zaakceptować to, co działo się między demonem a tą dziewczyną, ale i to zdecydowała się uznać za stosunkowo mało istotne, raz po raz powtarzając sobie, że odpowiedzi przyjdą, kiedy nadejdzie właściwa chwila. Nie sądziła, by ta istota okazywała jakiekolwiek uczucia, zwłaszcza względem swoich dzieci, więc cokolwiek chodziło Ciemności po głowie, musiało być bardziej złożone.
– Och, moja droga, jakbyś nie wiedziała – usłyszała, gdy jeszcze miała dość odwagi i cierpliwości, żeby pytać. – Rafael wciąż mi jest posłuszny. To nie wystarczy?
– Ale ta dziewczyna…
– Względem tej dziewczyny mam swoje plany. Jest nietykalna, bo ja tak mówię. – Pamiętała, że wtedy Ciemność spojrzała na nią w sposób wystarczająco niepokojąc, by nawet ona zapragnęła zejść tej istocie z oczu. – To nie był jej czas, ale powiedzmy, że jestem w stanie wybaczyć ci to, co zrobiłaś… W granicach zdrowego rozsądku, bo jesteś mi potrzebna. Ona też będzie, ale to przyszłość.
Nie rozumiała ani w tamtej chwili, ani tym bardziej teraz, co zresztą wyraźnie swojemu rozmówcy zakomunikowała.
Fakt, że Ciemność uśmiechnęła się w czarujący, ale i na swój sposób kpiarski sposób, skutecznie wytrącił królową z równowagi.
– Zobaczysz – dostała w ramach zapewnienia. – Ale może tak jest lepiej… Teraz będzie dużo zabawniej, chociaż to dość… subiektywne odczucie.
Wiedziała jedynie, że akurat jemu w tym wszystkim mogłoby chodzić akurat o zabawę, to znaczy, że świat zwariował. Z drugiej strony, spoglądając na zachowanie ludzi i to, że po raz kolejny znalazła się daleko od celu, mogła chyba założyć, że do tego jednego doszło już dawno temu.
Świątynia była opustoszała, ale od samego początku właśnie o to jej chodziło. Isobel rzadko popełniała błędy, zresztą Ciemność zapewniała ją, że tym razem nic podobnego nie wchodzi w grę. W efekcie bez większych przeszkód dostała się do poświęconego bogini przybytku, bez pośpiechu przechadzając się przez główną nawę, by ostatecznie skierować się do znajdującego się w głębi pomieszczenia. Czuła się dziwnie, na swój sposób przytłoczona atmosferą miejsca, w którym się znalazła, ale to na dłuższą metę nie robiło na niej wrażenia. Taka z ciebie bogini, że dopuszczasz do siebie każdego, bez względu na jego intencje?, pomyślała z przekąsem, nie po raz pierwszy próbując doszukać się sensu zarówno w tych wierzeniach, jak i płynących z nich wniosków. Kimkolwiek była Selene, o ile w ogóle istniała, Isobel uważała ją za głupią.
Nie musiał się wysilać, żeby odnaleźć Elenę. Lekko przekrzywiła głowę, po czym bez pośpiechu podeszła bliżej, spoglądając na ustawiony na środku katafalk i ułożone na nim ciało. Musiała przyznać, że Cullenówna była piękna – doskonała wręcz, ale chyba właśnie tego spodziewała się po kimś takim jak ona. Bardzie zastanawiający w tym wszystkim wydawał się fakt, że mogłoby chodzić o rozpuszczonego dzieciaka, ale z drugiej strony…
Po prostu to zrób, póki jeszcze jestem cierpliwy, rozbrzmiały w jej głowie naglące słowa Ciemności. Pozwalam ci na to. Przywołaj to, do czego prawo przyznałem ci całe stulecia temu…
Skinęła głową, tym razem nie próbując zadawać zbędnych pytań. Dobrze wiedziała, co powinna zrobić, chociaż nigdy wcześniej nie znalazła się w podobnej sytuacji. Ta pewność płynęła od towarzyszącej jej istoty – źródła rozwiązań i mocy, o której niegdyś mogła tylko pomarzyć.
Demony należały do niej, przynajmniej teoretycznie. Skoro Rafael upokorzył się do tego stopnia, by oddać tej słabej istocie cząstkę siebie – czy to przez ślub, czy też przez krew – mogła założyć, że teraz Elena również winna była jej posłuszeństwo. Skoro byli jednością…
Bez pośpiechy wyciągnęła rękę, po czym jak gdyby nigdy nic położyła ją na piersi dziewczyny. Ciało było zimne, ale Isobel wyraźnie czuła przechodzące przez nią ciepło – energię porównywalną do telepatii, a przy tym o wiele silniejszą i… bardziej mroczną. Czuła obecność Ciemności, tak jakby również ona stanowiła jej cześć – nie w taki sposób, jak w przypadku Eleny i Rafaela.
Nie. Ona przez moment była po prostu naczyniem, które zamierzało posłużyć jedynej istocie, która miała prawo czegokolwiek od niej wymagać.
Co do mnie należy – oznajmiła melodyjnym, śpiewnym językiem pierwotnych – do mnie powróci.
Mniej więcej w tamtej chwili dziewczyna, która przecież powinna być martwa, otworzyła oczy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa