5 października 2016

Trzysta dwadzieścia pięć

Elena
Elizabeth sprawiała wrażenie spokojnej. To była miła odmiana w porównaniu do tego, jak wyglądały ich spotkania w ostatnim czasie. Chwilami sama nie była pewna tego, jak powinna się zachować, ale ostatecznie i tak doszła do wniosku, że nie jest aż tak źle, jak mogłoby się wydawać. Przynajmniej spędzały ze sobą czas, a jeśli Elena miała być szczera, to zaczynała czuć się prawie tak, jakby nic szczególnego nie miało miejsca.
Miała wrażenie, że Alice dostanie szału, kiedy na pytanie mamy o to, gdzie się wybierała, zgodnie z prawdą stwierdziła, że do centrum handlowego. Musiała od razu dodać, że z Liz – i tylko i wyłącznie z nią, bo nie miała najmniej nawet ochoty na to, żeby na każdym kroku uważać na to, co mogła powiedzieć. Jej przyjaciółka wiedziała o Rafaelu, choć od czasu spotkania w lesie właściwie na ten temat nie rozmawiały. To też wydawało się Elenie w porządku, tym bardziej, że nade wszystko pragnęła uwierzyć w to, że cokolwiek miało szansę wrócić do normalności.
Tak czy inaczej, jak jeszcze przy Alice sytuacja byłaby znośna, tak nie zamierzała toczyć bojów o to, dlaczego nie życzyła sobie towarzystwa Rosalie. Mama twierdziła, że była zdecydowanie zbyt zawzięta, ale Elena właściwie o to nie dbała. Jak zresztą którakolwiek z nich miałaby poczuć się swobodnie, gdyby nagle znalazły się we trzy w swoim towarzystwie – ona, Rose i Liz, którą wampirzyca tak po prostu chciała skazać na śmierć?
Udało jej się o tym zapomnieć, ledwo tylko wraz z przyjaciółką znalazła się w normalnym, zatłoczonym centrum – miejscu, gdzie prawie na pewno nie musiała obawiać się ani ataku demona, ani kogokolwiek innego. W powietrzu już dało się wyczuć atmosferę nadchodzących świat, począwszy od kolorowych ozdób, po charakterystyczne stoiska. Pamiętała, jak rok wcześniej, znacznie bliżej gwiazdki, w samym środku świątecznego szaleństwa, była skupiona przede wszystkim na szukaniu prezentów. Wydawanie pieniędzy zawsze przychodziło jej z łatwością, co zresztą nie było dziwne w przypadku kogoś, kto od chwili urodzenia dostawał dosłownie wszystko, czego tylko sobie zażyczył. Co więcej, kupowanie – czy to prezentów, czy to nowych rzeczy dla siebie – zawsze sprawiało jej radość, ale tym razem…
Wodziła wzrokiem dookoła, szukając czegoś, czego nawet nie potrafiła sprecyzować. Jakby tego było mało, nagle poczuła niewyobrażalny wręcz smutek, kiedy przypomniała sobie, że te święta nie zwiastowały niczego dobrego – wręcz przeciwnie: były niczym wyznacznik czegoś, co nieuchronnie zmierzało ku końcowi.
Za kilkanaście dni wypadał bal, w którym zarówno Rafael, jak i jej bliscy mieli wziąć udział. Rozmowa z Lawrence'm nie zadziałała, a sam zainteresowany nie był chętny, żeby wytłumaczyć jej, co takiego poszło nie tak. W zasadzie to w ostatnim czasie miała coraz większą ochotę, żeby porządnie L. potrząsnąć, tym bardziej, że ten zachowywał się w bardziej niż dotychczas irytujący sposób. Poza tym wyraźnie nie życzył sobie towarzystwa, zwłaszcza jej, choć Elena z uporem udawała, że tego nie zauważa. No i patrzył na nią tak dziwnie, a poza tym…
– Elena?
Zamrugała nieco nieprzytomnie, dopiero po chwili decydując się na to, żeby w roztargnieniu spojrzeć na Liz. Przyjaciółka przyglądała jej się w przesadnie wręcz przenikliwy sposób, wyraźnie zmartwiona.
Kiedy ich oczy się spotkały, Elizabeth cicho westchnęła.
– Wszystko w porządku? – zapytała wprost, jednak po tonie dziewczyny dało się wyczuć, że doskonale zadawała sobie sprawę z tego, jak brzmiała odpowiedź.
Elena nerwowo przeczesała włosy palcami, chcąc dać sobie czas na to, żeby zebrać myśli. W pierwszym odruchu zapragnęła składać, ale w ostatniej chwili powstrzymała się, dochodząc do wniosku, że zbyt wiele razy ukrywała przed Liz prawdę, by teraz zrobić to bez wyraźnego powodu.
– Nie wiem – przyznała. – Myślałam o… pewnych rzeczach – dodała, a przyjaciółka spojrzała na nią spod uniesionych brwi.
– Bal jest coraz bliżej – stwierdziła, a Elena drgnęła niespokojnie. – Damien czasem o tym wspomina… Ale ciebie tam nie będzie, tak? – zauważyła przytomnie.
– Ale reszta będzie – przypomniała, po czym energicznie pokręciła głową. – I Rafael… Ale może to nie ma znaczenia. Isabeau wiedziała tylko mnie – dodała, nie pierwszy raz w ostatnim czasie próbując przekonać samą siebie, że to faktycznie takie proste.
– Tak. – Liz zawahała się. – To przesada, że to co widzi Isabeau sprawdza się zawsze…?
Elena uśmiechnęła się w pozbawiony wesołości sposób. 
– Niestety nie.
Zauważyła, że Liz nieznacznie pobladła, więc zamilkła i ująwszy dziewczynę pod ramię, stanowczo pociągnęła ją w stronę pierwszego sklepu, który wpadł jej w oczy. Czuła, że atmosfera zmieniła się i to w dość znaczącym, negatywnym sensie i zaczęła mieć do siebie pretensje o to, że nie potrafiła należycie zapanować nad emocjami. Raz po raz powtarzała sobie, że wszystko jest w porządku i że powinna skupić się na zakupach – po prostu spróbować się rozluźnić – ale to okazało się niemożliwe. Już nie czuła przyjemności z przeglądania ubrań, właściwie nie zastanawiając się nad tym, jak wyglądała. Jeszcze jakiś czas temu, coś takiego byłoby nie do pomyślenia, ale teraz…
Więc to też uległo zmianie. Wszystko takie było – inne i obce, a może to ona przez ostatnie miesiące zamieniła się w kogoś innego. Nie miała pojęcia, czy w jej przypadku była to zmiana na lepsze, ale mimo wszystko…
– To chyba coś w twoim stylu – zauważyła Liz, kolejny raz wygrywając przyjaciółkę z zamyślenia.
Elena spojrzała na nią z powątpiewaniem, dopiero po chwili zwracając uwagę na sukienkę, którą podsunęła jej Liz. Czarny, pokryty cekinami materiał połyskiwał łagodnie w świetle sklepowych jarzeniówek, tym samym skutecznie rzucając się w oczy. Kiedy jakby od niechcenia ujęła materiał, by móc go rozprostować i przyjrzeć się kreacji, przekonała się, że sukienka była krótka i odkrywała… dość sporo, od ramion i pleców zaczynając.
Tak, faktycznie była w jej stylu. Przynajmniej tak pomyślałaby jeszcze jakiś czas temu.
– Ładna – stwierdziła, ale w jej głosie nie dało się wyczuć nawet wymuszonego entuzjazmu. – Ale po co mam szukać jakiejkolwiek sukienki, skoro już ustaliłyśmy, że będę trzymała się z daleka od Volterry i balu? – zapytała z powątpiewaniem.
– A kto mówi o balu? – zreflektowała się pospiesznie Liz. – Chyba, że mówimy o tym szkolnym. Wiadomo, że jak zwykle zostaniesz królową, więc…
– Na ten też się nie wybieram – przerwała niemalże łagodnym tonem.
Jeśli miała być ze sobą szczera, zdążyła zapomnieć o tym, że jakakolwiek impreza miała odbyć się w liceum. W normalnym wypadku pewnie od dawna przygotowywałaby się do tego, żeby wypaść jak najlepiej, ale w tamtej chwili nie miało to dla niej znaczenia. Nie sądziła, że kiedykolwiek dojdzie do podobnego wniosku, ale istniały sprawy o wiele ważniejsze, niż dbanie o reputację w szkole.
Nie dodała niczego więcej, dla zajęcia czymś rąk i myśli zaczynając przyglądać się zawartości najbliżej stojącego wieszaka. Z obojętnością spoglądała na kolejne kreacje, żadnej z nich nie poświęcając większej uwagi i jakby od niechcenia przesuwając przypadkowy, gładki materiał pomiędzy palcami.
Dłuższą chwilę milczała, nim ostatecznie zdecydowała się zwrócić na powrót do Liz.
– Myślałaś kiedyś o tym, co będzie, kiedy to wszystko się skończy? – zapytała pod wpływem impulsu. – Szkoła, to wszystko… Co potem?
– A jak sądzisz? – Przyjaciółka spojrzała na nią z powątpiewaniem. – W ostatnim czasie bardzo często.
Skinęła głową. Cóż, właśnie takiej odpowiedzi się spodziewała.
– I? – drążyła. – Ty i Damien to tak na poważnie?
– Naprawdę chcesz rozmawiać o swoim kuzynie? – Liz z niedowierzaniem pokręciła głową. – Mój Boże, nie wiem. Jedynym, czego jestem pewna, jest to, że dzięki niemu w ogóle żyję. To takie… świeże, o ile wiesz, co takiego mam na myśli – dodała po chwili wahania. – Coś między nami jest, chociaż to zły moment, zwłaszcza dla mnie. I boję się tego, że nagle okaże się, że to po prostu wdzięczność, ale…
Zamilkła, Elena zresztą nie potrzebowała dalszych wyjaśnień. Z wolna skinęła głową, decydując się pozostawić wszelakie komentarze dla siebie, tym bardziej, że już i tak wyczuła, iż atmosfera zmieniła się na o wiele mniej znośną. Skrzywiła się mimowolnie, mając do siebie pretensje o to, że doprowadziła do takiej sytuacji, ale z drugiej strony… Cóż, potrzebowała tego – szczerej rozmowy, nawet jeśli ta miałaby sprowadzać się do wysłuchiwania szczegółów związku jej świętego kuzyna i najlepszej przyjaciółki.
W zamyśleniu spojrzała na jasny materiał, którym już od dłuższego czasu bawiła się, raz po raz przesuwając go pomiędzy palcami. Coś nakłoniło ją do tego, żeby zdjąć sukienkę z wieszaka i obrzucić ją uważnym spojrzeniem. Znacznie różniła się od tej, która pokazała jej Liz, nie tylko pod względem koloru, ale przede wszystkim kroju. Było coś, co ją intrygowało w białym, zwiewnym materiale, który…
– Wiesz co? – rzuciła pod wpływem impulsu. – Chodź do przymierzalni. Może jednak czegoś sobie poszukam.
Liz nie skomentowała jej decyzji choćby słowem, przyzwyczajona już do tego, że jej przyjaciółka lubiła poprawiać sobie nastrój nowymi rzeczami. Co prawda Elena podejrzewała, że tym razem nawet jakby wykupiła całe centrum handlowe, nie poczułaby się lepiej, ale zdecydowała się odsunąć od siebie tę myśl. Tak naprawdę nie miała pewności co do tego, czego tak naprawdę chciała, reagując w najzupełniej instynktowny, nieprzemyślany sposób.
– Co cię tak wzięło, hm? – zapytała po dłuższej chwili milczenia Liz. Oparła się plecami o ścianę, uważnie obserwując jak jej towarzyszka znika za zasłonką. – Na rozmowy o przyszłości i… to wszystko?
– Poważnie pytasz? – Elena z niedowierzaniem pokręciła głową, obojętna na to, że dziewczyna nie była w stanie tego zobaczyć. – Wiesz, jak ma się świadomość tego, że w każdej chwili… Sama wiesz – dodała z naciskiem. Wspominanie o wizji Isabeau wydawało się zbędne. – A może po prostu zaczyna mi odbijasz. Nietypowe związki i tak dalej…
Nietypowe związki… – powtórzyła Liz. – Aha, rozumiem. Może nawet aż za dobrze, ale… – Zamilkła, wydając się nad czymś zastanawiać. – On w ogóle czuje?
Drgnęła, początkowo niepewna tego, jak powinna rozumieć to pytanie.
– W jakim sensie…?
O, nie. Zdecydowanie nie zamierzała zwierzać się z tego, że pewne kwestie pozostawały w przypadku Rafaela dość problematyczne i…
– W normalnym – żachnęła się Elizabeth. – To demon, tak? – dodała na tyle cicho, by żaden człowiek nie był w stanie jej usłyszeć. Z wyostrzonymi zmysłami zrozumienie poszczególnych słów przyszło Elenie z łatwością. – Nie znam się na tym, ale to z założenia… przeciwieństwo czucia, tak sądzę.
– To… skomplikowane – przyznała w końcu. – Rafa jest inny, okej? Może przeze mnie, może z innego powodu, ale… Och, wierz mi, że to jest szczere – dodała z naciskiem. – Nie słyszałaś nas zaraz po tym, jak się poznaliśmy.
I może nawet lepiej, dodała w myślach. Do tej pory jej rozmowy z Rafaelem bywały trudne, tym bardziej, że w wielu kwestiach nadal nie potrafili dojść do porozumienia, poza tym oboje lubili dominować, ale to w gruncie rzeczy nie miało znaczenia. Wciąż była na demona zła za tę sytuację z Aldero, ale pragnienie tego, żeby przebywać blisko siebie, okazało się zbyt silne, by była w stanie boczyć się na niego przez cały ten czas. Im bliżej balu, tym większej pewności tego, że on był obok potrzebowała. Sama świadomość tego, że w każdej chwili mogło wydarzyć się coś niedobrego, przyprawiała ją o dreszcze, nie wspominając o tym, że od dłuższego czasu dręczyły ją złe przeczucia – coś, co zdecydowanie nie było dziwne, jeśli wziąć pod uwagę samą wzmiankę o wizji Isabeau.
Wszystko było nie tak. Choć przynajmniej tymczasowo czuła się względnie bezpiecznie, była gotowa przysiąc, że to zaledwie cisza przed burzą, a to zdecydowanie nie brzmiało dobrze.
Wciąż trwając w ciszy, w pośpiechu zrzuciła z siebie sweter i bluzkę, by móc włożyć na siebie upatrzoną wcześniej sukienkę. Biały materiał musnął jej odsłonięte ciało, tak delikatny, że przez moment czuła się tak, jakby miała na sobie mgiełkę. Kreacja bez trudu dopasowała się do smukłego ciała, a Elena przekonała się, że to ten rodzaj sukienki, który mógł leżeć dobrze tyko i wyłącznie na kimś, kto sam w sobie wyglądał doskonale. Znała się na ubraniach, a krój tego, co miała na sobie, z równym powodzeniem mógł okazać się błogosławieństwem, jak i gwoździem do trumny – zależnie od tego, czy sylwetka noszącego była w stanie podkreślić atuty, czy może wręcz przeciwnie.
Spojrzała w lustro, mimowolnie uśmiechając się na widok swojego odbicia. Biały materiał wydawał się idealnie współgrać z jej karnacją, figurą i jasnymi włosami – blond falami, miękko opadającymi na ramiona i plecy. Okręciła się, żeby móc lepiej się sobie przyjrzeć, choć podświadomie czuła, że trafiła w sedno. Ta sukienka wydawała się stworzona dla niej, a skoro tak, nie istniał żaden powód, dla którego miałaby odpuścić sobie kupno.
– Elena? – zniecierpliwiła się Liz. – Wszystko gra?
– Jak najbardziej – zapewniła pośpiesznie, wciąż nie będąc w stanie powstrzymać się od pełnego satysfakcji uśmiechu. – Powiesz mi, co sądzisz – dodała, raz jeszcze obrzucając spojrzeniem swoje odbicie. O tak, zdecydowanie podobało jej się to, co widziała.
– Jakby to w ogóle było potrzebne… – mruknęła z powątpiewaniem Elizabeth.
Jedynie wywróciła oczami, po czym szarpnięciem odsunęła zasłonkę. Spojrzenie Liz jak na zawołanie skoncentrowało się na niej, ale nie poczuła się z tego powodu ani odrobinę zażenowana. Była przyzwyczajona do tego, że różni ludzie przypatrywali jej się z najróżniejszych powodów, to zresztą zawsze było dla niej przyjemnym doświadczeniem. Podejrzewała, że to co najmniej niebezpieczne, jeśli wziąć pod uwagę dar, którym dysponowała, poza tym na pewno tłumaczyło to, jak mogła nieświadomie kogokolwiek oczarować, ale w przypadku przyjaciółki nie widziała powodu do tego, żeby czymkolwiek się martwić.
Spojrzała wymownie na Liz, czekając na jakiekolwiek uwagi, choć tak naprawdę czuła, że te są absolutnie zbędne. Wyglądała dobrze – najdelikatniej rzecz ujmując – a skoro tak…
– Sądzę, że jak najbardziej powinnaś ją kupić, lilan.
Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale nie pojawienia się Rafaela – nie w środku Seattle, a tym bardziej jakiegokolwiek sklepu. W efekcie omal nie wyszła z siebie, zresztą tak jak i Liz, która nagle wyprostowała się niczym struna, przez ułamek sekundy wyglądając na rozdarta pomiędzy pragnieniem tego, żeby rzucić się na kogoś z pięściami, a instynktem samozachowawczym, jednoznacznie podpowiadającym, że to zdecydowanie nie byłoby najlepszym pomysłem – a przynajmniej nie, gdy w grę wchodził niebezpieczny, o wiele silniejszy od niej demon.
Otworzyła i prawie natychmiast zamknęła usta, bez trudu koncentrując wzrok na miejscu, w którym znajdował się Rafa. Poczuła się co najmniej dziwnie, pierwszy raz od dłuższego czasu widząc go bez pary czarnych skrzydeł, wyglądającego jak normalny chłopak w jej wieku – może pomijając urodę, która już przy pierwszym spotkaniu przyprawiła ją o zawroty głowy. Sam widok demona dosłownie na wyciągnięcie ręki, spokojnie stojącego przy przymierzalniach i uważnie mierzącego ją wzrokiem, zdecydowanie nie był typowy, ale z drugiej strony… Dlaczego nie?
– Tak uważasz? – powiedziała w końcu, próbując zachowywać się tak, jakby nic wartego uwagi nie miało miejsca.
– Tak sądzę – stwierdził i zawahał się na moment. – Podobasz mi się w niej, a chyba o to chodzi.
Prychnęła, nie mogąc się powstrzymać.
– O to, żeby zadowolić ciebie? – rzuciła zaczepnym tonem. – Bogini, uchowaj!
Nie wydał się jej szczególnie przejęty jej słowami, co zresztą było do przewidzenia. Wywróciła oczami, po czym jakby od niechcenia raz jeszcze przyjrzała się sukience, udając, iż nie dostrzega, że Elizabeth wyglądała tak, jakby w każdej chwili mogła się przewrócić. Jej przyjaciółka z uwagą obserwowała demona, spięta i podejrzliwa, choć przynajmniej nie okazywała wrogości czy strachu w jakikolwiek ostentacyjny sposób.
Raz jeszcze spojrzała na obecną dwójkę, po czym z wolna cofnęła się o krok.
– Przebiorę się i zastanowię… O ile wam to nie przeszkadza – dodała, wymownie spoglądając to na jedno, to znów na drugie.
– Czy przeszkadza mi to, że nie zamierzasz przebierać się na środku sklepu? – zapytał z nutką złośliwości Rafael. – Absolutnie nie.
Wydęła usta, bynajmniej nie uspokojona. Wciąż pamiętała, że tak po prostu zbeształ ją za to, że ważyła się założyć na siebie cokolwiek, co odkrywało odrobinę więcej ciała – strój cheerleaderki na przykład.
– Co tutaj robisz? – zapytała, nie mogąc się powstrzymać. – Śledzisz mnie? – dodała podejrzliwym tonem.
Demon w niemalże bezpieczny sposób spojrzał jej w oczy. Było coś olśniewającego w uśmiechu, który ostatecznie zagościł na jego ustach.
– A jeśli tak, to będziesz miała mi to za złe? – rzucił niemalże pogodnym tonem. – Przyszedłem po prostu sprawdzić, jak sobie radzicie – wyjaśnił, bo rzuciła mu rozdrażnione spojrzenie.
– Elena w sklepie czuje się jak ryba w wodzie – wtrąciła usłużnie Liz. Chyba nawet samą siebie zaskoczyła tym, że tak po prostu zdecydowała się odezwać, jak gdyby nigdy nic wchodząc z demonem w dyskusje. – Pewnie posiedzimy tutaj do wieczora, więc…
– Co w tym złego? – przerwał ze spokojem, nie sprawiając wrażenia zrażonego taką perspektywą. – Ja chętnie dotrzymam wam towarzystwa – dodał, a ona spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– W sklepie?
Wzruszył ramionami, wciąż uważnie ją obserwując. Chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe, nagle poczuła się onieśmielona tym, że mógł przypatrywać się jej w ten niemalże obcesowy, przyprawiający o dreszcze spokój. Jasne, zdecydowanie powinna być zadowolona z tego, że jej partner potrafił wzbudzić w niej aż tak silne emocje, ale mimo wszystko…
Pośpiesznie weszła do przymierzalni, starannie zasuwając za sobą zasłonkę. Wprawnym ruchem ściągnęła sukienkę, po czym sięgnęła po bluzkę, woląc nie zastanawiać się nad tym, jak Liz i Rafael musieli czuć się w swoim towarzystwie, nim jednak w ogóle zdążyła ją założyć, coś w lustrzanym odbiciu przykuło jej uwagę.
Od zawsze miała na plecach ledwo widoczne, niewielkie znamię – nieregularny kształt, który po dokładniejszych oględzinach można było uznać za różę albo inny kwiat. Zdążyła przywyknąć do tego, że tam był, a jednak kiedy przyjrzała się sobie w tamtej chwili…
Być może zaczynała wariować, ale była gotowa przysiąc, że znamię było ciemniejsze i o wiele bardziej wyraźne, tak, że już nie miała wątpliwości co do tego, co przedstawiało. Choć to nie musiało o niczym znaczyć, zwłaszcza przy szalejących hormonach, coś w tym widoku sprawiło, że poczuła się naprawdę źle. To nie było normalne, a przynajmniej taka myśl w naturalny sposób jako pierwsza przyszła jej do głowy.
– Elena, wychodzisz? – ponagliła ją ponownie Liz. – Nie żeby coś, ale…
Pokręciła głową, czując się trochę tak, jakby ktoś wyrwał ją z transu.
– Tak… Tak, już idę – wyrzuciła z siebie na wydechu.
Już bez przypatrywania się plecom, pośpiesznie skończyła się ubierać, zabrała swoje rzeczy i sukienkę, po czym wyszła, omal nie wpadając przy tym na Rafaela. Zesztywniała, kiedy obie dłonie demona bezceremonialnie wylądowały na jej ramionach, a on niejako nakłonił ją do tego, żeby zajrzała mu w oczy.
– Więc? – zapytał i w tamtej dziewczynie przyszła do głowy irracjonalna myśl o tym, że pytał o to cholerne znamię, które… – Posłuchasz mnie i ją weźmiesz? – zapytał, a ona potrzebowała dłuższej chwili na to, żeby zebrać myśli i uprzytomnić sobie, że mówił o sukience.
– Dlaczego?
Rzucił jej bliżej nieokreślone, oszałamiające wręcz spojrzenie.
– Ponieważ jest biała i skromna – odpowiedział takim tonem, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Biel to kolor niewinności… Poza tym jest bardzo symboliczny – dodał, po raz kolejny sprawiając, że poczuła się co najmniej skonsternowana.
Cokolwiek miał na myśli, najwyraźniej nie zamierzał udzielić jej jakichkolwiek wyjaśnień. Jeśli miała być ze sobą szczera, tym razem chyba wolała nie wnikać w to, co w tamtej chwili chodziło mu po głowie.
– Jak sobie chcesz… Dajcie mi poszukać kasy – powiedziała w końcu.
Nikt nie zaprotestował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa