
Claire
Zastygła w bezruchu,
wpatrując się w głąb malutkiego, wąskiego pomieszczenia. Wyczuła ruch,
kiedy jakaś postać błyskawicznie poderwała się na równe nogi, przesuwając w jej
stronę, ale nie próbowała uciekać. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby
uprzytomnić sobie, że to Shannon, jednak nawet wtedy nie zareagowała, w oszołomieniu
pozwalając na to, żeby dziewczyna bezceremonialnie zarzuciła jej obie ręce na
szyję.
– O mój
Boże… – jęknęła, a głos nieznacznie jej zadrżał. Claire pomyślała, że
gdyby była człowiekiem, Shannon najpewniej udałoby się ją udusić. – Nie
śpieszyło wam się zbytnio.
– To trochę
słaba forma podziękowania – mruknął Aldero; po jego tonie łatwo było poznać,
jak bardzo czuł się zaskoczony.
Claire nie
odezwała się nawet słowem, również w chwili, w której poczuła na
sobie pytające spojrzenie kuzyna. Zignorowała go, poniekąd dlatego, że sama nie
miała pewności, co takiego miałaby mu powiedzieć w kwestii tego, o co
najpewniej zamierzał zapytać. Nie, nie miała zielonego pojęcia, skąd wiedziała
dokąd iść; gdyby było inaczej, najpewniej już dawno by o tym powiedziała,
zamiast zadręczać się przeczuciami, które na pierwszy rzut oka wydawały się nie
mieć żadnego sensu.
Coraz
bardziej zdezorientowana, stanowczo odsunęła od siebie Shannon, po czym sama
również cofnęła się o krok. Spróbowała wysilić się na blady uśmiech,
zwłaszcza kiedy podchwyciła zaniepokojone spojrzenie dziewczyny, ale
podejrzewała, że wyszło jej to co najmniej marnie. Wciąż pełna wątpliwości,
nerwowo rozejrzała się dookoła, zerkając zarówno na drugie go z kuzynów,
jak i Dallasa oraz Jeremiego. Zwłaszcza ten pierwszy wydawał się coraz
bardziej podenerwowany, sprawiając wrażenie kogoś, kto prędzej dostanie szału
niż chociaż chwilę dłużej ustoi w miejscu.
– Nie ma z wami
Joce? – zapytała Shannon i to wystarczyło, żeby chłopak poruszył się
niespokojnie.
– Już nie i w tym
problem – oznajmił z naciskiem. – Nie żebym się o ciebie nie martwił,
Shannon, ale czy w końcu możemy iść?
Dziewczyna
wyprostowała się niczym struna, w pośpiechu odsuwając od Claire.
Gwałtownie pobladła, jakby uświadamiając sobie coś, czego pozostali co najwyżej
mogli próbować się domyśleć.
– Nie tyle
możemy, co wręcz musimy – powiedziała i coś w jej tonie skutecznie
przyprawiło Claire o dreszcze.
– Coś jest
nie tak? – zaryzykowała, chociaż odpowiedź na pytanie wydawała się aż nazbyt
oczywista.
– Serio
pytacie? – Shannon z niedowierzaniem pokręciła głową. – Słyszałam jak Ron
rozmawia… Och, sama nie wiem. Miałam wrażenie, że nikt mu nie odpowiada, ale to
w tym momencie nieważne – stwierdziła, wyraźnie zniecierpliwiona. – Musimy
znaleźć Joce, zanim ktokolwiek spróbuje ją skrzywdzić. Z tego co
zrozumiałam, on chce jej mocy, a skoro tak…
–
Telepatii? – przerwał dziewczynie Aldero.
Gwałtownie
odwróciła się w jego stronę. Gdyby wzrok mógł zabijać, w tamtej
chwili jak nic miałaby go na sumieniu.
– Mamy do
pogadania, chociaż… Wy jesteście… – Potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Claire
zrozumiała, że nie tylko Dallas został wtajemniczony w istnienie wampirów,
ale ostatecznie doszła do wniosku, że mogli pomartwić się o to później. –
Nieważne. Nie wiem, co jeszcze potrafi Jocelyne, ale ja mówię o tym, że może
komunikować się ze zmarłymi.
– A, to… –
zaczął beztroskim tonem Al. A potem gwałtownie się zapowietrzył, kiedy w końcu
dotarł do niego pełen sens wypowiedzi Shannon. – Co robi?!
Claire aż
skrzywiła się, kiedy podniósł głos. Miała ochotę uświadomić kuzynowi, że dźwięk
aż nazbyt dobrze niósł się korytarzami, przez co z łatwością mogli
wpakować się w kłopoty, jednak nie miała po temu okazji. Dźwięk kroków,
które podążały za nimi już od dłuższego czasu, a które gwałtownie
przyśpieszyły, teraz zmierzając w ich stronę, były wystarczająco
jednoznaczne.
– Idziemy
dalej – zadecydował Dallas. Szeptał, chociaż to wydawało się bez sensu. – I to
zaraz.
Nikt nie
zaprotestował.
Korytarz
wydawał ciągnąć się w nieskończoność, a przynajmniej takie wrażenie
odniosła Claire. Było w tym miejscu coś, co już wcześniej wzbudziło w niej
całą mieszankę złych przeczuć, a czego wciąż nie potrafiła sprecyzować,
przynajmniej początkowo. Dopiero po pewnym czasie do głowy przyszło jej to, jak
czuła się lata wcześniej, kiedy tunele nawiedziły demony, wpływając na
rzeczywistość i sprawiając, że nawet wyostrzone zmysły zaczynały być
zwodnicze. Chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że to niemożliwe, do głowy
przyszło jej, że właśnie doświadczała tego po raz kolejny.
Miała
ochotę pobiec, jednak przez wzgląd na Dallasa, Shannon i Jeremiego,
jedynie ludzkie tempo wchodziło w grę. Pomyślała, że zatrzymanie się i próba
rozprawienia z ewentualnym pościgiem, wcale nie byłyby takim złym
pomysłem, ale ostatecznie tego nie zaproponowała. Nie chciała zabijać,
przynajmniej tak długo, jak nie mieli po temu podstaw. Co więcej, tutaj
chodziło o ludzi, a przynajmniej takie wrażenie miała przez cały ten
czas, nie potrafiąc wyobrazić sobie tego, że mogliby mieć do czynienia z kimkolwiek
innym.
Aldero
zatrzymał się tak gwałtownie, że z rozpędu omal na niego nie wpadła, w ostatniej
chwili będąc w stanie wytracić prędkość. Natychmiast spróbowała przechylić
się ponad ramieniem kuzyna, żeby ocenić sytuację i przekonać się, że coś w układzie
korytarza jednak uległo zmianie. Tym razem mieli do czynienia z kolejnym
rozwidleniem, z równym powodzeniem mogąc iść wciąż prosto albo skręcić w prawo.
Jakby tego było mało, obie drogi wydawały się równie beznadziejne, tym
bardziej, że żadne z nich nie miało pojęcia, gdzie tak naprawdę powinni
się udać.
– Wróćmy do
schodów – zaproponował Jeremi. – Ktokolwiek nas goni, możemy go wyminąć, a później…
– A Joce?
– przerwał mu Dallas.
Chłopak
wydał z siebie przeciągłe westchnienie.
– Może być
gdziekolwiek – zauważył przytomnie. – Prawda jest taka, że prędzej się zgubimy
nią ją znajdziemy. Jasne, też się o nią martwię, ale… – Urwał, szybko
orientując się, że zaczynanie tego tematu nie było rozsądne.
– Chyba
całkiem już oszalałeś – warknął Dallas. – Ona gdzieś tutaj jest, więc…
– Może
tobie jest wszystko jedno – zaczął pojednawczym tonem Cammy, nie chcąc
ryzykować kłótni – ale to nasza kuzynka, więc się stąd nie ruszamy.
– A schody
są tam, co pewnie wiesz – dopowiedział gniewnym tonem Dallas, najwyraźniej nie
mogąc się powstrzymać.
– Serio
musicie się kłócić akurat teraz? – zniecierpliwiła się Shannon.
Claire
słuchała ich wymiany zdań, coraz bardziej zniechęcona. Miała wrażenie, że
trwanie w bezruchu to najgorsze, co mogli w obecnej sytuacji zrobić, a to
wciąż był zaledwie początek. Sytuacja prezentowała się źle i to nie tylko
dlatego, że nie mieli pojęcia, gdzie jest Joce i – czego wciąż nie mogła
zrozumieć – czy przypadkiem ktoś właśnie nie próbował wykorzystać… jej
zdolności. Widzenie umarłych. Nekromancja,
pomyślała w oszołomieniu, bo pojęcie to znała wyłącznie z książek, a już
na pewno nie wpadłaby na to, że cokolwiek z tym związanego, mogłoby mieć
miejsce w rzeczywistości – i to na dodatek w przypadku jej
kruchej, delikatnej kuzynki. To wydawało się co najmniej szalone, ale – co
również nie uszło uwadze Claire – w jakiś pokrętny sposób tłumaczyło
wszystko.
Odrzuciła
od siebie niechciane myśli, w zamian koncentrując się na działaniu.
Próbowała skupić się na bodźcach, które odbierało jej ciało, po cichu licząc na
kolejny cudowny impuls, który podpowiedziałby, co powinni zrobić, jednak dziwny
chłód zniknął równie nagle, co wcześniej się pojawił. Jedyne zimno, które
odczuwała, miało związek z tym miejsce, a Claire uświadomiła sobie,
że w którymś momencie temperatura spadła o kilka dodatkowych stopni.
Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale miała wrażenie, że jeśli zrobi się jeszcze
trochę zimniej, zauważy jak jej własny oddech zamienia się w parę. To nie
było normalne, nawet w na niższych kondygnacjach, ale z drugiej
strony…
Wszelakie
myśli uleciały z jej głowy, kiedy coś bez ostrzeżenia chwyciło ją za
gardło. Nie spodziewała się ataku, a już na pewno nie tego, że nie
zorientuje się, że ktokolwiek mógłby być w stanie zaatakować ją od tyłu.
Krzyknęła i spróbowała się wyszarpnąć, sama niepewna tego, co tak naprawdę
chciała osiągnąć. W porę zdołała wyślizgnąć się z uścisku przeciwnika
– zaskakująco silnego, o czym zdążyła się przekonać, kiedy w panice
usiłowała złapać oddech.
– Claire!
Nawet nie
zastanawiała się nad tym, kto do niej mówi. Pośpiesznie okręciła się na pięcie,
gotowa przyjąć kolejny atak. Nie miała wielkiej wprawy w walce, ale
przeciwnik poruszał się wolno, przynajmniej z perspektywy nieśmiertelnego.
Zdążyła odskoczyć na bezpieczną odległość, by po chwili – zdając się przy tym
tylko i wyłącznie na instynktowne reakcje ciała – wymierzyć stojącej przed
nią postaci silne, precyzyjne kopnięcie w sam środek klatki piersiowej.
Usłyszała trzask pękających kości, a chwilę później przeciwnik zatoczył
się do tyłu, uderzając o ścianę i bezwładnie osuwając się na
posadzkę.
Nie na
długo.
Miała
okazję widzieć naprawdę wiele rzeczy, ale do tej pory nie spotkała się z człowiekiem,
który po takim potraktowaniu zdołałby się podnieść. Kimkolwiek był ten, który
ją zaatakował, najwyraźniej nie miał w sobie niczego ludzkiego. W popłochu
cofnęła się, zaniepokojona tym, jak dziwnie wyginało się ciało, zanim
ostatecznie uchwyciło pion i – nijak reagując na jej wcześniejszą reakcję
– znowu zaczynając przesuwać się ku niej.
Omal nie
wyszła z siebie, kiedy ktoś chwycił ją za ramię. W ostatniej chwili
uprzytomniła sobie, że to Aldero przyciągnął ją do siebie, próbując jakkolwiek
ochronić. Spojrzała z niedowierzaniem najpierw na jego, a później na pozostałych,
po wyrazach ich twarzy szybko orientując się, że byli niemniej oszołomieni, co i ona.
Wciąż podenerwowana i z bijącym szaleńczo sercem, ostatecznie
skoncentrowała wzrok na intruzie, próbując przyjrzeć się jego twarzy, ale
wrażenie był takie, jakby próbowała spoglądać na postać przez grubą, zamgloną
szybę – widziała kształt, ale nie szczegóły, przez co nie była w stanie
ocenić nawet tego, czy ma do czynienia z mężczyzną, czy może kobietą.
To nierealne… Jak… Jak ze snu,
pomyślała, chociaż i to wydawało jej się niedorzeczne. Nie miała pojęcia,
jakie istnieją szanse na to, że nic z tego, co otaczało ich od dłuższego
czasu, nie było prawdziwe, ale wlała się nad tym nie zastanawiać. Mieli kłopoty
i tylko ta jedna kwestia wydawała się w tym bardziej oczywista.
Usłyszała
przekleństwo, a kiedy obejrzała się przez ramię, przekonała się, że jej
przeciwnik nie był jedynym, który zdecydował się na atak. Nie zauważyła kiedy i jakim
cudem pojawiło się więcej sylwetek, właściwie odcinając im wszystkie możliwe
ucieczki. Gdyby to byli ludzie – strażnicy, których teoretycznie była skłonna spodziewać
się po tym miejscu – pewnie nawet nie poczułaby strachu, jednak tym razem
chodziło o coś więcej. Nie próbowała nawet ocenić, co tak naprawdę ma
przed sobą, niezdolna do wyczucia jakiegokolwiek charakterystycznego zapachu
albo wychwycenia dźwięku – i to łącznie z pulsem, który mógłby
oznaczać, że te dziwne stworzenia były żywe.
Nekromancja… umarli… Czy to możliwe?
Zadrżała,
porażona kierunkiem, który przybrały jej własne myśli. W tamtej chwili
zwątpiła w to, czy w ogóle chce poznać odpowiedzi na jakiekolwiek
pytania, zwłaszcza związane z tym, czego właśnie doświadczała. Bezwiednie
mocniej przywarła do Aldero, nie tyle z obawy przed tym, że sama nie
będzie w stanie się obronić. Czuła, że coś zmieniło się w powietrzu i to
wystarczyło, żeby pojęła, że chłopak próbował wykorzystać moc. Nie miała
wątpliwości co do tego, że Cammy zdecydował się dokładnie na to samo, a skoro
zamierzali sięgnąć po telepatię… Cóż, zwłaszcza w ciasnym korytarzu wolała
nie znaleźć się w polu rażenia.
Uderzenie
było gwałtowne i na dłuższą chwilę wytrąciło ją z równowagi.
Usłyszała jedynie huk, kiedy ciała – więcej niż jedno, chociaż nie miała
pojęcia ilu tak naprawdę powinna się spodziewać – zostały odrzucone na
względnie bezpieczną odległość. Chciała się rozejrzeć, ale Aldero nie dał jej
po temu okazji, bezceremonialnie chwytając Claire za ramię i ciągnąc w sobie
tylko znanym kierunku. Popędziła za nim, pozwalając mu prowadzić i nie
mając pojęcia, gdzie ani dlaczego biegli. Wolała się nie oglądać, choć zarazem
korciło ją, żeby sprawdzić, czy te dziwne istoty wciąż znajdowały się gdzieś w pobliżu.
Czuła się niewiele pewniej niż podczas walki z Isobel, kiedy za wszelką
cenę próbowała trzymać się na uboczu, woląc nie ryzykować, że przypadkiem
znajdzie się w samym środku zamieszania.
– Co to, do
jasnej cholery…? – zaczął Dallas, ale ostatecznie nie dokończył pytania.
Nie
doczekał się również odpowiedzi, ta zresztą wydawała się całkowicie zbędna w sytuacji,
w której najbardziej rozsądny wydawał się właśnie bieg.
Nie po raz
pierwszy miała wrażenie, że błądzą, ale i nad tym nie próbowała się
zastanawiać. Teraz już nie miała wątpliwości co do tego, że z otaczającą
ich rzeczywistością coś było nie tak, chociaż to w nawet najmniejszym stopniu
nie rozwiązywało problemu. To było trochę jak sen – całkowicie nielogiczne.
Różnica polegała na tym, że gdyby to był po prostu koszmar, nikomu nie mogłaby
stać się krzywda, podczas gdy tutaj…
Bezwiednie dotknęła
gardła, pocierając je i w pamięci wciąż mając moment, w którym
ta dziwna istota próbowała ją poddusić. W głowie miała pustkę, zaś
jakiekolwiek wyjaśnienie tego, co działo się wokół niej, graniczyło z cudem.
– Cholera.
To jedno słowo
w jakiś pokrętny sposób wyrażało więcej, niż mogłaby tego oczekiwać. Tym
razem zatrzymała się bez większego problemu, w porę dostosowując się do
Aldero, ledwo tylko ten zaczął wytracać prędkość. Wiedziała, że coś jest nie
tak, a uczucie to nabrało sensu z chwilą, w której zauważyła
solidną ścianę, wieńczącą korytarz, którym przez cały ten czas usiłowali
zamykać.
Ślepy
zaułek.
Świetnie,
właśnie tego potrzebowali.
Już od
dłuższego czasu nie widziała drzwi, mając wrażenie, że poruszają się raczej po
niekończącym się labiryncie, a nie sensownie rozmieszczonych tunelach. To
już nie był ośrodek, a przynajmniej Claire była gotowa przysiąc, że w którymś
momencie coś uległo zmianie, tym samym zapoczątkowując to szaleństwo. Miała wrażenie,
że wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do błądzenia, ucieczki i trwania
w tym dziwnym stanie tak długo, aż znajdą rozwiązanie albo – co jawiło się
jako bardziej prawdopodobne rozwiązanie – po prostu dadzą się pozabijać.
I tym razem
nie usłyszała niczego, co mogłoby świadczyć o pojawieniu się jakichkolwiek
przeciwników. Wiedziała jedynie, że byli gdzieś w ciemnościach i że
ostatecznie znaleźli się tuż za nimi, nie musząc się wysilać, by pozbawić
którekolwiek z nich drogi ucieczki. Jakby tego było mało, wszystko
wskazywało na to, że pojawili się nowi – i że mogło być ich jeszcze
więcej. Nie potrafiła nadać im nazwy, znaleźć sensownych słów na opisanie tego,
czy byli, a tym bardziej stwierdzić, jak z nimi walczyć. To i tak
nie miało sensu, bo jeśli się nie pomyliła, zabicie istot, które już właściwie były
martwe, mijało się z celem.
Zadrżała,
coraz bardziej niespokojna. Chciała się mylić, ale mając w pamięci to, co
Shannon powiedziała o Jocelyne, nie potrafiła skoncentrować się na niczym
innym. Jasne, wampiry też były martwe, ale w zupełnie inny sposób; one… na
swój sposób wciąż funkcjonowały, czego nie potrafiła powiedzieć o istotach,
z którymi ostatecznie przyszło im się zmierzyć. Wciąż nie była w stanie
należycie przyjrzeć się ich twarzom, ocenić wygląd albo szukać słabych punktów.
Z jej perspektywy istnieli i nie istnieli zarazem; ten paradoks ją
przerażał, ale nie była w stanie zmusić się do tego, żeby myśleć inaczej.
Skrzywiła
się, kiedy Aldero w niezbyt delikatny sposób pociągnął ją w taki
sposób, żeby znalazła się za jego plecami. Nie zaprotestowała, podejrzewając,
co on i Cameron zamierzali zrobić, chociaż nagle zwątpiła w to, czy
ich moc okaże się wystarczająco skuteczna. Mogli spróbować zawrócić, przedostać
się przez korytarz i poszukać schodów, którymi się tutaj dostali, ale –
jeśli miała być ze sobą szczera – była gotowa przysiąc, że wyjścia już od
dłuższego czasu nie było na swoim miejscu.
Usłyszała
cichy jęk. Nerwowo rozejrzała się, ostatecznie koncentrując wzrok na drżącej,
skulonej pod ścianą Shannon. Dziewczyna przyciskała obie dłonie do ust, wydając
się siłą powstrzymywać przed krzykiem. Pobladła, bliska paniki, chociaż w jej
przypadku mogło się to skończyć czymś o wiele potężniejszym, o czym
zresztą wszyscy zdążyli się już przekonać. To, co miało miejsce podczas imprezy
w domu Jessiki…
Jej krzyk…
– Shannon –
odezwała się, zanim zdążyła ugryźć się w język. Dziewczyna drgnęła, po
czym niechętnie przeniosła na nią wzrok. – Shannon, twój głos…
– Co? –
wykrztusiła z trudem.
Claire potrząsnęła
głową.
– Krzycz,
Shannon. – Nie miała pojęcia, co właśnie próbuje wywołać, ale to było jedynym,
co przychodziło jej do głowy. – Musisz krzyczeć.
Dziewczyna
spojrzała na nią przerażona, wyraźnie niedowierzając. Ich spojrzenia na ułamek
sekundy się spotkały, jednak ta krótka chwila wystarczyła, by Claire
zrozumiała, że trafiła w sedno. Czegokolwiek ta dziewczyna nie
doświadczyła w tym miejscu, najwyraźniej rozumiała, jak niebezpieczny
potrafił być jej głos; to mogło okazać się ich wybawieniem, gdyby tylko Shannon
zechciała współpracować, ta jednak z uporem tkwiła w miejscu, raz po
raz przecząco kręcąc głową.
Claire
ostrożnie przesunęła się w jej stronę, próbując za wszelką cenę zwrócić na
siebie uwagę dziewczyny. Skoro do tej pory raz po raz podejmowała ryzykowne,
aczkolwiek na swój sposób słuszne decyzje, równie dobie mogła brnąć w to
dalej, zwłaszcza w obecnej sytuacji.
– Shannon…
– Nie chcę
nic mówić, ale to zły moment – wtrącił Dallas. – Bardzo zły moment, który…
– Zamknij
się – przerwała mu Shanny. Trudno było stwierdzić, czy zwracała się wyłącznie
do chłopaka, czy może również do Claire. – Ja… nie mogę. Po prostu nie mogę,
bo… – wyrzuciła z siebie na wydechu, ostatecznie nie będąc w stanie
dokończyć myśli.
– Bo? –
ponagliła ją. – Twój głos jest niezwykły. Zauważyłaś to, prawda? Po prostu
musisz go wykorzystać – dodała z naciskiem. – Shannon, posłuchaj…
– Nic nie
rozumiesz – ucięła stanowczo dziewczyna.
Nie dodała
niczego więcej, zresztą nawet gdyby próbowała, dźwięk ostatecznie zagłuszył
kolejny huk, wywołany przez moc. Claire nie próbowała sprawdzać, ilu ich
przeciwników zdołali zatrzymać jej kuzyni, to zresztą nie miało dla niej
znaczenia. Wiedziała jedynie, że nie byli w stanie tkwić w tym
miejscu w nieskończoność, nawet mając do dyspozycji dwójkę telepatów.
Sytuacja już teraz wydawała się przerażająca, a w każdej chwili mogło
być jeszcze gorzej.
Dobra, słuchajcie, usłyszała w głowie
mentalny głos Aldero. Wydawał się spiętym, zresztą Claire zorientowała się, że wciąż
koncentrował się na utrzymaniu mocy w ryzach. Zawracamy. My ich odpychamy, wy lecicie przed siebie. Nie wiem dokąd,
ale to wydaje mi się najbardziej sensowne.
Nie
zaprotestowała, nie chcąc zastanawiać się nad sensownością teorii, które
zdążyła wysnuć. Zdecydowała równie, że przynajmniej tymczasowo lepiej będzie
nie zamartwiać innych perspektywą tego, że mogliby zostać gdziekolwiek
uwięzieni. Chciała z tym zaczekać przynajmniej do momentu, w którym
jednak okazałoby się, że schody zniknęły. Czuła, że istnieje bardzo małe prawdopodobieństwo
tego, że się pomyliła i z otaczającą ich rzeczywistością, ale mimo
wszystko… Przez lata panowania Isobel widziała o wiele za dużo, żeby
naiwnie wierzyć we wszystko, co podsuwały jej zmysły.
Napięła
mięśnie, czekając na jakikolwiek znak ze strony bliźniaków. Miała dość zabawy w kotka
i myszkę, coraz bardziej zaniepokojona nie tylko ich położeniem, ale
przede wszystkim tym, co mogło dziać się z Jocelyne. Gdziekolwiek była,
musiała być w niebezpieczeństwie, a to zdecydowanie nie wróżyło
dobrze. Powinni byli spróbować do niej dotrzeć, ale…
Z chwilą, w której
powietrze ponownie wypełniła moc, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Ruszyła
przed siebie, starając się trzymać w bezpiecznej odległości od istot, które
odepchnęli jej kuzyni. Była bliska tego, żeby jednak zdecydować się na wampirze
tempo, kiedy sprawy przybrały nieodpowiedni obrót.
Coś
chwyciło ją za kostkę u nogi, wytrącając z równowagi sprawiając, że
jak długa wylądowała na ziemi. Poczuła, że jej przeciwnik przesuwa się bliżej,
gotowy przycisnąć ją do posadzki, a potem…
W momencie,
w której Shannon w końcu zaczęła krzyczeć, zmieniło się wszystko.
Trzecia setka tej księgi. Wyszło o wiele dłużej niż planowałam, znowu, ale co ja poradzę? ;-; Zmierzamy do końca, chociaż jak znam siebie, to zejdzie mi kolejnych pięćdziesiąt, zanim dotrę do epilogu.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko jestem bardzo szczęśliwa, że dotarłam aż tutaj. Rozdział chaotyczny, ale na nic więcej mnie nie stać, zresztą zaraz wszystko się wyjaśni. Dziękuję czytającym, bo wiem, że jesteście i to mnie motywuje; inaczej nie pisałabym rozdziału za rozdziałem od blisko pięciu lat.
Z dedykacją dla Guśki, wraz z życzeniami urodzinowymi. Taka ładna, okrągła liczba się złożyła :3
Nessa.