10 września 2016

Trzysta

Claire
Zastygła w bezruchu, wpatrując się w głąb malutkiego, wąskiego pomieszczenia. Wyczuła ruch, kiedy jakaś postać błyskawicznie poderwała się na równe nogi, przesuwając w jej stronę, ale nie próbowała uciekać. Potrzebowała dłuższej chwili, żeby uprzytomnić sobie, że to Shannon, jednak nawet wtedy nie zareagowała, w oszołomieniu pozwalając na to, żeby dziewczyna bezceremonialnie zarzuciła jej obie ręce na szyję.
– O mój Boże… – jęknęła, a głos nieznacznie jej zadrżał. Claire pomyślała, że gdyby była człowiekiem, Shannon najpewniej udałoby się ją udusić. – Nie śpieszyło wam się zbytnio.
– To trochę słaba forma podziękowania – mruknął Aldero; po jego tonie łatwo było poznać, jak bardzo czuł się zaskoczony.
Claire nie odezwała się nawet słowem, również w chwili, w której poczuła na sobie pytające spojrzenie kuzyna. Zignorowała go, poniekąd dlatego, że sama nie miała pewności, co takiego miałaby mu powiedzieć w kwestii tego, o co najpewniej zamierzał zapytać. Nie, nie miała zielonego pojęcia, skąd wiedziała dokąd iść; gdyby było inaczej, najpewniej już dawno by o tym powiedziała, zamiast zadręczać się przeczuciami, które na pierwszy rzut oka wydawały się nie mieć żadnego sensu.
Coraz bardziej zdezorientowana, stanowczo odsunęła od siebie Shannon, po czym sama również cofnęła się o krok. Spróbowała wysilić się na blady uśmiech, zwłaszcza kiedy podchwyciła zaniepokojone spojrzenie dziewczyny, ale podejrzewała, że wyszło jej to co najmniej marnie. Wciąż pełna wątpliwości, nerwowo rozejrzała się dookoła, zerkając zarówno na drugie go z kuzynów, jak i Dallasa oraz Jeremiego. Zwłaszcza ten pierwszy wydawał się coraz bardziej podenerwowany, sprawiając wrażenie kogoś, kto prędzej dostanie szału niż chociaż chwilę dłużej ustoi w miejscu.
– Nie ma z wami Joce? – zapytała Shannon i to wystarczyło, żeby chłopak poruszył się niespokojnie.
– Już nie i w tym problem – oznajmił z naciskiem. – Nie żebym się o ciebie nie martwił, Shannon, ale czy w końcu możemy iść?
Dziewczyna wyprostowała się niczym struna, w pośpiechu odsuwając od Claire. Gwałtownie pobladła, jakby uświadamiając sobie coś, czego pozostali co najwyżej mogli próbować się domyśleć.
– Nie tyle możemy, co wręcz musimy – powiedziała i coś w jej tonie skutecznie przyprawiło Claire o dreszcze.
– Coś jest nie tak? – zaryzykowała, chociaż odpowiedź na pytanie wydawała się aż nazbyt oczywista.
– Serio pytacie? – Shannon z niedowierzaniem pokręciła głową. – Słyszałam jak Ron rozmawia… Och, sama nie wiem. Miałam wrażenie, że nikt mu nie odpowiada, ale to w tym momencie nieważne – stwierdziła, wyraźnie zniecierpliwiona. – Musimy znaleźć Joce, zanim ktokolwiek spróbuje ją skrzywdzić. Z tego co zrozumiałam, on chce jej mocy, a skoro tak…
– Telepatii? – przerwał dziewczynie Aldero.
Gwałtownie odwróciła się w jego stronę. Gdyby wzrok mógł zabijać, w tamtej chwili jak nic miałaby go na sumieniu.
– Mamy do pogadania, chociaż… Wy jesteście… – Potrząsnęła z niedowierzaniem głową. Claire zrozumiała, że nie tylko Dallas został wtajemniczony w istnienie wampirów, ale ostatecznie doszła do wniosku, że mogli pomartwić się o to później. – Nieważne. Nie wiem, co jeszcze potrafi Jocelyne, ale ja mówię o tym, że może komunikować się ze zmarłymi.
– A, to… – zaczął beztroskim tonem Al. A potem gwałtownie się zapowietrzył, kiedy w końcu dotarł do niego pełen sens wypowiedzi Shannon. – Co robi?!
Claire aż skrzywiła się, kiedy podniósł głos. Miała ochotę uświadomić kuzynowi, że dźwięk aż nazbyt dobrze niósł się korytarzami, przez co z łatwością mogli wpakować się w kłopoty, jednak nie miała po temu okazji. Dźwięk kroków, które podążały za nimi już od dłuższego czasu, a które gwałtownie przyśpieszyły, teraz zmierzając w ich stronę, były wystarczająco jednoznaczne.
– Idziemy dalej – zadecydował Dallas. Szeptał, chociaż to wydawało się bez sensu. – I to zaraz.
Nikt nie zaprotestował.
Korytarz wydawał ciągnąć się w nieskończoność, a przynajmniej takie wrażenie odniosła Claire. Było w tym miejscu coś, co już wcześniej wzbudziło w niej całą mieszankę złych przeczuć, a czego wciąż nie potrafiła sprecyzować, przynajmniej początkowo. Dopiero po pewnym czasie do głowy przyszło jej to, jak czuła się lata wcześniej, kiedy tunele nawiedziły demony, wpływając na rzeczywistość i sprawiając, że nawet wyostrzone zmysły zaczynały być zwodnicze. Chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że to niemożliwe, do głowy przyszło jej, że właśnie doświadczała tego po raz kolejny.
Miała ochotę pobiec, jednak przez wzgląd na Dallasa, Shannon i Jeremiego, jedynie ludzkie tempo wchodziło w grę. Pomyślała, że zatrzymanie się i próba rozprawienia z ewentualnym pościgiem, wcale nie byłyby takim złym pomysłem, ale ostatecznie tego nie zaproponowała. Nie chciała zabijać, przynajmniej tak długo, jak nie mieli po temu podstaw. Co więcej, tutaj chodziło o ludzi, a przynajmniej takie wrażenie miała przez cały ten czas, nie potrafiąc wyobrazić sobie tego, że mogliby mieć do czynienia z kimkolwiek innym.
Aldero zatrzymał się tak gwałtownie, że z rozpędu omal na niego nie wpadła, w ostatniej chwili będąc w stanie wytracić prędkość. Natychmiast spróbowała przechylić się ponad ramieniem kuzyna, żeby ocenić sytuację i przekonać się, że coś w układzie korytarza jednak uległo zmianie. Tym razem mieli do czynienia z kolejnym rozwidleniem, z równym powodzeniem mogąc iść wciąż prosto albo skręcić w prawo. Jakby tego było mało, obie drogi wydawały się równie beznadziejne, tym bardziej, że żadne z nich nie miało pojęcia, gdzie tak naprawdę powinni się udać.
– Wróćmy do schodów – zaproponował Jeremi. – Ktokolwiek nas goni, możemy go wyminąć, a później…
– A Joce? – przerwał mu Dallas.
Chłopak wydał z siebie przeciągłe westchnienie.
– Może być gdziekolwiek – zauważył przytomnie. – Prawda jest taka, że prędzej się zgubimy nią ją znajdziemy. Jasne, też się o nią martwię, ale… – Urwał, szybko orientując się, że zaczynanie tego tematu nie było rozsądne.
– Chyba całkiem już oszalałeś – warknął Dallas. – Ona gdzieś tutaj jest, więc…
– Może tobie jest wszystko jedno – zaczął pojednawczym tonem Cammy, nie chcąc ryzykować kłótni – ale to nasza kuzynka, więc się stąd nie ruszamy.
– A schody są tam, co pewnie wiesz – dopowiedział gniewnym tonem Dallas, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać.
– Serio musicie się kłócić akurat teraz? – zniecierpliwiła się Shannon.
Claire słuchała ich wymiany zdań, coraz bardziej zniechęcona. Miała wrażenie, że trwanie w bezruchu to najgorsze, co mogli w obecnej sytuacji zrobić, a to wciąż był zaledwie początek. Sytuacja prezentowała się źle i to nie tylko dlatego, że nie mieli pojęcia, gdzie jest Joce i – czego wciąż nie mogła zrozumieć – czy przypadkiem ktoś właśnie nie próbował wykorzystać… jej zdolności. Widzenie umarłych. Nekromancja, pomyślała w oszołomieniu, bo pojęcie to znała wyłącznie z książek, a już na pewno nie wpadłaby na to, że cokolwiek z tym związanego, mogłoby mieć miejsce w rzeczywistości – i to na dodatek w przypadku jej kruchej, delikatnej kuzynki. To wydawało się co najmniej szalone, ale – co również nie uszło uwadze Claire – w jakiś pokrętny sposób tłumaczyło wszystko.
Odrzuciła od siebie niechciane myśli, w zamian koncentrując się na działaniu. Próbowała skupić się na bodźcach, które odbierało jej ciało, po cichu licząc na kolejny cudowny impuls, który podpowiedziałby, co powinni zrobić, jednak dziwny chłód zniknął równie nagle, co wcześniej się pojawił. Jedyne zimno, które odczuwała, miało związek z tym miejsce, a Claire uświadomiła sobie, że w którymś momencie temperatura spadła o kilka dodatkowych stopni. Nie potrafiła tego wytłumaczyć, ale miała wrażenie, że jeśli zrobi się jeszcze trochę zimniej, zauważy jak jej własny oddech zamienia się w parę. To nie było normalne, nawet w na niższych kondygnacjach, ale z drugiej strony…
Wszelakie myśli uleciały z jej głowy, kiedy coś bez ostrzeżenia chwyciło ją za gardło. Nie spodziewała się ataku, a już na pewno nie tego, że nie zorientuje się, że ktokolwiek mógłby być w stanie zaatakować ją od tyłu. Krzyknęła i spróbowała się wyszarpnąć, sama niepewna tego, co tak naprawdę chciała osiągnąć. W porę zdołała wyślizgnąć się z uścisku przeciwnika – zaskakująco silnego, o czym zdążyła się przekonać, kiedy w panice usiłowała złapać oddech.
– Claire!
Nawet nie zastanawiała się nad tym, kto do niej mówi. Pośpiesznie okręciła się na pięcie, gotowa przyjąć kolejny atak. Nie miała wielkiej wprawy w walce, ale przeciwnik poruszał się wolno, przynajmniej z perspektywy nieśmiertelnego. Zdążyła odskoczyć na bezpieczną odległość, by po chwili – zdając się przy tym tylko i wyłącznie na instynktowne reakcje ciała – wymierzyć stojącej przed nią postaci silne, precyzyjne kopnięcie w sam środek klatki piersiowej. Usłyszała trzask pękających kości, a chwilę później przeciwnik zatoczył się do tyłu, uderzając o ścianę i bezwładnie osuwając się na posadzkę.
Nie na długo.
Miała okazję widzieć naprawdę wiele rzeczy, ale do tej pory nie spotkała się z człowiekiem, który po takim potraktowaniu zdołałby się podnieść. Kimkolwiek był ten, który ją zaatakował, najwyraźniej nie miał w sobie niczego ludzkiego. W popłochu cofnęła się, zaniepokojona tym, jak dziwnie wyginało się ciało, zanim ostatecznie uchwyciło pion i – nijak reagując na jej wcześniejszą reakcję – znowu zaczynając przesuwać się ku niej.
Omal nie wyszła z siebie, kiedy ktoś chwycił ją za ramię. W ostatniej chwili uprzytomniła sobie, że to Aldero przyciągnął ją do siebie, próbując jakkolwiek ochronić. Spojrzała z niedowierzaniem najpierw na jego, a później na pozostałych, po wyrazach ich twarzy szybko orientując się, że byli niemniej oszołomieni, co i ona. Wciąż podenerwowana i z bijącym szaleńczo sercem, ostatecznie skoncentrowała wzrok na intruzie, próbując przyjrzeć się jego twarzy, ale wrażenie był takie, jakby próbowała spoglądać na postać przez grubą, zamgloną szybę – widziała kształt, ale nie szczegóły, przez co nie była w stanie ocenić nawet tego, czy ma do czynienia z mężczyzną, czy może kobietą.
To nierealne… Jak… Jak ze snu, pomyślała, chociaż i to wydawało jej się niedorzeczne. Nie miała pojęcia, jakie istnieją szanse na to, że nic z tego, co otaczało ich od dłuższego czasu, nie było prawdziwe, ale wlała się nad tym nie zastanawiać. Mieli kłopoty i tylko ta jedna kwestia wydawała się w tym bardziej oczywista.
Usłyszała przekleństwo, a kiedy obejrzała się przez ramię, przekonała się, że jej przeciwnik nie był jedynym, który zdecydował się na atak. Nie zauważyła kiedy i jakim cudem pojawiło się więcej sylwetek, właściwie odcinając im wszystkie możliwe ucieczki. Gdyby to byli ludzie – strażnicy, których teoretycznie była skłonna spodziewać się po tym miejscu – pewnie nawet nie poczułaby strachu, jednak tym razem chodziło o coś więcej. Nie próbowała nawet ocenić, co tak naprawdę ma przed sobą, niezdolna do wyczucia jakiegokolwiek charakterystycznego zapachu albo wychwycenia dźwięku – i to łącznie z pulsem, który mógłby oznaczać, że te dziwne stworzenia były żywe.
Nekromancja… umarli… Czy to możliwe?
Zadrżała, porażona kierunkiem, który przybrały jej własne myśli. W tamtej chwili zwątpiła w to, czy w ogóle chce poznać odpowiedzi na jakiekolwiek pytania, zwłaszcza związane z tym, czego właśnie doświadczała. Bezwiednie mocniej przywarła do Aldero, nie tyle z obawy przed tym, że sama nie będzie w stanie się obronić. Czuła, że coś zmieniło się w powietrzu i to wystarczyło, żeby pojęła, że chłopak próbował wykorzystać moc. Nie miała wątpliwości co do tego, że Cammy zdecydował się dokładnie na to samo, a skoro zamierzali sięgnąć po telepatię… Cóż, zwłaszcza w ciasnym korytarzu wolała nie znaleźć się w polu rażenia.
Uderzenie było gwałtowne i na dłuższą chwilę wytrąciło ją z równowagi. Usłyszała jedynie huk, kiedy ciała – więcej niż jedno, chociaż nie miała pojęcia ilu tak naprawdę powinna się spodziewać – zostały odrzucone na względnie bezpieczną odległość. Chciała się rozejrzeć, ale Aldero nie dał jej po temu okazji, bezceremonialnie chwytając Claire za ramię i ciągnąc w sobie tylko znanym kierunku. Popędziła za nim, pozwalając mu prowadzić i nie mając pojęcia, gdzie ani dlaczego biegli. Wolała się nie oglądać, choć zarazem korciło ją, żeby sprawdzić, czy te dziwne istoty wciąż znajdowały się gdzieś w pobliżu. Czuła się niewiele pewniej niż podczas walki z Isobel, kiedy za wszelką cenę próbowała trzymać się na uboczu, woląc nie ryzykować, że przypadkiem znajdzie się w samym środku zamieszania.
– Co to, do jasnej cholery…? – zaczął Dallas, ale ostatecznie nie dokończył pytania.
Nie doczekał się również odpowiedzi, ta zresztą wydawała się całkowicie zbędna w sytuacji, w której najbardziej rozsądny wydawał się właśnie bieg.
Nie po raz pierwszy miała wrażenie, że błądzą, ale i nad tym nie próbowała się zastanawiać. Teraz już nie miała wątpliwości co do tego, że z otaczającą ich rzeczywistością coś było nie tak, chociaż to w nawet najmniejszym stopniu nie rozwiązywało problemu. To było trochę jak sen – całkowicie nielogiczne. Różnica polegała na tym, że gdyby to był po prostu koszmar, nikomu nie mogłaby stać się krzywda, podczas gdy tutaj…
Bezwiednie dotknęła gardła, pocierając je i w pamięci wciąż mając moment, w którym ta dziwna istota próbowała ją poddusić. W głowie miała pustkę, zaś jakiekolwiek wyjaśnienie tego, co działo się wokół niej, graniczyło z cudem.
– Cholera.
To jedno słowo w jakiś pokrętny sposób wyrażało więcej, niż mogłaby tego oczekiwać. Tym razem zatrzymała się bez większego problemu, w porę dostosowując się do Aldero, ledwo tylko ten zaczął wytracać prędkość. Wiedziała, że coś jest nie tak, a uczucie to nabrało sensu z chwilą, w której zauważyła solidną ścianę, wieńczącą korytarz, którym przez cały ten czas usiłowali zamykać.
Ślepy zaułek.
Świetnie, właśnie tego potrzebowali.
Już od dłuższego czasu nie widziała drzwi, mając wrażenie, że poruszają się raczej po niekończącym się labiryncie, a nie sensownie rozmieszczonych tunelach. To już nie był ośrodek, a przynajmniej Claire była gotowa przysiąc, że w którymś momencie coś uległo zmianie, tym samym zapoczątkowując to szaleństwo. Miała wrażenie, że wszystko tak czy inaczej sprowadzało się do błądzenia, ucieczki i trwania w tym dziwnym stanie tak długo, aż znajdą rozwiązanie albo – co jawiło się jako bardziej prawdopodobne rozwiązanie – po prostu dadzą się pozabijać.
I tym razem nie usłyszała niczego, co mogłoby świadczyć o pojawieniu się jakichkolwiek przeciwników. Wiedziała jedynie, że byli gdzieś w ciemnościach i że ostatecznie znaleźli się tuż za nimi, nie musząc się wysilać, by pozbawić którekolwiek z nich drogi ucieczki. Jakby tego było mało, wszystko wskazywało na to, że pojawili się nowi – i że mogło być ich jeszcze więcej. Nie potrafiła nadać im nazwy, znaleźć sensownych słów na opisanie tego, czy byli, a tym bardziej stwierdzić, jak z nimi walczyć. To i tak nie miało sensu, bo jeśli się nie pomyliła, zabicie istot, które już właściwie były martwe, mijało się z celem.
Zadrżała, coraz bardziej niespokojna. Chciała się mylić, ale mając w pamięci to, co Shannon powiedziała o Jocelyne, nie potrafiła skoncentrować się na niczym innym. Jasne, wampiry też były martwe, ale w zupełnie inny sposób; one… na swój sposób wciąż funkcjonowały, czego nie potrafiła powiedzieć o istotach, z którymi ostatecznie przyszło im się zmierzyć. Wciąż nie była w stanie należycie przyjrzeć się ich twarzom, ocenić wygląd albo szukać słabych punktów. Z jej perspektywy istnieli i nie istnieli zarazem; ten paradoks ją przerażał, ale nie była w stanie zmusić się do tego, żeby myśleć inaczej.
Skrzywiła się, kiedy Aldero w niezbyt delikatny sposób pociągnął ją w taki sposób, żeby znalazła się za jego plecami. Nie zaprotestowała, podejrzewając, co on i Cameron zamierzali zrobić, chociaż nagle zwątpiła w to, czy ich moc okaże się wystarczająco skuteczna. Mogli spróbować zawrócić, przedostać się przez korytarz i poszukać schodów, którymi się tutaj dostali, ale – jeśli miała być ze sobą szczera – była gotowa przysiąc, że wyjścia już od dłuższego czasu nie było na swoim miejscu.
Usłyszała cichy jęk. Nerwowo rozejrzała się, ostatecznie koncentrując wzrok na drżącej, skulonej pod ścianą Shannon. Dziewczyna przyciskała obie dłonie do ust, wydając się siłą powstrzymywać przed krzykiem. Pobladła, bliska paniki, chociaż w jej przypadku mogło się to skończyć czymś o wiele potężniejszym, o czym zresztą wszyscy zdążyli się już przekonać. To, co miało miejsce podczas imprezy w domu Jessiki…
Jej krzyk…
– Shannon – odezwała się, zanim zdążyła ugryźć się w język. Dziewczyna drgnęła, po czym niechętnie przeniosła na nią wzrok. – Shannon, twój głos…
– Co? – wykrztusiła z trudem.
Claire potrząsnęła głową.
– Krzycz, Shannon. – Nie miała pojęcia, co właśnie próbuje wywołać, ale to było jedynym, co przychodziło jej do głowy. – Musisz krzyczeć.
Dziewczyna spojrzała na nią przerażona, wyraźnie niedowierzając. Ich spojrzenia na ułamek sekundy się spotkały, jednak ta krótka chwila wystarczyła, by Claire zrozumiała, że trafiła w sedno. Czegokolwiek ta dziewczyna nie doświadczyła w tym miejscu, najwyraźniej rozumiała, jak niebezpieczny potrafił być jej głos; to mogło okazać się ich wybawieniem, gdyby tylko Shannon zechciała współpracować, ta jednak z uporem tkwiła w miejscu, raz po raz przecząco kręcąc głową.
Claire ostrożnie przesunęła się w jej stronę, próbując za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę dziewczyny. Skoro do tej pory raz po raz podejmowała ryzykowne, aczkolwiek na swój sposób słuszne decyzje, równie dobie mogła brnąć w to dalej, zwłaszcza w obecnej sytuacji.
– Shannon…
– Nie chcę nic mówić, ale to zły moment – wtrącił Dallas. – Bardzo zły moment, który…
– Zamknij się – przerwała mu Shanny. Trudno było stwierdzić, czy zwracała się wyłącznie do chłopaka, czy może również do Claire. – Ja… nie mogę. Po prostu nie mogę, bo… – wyrzuciła z siebie na wydechu, ostatecznie nie będąc w stanie dokończyć myśli.
– Bo? – ponagliła ją. – Twój głos jest niezwykły. Zauważyłaś to, prawda? Po prostu musisz go wykorzystać – dodała z naciskiem. – Shannon, posłuchaj…
– Nic nie rozumiesz – ucięła stanowczo dziewczyna.
Nie dodała niczego więcej, zresztą nawet gdyby próbowała, dźwięk ostatecznie zagłuszył kolejny huk, wywołany przez moc. Claire nie próbowała sprawdzać, ilu ich przeciwników zdołali zatrzymać jej kuzyni, to zresztą nie miało dla niej znaczenia. Wiedziała jedynie, że nie byli w stanie tkwić w tym miejscu w nieskończoność, nawet mając do dyspozycji dwójkę telepatów. Sytuacja już teraz wydawała się przerażająca, a w każdej chwili mogło być jeszcze gorzej.
Dobra, słuchajcie, usłyszała w głowie mentalny głos Aldero. Wydawał się spiętym, zresztą Claire zorientowała się, że wciąż koncentrował się na utrzymaniu mocy w ryzach. Zawracamy. My ich odpychamy, wy lecicie przed siebie. Nie wiem dokąd, ale to wydaje mi się najbardziej sensowne.
Nie zaprotestowała, nie chcąc zastanawiać się nad sensownością teorii, które zdążyła wysnuć. Zdecydowała równie, że przynajmniej tymczasowo lepiej będzie nie zamartwiać innych perspektywą tego, że mogliby zostać gdziekolwiek uwięzieni. Chciała z tym zaczekać przynajmniej do momentu, w którym jednak okazałoby się, że schody zniknęły. Czuła, że istnieje bardzo małe prawdopodobieństwo tego, że się pomyliła i z otaczającą ich rzeczywistością, ale mimo wszystko… Przez lata panowania Isobel widziała o wiele za dużo, żeby naiwnie wierzyć we wszystko, co podsuwały jej zmysły.
Napięła mięśnie, czekając na jakikolwiek znak ze strony bliźniaków. Miała dość zabawy w kotka i myszkę, coraz bardziej zaniepokojona nie tylko ich położeniem, ale przede wszystkim tym, co mogło dziać się z Jocelyne. Gdziekolwiek była, musiała być w niebezpieczeństwie, a to zdecydowanie nie wróżyło dobrze. Powinni byli spróbować do niej dotrzeć, ale…
Z chwilą, w której powietrze ponownie wypełniła moc, wszystko potoczyło się bardzo szybko. Ruszyła przed siebie, starając się trzymać w bezpiecznej odległości od istot, które odepchnęli jej kuzyni. Była bliska tego, żeby jednak zdecydować się na wampirze tempo, kiedy sprawy przybrały nieodpowiedni obrót.
Coś chwyciło ją za kostkę u nogi, wytrącając z równowagi sprawiając, że jak długa wylądowała na ziemi. Poczuła, że jej przeciwnik przesuwa się bliżej, gotowy przycisnąć ją do posadzki, a potem…
W momencie, w której Shannon w końcu zaczęła krzyczeć, zmieniło się wszystko.

1 komentarz:

  1. Trzecia setka tej księgi. Wyszło o wiele dłużej niż planowałam, znowu, ale co ja poradzę? ;-; Zmierzamy do końca, chociaż jak znam siebie, to zejdzie mi kolejnych pięćdziesiąt, zanim dotrę do epilogu.
    Mimo wszystko jestem bardzo szczęśliwa, że dotarłam aż tutaj. Rozdział chaotyczny, ale na nic więcej mnie nie stać, zresztą zaraz wszystko się wyjaśni. Dziękuję czytającym, bo wiem, że jesteście i to mnie motywuje; inaczej nie pisałabym rozdziału za rozdziałem od blisko pięciu lat.
    Z dedykacją dla Guśki, wraz z życzeniami urodzinowymi. Taka ładna, okrągła liczba się złożyła :3

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa