25 listopada 2016

Osiemnaście

Elena
Pomyślała, że przebudzenie powinno być gwałtowne. To byłoby sensowne, biorąc pod uwagę to, że nie była pewna, co takiego działo się wokół niej. Na dłuższą metę chyba nawet jej to nie obchodziło, równie zawiłe i pozbawione znaczenia, co wszystko inne, czego doświadczyła… w zasadzie przez całe życie. W takim wypadku to miałoby sens, ale…
Cóż, było inaczej.
Kiedy otworzyła oczy, wszystko było aż nazbyt wyraziste. Nie potrzebowała czasu na przyzwyczajenie tęczówek albo zrozumienie tego, gdzie i dlaczego była. Leżała na czymś zimnym, ale chłód również nie stanowił dla Eleny przeszkody. Zwykłe, ludzkie doznanie – coś, co może jakiś czas temu nie byłoby dla niej niczym przyjemnym, ale teraz wydało się dziewczynie obojętne. Również to, że oddychała, wydawało się właśnie takie; pozbawione większej kontroli dostosowanie do czynności, która kiedyś była jej niezbędna.
Pomijając zimno – dochodzące do niej jakby z oddali i pozbawione większego znaczenia – nie czuła niczego. To było dobre, przynajmniej z jej perspektywy, bo nie widziała powodu, dla którego miałaby zawracać sobie głowę czymkolwiek więcej. Była tutaj, odrobinę tyko oszołomiona, chociaż i to okazało się znośne, a Elena czuła, że nie będzie potrzebowała wiele czasu, żeby doprowadzić się do porządku. Przecież wiedziała, czego potrzebuje – krwi i życia, które mogłaby odebrać – ale to nie stanowiło dla niej najmniejszej nawet przeszkody. Przecież wystarczyło wstać i poszukać, tak?
Usiadła gwałtownie, prostując się niczym struna i czujnie rozglądając dookoła. Spuściła nogi, siadając na katafalku i zamierzając wstać tak szybko, jak tylko miało być to możliwe. Nasłuchiwała, ale podświadomie czuła, że w pobliżu nie było nikogo, kto powinien wzbudzić w niej jakiekolwiek obawy. Czuła się dobrze, może pomijając niedogodność w postaci głodu, ale to było znośne i – zdaniem dziewczyny – absolutnie naturalne, chociaż sama nie była pewna, skąd brała tę wiedzę. To musiał być instynkt, którym dysponowała jeszcze przed… pewnymi wydarzeniami, chociaż dopiero teraz była go w aż takim stopniu świadoma. Cokolwiek działo się wokół niej, mogła nad tym zapanować, co również okazało się okolicznością sprzyjającą, tym bardziej, że już nie traciła czasu na roztrząsanie emocji, wspomnień czy relacji, które zdążyła wytworzyć przez ostatnie lata. Teraz odeszły w zapomnienie – i to było dobre, a Elena doszła do wniosku, że czuje się naprawdę wolna.
Nie miała pewności, gdzie była, zanim znalazła się w tym miejscu, ale nie próbowała pytać. Wiedziała jedynie, że została wezwana i że jedyna osoba, względem której powinna czuć jakąkolwiek powinność, stała dosłownie na wyciągnięcie ręki.
– Niesamowite – usłyszała, więc poderwała głowę, spoglądając wprost w parę rubinowych, wpatrzonych w nią tęczówek. Isobel z wolna podeszła bliżej, ale Elena nie poczuła się z tego powodu zagrożona. Przynależała tutaj, zresztą jakiekolwiek obawy nie byłyby uzasadnione, przynajmniej zdaniem jej znajomego i obcego zarazem ciała. – Boisz się mnie?
– Dlaczego?
Nawet nie drgnęła, bynajmniej nie zaskoczona brzmieniem własnego głosu – melodyjnego, ale pustego, wypranego z jakichkolwiek emocji. Proste słowa bez modulacji, w zupełności wystarczające do tego, żeby przekazała to, co w danej chwili wydawało się słuszne. W końcu do tego służyła mowa – do komunikowania się, co zresztą stanowiło aż nazbyt oczywistą kwestię.
Królowa w zamyśleniu skinęła głową.
– W porządku – oceniła, najwyraźniej nie zamierzając rozwodzić się nad wnioskami, które wyciągnęła. Elena nie próbowała pytać, uznając, że to najmniej istotne. Była tu, gdzie powinna, a przecież o to chodziło. – Chodź.
To wystarczyło, żeby bez chwili wahania poderwała się na równe nogi. Nie miała najmniejszego problemu z tym, żeby utrzymać równowagę, a później dostosować się do tempa, które narzuciła królowa. W ciszy i bez zbędnych wątpliwości obie przeszły przez świątynie – budynek, który zdołała rozpoznać, w pełni świadoma tego, gdzie musiała się znajdować. Więc wróciła do Miasta Nocy… Miejsca, którego nie widziała raptem kilka lat, chociaż miała wrażenie, że w rzeczywistości minęło dużo więcej czasu – i że wszystko to tak naprawdę miało miejsce w jakimś innym, bardziej złożonym życiu. Teraz była tutaj, taka sama i inna zarazem, ale to w najmniejszym stopniu dziewczynie nie przeszkadzało. Pamiętała dość, by się odnaleźć i zarazem mogła odrzucić od siebie to, co uznawała za zbędne. To był idealny początek, a Elena czuła się bardziej świadoma siebie i swoich powinności, aniżeli kiedykolwiek wcześniej.
Tak przynajmniej myślała do momentu, w którym nie zastygła w progu świątyni, kryjąc się w rzucanym przez budynek cieniu. Wyprostowała się, po czym nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, obojętna na ból, który poczuła, kiedy uścisk okazał się zbyt silny. W milczeniu wpatrywała się w skąpaną w świetle poranka okolicę, nie wyobrażając sobie tego, że miałaby zrobić choćby jeden krok. Należała do mroku i to on był jej domem; poruszanie się poza nim nie byłoby naturalne, a już na pewno bezpieczne.
– Chodź – ponagliła nieznoszącym sprzeciwu tonem królowa. Stała w świetle, pozwalając żeby pierwsze promienie muskały jej bladą skórę, wprawiając ją w lśnienie.
– Jest jasno – zaoponowała.
Wampirzyca zacisnęła usta.
– Chodź – powtórzyła, po czym zachęcającym gestem wyciągnęła ku Elenie rękę. – Nie stanie ci się krzywa, moja droga. Chyba, że już jesteś na tyle bezczelna, żeby mi nie ufać.
Drgnęła, słysząc ostrzegawczą nutę w tonie swojej pani. Nie jestem bezczelna, obruszyła się w myślach, po czym chcąc nie chcąc przesunęła się naprzód, ignorując instynkt i mimo obaw decydując się ująć pierwotną za rękę. Czuła chłód skóry i pewność uścisku, który w zupełności wystarczył, by królowa zdecydowanym ruchem przyciągnęła ją do siebie, wyciągając wprost w jasność poranka. Elena skuliła się, sztywniejąc w świetle i niemalże spodziewając tego, że za moment wydarzy się coś niedobrego – że spłonie albo przynajmniej poczuje ból, raniona przez światło, które stanowczo zaprzeczało temu, w co wierzyła. Istniała dla mroku, a jednak…
A potem przekonała się, że przynajmniej przy Isobel nie grozi jej nic, tak jak chwilę wcześniej obiecała królowa. Wiedziała, że powinna jej ufać, ale dopiero w tamtej chwili mogła się o tym przekonać, chociaż instynktownie wciąż pragnęła się wycofać, w blasku dnia czując się co najmniej źle.
– Boisz się świtu, Eleno? – usłyszała spokojne, pozbawione jakichkolwiek głębszych emocji pytanie.
– Ja… – Znów się zawahała, sama niepewna tego, co powinna powiedzieć. Nawet własne imię wydało się dziewczynie nienaturalne, zwłaszcza wypowiedziane melodyjnym sopranem pierwotnej wampirzycy. – Czuję, że nie powinnam tutaj być. Nie w świetle – powiedziała w końcu.
– Ach, tak… – mruknęła w zamyśleniu Isobel.
Nie dodała niczego więcej, bez słowa ruszając ku linii rosnącego w pobliżu lasu. Elena wciąż trzymała ją za rękę, wbrew wszystkiemu czując się dzięki takiemu stanowi rzeczy bezpieczna. Popędziła za kobietą, chcąc jak najszybciej znaleźć się w cieniu drzew – choćby najsłabszym, byleby nie musiała znajdować się na otwartej przestrzeni. Czuła chłód poranka i miękkość zalegającego na ziemi śniegu, ale i to nie miało dla niej znaczenia, wystarczyło jednak, żeby zrozumiała, że mogło być gorzej – w końcu zimą słońce nie było aż tak intensywne, poza tym bardzo szybko robiło się ciemno.
Nie miała pojęcia, gdzie prowadziła ją Isobel, ale również tym razem dziewczyna nie zamierzała pytać. W zamian koncentrowała się na stawianiu kolejnych kroków, by być w stanie utrzymać narzucone przez królową tempo. To nie było trudne, a przynajmniej nie powinno takie być, przez co tym bardziej zaskoczyła dziewczynę nagła słabość – to, że w ogóle mogłaby odczuwać zmęczenie, marząc już tylko o tym, żeby zaszyć się gdzieś na przynajmniej kilka godzin i spróbować zasnąć.
– Pani… – zaczęła, siląc się na jak największy szacunek. Czuła, że tak trzeba i że nie powinna denerwować tej istoty.
– Tak, Eleno?
Po spojrzeniu, które rzuciła jej kobieta, trudno było stwierdzić, w jakim aktualnie była nastroju. Miała wrażenie, że powinna to wiedzieć, ale sygnały, które odbierało należące do niej ciało, wydały się dziewczynie niejasne. Skoro odcięła się od emocji, jak miałaby je identyfikować?
– Jestem… zmęczona – powiedziała w końcu, starannie dobierając słowa. – Powinnam być? – dodała po chwili zastanowienia.
O dziwo królowa nawet się nie zawahała.
– Dopiero się przebudziłaś. Jesteś młoda… Taka delikatna, jak nieporadne dziecko – odpowiedziała, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Idź i rób to, co uważasz za słuszne.
Otworzyła i zamknęła usta, początkowo niepewna tego, jak powinna zrozumieć to polecenie. Czy królowa właśnie ją odsyłała i to pomimo tego, że Elena nie była pewna, czy w ogóle powinna opuszczać ją chociażby na krok? W tamtej chwili po raz kolejny napotkała opór, chociaż wtedy nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, że to strach – zaledwie cień jakichkolwiek obaw, ale jednak.
– Ale…
– Wezwę cię wraz z zachodem słońca – zapowiedziała Isobel. – Do tego czasu nikt nie może cię zobaczyć, a ty… Uznajmy, że możesz odpocząć. – Królowa przemieściła się, po czym jak gdyby nigdy nic ujęła twarz dziewczyny w obie dłonie, zachęcając do spojrzenia sobie w oczy. – Zrozumiałaś, moje dziecko?
– Tak – odpowiedziała bez chwili wahania.
Krwiste tęczówki wciąż wydawały się przenikać ją na wskroś. Kiedyś – dawno, jeszcze w innym życiu – to pewnie by ją zaniepokoiło, ale tym razem nic podobnego nie miało miejsca.
– Doskonale. – Isobel z wolna zaczęła się wycofywać. – Dzisiaj cię stąd zabiorę, o ile zamierzasz być mi posłuszna.
– Po to jestem – powiedziała, jakby to było najoczywistszą rzeczą na świecie. Czuła, że ta kobieta ma władzę i że powinna się temu podporządkować.
Dezorientacja pojawiła się z chwilą, w której została sama. Chwile tkwiła w bezruchu, niespokojnie wodząc wzrokiem dookoła i próbując upewnić się, że jest sama. Wszystko wskazywało na to, że nie ma powodów do niepokoju, ale to wcale nie było aż takie proste, jak mogłaby tego oczekiwać. To dlatego, że jest jasno, pomyślała, ale to wciąż nie tłumaczyło wszystkiego, a Elena wiedziała, że potrzebowała nie tylko snu, ale pożywienia. Było tak, jak powiedziała królowa: nieporadne dziecko, jakkolwiek obraźliwie by to nie brzmiało. Jak miałaby usatysfakcjonować swoją panią, skoro nie miała na nic siły?
Musiała dojść do siebie i to tak szybko, jak tylko miało być to możliwe. Jeszcze przed nadejściem świtu i…
Poza tym powinnam go odszukać…
Jego? Niby kogo? I właściwie jakie to miało znaczenie, skoro dostała inne, o wiele ważniejsze polecenie? Teraz była tutaj i zamierzała tego trzymać, nie wyobrażając sobie, że miałaby tak po prostu zawieść matkę wampirów – a więc jedną osobę, której musiała ufać i służyć.
Wraz z tym postanowieniem, Elena odrzuciła srebrzyste włosy na plecy i bez pośpiechu ruszyła w głąb lasu.
Miriam
Miriam otworzyła oczy. Przez kilka sekund leżała w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń, a konkretnie we wciśniętą w kąt sypialni szafę. W głowie jej wirowało, nie tyle dlatego, że wciąż czuła się słabo, bo to nie miało znaczenia. Ważniejszą kwestię stanowiło to, że chyba całkiem już oszalała – i to najdelikatniej rzecz ujmując, bo nic innego nie byłoby w stanie wytłumaczyć debilizmu, jakim było to, co pozwoliła zrobić sobie w nocy.
Jasna cholera, ktoś jednak powinien ją zabić. I wciąż mógł, chociażby Rafael, bo gdyby dowiedział się, jak dziecinnie się zachowała…
Cholera.
Właściwie nie była pewna, co i kiedy miało miejsce. Wiedziała jedynie, że znosiła obecność syna kapłanki, pozwalając żeby ten wprowadził ją do Niebiańskiej Rezydencji i pokazał, gdzie znajdowały się pokoje. Już wtedy nie miało dla niej znaczenia to, czy chłopak miał do niej jakiekolwiek pretensje o to, co spotkało Elenę, tym bardziej, że tego nie okazywał. Nie miała pojęcia czy to alkohol, tym bardziej, że nie wydawał się aż tak pijany, by nie zdawać sobie sprawy z tego, co robi. On po prostu był miły – kolejny dżentelmen z szacunkiem względem kobiet, skądkolwiek ten miałby się brać w stosunku do niej. W pewnym momencie nawet zaczepnie o to zapytała, w odpowiedzi słysząc jedynie tyle, że wszystko sprowadzało się do Eleny; musiał wiedzieć, że ta dziewczyna naprawdę byłaby na tyle głupia, żeby rzucić się na ratunek Rafaelowi, bez względu na konsekwencje.
To do jej brata miał żal – do niego i kuzynki – ale nie do niej.
A potem, jak już zostali sami w jednym z pustych pokoi, tak jakoś od słowa do słowa… Ehm, ale takie rzeczy się zdarzały, prawda? Nie raz zabawiała się z tyloma facetami, kiedy akurat miała na to ochotę, że i ten nie powinien robić na niej wrażenia.
To nic takiego, że jakimś cudem wylądowała w łóżku akurat z tym wampirem i że najpewniej była idealnym sposobem, by pozwolić mu chociaż na moment zapomnieć o Elenie. W zasadzie tak długo, jak czerpała z tego przyjemność, seks jawił się jako całkiem interesująca alternatywa. Zdecydowanie tak było, a Rafa zwykle nie zaglądał jej do łóżka, ale…
Hm, nie sądziła, żeby akurat to miał na myśli, kiedy sugerował, żeby spróbowała odpocząć.
Cholera raz jeszcze.
Dopiero po dłuższej chwili zdecydowała się wysunąć spod przykrycia. Była naga, ale to jej nie przeszkadzało, tym bardziej, że nie miała wątpliwości co do tego, że została sama. Zabawne. Zwykle po wszystkim to ja zostawiam tych nieszczęsnych kretynów na pastwę losu, pomyślała z przekąsem. Nie czuła wyrzutów sumienia ani żalu o to, że wampir mógłby się ewakuować, kiedy zasnęła, bo i nie sądziła, żeby to, co zaszło pomiędzy nimi, miło jakiekolwiek znaczenie – ot kolejny dowód na to, że emocje bywały zgubne, często popychając do robienia nieprzemyślanych rzeczy. Co prawda sama nie zachowała się lepiej, ale z drugiej strony…
Rozejrzała się po pokoju, szukając swoich ubrań, co nie okazało się jakoś szczególnie trudne. Bieliznę miała w strzępach, ale reszta nadawała się do użytku, co przyjęła z ulgą, bo nie miała ochoty szukać kogoś, kto byłby na tyle uprzejmy, żeby wyświadczyć jej przysługę. Czuła się dużo lepiej, co jak nic miało związek z tym, że w ogólnym uniesieniu jak zwykle okazała się wystarczająco mało subtelna, by bez pytania móc się posilić. Wampirza krew była zbliżona do tej, która krążyła w żyłach demonów i choć nie stanowiła aż tak silnej mieszanki, jak ta, którą mógłby zaoferować jej Rafael, okazała się wystarczająco dobrym zamiennikiem. W zasadzie zaczynała dochodzić do wniosku, że w tamtym lesie chłopak okazał się dosłownie prezentem od losu, chociaż szczerze wątpiła w to, żeby Aldero miał o zaistniałej sytuacji podobne zdanie.
Trudno. Przecież nie namieszała mu w głowie – w pewnym momencie to on zaczął ją całować, a ona była na tyle dobra, żeby nie złamać mu za to szczęki. Ba! Odwzajemniła się i to w stopniu wystarczającym, by oczekiwać, że przynajmniej przez chwilę poczuł się zadowolony. Nikt nigdy nie narzekał na to, jaką była kochanką, poza tym… on też jej odpowiadał, chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe. Chyba przynajmniej pod tym jednym względem do siebie pasowali, co było miłą odmianą, skoro zwykle owijała sobie wokół palca ludzi – słabe, ludzkie istoty, które poddawały jej się tylko i wyłącznie dlatego, że im to narzuciła.
Z wampirem było inaczej, bo na swój sposób tego chciał – przez alkohol i nadmiar emocji, czy też nie, to już nie miało dla demonicy najmniejszego nawet znaczenia.
Odrzuciła ciemne włosy na plecy, po czym z uwagą przyjrzała się sobie w lustrze. Nie lubiła chować skrzydeł, więc jak zwykle się z nimi obnosiła, wręcz zachwycona widokiem intensywnie czarnych, lśniących piór. To dotychczas potęgowało bladość skóry, zdradzając to, jak bardzo osłabiona się czuła, jednak teraz również ta kwestia uległa zmianie. Wyglądała lepiej – pewna siebie, nasycona i jak najbardziej w formie, co pokrywało się z tym, czego oczekiwał od niej Rafael. Nie sądziła, żeby pytał, jakimi metodami zdołała to osiągnąć, tym bardziej, że… Ehm, temat seksu zdecydowanie nie był czymś, o czym dało się z serafinem dyskutować.
W zasadzie, to chwilami zastanawiała się, jakim cudem będąc tak zapatrzonym w Elenę, jeszcze nie zdecydował się troszeczkę… poszerzyć horyzontów. To, że akurat najważniejszy z jej braci nie zdawał sobie sprawy z tego, jak można wykorzystać chętną kobietę, wydawało się równie irracjonalne, jak i po prostu śmieszne, choć naturalnie nie zamierzała mu tego mówić.
Święty demon. Żonaty, święty demon… W końcu czemu nie, prawda?
Gdyby nie to, że chwilowo chodził tak podminowany, że zaczynała bać się przy nim zbyt głośno oddychać, pewnie już dawno spróbowałaby udzielić mu kilku rad. Wciąż mogła, o ile wcześniej jakimś cudem mieli mieć szansę przywrócić Elenę. Lepiej dla tej dziewczyny było, żeby wróciła w jednym kawałku, zanim wszyscy faceci „jej życia” zaczną zachowywać się w jeszcze bardziej nienormalny sposób. Już teraz było źle, a gdyby okazało się, że przez ostatnie dni faktycznie tracili czas, wtedy…
Och, Miriam zdecydowanie wolała się o tym nie przekonać – i to niezależnie od możliwych konsekwencji.
Wiąz zastanawiała się nad tym, co powinna ze sobą zrobić, kiedy wyraźnie wyczuła lęk – i to tak silny, że aż zawirowało demonicy w głowie. Z wrażenia aż musiała przytrzymać się ściany, porażona gwałtownością uczuć, które tak nagle przyszło jej odbierać. Dobrze wiedziała, kto próbował atakować ją aż tak silnym, mentalnym wezwaniem, ale i tak minęła dłuższa chwila, zanim zdążyła wszystko uporządkować i uświadomić sobie, co tak naprawdę działo się wokół niej.
Coś było nie tak – co do tego nie miała najmniejszych nawet wątpliwości. Skoro zwykle opanowany Rafael po raz kolejny miał problem z tym, żeby zapanować nad emocjami, a te okazały się aż tak intensywne, by niemalże zwalić ją z nóg…
Bracie?, zaryzykowała, podchodząc do okna. Wiedziała, że powinna do niego polecieć, ale to było dość ryzykowne, skoro intensywność jego nawoływania raz po raz ją rozpraszała. Nie po to doprowadziła się do stanu używalności, żeby teraz przy pierwszej okazji zwalić się z wysokości kilku pięter. Rafa, do cholery…
Świątynia, usłyszała w odpowiedzi. I to w tej chwili. Jesteś mi potrzebna, Mira!
Jak na jego standardy, chyba mogła założyć, że to była niemalże prośba. Do tego wszystkiego brzmiał na zdesperowanego, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. W zasadzie, to gdyby miała oceniać, powiedziałaby, że Rafaelowi całkiem już odbiło, może nawet w większym stopniu niż w Volterze, kiedy był gotów zamordować każdego, kto tylko wpadł mu w ręce.
Ale… co się stało?, zaryzykowała, coraz bardziej niespokojna. Próbowała zwrócić na siebie jego uwagę, żeby móc zrozumieć, czego powinna spodziewać się na miejscu, ale odbierane od demona sygnały okazały się aż do tego stopnia zagmatwane, ze ledwo była w stanie oddychać. Zaraz będę w drodze, ale przynajmniej mi powiedz. Na wrota piekielne, jesteś tak wzburzony, że prędzej w coś uderzę niż skoncentruję się na locie!, obruszyła się, ale pewnie nawet jakby zaczęła na niego krzyczeć, na serafinie nie zrobiłoby to najmniejszego choćby wrażenia.
Nie interesuje mnie to! Masz się tu pojawić i to w tej chwili, choćbyś miała się przyczołgać!, huknął, a Miriam zesztywniała, przez ułamek sekundy porażona siłą jego gniewu i tym, jak w tamtej chwili wydawał się potężny. Nie ma Eleny… Rozumiesz? Elena zniknęła.
Wraz z tymi słowami w końcu zniknął z jej głowy, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Mira stała w bezruchu, rozpamiętując wszystko, co usłyszała i czując się co najmniej tak, jakby ktoś przyłożył jej w brzuch.
Cokolwiek właśnie się działo, było cholernie dziwne.
– Na wrota piekielne…
W pośpiechu przesunęła się bliżej okna. W następnej sekundzie w końcu wydostała się na zewnątrz i wzbiwszy się w powietrze, popędziła w swoją stronę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa