
Jocelyne
Cofnęła się o krok, wciąż
podejrzliwie przypatrując się drzwiom. Instynktownie napięła mięśnie, przybierając
pozycję obronną i próbując przygotować się na to, że być może będzie
musiała kogoś zaatakować, coś jednak podpowiadało jej, że to głupi pomysł. Nie
miała pojęcia, dlaczego miałby taki być, skoro miała do czynienia z ludźmi,
ale…
Wtedy to
wyczuła i coś przewróciło jej się w żołądku. Jocelyne zesztywniała,
cofając się o kolejny krok i ledwo będąc w stanie powstrzymać
dreszcz. Co to jest?, pomyślała, ale
odpowiedź nie nadeszła, chyba, że miał być nią coraz silniejszy, przyprawiający
o zawroty głowy niepokój. Już wcześniej wyczuła coś niewłaściwego, jednak
teraz już była pewna, że w ośrodku znajdował się… rodzaj dość specyficznej
energii, od której nawet ona wolała trzymać się z daleka. Nie miała
pewności, czy kiedykolwiek wcześniej się z im zetknęła, poza tym w żaden
sposób nie potrafiła nazwać ewentualnego zagrożenia, którego mogłaby się
spodziewać, to jednak wydawało się najmniej istotne.
Nawet nie
drgnęła, słysząc dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Raz jeszcze
spojrzała z obawą na Vicki, ta jednak milczała, najwyraźniej nie
zamierzając się udzielać. Po niepokojącej uwadze, którą rzuciła, Jocelyne
przestała spoglądać na nią jak na ewentualną deskę ratunku, ale instynkty były
silniejsze, przez co mimo wszystko czuła się pewniej ze świadomością, że nie
jest sama. Wiedziała, że musi coś zrobić i brała pod uwagę nawet to, żeby
już na wstępie z pełną mocą uderzyć intruza, jednak nie miała okazji tego
zrobić.
Widok Rona
nie był dla niej zaskoczeniem, ale i tak cofnęła się o kolejny krok.
Po wyrazie twarzy mężczyzny trudno było stwierdzić, co takiego sobie myślał,
dla Joce zresztą jego uczucia czy pragnienia były najmniej istotne. W milczeniu
wpatrywała się w niechcianego gościa, niezdolna do tego, żeby zmusić się
do jakiegokolwiek ruchu. Chciała coś zrobić, ale w głowie miała pustkę,
przez co nawet zebranie myśli okazało się niemożliwe.
Jakby tego
było mało, jej uwagę momentalnie przykuło coś innego – albo raczej ktoś, bo istota, która przystanęła tuż
za Ronem, mogła pochwalić się ludzkimi kształtami.
To była
kobieta, smukła i urodziwa w sposób, który nie był właściwy żadnemu
śmiertelnikowi. Miała jasne, niemalże srebrzyste oczy, które z miejsca
skojarzyły się Jocelyne z kolorem tęczówek Claire albo Isabeau na krótko
po tym, jak ta miała wizję. Długie, ciemne włosy falami spływały aż do pasa
nieznajomej, kręcąc się i falując, jakby otaczała ją jakaś nietypowa aura
mocy. To samo w sobie robiło wrażenie, zresztą jak i fakt, że kobieta
unosiła się nad ziemią, równie eteryczna i niematerialna jak każdy z duchów,
którego Joce miała okazję poznać na swojej drodze. Problem polegał na tym, że w przypadku
tej istoty chodziło o coś więcej, ona zaś była kimś o wiele
ważniejszym od dotychczas widywanych przez nekromantkę umarłych.
Najbardziej
szokująca okazała się para intensywnie czarnych, rozłożystych skrzydeł, które
jednoznacznie rozwiały wątpliwości dziewczyny co do tego, kogo ma przed sobą.
Słyszała dość historii na temat demonów, więc bez trudu rozpoznała jednego z nich.
Wiedziała, że te istoty pojawiały się w dwóch formach – mniej lub bardziej
materialnej, zależnie od siły i zajmowanej pozycji. Ta kiedy musiała być
jedną z tych słabszych, częściej poruszających się jako niebezpieczna
mgła, która potrafiła ranić i wchłaniać krew. No cóż, najwyraźniej również
to było wyłącznie wrażeniem, a ona jako nekromantka potrafiła dostrzec
prawdziwą formę tej istoty.
– O,
zauważyłaś już Within? – odezwał się niemalże uprzejmym tonem Ron, bez trudu
podchwytując spojrzenie Jocelyne.
Otworzyła i prawie
natychmiast zamknęła usta, zbytnio wytrącona z równowagi, by skoncentrować
się na czymkolwiek. Bezwiednie zrobiła kolejny krok w tył i tym razem
okazało się to błędem, bo potknęła się, na powrót lądując na leżance. Aż
pociemniało jej przed oczami, kiedy z rozpędu uderzyła tyłem głowy w ścianę,
ale przynajmniej nie straciła przytomności. Natychmiast wyprostowała się niczym
struna, próbując sprawiać wrażenie kogoś o wiele silniejszego, niż była w rzeczywistości.
– Jest
urocza – wtrąciła melodyjnym głosem Within. Lekko przekrzywiła głowę, jakby możliwość
przyjrzenia się Jocelyne pod innym kątem, pozwalała jej na wyciągnięcie
dodatkowych wniosków. – Mówiłam to już chyba wcześniej… Nigdy nie zrozumiem,
dlaczego to właśnie tak krucha istota otrzymała dar współgrania ze śmiercią.
– Nie
prosiłem cię o opinię, Within – przypomniał jej cierpko Ron.
Słyszał ją?
Bez wątpienia, chociaż to już w pierwszej chwili wydało się Joce
całkowicie pozbawione sensu. Pomyślała, że być może się pomyliła, a demonica
jednak przybrała materialną postać, coś jednak podpowiadało jej, że jest inaczej.
Wyjaśnienie musiało być o wiele prostsze, chociaż w tamtej chwili go
nie dostrzegała, przynajmniej do momentu, w którym nie przeniósł wzroku na
Vicki. Dziewczyna natychmiast spuściła wzrok, zachowując się trochę jak
skarcone dziecko, które jak najszybciej chce zniknąć rodzicowi z oczu.
Więc
widział również ją. To z kolei oznaczało, że byli dokładnie tacy sami,
chociaż wciąż nie była w stanie w to uwierzyć – i to pomimo
tego, że wyjaśniało bardzo wiele.
To z tego
powodu Ron w ogóle zaczął podejrzewać, że mogłaby być nekromantką. Być
może odpowiedni staż sprawiał, że zaczynało się wyczuwać sobie podobnych – nie
ze stuprocentową pewnością, ale jednak.
Z tego
samego powodu tak bardzo mu zależało, żeby potwierdzić swoje teorie, ale…
– Vicki,
wyjdź, proszę. Zrobiłaś swoje.
Usłuchała
bez chwili wahania, chociaż z logicznego punktu widzenia człowiek nie
stanowił dla niej żadnego zagrożenia. Ale
Within już tak, dopowiedziała w myślach, chociaż nie miała pewności co
do tego, czy tak jest w istocie. W gruncie rzeczy nie wiedziała nic,
mogąc co najwyżej zgadywać, czego powinna się spodziewać. Jakkolwiek by nie
było, najwyraźniej Ron miał kontrolę, a to zdecydowanie nie poprawiało jej
sytuację.
Poczuła się
jeszcze bardziej osaczona, kiedy Vicki w pośpiechu się ewakuowała. Pomimo
tego, że nie miała w dziewczynie żadnego wsparcia, coś w obecności
dziewczyny dotychczas przynosiło jej ulgę. W tamtej chwili została sama z osobami,
które zdecydowanie nie miały względem niej dobrych intencji, co jedynie
potęgowały odczuwany przez Jocelyne strach. Z opowieści rodziny wiedziała,
że zwłaszcza Within musiała być w stanie to wyczuć, więc spróbowała nad
sobą zapanować, ale to okazało się o wiele trudniejsze, aniżeli mogłaby
sobie tego życzyć.
Po prostu weź się w garść… A potem
spróbuj uciec, pomyślała, próbując przekonać samą siebie, że nie jest aż
tak źle. Kątem oka zauważyła, że demonica się uśmiechnęła, być może mając
swobodny dostęp do jej umysłu, ale nawet jeśli tak było, nie skomentowała myśli
Joce nawet słowem.
– Pamiętasz
o tym, że od samego początku chciałem ci pomóc? – zapytał łagodnie Ron.
Wzdrygnęła się w odpowiedzi na jego słowa, czując się trochę jak na
parodii jednego ze spotkań, przez które musiała przebrnąć w jego
gabinecie. Już wtedy próbował udawać miłego, jednak w obecnej sytuacji
wydawało się to jeszcze bardziej niepokojące. – Dalej chcę.
– Trzymając
mnie tutaj? – wypaliła, nie mogąc się powstrzymać.
Być może
igrała z ogniem, ale nie dbała o to, raz po raz powtarzając sobie, że
jest od niego o wiele silniejsza i szybsza. Gdyby odpowiedni
poprowadziła rozmowę i rozproszyła go wystarczająco, być mieć okazję uciec…
– Nie dziwi
mnie, że sytuacja wydaje ci się taka… przygnębiająca – zaczął, a ona ledwo
powstrzymała prychnięcie – ale to przecież nie musi tak wyglądać. Teraz możemy
swobodnie porozmawiać, tym bardziej, że mam ci do zaoferowania coś interesującego.
– Jedyne,
co w tej chwili mnie interesuje, to powrót do domu – wycedziła przez
zaciśnięte zęby.
Nerwowo zacisnęła
palce na krawędzi leżanki, w nadziei, że w ten sposób uda jej się
łatwiej zapanować nad ciałem. Raz po raz przekonywała samą siebie, że wszystko
jest w porządku i że nie ma powodów do obaw, ale to już dawno
przestało pomagać, a Jocelyne wiedziała, że właśnie oszukuje samą siebie.
To, że znajdowała się w jednym pomieszczeniu z demonem, również
wszystko komplikowało, odbierając jej odwagę na podjęcie jakiekolwiek
działania. Nawet gdyby zaatakowała Rona i zdołała wydostać się na
korytarz, to i tak nie miałaby pojęcia, gdzie powinna biec, poza tym
Within prawie na pewno spróbowałaby ją powstrzymać.
Kolejny raz
zauważyła niepokojący uśmiech demonicy, co jedynie utwierdziło ją w przekonaniu,
że ta starannie analizowała jej przemyślenia. Spróbowała wykorzystać moc, żeby zablokować
umysł, dokładnie tak, jak uczył ją taka, obawiała się jednak, że to nie
przyniosło żadnego skutku.
– Teraz w końcu
możemy porozmawiać szczerze, Jocelyne. Within i Victoria udzieliły mi
kilku… istotnych informacje, które w znacznym stopniu zmieniając postać
rzeczy – podjął spokojnie Ron. Uśmiechnął się w sposób, który chyba miał
ją uspokoić, jednak nic podobnego nie miało miejsca. – Nie w ten sposób to
sobie wyobrażałem, ale mam nadzieję, że wybaczysz mi warunki. – Wymownie rozejrzał
się po pokoju. – Jesteś o wiele mniej skłonna do współpracy niż poprzednia
dziewczyna, więc…
– Wiem, co
zrobiłeś Carol – przerwała mu.
Ron uniósł
brwi.
– Mogłem
się domyślić. Lubicie z Dallasem wnikać w sprawy, które was nie
dotyczą, prawda? – zapytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Już wcześniej
podejrzewała, że zdawał sobie sprawy z tego, że mogłaby z chłopakiem
włamać się do gabinetu, ale i tak poczuła się jeszcze bardziej osaczona. –
Sprawa Carol to… wypadek, który nie powinien mieć miejsca. Była za słaba, ale o tym
przekonaliśmy się dopiero, gdy było już za późno – przyznał i przez moment
faktycznie zabrzmiał tak, jakby odczuwał z tego powodu żal. Nie miała
pewności, czy mówił szczerze, tym bardziej, że już zdążyła dojść do wniosku, że
ma do czynienia z dobrym aktorem. – Ale ty jesteś od niej silniejsza,
Jocelyne… Czyż nie?
Wiedziała,
co sugerował i to jeszcze bardziej ją zaniepokoiło. Mówił o Within,
która powiedziała mu coś istotnego na jej temat – najpewniej to, że jedynie w części
pozostawała podobna do człowieka. Nie miała wątpliwości, że demonica potrafiła
rozpoznać wampira i inne istoty nieśmiertelne, wszystko zaś wskazywało na
to, że z jakiegoś powodu wtajemniczyła Rona. Joce nie miała pojęcia,
dlaczego kobieta w ogóle ulegała jakiemukolwiek śmiertelnikowi, jednak
niezależnie od przyczyny, faktem pozostawało, że miała kłopoty.
Chciała o coś
zapytać, ale ostatecznie zdecydowała się na milczenie. Cisza wydała jej się
najrozsądniejsza, tym bardziej, że wolała nie zwracać uwagi mężczyzny na
Dallasa czy Jeremiego. Nie chciała również pytać o Shannon, zbytnio obawiając
się tego, co mogłaby usłyszeć albo co stałoby się z chwilą, w której Ron
doszedłby do wniosku, że zbytnio jej na dziewczynie zależy.
– Znowu nie
chcesz ze mną rozmawiać – westchnął, potrząsając głową. Wydawał się
rozczarowany, ale nie dała się na to nabrać. Jeśli miała być ze sobą szczera,
powoli zaczynała mieć dość tego, że z takim uporem próbował kreować się na
dobrego, troskliwego wujka, który chciał czyjegokolwiek dobra. – W ten
sposób donikąd nie dojdziemy… Ale trudno – dodał po chwili wahania. – Wystarczy
tego zamknięcia, nie uważasz? Jeśli pozwolisz, chciałbym zaoferować ci krótki
spacer.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, początkowo mając wrażenie, że się
przesłyszała. Czego tak naprawdę od niej chciał? Nie miała pojęcia, wątpliwości
zaś sprawiały, że czuła się jeszcze bardziej zdezorientowana. Potrzebowała
odpowiedzi, ale nie sądziła, by Ron udzielił jej ich w takiej formie,
jakiej mogłaby oczekiwać. Nie był głupi, a Jocelyne nie potrafiła
wyobrazić go sobie jako antagonisty, który jak pierwszy naiwny zatraca się w streszczaniu
swoich planów, tym samym dając potencjalnej ofierze czas na ucieczkę. Była
jeszcze Within, która niezmiennie ją przerażała, skutecznie wybijając z głowy
pomysł, by jednak zaatakować i rzucić się do biegu. Pomyślała, że być może
właśnie o to chodziło, a demonica wcale nie była w stanie jej
skrzywdzić, służąc wyłącznie jako element rozpraszający uwagę, ale zdecydowanie
nie zamierzała tego sprawdzać.
Ron
przyjrzał się jej w uważny, naglący sposób, ale nawet wtedy nie ruszyła
się z miejsca. Nie sadziła, żeby nieposłuszeństwo było najrozsądniejszym
rozwiązaniem, ale i tak wydawało się lepsze od jawnego buntu albo
bezmyślnego podążaniu za Ronem. Gubiła się we własnych uczuciach, myślach i reakcjach,
ale nad tym również starała się nie zastanawiać, próbując naiwnie uwierzyć w to,
że jak długo nie spróbuje uciekać, żadne z nich nie będzie miał powodu do
tego, żeby ją skrzywdzić.
– Nie
pomagasz mi, Jocelyne – zniecierpliwił się Ron, nagle ruszając ku niej. Nawet
nie drgnęła, przynajmniej do momentu, w którym zacisnął palce na jej
nadgarstku. Uścisk miał silny i musiała mu to przyznać, chociaż wiedziała,
że bez najmniejszego nawet wysiłku zdołałaby się wyrwać. – Naprawdę chcesz,
żebym zaczął traktować cię jak dziecko? – zapytał z rozdrażnieniem.
I tym razem
nie zareagowała, uparcie trwając w ciszy. Nie miała pojęcia, co takiego
chciała w ten sposób osiągnąć, ale to i tak wydawało jej się lepsze
od wchodzenia w jakiejkolwiek dyskusje. Wolała nie ryzykować powiedzenia
czegoś, co pogorszyłoby sytuację, tym bardziej, że na usta cisnęły jej się
tylko i wyłącznie złośliwości oraz słowa, które zdecydowanie nie przystawały
kobiecie. Mało kiedy przeklinała, ale tym razem sprawa była wyjątkowa, a Jocelyne
każda forma wydała się dobra do tego, żeby odreagować.
Przez twarz
Rona przemknął cień – tak szybko, że ledwo to zarejestrowała. Coś w jego
minie i zachowaniu uległo zmianie, wzbudzając z Joce jeszcze
silniejszy niepokój, chociaż nie sądziła, że to w ogóle możliwe.
– Chcesz
mnie zdenerwować? – zapytał, chociaż to wydawało się aż nazbyt oczywiste. Gdyby
zamierzała cokolwiek innego, wtedy zdecydowanie nie próbowałaby z nim
igrać. – Nie wiem, czy to dobry pomysł. Z kolei ja zawsze uważałem, że
najlepszy jest system nagród i kar.
Uniosła
brwi, sama niepewna tego, jak powinna rozumieć jego słowa. Już wcześniej czuła
się zagrożona, ale teraz chyba mogła uznać, że próbował jej grozić.
– Uderzysz
mnie? – zapytała z powątpiewaniem, chociaż nie mogła tego wykluczyć. Bała
się, ale i to wydało jej się czymś w zupełności naturalnym, zwłaszcza
w takiej sytuacji.
– Dlaczego
miałbym? – Ron spojrzał na nią z zaciekawieniem. – Nie, nie ma takiej
potrzeby. Sądzę, że za chwilę się porozumiemy… Chyba, że się pomyliłem i wcale
aż tak bardzo nie zależy ci na przyjaciółce? – dodał jakby od niechcenia, jak
gdyby nigdy nic odsuwając się i ruszając w stronę drzwi.
Chociaż
widziała, że próbował ją sprowokować, pytanie sprawiło, że momentalnie zapragnęła
poderwać się na równe nogi. Napięła mięśnie, po czym bezwiednie nachyliła się
do przodu, ogarnięta paniką.
– Shannon…?
– wyrwało jej się.
– Akurat
nie o niej myślałem – oznajmił Ron, jeszcze bardziej ją dezorientując. –
Chodź, pokażę ci.
Tym razem właściwie
nie miała wyboru, zbyt zdezorientowana, by dalej próbować się sprzeciwiać. Chcąc
nie chcąc stanęła na nogi, coraz bardziej niespokojna i pełna złych
przeciw. W takim razie kto?, pomyślała, ale nie zadała tego pytania na głos,
podświadomie czując, że mężczyzna i tak nie udzieliłby jej odpowiedzi. Nie,
skoro już zaplanował wszystko w inny sposób, nie pozostawiając Jocelyne
innej możliwości, prócz ruszenia za nim, kiedy sobie tego zażyczył.
Sama nie
miała pewności, czego się spodziewała, kiedy w końcu przestąpiła próg
swojego dotychczasowego więzienia. Czuła się nieswojo, tym bardziej, że Within
nagle znalazła się przy niej, podążając za dziewczyną niczym cień i – co
momentalnie stało się dla niej aż nazbyt oczywiste – najpewniej mając
powstrzymać ją przed głupstwami. Zadrżała niekontrolowanie, porażona bijącym od
demonicy chłodem, jednak nie próbowała się odsuwać, woląc nie ryzykować, że jej
reakcja zostanie niewłaściwie zinterpretowana. Poczuła się dziwnie, nagle
ogarnięta słabością, którą dopiero po dłuższej chwili udało jej się zrozumieć;
Rosa wspominała, że takim jak ona może zdarzać się czerpać z jej mocy, ale
mimo wszystko…
Rzuciła
Within niespokojne spojrzenie, nic jednak nie wskazywało na to, żeby demonica
miała w planach zaprzestać swoich zabiegów. Jocelyne poczuła jeszcze
gorzej, ale zmusiła się do tego, by to uczucie zignorować, w zamian koncentrując
się na dotrzymaniu Ronowi kroku. Próbowała poruszać się ostrożnie, nie chcąc
ryzykować, że nagle potknie się o własne nogi i jakkolwiek uszkodzi,
bo to jej szczęściem i koordynacją wydawało się prawdopodobne. Zbyt wiele
razy psuła wszystko w istotnych momentach, teraz zaś nie miała nikogo,
komu mogłaby zaufać, gdyby jednak zaczęła potrzebować pomocy.
Skąd wiesz?, rozległo się w jej
głowie. Zesztywniała, ledwo powstrzymując się przed zatrzymaniem i objerzeniem
za siebie, tym bardziej, że była pewna, że głos… należał do Within.
Wciąż nie
miała pewności, co powinna o tym myśleć, to zresztą nie miało dla niej
znaczenia. Milczała, skoncentrowana na liczeniu kroków i próbie wyrównania
oddechu. Miała wrażenie, że to wszystko ciągnęło się w nieskończoność, aż
pewnym momencie zwątpiła w to, czy Ron faktycznie prowadził ją w jakieś
konkretne miejsce. Być może chodziło o swego rodzaju test, chociaż w żaden
sensowny sposób nie potrafiła wyjaśnić, czego ten miałby dotyczyć.
Podejrzewała, że po prostu szukać dziury w całym, ale mimo wszystko…
A potem Ron
zatrzymał się przed dwuskrzydłowymi, dużymi drzwiami i otworzywszy je
przed nią, gestem zaprosił ją do środka. Zawahała się, coraz bardziej
zaniepokojona sytuacją, ale ostatecznie nie próbowała się zatrzymywać.
Ostrożnie podeszła bliżej, by móc wejść do środka; czuła, że zaczyna robić jej się
gorąco, tym bardziej, że mimo usilnych starań nie będąc w stanie przewidzieć
tego, co ostatecznie zobaczyła. Zamarła w bezruchu, bezmyślnie wodząc
wzrokiem to w prawo, to znów w lewo, sama niepewna na czym i dlaczego
powinna się skoncentrować.
Pomieszczenie
było duże i przestronne. Wodząc wzrokiem dookoła, Jocelyne odniosła
wrażenie, że znalazła się w laboratorium, chociaż to w niczym nie
przypominało miejsca, które pamiętała z Miasta Nocy. Widziała ciągnące się
pod ścianami, bliżej nieokreślone kształty – meble i urządzenia, których
przeznaczenia w żaden sposób nie potrafiła określić. Od nadmiaru bodźców i emocji
zaczynało kręcić jej się w głowie, ale zmusiła się do zachowania spokoju. To nic nie oznacza, pomyślała, próbując przekonać
samą siebie, że nie ma powodów do obaw, ale oszukiwanie samej siebie już dawno
przestało mieć rację bytu. Przecież wiedziała, że jest inaczej, a to, że
ostatecznie znalazła się sama z Ronem i niebezpiecznym demonem,
zdecydowanie nie wróżyło niczego dobrego i…
– Joce?
Znajomy
głos wytrącił ją z równowagi, wzbudzając w dziewczynie niepokój o wiele
silniejszy niż do tej pory. Moja
przyjaciółka, uświadomiła sobie i coś przewróciło jej się w żołądku.
Zrozumiała, że Ron w istocie nie miał na myśli Shannon, chociaż to wciąż było
dla niej nie do pojęcia. Ludzką dziewczynę byłby w stanie skrzywdzić, ale
istotę, która – jakby nie patrzeć – pozostawała martwa…?
A jednak
Rosa tutaj była, niespokojna i wyraźnie zdezorientowana. Nerwowo krążyła tam
i z powrotem, najwyraźniej nie będąc w stanie ustać w miejscu.
Z pewnym opóźnieniem do Jocelyne dotarło do niej, że dziewczyna trzymała
się jednego obszaru – szerokiego, starannie wyrysowanego na podłodze okręgu,
zachowując się tak, jakby nie była w stanie wystąpić poza jego granice.
Joce
bezwiednie przesunęła się bliżej, pragnąc coś zrobić, chociaż nie miała pojęcia
co i dlaczego. Zatrzymała ją dopiero w chwili, w której poczuła
na ramieniu ciepłą dłoń Rona. Natychmiast ją strząsnęła, co najwyraźniej
mężczyźnie nie przeszkadzało, bo wciąż sprawiał wrażenie bardzo zadowolonego z siebie.
– Mówiłem,
że mogę ci to i owo pokazać. Moc to nie wszystko, ale do tego potrzeba
odrobiny zrozumienia – wyjaśnił ze spokojem. Spojrzała na niego z niedowierzaniem,
nic już nie rozumiejąc. – Wspomniałem, że Within bardzo polubiła się z twoją
przyjaciółką?
Słysząc
swoje imię, demonica natychmiast ruszyła się z miejsca, zupełnie jakby w tym
jednym słowie zawarty był jakiś istotny, zobowiązujący ją do działania sygnał.
Zaraz po
tym wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz