
Jocelyne
Przebudzenie
przyszło z trudem, skutecznie ją dezorientując. Zaczynała nienawidzić tego
uczucia, tak jak i wątpliwości, których doświadczała za każdym razem,
kiedy świadomość wracała. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby otrząsnąć się na
tyle, by w pełni uprzytomnić sobie, co takiego miało miejsce.
Śnieg… Ta rozmowa… I Beatrycze, która…
– Joce?
Zaniepokojony głos wyrwał ją z zamyślenia,
skutecznie zachęcając do otwarcia oczu. Na moment pociemniało jej przed oczami,
jednak prawie natychmiast zawroty głowy ustąpiły, a ona zdołała
skoncentrować wzrok na nachylonej nad nią, chorobliwie wręcz bladej twarzy.
Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale coś w widoku mamy ją
zaskoczyło…
To oraz przyjemne ciepło, które jednoznacznie
uprzytomniło jej, że była w domu.
Zawahała się, przez dłuższą chwilę sama nie pewna
tego, co powinna Renesmee powiedzieć. Chciała przeprosić, podejrzewając jak
głupie musiało być to, co zrobiła, ale ostatecznie nie zdobyła się na to, żeby
choć spróbować się odezwać. W głowie miała pustkę, a sama próba
skoncentrowana się na czymkolwiek sensownym okazała się z góry skazana na
niepowodzenie. Prawda była taka, że bała się choć spróbować otworzyć usta, nie
ufając sobie, swojemu ciału, a już zwłaszcza żołądkowi na tyle, by
zaryzykować. Nie, skoro miała wrażenie, iż naprawdę niewiele potrzeba, żeby
zwymiotowała, choć nie podejrzewała nawet, że będzie miała czym.
Właściwie nie wiedziała, co takiego wydarzyło się w chwili,
w której pozwoliła Beatrycze przeniknąć swoje ciało. Pamiętała chłód i słabość,
ale te równie dobrze mogły mieć związek z męczącą ją gorączką. Teraz
zresztą nie czuła się lepiej, zbyt osłabiona, by próbować usiąść albo
jakkolwiek się poruszyć. Trudno jej było rozluźnić objawy choroby od tych,
które wiązały się z tym, czego dopiero co doświadczyła, ale była gotowa
przysiąc, że to sama kwestia odzyskania kontroli nad ciałem okazała się trudna.
Czuła, że postąpiła głupio i że w najbliższym czasie nie powinna tego
powtarzać, ale mimo wszystko będąc w tym lesie, słuchając tych próśb i…
– Jak długo…? – zapytała z wahaniem, decydując
się przerwać panująca ciszę. Samą siebie zaskoczyła tym, że w ogóle
zdołała się odezwać.
Renesmee drgnęła, po czym natychmiast skoncentrowała
na niej wzrok. Była niespokojna, ale nie wyglądała na rozeźloną, co Jocelyne
mimo wszystko przyjęła z ulgą. Nie przypominała sobie, żeby rodzice
kiedykolwiek tak naprawdę się na nią zezłościli, ale i tak obawiała się
tego, że za którymś razem się od niej odwrócą. Potrzebowała poczucia, że wciąż
był ktoś do kogo mogła się zwrócić, zwłaszcza w sytuacji, kiedy robiła
takie rzeczy. Istniało dość osób, które by nie zrozumiały, o czym zresztą
zdążyła się już przekonać.
– Jeśli wierzyć temu, co powiedział Carlisle, to
odleciałaś na niecałą godzinę – wyjaśniła cicho Nessie, ale nie brzmiała na
szczególnie pewną własnych słów. Martwiła się i to najdelikatniej rzecz
ujmując, co zresztą nie wydawało się niczym dziwnym. – Dlaczego, Joce? Ja nie…
– Bo mnie poprosiła – odpowiedziała machinalnie, jakby
to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Ja wiem, że nie powinnam była, ale…
Ale ja dawno nie słyszałam, żeby ktoś aż tak prosił. Chroniła mnie, więc
musiałam wyjść, nawet jeśli to było głupie. Po prostu musiałam to zrobić –
dodała rozgorączkowanym tonem, za wszelką cenę próbując usprawiedliwić to, co
zrobiła.
Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że jej słowa
brzmiały co najmniej źle, zbyt chaotyczne i nie do końca jasne, tym
bardziej, że tak naprawdę nie uściśliła tego, o kogo chodziło. Otworzyła
usta, chcąc dodać cokolwiek jeszcze, jeśli tylko zabrzmiałoby sensownie, ale w zamian
jedynie się rozkaszlała, przypominając sobie o tym, jak czuła się jeszcze
przed tym, jak Beatrycze zdecydowała się wyciągnąć ją z domu. Nie musiała
pytać, żeby wiedzieć, że spacer po mrozie w takim stanie zdecydowanie nie pomagał,
ale ostatecznie doszła do wniosku, że to dość niewielka cena, skoro mogła choć
po części odwdzięczyć się komuś, kto przez cały ten czas był dla niej dobry.
Renesmee spojrzała na nią w bliżej nieokreślony,
wyraźnie zmartwiony sposób. Coś w wyrazie twarzy i zachowaniu mamy
sprawiło, że uprzytomniła sobie, iż tak naprawdę nie musiała tłumaczyć tego,
kogo i dlaczego widziała. Podejrzewała, że przynajmniej to jedno
wytłumaczył Carlisle, co samo w sobie wydało się dobre, nawet jeśli
początkowo był tak zszokowany, że chyba po prostu jej nie wierzył.
– Wiem, Joce – powiedziała w końcu Nessie. – O Beatrycze,
ale… O bogini, co się stało? Dziadek jest na dole, ale niewiele chciał mi
wytłumaczyć. Wiem, że znalazł cię, kiedy byłaś z Lawrence’m, ale…
– I z nim, i z Beatrycze –
poprawiła machinalnie. – A potem ona… poprosiła mnie o coś – dodała
po chwili wahania. – Wygląda dokładnie tak, jak Elena.
Nessie zawahała się, ale nawet jeśli miała jakieś
wątpliwości albo uwagi, ostatecznie ograniczyła się do skinięcia głową.
Jocelyne wyczuła, że dla niej sama kwestia nekromancji była trudna, wymagając
dość sporo wysiłku, by w ogóle była w stanie ją zaakceptować. Sama
świadomość tego, że próbowała, była ważna, zresztą tak jak i myśl o tym,
że w każdej chwili mogła powiedzieć mamie dosłownie wszystko.
– O co poprosiła cię Beatrycze? – zapytała w końcu
Renesmee. Zawahała się, być może licząc się z tym, że nie otrzyma
odpowiedzi. – Wyciągnęła cię na mróz. W takim stanie, tak po prostu…
Myślałam, że dostane zawału, kiedy okazało się, że nie ma cię ani w pokoju,
ani w domu – dodała, a dziewczyna jęknęła w duchu.
– Wiem, ale… musiałam – powtórzyła, choć to wydało jej
się co najmniej dziecinne.
Musiałam. No
tak, jasne… Bardzo treściwe,
pomyślała mimochodem, ale nie była w stanie sformułować tego w żaden
inny sposób. Niby co jeszcze miałaby powiedzieć, skoro niezależnie od
wszystkiego to jedno stwierdzenie niejako tłumaczyło wszystko?
Po prostu musiała.
– To już słyszałam – przypomniała Nessie. Zaraz po tym
odezwała się ponownie, uświadamiając sobie, że jej głos zabrzmiał w nieco
gniewny sposób. – Zresztą to nie jest teraz istotne. Może gdybyś powiedziała
nam wcześniej, że ktoś do ciebie przychodzi…
– Nie wiedziałam jak – przyznała zgodnie z prawdą.
– Mówiłam już, że wygląda jak Elena. Kilka razy ją pomyliłam i… Ale Beatrycze
nie zrobiła tego, żeby mnie skrzywdzić – dodała z przekonaniem. – Ona mnie
chroni.
– Chroni… – powtórzyła.
Jocelyne energicznie skinęła głową.
– Wydaje mi się, że była pierwsza, jeszcze zanim
zobaczyłam kogokolwiek innego i… Hm, czasami mi śpiewała – przyznała po chwili
zastanowienia, wysilając się na blady uśmiech. – Mam wrażenie, że gdyby nie
Beatrycze, bardzo wiele… mniej przyjaznych duchów próbowałoby się do mnie
dostać. Jak wtedy w szkole, kiedy…
Zamilkła, nie chcąc wracać do tego tematu, po minie
mamy zresztą poznała, że ta dobrze rozumiała o co chodzi. Poczuła ciepłe
palce na policzku i na moment przymknęła oczy, poddając się przyjemnemu
dotykowi i zaczynając się rozluźniać. Była zmęczona, nawet pomimo czasu,
który spędziła pozbawiona przytomności. W gruncie rzeczy czuła się tak,
jakby przebiegła maraton, tym samym wyzbywając się wszystkich pozostałych
rezerw sił, co zdecydowanie nie było normalne. Czuła, że to też miało związek z Beatrycze
i tym na co jej pozwoliła, choć zarazem nie była w stanie w żaden
sposób tego zweryfikować.
Problem polegał na tym, że tak naprawdę nie znała
możliwości i ograniczeń, które dawał jej dar. To, co usłyszała od Rosy,
teraz jawiło się Jocelyne jako wierzchołek góry lodowej, tym bardziej, że wciąż
nie rozumiała znamienitej większości praw, którymi rządził się ten nowy świat,
którego chcąc nie chcąc stała się częścią. Potrzebowała czegoś więcej, by
zrozumieć siebie i to, jak niebezpieczne mogłoby okazać się to, co robiła,
ale do tego czasu…
– Spróbuj odpocząć, w porządku? – usłyszała, a chwilę
później ciepłe wargi musnęły jej czoło. Ten pocałunek był o wiele
prawdziwszy od tego, którym obdarowała ją Beatrycze. – Damien prędzej czy
później wróci i… Chyba, że mam poprosić Carlisle’a? – zaproponowała po chwili.
– To nie jest najlepszy moment, ale mimo wszystko…
– I twierdzisz, że zwłaszcza teraz nie będzie
chciał ze mną rozmawiać? – zapytała z powątpiewaniem. Wtuliła twarz w poduszkę,
bynajmniej nie wyobrażając sobie dyskusji na temat czegoś, czego nawet nie
pamiętała, o zrozumieniu nie wspominając. – Nie czuję się aż tak źle –
zapewniła.
– W porządku… – Renesmee nie brzmiała na
przekonaną, ale przynajmniej nie próbowała naciskać. Materac poruszył się
nieznacznie, kiedy pół-wampirzyca zmieniła pozycję, ostrożnie podrywając się na
równe nogi. – Śpij w takim razie, ale… Och, jeszcze jedna rzecz, Joce –
dodała, a jej ton jednoznacznie sugerował, że podjęła decyzję dosłownie w ostatniej
chwili.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, żeby móc rzucić mamie
nieco senne, pytające spojrzenie. Nie miała pewności, czego tak naprawdę
powinna się spodziewać, ale…
– Tak? – zaryzykowała.
Minęła dłuższa chwila, zanim Nessie jednak zdecydowała
się odezwać.
– Wciąż nie powiedziałaś mi, o co poprosiła cię
Beatrycze – zauważyła przytomnie, ostrożnie dobierając słowa.
Jej głos zabrzmiał łagodnie, tym samym dając Joce do
zrozumienia, że miała wybór. Gdyby zechciała zostawić to dla siebie, mogła, tym
bardziej, że nawet Carlisle nie palił się do udzielania jakichkolwiek
wyjaśnień, ale z drugiej strony…
Och, miała serdecznie dość kłamstw, zwłaszcza po
całych tygodniach wątpliwości i ucieczki przed samą sobą, jeszcze sprzed
wyjazdu do ośrodka. Nie zamierzała tego powtarzać, niezależnie od tego, jak
trudne miałoby być mówienie prawdy.
– Ona… Poprosiła mnie o ciało – powiedziała po
chwili wahania. – O to, żebym pozwoliła jej skorzystać ze swojego, ale…
– Co takiego…? – Głos Renesmee zabrzmiał dziwnie
piskliwie, kiedy w pośpiechu zawróciła, ponownie materializując się przy
łóżku. Wyraźnie pobladła, coraz bardziej zaniepokojona sytuacją. – Chciała od
ciebie ciała? Joce, na litość bogini…
– Tylko na chwilę – zaoponowała, mimo osłabienia
znajdując w sobie dość siły, żeby jednak usiąść. Spojrzała na mamę w, jak
przynajmniej miała nadzieję, uspokajający sposób, próbując jakkolwiek na nią
wpłynąć. – Nic się nie stało, prawda? To znaczy… Beatrycze nie jest kimś, komu
nie powinnam ufać – dodała z przekonaniem.
Poczuła się źle na samą myśl o tym, że mama
jednak mogłaby się zdenerwować. Nie wyobrażała sobie kłótni, ale przez ułamek
sekundy była niemalże całkowicie pewna tego, że to właśnie do tego zmierzało.
Jakkolwiek by nie było, zamierzała bronić Beatrycze, nawet pomimo tego, co się
wydarzyło. Nie miała poczucia, by zrobiła cokolwiek wbrew sobie. Jeśli ktoś
zawinił, to tylko i wyłącznie ona ze swoimi pomysłami – tym, że tak po
prostu porwała się na to, żeby wychodzić i wziąć udział w całym tym
szaleństwie.
Nerwowo przeczesała włosy palcami, coraz bardziej
podenerwowana. Powinna jednak spróbować porozmawiać nie tylko z Renesmee,
ale również z Carlisle’m? Nie była o Lawrence’a, podejrzewając, że
skoro mama właściwie o nim nie wspominała, to najpewniej znaczyło, że nie
było go w pobliżu. Cóż, to było do przewidzenia, a przynajmniej tak
jej się wydawało, skoro zdawała sobie sprawę z tego, jak jej bliscy
postrzegali tego wampira. Efekt był dość oczywisty, choć nawet ta świadomość
nie sprawiała, że Joce czuła się jakkolwiek pewniej.
– Zrobiłam coś złego? – zapytała z końcu, nie
będąc w stanie znieść przeciągające się ciszy. – Jeśli tak, przepraszam,
ale ja nie… Po prostu podejmowałam decyzje, które wydawały mi się słuszne.
Nessie spojrzała w jej stronę i coś w spojrzeniu
pół-wampirzycy złagodniało, kiedy zdołała zapanować nad emocjami. Po chwili
wahania mama przesunęła się bliżej, ostatecznie na powrót siadając na skraju
łóżka – ostrożna, niespokojna i wyraźnie niepewna tego, jak tak naprawdę
powinna zareagować.
– Nie, nie… – zreflektowała się pospiesznie. – Zresztą
sama wiesz, co w tym było głupie, ale… Tutaj nie chodzi o Beatrycze –
przyznała w końcu Renesmee. Znów zamilkła, wydając się nad czymś
intensywnie myśleć. – Po prostu to, co zrobiła, skojarzyło mi się z demonami.
A to bardzo, ale to bardzo niedobrze – dodała, a Jocelyne
zesztywniała.
– Umiałabym rozpoznać demona – zaoponowała, co
najmniej zaskoczona taką sugestią. W pamięci wciąż miała głos Within oraz
ciemną mgłę z ośrodka, która prawie ich wszystkich pozabijała. Gdyby nie
Dallas… – Beatrycze przecież nie…
– O bogini, nie to miałam na myśl – zapewniła
pośpiesznie Nessie. – Wiem, że rozpoznałabyś, gdyby którakolwiek z tych
istot… – Urwała, po czym z niedowierzaniem pokręciła głową. – Problem w tym,
że to, co mówisz, mnie przeraża. Kiedy jeszcze byłam z tobą w ciąży…
Był taki moment, kiedy właśnie demon próbował tego samego ze mną – przyznała w przypływie
szczerości. – Odebrać mi ciało, podczas gdy ty cały czas byłaś we mnie… I wiem,
że nie zrobiłby tego tylko na chwilę
– dodała, choć to jedno było dla Joce aż nazbyt oczywiste. – Mnie nikt nie
próbował pytać o zgodę… Wolę nie myśleć, co by było, gdyby na miejscu
Beatrycze nagle pojawił się ktoś inny.
Jeszcze kiedy mówiła, coś w jej słowach wzbudziło
w Jocelyne coraz silniejszy strach. Zadrżała niekontrolowanie, po czym w pośpiechu
przesunęła się bliżej mamy, chcąc jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznych
objęciach. Renesmee jej nie odepchnęła, co zresztą mogła przewidzieć, ale i tak
poczuła się pewniej, zaraz też przywarła do obejmującej ją nieśmiertelnej
mocniej. Czuła, że zaczyna drżeć, co bynajmniej nie miało związku z jakimikolwiek
zmianami w jej organizmie czy temperaturą.
Nie musiała pytać, żeby wiedzieć, dlaczego Nessie w ogóle
jej o tym powiedziała. Jeszcze zanim dała Beatrycze przyzwolenie, zaczęła
zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby o to samo poprosił ją
ktokolwiek inny. Musiała być ostrożna, o wiele bardziej niż do tej pory,
nawet jeśli to miało okazać się trudne. Skoro nawet ktoś, kto nie doświadczał
tego, co ona, mógł zostać potraktowany w taki sposób, czego więc powinna
spodziewać się po intencjach istot, które otaczały ją na każdym kroku?
Beatrycze czy Rosa nie mogły chronić jej przez cały ten czas, a skoro tak…
Cokolwiek by się nie wydarzyło, wiedziała, że więcej
nie zgodzi się na podobną zamianę – nie tak po prostu, niezależnie od tego, kto
próbowałby pytać. W pierwszej kolejności musiała dowiedzieć się czegoś
więcej, chociaż nie miała pojęcia, gdzie i kogo powinna pytać.
Potrzebowała jakiegoś sprawdzonego źródła informacji – kogoś, kto miałby szansę
udzielić jej odpowiedzi na przynajmniej część z pytań, które przez cały
ten czas ją dręczyły – ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy.
Pomijając Rona i Carol, nie znała żadnego innego nekromanty – nikogo, kto
nie byłby a) martwy i b) odrobinę szalony. Spoglądając na to z tej
perspektywy, naprawdę zaczynała dochodzić do wniosku, że sytuacja, w której
się znalazła, prezentowała się co najmniej marnie.
Wciąż o tym myślała, kiedy mama w końcu
zostawiła ją samą w pokoju, dając chwilę czasu na to, żeby doszła do
siebie. Ułożyła się na łóżku, początkowo zamierzając przynajmniej spróbować
zasnąć, ale ostatecznie się na to nie zdobyła. Nie potrafiła jednoznacznie
określić tego, jak się czuła, ale nadmiar emocji i wątpliwości sprawiały,
że nawet wciąż odczuwana słabość zeszła gdzieś na dalszy plan. W pewnym
momencie przyłapała się na tym, że raz po raz rozglądała się po pokoju,
szukając jakichkolwiek oznak tego, że nie była sama, ale dookoła panowała
nieprzenikniona wręcz cisza. Nie było ani Rosy, ani Beatrycze, ani nikogo
innego, a to… na dłuższa metę zaczynało być przygnębiające.
Co tak naprawdę stało się z nią w chwili, w której
zdecydowała się „użyczyć” swojego ciała? Nie pamiętała niczego, co chyba nie
było niczym dziwnym, ale ją z jakiegoś powodu przyprawiało o dreszcze.
W głowie miała pustkę, zupełnie inną niż tak, której doświadczała, kiedy
po prostu traciła przytomność, przestając kontaktować na krótszy lub dłuższy
okres czasu. Być może wszystko sprowadzało się tylko i wyłącznie do jej
wyobraźni, ale była gotowa przysiąc, że to coś zdecydowanie ważniejszego –
bardziej niepokojącego, jakkolwiek powinna to rozumieć. Coś w samej myśli o tym
dziwnym, zapomnianym stanie sprawiało, że zaczynało robić jej się zimno, a to
zdecydowanie nie było normalne.
Gdyby taki stan rzeczy w ogóle powinien mieć
rację bytu, mama nie byłaby do tego stopnia przerażona. Cokolwiek w ten
sposób potrafiły zdziałać demony, zdecydowanie nie było dobre. Zdążyła
zauważyć, że mało który duch był aż tak silny, by móc dorównywać umiejętnościom
tych istot – w końcu Within potrafiła skrzywdzić Rosę, a więc kogoś,
kto pozostawał martwy i to już od dłuższego czasu – co przecież nie mogło
być przypadkiem. Podczas rozmowy z przyjaciółką, ta powiedziała jej, że
wszystko skupiało się na energii i… niejako gniewie, co również wydało się
Jocelyne wymowne.
Och, jakby nie patrzeć, podobne zasady obowiązywały
telepatów i nowe wampiry. Emocje były istotne – one oraz człowieczeństwo,
które tak łatwo można było utracić. Niejednokrotnie słyszała o tym, że
jedna decyzja potrafi zniszczyć dosłownie wszystko, teraz zaś mogła dodatkowo
się o tym przekonać. Z tego, czego nauczyła się na temat mocy od
taty, wiedziała chociażby to, że im potężniejsze zdolności, tym poważniejszą
ceną były okupione. W przypadku telepatów posunięcie się zbyt daleko mogło
oznaczać utratę zmysłów, a skoro tak… to czy możliwe było, żeby również
duchy doświadczały czegoś podobnego? Z technicznego punktu widzenia te z demonów,
które nie posiadały ciała, pozostawały martwe, dokładnie tak jak istoty, które
widziała – z tą tylko różnicą, że było o wiele potężniejsze i pod
każdym względem bardziej niebezpieczne.
Skrzywiła się, co najmniej zaniepokojona tokiem
własnych myśli. Dlaczego?, pomyślała
mimowolnie, ale nic nie wskazywało na to, żeby ktokolwiek zamierzał udzielić
jej odpowiedzi na to jedno pytanie. Nie chciała się nad sobą użalać i wypytywać
o to, jakim cudem na wszystkie osoby, w tym o wiele bardziej
odpowiednie od niej, to właśnie jej przypadł wątpliwy zaszczyt posługiwania się
nekromancją. Jedynym, co chciała zrozumieć, pozostawało to, jakie plany musiała
być względem niej bogini, skoro doprowadziła do czegoś takiego, obdarzając ją
kolejno aż tak silnym człowieczeństwem, a finalnie… również tym. Jak ktoś,
kto pozostawał o wiele bardziej ludzki, aniżeli inni przedstawiciele jego
gatunku, miał oswoić się z perspektywą obcowania ze śmiercią w takiej
postaci…?
W gruncie
rzecz to prostsze, niż mogłoby się wydawać, pomyślała mimochodem i niewiele brakowało, żeby roześmiała się w nieco
histeryczny sposób. Kto lepiej zrozumie
umarłych, jeśli nie ktoś, komu z taką łatwością może przyjść podzielenie
ich losu…
Jakkolwiek by nie było, sama perspektywa wydała się
Jocelyne co najmniej przerażająca.
Zadrżała, po czym ciaśniej owinęła się kołdrą,
bezskutecznie próbując chronić się przed tym szczególnym, mającym swoje źródło
gdzieś w jej wnętrzu, chłodem. Gdyby zasypianie w takim wypadku było
takie proste, jak mogłaby tego oczekiwać… Wszystko zmierzało w kierunku,
którego nawet nie potrafiła określić i który coraz bardziej zaczynał ją
przerażać. Miała dziesiątki pytań, ale nic nie wskazywało na to, żeby na
którekolwiek z nich miała znaleźć odpowiedzi, a to zdecydowanie nie
było dobre – nie dla niej, a przynajmniej Jocelyne nie miała takiego
poczucia. To, że po wszystkim Beatrycze zniknęła, również nie napawało
dziewczyny entuzjazmem.
Powiedziała,
że On ją ukarze… Kimkolwiek jest On, przypomniała sobie. Chciała
wierzyć, że to tak naprawdę niczego nie znaczyło, ale nie była w stanie.
Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej chciała zobaczyć Beatrycze, by upewnić się,
że cokolwiek miało szansę na to, żeby wrócić do normy, ale w tym wypadku…
Mocniej zacisnęła powieki, próbując zasnąć. W myślach
zaczęła nucić piosenkę, którą zawsze śpiewała jej kobieta, kiedy nad nią
czuwała – coś, co musiało dziać się już od dłuższego czasu, choć dopiero
niedawno w pełni zaczęła być tych wizyt i ich sprawczyni świadoma.
Chociaż to wydawało się niedorzeczne, miała wrażenie,
że pierwszy raz od dawna tak naprawdę było dane jej zasypiać w samotności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz