Elena
Pomyślała, że przebudzenie
powinno być gwałtowne. To byłoby sensowne, biorąc pod uwagę to, że nie była
pewna, co takiego działo się wokół niej. Na dłuższą metę chyba nawet jej to nie
obchodziło, równie zawiłe i pozbawione znaczenia, co wszystko inne, czego
doświadczyła… w zasadzie przez całe życie. W takim wypadku to miałoby
sens, ale…
Cóż, było
inaczej.
Kiedy
otworzyła oczy, wszystko było aż nazbyt wyraziste. Nie potrzebowała czasu na
przyzwyczajenie tęczówek albo zrozumienie tego, gdzie i dlaczego była. Leżała
na czymś zimnym, ale chłód również nie stanowił dla Eleny przeszkody. Zwykłe,
ludzkie doznanie – coś, co może jakiś czas temu nie byłoby dla niej niczym
przyjemnym, ale teraz wydało się dziewczynie obojętne. Również to, że
oddychała, wydawało się właśnie takie; pozbawione większej kontroli
dostosowanie do czynności, która kiedyś była jej niezbędna.
Pomijając
zimno – dochodzące do niej jakby z oddali i pozbawione większego
znaczenia – nie czuła niczego. To było dobre, przynajmniej z jej
perspektywy, bo nie widziała powodu, dla którego miałaby zawracać sobie głowę
czymkolwiek więcej. Była tutaj, odrobinę tyko oszołomiona, chociaż i to
okazało się znośne, a Elena czuła, że nie będzie potrzebowała wiele czasu,
żeby doprowadzić się do porządku. Przecież wiedziała, czego potrzebuje – krwi
i życia, które mogłaby odebrać – ale to nie stanowiło dla niej
najmniejszej nawet przeszkody. Przecież wystarczyło wstać i poszukać, tak?
Usiadła
gwałtownie, prostując się niczym struna i czujnie rozglądając dookoła.
Spuściła nogi, siadając na katafalku i zamierzając wstać tak szybko, jak
tylko miało być to możliwe. Nasłuchiwała, ale podświadomie czuła, że w pobliżu
nie było nikogo, kto powinien wzbudzić w niej jakiekolwiek obawy. Czuła
się dobrze, może pomijając niedogodność w postaci głodu, ale to było
znośne i – zdaniem dziewczyny – absolutnie naturalne, chociaż sama nie
była pewna, skąd brała tę wiedzę. To musiał być instynkt, którym dysponowała
jeszcze przed… pewnymi wydarzeniami, chociaż dopiero teraz była go w aż
takim stopniu świadoma. Cokolwiek działo się wokół niej, mogła nad tym
zapanować, co również okazało się okolicznością sprzyjającą, tym bardziej, że
już nie traciła czasu na roztrząsanie emocji, wspomnień czy relacji, które
zdążyła wytworzyć przez ostatnie lata. Teraz odeszły w zapomnienie –
i to było dobre, a Elena doszła do wniosku, że czuje się naprawdę
wolna.
Nie miała
pewności, gdzie była, zanim znalazła się w tym miejscu, ale nie próbowała
pytać. Wiedziała jedynie, że została wezwana i że jedyna osoba, względem
której powinna czuć jakąkolwiek powinność, stała dosłownie na wyciągnięcie
ręki.
– Niesamowite
– usłyszała, więc poderwała głowę, spoglądając wprost w parę rubinowych,
wpatrzonych w nią tęczówek. Isobel z wolna podeszła bliżej, ale Elena
nie poczuła się z tego powodu zagrożona. Przynależała tutaj, zresztą
jakiekolwiek obawy nie byłyby uzasadnione, przynajmniej zdaniem jej znajomego
i obcego zarazem ciała. – Boisz się mnie?
– Dlaczego?
Nawet nie
drgnęła, bynajmniej nie zaskoczona brzmieniem własnego głosu – melodyjnego, ale
pustego, wypranego z jakichkolwiek emocji. Proste słowa bez modulacji,
w zupełności wystarczające do tego, żeby przekazała to, co w danej
chwili wydawało się słuszne. W końcu do tego służyła mowa – do
komunikowania się, co zresztą stanowiło aż nazbyt oczywistą kwestię.
Królowa
w zamyśleniu skinęła głową.
– W porządku
– oceniła, najwyraźniej nie zamierzając rozwodzić się nad wnioskami, które
wyciągnęła. Elena nie próbowała pytać, uznając, że to najmniej istotne. Była
tu, gdzie powinna, a przecież o to chodziło. – Chodź.
To
wystarczyło, żeby bez chwili wahania poderwała się na równe nogi. Nie miała
najmniejszego problemu z tym, żeby utrzymać równowagę, a później
dostosować się do tempa, które narzuciła królowa. W ciszy i bez
zbędnych wątpliwości obie przeszły przez świątynie – budynek, który zdołała
rozpoznać, w pełni świadoma tego, gdzie musiała się znajdować. Więc
wróciła do Miasta Nocy… Miejsca, którego nie widziała raptem kilka lat, chociaż
miała wrażenie, że w rzeczywistości minęło dużo więcej czasu – i że
wszystko to tak naprawdę miało miejsce w jakimś innym, bardziej złożonym
życiu. Teraz była tutaj, taka sama i inna zarazem, ale to w najmniejszym
stopniu dziewczynie nie przeszkadzało. Pamiętała dość, by się odnaleźć i zarazem
mogła odrzucić od siebie to, co uznawała za zbędne. To był idealny początek,
a Elena czuła się bardziej świadoma siebie i swoich powinności,
aniżeli kiedykolwiek wcześniej.
Tak
przynajmniej myślała do momentu, w którym nie zastygła w progu
świątyni, kryjąc się w rzucanym przez budynek cieniu. Wyprostowała się, po
czym nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, obojętna na ból, który poczuła,
kiedy uścisk okazał się zbyt silny. W milczeniu wpatrywała się w skąpaną
w świetle poranka okolicę, nie wyobrażając sobie tego, że miałaby zrobić
choćby jeden krok. Należała do mroku i to on był jej domem; poruszanie się
poza nim nie byłoby naturalne, a już na pewno bezpieczne.
– Chodź –
ponagliła nieznoszącym sprzeciwu tonem królowa. Stała w świetle,
pozwalając żeby pierwsze promienie muskały jej bladą skórę, wprawiając ją
w lśnienie.
– Jest
jasno – zaoponowała.
Wampirzyca
zacisnęła usta.
– Chodź –
powtórzyła, po czym zachęcającym gestem wyciągnęła ku Elenie rękę. – Nie stanie
ci się krzywa, moja droga. Chyba, że już jesteś na tyle bezczelna, żeby mi nie
ufać.
Drgnęła,
słysząc ostrzegawczą nutę w tonie swojej pani. Nie jestem bezczelna, obruszyła się w myślach, po czym chcąc
nie chcąc przesunęła się naprzód, ignorując instynkt i mimo obaw decydując
się ująć pierwotną za rękę. Czuła chłód skóry i pewność uścisku, który
w zupełności wystarczył, by królowa zdecydowanym ruchem przyciągnęła ją do
siebie, wyciągając wprost w jasność poranka. Elena skuliła się,
sztywniejąc w świetle i niemalże spodziewając tego, że za moment
wydarzy się coś niedobrego – że spłonie albo przynajmniej poczuje ból, raniona
przez światło, które stanowczo zaprzeczało temu, w co wierzyła. Istniała
dla mroku, a jednak…
A potem
przekonała się, że przynajmniej przy Isobel nie grozi jej nic, tak jak chwilę
wcześniej obiecała królowa. Wiedziała, że powinna jej ufać, ale dopiero w tamtej
chwili mogła się o tym przekonać, chociaż instynktownie wciąż pragnęła się
wycofać, w blasku dnia czując się co najmniej źle.
– Boisz się
świtu, Eleno? – usłyszała spokojne, pozbawione jakichkolwiek głębszych emocji
pytanie.
– Ja… –
Znów się zawahała, sama niepewna tego, co powinna powiedzieć. Nawet własne imię
wydało się dziewczynie nienaturalne, zwłaszcza wypowiedziane melodyjnym
sopranem pierwotnej wampirzycy. – Czuję, że nie powinnam tutaj być. Nie w świetle
– powiedziała w końcu.
– Ach, tak…
– mruknęła w zamyśleniu Isobel.
Nie dodała
niczego więcej, bez słowa ruszając ku linii rosnącego w pobliżu lasu.
Elena wciąż trzymała ją za rękę, wbrew wszystkiemu czując się dzięki takiemu
stanowi rzeczy bezpieczna. Popędziła za kobietą, chcąc jak najszybciej znaleźć
się w cieniu drzew – choćby najsłabszym, byleby nie musiała znajdować się
na otwartej przestrzeni. Czuła chłód poranka i miękkość zalegającego na
ziemi śniegu, ale i to nie miało dla niej znaczenia, wystarczyło jednak,
żeby zrozumiała, że mogło być gorzej – w końcu zimą słońce nie było aż tak
intensywne, poza tym bardzo szybko robiło się ciemno.
Nie miała
pojęcia, gdzie prowadziła ją Isobel, ale również tym razem dziewczyna nie
zamierzała pytać. W zamian koncentrowała się na stawianiu kolejnych
kroków, by być w stanie utrzymać narzucone przez królową tempo. To nie
było trudne, a przynajmniej nie powinno takie być, przez co tym bardziej
zaskoczyła dziewczynę nagła słabość – to, że w ogóle mogłaby odczuwać
zmęczenie, marząc już tylko o tym, żeby zaszyć się gdzieś na przynajmniej
kilka godzin i spróbować zasnąć.
– Pani… –
zaczęła, siląc się na jak największy szacunek. Czuła, że tak trzeba i że
nie powinna denerwować tej istoty.
– Tak,
Eleno?
Po
spojrzeniu, które rzuciła jej kobieta, trudno było stwierdzić, w jakim
aktualnie była nastroju. Miała wrażenie, że powinna to wiedzieć, ale sygnały,
które odbierało należące do niej ciało, wydały się dziewczynie niejasne. Skoro
odcięła się od emocji, jak miałaby je identyfikować?
– Jestem…
zmęczona – powiedziała w końcu, starannie dobierając słowa. – Powinnam
być? – dodała po chwili zastanowienia.
O dziwo
królowa nawet się nie zawahała.
– Dopiero
się przebudziłaś. Jesteś młoda… Taka delikatna, jak nieporadne dziecko –
odpowiedziała, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Idź i rób
to, co uważasz za słuszne.
Otworzyła
i zamknęła usta, początkowo niepewna tego, jak powinna zrozumieć to
polecenie. Czy królowa właśnie ją odsyłała i to pomimo tego, że Elena nie
była pewna, czy w ogóle powinna opuszczać ją chociażby na krok? W tamtej
chwili po raz kolejny napotkała opór, chociaż wtedy nawet nie zdawała sobie
sprawy z tego, że to strach – zaledwie cień jakichkolwiek obaw, ale
jednak.
– Ale…
– Wezwę cię
wraz z zachodem słońca – zapowiedziała Isobel. – Do tego czasu nikt nie
może cię zobaczyć, a ty… Uznajmy, że możesz odpocząć. – Królowa
przemieściła się, po czym jak gdyby nigdy nic ujęła twarz dziewczyny w obie
dłonie, zachęcając do spojrzenia sobie w oczy. – Zrozumiałaś, moje
dziecko?
– Tak – odpowiedziała
bez chwili wahania.
Krwiste
tęczówki wciąż wydawały się przenikać ją na wskroś. Kiedyś – dawno, jeszcze
w innym życiu – to pewnie by ją zaniepokoiło, ale tym razem nic podobnego
nie miało miejsca.
– Doskonale.
– Isobel z wolna zaczęła się wycofywać. – Dzisiaj cię stąd zabiorę,
o ile zamierzasz być mi posłuszna.
– Po to
jestem – powiedziała, jakby to było najoczywistszą rzeczą na świecie. Czuła, że
ta kobieta ma władzę i że powinna się temu podporządkować.
Dezorientacja
pojawiła się z chwilą, w której została sama. Chwile tkwiła w bezruchu,
niespokojnie wodząc wzrokiem dookoła i próbując upewnić się, że jest sama.
Wszystko wskazywało na to, że nie ma powodów do niepokoju, ale to wcale nie
było aż takie proste, jak mogłaby tego oczekiwać. To dlatego, że jest jasno, pomyślała, ale to wciąż nie tłumaczyło
wszystkiego, a Elena wiedziała, że potrzebowała nie tylko snu, ale
pożywienia. Było tak, jak powiedziała królowa: nieporadne dziecko, jakkolwiek
obraźliwie by to nie brzmiało. Jak miałaby usatysfakcjonować swoją panią, skoro
nie miała na nic siły?
Musiała
dojść do siebie i to tak szybko, jak tylko miało być to możliwe. Jeszcze
przed nadejściem świtu i…
Poza tym powinnam go odszukać…
Jego? Niby
kogo? I właściwie jakie to miało znaczenie, skoro dostała inne, o wiele
ważniejsze polecenie? Teraz była tutaj i zamierzała tego trzymać, nie
wyobrażając sobie, że miałaby tak po prostu zawieść matkę wampirów – a więc
jedną osobę, której musiała ufać
i służyć.
Wraz
z tym postanowieniem, Elena odrzuciła srebrzyste włosy na plecy i bez
pośpiechu ruszyła w głąb lasu.
Miriam
Miriam otworzyła oczy. Przez
kilka sekund leżała w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń,
a konkretnie we wciśniętą w kąt sypialni szafę. W głowie jej
wirowało, nie tyle dlatego, że wciąż czuła się słabo, bo to nie miało
znaczenia. Ważniejszą kwestię stanowiło to, że chyba całkiem już oszalała –
i to najdelikatniej rzecz ujmując, bo nic innego nie byłoby w stanie
wytłumaczyć debilizmu, jakim było to, co pozwoliła zrobić sobie w nocy.
Jasna
cholera, ktoś jednak powinien ją zabić. I wciąż mógł, chociażby Rafael, bo
gdyby dowiedział się, jak dziecinnie się zachowała…
Cholera.
Właściwie
nie była pewna, co i kiedy miało miejsce. Wiedziała jedynie, że znosiła
obecność syna kapłanki, pozwalając żeby ten wprowadził ją do Niebiańskiej
Rezydencji i pokazał, gdzie znajdowały się pokoje. Już wtedy nie miało dla
niej znaczenia to, czy chłopak miał do niej jakiekolwiek pretensje o to,
co spotkało Elenę, tym bardziej, że tego nie okazywał. Nie miała pojęcia czy to
alkohol, tym bardziej, że nie wydawał się aż tak pijany, by nie zdawać sobie
sprawy z tego, co robi. On po prostu był miły – kolejny dżentelmen z szacunkiem
względem kobiet, skądkolwiek ten miałby się brać w stosunku do niej.
W pewnym momencie nawet zaczepnie o to zapytała, w odpowiedzi
słysząc jedynie tyle, że wszystko sprowadzało się do Eleny; musiał wiedzieć, że
ta dziewczyna naprawdę byłaby na tyle głupia, żeby rzucić się na ratunek
Rafaelowi, bez względu na konsekwencje.
To do jej
brata miał żal – do niego i kuzynki – ale nie do niej.
A potem,
jak już zostali sami w jednym z pustych pokoi, tak jakoś od słowa do
słowa… Ehm, ale takie rzeczy się zdarzały, prawda? Nie raz zabawiała się
z tyloma facetami, kiedy akurat miała na to ochotę, że i ten nie
powinien robić na niej wrażenia.
To nic
takiego, że jakimś cudem wylądowała w łóżku akurat z tym wampirem
i że najpewniej była idealnym sposobem, by pozwolić mu chociaż na moment
zapomnieć o Elenie. W zasadzie tak długo, jak czerpała z tego
przyjemność, seks jawił się jako całkiem interesująca alternatywa. Zdecydowanie
tak było, a Rafa zwykle nie zaglądał jej do łóżka, ale…
Hm, nie
sądziła, żeby akurat to miał na myśli, kiedy sugerował, żeby spróbowała
odpocząć.
Cholera raz jeszcze.
Dopiero po
dłuższej chwili zdecydowała się wysunąć spod przykrycia. Była naga, ale to jej
nie przeszkadzało, tym bardziej, że nie miała wątpliwości co do tego, że
została sama. Zabawne. Zwykle po
wszystkim to ja zostawiam tych nieszczęsnych kretynów na pastwę losu,
pomyślała z przekąsem. Nie czuła wyrzutów sumienia ani żalu o to, że
wampir mógłby się ewakuować, kiedy zasnęła, bo i nie sądziła, żeby to, co
zaszło pomiędzy nimi, miło jakiekolwiek znaczenie – ot kolejny dowód na to, że
emocje bywały zgubne, często popychając do robienia nieprzemyślanych rzeczy. Co
prawda sama nie zachowała się lepiej, ale z drugiej strony…
Rozejrzała
się po pokoju, szukając swoich ubrań, co nie okazało się jakoś szczególnie
trudne. Bieliznę miała w strzępach, ale reszta nadawała się do użytku, co
przyjęła z ulgą, bo nie miała ochoty szukać kogoś, kto byłby na tyle
uprzejmy, żeby wyświadczyć jej przysługę. Czuła się dużo lepiej, co jak nic
miało związek z tym, że w ogólnym uniesieniu jak zwykle okazała się
wystarczająco mało subtelna, by bez pytania móc się posilić. Wampirza krew była
zbliżona do tej, która krążyła w żyłach demonów i choć nie stanowiła
aż tak silnej mieszanki, jak ta, którą mógłby zaoferować jej Rafael, okazała
się wystarczająco dobrym zamiennikiem. W zasadzie zaczynała dochodzić do
wniosku, że w tamtym lesie chłopak okazał się dosłownie prezentem od losu,
chociaż szczerze wątpiła w to, żeby Aldero miał o zaistniałej
sytuacji podobne zdanie.
Trudno.
Przecież nie namieszała mu w głowie – w pewnym momencie to on zaczął
ją całować, a ona była na tyle dobra, żeby nie złamać mu za to szczęki.
Ba! Odwzajemniła się i to w stopniu wystarczającym, by oczekiwać, że
przynajmniej przez chwilę poczuł się zadowolony. Nikt nigdy nie narzekał na to,
jaką była kochanką, poza tym… on też jej odpowiadał, chociaż nie sądziła, że to
w ogóle możliwe. Chyba przynajmniej pod tym jednym względem do siebie
pasowali, co było miłą odmianą, skoro zwykle owijała sobie wokół palca ludzi –
słabe, ludzkie istoty, które poddawały jej się tylko i wyłącznie dlatego,
że im to narzuciła.
Z wampirem
było inaczej, bo na swój sposób tego chciał – przez alkohol i nadmiar
emocji, czy też nie, to już nie miało dla demonicy najmniejszego nawet
znaczenia.
Odrzuciła
ciemne włosy na plecy, po czym z uwagą przyjrzała się sobie w lustrze.
Nie lubiła chować skrzydeł, więc jak zwykle się z nimi obnosiła, wręcz
zachwycona widokiem intensywnie czarnych, lśniących piór. To dotychczas
potęgowało bladość skóry, zdradzając to, jak bardzo osłabiona się czuła, jednak
teraz również ta kwestia uległa zmianie. Wyglądała lepiej – pewna siebie,
nasycona i jak najbardziej w formie, co pokrywało się z tym,
czego oczekiwał od niej Rafael. Nie sądziła, żeby pytał, jakimi metodami
zdołała to osiągnąć, tym bardziej, że… Ehm, temat seksu zdecydowanie nie był
czymś, o czym dało się z serafinem dyskutować.
W zasadzie,
to chwilami zastanawiała się, jakim cudem będąc tak zapatrzonym w Elenę,
jeszcze nie zdecydował się troszeczkę… poszerzyć horyzontów. To, że akurat
najważniejszy z jej braci nie zdawał sobie sprawy z tego, jak można
wykorzystać chętną kobietę, wydawało się równie irracjonalne, jak i po
prostu śmieszne, choć naturalnie nie zamierzała mu tego mówić.
Święty demon. Żonaty, święty demon… W końcu
czemu nie, prawda?
Gdyby nie
to, że chwilowo chodził tak podminowany, że zaczynała bać się przy nim zbyt
głośno oddychać, pewnie już dawno spróbowałaby udzielić mu kilku rad. Wciąż
mogła, o ile wcześniej jakimś cudem mieli mieć szansę przywrócić Elenę.
Lepiej dla tej dziewczyny było, żeby wróciła w jednym kawałku, zanim
wszyscy faceci „jej życia” zaczną zachowywać się w jeszcze bardziej
nienormalny sposób. Już teraz było źle, a gdyby okazało się, że przez
ostatnie dni faktycznie tracili czas, wtedy…
Och, Miriam
zdecydowanie wolała się o tym nie przekonać – i to niezależnie od
możliwych konsekwencji.
Wiąz
zastanawiała się nad tym, co powinna ze sobą zrobić, kiedy wyraźnie wyczuła lęk
– i to tak silny, że aż zawirowało demonicy w głowie. Z wrażenia
aż musiała przytrzymać się ściany, porażona gwałtownością uczuć, które tak
nagle przyszło jej odbierać. Dobrze wiedziała, kto próbował atakować ją aż tak
silnym, mentalnym wezwaniem, ale i tak minęła dłuższa chwila, zanim
zdążyła wszystko uporządkować i uświadomić sobie, co tak naprawdę działo
się wokół niej.
Coś było
nie tak – co do tego nie miała najmniejszych nawet wątpliwości. Skoro zwykle
opanowany Rafael po raz kolejny miał problem z tym, żeby zapanować nad
emocjami, a te okazały się aż tak intensywne, by niemalże zwalić ją
z nóg…
Bracie?, zaryzykowała, podchodząc do
okna. Wiedziała, że powinna do niego polecieć, ale to było dość ryzykowne,
skoro intensywność jego nawoływania raz po raz ją rozpraszała. Nie po to
doprowadziła się do stanu używalności, żeby teraz przy pierwszej okazji zwalić
się z wysokości kilku pięter. Rafa,
do cholery…
Świątynia, usłyszała w odpowiedzi. I to w tej chwili. Jesteś mi potrzebna, Mira!
Jak na jego
standardy, chyba mogła założyć, że to była niemalże prośba. Do tego wszystkiego
brzmiał na zdesperowanego, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. W zasadzie,
to gdyby miała oceniać, powiedziałaby, że Rafaelowi całkiem już odbiło, może
nawet w większym stopniu niż w Volterze, kiedy był gotów zamordować
każdego, kto tylko wpadł mu w ręce.
Ale… co się stało?, zaryzykowała, coraz
bardziej niespokojna. Próbowała zwrócić na siebie jego uwagę, żeby móc
zrozumieć, czego powinna spodziewać się na miejscu, ale odbierane od demona
sygnały okazały się aż do tego stopnia zagmatwane, ze ledwo była w stanie
oddychać. Zaraz będę w drodze, ale
przynajmniej mi powiedz. Na wrota piekielne, jesteś tak wzburzony, że prędzej
w coś uderzę niż skoncentruję się na locie!, obruszyła się, ale pewnie
nawet jakby zaczęła na niego krzyczeć, na serafinie nie zrobiłoby to
najmniejszego choćby wrażenia.
Nie interesuje mnie to! Masz się tu pojawić
i to w tej chwili, choćbyś miała się przyczołgać!, huknął,
a Miriam zesztywniała, przez ułamek sekundy porażona siłą jego gniewu
i tym, jak w tamtej chwili wydawał się potężny. Nie ma Eleny… Rozumiesz? Elena zniknęła.
Wraz
z tymi słowami w końcu zniknął z jej głowy, ale to nie miało
najmniejszego znaczenia. Mira stała w bezruchu, rozpamiętując wszystko, co
usłyszała i czując się co najmniej tak, jakby ktoś przyłożył jej
w brzuch.
Cokolwiek
właśnie się działo, było cholernie dziwne.
– Na wrota
piekielne…
W pośpiechu
przesunęła się bliżej okna. W następnej sekundzie w końcu wydostała
się na zewnątrz i wzbiwszy się w powietrze, popędziła w swoją
stronę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz