26 listopada 2016

Dziewiętnaście

Rafael
Wiedział, że w zaledwie ułamku sekundy zmieniło się wszystko. Zmiana była gwałtowna i tak charakterystyczna, że musiałby chyba całkiem postradać zmysły, by nie zorientować się, że cokolwiek było na rzeczy, o konieczności reakcji nie wspominając. Był zbyt wrażliwy na ten świat, dzięki czemu z łatwością przychodziło mu zorientować się, kiedy ktokolwiek próbował ingerować w mrok – albo gdy sama Ciemność fatygowała się aż do tego miejsca, w sobie tylko znanych celach. Tak było również tym razem, chociaż Rafa nie miał pewności, co takiego miało miejsce, tym bardziej, że ojciec nie wezwał go do siebie – ani jego, ani Miry, o czym przekonał się, ledwo tylko nakazał siostrze stanąć u swojego boku.
Już z chwilą, w której zdecydował się wziąć sobie Elenę za żonę, a sam oddał jej się w tak znaczącym stopniu, coś uległo zmianie. To był bardziej złożony proces – wstrząs za wstrząsem, w miarę jak ich relacje zaczęły ulegać zmianie. Wiedział, że po części on również był temu winien, a już zwłaszcza tamten pocałunek, który dosłownie odmienił jego sposób postrzegania na rzeczywistość, ucząc tego, czego tak długo się wystrzegał: ludzkich uczuć. Od tamtej chwili to wciąż postępowało, aż w którymś momencie dotarli aż do tego miejsca…
Kiedy umarła, pomimo gniewu niezmiennie powtarzał sobie, że to nie może się tak skończyć – nie w przypadku Eleny. To nie była po prostu desperacja, ale przeczucie, które dodatkowo podsyciła Amelie, wydając się wskazywać mu odpowiedni kierunek działania. Próbował łączyć fakty, podejrzewając, że Ciemność nie zaakceptuje śmierci dziewczyny, którą nakazała chronić, ale dopiero z chwilą, w której zastał pusty katafalek dotarło do niego w pełni to, czego przez tyle czasu wyczekiwał… I choć w przeszłości widział najróżniejsze rzeczy, od wieków spoglądając na zmieniający się, wbrew wszystkiemu wciąż obcy mu świat, zdecydowanie nie był przygotowany na coś takiego. W efekcie sam nie był pewien, która z emocji zaczęła przeważać, w miarę jak docierało do niego to, że Elena zniknęła, a do głowy zaczęły mu przychodzić najróżniejsze scenariusze. Nie chciał się do tego przyznać, ale pomijając oszołomienie, najbardziej kluczowy okazał się strach – o nią i o to, co to musiało oznaczać. Zrozumienie, skąd brały się te wszystkie obawy, pojawiło się dopiero później.
Nerwowo krążył, mimowolnie zastanawiając się nad tym, co i dlaczego powinien w obecnej sytuacji zrobić. Wiedział, że Miriam była w drodze, ale właściwie nie dbał o to, przez dłuższą chwilę zdolny myśleć tylko i wyłącznie o tym, żeby wyjść na zewnątrz i przeszukać okolicę. To wydawało się pozbawione sensu, bo jakoś nie miał wątpliwości co do tego, że gdyby Elena znajdowała się w pobliżu, wyczułby ją. Nie miał pewności, w którym momencie doszło do… pewnych rzeczy, cokolwiek wydarzyło się w świątyni, ale najbardziej dręczyła go świadomość tego, że się spóźnił. Od samego początku miał wrażenie, że powinni czuwać nad ciałem dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale ostatecznie tego nie zasugerował i to nie tylko dlatego, że rodzina dziewczyny nie wydawała się chętna, żeby go słuchać. Problem polegał na tym, że z uporem odsuwał od siebie jakiekolwiek przejawy nadziei na to, że ją odzyska, bo tak było prościej. To była jedna z licznych słabości, które wiązały się z uczuciami – to, że emocje mieszały się ze zdrowym rozsądkiem, utrudniając podjęcie decyzji – ale mimo wszystko…
– Co się stało? – usłyszał i to wystarczyło, żeby wyrywać go z zamyślenia. Wyprostował się niczym struna, po czym błyskawicznie odwrócił ku wejściu, koncentrując spojrzenie na stojącej w przejściu Isabeau. – Gdzie…? – Wampirzyca urwała, po czym nieznacznie potrząsnęła głową.
– Nie ma jej – oznajmił wypranym z jakichkolwiek emocji tonem, choć podejrzewał, że tą jedną rzecz akurat zdążyła zauważyć.
Kapłanka otworzyła i prawie natychmiast zamknęła usta, co najmniej zaskoczona sytuacją. Podeszła bliżej, bynajmniej nie okazując strachu czy jakichkolwiek obaw względem tego, że mógłby ją skrzywdzić. Cóż, jak znał upór Licavolich (czy też raczej Falcone, chociaż geny pozostawały genami), pewnie bez wahania rzuciłaby się do walki, gdyby tylko okazał jej wrogość. To mogłoby być nawet zabawne, ale w tamtej chwili zbyt wiele istotnych rzeczy miało miejsce, by był w stanie skoncentrować się na czymkolwiek innym. Z tego też powodu z całej rodziny Eleny zdecydował się właśnie na kapłankę – a więc osobę, która nie tylko znalazła wierzenia, ale również jako królowa miała zachować się rozsądnie.
– To wiem, do cholery – warknęła Isabeau. Podeszła bliżej, uważnie przypatrując się katafalkowi. – Ale co…? Słodka bogini… – wyrwało jej się.
– Szczerze powiedziawszy, to nie sądzę, żeby wasza bogini miała w tym udział – przyznał zgodnie z prawdą.
Wampirzyca rzuciła mu zagniewane spojrzenie, to jednak nie zrobiło na demonie najmniejszego nawet wrażenia. Obserwował ją, kiedy próbowała zebrać myśli, tym bardziej, że sam wciąż miał z tym problem. Nie miał pewności, czego tak naprawdę oczekiwał, decydując się zwrócić akurat do wieszczki, ale z dwojga złego wolał rozmawiać z osobą, która miała w mieście coś do powiedzenia i która mogła wyręczyć go w kwestii uświadomienia rodziny dziewczyny o komplikacjach. Ostatnim, czym chciał zawracać sobie głowę, pozostawała próba wytłumaczenia Cullenom czegoś, czego sam nie rozumiał.
– Kpisz czy o drogę pytasz? – Isabeau gniewnie zmrużyła oczy. – Do cholery, to nie ma sensu! Mam na myśli…
– Z całym szacunkiem, królowo – przerwał nieco cierpkim tonem, kładąc nacisk na określające jej pozycję słowo – ale czy kiedy umarłaś i wróciłaś do żywych, to też nie miało sensu?
– W tamtej chwili na pewno – obruszyła się. – Zresztą nie o to chodzi. W moim przypadku chodziło o przemianę, ale Elena… – Oczy kobiety rozszerzyły się nieznacznie. – Chyba, że ona też była zarażona – powiedziała w końcu, ale Rafael jedynie pokręcił głową.
– Jakby była, jak ostatni idiota nie przeszukiwałbym biblioteki – zauważył przytomnie. – Z kolei gdybym chciał zabawić się czyimkolwiek kosztem, znalazłbym bardziej wymyślne narzędzie tortur od przymuszania wszystkich wokół do przechodzenia żałoby – dodał niemalże łagodnie.
Tym razem nie skomentowała jego słów nawet słowem, być może zbytnio podenerwowana, żeby zdobyć się na jakąkolwiek sensowną reakcję. Był w stanie wyczuć to, jak bardzo pozostawała spięta i to nie tylko dlatego, że rozróżnianie tych negatywnych emocji zawsze przychodziło mu z łatwością. Tak było również tym razem, a Rafa doskonale wiedział, że Isabeau czuła się w równym stopniu odpowiedzialna za zaistniałą sytuację, co i on sam.
Milczenie przeciągało się i choć zwykle błogosławił ciszę, w tamtej chwili ta doprowadzała go do szaleństwa. Uważnie obserwował kapłankę, kiedy ta nerwowo krążyła, tkwiąc przy katafalku i wpatrując się w niego tak intensywnie, jakby sądziła, że kamień nagle ożyje i uprzejmie ich poinformuje, gdzie wybyło dotychczas spoczywające na nim ciało. Miał ochotę na wampirzycę warknąć, tym samym uświadamiając jej, że tracili sekundy, które – co najbardziej go dręczyło – mogły okazać się kluczowe, ale zmusił się do milczenia, aż nazbyt świadom tego, że drażnienie kogoś, kto był jego sojusznikiem, nie byłoby najlepszym posunięciem. Zwłaszcza zmuszony zostać w Mieście Nocy potrzebował wsparcia ze strony Dworu, a jeśli do tego wszystkie w wieszcze mógł doszukać się swego rodzaju pośrednika pomiędzy rodziną Eleny a sobą, tym lepiej.
– Spodziewałeś się tego? – usłyszał nieco zdławiony głos wampirzycy. Królowa brzmiała na zamyśloną, ale przynajmniej próbowała zapanować nad emocjami, co chcąc nie chcąc docenił. Lubił osoby, które w takich sytuacjach potrafiły zachować się praktycznie; zwłaszcza od kogoś na jej pozycji miał prawo wymagać chociażby odrobiny profesjonalizmu, cokolwiek miałoby to w ich przypadku oznaczać. – Że ona… Sam wiesz – stwierdziła i to jak najbardziej wystarczyło mu, żeby zrozumieć.
– Miałem ją chronić, poza tym złożyłem przysięgę – oznajmił zdecydowanym tonem. – Wszyscy słyszeliście moją rozmowę z Amelie. Wiem dokładnie tyle, co i wy, ale to…
– Powinnam powiedzieć reszcie – stwierdziła, zwracając się nie tyle do demona, co raczej do siebie samej.
Rafael wzruszył ramionami, bynajmniej niezainteresowany tym z jej działań.
– Poniekąd dlatego poprosiłem o spotkanie… Chociaż jestem zdziwiony, że przybyłaś o wschodzie, kapłanko – dodał, obrzucając kobietę wymownym spojrzeniem.
Na sobie miała długą do ziemi, czarną pelerynę, mającą chronić ją przed słońcem. Rafael wiedział, że w ostatnim czasie wampiry znalazły sposób na to, żeby chociaż odrobinę lepiej czuć się w świetle dnia – mógł przewidzieć, że Prime prędzej czy później się tym zajmie – ale to wciąż nie było wystarczające, zwłaszcza o tak wczesnej porze. Tak czy inaczej, ta kobieta zaczynała go zadziwiać, wzbudzając w demonie szacunek niemniejszy, co i zazwyczaj Amelie. Co więcej, nie sądził, by należała do osób strachliwych; gdyby tak było, zdecydowanie nie zgodziłaby się na spotkanie albo przynajmniej przybyłaby z jakąkolwiek obstawą.
Cóż, to mogłoby tłumaczyć wyjątkowo uciążliwy charakter jej syna…, pomyślał mimochodem. Oczywiście nie zamierzał poruszać tego tematu, woląc nie sprawdzać, co takiego wampirzyca sądziła o tym, że na dobry początek przyłożył chłopakowi w twarz, gotów przy pierwszej okazji posunąć się o wiele dalej.
– Myśl sobie, co tylko chcesz, ale potrafię wywiązywać się ze swoich obowiązków – powiedziała po dłuższej chwili wahania Isabeau. – Moja pozycja czasami… wymaga poświęceń – dodała z rezerwą – poza tym…
– Poza tym co? – zniecierpliwił się, mając wrażenie, że specjalnie próbowała go zwodzić.
– Jakbyś chciał mnie zabić, raczej bym to zobaczyła. – Wzruszyła ramionami. – Nie wiem, co tutaj się dzieje, ale zbyt wiele rzeczy składa się w całość, żebym tak po prostu mogła ignorować. Możesz gardzić moją boginią i tym, że jej służę… Nie obchodzi mnie to. I tak, wierzę w znamienitą większość naszych historii.
Rafael uniósł brwi, co najmniej zaskoczony słowami, które padły z jej ust. Bez pośpiechu podszedł bliżej, wciąż uważnie ją obserwując i sprawdzając reakcję na to, jak zamierzała zareagować na jego bliskość.
– Nikt nigdy nie powiedział, że tacy jak ja nie szanują Selene. Wręcz przeciwnie: nie tak dawno temu sam przed nią przysięgałem – oznajmił z naciskiem, po czym wyminął kapłankę, by móc dotknąć chłodnej powierzchni katafalku.
Cokolwiek sądziła o jego słowach Isabeau, najwyraźniej postanowiła zachować tę kwestię dla siebie. Bezwiednie zacisnął dłonie w pięści, coraz bardziej podenerwowany, tym bardziej, że ta kobieta pozostawała jedną z nielicznych, która nie tylko mogła okazać się niebezpieczna, ale przede wszystkim wydawała się cenić sobie skrytość. W efekcie nie miał pojęcia, czego tak naprawdę powinien się po niej spodziewać, czego oczekiwać i co takiego w danej chwili chodziło wampirzycy po głowie, a to… Cóż, zdecydowanie nie było sytuacją sprzyjającą, przynajmniej z perspektywy już i tak podminowanego Rafaela.
Wciąż o tym myślał, kiedy wyraźniej niż wcześniej wyczuł, że coś jest nie tak. Wyprostował się niczym struna, przesuwając bliżej kamienia i w zamyśleniu przesuwając dłonią po jego powierzchni. To nie musiało nic znaczyć, tym bardziej, że w świątyni od samego początku czuł się co najmniej niekomfortowo, ale był gotów przysiąc, że tym razem chodziło o coś więcej. Wyraźnie to wyczuwał – niczym zmianę w powietrzu, która czyniła je ciężkim i niemalże przeszywającym. Nie był w stanie jednoznacznie tego opisać, ale gdyby miał ograniczyć się do jednego słowa – jakiegokolwiek prostego określenia – zdecydowałby się na… zło. Tak po prostu. Mrok. Ciemność. Wszystko w jednym, co rozpoznawał tym wyraźniej, skoro od tysiącleci stanowiły jego spuściznę. Teraz były tutaj, a on mógł je rozpoznać, bardziej niż wcześniej świadom tego, że w zniknięcie Eleny musiał zaingerować ktoś potężny – a więc ktoś taki, jak jego ojciec.
– Bracie?!
Prawie nie zwrócił uwagi na pojawienie się Miriam. Demonica dosłownie wpadła do pomieszczenia, ignorując obecność Isabeau i prawie natychmiast dopadając do miejsca, w którym stał. Ciemne włosy miała w nieładzie, a po stanie ubrania poznał, że musiała ubierać się w pośpiechu, co mogło oznaczać, że wyrwał ją prosto z łóżka. Kiedy mimochodem zmierzył siostrę wzrokiem, przekonał się, że wyglądała dużo lepiej, już nie tak chorobliwie blada i sprawiająca wrażenia kogoś, kto jest na dobrej drodze do tego, żeby stracić przytomność.
Nie odezwał się chociażby słowem, bardziej przejęty tym, co podsuwały mu wyostrzone zmysły. Próbował zdać się na instynkt, to zresztą od zawsze wydawało się najbardziej naturalnym, sensownym rozwiązaniem; czasami odpowiednio się koncentrując i choćby tylko słuchając, można było dowiedzieć się wystarczająco wiele. Nauczył się zwracać uwagę na takie szczegóły i zamierzał to wykorzystać, aż nazbyt świadom tego, jak wiele mogło kosztować popełnienie błędu.
– Miriam… – Bez zbędnych wyjaśnień chwycił siostrę za ramię, bezceremonialnie przyciągając bliżej siebie. Drgnęła, co najmniej jakby próbował ją uderzyć, ale prawie natychmiast zaczęła na powrót nad sobą panować. – Czujesz może to samo, co i ja? – zapytał, a ona zamrugała nieco nieprzytomnie, zanim ostatecznie skoncentrowała na nim wzrok.
– Co…?
Nie dokończyła, najwyraźniej zaczynając pojmować o czym do niej mówił. Zauważył, że jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, zaraz też rozejrzała się po pomieszczeniu wydając się czegoś szukać.
– Też go czujesz – nie tyle zapyta, co po prostu stwierdził fakt.
Mira wzdrygnęła się, po czym rzuciła mu wyraźnie zaniepokojone spojrzenie.
– Ale… – Urwała, a on momentalnie zorientował się, że była coraz bardziej niespokojna. – Rozmawiał z tobą? Jest zły czy…?
– Ojciec nie przyszedł do żadnego z nas – uciął stanowczym tonem Rafael. – To… coś innego. I mniej więcej tyle wiem na tę chwilę.
Miał mętlik w głowie, a to zdecydowanie nie było mu na rękę. Nie wiedział, gdzie tak naprawdę to wszystko zmierzało i to najbardziej go w całej tej sytuacji niepokoiło. Nie był w stanie tego uporządkować i to pomimo wskazówki, którą dostał od małej Prime – tekstu, który równie wiele tłumaczył, co i sprawiał, że Rafa czuł się niemalże jak postawiony pod ścianą. Czuł, że powinien rozumieć, a jednak…
– O czym mówicie? – zapytała ostrym tonem Isabeau. – Ciemność nawiedziła świątynię? – zapytała z niedowierzaniem.
– Może nie osobiście, ale… – zaczął, nim jednak zdążył dodać cokolwiek więcej, wszystko potoczyło się bardzo szybko.
Kapłanka znalazła się na tyle blisko, by móc dotknąć kamiennego wzniesienia, na którym nie tak dawno temu leżała Elena. To wystarczyło, żeby nagle wyprostowała się niczym struna, niemalże zachłystując się powietrzem, choć to teoretycznie powinno być jej zbędne. Tak czy inaczej, w jednej chwili stała, a w następnej zachwiała się niebezpiecznie, nie lądując na ziemi tylko i wyłącznie dzięki Rafaelowi, który instynktownie pochwycił ją za ramię. W pierwszym odruchu po prostu stał, wpatrując się w wampirzycę i próbując zrozumieć, co właściwie się z nią działo, póki nie przypomniał sobie o zdolnościach, którymi dysponowała. Miał przed sobą wieszczkę, na dodatek blisko związaną ze śmiercią i tym nadnaturalnym światem, o którym wspominał Claire. Co więcej, bez wątpienia potrafiła go wyczuć, a skoro tak…
– Świetnie! – jęknęła Miriam, potrząsając głową. Była podenerwowana, co zresztą wcale go nie dziwiło. – Właśnie tego potrzebowaliśmy, żeby ktoś oskarżył nas o to, że królowa…!
– Zamknij się, Miriam! – wycedził przez zaciśnięte zęby, nawet na siostrę nie patrząc.
Rzuciła mu pełne wahania spojrzenie, ale przynajmniej nie próbowała się spierać, natychmiast decydując się go usłuchać. To wystarczy, żeby stracił jakiekolwiek zainteresowanie demonicą, w zamian na powrót koncentrując wzrok na utrzymującej pion wyłącznie dzięki jego uściskowi Beau, zamierzając przynajmniej spróbować doprowadzić ją do porządku. W pierwszym odruchu zamierzał ułożyć ją na katafalku, zwłaszcza jeśli zamierzała stracić przytomność, ale po chwili wahania doszedł do wniosku, że to nie najlepszy pomysł – zwłaszcza jeśli to właśnie kontakt z miejscem, gdzie nie tak dawno leżała Elena, wywołał w kapłance aż tak gwałtowną reakcję.
Wciąż o tym myślał, kiedy wampirzyca zaczerpnęła powietrza do płuc. Chwilę wcześniej przelewała mu się w ramionach, wiotka i najwyraźniej nie do końca świadoma tego, co działo się wokół niej – i to tylko po to, żeby w następnej sekundzie zdołać stanąć o własnych siłach, wyprostować się i bezceremonialnie zarzucić mu obie ręce na szyję. Mimowolnie spiął się, porażony bliskością jakiejkolwiek obcej istoty, a już zwłaszcza kobiety, która zdecydowanie nie była Eleną. Isabeau oddychała szybko i płytko, co samo w sobie brzmiało co najmniej niepokojąco, chociaż to wydawało się niczym w porównaniu z emocjami, które wzbudziła w nim, kiedy nagle otworzyła oczy. Dosłownie poraził go odcień jej tęczówek – dotychczas niebieskich, teraz z kolei tak jasnych, że przypominały srebro.
Cóż, o ile Miriam przypadkiem nie trafiła w sedno, mógł chyba założyć, że kapłanka jak najbardziej doświadczała kolejnego widzenia.
– Mów, co takiego widzisz, wieszczko – wręcz rozkazał, siląc się na rzeczowy, opanowany ton głosu.
Przez kilka sekund nic się nie działo, a ona po prostu na niego patrzyła – blada jak papier, drżąca i z tymi niezwykłymi, niepokojącymi oczami. W tamtej chwili zwątpił w to, czy w ogóle była w stanie go usłyszeć, o wykonaniu polecenia nie wspominając, więc tym bardziej poczuł się zaskoczony, kiedy kobieta w końcu się odezwała, pośpiesznie wyrzucając z siebie kolejne nieskładne słowa:
– Ja… Nie wiem, gdzie jestem – oznajmiła i choć podobne pytanie mógłby usłyszeć, gdyby miał do czynienia ze zdezorientowaną wampirzycą po omdleniu, po tonie bez trudu stwierdził, że wciąż trwała w transie. – Jest… zimno. I ciemno… Nawet bardzo – wyszeptała rozgorączkowanym tonem. – Ale to mi nie przeszkadza. To dobrze, że nie ma światła.
Był w stanie to zrozumieć, tym bardziej, że trzymał w ramionach kogoś, kto spalał się na słońcu, ale również tym razem odniósł wrażenie, że chodzi o coś więcej. Cokolwiek widziała kapłanka, prawie na pewno nie spoglądała na świat swoimi oczami, a przynajmniej tak mu się wydawało. Nie miał pewności, skąd brała się ta świadomość, ale mimo wszystko…
Isabeau jęknęła, po czym z niepokojem rozejrzała się dookoła.
– Zostawiła mnie… Jestem sama – poskarżyła się i w tamtej chwili zabrzmiała niemalże na przerażoną. – Tyle gniewu… I… chyba się boję – dodała cicho, a jej słowa zabrzmiały co najmniej pusto, jakby sama nie rozumiała ich znaczenia. – Nie powinnam tego czuć, ale naprawdę… się boje… On mnie zabije. Skrzywdzi. – Zesztywniała, po czym energicznie potrząsnęła głową. – Nie, nie… Nie rób tak, bo to mnie boli! – wyrzuciła z siebie na wydechu.
A potem znowu zaczęła się szarpać, usiłując odepchnąć jego ręce i jakkolwiek oswobodzić się z podtrzymujących ją ramion. Instynktownie puścił ją, pozwalając żeby w popłochu zaczęła się wycofywać, zachowując się przy tym jak wystraszone dziecko albo pochwycone w klatkę dzikie zwierzę. Cokolwiek chodziło jej w tamtej chwili po głowie, najwyraźniej wzbudzało wystarczająco silny niepokój, by zaczęła obawiać się również jego.
– Co właściwie…? – zaryzykował, próbując jakoś łagodnie zachęcić ją do tego, żeby mówiła dalej, ale i tym razem nie pozwoliła mu dokończyć.
– Odsuń się! – zażądała i w tamtej chwili zabrzmiało to niemalże jak szloch. Wyraźnie widział, że zaczęła drżeć, najwyraźniej mając poważny problem z tym, żeby utrzymać się w pionie. – Ja nie… Powiedziałam, że masz trzymać się na dystans i… Nie, nie możesz! Dlaczego chcesz mnie skrzywdzić…? – jęknęła i tym razem jej głos zabrzmiał o wiele mniej pewnie. Kiedy uniosła głowę, spojrzenie swoich nieludzkich, srebrzystych oczu skoncentrowała bezpośrednio na nim, zupełnie jakby to jego dotyczyła wizja, w której wciąż trwała. To nie miało sensu, ale… – Przestań! Krzywdzisz mnie… Rafa… I to boli – wyszeptała i być może mówiła coś jeszcze, ale już właściwie nie słuchał.
Nie, to zdecydowanie nie było możliwe, a przynajmniej chciał w to wierzyć, ale…
– Elena?
Chociaż szept był tak cichy, to wystarczyło, żeby Isabeau go zrozumiała – i przez chwilę w spojrzeniu pary wystraszonych oczu naprawdę był wstanie wyczytać odpowiedź.
A potem wizja dobiegła końca i wieszczka jednak straciła przytomność.

1 komentarz:

  1. Och, jaki Rafa jest miły i delikatny dla siostry. To takie urocze <3 więc tak, Elena zmartwychwstała, ale jej nie ma, a Rafa nie wie, o co chodzi, ale tylko tyle, że ojca nie było? I cały misterny plan czytania jednego rozdziału...

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa