21 listopada 2016

Czternaście

Rafael
Sytuacja była… trudna. I to najdelikatniej rzecz ujmując, chociaż to również nie oddawało pełni szaleństwa, w którym wszyscy trwali. Sam nie był pewien, jakim cudem udawało mu się trzymać nerwy na wodzy, ale wolał się nad tym nie zastanawiać, w zamian niezmiennie koncentrując się na Elenie. To pomagało, chociaż zarazem szlag trafiał go, kiedy chcąc nie chcąc przypominał sobie wydarzenia z Volterry. Sam widok dziewczyny również nie był aż tak kojący, jak mógłby tego oczekiwać i to pomimo tego, że wszystko w Rafaelu aż rwało się do tego, żeby trwać w świątyni i nie opuszczać dziewczyny choćby na krok. Gdyby nie to, że w ten sposób nie miałby możliwości, żeby jej pomóc, pewnie już dawno by się na to zdecydował, czekając na…
Cóż, cud najpewniej, bo trudno było inaczej nazwać to, czego wszyscy oczekiwali – a przynajmniej w co on sam wierzył, próbując wywiązać się ze złożonych Amelie i samej Elenie obietnic.
Problem polegał na tym, że tak naprawdę nie miał pojęcia, w jaki sposób powinien się do tego zabrać. Mógł przewidzieć, że cała ta pomoc tej z członkiń kwartetu, ograniczy się do kilku lakonicznych wskazówek, które na dobrą sprawę w niczym nie pomagały. Wszystko zależało od niego, dokładnie tak, jak przewidywał od samego początku, choć wtedy nie wziął pod uwagę komplikacji, jaką mogłaby się okazać rodzina dziewczyny. Nie sądził, że którekolwiek z nich go zaakceptuje i w gruncie rzeczy tego nie chciał, oczekując tylko i wyłącznie tego, żeby nie wchodzili mu w drogę. Gdyby od niego wszystko zależało, wtedy bez chwili wahania zabrałby Elenę gdzieś, gdzie byłaby bezpieczna do czasu znalezienia rozwiązania, ale z drugiej strony… co by mu to dało?
Chyba jedyną osobą, która tak naprawdę akceptowała jego udział w tym wszystkim, była matka dziewczyny. Początkowo wprawiło go to w konsternację, ale z czasem doszedł do wniosku, że przez Esme przemawiała czysta desperacja; nie wątpił, że byłaby gotowa oddać wszystko, byleby odzyskać córkę, a on niejako potwierdził, że zamierza sprowadzić dziewczynę z powrotem. Miał wrażenie, że tylko przez wzgląd na matkę Eleny nikt jeszcze nie próbował się go pozbyć, co w pewnym sensie wydało się Rafaelowi pocieszające. Przynajmniej nie tracił czasu na bezsensowną walkę, nie wspominając o tym, że jego żona nie byłaby szczególnie zadowolona, gdyby po przebudzeniu przekonała się, że musiał co najmniej uszkodzić któreś z jej bliskich. Zwłaszcza Aldero znajdował się na jego czarnej liście, z czego zresztą musiał zdawać sobie sprawę, bowiem – mniej lub bardziej świadomie – najzwyczajniej w świecie demona unikał, co jak najbardziej było serafinowi na rękę. Pozabijać się mogli przy innej okazji, tym bardziej, że wielką szkodą byłoby zmarnować wszystkie kwiaty i świece, które aktualnie zdobiły świątynię, otaczając Elenę. Skoro już istniała alternatywa jakiegoś pogrzebu, on bardzo szybko mógł zapewnić im odpowiedniego denata.
Właściwie sam nie był pewien, dlaczego pierwszym miejscem, które przyszło wszystkim do głowy, kiedy w grę wchodziło opuszczenie Volterry, było Miasto Nocy. Rafael znał zwyczaje, które obowiązywały w przypadku czyjejkolwiek śmierci – wspomniane przez Amelie siedem dni czuwania i przygotowania do pogrzebu. Nie wyobrażał sobie całej tej procedury, bo z jego perspektywy to było tak, jakby od razu spisać dziewczynę na straty, ale z drugiej strony… Być może to było jakieś rozwiązanie – sposób, żeby należycie poprowadzić jej duszę, o ile te brednie o krążeniu po śmierci miały w sobie ziarenko prawdy. Co więcej, nawet gdyby chciał zaprotestować, rodzina dziewczyny wydawała się wiedzieć swoje, a Rafael wolał względnie spokojnie trzymać się przy Elenie, aniżeli walczyć z kimkolwiek o dostęp do dziewczyny. Nie przywykł ulegać, ale kiedy chodziło o dobór priorytetów, potrafił się na to zdobyć. Tak było w tym wypadku, zwłaszcza gdy przypomniał sobie, że w podziemiach świątyni znajdowała się należąca do kapłanek biblioteka. Dostęp do starych pism mógł okazać się zbawienny, a demon mimowolnie zaczął zastanawiać się nad tym, czy przypadkiem nie o to chodziło Amelie. Nawet jeśli się mylił, same wzmianki o starych wierzeniach oraz Świetle i Ciemności – przepowiedni, która wiązała się z Isobel, jej powrotem i ponownym upadkiem – wydawała się co najmniej warta sprawdzenia.
Najbardziej w tym wszystkim drażniło go to, jak była traktowana Elena. Widok bladej jak papier, przypominającej porcelanową laleczkę dziewczyny, leżącej na zimnym, marmurowym katafalku i ze wszystkich stron otoczonej kwiatami oraz świecami, niezmiennie go irytował. Miał wręcz wrażenie, że dostanie szału, kiedy przekonał się, że ktoś – najpewniej przybrane siostry pół-wampirzycy – przebrał ją w sukienkę z jakiegoś śliskiego, czarnego materiału. Kiedy do tego wszystkiego zauważył lakier na włosach i zdecydowanie zbyt wyrazisty makijaż, jakby Elena w ogóle potrzebowała czegoś takiego, żeby wyglądać lepiej… Och, zdenerwował się – i to najdelikatniej rzecz ujmując, nie tylko dlatego, że to wyglądało tak, jakby ktoś już teraz przygotowywał ją do pogrzebu. Nie interesowało go, co takiego rodzina dziewczyny myślała o ostatnich wydarzeniach, jak sobie z tym wszystkim radzili i czy chcieli dla jego żony dobrze. To nie była lalka, którą można było dowolnie przebierać, jakby nie miała niczego do powiedzenia. Nie jego obowiązkiem również było dbać o to, żeby ktokolwiek uwierzył w powodzenie jego zamiarów – to, że nie wszystko stracone i nadal mogli ją odzyskać. Nie zamierzał tego tolerować, nie po raz pierwszy mając problem z tym, żeby zrozumieć, gdzie tak naprawdę zmierzał ówczesny świat, z takim uporem zacierając naturalność. Jego Elena taka nie była – i tego zamierzał się trzymać.
Cóż, jego wybuch nie został entuzjastycznie przyjęty, przynajmniej początkowo. Nie miał pojęcia, czego tak naprawdę się spodziewali – tego, że będzie siedział cicho i udawał, że nie istnieje, tak naprawdę zgrywając się przez cały ten czas, kiedy powtarzał, że Elena należy do niego – ale to również nie miało dla niego znaczenia. Tym większym zaskoczeniem po raz kolejny była dla niego Esme, która jako jedyna nie spoglądała na niego jak na intruza, który próbował wnikać w sprawy, które go nie dotyczyły, choć nie miał pewności, czy wsparcie rozchwianej emocjonalnej teściowej, to jakikolwiek powód do radości.
Inną kwestią pozostawało samo przeszukiwanie biblioteki, wyglądające raczej jak wzajemna rywalizacja, aniżeli próba współpracy. Głównie oddelegowywał do tego Miriam, nie mając cierpliwości do przesiadywania w małym pomieszczeniu z osobami, które do tego stopnia działały mu na nerwy. To wyglądało tak, że każde z nich robiło swoje – przerzucali książki, każdy sam dla siebie, a Rafa nie miał wątpliwości, że nawet gdyby trafili na coś praktycznego, pewnie by ich nie poinformowali. Możliwe, że wyciągał zbyt pochopne wnioski i się mylił, ale sądząc po wyraźnej niechęci, którą on i Mira czuli niemalże na każdym kroku…
Nie miał pewności, jaką on sam odgrywał w tym wszystkim rolę. Większość czasu wolał spędzać samotnie, trzymając się z daleka od niechcianego towarzystwa, tym bardziej, że podejrzewał, jakie emocje wzbudziłby w niczego nieświadomych mieszkańcach, gdyby zaczął krążyć nad miastem. Lepiej było zachować swoją obecność w tajemnicy, choć to brzmiało w dość naciągany sposób, biorąc pod uwagę, że zarówno Cullenowie, jak i Licavoli oraz sam Dwór wiedzieli, że znajdował się w Mieście Nocy. Tak czy inaczej, był już przyzwyczajony do nie wrzucania się innym w oczy, z kolei wolne chwile spędza na… szukaniu jej. Och, tak, tego nie dało się inaczej nazwać – krążył i albo nasłuchiwał jakichkolwiek oznak tego, że sama Ciemność ma do niego o ostatnie wydarzenia pretensje, albo naiwnie licząc na znak od samej Eleny. Oczekiwał… czegokolwiek, bo jeśli faktycznie gdzieś przy nim była, zagubiona i rozbita po śmierci…
Najgorsze w tym wszystkim było to, że z łatwością dałoby się to sprawdzić. Dowiedział się, że córka Licavolich mogła być odpowiedzią na wszystkie dręczące go pytania – dziecko, które jego rodzeństwo z takim uporem chroniło, kiedy matka jeszcze nosiła Jocelyne pod sercem. Mała nekromantka, która była w stanie zobaczyć umarłych, a więc samą Elenę, a jednak jej rodzice chyba pewniej dopuściliby się mordu, aniżeli pozwolili wciągnąć córkę w całe to szaleństwo.
Cholera, chwilami miał ochotę osobiście wparować do domu Licavolich i choćby na siłę postawić na swoim, ale…
Okolice klifu były spokojne, zresztą tak jak i zwykle. Słyszał łagodny szum wody, ale ten nie wydawał się Rafaelowi w nawet najmniejszym stopniu kojący. Z powątpiewaniem spojrzał w dół, chwilę wodząc wzrokiem po wierzchołkach otaczających świątynię drzew, zanim ostatecznie zdecydował się obniżyć lot, by wkrótce po tym z lekkością wylądować na ziemi. Odzwyczaił się od chowania skrzydeł, zresztą udawanie człowieka niezmiennie doprowadzało go do szału, dlatego jak gdyby nigdy nic złożył je na plecach, zanim z wolna ruszył ku górującemu nad okolicą budynku. Chociaż na ziemi zalegał śnieg, a znamienita większość roślin trwała w uśpieniu, powietrze okazało się słodkie i ciężkie z winy mdlących wręcz kadzidełek i zgromadzonych przez kapłanki kwiatów, które jak zwykle wypełniały świątynie.
Już przy wejściu zauważył znajomy pomnik Selene, ustawionej w jakiejś wymyślnej, niemalże dramatycznej pozie i w nieco nostalgiczny sposób spoglądającej ku klifowi. Zawahał się, przez dłuższą chwilę z powątpiewaniem przypatrując się wyżłobionym w kamieniu rysom twarzy bogini – czy też raczej jej wyobrażeniu, bo kto tak naprawdę widział jak wyglądała? Inną kwestią pozostawało to, czy w ogóle istniała, chociaż co do tego Rafa nie miał akurat żadnych wątpliwości. Kiedy było się synem samej Ciemności, podważenie istnienia jakiegokolwiek bóstwa byłoby oznaką największej ignorancji.
Było w tym miejscu i tej postaci coś, co niezmiennie wzbudzało w nim wątpliwości. Czuł się dziwnie spięty, gotów się wycofać, chociaż powoli zaczynał przywykać do takiego stanu rzeczy. Ciągłe napięcie nie było niczym nowym, pomimo tego, że stopniowo zaczynało go drażnić. Już i tak wystarczającym wyzwaniem było przebywanie pod ziemią – z daleka od nieba, które tak wiele dla niego znaczyło, będąc niczym gwarancja upragnionego bezpieczeństwa. To stanowiło kolejny powód, dla którego nie uważał świątyni za najlepsze miejsce na przeniesienie Eleny, ale mimo wszystko przez wzgląd na dziewczynę był w stanie przymknąć na to oko.
Wbrew wszystkiemu, czego można by się w przypadku demona spodziewać, nic nie powstrzymało go przed wejściem do poświęconego bogini budynku. Kochająca matka, otwarta na wszystkie swoje dzieci, pomyślał z przekąsem, ledwo powstrzymując się przed wywróceniem oczami. Skoro była taka cudowna, dlaczego do tej pory nie pozwoliła mu odzyskać Eleny? Ba! Dlaczego w ogóle mu ją odebrała, nie wspominając o łasce, jaką musiała udzielić Isobel, skoro królowa do tej pory mogła cieszyć się tak potężnymi mocami? Czy dobra bogini, która dbała o dobro tych, których nazywała swoimi dziećmi, nie powinna ukarać tych, którzy się od niej odwracali? Jeśli nie śmiercią, to czy przypadkiem odebraniem mocy, która…?
Przestał o tym myśleć, niespokojnie rozglądając się po głównym przedsionku i z premedytacją omijając tę część nawy, która kryła przejście do tego z pomieszczeń, w którym znajdowała się Elena. Wiedział, że gdyby tam poszedł, wtedy wszystko inne przestałoby mieć znaczenie, a przecież na to nie mógł sobie pozwolić, przynajmniej na razie. Nie żeby liczył na cuda, jeśli chodziło o poszukiwania, ale chciał przynajmniej sprawdzić, jak radziła sobie Miriam. Przebywanie przy siostrze wciąż było trudne, ale już nie czuł potrzeby, żeby rozerwać ją na kawałeczki, co samo w sobie wydawało się postępem. Nie żeby od razu zamierzał zapomnieć, kto tak naprawdę przyprowadził Elenę do tego miejsca, ale mimo wszystko… Och, w zasadzie nie miał pewności, co takiego czuł! Zanim poznał ludzkie emocje, postępowanie przychodziło mu z łatwością – a za coś takiego, Mira najpewniej już dawno byłaby martwa.
Tym razem po zejściu do biblioteki (usiłował ignorować niemalże klaustrofobiczne uczucie tego, że właśnie został pogrzebany żywcem), prócz siostry zastał tę działającą mu na nerwy, jasnowłosą wampirzycę z mężem-osiłkiem – Rosalie i Emmett’a, o ile pamięć go nie myliła. Nawet na żadne z nich nie spojrzał, choć wiedział, że oboje jak na zawołanie się spięli, wbijając w niego wzrok. Bez słowa przeszedł przez pomieszczenie, demonstracyjnie omijając oboje łukiem na tyle szerokim, na ile pozwalała na to powierzchnia niewielkiej biblioteki, by jak najszybciej dostać się do Miriam. Skuliła się w kącie, częściowo zasłonięta przez nadmiar ksiąg i pergaminów, które wybrała sobie do przejrzenia. Na kolanach rozłożyła jeden z opasłych tomów, w milczeniu wpatrując się w aktualnie otwartą stronę, ale Rafa jakoś nie miał wątpliwości co do tego, że nie czytała – przynajmniej do momentu, w którym z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że ją obserwował.
Wyglądała… No cóż, źle. Widział to wyraźniej od chwili, w której opuścili Volterrę, a w zasadzie już wcześniej, chociaż pod wpływem wywołanych śmiercią Eleny emocji, nie przejął się aż do tego stopnia, że jego siostra mogłaby być ranna. Podejrzewał, że Hunter zaatakował ją srebrem, bo inaczej już dawno doszłaby do siebie, a nie wyglądała jak siódme nieszczęście. Zwłaszcza w półmroku skóra demonicy wydawała się blada, a ona sama wyraźnie zmęczona, co w przypadku kogoś takiego jak ona stanowiło prawdziwą rzadkość. I, cholera, choć nadal był na nią zły, a jej samopoczucie zazwyczaj go nie interesowało, im więcej razy widział ją w takim stanie, tym częściej zdarzało mu się martwić.
– Rafa… – mruknęła zaskoczona, unosząc głowę znad książki.
Obrzucił ją wymownym spojrzeniem, po czym przykucnął obok, zaciskając dłoń na jej ramieniu. Wyczuł, że drgnęła i wyprostowała się niczym struna, ale tym razem oznaka strachu czy uległości ze strony kobiety nie przyniosła mu satysfakcji.
– Znalazłaś coś? – zapytał z powątpiewaniem, kiwając głową ku przeglądanym przez nią pismom.
– Nie – przyznała niechętnie, być może obawiając się tego, że za którymś razem za taką odpowiedź zostanie ukarana. W tamtej chwili przez moment miał wielką ochotę wywrócić oczami. – Ale coś nie daje mi spokoju. Ten ustęp…
Uniosła książkę, niemalże podtykając mu ją pod nos. Choć miał wątpliwości, czy przypadkiem nie tracą czasu, przesunął wzrokiem po tekście, od razu orientując się, który fragment miała na myśli Miriam, tym bardziej, że znał go na pamięć – zresztą tak jak i całą przepowiednię, traktującą o powrocie nowych wampirów, demonów i samej Isobel.
A później już tylko jej potęga, kiedy porządek rzeczy zostanie przywrócony – tak długo, aż znów nie pojawi się Światłość…
Zacisnął usta, po czym ponownie spojrzał na siostrę.
– To już wiem. Amelie o tym wspominała – przypomniał chłodno. – Jak to ma nam twoim zdaniem pomóc?
– Nie mam pojęcia! – obruszyła się. Zaraz po tym jęknęła i rzuciła mu udręczone spojrzenie. – Rafa, na wrota piekielne, ja się staram. Próbuję coś wymyślić, choćby zrozumieć, ale…
– Słabo ci to idzie – zarzucił.
Gdyby sytuacja była inna, pewnie by mu odpyskowała – zasadniczo mogłaby sobie na to pozwolić, bo była jedną z nielicznych osób, które znosił w stopniu wystarczającym, by akceptować złośliwości. Tak przynajmniej bywało do czasu, póki nie wytrąciła go z równowagi, bowiem nawet Mira znała granice – te z kolei przez ostatnie dni były aż nazbyt cienkie.
Milczenie zaczęło się przeciągać, ale właściwie nie zwrócił na to uwagi. Raz jeszcze przeczytał dręczącą jego siostrę linijkę, przyłapując się na tym, że jemu również to porównanie nie dawało spokoju, tym bardziej, że w przypadku zachowania Isobel wydawało się mieć aż nazbyt dużo sensu. Czy o to w tym wszystkim chodziło? Królowa uznała Elenę za przewidziane wieki temu Światło i dlatego kazała ją zamordować? Z kolei jego ojciec…
Jakie to ma teraz znaczenie?, warknął na siebie w duchu. Bezwiednie wzmógł uścisk na ramieniu siostry, orientując się, co takiego robi, dopiero kiedy kobieta drgnęła i jęknęła cicho. Natychmiast się odsunął, podrywając na równe nogi i spoglądając na nią z góry w nieco roztargniony sposób. Znów uderzyła go jej bladość, był zresztą gotów przyznać, że Miriam była o wiele cieplejsza niż do tej pory, cokolwiek miałoby to oznaczać.
– Ile już tutaj siedzisz? – zapytał jakby od niechcenia.
Spojrzała na niego zaskoczona, ale ostatecznie nie skomentowała pytania, które jej zadał. Cokolwiek sobie myślała, najwyraźniej zdecydowała się zostawić to dla siebie, co przyjął z ulgą, bo nie miał ochoty na jakiekolwiek zbędne dyskusje.
– Nie wiem… Dobę? – Wzruszyła ramionami. – Może więcej. Jestem tutaj, dokładnie jak mi rozkazałeś – dodała z powagą.
– Ach, tak… To dobrze – stwierdził w zamyśleniu. Starała się, cokolwiek w tamtej chwili nią kierowało. W zasadzie było mu wszystko jedno, czy robiła to z poczucia winy, czy może po to, żeby zachować życie. – W takim razie uznajmy, że wystarczy, przynajmniej na dzisiaj.
Mira się zawahała.
– Co takiego? Rafa…
Puścił jej pytanie mimo uszu, nie zamierzając rozwodzić się nad swoimi intencjami. Nie miał już za złe nawet tego, że znowu zwracała się do niego skrótem, mimo wszystko odrobinę rozluźniona, nawet jeśli wciąż liczyła się z tym, że mogłaby go zdenerwować.
– Masz problemy ze słuchem? – obruszył się. – Nieważne. Odpocznij i znajdź sobie kogoś, kim będziesz mogła się pożywić. W takim stanie mi się nie przydasz – ocenił, chociaż podświadomie czuł, że Mira może potrzebować czegoś więcej.
Otworzyła i zaraz zamknęła usta, darując sobie jakikolwiek komentarz. Natychmiast usłuchała, podnosząc się z trudem i zataczając na ścianę, aż musiał przytrzymać ją za łokieć, żeby nie potrąciła jednego z zastawionych regałów. Puścił ją niemal natychmiast, tym bardziej, że zesztywniała i wzdrygnęła się, co najmniej jakby miał w planach ją uderzyć.
– Wybacz – wymamrotała, podchwyciwszy jego spojrzenie.
Nie odpowiedział, bez słowa popychając ją w stronę drzwi. Oddaliła się posłusznie, ludzkim krokiem, co może i nie było dziwne, ale w jej przypadku co najmniej martwiące. Przynajmniej podejrzewał, że powinien się nią przejąć, ale z drugiej strony…
– Wysłałeś ją, żeby polowała na ludzi? – usłyszał spięty, damski głos.
Wymownie uniósł brwi, jakby od niechcenia spoglądając na wpatrzoną w niego Rosalie. Wampirzyca zastygła w bezruchu, trzymając się na dystans tylko i wyłącznie przez wzgląd na męża, który uspokajającym gestem chwycił ją za rękę.
– Takie to w tym miejscu szokujące? – Rafa uśmiechnął się w chłodny, pozbawiony wesołości sposób. – Nie wchodziliśmy sobie w drogę przez tyle czasu, więc może po prostu się tego trzymajmy – zasugerował opanowanym tonem.
– To jest groźba? Ty…
Cokolwiek miała do powiedzenia, momentalnie urwała, przenosząc wzrok na drzwi. Rafael również spojrzał ku wyjściu, by przekonać się, że Miriam minęła się z przejściu z jedną z kuzynek Eleny – małą Prime – tym samym najwyraźniej skutecznie wytrącając dziewczynę z równowagi, bo ta aż przywarła do framugi, niespokojnie obserwując oddalającą się demonicę. Była sama, co wyraźnie ją martwiło, a jednak nie wycofała się, chociaż chyba właśnie tego Rafa się po niej spodziewał. Zauważył, że diametralnie różniąca się od członków swojej rodziny, zwłaszcza rodziców. To była delikatna dziewczyna, którą wszyscy dotychczas trzymali na dystans, a przynajmniej tak zawsze mu się wydawało.
Tym większym zaskoczeniem okazało się dla demona to, że tak nagle spojrzała w jego stronę, dosłownie porażając spojrzeniem niemalże srebrzystych, bladych oczu.
– Ja… Czy możemy porozmawiać? – zapytała cicho i chociaż jej głos zabrzmiał nienaturalnie piskliwie, Rafael wyczuł, że bardzo jej na tym zależało.
– Ze mną? – upewnił się, a ona nieznacznie skinęła głową. Nie pytał o nic więcej, w zamian natychmiast ruszając ku niej i ignorując fakt, że puls dziewczyny przyśpieszył, zdradzając coraz silniejsze podenerwowanie. – W porządku… Na zewnątrz – rzucił, już z przyzwyczajenia decydując się na to, żeby wydać jakiekolwiek polecenie.
Nie próbowała protestować.

1 komentarz:

  1. Och, Rafael jest taki słodki, gdy jego żona akurat nie żyje. Ciekawa jestem, co chce od niego Claire. Rosalie jak zwykle pojawia się tylko, żeby wkurzyć :D

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa