17 listopada 2016

Dziesięć

Isabeau
 We Are The Fallen – „Bury Me Alive”

Wizje były dwie. Sama ta świadomość wystarczyła, żeby Isabeau zamarła, co najmniej zaskoczona. Przez cały ten czas wszyscy koncentrowali się na Elenie i próbie ochronienia dziewczyny przed nieuniknionym. Sama w naturalny sposób skupiła się właśnie na tym, przez nadmiar bodźców i ostatnich wydarzeń pamiętając tylko to ze swoich widzeń, w którym cierpiała razem z młodą Cullenówną.
Problem polegał na tym, że kiedy w swoim najgorszym etapie przemieszczała się z miejsca na miejsce, doświadczyła czegoś jeszcze – niemniej gwałtownego i bolesnego, tyle że związanego bezpośrednio z nią. Kiedy w tamtej wizji błądziła w ciemnościach, wcale nie była Eleną, tylko sobą – i wtedy również spotykało ją coś bardzo niedobrego.
To było to miejsce, z kolei ona…
Wychwyciła ruch jakby na granicy świadomości. Coś błyskawicznie przemknęło gdzieś poza zasięgiem jej wzroku, tak szybko, że nawet wyostrzone zmysły nie pozwoliły Beau wychwycić zarysu sylwetki w mroku. Wiedziała jedynie, że w którymś momencie intruz znalazł się przy niej, bezceremonialnie popychając zaskoczoną wampirzycę na ścianę i przyciskając ją do niej wystarczająco mocno, by doświadczenie okazało się co najmniej bolesne… A przynajmniej tak pomyślała w pierwszej chwili, póki nie dotarło do niej, że coś jest nie tak.
Ból przybrał na sile, nie przypominając tego, co powinna poczuć, gdyby ktoś próbował zmiażdżyć jej żebra. To było coś innego – oszałamiające palenie, które z wolna przeszło we wrażenie przypalania żywym ogniem. Tak jak i całe tygodnie wcześniej w swojej wizji, tak również teraz była gotowa przysiąc, że coś za moment rozerwie ją od środka. Instynktownie wyrzuciła obie ręce przed siebie, próbując odepchnąć od siebie intruza, ale ten musiał znajdować się o wiele dalej niż przypuszczała, bo jej dłonie natrafiły na pustkę. Dopiero potem wyczuła krawędź podłużnego, zimnego przedmiotu na wysokości klatki piersiowej – czegoś, co ostatecznie zidentyfikowała jako floret albo coś równie praktycznego w walce.
– Trzeba było nie wracać – doszedł ją aż nadto znajomy głos, tym bardziej, że ten z powodzeniem mógłby należeć … do niej samej. – Ale dobrze. Idź za bratem, co skarbie? – usłyszała i wraz z tymi słowami ból wzmógł się, jednoznacznie uprzytomniając Isabeau, że jak najbardziej została przebita na wylot.
Nie była pewna w którym momencie tak naprawdę szok ustąpił miejsca narastającemu w niej od dłuższego czasu gniewowi. Pierwszą myślą, która pomimo ogólnego oszołomienia przyszła jej do głowy, było to, że jednak miała rację – i że ktoś z premedytacją nieźle namieszał między nią a Dimitrem.
Drugą to, że zamierzała dorwać tę szmatę i rozerwać ją na kawałeczki.
Cóż, a przynajmniej zrobiłaby to, gdyby nie świadomość tego, że przynajmniej tymczasowo to ona znajdowała się w kłopotach. Mocniej zacisnęła palce wokół przeszywającego jej ciało ostrza, próbując je wyszarpnąć, ale zyskała tyle, że metal bardziej stanowczo wgłębił się w przestrzeń pomiędzy żebrami. Jęknęła, chociaż próbowała się powstrzymać, czując, że powoli traci kontrolę nad sytuacją i to na dobra sprawę już przed tym, jak w ogóle zdążyła podjąć jakiekolwiek działanie. Sama myśl o tym wystarczyła, żeby wpadła w gniew, już nie widząc powodów, by dłużej się powstrzymywać albo zastanawiać nad tym, co i dlaczego mogłaby zdziałać, gdyby moc wymknęła jej się spod kontroli.
Och, chciała tego – i to niezależnie od możliwych konsekwencji, nawet gdyby w przypływie emocji miała zrównać to miejsce z ziemią.
Wystarczyło jedno uderzenie, chociaż nie sądziła, że będzie w stanie skoncentrować się w stopniu wystarczającym, żeby w ogóle zdobyć się na atak. Aż krzyknęła, kiedy energia przetoczyła się przez całe ciało, żeby w końcu wyrwać się na zewnątrz – nieokiełzana, niebezpieczna i wystarczająco silna, by odrzucić zagrażającego Beau intruza na kilka ładnych metrów. Wyraźnie usłyszała huk, kiedy ciało uderzyło o jedną ze ścian korytarza; do płuc natychmiast wdarły się nieprzyjemne odłamki tynku i pył, ale to nie wydało się Isabeau przeszkodą, wręcz sprawiając, że wampirzycy udało się uśmiechnąć. Tym razem już nie powstrzymało jej przed wyszarpnięciem zalegającego w jej piersi metalu, co zresztą uczyniła, obojętna na ból i to, że dosłownie chwiała się na nogach.
Skrzywiła się, czując w ustach posmak krwi. Na ułamek sekundy zamknęła oczy, czując, że zaczyna wirować jej w głowie i czekając aż niechciane objawy ustąpił. Czuła, że rana powoli się zasklepia, co jednoznacznie uprzytomniło kapłance, że już i tak miała szczęście, bo broń nie była srebrna. Gdyby sprawy miały się inaczej, już dawno byłaby martwa, ale skoro jej przeciwniczka wykazała się aż taką ignorancją…
– Ja i Aldero spotkamy się kiedy indziej – rzuciła gniewnym tonem. Wspomnienie brata już dawno przestało robić na niej wrażenie, a przynajmniej nie chciała okazywać emocji przy kimś, komu tak bardzo zależało na tym, by ją zranić.
– Zobaczymy.
Nie sądziła, że Claudia pozbiera się aż tak szybko, przez co kolejny atak ją zaskoczył – i to pomimo tego, że teoretycznie była na niego gotowa. Tym razem kobieta po prostu się na nią rzuciła, powalając Beau na posadzkę. Na ułamek sekundy pociemniało jej przed oczami, ale nie pozwoliła się oszołomić, bez większego wysiłku przekręcając się w taki sposób, by w niezbyt delikatny sposób zrzucić z siebie przeciwniczkę. Usłyszała ciche przekleństwo, ale nie miała czasu, by się nad tym zastanowić, prawie natychmiast zmuszona walczyć o zachowanie równowagi, kiedy chłodne palce zacisnęły się wokół jej kostki, nie pozwalając wstać. Kolejny raz wylądowała na ziemi, z trudem łapiąc oddech, chociaż ten był jej zbędny do tego, żeby normalnie funkcjonować. Wciąż czuła palenie pomiędzy żebrami, co ją zaskoczyło, bo zdążyła przywyknąć do tego, że wszystko to, co nie miało związku ze srebrem, nie było w stanie zranić jej do tego stopnia, by regeneracja okazała się niemożliwa.
Problem polegał na tym, że tym razem miała do czynienia z kimś, kto od samego początku nie zachowywał się normalnie. Nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, co było nie tak z Claudią, ale miała dość przesłanek, żeby ocenić, że kobieta nie stanowiła przeciętnej przedstawicielki rasy nieśmiertelnych.
Po sytuacji ze strzelnicy czy choćby pozornie nic nieznaczącym incydencie z koniem już niczego nie mogła być pewna.
Ból dawał się jej we znaki, ale nie na tyle, żeby zaczęła mieć problemy z ponownym wykorzystaniem mocy. Nie zamierzała ograniczać daru, chociaż z doświadczenia wiedziała, że nigdy nie należało uzależniać sukcesu i umiejętności wyłącznie do telepatii. Musiała zachować czujność, ale to nie znaczyło, że nie mogła trochę się wspomóc, zwłaszcza czując narastające z każdą kolejną sekundą pragnienie, żeby roznieść swoją przeciwniczkę chociażby gołymi rękami, gdyby okazało się to konieczne. Nie przypominała sobie, kiedy i w jakich okolicznościach czuła aż tak silny gniew, popychana do przodu nie tylko adrenaliną, ale przede wszystkim nienawiścią.
To było coś więcej aniżeli uczucia, których doświadczyła w chwili załamania. Tym razem nie czuła się po prostu rozżalona, a tym bardziej nie miała zamiaru odcinać się od emocji, które ją wypełniały. Wręcz przeciwnie – była gotowa przysiąc, że uczucia dodatkowo podsycały krążącą w jej ciele moc, tym samym czyniąc telepatkę silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej. Chciała walczyć, niezależnie od konsekwencji, swojej pozycji i tego, czy miało to jakikolwiek sens. Co więcej, naprawdę marzyła o tym, żeby zabić – tak po prostu, z premedytacją i zimną krwią. Śmierć nie była Beau obca, ale nigdy nie czerpała z zabijania przyjemności, przynajmniej do tej pory.
Chyba zaczynała rozumieć, dlaczego z chwilą w śmierci Eleny, pierwszą reakcją Rafaela było ukrócenie kilku marnych, wampirów żywotów. Jeśli serafin naprawdę kochał dziewczynę, a teraz mu ją odebrano…
Mogła tylko zgadywać, jak wygląda, to jednak nie miało dla niej najmniejszego nawet znaczenia. Była gotowa przysiąc, że jej oczy wręcz jarzą się w ciemnościach za sprawą świadczących o gniewie, czerwonych błysków. Dłonie zacisnęła w pięści, jedynie cudem będąc w stanie powstrzymać się przed połamaniem sobie palców i utrzymaniem na wodzy wciąż wypełniającej ciało energii. Moc okazała się do tego stopnia trudna do ujarzmienia, że kapłanka z zaskoczeniem przekonała się, iż się świeci, otoczona pulsującą łagodnie, złocistą aurą. Jasny blask choć na moment rozproszył dotychczas nieprzenikniony mrok korytarza, pozwalając dostrzec więcej szczegółów. Przekonała się, że jej zmysły już i tak zostały jeszcze bardziej wyostrzone, przez co odbieranie poszczególnych bodźców stało się niemalże bolesnym, rozpraszającym zadaniem. Skrzywiła się, przez ułamek sekundy mając ochotę się od tego odciąć, jednak zanim podjęła jakąkolwiek decyzję, po raz pierwszy zobaczyła Claudię w całej okazałości…
I chociaż od samego początku podejrzewała, co takiego zobaczy, widok samej siebie i tak skutecznie wytrącił ją z równowagi.
Wyglądały tak samo – czuła to całą sobą, aż nazbyt świadoma, że Claudia nie tylko zmieniła sylwetkę, rysy twarzy czy takie szczegóły, jak kolor oczu czy włosów, ale również sposób w jaki funkcjonowało jej ciało. Nie miała pojęcia, jakim cudem kobiecie udało się posunąć aż tak daleko, by w przypadku kogoś takiego jak ona zdołać stworzyć iluzję bijącego serca czy rumieńców, ale to nie miało znaczenia. Istotne pozostawało to, że właśnie miała przed sobą żywy dowód na to, że sytuacja od samego początku była nienormalna – doskonale zaplanowane oszustwo, któremu poddała się, tak po prostu usuwając się na bok. W tamtej chwili poczuła się jak kompletna idiotka, samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć tego, jak mogła ot tak uwierzyć. Jak mogła odpuścić, zostawić wszystko to, co budowali z Dimitrem przez te wszystkie lata, a potem…?
Zachwiała się na nogach, mając wrażenie, że w ułamku sekundy uszła z niej cała dotychczas odczuwana energia. Nerwowo potarła skronie, po czym nieznacznie potrząsnęła głową, po cichu wciąż licząc na to, że coś pomyliła – cokolwiek miałoby to oznaczać. Słodka bogini…, pomyślała, ale nawet zwrócenie się do Selene nie pomogło, a Beau wciąż czuła się tak, jakby w każdej chwili mogła rozpaść się na kawałeczki. Jakaś jej cząstka zdawała sobie sprawę z tego, że chodzi o coś więcej – i że coś jest nie tak również teraz, tym bardziej, że niedorzecznym wydało się, że spodziewająca się jej nadejścia Claudia mogłaby tak marnie przygotować się do obrony. Skoro z jakiegoś powodu się tutaj znalazła, na dodatek uzbrojona…
Coś było nie tak. Coś, ale…
Cofnęła się o krok, instynktownie przykładając dłoń do piersi. Być może to było tylko i wyłącznie wrażeniem wywołanym przez szok oraz zmęczenie, ale była gotowa przysiąc, że ma coraz większy problem z łapaniem oddechu. Gniew i adrenalina sprawiały, że dość pewnie trzymała się na nogach, walcząc z odmawiającym posłuszeństwa ciałem, ale to na dłuższą metę prowadziła donikąd. Zyskała trochę czasu, zbytnio zdeterminowana, by tak po prostu odmówić sobie udziału w walce, ale mimo wszystko…
Coś jest nie tak.
Claudia wyprostowała się, podejrzanie spokojna i pewna każdego kolejnego ruchu. Podeszła bliżej, jakby nie bojąc się tego, że ktokolwiek spróbuje ją zaatakować, chociaż Isabeau miała na to wielką ochotę. Warknęła, po czym w ostrzegawczy sposób odsłoniła kły, ale jej rekcja wywołała jedynie blady uśmiech na… cóż, aż nazbyt znajomej twarzy.
Patrzenie na kogoś, kto przez tyle czasu kradł życie, które tak naprawdę należało do niej, było co najmniej przerażające.
– Wciąż tego nie pojmuję… – Claudia zawahała się, po czym z zaciekawieniem przekrzywiła głowę, jakby spojrzenie na przeciwniczkę pod innym kątem mogło pozwolić na wyciągniecie dodatkowych wniosków. – Wiesz, znam Dimitra. Myśl sobie, co tylko zechcesz, ale poznałam go na długo przed tobą, jako pierwsza… I hej, poznałam się na nim! W końcu go przemieniłam, prawda? Wiedziałam, że sobie poradzi, nawet kiedy mnie zabraknie, bo przecież nie mogłam przy nim zostać – powiedziała w zamyśleniu. – Przez pewien czas naprawdę się kochaliśmy… Albo to on kochał mnie, w gruncie rzeczy to nieważne. Doceniłam go wystarczająco, żeby podarować mu nieśmiertelność. Taki prezent na pożegnanie… Znaczący gest, przynajmniej jak na mnie.
Zrobiła kolejny krok, obojętna na to, że Beau napięła mięśnie, gotowa rzucić się do ataku – a przynajmniej próbowała, bo nagle przekonała się, że nawet na to nie ma siły. Czuła się, jakby ktoś w kilka zaledwie sekund wyssał z niej całą energię, przez co samu utrzymanie się w pionie zaczęło graniczyć z cudem, wymagając o wiele więcej wysiłku, aniżeli mogłoby się wydawać. Zastygła w bezruchu, oddychając niemalże spazmatycznie i próbując walczyć z samą sobą, chociaż wielokrotnie wcześniej miała okazję przekonać się, że to nigdy nie niosło ze sobą niczego dobrego.
Słodka bogini, co zrobiłaś? Jak…?
Nie miała wątpliwości, że nawet gdyby pokusiła się o zadanie któregokolwiek z tych pytań, nie miałaby co liczyć na otrzymanie jakichkolwiek zadawalających odpowiedzi. Cóż, nie zamierzała sprawdzać, nie wyobrażając sobie tego, by mogła się tak po prostu przed kobietą pogrążyć, ale…
– I właśnie dlatego nie rozumiem, gdzie po mnie znalazło się miejsce dla ciebie – usłyszała i w tamtej chwili aż się w niej zagotowało. – Widziałam jak się przy nas zachowywałaś i wciąż mnie to bawiło. Z powodzeniem na miejsce królowej ktoś mógł dać panienkę z jakiejś wiochy, która…
Osłabiona czy nie, zaatakowała.
Po prostu rzuciła się przed siebie, wysuwając kły i próbując raz jeszcze skumulować moc – zbyt wolno, o czym przekonała się z chwilą, w której ponownie wylądowała na posadzce. Nie miała nawet pewności, dlaczego upadła: przez Claudię czy może jednak straciła równowagę, poddając się narastającej słabości. Mocniej napięła mięśnie, próbując zmusić ciało do współpracy i jak najszybciej się podnieść, ale powstrzymało ją silne, zdecydowane kopnięcie, które wymierzyła jej w bok wampirzyca. Siła ciosu wystarczyła, żeby wylądowała na plecach, pozbawiona tchu i oszołomiona bardziej niż wcześniej; jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że właśnie dorobiła się przynajmniej jednego złamanego żebra, ale nie zwróciła uwagi na ból, bardziej przejęta słodkim uśmiechem, który dostrzegła na twarzy przeciwniczki. W tamtej chwili tym bardziej zapragnęła wgryźć się jej w tętnicę, nawet jeśli z logicznego punktu widzenia takie rozwiązanie zdawało się prowadzić donikąd.
– Więc jak będzie? – zapytała ze spokojem Claudia. – Bo ja jednak obstawiałabym spotkanie z bratem… Zauważ, że życzę ci dobrze – dodała, a Beau prychnęła, obojętna na to, że przez wymuszony śmiech jedynie utrudniała sobie regenerację.
– Powiedziała szmata do królowej… – Z wysiłkiem udało jej się uśmiechnąć. – Zabawne. Jednak musiałaś udawać mnie, żeby mój mąż wziął cię do łóżka? – rzuciła, a przez twarz Claudii przemknął cień. – Ach… Chyba, że nawet teraz nie chciał…
– Trudno sypiać z kobietą, która na całe tygodnie go opuściła, wcześniej bezpodstawnie oskarżając o zdradę.
To zabolało, ale nie dała niczego po sobie poznać. Wiedziała, że wszystko zepsuła, ale Claudia zdecydowanie nie była tą, która miała prawo ją rozliczać.
– Skoro znasz Dimitra, to wiedz, że to nie ma znaczenia – powiedziała tak cicho, że gdyby miała do czynienia z człowiekiem, kobieta najpewniej by jej nie usłyszała. – A prawda jest taka, że mnie pragnął zawsze, niezależnie od sytuacji…
– To dobrze. – Claudia wydała z przeciągłe westchnienie. – Umieraj w tym przekonaniu… I wiesz, chyba nawet jest mi szkoda – dodała po chwili wahania. – Nigdy nie byłam kobietą, która pchałaby się żonatemu mężczyźnie do łóżka. Ale czasami tak trzeba – powiedziała, przy końcu zwracając się bardziej do siebie niż kogokolwiek innego, jednak na Beau nie zrobiło to najmniejszego wrażenia.
Nie, nie zamierzała zastanawiać się nad tym, co tak naprawdę musiało to oznaczać. Nie chciała rozważać czy faktycznie był jakiś z góry narzucony plan, co kierowało Claudią i jakie błędy sama popełniła, co ostatecznie doprowadziło ją do tego miejsca. To już i tak zaszło za daleko, a jedynym, czego tak naprawdę pragnęła, było doprowadzenie tego całego szaleństwa do końca.
Chciała ją zabić.
Chciała zobaczyć się z Dimitrem, przeprosić go, a potem…
Jej przeciwniczka przemieściła się, materializując o wiele za blisko, by Beau mogła poczuć się swobodnie. Jedno spojrzenie na twarz Claudii wystarczyło, żeby wampirzyca zorientowała się, że to najpewniej koniec – tak po prostu, chociaż nade wszystko chciała walczyć. Wciąż napinała mięśnie, próbując coś zdziałać, ale to była jak próba siłowania się ze ścianą – najzwyczajniej w świecie nie miało sensu. Czuła się taka zmęczona, tak bliska omdlenia i…
Sama nie była pewna, co i dlaczego uległo zmianie. Być może wszystko wiązało się z energią, którą oddała, kiedy próbowała się bronić. Nigdy nie doświadczyła słabości porównywalnej do tej, którą musiał znosić jej brat, gdy w grę wchodziło zużycie nadmiaru mocy, ale z drugiej strony… Czy to możliwe, żeby zagalopowała się aż do tego stopnia? Gniew wydawał się naturalny, więc nawet jeśli tak było, Isabeau nie potrafiła wyobrazić sobie doprowadzenia się do takiego stanu tylko i wyłącznie przez to, że wykorzystywała telepatię. Nie ona, nie w tej sytuacji i nie podczas walki z ta kobietą – a więc kimś, kto zaczynał w równym stopniu ją przerażać, co i przez cały ten czas doprowadzał do szału.
Wciąż o tym myślała, jednocześnie próbując zapanować nad własnym ciałem i choć trochę oczyścić umysł. Mogła spróbować wezwać pomoc, ale przecież wiedziała, że rodzeństwo nie dotarłoby do niej w porę – nie, skoro zostawiła ich w Volterze, jak skończona idiotka wypadając z sali bez chociażby słowa wyjaśnienia. Miała jeszcze Lilly, ale ta również nie wchodziła w grę, zwłaszcza biorąc pod uwagę zdolności Claudii. Isabeau czuła, że wampirzyca musiała jakoś się zabezpieczyć, zresztą tak jak i całą Niebiańską Rezydencję. Kimkolwiek była, potrafiła o wiele więcej, niż do tej pory raczyła okazywać, a skoro tak…
Nie miała pojęcia jakim cudem zdołała wychwycić ciche, aczkolwiek wyraźnie zmierzające ku nim kroki. Claudia, która dotychczas nachylała się nad nią, wydając się nad czymś intensywnie myśleć, nagle wyprostowała się niczym struna, na dłuższą chwilę zamierzając w bezruchu. Isabeau sądziła, że wampirzyca przygotowuje się do ataku, ale zmieniła z daniem z chwilą, w której pomimo oszołomienia zdołała wychwycić aż nazbyt charakterystyczny, znajomy zapach.
Kiedy w ułamek sekundy później pojawił się Dimitr, wszystko potoczyło się bardzo szybko.
– Kochanie! – Claudia dosłownie rzuciła się szokowanemu wampirowi na szyję, nie dając okazji na sensowne przeanalizowanie sytuacji. Isabeau widziała, że oczy króla rozszerzyły się nieznacznie, kiedy zauważył nie tylko swoją „żonę”, ale również ją. Zupełnie machinalnie przygarnął wtuloną w niego kobietę do siebie, sprawiając wrażenie kogoś, kto sam nie jest pewien, co i dlaczego tak naprawdę robi. – Ona… ona jest… Zaatakowała mnie! – oznajmiła rozgorączkowanym tonem. – Nie wiem jakim cudem, ale…
– Na litość bogini, Beau, o co chodzi? – przerwa jej spiętym tonem.
Jeszcze kiedy mówił, ułożył obie dłonie na ramionach swoje stwórczyni, żeby móc ją od siebie odsunąć. Co prawda wciąż obejmował Claudię ramieniem, tym samym sprawiając, że Isabeau jeszcze intensywniej zapragnęła kogoś zabić, ale zdołała jedynie wesprzeć się na rękach, z trudem siadając na ziemi. Wirowało jej w głowie, ciało z kolei wydawało się ciążyć, uparcie ciągnąć ją w dół, ale nie zamierzała pozwolić sobie na to, żeby zemdleć.
Nie teraz…
Nie, skoro Dimitr znajdował się dosłownie na wyciągnięcie ręki, w milczeniu wodząc wzorkiem to w stronę jednej, to znów drugiej z bliźniaczo wyglądających kobiet. Zauważyła, że instynktownie bardziej stanowczo przygarnął do siebie Claudię, jakby chciał ją osłonić i choć wiedziała, że to nic nie znaczy – nie, biorąc pod uwagę to, że pozostawał cudownie nieświadomy – w tamtej chwili poczuła się tak, jakby ktoś jednak pokusił się o przebicie jej serca kołkiem.
– Dimitrze… – wyszeptała zdławionym głosem.
Wampir się zawahał.

1 komentarz:

  1. Och, please. Beau nigdy nie wpadłaby roztrzęsiona w ramiona Dimitra, oczekując ochrony. Nieprzemyślany ruch, Claudio ;)

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa