Rafael
Wiedział, że w zaledwie
ułamku sekundy zmieniło się wszystko. Zmiana była gwałtowna i tak
charakterystyczna, że musiałby chyba całkiem postradać zmysły, by nie
zorientować się, że cokolwiek było na rzeczy, o konieczności reakcji nie
wspominając. Był zbyt wrażliwy na ten świat, dzięki czemu z łatwością
przychodziło mu zorientować się, kiedy ktokolwiek próbował ingerować w mrok
– albo gdy sama Ciemność fatygowała się aż do tego miejsca, w sobie tylko
znanych celach. Tak było również tym razem, chociaż Rafa nie miał pewności, co
takiego miało miejsce, tym bardziej, że ojciec nie wezwał go do siebie – ani
jego, ani Miry, o czym przekonał się, ledwo tylko nakazał siostrze stanąć u swojego
boku.
Już z chwilą,
w której zdecydował się wziąć sobie Elenę za żonę, a sam oddał jej
się w tak znaczącym stopniu, coś uległo zmianie. To był bardziej złożony
proces – wstrząs za wstrząsem, w miarę jak ich relacje zaczęły ulegać
zmianie. Wiedział, że po części on również był temu winien, a już
zwłaszcza tamten pocałunek, który dosłownie odmienił jego sposób postrzegania
na rzeczywistość, ucząc tego, czego tak długo się wystrzegał: ludzkich uczuć.
Od tamtej chwili to wciąż postępowało, aż w którymś momencie dotarli aż do
tego miejsca…
Kiedy
umarła, pomimo gniewu niezmiennie powtarzał sobie, że to nie może się tak
skończyć – nie w przypadku Eleny. To nie była po prostu desperacja, ale
przeczucie, które dodatkowo podsyciła Amelie, wydając się wskazywać mu
odpowiedni kierunek działania. Próbował łączyć fakty, podejrzewając, że
Ciemność nie zaakceptuje śmierci dziewczyny, którą nakazała chronić, ale
dopiero z chwilą, w której zastał pusty katafalek dotarło do niego w pełni
to, czego przez tyle czasu wyczekiwał… I choć w przeszłości widział
najróżniejsze rzeczy, od wieków spoglądając na zmieniający się, wbrew
wszystkiemu wciąż obcy mu świat, zdecydowanie nie był przygotowany na coś
takiego. W efekcie sam nie był pewien, która z emocji zaczęła
przeważać, w miarę jak docierało do niego to, że Elena zniknęła, a do
głowy zaczęły mu przychodzić najróżniejsze scenariusze. Nie chciał się do tego
przyznać, ale pomijając oszołomienie, najbardziej kluczowy okazał się strach – o nią
i o to, co to musiało oznaczać. Zrozumienie, skąd brały się te
wszystkie obawy, pojawiło się dopiero później.
Nerwowo
krążył, mimowolnie zastanawiając się nad tym, co i dlaczego powinien w obecnej
sytuacji zrobić. Wiedział, że Miriam była w drodze, ale właściwie nie dbał
o to, przez dłuższą chwilę zdolny myśleć tylko i wyłącznie o tym,
żeby wyjść na zewnątrz i przeszukać okolicę. To wydawało się pozbawione
sensu, bo jakoś nie miał wątpliwości co do tego, że gdyby Elena znajdowała się w pobliżu,
wyczułby ją. Nie miał pewności, w którym momencie doszło do… pewnych
rzeczy, cokolwiek wydarzyło się w świątyni, ale najbardziej dręczyła go
świadomość tego, że się spóźnił. Od samego początku miał wrażenie, że powinni
czuwać nad ciałem dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale ostatecznie tego nie
zasugerował i to nie tylko dlatego, że rodzina dziewczyny nie wydawała się
chętna, żeby go słuchać. Problem polegał na tym, że z uporem odsuwał od
siebie jakiekolwiek przejawy nadziei na to, że ją odzyska, bo tak było
prościej. To była jedna z licznych słabości, które wiązały się z uczuciami
– to, że emocje mieszały się ze zdrowym rozsądkiem, utrudniając podjęcie
decyzji – ale mimo wszystko…
– Co się
stało? – usłyszał i to wystarczyło, żeby wyrywać go z zamyślenia.
Wyprostował się niczym struna, po czym błyskawicznie odwrócił ku wejściu,
koncentrując spojrzenie na stojącej w przejściu Isabeau. – Gdzie…? –
Wampirzyca urwała, po czym nieznacznie potrząsnęła głową.
– Nie ma
jej – oznajmił wypranym z jakichkolwiek emocji tonem, choć podejrzewał, że
tą jedną rzecz akurat zdążyła zauważyć.
Kapłanka
otworzyła i prawie natychmiast zamknęła usta, co najmniej zaskoczona
sytuacją. Podeszła bliżej, bynajmniej nie okazując strachu czy jakichkolwiek
obaw względem tego, że mógłby ją skrzywdzić. Cóż, jak znał upór Licavolich (czy
też raczej Falcone, chociaż geny pozostawały genami), pewnie bez wahania
rzuciłaby się do walki, gdyby tylko okazał jej wrogość. To mogłoby być nawet
zabawne, ale w tamtej chwili zbyt wiele istotnych rzeczy miało miejsce, by
był w stanie skoncentrować się na czymkolwiek innym. Z tego też
powodu z całej rodziny Eleny zdecydował się właśnie na kapłankę – a więc
osobę, która nie tylko znalazła wierzenia, ale również jako królowa miała
zachować się rozsądnie.
– To wiem,
do cholery – warknęła Isabeau. Podeszła bliżej, uważnie przypatrując się
katafalkowi. – Ale co…? Słodka bogini… – wyrwało jej się.
– Szczerze
powiedziawszy, to nie sądzę, żeby wasza bogini miała w tym udział –
przyznał zgodnie z prawdą.
Wampirzyca
rzuciła mu zagniewane spojrzenie, to jednak nie zrobiło na demonie
najmniejszego nawet wrażenia. Obserwował ją, kiedy próbowała zebrać myśli, tym
bardziej, że sam wciąż miał z tym problem. Nie miał pewności, czego tak
naprawdę oczekiwał, decydując się zwrócić akurat do wieszczki, ale z dwojga
złego wolał rozmawiać z osobą, która miała w mieście coś do
powiedzenia i która mogła wyręczyć go w kwestii uświadomienia rodziny
dziewczyny o komplikacjach. Ostatnim, czym chciał zawracać sobie głowę,
pozostawała próba wytłumaczenia Cullenom czegoś, czego sam nie rozumiał.
– Kpisz czy
o drogę pytasz? – Isabeau gniewnie zmrużyła oczy. – Do cholery, to nie ma
sensu! Mam na myśli…
– Z całym
szacunkiem, królowo – przerwał nieco
cierpkim tonem, kładąc nacisk na określające jej pozycję słowo – ale czy kiedy
umarłaś i wróciłaś do żywych, to też nie miało sensu?
– W tamtej
chwili na pewno – obruszyła się. – Zresztą nie o to chodzi. W moim
przypadku chodziło o przemianę, ale Elena… – Oczy kobiety rozszerzyły się
nieznacznie. – Chyba, że ona też była zarażona – powiedziała w końcu, ale
Rafael jedynie pokręcił głową.
– Jakby
była, jak ostatni idiota nie przeszukiwałbym biblioteki – zauważył przytomnie.
– Z kolei gdybym chciał zabawić się czyimkolwiek kosztem, znalazłbym
bardziej wymyślne narzędzie tortur od przymuszania wszystkich wokół do
przechodzenia żałoby – dodał niemalże łagodnie.
Tym razem
nie skomentowała jego słów nawet słowem, być może zbytnio podenerwowana, żeby
zdobyć się na jakąkolwiek sensowną reakcję. Był w stanie wyczuć to, jak
bardzo pozostawała spięta i to nie tylko dlatego, że rozróżnianie tych
negatywnych emocji zawsze przychodziło mu z łatwością. Tak było również
tym razem, a Rafa doskonale wiedział, że Isabeau czuła się w równym
stopniu odpowiedzialna za zaistniałą sytuację, co i on sam.
Milczenie
przeciągało się i choć zwykle błogosławił ciszę, w tamtej chwili ta
doprowadzała go do szaleństwa. Uważnie obserwował kapłankę, kiedy ta nerwowo
krążyła, tkwiąc przy katafalku i wpatrując się w niego tak
intensywnie, jakby sądziła, że kamień nagle ożyje i uprzejmie ich
poinformuje, gdzie wybyło dotychczas spoczywające na nim ciało. Miał ochotę na
wampirzycę warknąć, tym samym uświadamiając jej, że tracili sekundy, które – co
najbardziej go dręczyło – mogły okazać się kluczowe, ale zmusił się do
milczenia, aż nazbyt świadom tego, że drażnienie kogoś, kto był jego
sojusznikiem, nie byłoby najlepszym posunięciem. Zwłaszcza zmuszony zostać w Mieście
Nocy potrzebował wsparcia ze strony Dworu, a jeśli do tego wszystkie w wieszcze
mógł doszukać się swego rodzaju pośrednika pomiędzy rodziną Eleny a sobą,
tym lepiej.
–
Spodziewałeś się tego? – usłyszał nieco zdławiony głos wampirzycy. Królowa
brzmiała na zamyśloną, ale przynajmniej próbowała zapanować nad emocjami, co
chcąc nie chcąc docenił. Lubił osoby, które w takich sytuacjach potrafiły
zachować się praktycznie; zwłaszcza od kogoś na jej pozycji miał prawo wymagać
chociażby odrobiny profesjonalizmu, cokolwiek miałoby to w ich przypadku
oznaczać. – Że ona… Sam wiesz – stwierdziła i to jak najbardziej
wystarczyło mu, żeby zrozumieć.
– Miałem ją
chronić, poza tym złożyłem przysięgę – oznajmił zdecydowanym tonem. – Wszyscy słyszeliście
moją rozmowę z Amelie. Wiem dokładnie tyle, co i wy, ale to…
– Powinnam
powiedzieć reszcie – stwierdziła, zwracając się nie tyle do demona, co raczej
do siebie samej.
Rafael
wzruszył ramionami, bynajmniej niezainteresowany tym z jej działań.
– Poniekąd
dlatego poprosiłem o spotkanie… Chociaż jestem zdziwiony, że przybyłaś o wschodzie,
kapłanko – dodał, obrzucając kobietę wymownym spojrzeniem.
Na sobie
miała długą do ziemi, czarną pelerynę, mającą chronić ją przed słońcem. Rafael
wiedział, że w ostatnim czasie wampiry znalazły sposób na to, żeby chociaż
odrobinę lepiej czuć się w świetle dnia – mógł przewidzieć, że Prime
prędzej czy później się tym zajmie – ale to wciąż nie było wystarczające,
zwłaszcza o tak wczesnej porze. Tak czy inaczej, ta kobieta zaczynała go
zadziwiać, wzbudzając w demonie szacunek niemniejszy, co i zazwyczaj
Amelie. Co więcej, nie sądził, by należała do osób strachliwych; gdyby tak
było, zdecydowanie nie zgodziłaby się na spotkanie albo przynajmniej przybyłaby
z jakąkolwiek obstawą.
Cóż, to mogłoby tłumaczyć wyjątkowo
uciążliwy charakter jej syna…, pomyślał mimochodem. Oczywiście nie
zamierzał poruszać tego tematu, woląc nie sprawdzać, co takiego wampirzyca
sądziła o tym, że na dobry początek przyłożył chłopakowi w twarz, gotów
przy pierwszej okazji posunąć się o wiele dalej.
– Myśl
sobie, co tylko chcesz, ale potrafię wywiązywać się ze swoich obowiązków – powiedziała
po dłuższej chwili wahania Isabeau. – Moja pozycja czasami… wymaga poświęceń –
dodała z rezerwą – poza tym…
– Poza tym
co? – zniecierpliwił się, mając wrażenie, że specjalnie próbowała go zwodzić.
– Jakbyś
chciał mnie zabić, raczej bym to zobaczyła. – Wzruszyła ramionami. – Nie wiem,
co tutaj się dzieje, ale zbyt wiele rzeczy składa się w całość, żebym tak
po prostu mogła ignorować. Możesz gardzić moją boginią i tym, że jej
służę… Nie obchodzi mnie to. I tak, wierzę w znamienitą większość
naszych historii.
Rafael
uniósł brwi, co najmniej zaskoczony słowami, które padły z jej ust. Bez
pośpiechu podszedł bliżej, wciąż uważnie ją obserwując i sprawdzając
reakcję na to, jak zamierzała zareagować na jego bliskość.
– Nikt
nigdy nie powiedział, że tacy jak ja nie szanują Selene. Wręcz przeciwnie: nie
tak dawno temu sam przed nią przysięgałem – oznajmił z naciskiem, po czym
wyminął kapłankę, by móc dotknąć chłodnej powierzchni katafalku.
Cokolwiek
sądziła o jego słowach Isabeau, najwyraźniej postanowiła zachować tę
kwestię dla siebie. Bezwiednie zacisnął dłonie w pięści, coraz bardziej
podenerwowany, tym bardziej, że ta kobieta pozostawała jedną z nielicznych,
która nie tylko mogła okazać się niebezpieczna, ale przede wszystkim wydawała
się cenić sobie skrytość. W efekcie nie miał pojęcia, czego tak naprawdę
powinien się po niej spodziewać, czego oczekiwać i co takiego w danej
chwili chodziło wampirzycy po głowie, a to… Cóż, zdecydowanie nie było
sytuacją sprzyjającą, przynajmniej z perspektywy już i tak
podminowanego Rafaela.
Wciąż o tym
myślał, kiedy wyraźniej niż wcześniej wyczuł, że coś jest nie tak. Wyprostował
się niczym struna, przesuwając bliżej kamienia i w zamyśleniu
przesuwając dłonią po jego powierzchni. To nie musiało nic znaczyć, tym
bardziej, że w świątyni od samego początku czuł się co najmniej niekomfortowo,
ale był gotów przysiąc, że tym razem chodziło o coś więcej. Wyraźnie to
wyczuwał – niczym zmianę w powietrzu, która czyniła je ciężkim i niemalże
przeszywającym. Nie był w stanie jednoznacznie tego opisać, ale gdyby miał
ograniczyć się do jednego słowa – jakiegokolwiek prostego określenia –
zdecydowałby się na… zło. Tak po
prostu. Mrok. Ciemność. Wszystko w jednym,
co rozpoznawał tym wyraźniej, skoro od tysiącleci stanowiły jego spuściznę.
Teraz były tutaj, a on mógł je rozpoznać, bardziej niż wcześniej świadom
tego, że w zniknięcie Eleny musiał zaingerować ktoś potężny – a więc
ktoś taki, jak jego ojciec.
– Bracie?!
Prawie nie
zwrócił uwagi na pojawienie się Miriam. Demonica dosłownie wpadła do
pomieszczenia, ignorując obecność Isabeau i prawie natychmiast dopadając
do miejsca, w którym stał. Ciemne włosy miała w nieładzie, a po
stanie ubrania poznał, że musiała ubierać się w pośpiechu, co mogło
oznaczać, że wyrwał ją prosto z łóżka. Kiedy mimochodem zmierzył siostrę
wzrokiem, przekonał się, że wyglądała dużo lepiej, już nie tak chorobliwie
blada i sprawiająca wrażenia kogoś, kto jest na dobrej drodze do tego,
żeby stracić przytomność.
Nie odezwał
się chociażby słowem, bardziej przejęty tym, co podsuwały mu wyostrzone zmysły.
Próbował zdać się na instynkt, to zresztą od zawsze wydawało się najbardziej
naturalnym, sensownym rozwiązaniem; czasami odpowiednio się koncentrując i choćby
tylko słuchając, można było dowiedzieć się wystarczająco wiele. Nauczył się
zwracać uwagę na takie szczegóły i zamierzał to wykorzystać, aż nazbyt
świadom tego, jak wiele mogło kosztować popełnienie błędu.
– Miriam… –
Bez zbędnych wyjaśnień chwycił siostrę za ramię, bezceremonialnie przyciągając
bliżej siebie. Drgnęła, co najmniej jakby próbował ją uderzyć, ale prawie
natychmiast zaczęła na powrót nad sobą panować. – Czujesz może to samo, co i ja?
– zapytał, a ona zamrugała nieco nieprzytomnie, zanim ostatecznie
skoncentrowała na nim wzrok.
– Co…?
Nie
dokończyła, najwyraźniej zaczynając pojmować o czym do niej mówił. Zauważył,
że jej oczy rozszerzyły się nieznacznie, zaraz też rozejrzała się po pomieszczeniu
wydając się czegoś szukać.
– Też go
czujesz – nie tyle zapyta, co po prostu stwierdził fakt.
Mira
wzdrygnęła się, po czym rzuciła mu wyraźnie zaniepokojone spojrzenie.
– Ale… –
Urwała, a on momentalnie zorientował się, że była coraz bardziej
niespokojna. – Rozmawiał z tobą? Jest zły czy…?
– Ojciec
nie przyszedł do żadnego z nas – uciął stanowczym tonem Rafael. – To… coś
innego. I mniej więcej tyle wiem na tę chwilę.
Miał mętlik
w głowie, a to zdecydowanie nie było mu na rękę. Nie wiedział, gdzie
tak naprawdę to wszystko zmierzało i to najbardziej go w całej tej
sytuacji niepokoiło. Nie był w stanie tego uporządkować i to pomimo
wskazówki, którą dostał od małej Prime – tekstu, który równie wiele tłumaczył,
co i sprawiał, że Rafa czuł się niemalże jak postawiony pod ścianą. Czuł,
że powinien rozumieć, a jednak…
– O czym
mówicie? – zapytała ostrym tonem Isabeau. – Ciemność nawiedziła świątynię? –
zapytała z niedowierzaniem.
– Może nie
osobiście, ale… – zaczął, nim jednak zdążył dodać cokolwiek więcej, wszystko
potoczyło się bardzo szybko.
Kapłanka
znalazła się na tyle blisko, by móc dotknąć kamiennego wzniesienia, na którym
nie tak dawno temu leżała Elena. To wystarczyło, żeby nagle wyprostowała się
niczym struna, niemalże zachłystując się powietrzem, choć to teoretycznie
powinno być jej zbędne. Tak czy inaczej, w jednej chwili stała, a w następnej
zachwiała się niebezpiecznie, nie lądując na ziemi tylko i wyłącznie
dzięki Rafaelowi, który instynktownie pochwycił ją za ramię. W pierwszym
odruchu po prostu stał, wpatrując się w wampirzycę i próbując
zrozumieć, co właściwie się z nią działo, póki nie przypomniał sobie o zdolnościach,
którymi dysponowała. Miał przed sobą wieszczkę, na dodatek blisko związaną ze
śmiercią i tym nadnaturalnym światem, o którym wspominał Claire. Co
więcej, bez wątpienia potrafiła go wyczuć, a skoro tak…
– Świetnie!
– jęknęła Miriam, potrząsając głową. Była podenerwowana, co zresztą wcale go
nie dziwiło. – Właśnie tego potrzebowaliśmy, żeby ktoś oskarżył nas o to,
że królowa…!
– Zamknij
się, Miriam! – wycedził przez zaciśnięte zęby, nawet na siostrę nie patrząc.
Rzuciła mu
pełne wahania spojrzenie, ale przynajmniej nie próbowała się spierać,
natychmiast decydując się go usłuchać. To wystarczy, żeby stracił jakiekolwiek
zainteresowanie demonicą, w zamian na powrót koncentrując wzrok na
utrzymującej pion wyłącznie dzięki jego uściskowi Beau, zamierzając przynajmniej
spróbować doprowadzić ją do porządku. W pierwszym odruchu zamierzał ułożyć
ją na katafalku, zwłaszcza jeśli zamierzała stracić przytomność, ale po chwili
wahania doszedł do wniosku, że to nie najlepszy pomysł – zwłaszcza jeśli to właśnie
kontakt z miejscem, gdzie nie tak dawno leżała Elena, wywołał w kapłance
aż tak gwałtowną reakcję.
Wciąż o tym
myślał, kiedy wampirzyca zaczerpnęła powietrza do płuc. Chwilę wcześniej
przelewała mu się w ramionach, wiotka i najwyraźniej nie do końca
świadoma tego, co działo się wokół niej – i to tylko po to, żeby w następnej
sekundzie zdołać stanąć o własnych siłach, wyprostować się i bezceremonialnie
zarzucić mu obie ręce na szyję. Mimowolnie spiął się, porażony bliskością
jakiejkolwiek obcej istoty, a już zwłaszcza kobiety, która zdecydowanie
nie była Eleną. Isabeau oddychała szybko i płytko, co samo w sobie
brzmiało co najmniej niepokojąco, chociaż to wydawało się niczym w porównaniu
z emocjami, które wzbudziła w nim, kiedy nagle otworzyła oczy.
Dosłownie poraził go odcień jej tęczówek – dotychczas niebieskich, teraz z kolei
tak jasnych, że przypominały srebro.
Cóż, o ile
Miriam przypadkiem nie trafiła w sedno, mógł chyba założyć, że kapłanka
jak najbardziej doświadczała kolejnego widzenia.
– Mów, co
takiego widzisz, wieszczko – wręcz rozkazał, siląc się na rzeczowy, opanowany
ton głosu.
Przez kilka
sekund nic się nie działo, a ona po prostu na niego patrzyła – blada jak
papier, drżąca i z tymi niezwykłymi, niepokojącymi oczami. W tamtej
chwili zwątpił w to, czy w ogóle była w stanie go usłyszeć, o wykonaniu
polecenia nie wspominając, więc tym bardziej poczuł się zaskoczony, kiedy
kobieta w końcu się odezwała, pośpiesznie wyrzucając z siebie kolejne
nieskładne słowa:
– Ja… Nie
wiem, gdzie jestem – oznajmiła i choć podobne pytanie mógłby usłyszeć,
gdyby miał do czynienia ze zdezorientowaną wampirzycą po omdleniu, po tonie bez
trudu stwierdził, że wciąż trwała w transie. – Jest… zimno. I ciemno…
Nawet bardzo – wyszeptała rozgorączkowanym tonem. – Ale to mi nie przeszkadza.
To dobrze, że nie ma światła.
Był w stanie
to zrozumieć, tym bardziej, że trzymał w ramionach kogoś, kto spalał się
na słońcu, ale również tym razem odniósł wrażenie, że chodzi o coś więcej.
Cokolwiek widziała kapłanka, prawie na pewno nie spoglądała na świat swoimi
oczami, a przynajmniej tak mu się wydawało. Nie miał pewności, skąd brała
się ta świadomość, ale mimo wszystko…
Isabeau jęknęła,
po czym z niepokojem rozejrzała się dookoła.
– Zostawiła
mnie… Jestem sama – poskarżyła się i w tamtej chwili zabrzmiała
niemalże na przerażoną. – Tyle gniewu… I… chyba się boję – dodała cicho, a jej
słowa zabrzmiały co najmniej pusto, jakby sama nie rozumiała ich znaczenia. –
Nie powinnam tego czuć, ale naprawdę… się boje… On mnie zabije. Skrzywdzi. –
Zesztywniała, po czym energicznie potrząsnęła głową. – Nie, nie… Nie rób tak,
bo to mnie boli! – wyrzuciła z siebie na wydechu.
A potem
znowu zaczęła się szarpać, usiłując odepchnąć jego ręce i jakkolwiek
oswobodzić się z podtrzymujących ją ramion. Instynktownie puścił ją,
pozwalając żeby w popłochu zaczęła się wycofywać, zachowując się przy tym
jak wystraszone dziecko albo pochwycone w klatkę dzikie zwierzę. Cokolwiek
chodziło jej w tamtej chwili po głowie, najwyraźniej wzbudzało
wystarczająco silny niepokój, by zaczęła obawiać się również jego.
– Co
właściwie…? – zaryzykował, próbując jakoś łagodnie zachęcić ją do tego, żeby
mówiła dalej, ale i tym razem nie pozwoliła mu dokończyć.
– Odsuń
się! – zażądała i w tamtej chwili zabrzmiało to niemalże jak szloch.
Wyraźnie widział, że zaczęła drżeć, najwyraźniej mając poważny problem z tym,
żeby utrzymać się w pionie. – Ja nie… Powiedziałam, że masz trzymać się na
dystans i… Nie, nie możesz! Dlaczego chcesz mnie skrzywdzić…? – jęknęła i tym
razem jej głos zabrzmiał o wiele mniej pewnie. Kiedy uniosła głowę,
spojrzenie swoich nieludzkich, srebrzystych oczu skoncentrowała bezpośrednio na
nim, zupełnie jakby to jego dotyczyła wizja, w której wciąż trwała. To nie
miało sensu, ale… – Przestań! Krzywdzisz mnie… Rafa… I to boli –
wyszeptała i być może mówiła coś jeszcze, ale już właściwie nie słuchał.
Nie, to
zdecydowanie nie było możliwe, a przynajmniej chciał w to wierzyć,
ale…
– Elena?
Chociaż
szept był tak cichy, to wystarczyło, żeby Isabeau go zrozumiała – i przez
chwilę w spojrzeniu pary wystraszonych oczu naprawdę był wstanie wyczytać
odpowiedź.
A potem
wizja dobiegła końca i wieszczka jednak straciła przytomność.
Och, jaki Rafa jest miły i delikatny dla siostry. To takie urocze <3 więc tak, Elena zmartwychwstała, ale jej nie ma, a Rafa nie wie, o co chodzi, ale tylko tyle, że ojca nie było? I cały misterny plan czytania jednego rozdziału...
OdpowiedzUsuń