
Elena
Coś było nie tak. Nie
potrafiła stwierdzić, skąd to wie i co powinna o tym myśleć, ale
obserwując Rafaela, była coraz pewniejsza tego, że ma rację. Daleko jej było do
wieszczki, która potrafiła przewidywać przyszłość, ale zakładała, że zdążyła
poznać demona już na tyle dobrze, by zorientować się, kiedy cokolwiek było na
rzeczy.
Chciała o to
zapytać, ale nie miała okazji, tym bardziej, że towarzyszyła im Liz. Pomijając
już to, że wciąż nie docierało do niej, że Rafa tak po prostu zdecydował się
towarzyszyć im w sklepie, zaskoczyło ją to, że jak gdyby nigdy nic zaczął
zagadywać jej przyjaciółkę. Elizabeth była nieufna, ale – o czym zdążyła
przekonać się sama Elena – Rafael potrafił oczarować każdą kobietę, jeśli tylko
tego chciał… Albo i nie, bo była skłonna uwierzyć w to, że
wielokrotnie zdarzało mu się nieświadomie czarować płeć piękną, nawet nie
zdając sobie przy tym sprawy z tego, co i dlaczego robi.
Jakkolwiek
by nie było, sytuacja wydała jej się co najmniej dziwna. Co więcej, w innym
wypadku pewnie by ją wykorzystała, z czystej ciekawości sprawdzając, jak
Rafa zareagowałby, gdyby przeciągnęła go po wszystkich możliwych sklepach,
debatując nad kolejnymi rzeczami i raz po raz zmieniając decyzję co do
tego, co tak naprawdę zamierzała kupić, ale ostatecznie się na to nie
zdecydowała. W dłoni ściskała papierową torbę z dopiero co zakupioną
sukienką, mając niejasne wrażenie, że ta ciąży jej o wiele bardziej niż
powinna. Miała dziwne przeczucia, poza tym coś w słowach demona nie dawało
dziewczynie spokoju, nawet pomimo tego, że serafinowi często zdarzało się mówić
rzeczy, które nie zawsze była w stanie zrozumieć. Ktoś, kto przeżył całe
tysiąclecia, musiał mieć inny sposób spoglądania na rzeczywistość, ale mimo
wszystko…
Zadrżała,
kiedy ciepłe palce musnęły dłoń, po czym z zaciekawieniem spojrzała na
Rafaela. Nie zaprotestowała, kiedy jak gdyby nigdy nic chwycił ją za rękę, na
dodatek w sposób, który w najmniejszym nawet stopniu nie sprawił, że
poczuła się jak prowadzone przez opiekuna dziecko. No, uważaj, bo jeszcze dojdę do wniosku, że wiesz jak obchodzić się z kobietą,
pomyślała z przekąsem, ale nie mogła zaprzeczyć, że doświadczenie samo w sobie
było przyjemne. To, że nieśmiertelny właściwie nie odrywał od niej wzroku,
również wydawało jej się dobrze, choć zarazem niezmiennie wzbudzało w Elenie
wątpliwości.
– No co? –
zapytała w końcu, nie mogąc się powstrzymać. Spróbowała się uśmiechnąć,
ale miała poczucie, że wyszło jej to dość sztucznie.
– Nic
takiego… – zapewnił ją i choć zabrzmiało to szczerze, była pewna, że
właśnie próbował ją okłamać. – Lubisz biżuterię, Eleno? – zapytał wprost, a ona
spojrzała na niego z niedowierzaniem.
Ty poważnie pytasz…?
–
Biżuterię… – powtórzyła.
Wymownie
zerknęła na Liz, szukając pomocy – jakiegokolwiek wyjaśnienia tego, co powinna
rozumieć przez to pytanie – ale ta jedynie wzruszyła ramionami, wciąż spięta.
Sam Rafael nie dodał niczego więcej, w zamian po prostu ciągną ją za sobą i najwyraźniej
nie biorąc pod uwagę tego, jakie miała plany poruszania się po centrum. Teraz
już całkowicie zwątpiła w to, że jego pojawienie się było przypadkowe.
Jasne, że ją śledził, nie wspominając o tym, że najpewniej już wcześniej
umyślił sobie, co takiego zrobi, kiedy już zacznie ingerować w wyjście jej
i Elizabeth.
Otworzyła
usta, chcąc zaprotestować, ale zmieniła zdanie, kiedy zatrzymali przed
jubilerem – jednym z droższych i bardziej znanych, bo doskonale znała
wiszące nad wejściem logo, tym bardziej, że w jej rodzinie nigdy nie
szczędzono sobie pieniędzy, kiedy w grę wchodziły prezenty. Uniosła brwi,
wymownie spoglądając najpierw na wystawę, a dopiero potem na demona.
– O co
ci chodzi? – zniecierpliwiła się, coraz bardziej zdezorientowana. Mogła
uwierzyć w takie gest w przypadku jakiegokolwiek innego faceta, ale w jego
przypadku… niekoniecznie. – Rafa…?
– Co złego
jest w tym, że zamierzam cię uszczęśliwić? – zapytał, spoglądając na nią z zaciekawieniem.
– To chyba naturalne, tak? Według Miry, powinnaś być zadowolona, więc…
– O, proszę
– zadrwiła, wywracając oczami. – Nawet zapytał siostrę o zdanie.
Rafael
rzucił jej poirytowane spojrzenie.
– Bo jest
kobietą – odpowiedział takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na
świecie. – To czasami się przydaje. Wy, kobiety, jesteście równie irytujące, co
i skomplikowane.
– Ehm… On
zawsze prawi ci takie komplementy? – zapytała z nutką rezerwy Liz,
ostrożnie dobierając słowa.
Elena z niedowierzaniem
potrząsnęła głową.
– Niestety
– przyznała, krzywiąc się mimowolnie. – Nie wspominają o tym, że nigdy
dotąd… – Urwała, po czym w niemalże gniewny sposób spojrzała na Rafaela. –
Co się dzieje? Tylko szczerze albo przysięgam ci, że stąd wyjdę i wrócę do
domu – zapowiedziała, ale jej słowa nie zrobiły na nim najmniejszego nawet
wrażenia.
– Naprawdę
musimy przez to przechodzić? – westchnął, wymownie wywracając oczami. – Elena,
na wrota piekielne…
– Mówisz
czy nie? – przerwała mu, aż nazbyt dobrze wiedząc, że nic nie irytowało go
bardziej od takiego zachowania z jej strony.
Przez twarz
demona przemknął cień, ale – o dziwo – nie skomentował tego, jak się do
niego odnosiła, nawet słowem. Jeśli miał jakiekolwiek uwagi, zachował je dla
siebie, w zamian wydając z siebie pełne frustracji westchnienie i chcąc
nie chcąc decydując się na wyjaśnienia:
– W porządku
– dał za wygraną. – Sama tego chciałaś, ale… Och, Eleno, gdybyś nie była taka
uparta, wszystkim nam byłoby prościej – stwierdził, a ona spojrzała na
niego z niedowierzaniem.
– Więc
jednak coś jest na rzeczy, tak? – Wsparła obie dłonie na biodrach, chcąc
wyglądać na bardziej zdecydowaną. Kto jak kto, ale Rafael już zdążył się
przekonać, że lubiła stawiać na swoim, zwłaszcza w takich kwestiach.
– Isobel
życzy sobie mojej obecności… trochę wcześniej – powiedział w końcu, głosem
całkowicie wypranym z jakichkolwiek emocji. – To wszystko.
Otworzyła i zaraz
zamknęła usta, sama niepewna tego, co powinna mu powiedzieć. Żartował sobie z niej?
Na to wyglądało, a przynajmniej ona miała takie wrażenie. Jak inaczej
miałaby wytłumaczyć to, że w ogóle postanowił zacząć ten temat, tak
spokojnie mówiąc o takich rzeczach?
– Ja… Że co
proszę?
Rafael
obrzucił ją kolejnym, wymownym spojrzeniem.
– Mam na
myśli to, że na dniach będę musiał do niej dołączyć – uściślił, choć
tłumaczenie się wyraźnie nie było mu na rękę. – To potrwa pewnie aż do samego
balu, ale…
– O czym
ty do mnie mówisz? – przerwała mu, w ułamku sekundy tracąc cierpliwość. –
Bal jest za ponad dwa tygodnie! Jak ja do tego czasu… – Urwała, coraz bardziej
podenerwowana. – I co? Uważasz, że jestem aż tak płytka, że jakaś
błyskotka wystarczy, żebym się zamknęła i radośnie przyklaskiwała temu, co
robisz? – zapytała z niedowierzaniem.
– Nie to
miałem na myśli – stwierdził lakonicznie, ale nawet gdyby zaczął mówić do niej
wierszem, nie byłaby w stanie go wysłuchać.
Coraz
bardziej zła i rozczarowana zarazem, w pośpiechu odwróciła się na
pięcie. Nawet nie spojrzała na Liz, a tym bardziej na Rafaela, nie dbając o to,
że niejako właśnie zostawiła przyjaciółkę z demonem. Cóż, byli w przepełnionym
ludźmi centrum handlowym – Rafa musiałby całkiem postradać zmysły, by bez
powodu urządzić rzeź niewiniątek, a tym bardziej spróbować tknąć
dziewczynę, która pozostawała dla niej aż tak ważna. Mimo wszystko pod tym
jednym względem mu ufała, choć zarazem była na niego aż tak wściekła, że gdyby
tylko mogła, od razu skręciłaby mu kark.
A niech go
szlag! Nie raz żartował sobie tego, że była płytka, ale na pewno nie sądziła,
że mógłby potraktować ją w taki sposób. Spodziewała się naprawdę wielu
rzeczy, łącznie ze złośliwymi uwagami, ale próba zamydlenia jej oczu nowymi
rzeczami… Nie spodziewała się tego po nim, nie wspominając o tym, że do
tej pory nie przypuszczała nawet, że takie zachowanie było w jego styli.
Co więcej, to bolało i to o wiele bardziej, aniżeli byłaby w stanie
podejrzewać.
Gniewnie
spojrzała na wciąż ściskaną w ręce torbę z sukienką, by w następnej
sekundzie bezceremonialnie cisnąć nią o posadzkę. Więcej nawet na nią nie
spojrzała, zresztą tak jak i na kilka przypatrujących jej się z zaciekawieniem
osób. Nic jej nie obchodziło, a już zwłaszcza przypadkowi śmiertelnicy,
których widziała pierwszy raz na oczy. To, co sobie o niej myśleli,
również nie miało dla Eleny żadnego znaczenia.
On też już
nie miał, a przynajmniej próbowała w to uwierzyć.
Cóż, nie
udawało się.
Przyśpieszyła,
mimo wszystko czując ulgę, kiedy znalazła się poza centrum handlowym. Przez
myśl przeszło jej, że być może po raz kolejny przesadzała i powinna była
przynajmniej spróbować dać Rafaelowi szansę na to, żeby się wytłumaczył, ale w ostatniej
chwili się przed tym powstrzymała. Cholera, co by to dało, tym bardziej, że
związała się z kimś, kto potrafił kłamać jak z nut, nie wspominając o tym,
że spoglądał na świat po swojemu, czasami uważając, że jego działania były właściwe.
Nie chciała ryzykować, a tym bardziej próbować się kłócić, bo gdyby
puściły jej nerwy…
Och, skoro
chciał lecieć, nie zatrzymywała go. Mógł nawet zafundować sobie natychmiastowy
lot z centrum, jeśli tego sobie akurat życzył. Sama już nie zamierzała się
tym przejmować, tym bardziej, że wszystko raczy inaczej miało sprowadzać się do
tego, żeby nie pojawiła się w Volterze. Wcale nie musieli z tego
powodu żyć w zgodzie, ona z kolei nie potrzebowała błyskotek, by spokojnie
pozwolić mu na podjęcie decyzji o czymś, co i tak prędzej czy później
by zrobił. Z jej perspektywy miał drogę wolną.
To, co
mogło wydarzyć się później, już jej nie dotyczyło.
Przez
chwilę miała ochotę zadzwonić do Aldero i poprosić o to, żeby po nią
przyjechał, by nie była skazana na konieczność wracania po Liz (Zabawne. Jej
jakoś nikt nie bał dać się kluczyków od auta…), ale to również nie wchodziło w grę.
Rozegrałaś to koncertowo, pomyślała z przekąsem,
coraz bardziej poirytowana. Mogła się tego spodziewać, tak jak i konieczności
powrotu pieszo przez pół zaśnieżonego aktualnie miasta. Przynajmniej nie
padało, ale i tak nie była zaistniałą sytuacją zachwycona, tym bardziej,
że taka forma poruszania się była niczym prośba o to, żeby Rafael znowu
zaczął za nią podążać – tak po prostu, bo skoro jego zdaniem była płytka,
pewnie należała również do naiwnych idiotek, które przy pierwszej okazji
zostaną zaatakowane.
Chwile jeszcze
się wahała, ostatecznie wybierając numer Lawrence’a. Podrygując nerwowo,
przycisnęła telefon do ucha, czekając aż ten się zgłosi i jednocześnie raz
po raz rozglądając się dookoła, by lepiej przyjrzeć się zaśnieżonemu
parkingowi. Liczyła się z tym, że wampir powita ją w jakiś wybitnie
złośliwy sposób, najpewniej nie palą się do tego, żeby spełnić jej kolejną
prośbę, ale jakiekolwiek obawy okazały się zbędne – L. po prostu odrzucił połączenie,
jednoznacznie dając jej do zrozumienia, że przez ostatnie dni wcale nie
żartował, dając wszystkim wkoło do zrozumienia, że nie chciał nikogo widzieć.
Świetnie! Uwzięliście się wszyscy na mnie
czy jak?!, pomyślała z niedowierzaniem, coraz bardziej sfrustrowana.
To był jeden z tych dni, kiedy to naprawdę miała ochotę kogoś zabić i…
– Ehm…
Jednak pomyliłam się z tą biżuterią? – usłyszała tuż za plecami i omal
nie wyszła z siebie ze zdenerwowania. Błyskawicznie obróciła się w stronę
Miry, jedynie cudem będąc w stanie zmusić się do tego, żeby poruszać się
we względnie normalny dla człowieka sposób. – Jakaś ty nerwowa – zadrwiła
demonica, a Elena z niedowierzaniem pokręciła głową.
– O,
pięknie! Raven też gdzieś tutaj lata i mnie obserwuje, czy jednak
uznaliście, że we dwójkę odpowiednio się mną zajmiecie? – warknęła, coraz
bardziej podenerwowana.
Miriam
jedynie wywróciła oczami, w przeciwieństwie do swojej rozmówczyni w pełni
rozluźniona.
– Wyluzuj
trochę, księżniczko, co? – zaproponowała niemalże pogodnym tonem. – Czasami cię
nie rozumiem. To dobrze jak facet próbuje dbać o swoją kobietę, tak? –
dodała w sposób sugerujący, iż uważała, że ma przed sobą głupią dziewczynkę,
która nie pojmowała najprostszych rzeczy.
– Dbać czy
przekupywać? – niemalże warknęła, a Mira parsknęła pozbawionym wesołości
śmiechem.
– Na wrota
piekielne… W tych sprawach to z niego taki dyplomata, jak ze mnie
anielski posłaniec. – Kobieta wywróciła oczami. – Rób co chcesz… Tak sądzę.
Wracasz do domu? – zapytała jakby od niechcenia.
Elena
nerwowo zacisnęła dłonie w pięści. Pytała poważnie, czy może doskonale
zdawała sobie sprawę z tego, że to wcale nie było takie proste i właśnie
próbowała ją zdenerwować?
– O, tak! –
W pośpiechu wyminęła niechcianą towarzyszkę, starając się ignorować to, że
ta jak na zawołanie zaczęła podążać za nią niczym jakiś cholerny cień. – Na
piechotę. Obawiam się, że właśnie zostawiłam demonowi przyjaciółkę.
– Bez obaw.
Rafael nie tknie niczego, czym Hunter się bawił – zapewniła. Jeśli to miało być
pocieszenie, szło jej naprawdę marnie. – Właśnie dlatego nie lubię chować skrzydeł,
wiesz? Chyba naprawdę zaczynam wam współczuć przez to, że nie potraficie latać.
– Myślisz?
– Chcąc nie chcąc obejrzała się na Mirę. – Nie odczepisz się, prawda?
Uśmiech,
który otrzymała w odpowiedzi, można było uznać niemalże za przyjazny… A przynajmniej
byłby taki, gdyby nie miała przed sobą akurat Miry.
– Nie.
Jęknęła,
nie mogąc się powstrzymać.
Wyglądało
na to, że zapowiadał się wyjątkowo długi i męczący powrót do domu.
Obudziło ją wrażenie bycia
obserwowaną. Otworzyła oczy, przez kilka następnych sekund po prostu leżąc i bezmyślnie
wpatrując się w ciemność. Nasłuchiwała, ale prócz znajomych odgłosów z zewnątrz
oraz tych, które przywykła słyszeć każdej nocy w domu – w końcu
znamienita większość jej rodziny nie sypiała – nie wychwyciła niczego, co
mogłoby okazać się niewłaściwe…
Tak
przynajmniej pomyślała w pierwszej chwili, póki nie uprzytomniła sobie, że
coś uległo zmianie, a ona trwała w nieprzeniknionej wręcz ciszy i ciemnościach.
Zesztywniała, od pierwszej chwili mając wrażenie, że taki stan rzeczy nie był
normalny, zresztą tak jak i towarzyszące jej poczucie tego, że ktoś z uporem
jej się przygląda. Chwilę jeszcze walczyła z samą sobą, usiłując utwierdzić
się w przekonaniu, że to wyłącznie wyobraźnia – nadmiar bodźców i doświadczeń,
które nagromadziły się przez cały dzień – szybko jedna przekonała się, że to
nie miało sensu. Próba ponownego zapadnięcia w sen również.
– Wiem, że
nie śpisz, Eleno.
Poderwała
się do pozycji siedzącej tak gwałtownie, że jedynie cudem nie spadła przy tym z łóżka.
Oczy dziewczyny rozszerzyły się, bez trudu koncentrując na górującej nad nią,
aż nazbyt znajomej sylwetce. Choć wiedziała, kogo widzi, w pierwszym
odruchu i tak zapragnęła krzyknąć – z tym, że nie tyle ze strachu, co
narastającej z każdą kolejną sekundą, przysłaniającą wszystko inne
frustracji.
Czy on
całkiem już zwariował? Pomijając to, że nie wyobrażała sobie tego, jak
idiotyczną decyzją okazało się wejście do tego domu – nawet w środku nocy
– nie potrafiła wyjaśnić, co tak naprawdę myślał sobie, kiedy wślizgiwał się do
jej pokoju. W panice spojrzała w stronę drzwi, spodziewając się tego,
że w każdej chwili będą mogły się otworzyć, a do środka wpadnie
którykolwiek z Cullenów albo bliźniaków. Nie miała wątpliwości co do tego,
że sam widok demona miał wystarczyć, żeby wywołać panikę i doprowadzić do
sytuacji, która żadnemu z nich nie przyniosłaby niczego dobrego.
Wiedziała, że Rafa w pełni sił jest niebezpieczny, ale mimo wszystko…
– Co, do
jasnej cholery…? – zaczęła, ale nieśmiertelny uciszył ją samym tylko
spojrzeniem.
– Nikt mnie
nie zauważy, bo… niejako jesteśmy w twojej głowie, Eleno – uświadomił ją
uprzejmym tonem. – Jestem poza domem, tak z gwoli ścisłości.
Spojrzała
na niego w co najmniej zszokowany sposób. Jak niby miała rozumieć to, co
próbował jej wytłumaczyć?
– Co
takiego…?
Rafael
westchnął, po czym przesunął się bliżej, obojętny na to, że zdecydowanie nie
życzyła sobie jego bliskości – i to niezależnie od tego, co tak naprawdę
właśnie się działo.
– Potrafię
manipulować rzeczywistością, że tak się wyrażę. To też forma wpływania na
umysł, więc możemy rozmawiać – dodał, po czym uśmiechnął się w nieco
cyniczny sposób. – Stereotyp na temat blondynek obalony.
–
Przyszedłeś tu tylko po to, żeby mnie obrażać? – niemalże warknęła, coraz
bardziej zdezorientowana. – Cudownie! Kolejny pieprzony telepata, który… –
zaczęła, ale w ostatniej chwili zmieniła zdanie. Nie miała siły na to,
żeby się z nim kłócić, choć teoretycznie mogła pozwolić sobie na to, żeby
krzyczeć. Jeśli dobrze zrozumiała, mogła wydzierać się do woli, bo i tak
nikt ich nie słyszał. – Nieważne. Czego nie zrozumiałeś podczas naszej
ostatniej rozmowy, co?
– Ja
zrozumiałem wszystko i to aż nazbyt dobrze – stwierdził ze spokojem. –
Problem w tym, że to działa tylko w jedną stronę – dodał, a w niej
aż się zagotowało.
– Nie
zamierzam ciągnąć tego tematu – zapowiedziała, z powrotem opadając na
łóżko. Miała ochotę obrócić się na brzuch, wtulić twarz w poduszkę, a na
koniec przykryć się kołdrą aż po czubek głowy i poczekać aż demon się
wycofa. – Bądź taki dobry i wynoś
się zmieniać rzeczywistość gdzieś indziej, dobrze?
Nie
usłuchał, co zresztą było do przewidzenia, nawet jeśli niezmiennie ją
irytowało. Nerwowo zacisnęła dłonie w pięści, całkowicie pewna tego, że
demon usiadł tuż przy niej, wciąż uważnie ją obserwując. Nie wyczuła co prawda,
żeby materac ugiął się pod jego ciężarem, co chyba świadczyło o tym, że
faktycznie nie było go z nią w tym pokoju, ale mimo wszystko…
– Musisz do
tego stopnia wszystko komplikować, Eleno? – zniecierpliwił się, zachowując się
tak, jakby zaistniała sytuacja w rzeczywistości była tylko i wyłącznie
jej winą. Och, może do tego wszystkiego zamierzał jej coś zarzucić – od tego,
że jak pierwsza naiwna nie poleciała do sklepu, by wybierać błyskotki,
zaczynając? – W porządku. Powiedzmy, że nie najlepszym pomysłem było to,
żeby zwlekać z uświadomieniem cię, że sprawy uległy zmianie, ale chciałem…
– Och, złym
pomysłem, tak? – zadrwiła, chcąc nie chcąc unosząc głowę, by móc na niego
spojrzeć. Znajdował się o wiele bliżej, aniżeli mogłaby podejrzewać, co
również nie ułatwiało jej zebrania myśli. – Świetnie. Skończyłeś już może? –
dodała, ale tym razem jej głos nie zabrzmiał aż tak pewnie, jak mogłaby tego
oczekiwać.
Zawahała
się, sama niepewna tego, skąd brały się wątpliwości. Prawda była taka, że wciąż
za nim tęskniła, podświadomie pragnąć tego, żeby z nią zostać, ale mimo
wszystko…
–
Powiedziałem ci już, że będę musiał dołączyć do Isobel o wiele wcześniej –
odezwał się ponownie Rafa, wciąż nie dając za wygraną. Mogła spróbować zatkać
uszy, ale podejrzewała, że w ten sposób prędzej zrobiłaby z siebie
idiotkę, aniżeli zniechęciła go do dalszego mówienia. – Właściwie mamy ostatnią
okazję do tego, żeby spędzić trochę czasu razem… Oczywiście do czasu, aż cała
ta szopka się skończy – dodał pośpiesznie. – Wrócę, kiedy będę mógł, ale
najpierw…
Poderwała
się do pozycji siedzącej, coraz bardziej sfrustrowana tym, że musiał ją aż do
tego stopnia dręczyć. Czy naprawdę nie mógł dać sobie spokoju, tym bardziej, że
była zdenerwowana? I tak wiedziała, co usłyszy.
– To leć –
niemalże zażądała, nie kryjąc gniewu. – Choćby teraz, jeśli masz taką ochotę.
Ja grzecznie będę siedziała sobie w domu i postaram się nie zginąć
wcześniej niż powinnam. To chciałeś ode mnie usłyszeć?
–
Niekoniecznie – przyznał, po czym raptownie spoważniał. Coś w wyrazie jego
twarzy powstrzymało ją od jakichkolwiek dalszych uwag. – W zasadzie to nie
jest nawet bliskie tego, co chciałbym usłyszeć, lilan – doda i zawahał się na dłuższą chwilę. Wydał jej się
spięty, nim jednak zdążyła zastanowić się nad tym, co to oznacza, Rafael
przeszedł do rzeczy: – Zanim gdziekolwiek polecę, mam jeszcze coś do zrobienia…
O ile zechcesz mi w tym pomóc – oznajmił, a ona prychnęła.
–
Chciałbyś.
Puścił jej
słowa mimo uszu.
– Chcę, byś
jeszcze przed moją podróżą do Volterry, została moją żoną… I tak,
oświadczam ci się, Eleno.
To ja to tutaj zostawię… tak? c:
OdpowiedzUsuńOd kilku tygodni wiedziałam, że w dzisiejszym rozdziale będę musiała odwalić coś wyjątkowego. Wtedy jeszcze nie byłam pewna tego, jak rozłoży się akcja, ale potem już nie miałam wątpliwości, że to dobry moment – planowany od początku tej historii.
No i dodaję go 6 października, kiedy to właśnie stuka równo pięć lat od chwili, w której opublikowałam prolog pierwszej księgi tej historii. Nie sądziłam, że uda mi się dotrzeć aż do tego etapu, że w którymś momencie zacznę pisać codziennie i że kiedykolwiek dotrę aż tu, ale jednak się udało, co bardzo, ale to bardzo mnie cieszy.
Co mogę dodać? Że dziękuję. Bo wiem, że czytający są i to w zupełności mi wystarczy :)
Z dedykacją dla czytających, zresztą chyba jak prawie za każdym razem, kiedy dochodzi do rocznicy (w zeszłym roku wyjątkowo nie wyszło mi z publikacją). Zostały raptem 24 rozdziały i epilog, więc zbliżamy się do końca…
Nessa.