15 listopada 2016

Osiem

Jocelyne
Rosa podeszła bliżej, chociaż z perspektywy Jocelyne wyglądało to raczej tak, jakby unosiła się w powietrzu. Jej ruchy jak zwykle były delikatne i pełne gracji, to jednak nie dziwiło w przypadku istoty, którą w gruncie rzeczy można było określić mianem eterycznej.
– Przyszłaś… – wyrwało się Joce, a dziewczyna posłała jej nieco zmęczony uśmiech.
– Dallas nie dał mi wyboru – stwierdziła, wymownie wywracając oczami. – Źle to zabrzmiało. To nie tak, że nie chciałam się z tobą zobaczyć, tylko… – dodała po chwili wahania.
– Tylko to zły moment – domyśliła się.
Rosa z wolna skinęła głową, milcząca i wyraźnie spięta. Joce i bez pytania wyczuła, że dziewczyna nie była zachwycona koniecznością przebywania w towarzystwie Rufusa, zwłaszcza po tym, jak wyglądało to ostatnim razem. To sprawiło, że nie po raz kolejny zaczęła zastanawiać się, co było z relacjami tej dwójki nie tak, ale ostatecznie zdecydowała się powstrzymać przed jakimikolwiek pytaniami. I tak nie chcieli jej powiedzieć, a wujek dodatkowo nie wahałby się przed tym, żeby znowu zachować się w nieco bardziej gwałtowny sposób, gdyby tylko dzięki temu nabrał pewności, że będzie mógł uniknąć odpowiedzi.
– Co znowu? – usłyszała zniecierpliwiony głos wampira.
Westchnęła, aż nazbyt świadoma tego, jak jej rozmowy z duchami musiały wyglądać dla postronnych obserwatorów. Sama byłaby poirytowana, będąc w stanie usłyszeć tylko część konwersacji, nie wspominając o dziwnym uczuciu, które wiązało się z obecnością dwóch dodatkowych osób, które jednak pozostawały niewidzialne. Już i tak czuła się lepiej z tym, że rodzina nie patrzyła na nią tak, jakby postradała zmysły, ale mimo wszystko…
– Rosa tutaj jest – wyjaśniła z niewinnym uśmiechem. – Uważa, że możesz nas zostawić, bo Dallas da sobie radę.
– Zostawić was z duchem – powtórzył z niedowierzaniem, puszczając uwagę na temat dziewczyny mimo uszu. – No, lecę! Czym ja się przejmuję?
– Dallas, skarbie, jak chcesz mu pokazać o co chodzi, to się nie krępuj – rzuciła przesadnie słodkim tonem Rosa. – Rufus lubi eksperymenty… Zwłaszcza te wstrząsające.
Jocelyne spojrzała z powątpiewaniem to na jedno, to znów na drugie ze swoich przyjaciół, ostatecznie koncentrując wzrok właśnie na chłopaku.
– O czym ona mówi? – zapytała, a Dallas jak na zawołanie się uśmiechnął.
– Dalej rażę prądem – oznajmił z zadowoleniem. – Sama zobacz.
Jeszcze kiedy mówił, krótko rozejrzał się po uliczce, ostatecznie zatrzymując wzrok na znajdujących się w pobliżu latarniach. Nie była zaskoczona tym, że bez większego wysiłku i konieczności jakiegokolwiek kontaktu, okazał się zdolny do tego, żeby dowolnie je zapalać, gasić albo kontrolować natężenie światła. Joce wyraźnie wyczuła zmianę w powietrzu – rodzaj napięcia, które zwykle towarzyszyło Dallasowi, kiedy wykorzystywał swoje umiejętności, chociaż miała okazję doświadczyć tego raptem kilka razy. Podobnie czuła się, kiedy oboje stali przy ogrodzeniu pod wysokim napięciem, zamierzając przekraść się na drugą stronę, by dostać się do miasta. Nie musiała patrzeć na Rufusa i Claire, żeby zorientować się, że nawet bez umiejętności dostrzeżenia chłopaka, oni również byli w stanie wyczuć jego zdolności; jej kuzynka chyba nawet się uśmiechnęła, na swój sposób zaciekawiona, chociaż to równie dobrze mogło być wyłącznie wrażeniem.
Joce mimowolnie skrzywiła się, obejmując ramionami. Smutek, który nagle poczuła, okazał się o wiele silniejszy, aniżeli początkowo mogłaby podejrzewać, tym bardziej, że usiłowała trzymać nerwy na wodzy. Problem polegał na tym, że przebywanie z Dallasem był tak nieznośnie znajome, że aż zaczynało kręcić jej się w głowie. Miała go tuż obok siebie, akurat teraz, kiedy się bała i potrzebowała kogoś, kto mógłby ją wesprzeć. Jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że gdyby zaszła taka potrzeba, chłopak nawet by się nie zawahał, ale mimo wszystko… Och, był martwy, tak? Nie była w stanie go dotknąć, pocałować, ani poczuć w żaden sposób, który dotyczyłby fizyczności. To ją przerażało, podsycając pustkę i niezmiennie przypominając o tym, że wcale Dallasa nie odzyskała, chociaż bardzo chciała w to uwierzyć.
Cholera, miała mętlik w głowie. Coraz bardziej i bardziej, a to zdecydowanie nie ułatwiło jej zadania.
– To jego robota? – doszedł ją głos Rufusa, więc wzdrygnęła się i chcąc nie chcąc obejrzała na niego.
– Dallas kontrolował prąd – przypomniała mu usłużnie. – Najwyraźniej wciąż to robi.
Nie, zdecydowanie nie zamierzała informować go o tym, że Rosa była chętna zademonstrować mu to w nieco bardziej… ostateczny sposób. Zabawa w pośrednika potrafiła być niebezpieczna, zwłaszcza w tym przypadku.
– Ach, tak…
– Nie śpieszyło mu się czasami? – wtrącił sam zainteresowany. – Nie żeby coś, Joce, ale to miejsce jest dziwne – wyjaśnił Dallas, a ona westchnęła cicho.
– Jesteśmy tutaj bezpieczne – powiedział, chociaż wcale nie była tego taka pewna. – Dallas da sobie radę, skoro jego dar wciąż działa. Możemy się stąd nie ruszać… Chyba, że jednak weźmiesz nas ze sobą – dodała, a Rufus spojrzał na nią tak, jakby widział ją po raz pierwszy.
– Ani jedno, ani drugie mi się nie podoba – stwierdził z powątpiewaniem. – Ale to drugie nie wchodzi w grę, więc… – Urwał, po czym skrzywił się nieznacznie. – Słodka bogini, Layla jest przerażona.
Wymieniła z Claire krótkie spojrzenia, tym samym utwierdzając się w przekonaniu, że jej kuzynka była równie zaniepokojona, co i ona sama. Cokolwiek działo się na balu, zaczynało wymykać się spod kontroli, a skoro tak…
Rufusowi wyrwało się ciche przekleństwo; w ułamek sekundy później zwrócił się bezpośrednio do córki:
– Nie ruszacie się stąd, tak? – zapytał, chociaż to zabrzmiało jak rozkaz. Cóż, jakoś nie miała wątpliwości, że w gruncie rzeczy nie dawał im okazji na samodzielne podejmowanie decyzji. – Ach… Jocelyne, poinformuj swojego lubego, że jak coś pójdzie nie tak, jakoś go znajdę. Duch czy nie duch, znajdę jakiś sposób, nawet jakby to miało sprowadzać się do odprawienia jakichś bezsensownych egzorcyzmów – rzucił na odchodne, nie dając okazji na to, żeby którekolwiek z nich próbowało zaprotestować.
