
Claire
Aldero zaklął, po czym
błyskawicznie przemieścił się, zrzucając z siebie niespodziewanego
przeciwnika. Claire miała ochotę zaprotestować, kiedy zauważyła, że jej kuzyn
porusza się z charakterystyczną dla wampira prędkości, jednak nie miała po
temu okazji. Chłopak zdążył poderwać się na równe nogi, prostując niczym struna
i przybierając pozycję obronną.
– Co do…? –
zaczął, ale ostatecznie zamilkł, z góry spoglądając na wciąż leżącego na
ziemi dzieciaka.
Okazało
się, że mieli do czynienia z ludzkim nastolatkiem, a przynajmniej
takie wrażenie odniosła Claire, kiedy uważniej mu się przyjrzał. Chłopak miał
ciemne włosy, zielone oczy, poza tym – co już wcześniej zwróciło jej uwagę – był
wysoki i szczupły, przez co próba walki z nim wydawała się co
najmniej śmieszna. Dla pewności przesunęła się bliżej Aldero, chwytając kuzyna
za ramię, żeby przypadkiem coś głupiego nie przyszło mu do głowy, tym bardziej,
że nieznajomy chłopak zdecydowanie nie wyglądał na chętnego do dalszej walki.
Uwagę
Claire przykuła jeszcze jedna postać, która najpierw przystanęła w progu
ośrodka, a ostatecznie w popłochu cofnęła się o krok. Pomimo
ciemności była w stanie zauważyć jeszcze jednego dzieciaka, tym razem
niskiego rudzielca, który z jakiegoś powodu skojarzył jej się z Elliottem,
chociaż na pierwszy rzut oka wydawał się dużo sympatyczniejszy. W tamtej
chwili dotarło do niej, że to musieli być inni uczestnicy projektu; byli o wiele
za młodzi na pracowników, jeśli zaś chodziło o ewentualną ochronę… Cóż,
może się nie znała, ale zdecydowanie nie w ten sposób zachowywały się osoby,
które wynajęto do pilnowania jakiegokolwiek przybytku.
Usłyszała
jęk, a chwilę później pierwszy z chłopców – ten, który zaatakował
Aldero – z trudem dźwignął się na kolana. Zauważyła, że trzymał się za
bok, co uświadomiło jej, że wampir jednak musiał zdążyć go znokautować, w mniej
lub bardziej świadomy sposób.
– O rany…
– wyrwało mu się. Spojrzał na nią, na bliźniaków, a ostatecznie na Setha i w tamtej
chwili gwałtownie pobladł, wyraźnie wytrącony z równowagi. Otworzyła usta,
gotowa pośpieszyć z jakimikolwiek, nawet najbardziej żałosnymi
wyjaśnieniami, nim jednak podjęła decyzję, chłopak powiedział ostatnią rzecz,
którą spodziewała się usłyszeć: – Jesteście tutaj dla Joce, prawda?
Powiedzieć,
że była zaskoczona, okazałoby się niedopowiedzeniem. W pierwszym odruchu
zamarła, zdolna wyłącznie do tego, żeby spojrzeć na kuzynów, ci jednak wydawali
się równie oszołomieni. Ostatecznie to Aldero zdołał się odezwać, co prawda bez
złośliwości czy otwartej wrogości, ale jego głos i tak wydał się Claire
niepokojący.
– Gdzie
jest Jocelyne?
Pytany
chłopak parsknął pozbawionym wesołości śmiechem.
– Sam bym
chciał to wiedzieć – oznajmił i zawahał się na moment. – Tak swoją drogą,
jestem Dallas. Nie wiem, czy to Joce was tutaj ściągnęła, ale…
– Ale mamy
stąd spadać, tak? – wtrącił drugi ze śmiertelników. – Serio zamierzamy stać w progu,
na dodatek w zasięgu kamer i rozmawiać o głupotach? – zapytał z niedowierzaniem.
Logice jego
słów nie dało się niczego zarzucić, nie wspominając o tym, że wciąż czuła
się w tym miejscu nieswojo, wręcz spodziewając się tego, że w każdej
chwili ktoś ich zauważy i spróbuje zaatakować. O ośrodku nie
wiedzieli praktycznie nic, tak jak i o tym, co ostatecznie mogło ich w tym
miejscu spotkać, a to zdecydowanie nie wróżylo dobrze.
– Jeśli
chcesz uciekać, to leć – mruknął z rozdrażnieniem Dallas. – Nie zamierzam
tak po prostu zostawić Joce, więc…
– Jak na moje,
to obaj możecie stąd spadać – przerwał mu Aldero. – Sami znajdziemy naszą
kuzynkę – dodał, ale nic nie wskazywało na to, żeby chłopak zamierzał ot tak
się wycofać.
– Wiesz,
to, że macie kły, jeszcze nie oznacza, że jesteście tacy fajni – wypalił i zabrzmiało
to niemalże wyzywająco.
Claire
wyczuła, że jej kuzyn zesztywniał, machinalnie zaciskając usta. Sama również
spojrzała na Dallasa z niedowierzaniem, początkowo mając wrażenie, że ten
mówił do niej w jakimś innym języku. Świadomi ludzie w Mieście Nocy
nie stanowili żadnego ewenementu, jednak gdziekolwiek indziej, zwłaszcza w zamieszkiwanych
przez nich Seattle…
– Dobra,
spokojnie – odezwał się milczący do nas Cameron. – My wcale nie… Ech, słuchaj,
cokolwiek widziałeś…
– Tylko bez
takich, bo i tak nie uwierzę – zniecierpliwił się Dallas. – Joce mi
powiedziała. Albo działamy razem i pomożecie mi ją znaleźć, albo sam to
zrobię – tyle w tym temacie.
Bliźniacy
wymienili znaczące spojrzenia. Chociaż Claire nie miała pewności, odniosła
wrażenie, że w tamtej chwili porozumiewali się telepatycznie.
– Razem? –
powtórzył w końcu Aldero. – Niby dlaczego? Daj mi przynajmniej jeden
powód, dla którego powinniśmy wam uwierzyć – nie tyle poprosił, co wręcz zażądał,
dla podkreślenia swoich słów zakładając ramiona na piersi.
– Ja… –
Dallas podejrzliwie zmrużył oczy. Wyglądał na rozdrażnionego, najwyraźniej
nieusatysfakcjonowany kierunkiem rozmowy. – Bo jestem jej chłopakiem, o! –
wyrzucił z siebie na wydechu.
Po raz
kolejny zapadło milczenie, tym razem o wiele bardziej wymowne. Lekko
uniosła brwi, zwłaszcza kiedy Aldero parsknął nieco nerwowym śmiechem.
– To się
wujek Gabriel ucieszy, nie? – mruknął, ale najwyraźniej nie oczekiwał
odpowiedzi
– Dobra, nieważne. Nie było tematu – wtrącił
pośpiesznie Cammy, bo Dallas otworzył usta, najwyraźniej zamierzając dalej
dyskutować. – Skoro już mówimy o współpracy, to byłoby dobrze, gdyby
któryś z was – podjął, po czym na ułamek sekundy przeniósł wzrok na
rudowłosego, wciąż skrytego w cieniu chłopaka – powiedział nam, co się
tutaj dzieje.
– Nic
dobrego – stwierdził z rezerwą Dallas. – To Jeremi i pewnie ma
niemniej przerąbane ode mnie – dodał mimochodem.
– Też
podbija do Joce? – zapytał pogodnym tonem Aldero.
– Czy
możemy w końcu iść? – nie wytrzymała, jednak decydując się wtrącić.
Al jedynie
wywrócił oczami, ale ostatecznie darował sobie jakiekolwiek dodatkowe uwagi.
Mimo wszystko ulżyło jej, kiedy znowu zapanowało milczenie, spokój jednak
zniknął z chwilą, w której jednak zdecydowali się wejść do ośrodka.
Wyczuła, że zwłaszcza Jeremi nie był chętny wracać do miejsca, z którego
dopiero co próbowali z Dallasem uciec, ale przynajmniej nie próbował
protestować. Przystanął jedynie na moment, by móc obejrzeć się przez ramię i z niepokojem
spojrzeć na nerwowo krążącego zmiennokształtnego.
– A co…
z tym? – zaryzykował.
Claire
cicho westchnęła, bynajmniej niechętna temu, żeby próbować tłumaczyć
jakąkolwiek z bardziej wrażliwych, nadnaturalnych kwestii.
– Seth
poczeka na zewnątrz – oznajmiła z przekonaniem. Spojrzała na wilka, woląc
upewnić się, że dobrze usłyszał jej decyzję. – W razie jakby sprawy trochę
się skomplikowały.
Odpowiedziało
jej ciche skomlenie, jednoznacznie świadczące o tym, że chłopak nie był
zachwycony takim rozwiązaniem. Zmusiła się do tego, żeby spojrzeć mu w oczy,
po czym wysiliła się na blady, pocieszający uśmiech. Już nie chodziło tylko o to,
że wejście do budynku z olbrzymim basiorem, mogłoby okazać się trochę
problematyczne, ale o bezpieczeństwo. Potrzebowali kogoś, kto zostałby na
zewnątrz, służąc za ewentualne wsparcie, a zmiennokształtny wydawał się
idealny do tej roli.
Nie
odezwała się więcej nawet słowem, nie chcąc ryzykować, że Seth jednak zmieni
zdanie. Mimowolnie zadrżała, kiedy znaleźli się w ciemnym, przestronnym korytarzu,
zbici w ciasną grupkę. Dookoła panowała cisza, ale to wcale nie poprawiło
Claire nastroju, tym bardziej, że wciąż czuła,
że z tym miejscem jest nie tak. Nie miała na myśli tego, jak starannie
było chronione i że ktokolwiek mógłby próbować skrzywdzić jej kuzynkę.
Bardziej niepokoiła się wrażeniem, że gdzieś w sercu budynku kryło się
coś, czego zdecydowanie być nie powinno, choć zarazem w żaden sposób nie
potrafiła określić, czego tak naprawdę się spodziewało. Kolejny raz miała
wyłącznie przeczucie – silny niepokój, który towarzyszył jej od chwili, w której
Aldero otrzymał SMS od Shannon, i który narastał z każdą kolejną
sekundą spędzoną w tym miejscu.
Zadrżała
niekontrolowanie, ogarnięta przenikliwym, nienaturalnym wręcz chłodem. Bezwiednie
obejrzała się przez ramię, gotowa przysiąc, że ktoś ją obserwuje, podążając za
nią niczym cień, nic jednak nie wskazywało na to, żeby faktycznie tak było.
Pomijając jej kuzynów i dwójkę uczestników projektu, przedsionek wyglądał
na opustoszały, a przynajmniej takie odniosła wrażenie.
– Dobra,
więc na czym stoimy? – zapytał z wahaniem Cammy. – Shannon trochę nas
nastraszyła, więc…
– Shannon
też zniknęła – przerwał mu Dallas. – Właściwie już przed tym, jak zgubiliśmy
Jocelyne. Wiedziałem, że nie powinienem puszczać Joce przodem, zwłaszcza, że
źle się czuła, ale… A potem mieliśmy małe kłopoty, ale to dłuższa
historia.
Słuchała
wyjaśnień chłopaka, wręcz nie dowierzając temu, jak swobodnie z nimi
rozmawiał. Nawet jeśli mała Licavoli powiedziała mu o istotach
nadnaturalnych, to nie wykluczało jakichkolwiek oznak lęku. Spokój chłopaka
wydawał się wręcz czymś nieprawdopodobnym, tak jak i to, że zachowywał się
w sposób sugerujący, że bratanie się z wampirami nie robiło na nim
żadnego wrażenia. Ostatecznie doszła do wniosku, że albo w ośrodku naprawdę
było źle i Dallas widział dość niepokojących rzeczy, by zdążyć do nich
przywyknąć, albo… Cóż, po prostu był stuknięty.
W końcu czemu nie, prawda? Sam przedstawił się
jako chłopak Joce, pomyślała mimochodem. Ktoś, kto zakochał się w nieśmiertelnej, nie może być zwyczajny…
Próbowała
skupić się na rozmowie, ale jej myśli raz po raz plątały się ze sobą, stopniowo
zaczynając doprowadzać Claire do szału. Chłód, który odczuwała, przybrał na
sile, więc objęła się ramionami, żeby chronić się przed utratą ciepła. Nie
rozumiała aż tak znaczącej różnicy temperatur, zwłaszcza biorąc pod uwagę to,
że zostawili drzwi za sobą, a jej do głowy nie przychodziło żadne sensowne
uzasadnienie przeciągów, jednak starała się nad tym nie zastanawiać. Być może
to również stanowiło jakaś specyficzną cechę tego miejsca…
– Hej,
Claire, w porządku? – zapytał Cammy. Drgnęła, po czym spojrzała na kuzyna w nieco
nieprzytomny sposób. – Zimno ci? – dodał, obdarowując ją niemalże troskliwym
spojrzeniem.
Wzruszyła
ramionami, sama niepewna tego, co powinna mu powiedzieć. Miała ochotę wspomnieć
o złych przeczuciach, ale z drugiej strony… Nie potrafiła tego
sprecyzować, ale instynkt podpowiadał jej, że lepiej zachować to dla siebie.
– Tobie
nie? – zapytała w zamian.
– Jestem
wampirem – przypomniał usłużnie. Spróbowała się uśmiechnąć, ale podejrzewała,
że wyszło jej to dość marnie, bo kuzyn mimo wszystko wyglądał na zmartwionego.
– Dalej przejmujesz się tymi psami czy…?
– Taak, to
to – zapewniła go pośpiesznie. – Dzięki, Cammy.
Spojrzał na
nią z powątpiewaniem, ale przynajmniej nie próbował naciskać. Claire
bezwiednie zwolniła, wciąż trzymając się blisko wampira, ale zarazem mając
wrażenie, że gonitwa po korytarzach prowadzi donikąd. Miała wrażenie, że
powinna zrobić coś istotnego, ale za żadne skarby nie potrafiła przypomnieć
sobie, czego miałoby to dotyczyć. Próbowała skupić się na słowach Dallasa,
który gorączkowo tłumaczył coś Aldero, ale mimo wszystko…
Znów
poczuła chłód – przenikliwy i krótkotrwały, jakby jakaś niewidzialna siła z dużą
prędkością przemknęła przez jej ciało, by po chwili się oddalić. Z wrażenia
omal nie potknęła się o własne nogi, coraz bardziej zaniepokojona;
cokolwiek działo się wokół niej, zaczynało być przerażające.
Jest tutaj ktoś…?
Nie miała
pojęcia do kogo i z jakiego powodu kierowała tę myśl, ale to nie
wydało jej się istotne. Poczucie bycia obserwowaną wciąż nie ustępowało,
niezmiennie doprowadzając dziewczynę do szału. Wiedziała, że sobie tego nie
wyobraziła, ale mimo wszystko…
Mniej
więcej wtedy to, czego podświadomie wyczekiwała już od dłuższego czasu,
ostatecznie nadeszło. Uczucie było znajome i niepokojące, trochę jak grom z jasnego
nieba, Claire zaś – pomimo tego, że przez lata miała dość czasu, żeby się do
tego przyzwyczaić – mimowolnie napięła mięśnie. Palce prawej dłoni samoistnie
zacisnęły się w pięść, tak mocno, że przez ułamek sekundy miała wrażenie,
że za moment połamie sobie palce. Nerwowo przygryzła dolną wargę, zwalniając
jeszcze bardziej, chociaż wiedziała, że rozdzielanie się z resztą
zdecydowanie nie jest najlepszym pomysłem. Miała ochotę coś powiedzieć – zwrócić
ich uwagę – ale nie zrobiła tego, uparcie milcząc i próbując otworzyć się
na coś, czego nawet nie rozumiała.
Kolejny wiersz.
Kolejna przepowiednia…
Poruszając się
trochę jak w transie, zacisnęła palce na zawieszce przy bransoletce od
Lucasa. Chciała wyjąc pisak, by móc zanotować najnowsze haiku, to jednak kazało
się zbędne, bo odpowiednie słowa pojawiły się same, a Claire poczuła się
tak, jakby dosłownie wypaliły się w jej pamięci.
Podążaj za mną
Mój krzyk
To wybawienie
Wypuściła
powietrze ze świstem, wciąż oszołomiona. Dla pewności przytrzymując się ściany i przez
moment mając wrażenie, że niewiele brakuje, żeby osunęła się na ziemię. Wciąż
czuła chłód, który raz po raz przybierał na sile, zupełnie jakby coś usiłowało
zwrócić jej uwagę na wszystkie możliwe sposoby. W tamtej chwili do głowy
przyszła jej irracjonalna myśl, że gdyby spróbowała się skoncentrować, to
właśnie dziwne zimno wskazałoby odpowiedni kierunek, ale mimo wszystko…
– Claire?
Tym razem
nie spojrzała ani na Cammyego, ani żadnego ze swoich towarzyszy. Okręciła się na
pięcie i raz jeszcze rozejrzawszy dookoła, ostatecznie podjęła decyzję.
– Chodźcie
za mną – powiedziała słabym głosem, to jednak wystarczyło, żeby jej usłuchali.
Nie miała
pojęcia, jaki związek z tym wszystkimi miała Shannon, ale wszystko w niej
aż krzyczało, że musi ją znaleźć.

Jocelyne
Tym razem przebudzenie
przyszło o wiele prościej, być może dlatego, że już nie bolała jej głowa.
Przez kilka pierwszych sekund leżała w bezruchu, nie mając zamiaru
sprawdzać, czy pulsowanie w skroniach faktycznie ustąpiło i czy czuła
się jakkolwiek lepiej. Nasłuchiwała, skoncentrowana na liczeniu własnych
oddechów, póki nie nabrała pewności, że jest sama i że przynajmniej
tymczasowo nie ma się czego obawiać.
Wciąż czuła
się słabo, kiedy w końcu zdecydowała się otworzyć oczy. Zamrugała nieco
nieprzytomnie, czekając aż obraz wyostrzy się, a ona będzie w stanie
raz jeszcze rozejrzeć się do pomieszczeniu. Już za pierwszym razem zorientowała
się, że była w jakimś dziwnym, dotychczas nieznanym miejscu, ułożona na czymś,
co zdecydowanie nie było łóżkiem. Najwyraźniej pod tym względem nic nie uległo
zmianie, kiedy zaś z pewnym wysiłkiem usiadła i przyjrzała się swojemu
siedzisku, przekonała się, że wyglądało trochę jak mniej komfortowa wersja
leżanki z gabinetu dziadka Carlisle’a. Ta wiedza w nawet niewielkim
stopniu nie sprawiła, że Jocelyne poczuła się lepiej, ale doszła do wniosku, że
nawet najmniej istotny szczegół jest lepszy od wątpliwości. Na dobry początek
musiało wystarczyć, poza tym…
– Hej,
słyszysz mnie?
Aż wzdrygnęła
się, słysząc znajomy już, kobiecy głos. Tym razem wypowiedziane przez Vicki słowa
nie wywołały bólu głowy, zaś spojrzenie na przycupniętą kilka metrów dalej,
podejrzliwie przypatrującej jej się dziewczynie, przyszło Jocelyne w najzupełniej
naturalny sposób. Lekko zmrużyła oczy, próbując przyjrzeć się Victorii
dokładniej i do samego końca jednak łudząc się, że dziewczyna żyje. Co
prawda to kłóciłoby się ze wszystkim, co zdążyła zaobserwować do tej pory, ale
nie dbała o to, bardzie przejęta całym tym szaleństwem, które od jakiegoś
czasu miało miejsce w jej życiu.
– Tak… –
odpowiedziała ze znacznym opóźnieniem. Mimowolnie skrzywiła się, porażona
brzmieniem własnego głosu. Spróbowała odchrząknąć, żeby doprowadzić się do porządku,
efekt jednak okazał się marny. – Vicki…
– Wiem.
Trochę się zmieniło, odkąd widziałyśmy się po raz pierwszy. – Dziewczyna wydała
z siebie przeciągłe westchnienie. Brzmiała inaczej niż za życia, bardziej
rzeczowo, przez co Jocelyne poczuła się trochę tak, jakby miała do czynienia z zupełnie
inną osobą. – Ale to teraz nieistotne. Dobrze się czujesz? – zapytała, po raz
kolejny wytrącając Joce z równowagi.
– To zależy
– przyznała zgodnie z prawdą. – Co się stało? Gdzie jestem i…? – Urwała,
żeby móc złapać oddech. Wiedziała, że nie takiej odpowiedzi oczekiwała
Victoria, ale w tamtej chwili nie potrafiła się tym przejąć. – Co stało
się tobie?
Wątpiła, że
uzyska odpowiedź zwłaszcza na to ostatnie pytanie, dlatego milczenie ducha jej
nie zaskoczyło. Coraz bardziej niespokojna, spuściła nogi z leżanki i wyprostowawszy
się, spróbowała stanąć, to jednak okazało się złym pomysłem. Skrzywiła się,
widząc ciemność przed oczami, po czym chcąc nie chcąc wróciła do poprzedniej
pozycji. Nie miała pojęcia, co takiego podała jej Julie, ale czuła się gotowa
prędzej rozerwać kobiecie gardło, niż pozwolić doprowadzić się do takiego stanu
raz jeszcze.
Nerwowo
przeczesała włosy palcami, próbując odrzucić je na ramię, by w końcu przestały
wpadać jej do oczu. Za wszelką cenę usiłowała się skupić, ale to wciąż
przychodziło z trudem; mętlik w głowie nie ustępował, a Jocelyne
z każdą kolejną sekundą czuła się coraz bardziej podenerwowana.
– Co tutaj
się dzieje? – odezwała się ponownie. Spojrzała na Vicki, ta jednak z uporem
unikała jej spojrzenia. – Gdzie jest reszta? Victoria, do cholery…
– Jakbym
mogła ci pomóc, to przecież bym to zrobiła – oznajmiła z powagą
dziewczyna.
Więc po co tutaj jesteś? Żeby móc przyprawić
mnie o ból głowy, a teraz doprowadzić do szału?, pomyślała z rozdrażnieniem,
ale ostatecznie nie zadała żadnego z tych pytań. Poirytowana tym, że
najpewniej musiała radzić sobie w pojedynkę (O, tak, to było do przewidzenia!),
raz jeszcze rozejrzała się dookoła. Pokoik, w którym się znajdowała, praktycznie
nieumeblowany i z miejsca przywiódł jej na myśl celę. Co prawda nie
spotkała się dotychczas z więzieniem, w którym za towarzysza
dostawałoby się ducha, ale już dawno zdążyła się przekonać, że coś jest z nią
zdecydowanie nie tak.
– Jak sobie
chcesz – mruknęła, tym razem w o wiele ostrożniejszy sposób podrywając
się na nogi. Zachwiała się lekko, ale ostatecznie zdołała uchwycić równowagę. –
Jeremi mi o tobie mówił, wiesz? O tym, co potraf… potrafiłaś – poprawiła się.
– Wciąż
potrafię – uświadomiła ją łagodnie Vicki. – Tak mi się wydaje, bo ty od pierwszej
chwili byłaś gdzieś poza moja skalą.
Drgnęła
niespokojnie, co najmniej zaniepokojona takim stwierdzeniem.
– To
znaczy? – zapytała z powątpiewaniem. Ostrożnie dobierała słowa, nie chcąc
okazać tego, jak bardzo czuła się przerażona. – Jestem… trochę inna, jasne,
ale…
– Nie mam
na myśli tych wampirzych sztuczek i telepatii – przerwała jej pośpiesznie
dziewczyna. – Tak, wiem takie rzeczy. Kiedy jest się duchem, łatwo obserwować.
– Wywróciła oczami. – