4 października 2016

Trzysta dwadzieścia cztery

Jocelyne
Przebudzenie przyszło z trudem, skutecznie ją dezorientując. Zaczynała nienawidzić tego uczucia, tak jak i wątpliwości, których doświadczała za każdym razem, kiedy świadomość wracała. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby otrząsnąć się na tyle, by w pełni uprzytomnić sobie, co takiego miało miejsce.
Śnieg… Ta rozmowa… I Beatrycze, która…
– Joce?
Zaniepokojony głos wyrwał ją z zamyślenia, skutecznie zachęcając do otwarcia oczu. Na moment pociemniało jej przed oczami, jednak prawie natychmiast zawroty głowy ustąpiły, a ona zdołała skoncentrować wzrok na nachylonej nad nią, chorobliwie wręcz bladej twarzy. Spodziewała się naprawdę wielu rzeczy, ale coś w widoku mamy ją zaskoczyło…
To oraz przyjemne ciepło, które jednoznacznie uprzytomniło jej, że była w domu.
Zawahała się, przez dłuższą chwilę sama nie pewna tego, co powinna Renesmee powiedzieć. Chciała przeprosić, podejrzewając jak głupie musiało być to, co zrobiła, ale ostatecznie nie zdobyła się na to, żeby choć spróbować się odezwać. W głowie miała pustkę, a sama próba skoncentrowana się na czymkolwiek sensownym okazała się z góry skazana na niepowodzenie. Prawda była taka, że bała się choć spróbować otworzyć usta, nie ufając sobie, swojemu ciału, a już zwłaszcza żołądkowi na tyle, by zaryzykować. Nie, skoro miała wrażenie, iż naprawdę niewiele potrzeba, żeby zwymiotowała, choć nie podejrzewała nawet, że będzie miała czym.
Właściwie nie wiedziała, co takiego wydarzyło się w chwili, w której pozwoliła Beatrycze przeniknąć swoje ciało. Pamiętała chłód i słabość, ale te równie dobrze mogły mieć związek z męczącą ją gorączką. Teraz zresztą nie czuła się lepiej, zbyt osłabiona, by próbować usiąść albo jakkolwiek się poruszyć. Trudno jej było rozluźnić objawy choroby od tych, które wiązały się z tym, czego dopiero co doświadczyła, ale była gotowa przysiąc, że to sama kwestia odzyskania kontroli nad ciałem okazała się trudna. Czuła, że postąpiła głupio i że w najbliższym czasie nie powinna tego powtarzać, ale mimo wszystko będąc w tym lesie, słuchając tych próśb i…
– Jak długo…? – zapytała z wahaniem, decydując się przerwać panująca ciszę. Samą siebie zaskoczyła tym, że w ogóle zdołała się odezwać.
Renesmee drgnęła, po czym natychmiast skoncentrowała na niej wzrok. Była niespokojna, ale nie wyglądała na rozeźloną, co Jocelyne mimo wszystko przyjęła z ulgą. Nie przypominała sobie, żeby rodzice kiedykolwiek tak naprawdę się na nią zezłościli, ale i tak obawiała się tego, że za którymś razem się od niej odwrócą. Potrzebowała poczucia, że wciąż był ktoś do kogo mogła się zwrócić, zwłaszcza w sytuacji, kiedy robiła takie rzeczy. Istniało dość osób, które by nie zrozumiały, o czym zresztą zdążyła się już przekonać.
– Jeśli wierzyć temu, co powiedział Carlisle, to odleciałaś na niecałą godzinę – wyjaśniła cicho Nessie, ale nie brzmiała na szczególnie pewną własnych słów. Martwiła się i to najdelikatniej rzecz ujmując, co zresztą nie wydawało się niczym dziwnym. – Dlaczego, Joce? Ja nie…
– Bo mnie poprosiła – odpowiedziała machinalnie, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Ja wiem, że nie powinnam była, ale… Ale ja dawno nie słyszałam, żeby ktoś aż tak prosił. Chroniła mnie, więc musiałam wyjść, nawet jeśli to było głupie. Po prostu musiałam to zrobić – dodała rozgorączkowanym tonem, za wszelką cenę próbując usprawiedliwić to, co zrobiła.
Z opóźnieniem uprzytomniła sobie, że jej słowa brzmiały co najmniej źle, zbyt chaotyczne i nie do końca jasne, tym bardziej, że tak naprawdę nie uściśliła tego, o kogo chodziło. Otworzyła usta, chcąc dodać cokolwiek jeszcze, jeśli tylko zabrzmiałoby sensownie, ale w zamian jedynie się rozkaszlała, przypominając sobie o tym, jak czuła się jeszcze przed tym, jak Beatrycze zdecydowała się wyciągnąć ją z domu. Nie musiała pytać, żeby wiedzieć, że spacer po mrozie w takim stanie zdecydowanie nie pomagał, ale ostatecznie doszła do wniosku, że to dość niewielka cena, skoro mogła choć po części odwdzięczyć się komuś, kto przez cały ten czas był dla niej dobry.
Renesmee spojrzała na nią w bliżej nieokreślony, wyraźnie zmartwiony sposób. Coś w wyrazie twarzy i zachowaniu mamy sprawiło, że uprzytomniła sobie, iż tak naprawdę nie musiała tłumaczyć tego, kogo i dlaczego widziała. Podejrzewała, że przynajmniej to jedno wytłumaczył Carlisle, co samo w sobie wydało się dobre, nawet jeśli początkowo był tak zszokowany, że chyba po prostu jej nie wierzył.
– Wiem, Joce – powiedziała w końcu Nessie. – O Beatrycze, ale… O bogini, co się stało? Dziadek jest na dole, ale niewiele chciał mi wytłumaczyć. Wiem, że znalazł cię, kiedy byłaś z Lawrence’m, ale…
– I z nim, i z Beatrycze – poprawiła machinalnie. – A potem ona… poprosiła mnie o coś – dodała po chwili wahania. – Wygląda dokładnie tak, jak Elena.
Nessie zawahała się, ale nawet jeśli miała jakieś wątpliwości albo uwagi, ostatecznie ograniczyła się do skinięcia głową. Jocelyne wyczuła, że dla niej sama kwestia nekromancji była trudna, wymagając dość sporo wysiłku, by w ogóle była w stanie ją zaakceptować. Sama świadomość tego, że próbowała, była ważna, zresztą tak jak i myśl o tym, że w każdej chwili mogła powiedzieć mamie dosłownie wszystko.
– O co poprosiła cię Beatrycze? – zapytała w końcu Renesmee. Zawahała się, być może licząc się z tym, że nie otrzyma odpowiedzi. – Wyciągnęła cię na mróz. W takim stanie, tak po prostu… Myślałam, że dostane zawału, kiedy okazało się, że nie ma cię ani w pokoju, ani w domu – dodała, a dziewczyna jęknęła w duchu.
– Wiem, ale… musiałam – powtórzyła, choć to wydało jej się co najmniej dziecinne.
Musiałam. No tak, jasne… Bardzo treściwe, pomyślała mimochodem, ale nie była w stanie sformułować tego w żaden inny sposób. Niby co jeszcze miałaby powiedzieć, skoro niezależnie od wszystkiego to jedno stwierdzenie niejako tłumaczyło wszystko?
Po prostu musiała.
– To już słyszałam – przypomniała Nessie. Zaraz po tym odezwała się ponownie, uświadamiając sobie, że jej głos zabrzmiał w nieco gniewny sposób. – Zresztą to nie jest teraz istotne. Może gdybyś powiedziała nam wcześniej, że ktoś do ciebie przychodzi…
– Nie wiedziałam jak – przyznała zgodnie z prawdą. – Mówiłam już, że wygląda jak Elena. Kilka razy ją pomyliłam i… Ale Beatrycze nie zrobiła tego, żeby mnie skrzywdzić – dodała z przekonaniem. – Ona mnie chroni.
– Chroni… – powtórzyła.
Jocelyne energicznie skinęła głową.
– Wydaje mi się, że była pierwsza, jeszcze zanim zobaczyłam kogokolwiek innego i… Hm, czasami mi śpiewała – przyznała po chwili zastanowienia, wysilając się na blady uśmiech. – Mam wrażenie, że gdyby nie Beatrycze, bardzo wiele… mniej przyjaznych duchów próbowałoby się do mnie dostać. Jak wtedy w szkole, kiedy…
Zamilkła, nie chcąc wracać do tego tematu, po minie mamy zresztą poznała, że ta dobrze rozumiała o co chodzi. Poczuła ciepłe palce na policzku i na moment przymknęła oczy, poddając się przyjemnemu dotykowi i zaczynając się rozluźniać. Była zmęczona, nawet pomimo czasu, który spędziła pozbawiona przytomności. W gruncie rzeczy czuła się tak, jakby przebiegła maraton, tym samym wyzbywając się wszystkich pozostałych rezerw sił, co zdecydowanie nie było normalne. Czuła, że to też miało związek z Beatrycze i tym na co jej pozwoliła, choć zarazem nie była w stanie w żaden sposób tego zweryfikować.
Problem polegał na tym, że tak naprawdę nie znała możliwości i ograniczeń, które dawał jej dar. To, co usłyszała od Rosy, teraz jawiło się Jocelyne jako wierzchołek góry lodowej, tym bardziej, że wciąż nie rozumiała znamienitej większości praw, którymi rządził się ten nowy świat, którego chcąc nie chcąc stała się częścią. Potrzebowała czegoś więcej, by zrozumieć siebie i to, jak niebezpieczne mogłoby okazać się to, co robiła, ale do tego czasu…
– Spróbuj odpocząć, w porządku? – usłyszała, a chwilę później ciepłe wargi musnęły jej czoło. Ten pocałunek był o wiele prawdziwszy od tego, którym obdarowała ją Beatrycze. – Damien prędzej czy później wróci i… Chyba, że mam poprosić Carlisle’a? – zaproponowała po chwili. – To nie jest najlepszy moment, ale mimo wszystko…
– I twierdzisz, że zwłaszcza teraz nie będzie chciał ze mną rozmawiać? – zapytała z powątpiewaniem. Wtuliła twarz w poduszkę, bynajmniej nie wyobrażając sobie dyskusji na temat czegoś, czego nawet nie pamiętała, o zrozumieniu nie wspominając. – Nie czuję się aż tak źle – zapewniła.
– W porządku… – Renesmee nie brzmiała na przekonaną, ale przynajmniej nie próbowała naciskać. Materac poruszył się nieznacznie, kiedy pół-wampirzyca zmieniła pozycję, ostrożnie podrywając się na równe nogi. – Śpij w takim razie, ale… Och, jeszcze jedna rzecz, Joce – dodała, a jej ton jednoznacznie sugerował, że podjęła decyzję dosłownie w ostatniej chwili.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, żeby móc rzucić mamie nieco senne, pytające spojrzenie. Nie miała pewności, czego tak naprawdę powinna się spodziewać, ale…
– Tak? – zaryzykowała.
Minęła dłuższa chwila, zanim Nessie jednak zdecydowała się odezwać.
– Wciąż nie powiedziałaś mi, o co poprosiła cię Beatrycze – zauważyła przytomnie, ostrożnie dobierając słowa.
Jej głos zabrzmiał łagodnie, tym samym dając Joce do zrozumienia, że miała wybór. Gdyby zechciała zostawić to dla siebie, mogła, tym bardziej, że nawet Carlisle nie palił się do udzielania jakichkolwiek wyjaśnień, ale z drugiej strony…
Och, miała serdecznie dość kłamstw, zwłaszcza po całych tygodniach wątpliwości i ucieczki przed samą sobą, jeszcze sprzed wyjazdu do ośrodka. Nie zamierzała tego powtarzać, niezależnie od tego, jak trudne miałoby być mówienie prawdy.
– Ona… Poprosiła mnie o ciało – powiedziała po chwili wahania. – O to, żebym pozwoliła jej skorzystać ze swojego, ale…
– Co takiego…? – Głos Renesmee zabrzmiał dziwnie piskliwie, kiedy w pośpiechu zawróciła, ponownie materializując się przy łóżku. Wyraźnie pobladła, coraz bardziej zaniepokojona sytuacją. – Chciała od ciebie ciała? Joce, na litość bogini…
– Tylko na chwilę – zaoponowała, mimo osłabienia znajdując w sobie dość siły, żeby jednak usiąść. Spojrzała na mamę w, jak przynajmniej miała nadzieję, uspokajający sposób, próbując jakkolwiek na nią wpłynąć. – Nic się nie stało, prawda? To znaczy… Beatrycze nie jest kimś, komu nie powinnam ufać – dodała z przekonaniem.
Poczuła się źle na samą myśl o tym, że mama jednak mogłaby się zdenerwować. Nie wyobrażała sobie kłótni, ale przez ułamek sekundy była niemalże całkowicie pewna tego, że to właśnie do tego zmierzało. Jakkolwiek by nie było, zamierzała bronić Beatrycze, nawet pomimo tego, co się wydarzyło. Nie miała poczucia, by zrobiła cokolwiek wbrew sobie. Jeśli ktoś zawinił, to tylko i wyłącznie ona ze swoimi pomysłami – tym, że tak po prostu porwała się na to, żeby wychodzić i wziąć udział w całym tym szaleństwie.
Nerwowo przeczesała włosy palcami, coraz bardziej podenerwowana. Powinna jednak spróbować porozmawiać nie tylko z Renesmee, ale również z Carlisle’m? Nie była o Lawrence’a, podejrzewając, że skoro mama właściwie o nim nie wspominała, to najpewniej znaczyło, że nie było go w pobliżu. Cóż, to było do przewidzenia, a przynajmniej tak jej się wydawało, skoro zdawała sobie sprawę z tego, jak jej bliscy postrzegali tego wampira. Efekt był dość oczywisty, choć nawet ta świadomość nie sprawiała, że Joce czuła się jakkolwiek pewniej.
– Zrobiłam coś złego? – zapytała z końcu, nie będąc w stanie znieść przeciągające się ciszy. – Jeśli tak, przepraszam, ale ja nie… Po prostu podejmowałam decyzje, które wydawały mi się słuszne.
Nessie spojrzała w jej stronę i coś w spojrzeniu pół-wampirzycy złagodniało, kiedy zdołała zapanować nad emocjami. Po chwili wahania mama przesunęła się bliżej, ostatecznie na powrót siadając na skraju łóżka – ostrożna, niespokojna i wyraźnie niepewna tego, jak tak naprawdę powinna zareagować.
– Nie, nie… – zreflektowała się pospiesznie. – Zresztą sama wiesz, co w tym było głupie, ale… Tutaj nie chodzi o Beatrycze – przyznała w końcu Renesmee. Znów zamilkła, wydając się nad czymś intensywnie myśleć. – Po prostu to, co zrobiła, skojarzyło mi się z demonami. A to bardzo, ale to bardzo niedobrze – dodała, a Jocelyne zesztywniała.
– Umiałabym rozpoznać demona – zaoponowała, co najmniej zaskoczona taką sugestią. W pamięci wciąż miała głos Within oraz ciemną mgłę z ośrodka, która prawie ich wszystkich pozabijała. Gdyby nie Dallas… – Beatrycze przecież nie…
– O bogini, nie to miałam na myśl – zapewniła pośpiesznie Nessie. – Wiem, że rozpoznałabyś, gdyby którakolwiek z tych istot… – Urwała, po czym z niedowierzaniem pokręciła głową. – Problem w tym, że to, co mówisz, mnie przeraża. Kiedy jeszcze byłam z tobą w ciąży… Był taki moment, kiedy właśnie demon próbował tego samego ze mną – przyznała w przypływie szczerości. – Odebrać mi ciało, podczas gdy ty cały czas byłaś we mnie… I wiem, że nie zrobiłby tego tylko na chwilę – dodała, choć to jedno było dla Joce aż nazbyt oczywiste. – Mnie nikt nie próbował pytać o zgodę… Wolę nie myśleć, co by było, gdyby na miejscu Beatrycze nagle pojawił się ktoś inny.
Jeszcze kiedy mówiła, coś w jej słowach wzbudziło w Jocelyne coraz silniejszy strach. Zadrżała niekontrolowanie, po czym w pośpiechu przesunęła się bliżej mamy, chcąc jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznych objęciach. Renesmee jej nie odepchnęła, co zresztą mogła przewidzieć, ale i tak poczuła się pewniej, zaraz też przywarła do obejmującej ją nieśmiertelnej mocniej. Czuła, że zaczyna drżeć, co bynajmniej nie miało związku z jakimikolwiek zmianami w jej organizmie czy temperaturą.
Nie musiała pytać, żeby wiedzieć, dlaczego Nessie w ogóle jej o tym powiedziała. Jeszcze zanim dała Beatrycze przyzwolenie, zaczęła zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby o to samo poprosił ją ktokolwiek inny. Musiała być ostrożna, o wiele bardziej niż do tej pory, nawet jeśli to miało okazać się trudne. Skoro nawet ktoś, kto nie doświadczał tego, co ona, mógł zostać potraktowany w taki sposób, czego więc powinna spodziewać się po intencjach istot, które otaczały ją na każdym kroku? Beatrycze czy Rosa nie mogły chronić jej przez cały ten czas, a skoro tak…
Cokolwiek by się nie wydarzyło, wiedziała, że więcej nie zgodzi się na podobną zamianę – nie tak po prostu, niezależnie od tego, kto próbowałby pytać. W pierwszej kolejności musiała dowiedzieć się czegoś więcej, chociaż nie miała pojęcia, gdzie i kogo powinna pytać. Potrzebowała jakiegoś sprawdzonego źródła informacji – kogoś, kto miałby szansę udzielić jej odpowiedzi na przynajmniej część z pytań, które przez cały ten czas ją dręczyły – ale nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Pomijając Rona i Carol, nie znała żadnego innego nekromanty – nikogo, kto nie byłby a) martwy i b) odrobinę szalony. Spoglądając na to z tej perspektywy, naprawdę zaczynała dochodzić do wniosku, że sytuacja, w której się znalazła, prezentowała się co najmniej marnie.
Wciąż o tym myślała, kiedy mama w końcu zostawiła ją samą w pokoju, dając chwilę czasu na to, żeby doszła do siebie. Ułożyła się na łóżku, początkowo zamierzając przynajmniej spróbować zasnąć, ale ostatecznie się na to nie zdobyła. Nie potrafiła jednoznacznie określić tego, jak się czuła, ale nadmiar emocji i wątpliwości sprawiały, że nawet wciąż odczuwana słabość zeszła gdzieś na dalszy plan. W pewnym momencie przyłapała się na tym, że raz po raz rozglądała się po pokoju, szukając jakichkolwiek oznak tego, że nie była sama, ale dookoła panowała nieprzenikniona wręcz cisza. Nie było ani Rosy, ani Beatrycze, ani nikogo innego, a to… na dłuższa metę zaczynało być przygnębiające.
Co tak naprawdę stało się z nią w chwili, w której zdecydowała się „użyczyć” swojego ciała? Nie pamiętała niczego, co chyba nie było niczym dziwnym, ale ją z jakiegoś powodu przyprawiało o dreszcze. W głowie miała pustkę, zupełnie inną niż tak, której doświadczała, kiedy po prostu traciła przytomność, przestając kontaktować na krótszy lub dłuższy okres czasu. Być może wszystko sprowadzało się tylko i wyłącznie do jej wyobraźni, ale była gotowa przysiąc, że to coś zdecydowanie ważniejszego – bardziej niepokojącego, jakkolwiek powinna to rozumieć. Coś w samej myśli o tym dziwnym, zapomnianym stanie sprawiało, że zaczynało robić jej się zimno, a to zdecydowanie nie było normalne.
Gdyby taki stan rzeczy w ogóle powinien mieć rację bytu, mama nie byłaby do tego stopnia przerażona. Cokolwiek w ten sposób potrafiły zdziałać demony, zdecydowanie nie było dobre. Zdążyła zauważyć, że mało który duch był aż tak silny, by móc dorównywać umiejętnościom tych istot – w końcu Within potrafiła skrzywdzić Rosę, a więc kogoś, kto pozostawał martwy i to już od dłuższego czasu – co przecież nie mogło być przypadkiem. Podczas rozmowy z przyjaciółką, ta powiedziała jej, że wszystko skupiało się na energii i… niejako gniewie, co również wydało się Jocelyne wymowne.
Och, jakby nie patrzeć, podobne zasady obowiązywały telepatów i nowe wampiry. Emocje były istotne – one oraz człowieczeństwo, które tak łatwo można było utracić. Niejednokrotnie słyszała o tym, że jedna decyzja potrafi zniszczyć dosłownie wszystko, teraz zaś mogła dodatkowo się o tym przekonać. Z tego, czego nauczyła się na temat mocy od taty, wiedziała chociażby to, że im potężniejsze zdolności, tym poważniejszą ceną były okupione. W przypadku telepatów posunięcie się zbyt daleko mogło oznaczać utratę zmysłów, a skoro tak… to czy możliwe było, żeby również duchy doświadczały czegoś podobnego? Z technicznego punktu widzenia te z demonów, które nie posiadały ciała, pozostawały martwe, dokładnie tak jak istoty, które widziała – z tą tylko różnicą, że było o wiele potężniejsze i pod każdym względem bardziej niebezpieczne.
Skrzywiła się, co najmniej zaniepokojona tokiem własnych myśli. Dlaczego?, pomyślała mimowolnie, ale nic nie wskazywało na to, żeby ktokolwiek zamierzał udzielić jej odpowiedzi na to jedno pytanie. Nie chciała się nad sobą użalać i wypytywać o to, jakim cudem na wszystkie osoby, w tym o wiele bardziej odpowiednie od niej, to właśnie jej przypadł wątpliwy zaszczyt posługiwania się nekromancją. Jedynym, co chciała zrozumieć, pozostawało to, jakie plany musiała być względem niej bogini, skoro doprowadziła do czegoś takiego, obdarzając ją kolejno aż tak silnym człowieczeństwem, a finalnie… również tym. Jak ktoś, kto pozostawał o wiele bardziej ludzki, aniżeli inni przedstawiciele jego gatunku, miał oswoić się z perspektywą obcowania ze śmiercią w takiej postaci…?
W gruncie rzecz to prostsze, niż mogłoby się wydawać, pomyślała mimochodem i niewiele brakowało, żeby roześmiała się w nieco histeryczny sposób. Kto lepiej zrozumie umarłych, jeśli nie ktoś, komu z taką łatwością może przyjść podzielenie ich losu…
Jakkolwiek by nie było, sama perspektywa wydała się Jocelyne co najmniej przerażająca.
Zadrżała, po czym ciaśniej owinęła się kołdrą, bezskutecznie próbując chronić się przed tym szczególnym, mającym swoje źródło gdzieś w jej wnętrzu, chłodem. Gdyby zasypianie w takim wypadku było takie proste, jak mogłaby tego oczekiwać… Wszystko zmierzało w kierunku, którego nawet nie potrafiła określić i który coraz bardziej zaczynał ją przerażać. Miała dziesiątki pytań, ale nic nie wskazywało na to, żeby na którekolwiek z nich miała znaleźć odpowiedzi, a to zdecydowanie nie było dobre – nie dla niej, a przynajmniej Jocelyne nie miała takiego poczucia. To, że po wszystkim Beatrycze zniknęła, również nie napawało dziewczyny entuzjazmem.
Powiedziała, że On ją ukarze… Kimkolwiek jest On, przypomniała sobie. Chciała wierzyć, że to tak naprawdę niczego nie znaczyło, ale nie była w stanie. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej chciała zobaczyć Beatrycze, by upewnić się, że cokolwiek miało szansę na to, żeby wrócić do normy, ale w tym wypadku…
Mocniej zacisnęła powieki, próbując zasnąć. W myślach zaczęła nucić piosenkę, którą zawsze śpiewała jej kobieta, kiedy nad nią czuwała – coś, co musiało dziać się już od dłuższego czasu, choć dopiero niedawno w pełni zaczęła być tych wizyt i ich sprawczyni świadoma.
Chociaż to wydawało się niedorzeczne, miała wrażenie, że pierwszy raz od dawna tak naprawdę było dane jej zasypiać w samotności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa