
Jocelyne
Poruszyła się niespokojnie,
całą sobą czując, że powinna coś zrobić. Spojrzała na Rosę, w pierwszym
odruchu zamierzając ją ostrzec, chociaż podświadomie wyczuła, że to bez sensu,
skoro dziewczyna nie była w stanie się ewakuować. Chciała przynajmniej
spróbować powstrzymać Within, ale ta nawet na nią nie patrzyła, cała uwagę
koncentrując na uwięzionej w tym dziwnym kręgu duszy. Jocelyne nie miała
pojęcia, jak Ron tego dokonał, a tym bardziej co takiego działo się na jej
oczach, ale miała złe przeczucia.
A potem
Rosa krzyknęła i to okazało się gorsze niż jakikolwiek inny dźwięk, który Joce
miała okazję słyszeć.
Nie
przypuszczała, że istnieje jakikolwiek sposób na to, żeby skrzywdzić kogoś
takiego jak Rosa, ale najwyraźniej wciąż nie była świadoma bardzo wielu rzeczy,
które wiązały się z jej darem. Widziała, jak dziewczyna chwyta się za
głowę, po czym w popłochu próbuje się cofnąć, jakby sama obecność demonicy
była dla niej katorgą. Rosa rozejrzała się niespokojnie, a jej oczy
rozszerzyły się do granic możliwości, jakby zobaczyła coś naprawdę
niepokojącego. W tamtej chwili do Jocelyne dotarło, że Within w jakiś
sposób musiała wpływać na rzeczywistość, a przynajmniej na to, co widziała
Rosa, tym samym skutecznie wzbudzając w dziewczynie panikę. W jej
krzyku było coś autentycznego, jakby naprawdę cierpiała, co w zbudzało
najgorsze emocje również w Jocelyne, która momentalnie zapragnęła to
przerwać.
– Przestań!
– jęknęła i wyrwała się do przodu, właściwie nie zastanawiając się nad
tym, co robi.
Strach, bol
i gniew mieszały się ze sobą, tworząc mieszankę, o której już zdążyła
się przekonać, że jest niebezpieczna. Bezwiednie, poruszając się trochę jak w transie,
wyrzuciła obie ręce przed siebie, by łatwiej wykorzystać skumulowaną moc.
Drżała niekontrolowanie, zresztą tak jak i wszystko wokół, chociaż to
uprzytomniła sobie dopiero po dłuższej chwili. Z zaskoczeniem przekonała
się, że powietrze wokół niej wiruje, a posadzka drży niebezpiecznie.
Poczuła się nawet bardziej wytrącona z równowagi niż wtedy, gdy omal nie
zaatakowała rodziców, kiedy tata zdecydował się naruszyć jej umysł, chcąc
poznać prawdę o tym, co miało miejsce w szkole.
Oddech
Jocelyne przyśpieszył, spazmatyczny i urywany. Zachwiała się, ale nie
straciła równowagi, wciąż stojąc w tym samym miejscu i przygotowując
się do ataku. Nerwowo wodziła wzrokiem na prawo i lewo, rozdarta pomiędzy
pragnieniem ataku na Rona, a uderzeniem Within; zwłaszcza ten drugi
przypadek wydawał się prawdopodobny, ale…
Wszystko
ustało równie nagle, co i się zaczęło. Krzyk Rosy ucichł, chociaż Jocelyne
wciąż słyszała jego echo, wypełniające jej umysł i stopniowo doprowadzający
dziewczynę do szału. Obejrzała się przez ramię, by przekonać się, że jej
przyjaciółka zamarła w bezruchu na samym środku kręgu, wciąż klęcząc i trzymając
się za głowę, chociaż to, co sprawiało ból, musiało ostatecznie ustać.
– Więc
jednak – doszedł ją spokojny głos Rona. – Sama byś mi tego nie pokazała.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, początkowo mając wrażenie, że mówił do niej w jakimś
innym, obcym języku. Rozumiała, że właśnie dała się sprowokować, ale nie dbała o to,
zdeterminowana bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, co sam w sobie mogło
okazać się niebezpieczne. Wciąż czuła pulsującą, wypełniającą jej ciało moc,
która za wszelką cenę chciała wydostać się na zewnątrz. Co więcej, Joce miała
ochotę jej na to pozwolić, choćby w ten sposób miała zrównać to miejsce z ziemią.
– Mogę
pokazać ci dużo więcej, jeśli mnie sprowokujesz – wycedziła przez zaciśnięte
zęby.. Nawet mówienie przychodziło jej z trudem, tak bardzo podenerwowana
się czuła. – Zrób jej coś jeszcze raz, a przysięgam, że za moment wszyscy
znajdziemy się pod gruzami.
Mówiła
szczerze, w tamtej chwili aż nadto pewna tego, że gdyby naszła taka
potrzeba, nawet by się nie zawahała. Nie zastanawiała się nad tym, gdzie są
pozostali i czy przypadkiem nie zrobi im krzywdy. Była zła i rozżalona,
zaś wszystko, o czym myślała, to wyłącznie możliwość zrobienia Ronowi
krzywdy. Nie przypuszczała nawet, że kiedykolwiek stanie przed perspektywą
zabicia kogokolwiek, a jednak w tamtej chwili czuła się wystarczająco
silna i zdeterminowana, by posunąć się do mordu.
Więc jednak to prawda, że mściwe z nas
istoty…, pomyślała mimochodem, ale nie wypowiedziała żadnego z tych
słów na głos. W głowie miała pustkę, bliska tego, żeby całkowicie poddać
się instynktowi. Gdyby tylko się na to zdecydowała, już bez znaczenia byłoby
to, co w normalnym wypadku mogłaby sobie pomyśleć albo czuć. Wystarczyłoby
jedno celne uderzenie, żeby zmieść to miejsce z powietrzni ziemi. To
musiało wystarczyć, a przynajmniej chciała wierzyć w to, że zdążyłaby
posunąć się do tego, zanim zaatakowałaby ją Within.
– Bądź
rozsądna, Joce – upomniał ją niemalże znużonym tonem Ron. – Chyba nie chcesz,
żeby…
–
Powiedziałam ci już coś! – przerwała, nawet nie chcąc słuchać kolejnych gróźb.
– Tknij jeszcze raz Rosę, a naprawdę przestanie obchodzić mnie to, ile
osób skrzywdzę.
Spodziewała
się naprawdę wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że w odpowiedzi na jej
słowa, Ron się uśmiechnie.
– Czy w ogóle
zdajesz sobie sprawę z tego, jaka jest nasza rola? – zapytał
nieoczekiwanie. Spojrzała na niego z niedowierzaniem, nie po raz pierwszy
zaczynając zastanawiać się nad tym, czy przypadkiem nie postradał zmysłów. –
Widzimy umarłych, tak, ale… co z tego? Nie zastanawiałaś się nad tym,
jakie to daje możliwości?
Żartował
sobie z niej? Nie rozumiała, jaki miał cel w tłumaczeniu jej takich
rzeczy, tym bardziej, że zdecydowanie nie potrzebowała mentora. Wciąż nie
rozumiała swoich zdolności, dopiero przywykając do tego, że w ogóle
mogłaby robić wyjątkowe rzeczy, ale na to miała mieć dość czasu po opuszczeniu
ośrodka. Teraz, kiedy już przynajmniej potrafiła swoje moce nazwać, szukanie
odpowiednich informacji miało okazać się o wiele prostsze. Już sama Rosa
powiedziała dość, Joce zaś miała pewność, że jej najbliżsi tak po prostu tego
nie zostawią, najpewniej przy pierwszej okazji również mając szukać sposobu na
to, żeby jakkolwiek pomóc swojemu oczku głowie zrozumienie umiejętności, które
tak nagle odkryła. To sprawiało, że nawet gdyby Ron okazał się najbardziej
kompetentną, uprzejmą osobą na ziemi, jakakolwiek pomoc z jego strony
byłaby po prostu zbędna.
Milczała,
po cichu licząc na to, że w ten sposób da mu do zrozumienia, co takiego
sądzi o jego wywodach, szybko jednak przekonała się, że mężczyzna nie
należy do osób, które rozumieją nawet najbardziej oczywiste sygnały. Pomyślała,
że najwyraźniej uparł się doprowadzić ją do szału, po raz kolejny w ciągu
zaledwie kilkunastu minut wystawiając jej nerwy na próbę.
– Widzimy
ich, rozmawiamy z nimi… I słuchamy, a przynajmniej w wielu
przypadkach na tym właśnie się to opiera – oznajmił niemalże akademickim tonem.
Skrzywiła się, coraz bardziej zdezorientowana tym, jak się zachowywał. Naprawdę
uważał, że próba zagadywania jej ma jakikolwiek sens? – Te dusze… Z jakiegoś
powodu zatrzymały się po tej stronie, a naszym zadaniem jest poprowadzić je
dalej, do… Hm, mówiąc w najbardziej powszechny, propagowany przez kulturę sposób,
„do światła” – dodał i zawahała się na moment. – Ale nie zawsze się udaje,
niestety. Czasami coś może zakłócić proces… jakaś zła siła… – Zerknął wymownie
na Within. – Wiesz, co wtedy dzieje się z taką duszą?
Tym razem
nie wytrzymała, dosłownie rzucając się w jego stronę. Z gardła
wyrwało jej się gniewne, zwierzęce warknięcie, o które zdecydowanie się nie
podejrzewała. W tamtej chwili nie bała się ani tego, że mogłaby się potknąć,
ani że cokolwiek pójdzie nie tak. W ułamku sekundy powaliła mężczyznę na
ziemię, gotowa zrobić coś, co do tej pory jawiło jej się jako czyste
szaleństwo. Nie chciała jego krwi, ale miała ochotę sprawić mu ból, tak jak on Rosie.
To wszystko zaczynało ją przerastać, rozbudzając instynkty, których nigdy dotąd
nie zaznała i które skutecznie ją przytłoczyły.
Odchyliła
głowę, przygotowując się do ataku, kiedy poczuła bolesne ukłucie w kark. Jęknął,
po czym sięgnęła do gardła, oszołomiona tym bardziej, że jak na zawołanie
pociemniało jej przed oczami. Wsparła się na rękach, po czym w pośpiechu
odsunęła od Rona, walcząc przede wszystkim o zachowanie przytomności, ale
to okazało się trudne. Zaraz po tym wylądowała na posadzce, ledwo łapiąc oddech
i w żaden sposób nie potrafiąc wytłumaczyć samej sobie, dlaczego mięśnie
tak nagle odmówiły jej posłuszeństwa.
– Chyba
przyszłam w odpowiednim momencie – usłyszała jakby z oddali znajomy
głos. Rozpoznanie, że należał do Julie, przyszło z zaskakującym wręcz
trudem. – Ile razy sam wspominałeś, że może być niebezpieczna?
Nawet jeśli
Ron pokusił się o jakąkolwiek odpowiedź, nie miała okazji jej usłyszeć.
Chwilę jeszcze próbowała walczyć o to, żeby zachować jasność umysłu, to
jednak okazało się niemożliwe. Czuła, że słabnie, po raz kolejny zapadając się w ciemność,
przed którą za wszelką cenę próbowała uciec.
Zaraz po
tym wszystko zniknęło, a ona po raz kolejny straciła przytomność.

Claire
Raz po raz nerwowo oglądała
się przez ramię, chcąc upewnić się, że reszta jest w stanie dotrzymać jej
kroku. Nigdy wcześniej nie doznała czegoś takiego, ale to nie miało dla Claire
znaczenia, tym bardziej, że całą sobą czuła, że powinna biec przed siebie. Śpieszyła
się, mając wrażenie, że jeśli się spóźni, wydarzy się coś niedobrego, a na
to zdecydowanie nie mogła sobie pozwolić. Nie miała nawet pewności, czy
przypadkiem się nie pomyliła i czy właśnie nie robiła z siebie
idiotki, ale to również zeszło gdzieś na dalszy plan, wyparte przez narastający
z każdą kolejną sekundą niepokój.
– Claire… –
Aldero brzmiał na co najmniej zdezorientowanego. – Gdzie właściwie…? – zaczął,
ale zdecydowała się mu przerwać:
–
Zobaczysz.
Prychnął w odpowiedzi
na jej słowa, ale – o dziwo – nie próbował protestować. Nie miała
pewności, czy jakkolwiek satysfakcjonował ją taki kredyt zaufania, ale doszła
do wniosku, że w przypadku, w którym nie mieli żadnego planu, każde
rozwiązanie wydawało się równie dobre.
Nie miała
pewności, jak długo błądziła po całkowicie obcych jej korytarzach, początkowo
niespokojnie krążąc po najniższej elewacji, a ostatecznie zatrzymując się
przed litą ścianą. Nie odważyła obejrzeć się na pozostałych, aż nazbyt świadoma
tego, jak musiało to wyglądać z ich perspektywy – zmarnowany czas i ślepy
zaułek, w którym łatwo ktoś mógłby ich zaskoczyć. Poruszając się trochę
jak w transie, ostrożnie podeszła bliżej, po czym przesunęła dłonią po
litej ścianie, szukając… czegokolwiek, co utwierdziłoby ją w przekonaniu,
że przyjście tutaj jednak miało sens. Wciąż czuła przejmujący chłód, raz po raz
przybierający na sile i wydający się na wszystkie możliwe sposoby
informować ją o tym, że zmierzała w odpowiednim kierunku.
– Claire?
Nerwowo
zacisnęła dłonie w pięści, czując narastającą z każdą kolejną sekundę
frustrację. Chcąc nie chcąc odwróciła się, ostatecznie zatrzymując wzrok na
Cameronie, który w niezwykle łagodny sposób wypowiedział jej imię.
Spojrzała na niego błagalnie, chociaż nie potrafiła sprecyzować, czego tak naprawdę
od kuzyna oczekiwała.
– Wiem, że
to zabrzmi źle, ale tutaj naprawdę coś jest. Musi być – oznajmiła z naciskiem,
po czym z niedowierzaniem potrząsnęła głową. – Ja po prostu… Och, musicie
mi zaufać, ale… – Urwała, bezskutecznie próbując znaleźć odpowiednie słowa.
– W porządku
– zapewnił ją pośpiesznie Cammy. – Przyszliśmy, tak? Od mamy ciągle słyszymy
równie dziwne rzeczy.
Jego słowa
miały ją pocieszyć, ale wcale nie poczuła się lepiej. Wręcz przeciwnie – była
coraz bardziej podenerwowana, wciąż obawiając się tego, że wcale nie jest aż
tak wiarygodna, jak wszyscy próbowali jej wmawiać. Czuła się dziwnie za każdym
razem, jak ktokolwiek próbował porównywać ją z Isabeau albo jakąkolwiek
wieszczką. Nie była nią, a przynajmniej nie myślała o sobie w takich
kategoriach, ale mimo wszystko…
– Co my właściwie
robimy? – doszedł ją głos Dallasa. – Nie żebym narzekał ani nic z tych
rzeczy, ale dlaczego…?
– Claire
wie różne rzeczy – odpowiedział mu wymijająco Aldero. – Prawda? – dodał po
chwili, tym razem zwracając się do niej.
Z wolna
skinęła głową. Nie miała pewności, ale nie zamierzała przyznawać się do tego,
że mogłaby wątpić we własne możliwości.
– Miałam…
przeczucie. Poza tym do głowy przyszło mi coś, co jak nic dotyczy Shannon –
wyjaśniła, a po spojrzeniu kuzyna poznała, że dobrze zrozumiał, co takiego
miała na myśli.
Wciąż wahała
się nad tym, co powinna zrobić, kiedy Al zdecydował się ruszyć w jej
stronę. Spojrzała na niego z powątpiewaniem, kiedy przystanął przy
ścianie, uważnie wodząc wzrokiem po całej powierzchni i wydając się czegoś
szukać.
–
Pamiętacie ten fajny pokój cioci Nessie? – zapytał jakby od niechcenia,
wyraźnie z siebie zadowolony.
Nie dodał
niczego więcej, to zresztą wydawało się zbędne. Oczy Claire rozszerzyły się,
kiedy zrozumiała, w żaden sposób nie potrafiąc wytłumaczyć samej sobie,
jakim cudem nie wzięła pod uwagę takiej możliwości. Wciąż odczuwała chłód, ale
to nie przeszkadzało jej w rozpoznaniu energii, którą wykorzystał Aldero,
by bez wysiłku odszukać ukryty mechanizm. Coś kliknęło, a już kilka sekund
później w piątkę mogli spojrzeć na ziejącą, czarna dziurę i strome,
prowadzące w dół schody. Coś w tym widoku skojarzyło się Claire z tunelami
i mimowolnie zadrżała, ogarnięta coraz silniejszym niepokojem; miała złe
przeczucia, a taka atmosfera jedynie pogarszała sytuację.
Aldero
najwyraźniej czuł się o wiele swobodniej, bo bez chwili wahania ruszył
przodem. Pomimo obaw, Claire zmusiła się do tego, żeby dotrzymać mu kroku, tym
bardziej, że dziwny chłód wydawał się towarzyszyć tylko i wyłącznie jej.
Sytuacja trochę się skomplikowała, kiedy po pokonaniu kilku ze stopni wyczuła
charakterystyczny dla podziemia spadek temperatury, ale zmusiła się do tego,
żeby o tym nie myśleć. Coś musi
tutaj być, prawda?, pomyślała rozsądnie, próbując przekonać samą siebie, że
tak naprawdę nie potrzebowała już ani przeczuć, ani… czegokolwiek, co prowadziłoby ją w odpowiednim kierunku.
Dookoła
panował półmrok, ale to jej nie przeszkadzało, tym bardziej, że wyostrzone
zmysły dobrze sprawdzały się w niemalże każdych warunkach. Była
przyzwyczajona do mroku, podziemi i związanych z nimi
niedogodnościami, to jednak bynajmniej nie wiązało się z tym, że powrót do
podziemi wiązał się dla niej z jakimkolwiek przyjemnym doświadczeniem.
Wręcz przeciwnie – to miejsce w niczym nie przypominało tuneli, które
znała z Miasta Nocy, bardziej nowoczesne i przypominające raczej
kolejny poziom ośrodka. Jak na ironie taki widok wzbudził w niej jeszcze
silniejszy niepokój, tak jak i odkrycie, że mogli udać się w dwie
różne strony.
– No to
jak? – zapytał z powątpiewaniem Aldero. – Prosto, do tyłu czy może
powielamy schemat tysiąca horrorów, a więc rozdzielamy się i…
– To nie
jest śmieszne – przerwała mu spiętym tonem.
Potrzebowali
planu, chociaż podejrzewała, że na to jest za późno o przynajmniej kilka
godzin. Nie lubiła działać na oślep, chociaż w przypadku jej kuzynów takie
postępowanie wydawało się czymś najzupełniej naturalnym, czego od samego
początku mogła się podziewać. Świetnie,
pomyślała i w tamtej chwili ledwo była w stanie powstrzymać się
przed wymownym wywróceniem oczami. Było za późno na to, żeby żałować
którejkolwiek z podjętych decyzji, ale z drugiej strony… Jak właściwie
powinna była czuć się w sytuacji, w której była pewna tylko i wyłącznie
tego, że na własne życzenie pakowali się w kłopoty?
Zapadło
milczenie, ale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Nerwowo rozejrzała się
dookoła, próbując ocenić, w którą stronę powinni się udać, jednak w głowie
miała pustkę. Czuła chłód, ten jednak w niczym nie przypominał impulsu,
który prowadził ją przez cały ten czas. W tamtej chwili wręcz zwątpiła w to,
że w ogóle istniało coś, co mogłaby uznać za jakikolwiek kompas, w zamian
zaczynając brać pod uwagę to, że to wyłącznie wytwór jej wyobraźni – może i praktyczny,
ale mimo wszystko…
A potem –
gdzieś jakby z oddali – doszły ich szybkie, zmierzające ku nim kroki i to
wystarczyło, żeby wymóc natychmiastowe podjęcie decyzji.
– Tędy –
oznajmili niemal jednocześnie Aldero i Dallas, bez chwili wahania ruszając
w przeciwnym kierunku.
Nie
protestowała, wręcz marząc o tym, żeby rzucić się do biegu. Próbowała
ocenić, kto tak naprawdę zmierzał w ich stronę, ostatecznie dochodząc do
wniosku, że to człowiek, ale wolała tego nie sprawdzać. Miała wrażenie, że
niewrzucanie się w oczy jest najlepszym rozwiązaniem, przynajmniej tak
długo, jak nie mieli pewności z kim i dlaczego musieli się mierzyć. W gruncie
rzeczy Claire miała w planach tylko jedno: znaleźć Jocelyne i Shannon,
a potem jak najszybciej rzucić się do ucieczki.
Korytarz
był ciemny, ale bez trudu zdołała wypatrzeć cały rząd pozamykanych,
sprawiających wrażenie wyjątkowo solidnych drzwi. Obserwowała je z niepokojem,
próbując stwierdzić, czy próba otwarcia którychkolwiek z ich ma sens.
Ciasnota i konieczność ucieczki sprawiły, że czuła się niemalże jak w potrzasku,
przez co widok korytarza w naturalny sposób zaczął kojarzyć jej się z więzieniem.
Nie miała pojęcia, gdzie są, zresztą nie miała złudzeń co do tego, czy Dallas
albo Jeremi mogliby udzielić jakichkolwiek sensownych odpowiedzi – oni również
wyglądali na oszołomionych, co niejako tłumaczyło wszystko. Bezradność
zaczynała być przytłaczająca, zaś to, że niejako sama doprowadziła grupę do tego
miejsca, dodatkowo ją przygnębiało; nie sądziła, że kiedykolwiek w ogóle
będzie zmuszona dowodzić, a to, że na dodatek mogłaby zawalić…
Przestała o tym
myśleć, stanowczo przekonując samą siebie, że to najmniej istotne. Skup się, nakazała sobie stanowczo, ale
to okazało się trudne, a Claire nie miała pojęcia czego powinna szukać.
Nasłuchiwała, całą sobą chłonąc wszelakie bodźce, które wychwytywały jej
zmysły, ale również to wydawało się prowadzić donikąd – nie na obcym terenie,
gdzie jedynym sensownym rozwiązaniem wydawał się podążanie przed siebie, tak
długo, aż sprawy znowu się nie skomplikują.
Nie miała
pewności, co i dlaczego ostatecznie zmusiło ją do tego, żeby się
zatrzymać. To było niczym impuls – dokładnie taki sam jak ten, którego
doświadczyła, kiedy zaczęła prowadzić wszystkich w sobie tylko znanym
kierunku. Zastygła w bezruchu, zamierając tuż przed jednymi z zamkniętych
drzwi – tak po prostu, jakby od samego początku to planowała. Nawet nie
próbowała kogokolwiek ostrzegać, w milczeniu stojąc i wpatrując się w metalową
przeszkodę. Serce zabiło jej szybciej, kiedy wyciągnęła dłoń w stronę
klamki, poruszając się przy tym trochę jak w transie i nawet nie
próbując znaleźć wytłumaczenia na to, co właśnie próbowała zrobić.
– Claire?
Jedynie potrząsnęła
głową, zbytnio rozproszona, by chociaż próbować zrozumieć, kto do niej mówi.
Poderwała głowę dopiero w chwili, w której Aldero doskoczył do niej,
bezceremonialnie zaciskając dłoń na jej ramieniu i niejako zmuszając do
tego, żeby jednak zwróciła na niego uwagę.
– Otwórz je
– nie tyle poprosiła, co wręcz zażądała.
Chłopak
uniósł brwi, coraz bardziej zaniepokojony. Krótko obejrzał się przez ramię,
nasłuchując kroków, te jednak wydawały się wystarczająco odległe, by mogli pozwolić
sobie na chwilowy postój. Czuła, że ryzykują, ale nie potrafiła zmusić się do
tego, żeby tak po prostu zignorować własne przeczucia, zwłaszcza teraz, kiedy
te już raz okazały się słuszne.
– Zaczynasz
mnie przerażać, kuzyneczko – oznajmił z powagą Aldero, ale puściła jego
słowa mimo uszu. Wszystko, co miało dla niej jakiekolwiek znaczenie,
sprowadzało się tylko i wyłącznie do konieczności otwarcia tych
konkretnych drzwi. – Okej, spróbuję. Odsuń się.
Posłusznie
wykonała polecenie, chociaż jakiekolwiek środki ostrożności wydawały się wręcz
śmieszne w sytuacji, w której tak czy inaczej pozostawali zagrożeni.
Wyczuła powiew mocy, kiedy Al po raz kolejny wykorzystał telepatię, żeby uporać
się z jakimkolwiek mechanizmem, nie potrzebując do tego klucza albo
jakiejkolwiek znajomości kodów. Nie raz ta umiejętność jawiła jej się jako
prawdziwe błogosławieństwo, którego jako jedna z nielicznych w rodzinie
została pozbawiona.
Usłyszała
ciche kliknięcie, więc bez chwili wahania położyła dłoń na klamce; tym razem
drzwi ustąpiły bez najmniejszego nawet problemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz