Miriam
Nie miała pojęcia, co powinna ze
sobą zrobić. Nie po raz pierwszy krążyła bez celu, aż nazbyt świadoma tego, że
pokazywanie się w towarzystwie nie jest najlepszym pomysłem. Nie
interesowało ją, co takiego wszyscy wokół myśleli o obecności jej czy
Rafy, ale prowokowanie już i tak rozdrażnionych wampirów również nie było
szczytem marzeń demonicy. Zazwyczaj nie miała nic przeciwko temu, żeby
doprowadzać innych do szału, ale nie w wypadku, kiedy czuła się… co
najmniej marnie, a większość obecnych w Mieście Nocy istot najpewniej
z chęcią by ją zamordowała.
Być może
powinna czuć ulgę, kiedy Rafael po tylu godzinach odesłał ją poza świątynię,
ale nic podobnego nie miało miejsca. O wiele łatwiejszym pozostawało
siedzenie w bibliotece i choćby udawanie zainteresowania przerzucaniem
kolejnych pozycji, aniżeli spacerowanie bez celu. Pamiętała, że ktoś coś
wspominał na temat Niebiańskiej Rezydencji – chyba mogła się tam zaszyć, co
wydawało się dość kojącą perspektywą, biorąc pod uwagę, że potrzebowała spokoju
– ale nie wyobrażała sobie tego, że miałaby tak po prostu wejść do budynku,
jakby nic szczególnego nie miało miejsca. Może i była dobrą aktorką, a odcięcie
emocji przychodziło jej ot tak, ale to jeszcze nie znaczyło, że była głupia
albo na tyle zdesperowana, żeby ryzykować, że komuś jednak podpadnie.
Pomijając
Rafę, który już w Volterze dał do zrozumienia, kogo obwinia o śmierć
Eleny, nikt inny nie próbował czynić demonicy wyrzutów, ale Mira i tak
wiedziała swoje. Różnica polegała na tym, że jak przed bratem jeszcze skłonna
była odpowiadać za to, co miało miejsce, tak tłumaczenie się przed kimkolwiek
innym – zwłaszcza bliskimi dziewczyny – nie wchodziło w grę. Niby co miała
zrobić? Sprowadzenie Eleny wdało jej się jedynym rozsądnym wyjściem, zwłaszcza
jeśli chodzi o uświadomienie Rafaelowi, że mógłby być zagrożony. Gdyby nie
wróciła, Isobel tak czy inaczej miałaby kogoś na sumieniu; na swój sposób
uratowała brata – ona albo Cullenówna, co jednak wydało się Miriam najmniej
istotną kwestią. Faktem pozostawało to, że zrobiła, co uważała za słuszne i nie
zamierzała się z tego powodu biczować. Pewne rzeczy i tak miały się
wydarzyć, a skoro tak…
Nie
zmieniało to jednak faktu, że chwilami wciąż nie docierało do niej, że była
żywa. Pamiętała wybuch Rafaela – bardziej spektakularny i desperacki niż
jakikolwiek inny w przeszłości, chociaż demon nie po raz pierwszy niósł za
sobą śmierć. Nigdy wcześniej nie widziała go w takim stanie, nie
wspominając o tym, że jeszcze kilka miesięcy temu nie pomyślałaby, że cokolwiek
wzbudzi w Rafie emocje, zwłaszcza tak skrajne. Już samo do wystarczyło,
żeby dać nieśmiertelnej do myślenia, a to wciąż był zaledwie początek, o czym
przekonywała się niemalże na każdym kroku.
Kiedyś za
to, że zawiodła w tak rażący sposób, mogłaby liczyć się z karą.
Rafael potrafił być okrutny; zwłaszcza ona wiedziała, co takiego potrafił i czego
powinna się spodziewać, skoro wytrąciła go z równowagi aż do tego stopnia.
Gdyby sytuacja była inna, nie wyszłaby w jednym z kawałku z sali
tronowej, a jednak bezpiecznie znajdowała się tutaj, wciąż mogąc mu
służyć. Wydawał jej rozkazy i zachowywał się względnie spokojnie,
najwyraźniej nie zamierzając jej skrzywdzić, chociaż w jakimś stopniu
właśnie tego się po nim spodziewała – choćby podstępu, polegającego na tym,
żeby wpierw uśpić jej czujność, dać nadzieję na wybaczenie, a potem…
zranić bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
Zabawne,
ale podświadomie czuła, że to nie jest prawda. Cokolwiek się stało, Rafa się
zmienił i to nie tylko względem zachowania wobec Eleny, ale również
traktowania własnej siostry. Co prawda Mira jeszcze nie miała pewności, co to
oznacza, ale… chyba było miłe, nawet jeśli momentami czuła się naprawdę
przerażona, mając wrażenie, że niewiele brakuje, by ten stan rzeczy po raz
kolejny uległ zmianie. Rafael walczył, bo widział alternatywę – próbował dostrzec
ją jeszcze przed tym, jak Amelie wtrąciła swoje trzy grosze – ale gdyby coś
poszło nie tak…
Obawiała
się, że jeśli Cullenówna naprawdę umarła, Rafa prędzej czy później zamieni się w potwora,
któremu zdecydowanie nie chciałaby podpaść.
Inną sprawą
pozostawało to, jak ją traktował. Jeszcze przed wylotem do Volterry próbowała z nim
rozmawiać i do tej pory była zaskoczona tym, jak łatwo im to przychodziło.
Coś się zmieniło, a Miriam z zaskoczeniem doszła do wniosku, że
Rafael się o nią troszczył – z tym, że chyba nie do końca zdawał
sobie z tego sprawę. Biorąc pod uwagę to, jak zachowywał się teraz, już
drugi raz odsyłając ją, żeby odpoczęła po ataku Huntera, zdecydowanie mogła
uznać, że coś jest na rzeczy.
W
zamyśleniu przeczesała włosy palcami, odrzucając irytujące ją kosmyki na plecy.
Mogła przewidzieć, że spotykanie się z kimś takim jak Elena okaże się co
najmniej zadziwiające w skutkach, ale zdecydowanie nie spodziewała się
czegoś takiego. Nie miała pojęcia, co powinna o tej sytuacji sądzić, a już
na pewno nie zamierzała sprawdzać, jak to wyglądało z perspektywy samego
zainteresowanego. Rafael już i tak był jednym, chodzącym kłębkiem nerwów,
więc irytowanie go, kiedy z ledwością panował nad emocjami, które do tej
pory były dla niego nie do końca zrozumiałe, okazałoby się co najmniej głupie.
Chwilę
jeszcze krążyła bez celu, zanim z braku lepszych pomysłów jednak
skierowała się ku Niebiańskiej Rezydencji. Nie śpieszyła się, nie tylko
dlatego, że nie miała ochoty spouchwalać się z wampirami. Ważniejszy
problem stanowiło to, jak się czuła – wciąż zmęczona i to najdelikatniej rzecz
ujmując. Zawsze wiedziała, że srebro może okazać się problematyczne, ale wcześniej
nie doświadczyła czegoś takiego, znosząc jakąkolwiek walkę źle nawet kilka dni
po tym, jak została ranna. Chyba powinna cieszyć się z tego, że nie
oberwała aż tak jak Rafa, ale obawiała się, że będzie potrzebowała pomocy – i krwi,
niekoniecznie ludzkiej, bo nagle zwątpiła w to, czy ta będzie wystarczyła.
Tak naprawdę jej brat mógłby być rozwiązaniem, ale prędzej chyba miała pozwolić
sobie na to, żeby paść trupem, aniżeli poprosić serafina o to, by
podzielił się zawartością swoich żył.
Innymi słowy, jestem… w nie najlepszej sytuacji,
pomyślała mimochodem. Łagodny wydźwięk własnych słów sprawił, że zapragnęła
roześmiać się w nieco histeryczny sposób, ale i przed tym udało jej
się powstrzymać.
Była w pobliżu
Niebiańskiej Rezydencji, kiedy zorientowała się, że nie jest sama. Złożyła
skrzydła na plecach, ale i tak podświadomie czuła się gotowa do tego, żeby
poderwać się ku niebu i odlecieć, gdyby zaszła taka potrzeba. Wiedziała,
że nie powinna rzucać się w tym miejscu w oczy, tym bardziej, że
oficjalnie nikt nie potwierdził tego, że ona czy Rafael byli choćby tolerowani w okolicy.
Wszystko i tak sprowadzało się do matki Eleny – i tego, że przez
wzgląd na nią Dimitr okazał się wyjątkowo ugodowy… Albo dlatego, że sam
większość czasu spędzał ze swoją kapłanką, cokolwiek wydarzyło się w związku
z Isabeau. Tak czy inaczej, wciąż mógł się pojawić ktoś, kto miałby w planach
ją zabić, a na to zdecydowanie nie zamierzała sobie pozwolić. Nie po to
tyle czasu bawiła się w niańkę rozpuszczonej panny, a potem cudem
uciekła jednemu ze swoich najniebezpieczniejszych braci, żeby teraz…
A potem
zorientowała się z kim ma do czynienia i choć instynkt podpowiedział
jej, że wciąż jest zagrożona, zdołała się rozluźnić.
– No…
Schowała
ręce za plecami, po czym jakby od niechcenia oparła się o jedno z najbliższych
drzew, uważnie obserwując zmierzającą ku niej postać. Gdyby miała oceniać, bez
wahania powiedziałaby, że syn kapłanki wyglądał jak siódme nieszczęście – i to
najdelikatniej rzecz ujmując. Uniosła brwi, mimowolnie zaczynając zastanawiać
się nad tym, co takiego wyjątkowego było w Elenie, że faceci zachowywali
się względem niej tak, jakby byli nienormalni.
– O, super…
Twój cudny brat też gdzieś tutaj jest? – zapytał chłopak, ale puściła jego
słowa mimo uszu, bardziej zaciekawiona tym, co wynikało z brzmienia jego
głosu i zachowania.
– Piłeś? –
wypaliła i wtedy prawie udało jej się uśmiechnąć.
Och,
wyglądał jakby balował przynajmniej kilka godzin i dopiero miał zrozumieć,
że to nie było najlepszym pomysłem. Mira wiedziała, że również wampiry były
podatne na alkohol, o ile wiedziały w jaki sposób go doprawić – w końcu
odrobina krwi wystarczyła, żeby trunek zadziałał tak, jak trzeba. To mogło być
nawet zabawne, zwłaszcza w przypadku tego chłopaka. Cóż, na pewno lepsze
od jego ciągłego naskakiwania na Rafaela i prowokowania demona do tego,
żeby jednak go zabił.
Aldero
gniewnie zmrużył oczy, po czym zmierzył ją wymownym, nieco nieprzytomnym
spojrzeniem.
– Nie twój
interes – rzucił z rezerwą i przekonała się, że najwyraźniej nie
doprowadził się do takiego stanu, by przestać kontaktować, co takiego działo
się wokół niego. Uniosła brwi, sama niepewna tego, w jakim był nastroju.
– Jak
uważasz. – Wzruszyła ramionami. – Jak szukasz kogoś, żeby cię zabił… – zaczęła,
ale nie miała okazji dokończyć.
– To się
polecasz? – zadrwił.
Wywróciła
oczami.
–
Bynajmniej. – Miriam spojrzała na niego z politowaniem. – To byłoby zbyt
proste, a ja nie miałabym żadnej przyjemności z kopania leżącego.
Jeszcze
kiedy mówiła, bez pośpiechu wyprostowała się, zamierzając odejść. To było złym
pomysłem, o czym przekonała się, kiedy miejsce, w które dźgnął ją
Hunter, przeszył ból, ale nie dała niczego po sobie poznać. A przynajmniej
miała nadzieję, że Aldero jest na tyle obojętny i zaćmiony, by jednak nie
dojść do wniosku, że potencjalna „morderczyni” jego nieodżałowanej „prawdziwej
miłości” znajdowała się gdzieś na wyciągnięcie ręki.
Sądziła, że
chłopak nawet nie zwróci na nią uwagi, więc tym bardziej zaskoczyło ją to, że
zdecydował się odezwać:
– Tak jak
ciebie?
Przystanęła,
co najmniej zdezorientowana pytaniem. Świetnie, tego potrzebowała – dyskusji z chłopakiem,
który bywał równie impulsywny i zapatrzony w martwą dziewczynę, co i jej
brat.
– Nie wiem,
co masz na myśli – stwierdziła zgodnie z prawdą. Jeśli miała być ze sobą
szczera, to nie chciała poznać odpowiedzi.
– Cóż… Mam
wrażenie, że jakbym cię teraz zaatakował, to też byłoby jak kopanie leżącego –
oznajmił, a ona zesztywniała, instynktownie napinając mięśnie. – Chyba coś
w tym jest, nie?
– Więc
dlaczego tego nie zrobisz? – rzuciła zaczepnym tonem, chociaż wcale nie była
taka pewna tego, czy w przypadku ewentualnej walki miałaby szansę na
wygraną.
Odpowiedziała
jej cisza, co z miejsca sprawiło, że Miriam poczuła się co najmniej
nieswojo. Dotychczas stała do wampira plecami, marząc o tym, żeby dał jej
spokój i pozwolił poszukać jakiegoś miejsca, gdzie mogłaby względnie
bezpiecznie przeczekać do momentu, w którym poczułaby się lepiej, ale
najwyraźniej nie miała na co liczyć. Wiedziała jedynie, że facet, który
próbował zapijać smutki alkoholem – nawet w najbardziej prymitywny,
nieudolny sposób – nigdy nie wróżył niczego dobrego.
Och, tak,
właśnie tego potrzebowała.
– Może boję
się, że będzie miał pretensje… I wtedy skrzywdzi Elenę – usłyszała w końcu
i to dało jej do myślenia. – To prawda, że zamierza ją… wskrzesić? – dodał
po chwili wahania.
– Cholera
wie – przyznała zgodnie z prawdą. – Jak znam Rafę, nie zdziwiłabym się.
Wjechała mu na ambicję – rzuciła prowokacyjnym tonem, ale Aldero najwyraźniej
nie było do śmiechu.
– Więc
jednak chodzi o rozkazy – rzucił niemalże z goryczą.
Miriam potrząsnęła
głową, chociaż sama nie była pewna, dlaczego w ogóle próbowała mu
cokolwiek tłumaczyć. Gdyby chciała, mogłaby go zostawić w tym swoim
przekonaniu albo… Cóż, w zasadzie cokolwiek, tym bardziej, że tak bardzo
irytował Rafaela. Mogłaby powiedzieć, że jest jak piąte koło u wozu, ale z drugiej
strony…
– Może
mnie, ale nie Rafie – powiedziała, po czym wydała z siebie przeciągłe
westchnienie. – Dla rozkazów nie wyrzeka się nieśmiertelności.
– Co to
znaczy? Chce zostać dla niej człowiekiem, czy…?
Tym razem
ograniczyła się do wzruszenia ramionami.
– Jakbym
wiedziała, nie okupowalibyśmy biblioteki przez tyle godzin – obruszyła się, po
czym w pośpiechu wyprostowała, tym razem naprawdę zamierzając odejść. –
Mam cholernie zły dzień, więc jak jednak nie zamierzasz powarczeć na mnie za
to, że to moja wina, pozwól, że się oddalę – rzuciła gniewnym tonem.
Obrzuciła
go chłodnym spojrzeniem, sama niepewna tego, co powinna sądzić o przeciągającym
się milczeniu i tym, jak na nią patrzył. W zasadzie była skłonna
spodziewać się dosłownie wszystkiego, od ataku słownego, przez próbę rzucenia
się jej do gardła, kiedy tylko nie będzie zbyt uważna. Jeśli było tak, jak
słyszała i ten wampir faktycznie kochał Elenę, wpakowała się w niezłe
kłopoty – i to pomimo tego, że wcale nie czuła się winna. Zrobiła, co
musiała, a skoro tak…
Aldero nie
odezwał się więcej nawet słowem, tak po prostu pozwalając jej odejść. Czuła, że
nie odrywał od niej wzroku, być może zastanawiając się nad tym, co powinien
zrobić, ale to akurat interesowało Mirę w najmniejszym stopniu. Cokolwiek
chodziło mu po głowie, nie interesowało demonicy – a przynajmniej do tego
przez większość czasu próbowała samą siebie przekonać.
– Dobra,
nieważne – usłyszała i z wrażenia aż uniosła brwi, bo zabrzmiało
naprawdę niewinnie. – Jak chcesz, to mogę pokazać ci najszybsze dojście do
pokoi na piętrze… Wiesz, tak żeby nikt nie zauważył.
Mniej
więcej wtedy zdała sobie sprawę z tego, że naprawdę musiał zorientować
się, że cokolwiek było z nią nie tak. Już kiedy była w świątyni,
odniosła wrażenie, że Rafa widzi jej słabość i podejrzewa, że wcale nie
była w takiej dobrej formie, jak próbowała przed nim udawać, ale… Cholera,
czym innym było ujawnić się przed serafinem – kimś, kogo chyba tylko cudem
zdołałaby oszukać – a czym zgoła odmiennym… ten wampir.
Miriam
zawahała się, przez kilka następnych sekund samej sobie nie potrafiąc
wytłumaczyć, co powinna sądzić o takiej sugestii, nie wspominając o udzieleniu
jakiejkolwiek zgody. W pierwszym odruchu miała ochotę odwrócić się i spojrzeć
na niego tak, jakby miała przed sobą wariata. Sama nie była pewna, dlaczego
tego nie zrobiła, po prostu stojąc i tym samym pozwalając na to, żeby
zaskakująco wprawnie i bez większych problemów dotarło do miejsca, w którym
się znajdowała.
– Jak
spróbujesz zepchnąć mnie ze schodów, zabiję cię – zapowiedziała niemalże
uprzejmym tonem.
Fakt, że
skwitował ostrzeżenie wymownym milczeniem, ostatecznie uznała za nieformalną
zgodę.
Isobel
Musiało być blisko świtu, ale
to jej nie przeszkadzało. Nie musiała bać się słońca, co samo w sobie
okazało się okolicznością sprzyjającą – to oraz świadomość tego, że
przynajmniej ten jeden raz nikt nie miał być w stanie zorientować się, że
znajdowała się gdzieś w pobliżu. On o to zadbał – wiedziała, że tak
jest, tym bardziej, że wyraźnie czuła jego obecność, a już zwłaszcza
towarzyszący mu przez większość czasu gniew. Isobel rzadko się bała, ale kiedy w grę
wchodziła złość ze strony samej Ciemności, nawet ona zaczynała odczuwać obawy. W zasadzie
to sądziła, że tylko szaleniec uznałby, że nie ma powodów do niepokoju, tym
samym sprzeciwiając się najbardziej niebezpiecznej, przerażającej istocie, jaka
istniała – i to nie tylko na tym świecie.
Nie
śpieszyła się, skoncentrowana na ostrożnym stawianiu kolejnych kroków i panowaniu
nad własnymi myślami. Była spokojna, przynajmniej na pierwszy rzut oka, bo w rzeczywistości
aż gotowało się w niej na samą myśl o tym, co miałaby zrobić.
Oczywiście zapytała go, co nim kierowało – nie była w stanie powstrzymać
się przed próbą uzyskania odpowiedzi, zbytnio oszołomiona obrotem spraw, by
pozwolić sobie na trwanie w niewiedzy. Mieli układ, a Ciemność od
dawna nie interweniowała, pozwalając Isobel działać wedle uznania. Co więcej,
dotychczas miała pełną kontrolę nad demonami, nie biorąc pod uwagę tego, że
którykolwiek…
Nie, nie
chciała myśleć o Rafaelu. Na zemstę jeszcze miał przyjść odpowiedni
moment, zresztą Isobel nie sądziła, by roztrząsanie tej kwestii przy ojcu
serafina było najlepszym pomysłem. Nie przypuszczała, że Ciemność będzie w stanie
zaakceptować to, co działo się między demonem a tą dziewczyną, ale i to
zdecydowała się uznać za stosunkowo mało istotne, raz po raz powtarzając sobie,
że odpowiedzi przyjdą, kiedy nadejdzie właściwa chwila. Nie sądziła, by ta
istota okazywała jakiekolwiek uczucia, zwłaszcza względem swoich dzieci, więc
cokolwiek chodziło Ciemności po głowie, musiało być bardziej złożone.
– Och, moja
droga, jakbyś nie wiedziała – usłyszała, gdy jeszcze miała dość odwagi i cierpliwości,
żeby pytać. – Rafael wciąż mi jest posłuszny. To nie wystarczy?
– Ale ta
dziewczyna…
– Względem
tej dziewczyny mam swoje plany. Jest nietykalna, bo ja tak mówię. – Pamiętała,
że wtedy Ciemność spojrzała na nią w sposób wystarczająco niepokojąc, by
nawet ona zapragnęła zejść tej istocie z oczu. – To nie był jej czas, ale
powiedzmy, że jestem w stanie wybaczyć ci to, co zrobiłaś… W granicach
zdrowego rozsądku, bo jesteś mi potrzebna. Ona też będzie, ale to przyszłość.
Nie
rozumiała ani w tamtej chwili, ani tym bardziej teraz, co zresztą wyraźnie
swojemu rozmówcy zakomunikowała.
Fakt, że
Ciemność uśmiechnęła się w czarujący, ale i na swój sposób kpiarski
sposób, skutecznie wytrącił królową z równowagi.
– Zobaczysz
– dostała w ramach zapewnienia. – Ale może tak jest lepiej… Teraz będzie
dużo zabawniej, chociaż to dość… subiektywne
odczucie.
Wiedziała
jedynie, że akurat jemu w tym wszystkim mogłoby chodzić akurat o zabawę,
to znaczy, że świat zwariował. Z drugiej strony, spoglądając na zachowanie
ludzi i to, że po raz kolejny znalazła się daleko od celu, mogła chyba
założyć, że do tego jednego doszło już dawno temu.
Świątynia
była opustoszała, ale od samego początku właśnie o to jej chodziło. Isobel
rzadko popełniała błędy, zresztą Ciemność zapewniała ją, że tym razem nic
podobnego nie wchodzi w grę. W efekcie bez większych przeszkód
dostała się do poświęconego bogini przybytku, bez pośpiechu przechadzając się
przez główną nawę, by ostatecznie skierować się do znajdującego się w głębi
pomieszczenia. Czuła się dziwnie, na swój sposób przytłoczona atmosferą
miejsca, w którym się znalazła, ale to na dłuższą metę nie robiło na niej
wrażenia. Taka z ciebie bogini, że
dopuszczasz do siebie każdego, bez względu na jego intencje?, pomyślała z przekąsem,
nie po raz pierwszy próbując doszukać się sensu zarówno w tych
wierzeniach, jak i płynących z nich wniosków. Kimkolwiek była Selene,
o ile w ogóle istniała, Isobel uważała ją za głupią.
Nie musiał
się wysilać, żeby odnaleźć Elenę. Lekko przekrzywiła głowę, po czym bez
pośpiechu podeszła bliżej, spoglądając na ustawiony na środku katafalk i ułożone
na nim ciało. Musiała przyznać, że Cullenówna była piękna – doskonała wręcz,
ale chyba właśnie tego spodziewała się po kimś takim jak ona. Bardzie zastanawiający
w tym wszystkim wydawał się fakt, że mogłoby chodzić o rozpuszczonego
dzieciaka, ale z drugiej strony…
Po prostu to zrób, póki jeszcze jestem
cierpliwy, rozbrzmiały w jej głowie naglące słowa Ciemności. Pozwalam ci na to. Przywołaj to, do czego
prawo przyznałem ci całe stulecia temu…
Skinęła
głową, tym razem nie próbując zadawać zbędnych pytań. Dobrze wiedziała, co powinna
zrobić, chociaż nigdy wcześniej nie znalazła się w podobnej sytuacji. Ta
pewność płynęła od towarzyszącej jej istoty – źródła rozwiązań i mocy, o której
niegdyś mogła tylko pomarzyć.
Demony
należały do niej, przynajmniej teoretycznie. Skoro Rafael upokorzył się do tego
stopnia, by oddać tej słabej istocie cząstkę siebie – czy to przez ślub, czy też
przez krew – mogła założyć, że teraz Elena również winna była jej
posłuszeństwo. Skoro byli jednością…
Bez
pośpiechy wyciągnęła rękę, po czym jak gdyby nigdy nic położyła ją na piersi
dziewczyny. Ciało było zimne, ale Isobel wyraźnie czuła przechodzące przez nią
ciepło – energię porównywalną do telepatii, a przy tym o wiele
silniejszą i… bardziej mroczną. Czuła obecność Ciemności, tak jakby również ona
stanowiła jej cześć – nie w taki sposób, jak w przypadku Eleny i Rafaela.
Nie. Ona
przez moment była po prostu naczyniem, które zamierzało posłużyć jedynej
istocie, która miała prawo czegokolwiek od niej wymagać.
– Co do mnie należy – oznajmiła
melodyjnym, śpiewnym językiem pierwotnych – do
mnie powróci.
Mniej więcej
w tamtej chwili dziewczyna, która przecież powinna być martwa, otworzyła
oczy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz