Isabeau
♪ We Are The Fallen – „Bury Me Alive”
Wizje były dwie. Sama ta
świadomość wystarczyła, żeby Isabeau zamarła, co najmniej zaskoczona. Przez
cały ten czas wszyscy koncentrowali się na Elenie i próbie ochronienia
dziewczyny przed nieuniknionym. Sama w naturalny sposób skupiła się
właśnie na tym, przez nadmiar bodźców i ostatnich wydarzeń pamiętając
tylko to ze swoich widzeń, w którym cierpiała razem z młodą
Cullenówną.
Problem
polegał na tym, że kiedy w swoim najgorszym etapie przemieszczała się z miejsca
na miejsce, doświadczyła czegoś jeszcze – niemniej gwałtownego i bolesnego,
tyle że związanego bezpośrednio z nią. Kiedy w tamtej wizji błądziła w ciemnościach,
wcale nie była Eleną, tylko sobą – i wtedy również spotykało ją coś bardzo
niedobrego.
To było to
miejsce, z kolei ona…
Wychwyciła
ruch jakby na granicy świadomości. Coś błyskawicznie przemknęło gdzieś poza
zasięgiem jej wzroku, tak szybko, że nawet wyostrzone zmysły nie pozwoliły Beau
wychwycić zarysu sylwetki w mroku. Wiedziała jedynie, że w którymś
momencie intruz znalazł się przy niej, bezceremonialnie popychając zaskoczoną
wampirzycę na ścianę i przyciskając ją do niej wystarczająco mocno, by
doświadczenie okazało się co najmniej bolesne… A przynajmniej tak
pomyślała w pierwszej chwili, póki nie dotarło do niej, że coś jest nie
tak.
Ból
przybrał na sile, nie przypominając tego, co powinna poczuć, gdyby ktoś
próbował zmiażdżyć jej żebra. To było coś innego – oszałamiające palenie, które
z wolna przeszło we wrażenie przypalania żywym ogniem. Tak jak i całe
tygodnie wcześniej w swojej wizji, tak również teraz była gotowa przysiąc,
że coś za moment rozerwie ją od środka. Instynktownie wyrzuciła obie ręce przed
siebie, próbując odepchnąć od siebie intruza, ale ten musiał znajdować się o wiele
dalej niż przypuszczała, bo jej dłonie natrafiły na pustkę. Dopiero potem
wyczuła krawędź podłużnego, zimnego przedmiotu na wysokości klatki piersiowej –
czegoś, co ostatecznie zidentyfikowała jako floret albo coś równie praktycznego
w walce.
– Trzeba
było nie wracać – doszedł ją aż nadto znajomy głos, tym bardziej, że ten z powodzeniem
mógłby należeć … do niej samej. – Ale dobrze. Idź za bratem, co skarbie? –
usłyszała i wraz z tymi słowami ból wzmógł się, jednoznacznie uprzytomniając
Isabeau, że jak najbardziej została przebita na wylot.
Nie była
pewna w którym momencie tak naprawdę szok ustąpił miejsca narastającemu w niej
od dłuższego czasu gniewowi. Pierwszą myślą, która pomimo ogólnego oszołomienia
przyszła jej do głowy, było to, że jednak miała rację – i że ktoś z premedytacją
nieźle namieszał między nią a Dimitrem.
Drugą to,
że zamierzała dorwać tę szmatę i rozerwać ją na kawałeczki.
Cóż, a przynajmniej
zrobiłaby to, gdyby nie świadomość tego, że przynajmniej tymczasowo to ona
znajdowała się w kłopotach. Mocniej zacisnęła palce wokół przeszywającego
jej ciało ostrza, próbując je wyszarpnąć, ale zyskała tyle, że metal bardziej
stanowczo wgłębił się w przestrzeń pomiędzy żebrami. Jęknęła, chociaż
próbowała się powstrzymać, czując, że powoli traci kontrolę nad sytuacją i to
na dobra sprawę już przed tym, jak w ogóle zdążyła podjąć jakiekolwiek
działanie. Sama myśl o tym wystarczyła, żeby wpadła w gniew, już nie
widząc powodów, by dłużej się powstrzymywać albo zastanawiać nad tym, co i dlaczego
mogłaby zdziałać, gdyby moc wymknęła jej się spod kontroli.
Och,
chciała tego – i to niezależnie od możliwych konsekwencji, nawet gdyby w przypływie
emocji miała zrównać to miejsce z ziemią.
Wystarczyło
jedno uderzenie, chociaż nie sądziła, że będzie w stanie skoncentrować się
w stopniu wystarczającym, żeby w ogóle zdobyć się na atak. Aż
krzyknęła, kiedy energia przetoczyła się przez całe ciało, żeby w końcu
wyrwać się na zewnątrz – nieokiełzana, niebezpieczna i wystarczająco
silna, by odrzucić zagrażającego Beau intruza na kilka ładnych metrów. Wyraźnie
usłyszała huk, kiedy ciało uderzyło o jedną ze ścian korytarza; do płuc
natychmiast wdarły się nieprzyjemne odłamki tynku i pył, ale to nie wydało
się Isabeau przeszkodą, wręcz sprawiając, że wampirzycy udało się uśmiechnąć.
Tym razem już nie powstrzymało jej przed wyszarpnięciem zalegającego w jej
piersi metalu, co zresztą uczyniła, obojętna na ból i to, że dosłownie
chwiała się na nogach.
Skrzywiła się,
czując w ustach posmak krwi. Na ułamek sekundy zamknęła oczy, czując, że
zaczyna wirować jej w głowie i czekając aż niechciane objawy ustąpił.
Czuła, że rana powoli się zasklepia, co jednoznacznie uprzytomniło kapłance, że
już i tak miała szczęście, bo broń nie była srebrna. Gdyby sprawy miały
się inaczej, już dawno byłaby martwa, ale skoro jej przeciwniczka wykazała się
aż taką ignorancją…
– Ja i Aldero
spotkamy się kiedy indziej – rzuciła gniewnym tonem. Wspomnienie brata już
dawno przestało robić na niej wrażenie, a przynajmniej nie chciała
okazywać emocji przy kimś, komu tak bardzo zależało na tym, by ją zranić.
–
Zobaczymy.
Nie
sądziła, że Claudia pozbiera się aż tak szybko, przez co kolejny atak ją
zaskoczył – i to pomimo tego, że teoretycznie była na niego gotowa. Tym
razem kobieta po prostu się na nią rzuciła, powalając Beau na posadzkę. Na
ułamek sekundy pociemniało jej przed oczami, ale nie pozwoliła się oszołomić,
bez większego wysiłku przekręcając się w taki sposób, by w niezbyt
delikatny sposób zrzucić z siebie przeciwniczkę. Usłyszała ciche
przekleństwo, ale nie miała czasu, by się nad tym zastanowić, prawie
natychmiast zmuszona walczyć o zachowanie równowagi, kiedy chłodne palce
zacisnęły się wokół jej kostki, nie pozwalając wstać. Kolejny raz wylądowała na
ziemi, z trudem łapiąc oddech, chociaż ten był jej zbędny do tego, żeby
normalnie funkcjonować. Wciąż czuła palenie pomiędzy żebrami, co ją zaskoczyło,
bo zdążyła przywyknąć do tego, że wszystko to, co nie miało związku ze srebrem,
nie było w stanie zranić jej do tego stopnia, by regeneracja okazała się
niemożliwa.
Problem
polegał na tym, że tym razem miała do czynienia z kimś, kto od samego
początku nie zachowywał się normalnie. Nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić,
co było nie tak z Claudią, ale miała dość przesłanek, żeby ocenić, że
kobieta nie stanowiła przeciętnej przedstawicielki rasy nieśmiertelnych.
Po sytuacji
ze strzelnicy czy choćby pozornie nic nieznaczącym incydencie z koniem już
niczego nie mogła być pewna.
Ból dawał
się jej we znaki, ale nie na tyle, żeby zaczęła mieć problemy z ponownym
wykorzystaniem mocy. Nie zamierzała ograniczać daru, chociaż z doświadczenia
wiedziała, że nigdy nie należało uzależniać sukcesu i umiejętności
wyłącznie do telepatii. Musiała zachować czujność, ale to nie znaczyło, że nie
mogła trochę się wspomóc, zwłaszcza czując narastające z każdą kolejną
sekundą pragnienie, żeby roznieść swoją przeciwniczkę chociażby gołymi rękami,
gdyby okazało się to konieczne. Nie przypominała sobie, kiedy i w jakich
okolicznościach czuła aż tak silny gniew, popychana do przodu nie tylko
adrenaliną, ale przede wszystkim nienawiścią.
To było coś
więcej aniżeli uczucia, których doświadczyła w chwili załamania. Tym razem
nie czuła się po prostu rozżalona, a tym bardziej nie miała zamiaru
odcinać się od emocji, które ją wypełniały. Wręcz przeciwnie – była gotowa
przysiąc, że uczucia dodatkowo podsycały krążącą w jej ciele moc, tym
samym czyniąc telepatkę silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej. Chciała walczyć,
niezależnie od konsekwencji, swojej pozycji i tego, czy miało to
jakikolwiek sens. Co więcej, naprawdę marzyła o tym, żeby zabić – tak po prostu,
z premedytacją i zimną krwią. Śmierć nie była Beau obca, ale nigdy
nie czerpała z zabijania przyjemności, przynajmniej do tej pory.
Chyba
zaczynała rozumieć, dlaczego z chwilą w śmierci Eleny, pierwszą
reakcją Rafaela było ukrócenie kilku marnych, wampirów żywotów. Jeśli serafin
naprawdę kochał dziewczynę, a teraz mu ją odebrano…
Mogła tylko
zgadywać, jak wygląda, to jednak nie miało dla niej najmniejszego nawet
znaczenia. Była gotowa przysiąc, że jej oczy wręcz jarzą się w ciemnościach
za sprawą świadczących o gniewie, czerwonych błysków. Dłonie zacisnęła w pięści,
jedynie cudem będąc w stanie powstrzymać się przed połamaniem sobie palców
i utrzymaniem na wodzy wciąż wypełniającej ciało energii. Moc okazała się
do tego stopnia trudna do ujarzmienia, że kapłanka z zaskoczeniem
przekonała się, iż się świeci, otoczona pulsującą łagodnie, złocistą aurą.
Jasny blask choć na moment rozproszył dotychczas nieprzenikniony mrok
korytarza, pozwalając dostrzec więcej szczegółów. Przekonała się, że jej zmysły
już i tak zostały jeszcze bardziej wyostrzone, przez co odbieranie
poszczególnych bodźców stało się niemalże bolesnym, rozpraszającym zadaniem.
Skrzywiła się, przez ułamek sekundy mając ochotę się od tego odciąć, jednak
zanim podjęła jakąkolwiek decyzję, po raz pierwszy zobaczyła Claudię w całej
okazałości…
I chociaż
od samego początku podejrzewała, co takiego zobaczy, widok samej siebie i tak
skutecznie wytrącił ją z równowagi.
Wyglądały
tak samo – czuła to całą sobą, aż nazbyt świadoma, że Claudia nie tylko
zmieniła sylwetkę, rysy twarzy czy takie szczegóły, jak kolor oczu czy włosów, ale
również sposób w jaki funkcjonowało jej ciało. Nie miała pojęcia, jakim
cudem kobiecie udało się posunąć aż tak daleko, by w przypadku kogoś
takiego jak ona zdołać stworzyć iluzję bijącego serca czy rumieńców, ale to nie
miało znaczenia. Istotne pozostawało to, że właśnie miała przed sobą żywy dowód
na to, że sytuacja od samego początku była nienormalna – doskonale zaplanowane
oszustwo, któremu poddała się, tak po prostu usuwając się na bok. W tamtej
chwili poczuła się jak kompletna idiotka, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć
tego, jak mogła ot tak uwierzyć. Jak mogła odpuścić, zostawić wszystko to, co
budowali z Dimitrem przez te wszystkie lata, a potem…?
Zachwiała
się na nogach, mając wrażenie, że w ułamku sekundy uszła z niej cała
dotychczas odczuwana energia. Nerwowo potarła skronie, po czym nieznacznie
potrząsnęła głową, po cichu wciąż licząc na to, że coś pomyliła – cokolwiek
miałoby to oznaczać. Słodka bogini…,
pomyślała, ale nawet zwrócenie się do Selene nie pomogło, a Beau wciąż
czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła rozpaść się na kawałeczki.
Jakaś jej cząstka zdawała sobie sprawę z tego, że chodzi o coś więcej
– i że coś jest nie tak również teraz, tym bardziej, że niedorzecznym
wydało się, że spodziewająca się jej nadejścia Claudia mogłaby tak marnie
przygotować się do obrony. Skoro z jakiegoś powodu się tutaj znalazła, na
dodatek uzbrojona…
Coś było nie
tak. Coś, ale…
Cofnęła się
o krok, instynktownie przykładając dłoń do piersi. Być może to było tylko i wyłącznie
wrażeniem wywołanym przez szok oraz zmęczenie, ale była gotowa przysiąc, że ma
coraz większy problem z łapaniem oddechu. Gniew i adrenalina
sprawiały, że dość pewnie trzymała się na nogach, walcząc z odmawiającym
posłuszeństwa ciałem, ale to na dłuższą metę prowadziła donikąd. Zyskała trochę
czasu, zbytnio zdeterminowana, by tak po prostu odmówić sobie udziału w walce,
ale mimo wszystko…
Coś jest nie tak.
Claudia
wyprostowała się, podejrzanie spokojna i pewna każdego kolejnego ruchu.
Podeszła bliżej, jakby nie bojąc się tego, że ktokolwiek spróbuje ją
zaatakować, chociaż Isabeau miała na to wielką ochotę. Warknęła, po czym w ostrzegawczy
sposób odsłoniła kły, ale jej rekcja wywołała jedynie blady uśmiech na… cóż, aż
nazbyt znajomej twarzy.
Patrzenie
na kogoś, kto przez tyle czasu kradł życie, które tak naprawdę należało do
niej, było co najmniej przerażające.
– Wciąż
tego nie pojmuję… – Claudia zawahała się, po czym z zaciekawieniem
przekrzywiła głowę, jakby spojrzenie na przeciwniczkę pod innym kątem mogło pozwolić
na wyciągniecie dodatkowych wniosków. – Wiesz, znam Dimitra. Myśl sobie, co
tylko zechcesz, ale poznałam go na długo przed tobą, jako pierwsza… I hej,
poznałam się na nim! W końcu go przemieniłam, prawda? Wiedziałam, że sobie
poradzi, nawet kiedy mnie zabraknie, bo przecież nie mogłam przy nim zostać – powiedziała
w zamyśleniu. – Przez pewien czas naprawdę się kochaliśmy… Albo to on
kochał mnie, w gruncie rzeczy to nieważne. Doceniłam go wystarczająco,
żeby podarować mu nieśmiertelność. Taki prezent na pożegnanie… Znaczący gest, przynajmniej
jak na mnie.
Zrobiła
kolejny krok, obojętna na to, że Beau napięła mięśnie, gotowa rzucić się do
ataku – a przynajmniej próbowała, bo nagle przekonała się, że nawet na to
nie ma siły. Czuła się, jakby ktoś w kilka zaledwie sekund wyssał z niej
całą energię, przez co samu utrzymanie się w pionie zaczęło graniczyć z cudem,
wymagając o wiele więcej wysiłku, aniżeli mogłoby się wydawać. Zastygła w bezruchu,
oddychając niemalże spazmatycznie i próbując walczyć z samą sobą,
chociaż wielokrotnie wcześniej miała okazję przekonać się, że to nigdy nie
niosło ze sobą niczego dobrego.
Słodka bogini, co zrobiłaś? Jak…?
Nie miała
wątpliwości, że nawet gdyby pokusiła się o zadanie któregokolwiek z tych
pytań, nie miałaby co liczyć na otrzymanie jakichkolwiek zadawalających
odpowiedzi. Cóż, nie zamierzała sprawdzać, nie wyobrażając sobie tego, by mogła
się tak po prostu przed kobietą pogrążyć, ale…
– I właśnie
dlatego nie rozumiem, gdzie po mnie znalazło się miejsce dla ciebie – usłyszała
i w tamtej chwili aż się w niej zagotowało. – Widziałam jak się
przy nas zachowywałaś i wciąż mnie to bawiło. Z powodzeniem na
miejsce królowej ktoś mógł dać panienkę z jakiejś wiochy, która…
Osłabiona
czy nie, zaatakowała.
Po prostu
rzuciła się przed siebie, wysuwając kły i próbując raz jeszcze skumulować
moc – zbyt wolno, o czym przekonała się z chwilą, w której
ponownie wylądowała na posadzce. Nie miała nawet pewności, dlaczego upadła:
przez Claudię czy może jednak straciła równowagę, poddając się narastającej
słabości. Mocniej napięła mięśnie, próbując zmusić ciało do współpracy i jak
najszybciej się podnieść, ale powstrzymało ją silne, zdecydowane kopnięcie,
które wymierzyła jej w bok wampirzyca. Siła ciosu wystarczyła, żeby
wylądowała na plecach, pozbawiona tchu i oszołomiona bardziej niż
wcześniej; jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że właśnie dorobiła się
przynajmniej jednego złamanego żebra, ale nie zwróciła uwagi na ból, bardziej
przejęta słodkim uśmiechem, który dostrzegła na twarzy przeciwniczki. W tamtej
chwili tym bardziej zapragnęła wgryźć się jej w tętnicę, nawet jeśli z logicznego
punktu widzenia takie rozwiązanie zdawało się prowadzić donikąd.
– Więc jak
będzie? – zapytała ze spokojem Claudia. – Bo ja jednak obstawiałabym spotkanie z bratem…
Zauważ, że życzę ci dobrze – dodała, a Beau prychnęła, obojętna na to, że
przez wymuszony śmiech jedynie utrudniała sobie regenerację.
– Powiedziała
szmata do królowej… – Z wysiłkiem udało jej się uśmiechnąć. – Zabawne.
Jednak musiałaś udawać mnie, żeby mój mąż wziął cię do łóżka? – rzuciła, a przez
twarz Claudii przemknął cień. – Ach… Chyba, że nawet teraz nie chciał…
– Trudno
sypiać z kobietą, która na całe tygodnie go opuściła, wcześniej
bezpodstawnie oskarżając o zdradę.
To
zabolało, ale nie dała niczego po sobie poznać. Wiedziała, że wszystko zepsuła,
ale Claudia zdecydowanie nie była tą, która miała prawo ją rozliczać.
– Skoro
znasz Dimitra, to wiedz, że to nie ma znaczenia – powiedziała tak cicho, że
gdyby miała do czynienia z człowiekiem, kobieta najpewniej by jej nie
usłyszała. – A prawda jest taka, że mnie pragnął zawsze, niezależnie od
sytuacji…
– To
dobrze. – Claudia wydała z przeciągłe westchnienie. – Umieraj w tym
przekonaniu… I wiesz, chyba nawet jest mi szkoda – dodała po chwili
wahania. – Nigdy nie byłam kobietą, która pchałaby się żonatemu mężczyźnie do
łóżka. Ale czasami tak trzeba – powiedziała, przy końcu zwracając się bardziej
do siebie niż kogokolwiek innego, jednak na Beau nie zrobiło to najmniejszego
wrażenia.
Nie, nie
zamierzała zastanawiać się nad tym, co tak naprawdę musiało to oznaczać. Nie
chciała rozważać czy faktycznie był jakiś z góry narzucony plan, co
kierowało Claudią i jakie błędy sama popełniła, co ostatecznie
doprowadziło ją do tego miejsca. To już i tak zaszło za daleko, a jedynym,
czego tak naprawdę pragnęła, było doprowadzenie tego całego szaleństwa do końca.
Chciała ją
zabić.
Chciała
zobaczyć się z Dimitrem, przeprosić go, a potem…
Jej
przeciwniczka przemieściła się, materializując o wiele za blisko, by Beau
mogła poczuć się swobodnie. Jedno spojrzenie na twarz Claudii wystarczyło, żeby
wampirzyca zorientowała się, że to najpewniej koniec – tak po prostu, chociaż
nade wszystko chciała walczyć. Wciąż napinała mięśnie, próbując coś zdziałać,
ale to była jak próba siłowania się ze ścianą – najzwyczajniej w świecie
nie miało sensu. Czuła się taka zmęczona, tak bliska omdlenia i…
Sama nie
była pewna, co i dlaczego uległo zmianie. Być może wszystko wiązało się z energią,
którą oddała, kiedy próbowała się bronić. Nigdy nie doświadczyła słabości
porównywalnej do tej, którą musiał znosić jej brat, gdy w grę wchodziło
zużycie nadmiaru mocy, ale z drugiej strony… Czy to możliwe, żeby
zagalopowała się aż do tego stopnia? Gniew wydawał się naturalny, więc nawet
jeśli tak było, Isabeau nie potrafiła wyobrazić sobie doprowadzenia się do
takiego stanu tylko i wyłącznie przez to, że wykorzystywała telepatię. Nie
ona, nie w tej sytuacji i nie podczas walki z ta kobietą – a więc
kimś, kto zaczynał w równym stopniu ją przerażać, co i przez cały ten
czas doprowadzał do szału.
Wciąż o tym
myślała, jednocześnie próbując zapanować nad własnym ciałem i choć trochę
oczyścić umysł. Mogła spróbować wezwać pomoc, ale przecież wiedziała, że
rodzeństwo nie dotarłoby do niej w porę – nie, skoro zostawiła ich w Volterze,
jak skończona idiotka wypadając z sali bez chociażby słowa wyjaśnienia.
Miała jeszcze Lilly, ale ta również nie wchodziła w grę, zwłaszcza biorąc
pod uwagę zdolności Claudii. Isabeau czuła, że wampirzyca musiała jakoś się
zabezpieczyć, zresztą tak jak i całą Niebiańską Rezydencję. Kimkolwiek
była, potrafiła o wiele więcej, niż do tej pory raczyła okazywać, a skoro
tak…
Nie miała
pojęcia jakim cudem zdołała wychwycić ciche, aczkolwiek wyraźnie zmierzające ku
nim kroki. Claudia, która dotychczas nachylała się nad nią, wydając się nad
czymś intensywnie myśleć, nagle wyprostowała się niczym struna, na dłuższą
chwilę zamierzając w bezruchu. Isabeau sądziła, że wampirzyca przygotowuje
się do ataku, ale zmieniła z daniem z chwilą, w której pomimo
oszołomienia zdołała wychwycić aż nazbyt charakterystyczny, znajomy zapach.
Kiedy w ułamek
sekundy później pojawił się Dimitr, wszystko potoczyło się bardzo szybko.
– Kochanie!
– Claudia dosłownie rzuciła się szokowanemu wampirowi na szyję, nie dając
okazji na sensowne przeanalizowanie sytuacji. Isabeau widziała, że oczy króla
rozszerzyły się nieznacznie, kiedy zauważył nie tylko swoją „żonę”, ale również
ją. Zupełnie machinalnie przygarnął wtuloną w niego kobietę do siebie,
sprawiając wrażenie kogoś, kto sam nie jest pewien, co i dlaczego tak naprawdę
robi. – Ona… ona jest… Zaatakowała mnie! – oznajmiła rozgorączkowanym tonem. –
Nie wiem jakim cudem, ale…
– Na litość
bogini, Beau, o co chodzi? – przerwa jej spiętym tonem.
Jeszcze
kiedy mówił, ułożył obie dłonie na ramionach swoje stwórczyni, żeby móc ją od
siebie odsunąć. Co prawda wciąż obejmował Claudię ramieniem, tym samym
sprawiając, że Isabeau jeszcze intensywniej zapragnęła kogoś zabić, ale zdołała
jedynie wesprzeć się na rękach, z trudem siadając na ziemi. Wirowało jej w głowie,
ciało z kolei wydawało się ciążyć, uparcie ciągnąć ją w dół, ale nie
zamierzała pozwolić sobie na to, żeby zemdleć.
Nie teraz…
Nie, skoro
Dimitr znajdował się dosłownie na wyciągnięcie ręki, w milczeniu wodząc
wzorkiem to w stronę jednej, to znów drugiej z bliźniaczo wyglądających
kobiet. Zauważyła, że instynktownie bardziej stanowczo przygarnął do siebie
Claudię, jakby chciał ją osłonić i choć wiedziała, że to nic nie znaczy –
nie, biorąc pod uwagę to, że pozostawał cudownie nieświadomy – w tamtej
chwili poczuła się tak, jakby ktoś jednak pokusił się o przebicie jej
serca kołkiem.
– Dimitrze…
– wyszeptała zdławionym głosem.
Wampir się
zawahał.
Och, please. Beau nigdy nie wpadłaby roztrzęsiona w ramiona Dimitra, oczekując ochrony. Nieprzemyślany ruch, Claudio ;)
OdpowiedzUsuń