Claire westchnęła, po czym nerwowo potarła skronie. Uparcie myślała, ale po zachowaniu kuzynki, Joce bez trudu zorientowała się, jak bardzo dziewczyna była podenerwowana. Całą sobą czuła, że naprawdę niewiele brakuje, żeby najmłodsza Prime jednak pokusiła się o zrobienie czegoś głupiego, najwyraźniej nie czując się dobrze z tym, że cokolwiek złego mogłoby dziać się na balu. Cóż, to również było dla Jocelyne zrozumiałe, tym bardziej, że obie znajdowały się w tej samej sytuacji – pozbawione informacji, zmuszone były czekać aż którekolwiek z rodziców pojawi się, żeby poinformować, że sytuacja została opanowana.
– Hm… – Dallas zawahał się, po czym wymownie spojrzał w ślad za Rufusem. – On tak poważnie?
– Zawsze lubił dużo mówić – stwierdziła lakonicznie Rosa.
Jocelyne przeniosła na nią wzrok, co najmniej zaintrygowana.
– Nie lubicie się – nie tyle zapytała, co po prostu stwierdziła fakt.
O dziwo, na ustach dziewczyny pojawił się blady uśmiech.
– Wręcz przeciwnie – zapewniła. – Przynajmniej z mojej strony to coś innego… Rufusa zresztą też – dodała po chwili zastanowienia. Na ułamek sekundy uciekła wzrokiem gdzieś w bok, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. – To trochę skomplikowane. Po prostu irytuje mnie tym, jak się zachowuje. Zasze był trudny, ale teraz w końcu ma rodzinę, tak? – zauważyła przytomnie. – Niech przestanie udawać, że mu nie zależy, bo znam go za dobrze i wiem, że to nieprawda.
Chociaż to nadal niczego nie tłumaczyło, Jocelyne przynajmniej w tej jednej kwestii musiała przyznać Rosie rację. Też zdążyła zauważyć, że Rufus nie tylko bywał trudny, ale przede wszystkim miał w zwyczaju trzymać wszystkich wokół na dystans. Wyjątkiem były Layla i Claire, co samo w sobie wydawało się prawdziwym cudem, ale nie zmieniało to faktu, że chcąc nie chcąc należał do czegoś więcej. I że musiał przejmować się o wiele bardziej, niż raczył przyznać.
Mną na pewno…, pomyślała mimochodem. Pamiętała aż nazbyt wiele sytuacji, żeby mieć co do tego pewność. Czas spędzony z Laylą dał jej wystarczająco wiele okazji do obserwacji i zorientowania się, że wampir bywał ludzki – nie zawsze, ale jednak.
Mógł mówić o Elenie źle, ale była gotowa założyć się, że aż go trafiało, że dziewczynę mogło spotkać coś złego, kiedy była pod jego opieką.
– Co robimy? – zapytała cicho Claire. Jocelyne wyczuła w tonie kuzynki napięcie, co z miejsca zaczęło jej się udzielać. – Mam złe przeczucia…
– Wierszyk? – podsunęła po chwili wahania.
Claire potrząsnęła głową.
– Wolałabym nie – stwierdziła zdławionym tonem. – Cokolwiek bym napisała, nie byłoby dobre… A jeśli mam być szczera, to odkąd się obudziłaś, myślę o… tej piosence – dodała, wymownie spoglądając na najmłodszą z Licavolich.
Joce zawahała się, czując, że serce zaczyna tłuc się jej w piersi, co najmniej jakby zamierzało wyrwać się na zewnątrz. Bezwiednie przesunęła się bliżej Claire, pozwalając żeby ta otoczyła ją ramieniem, przyciągając do siebie. Raz po raz spoglądała na Dallasa, niezmiennie przyłapując chłopaka na tym, że ją obserwował, tym bardziej, że nawet nie próbował się z tym kryć. Mogła tylko zgadywać, co takiego chodziło mu po głowie, nie wspominając o tym, że miała coraz silniejszą ochotę, żeby z nim porozmawiać, ale…
Och, wcale nie była na to gotowa. Nie teraz, kiedy wszystko wydawało się nie takie, jak być powinno.
Nie musiała pytać Claire, żeby zorientować się o której piosence ta mówiła. Bez trudu przypomniała sobie kolejne wersy kołysanki, którą tyle razy śpiewała dla niej Beatrycze i które teraz była w stanie powtórzyć nawet wyrwana ze snu w środku nocy. W tamtej chwili zatęskniła za swoją nieoficjalną opiekunką, mimowolnie zaczynając zastanawiać się nad tym, co działo się z kobietą od dnia, w której widziała ją po raz ostatni. To, że już się nie pojawiała, tym samym niejako zostawiając ją samą sobie, wydawało się dziwnie, ale mimo wszystko…
Cóż, na pewno nie było gorsze od obecnej sytuacji albo emocji, które wzbudzały w niej poszczególne wersy piosenki.
Światło w Ciemności – to rozwiązanie
Pokocha mnie lub znienawidzi
Polegnie lub zdoła zniszczyć
Lecz jeśli posiąść ją zdołam, będzie moja
Ona i każda z jej córek
Dlaczego z chwilą, w której raz jeszcze przypomniała sobie te słowa, jak na zawołanie pomyślała o Elenie…?
Renesmee
Nie wierzyłam w to, co się działo. Miałam wrażenie, że wszelakie bodźce dochodzą do mnie jakby z oddali – przytłumione, niewyraźne i jakby pozbawione większego znaczenia. Nie po raz pierwszy doświadczałam czegoś takiego, przez ostatnie lata mając okazję doświadczać bliskości śmierci wystarczająco wiele razy, żeby mieć szanse się z nią oswoić, ale to i tak niezmiennie mnie oszałamiało. Co innego miałabym czuć w sytuacji, w której chodziło bezpośrednio o moją rodzinę i…?
Chyba nawet moment, w którym na naszych oczach zginęła Isabeau, nie wytrącił mnie z równowagi aż do tego stopnia. Nie miałam pewności, gdzie tak naprawdę leżała różnica, ale kiedy zaczęłam o tym myśleć, doszłam do wniosku, że śmierć Beau nie była aż tak spektakularna. Moment, w którym Bliss zepchnęła ją z klifu… Być może już wtedy podświadomie nie dopuszczałam do siebie myśli o tym, że to koniec. Teraz tym trudniej było mi to sobie wyobrazić, tym bardziej, że moja szwagierka miała się względnie dobrze – stała dosłownie na wyciągnięcie ręki, blada i roztrzęsiona, co zresztą wcale mnie nie dziwiło.
Z Eleną było inaczej i co do tego nie było najmniejszych wątpliwości. Isobel po prostu ją zabiła – jednym, zdecydowanym ruchem, w ułamku sekundy pozbawiając dziewczynę życia w sposób, który wydawał mi się czymś nie do pojęcia. Coś tak gwałtownego i brutalnego na oczach wszystkich, zwłaszcza rodziców Eleny i…
Nie wyobrażałam sobie tego, co musiała czuć Esme. Wpatrywałam się w babcię, o ile w przypadku zamazanego przez łzy obrazu coś takiego w ogóle wchodziło w grę. Zamrugałam energicznie, bezskutecznie próbując doprowadzić się do porządku, ale prawda była taka, że wszelakie bodźce dochodziły do mnie jakby z oddali, a ja już sama nie byłam pewna tego, na czym w pierwszej kolejności powinnam się skoncentrować. Nie obchodziło mnie to, że nie tak dawno temu sama znajdowałam się na celowniku wampirzej królowej – że wokół mnie krążyły demony, a Isobel niemalże zmusiła Laylę do tego, żeby wybierała pomiędzy życiem moim, a swojego brata. Chociaż powinnam czuć się przerażona, to śmierć Eleny przysłaniała wszystko inne.
Ona, a także rozmowa, które wkrótce po tym wywiązała się między Amelie a Rafaelem.
Słuchałam, ale chociaż rozumiałam znaczenie poszczególnych słów i wynikającą z nich treść, nie byłam w stanie się skoncentrować. Stałam, choć to zawdzięczałam przede wszystkim ramionom obejmującego mnie Gabriela, całą sobą opierając ciężar ciała na nim, by być w stanie utrzymać pion. Przytulał mnie, ale i to wydawało mi się odległe i równie abstrakcyjne, co cała ta sytuacja. Chciałam stąd wyjść, aż rwąc się do tego, żeby złapać świeżego powietrza, a potem upewnić się, że z Jocelyne wszystko było w porządku, ale i na to nie potrafiłam się zdobyć.
Wszystko działo się tak szybko, że nawet mimo usilnych starań nie potrafiłam nadążyć. Kiedy do tego chwilę później Rafael jak gdyby nigdy nic wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi, poczułam się oszołomiona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
– Esme… – doszedł mnie pełen wahania głos dziadka.
Wampirzyca wciąż klęczała przy Elenie, raz po raz przeczesując włosy dziewczyny palcami, całkowicie obojętna na to, że ciało córki raz po raz przelewało się w jej objęciach. Zgromadzona dookoła krew dotychczas wsiąkała w sukienkę kobiety, aż osoki przybyło do tego stopnia, że już nie była w stanie wniknąć w materiał. Esme przestała szlochać, co teoretycznie powinno być dobre, bo jej krzyki i płacz dosłownie rozrywały mi serce, ale wcale nie poczułam się lepiej. Obserwując, jak tuli do siebie Elenę i miarowo kołysze się to w przód, to w tyłu, najzwyczajniej w świecie się bałam, sama niepewna tego, co powinnam w obecnej sytuacji myśleć albo czuć. Jeśli miałam być ze sobą szczera, babcia zaczynała mnie przerażać, zachowując się w sposób, który skutecznie przyprawiał mnie o dreszcze.
Mogłam tylko zgadywać, co działo się w głowie kogoś, na kogo oczach dopiero co zabito jedyne, ukochane dziecko. Jasne, byli jeszcze moi wujkowie, ciotki i tata, ale nie zmieniało to faktu, że właśnie Elena pozostawała biologiczną córką Esme i Carlisle’a – swoistym cudem, bo przez wzgląd na okoliczności, oboje już dawno porzucili marzenie o tym, żeby zostać rodzicami. Pojawienie się dziewczyny zmieniło wszystko, o czym miałam okazję przekonać się niejednokrotnie, dobrze wiedząc, jak wiele miłości miała w sobie moja babcia. Dotychczas przelewała ją na swoje przybrane dzieci – dorosłe, co w gruncie rzeczy nie pozwalało jej spełnić się jako matka w stopniu, którego mogłaby oczekiwać – oraz mnie czy swoje wnuki, ale to wciąż nie było to.
Elena była prezentem od losu, który właśnie w tak brutalny sposób został jej odebrany. Już samo to wystarczyło, żeby ją zniszczyć, ale przecież doskonale wiedziałam, że to nie wszystko. To zdarzyło się po raz kolejny – Esme traciła ukochane dziecko, chociaż tym razem w grę nie wchodziło dopiero co wydane na świat niemowlę. Otrzymała szansę cudem, jedyną na jaką mogła liczyć, a jednak…
– Kochanie, nie możemy tutaj zostać – spróbował raz jeszcze Carlisle, próbując jak najbardziej rzeczowym tonem przemówić do kobiety. Spojrzała na niego, ale bez większego zainteresowania; myślami wydawała się być gdzieś daleko. – Dasz mi… Elenę? – zapytał po chwili wahania, w ostatniej chwili wydając się powstrzymywać przed sformułowaniem tego pytania inaczej. – Proszę.
– On powiedział, że ją uratuje… – wyszeptała tak cicho, że właściwie musiałam czytać z ruchu warg, żeby zrozumieć poszczególne słowa. – Tak powiedział, prawda? – powtórzyła z naciskiem, tym samym wprawiając męża w konsternację.
– Esme…
Zamrugała, po czym spojrzała na doktora w bardziej stanowczy, w pełni świadomy sposób.
– Tak czy nie?! – ponagliła, a ja poczułam się co najmniej dziwnie z tym, że tak nagle podniosła głos.
– Ja… – Carlisle z niedowierzaniem pokręcił głową. – To demon, Esme. On powiedział… Sam już nie wiem, co o tym wszystkim myśleć – przyznał i zorientowałam się, że był zdenerwowany. Nie przypominałam sobie, czy kiedykolwiek widziałam go aż do tego stopnia zranionego i bliskiego wybuchu gniewu, ale biorąc pod uwagę sytuację, chyba nic nie powinno mnie dziwić. – Mówił różne rzeczy, ale…
– A jakie to ma znaczenie? – przerwała mu niemalże łagodnym tonem Esme. – Chodzi o naszą córkę. I jeśli… jeśli on naprawdę… – Urwała, najwyraźniej nie będąc w stanie dokończyć. – Chcę odzyskać Elenę. Nie obchodzi mnie kim on jest, co robił i czy oni przez tyle czasu… Ja po prostu chcę Elenę – powtórzyła z dziecięcym wręcz uporem.
Uciekłam wzrokiem gdzieś w bok, czując się co najmniej jak intruz, obserwując ich w takiej sytuacji. Nie byłam w stanie spokojnie tego słuchać, nie wspominając o próbie zrozumienia sensu rozmowy z Rafaelem. Z drugiej strony, nie mogłam zaprzeczyć, że sposób w jaki zachowywał się demon, wydawał się co najmniej zastanawiający, zwłaszcza, że inaczej zapamiętałam go tych kilka lat temu. Od pierwszego spotkania zrobił na mnie wrażenie, w równym stopniu fascynując, co i przerażając. Nigdy też nie miałam wątpliwości co do tego, że serafin był niebezpieczny, chociaż dopiero po masakrze, którą zorganizował w szale, w pełni dotarło do mnie, jak daleko to sięgało.
No i stanął w mojej obronie.
Czegokolwiek bym mu nie zarzuciła, ta jedna rzecz pozostawała faktem. Nie mogłam zaprzeczyć, że dosłownie zmaterializował się pomiędzy mną a swoim rodzeństwem, stanowczo zakazując im mnie ruszyć. Co więcej, pojawił się dosłownie w ostatniej chwili, kiedy Gabriel zaczął sprawiać wrażenie gotowego do tego, żeby zrobić coś naprawdę głupiego, a to również miało dla mnie olbrzymie znaczenie.
Wyczułam ruch na krótko przed tym, jak przy nas dosłownie zmaterializowała się Layla. Instynktownie oswobodziłam się z objęć męża, pozwalając żeby jego bliźniaczka zajęła moje miejsce. Dosłownie wpadła mu w ramiona, zarzucając mu obie ręce na szyję i drżąc przy tym tak bardzo, że zwątpiłam w to, jakim cudem w ogóle była w stanie utrzymać się w pionie. Nie płakała, a przynajmniej nie zauważyłam łez, nie zmieniało to jednak faktu, że Layla wydawała się być wykończona nerwowo.
– Przepraszam… – wyrzuciła z siebie na wydechu. – Ja nie… Ale co ja miałam zrobić, braciszku? – westchnęła, wtulając twarz w jego tors.
– Za co ty…? – zaczął, nie kryjąc zaskoczenia, ale dziewczyna nie dała mu skończyć.
– Kazała mi wybierać! – przypomniała mu, na moment tracąc nad sobą panowanie. – A przynajmniej kazałaby, gdybyś sam jej nie zasugerował, że… Jesteś kretynem – dodała po chwili, a on prychnął, bo po jej wcześniejszych słowach takie stwierdzenie brzmiało co najmniej nienaturalnie.
Nie dodała niczego więcej, ale to w gruncie rzeczy wydawało się zbędne. Jakby tego było mało, doskonale wiedziałam, co takiego zrobiłaby Layla, gdyby Isobel naprawdę postawiła ją pod ścianą, nie pozostawiając najmniejszego wyboru względem tego, kogo ocalić – bliźniaczka czy mnie. Chociaż wiedziałam, że kocha nas oboje i że najpewniej szukałaby innej alternatywy, dla niej zawsze na pierwszym miejscu stał Gabriel.
Nie potrafiłam mieć jej tego za złe.
Chłopak bez słowa przeczesał włosy bliźniaczki palcami, pozwalając żeby tuliła się do niego. Rzucił mi wymowne spojrzenie, po czym z wolna powiódł wzrokiem dalej, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. Ostatecznie jego ciemne oczy zatrzymały się na drugiej z sióstr, więc sama również spojrzałam na Isabeau – bladą jak papier, zastygłą w bezruchu i jak urzeczoną wpatrującą się w stojącą naprzeciwko niej Amelie.
– Beau…? – rzuciłam pod wpływem impulsu, nagle zaniepokojona.
Nie doczekałam się odpowiedzi.

2 komentarze:

  1. I jestem po raz kolejny. =)
    Zachowanie Esme nie powinni nikogo dziwić. Zachowuje się jak prawdziwa matka, której na swoim dzieckiem zależy. I chwyta się każdej możliwości przywrócenia swojego jedynego tak naprawdę dziecka. Jasne, może mówić, że reszta to również jej dzieci, ale nie biologiczne. Nie urodziła ich, nir wychowała. Miała już po prostu gotowe, wychowane dzieci i dorosłe, które tylko zaczęły do niej mówić w niektórych momentach mamo. Głównie i tak się zwracają po imieniu przecież, a Elena... Elena to taki mały skarb. Ósmy cud świata (pod względem tego, że się urodziła rzecz jasna) dla swoich rodziców. A teraz została im odebrana w tak gwałtowny sposób. I nawet jeśli Rafael wraz z Amelie nie brzmią dobrze to ona chce spróbować. Już jestem ciekawa jak dalej się to wszystko potoczy. =) Wspominałaś mi parę rzeczy i prawdę mówiąc już się nie mogę ich doczekać. ^0^
    Perspektywa najmłodszej z Licavolich również mi się podobała. Rufus może se kiedyś ogarnie z tymi uczuciami i... moment *wybucha smiechem* bądźmy szczerzy to chyba nigdy nie nastąpi. :D Dalej się cieszę z pojawienia Dallasa. Szkoda mi strasznie Joce. Związek jak wspomniałam bez dotyku, pocałunku to... cóż nie związek. A z duchem nie zbuduje w końcu sobie życia. Nie będzie mogła zajść w ciążę, gdyby chciała, ale podejrzewam, że Gabrielowi ten pomysł się nie spodoba xD czy po prostu korzystać z przyjemności jakie niesie ze sobą bycie z drugą osobą. Mogliby tylko rozmawiać i rozmawiać i rozmawiać... Ale co się człowiek będzie smucił. Prędzej czy później kogoś dla niej pewnie znajdziesz, jak i dla niego c:
    Nie przedłużając pędze dalej. Perspektywa Beau, ta najbardziej lubiana postać w całym opowiadaniu (pamiętam, że wspomniałam, że już jej tak nie wielbię jak kiedyś. Zmieniło mi się xD) i... no skończą mi się rozdziały i weź ticzekaj do tej dwudziestej trzeciej na kolejny. XD
    Ściskam,

    Gabi❤

    OdpowiedzUsuń
  2. Och, ta urocza różnica między Gabrielem i Rufusem. Gabriel pobiegłby od razu, a Rufus zdążył popsioczyć na więź, pomarudzić, ponegocjować... jakby No...luz, nie? Nic się nie dzieje.
    Szkoda mi Esme, co już mówiłam, ale ja się nie martwię, bo WIERZĘ W AUTORKĘ ;*

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa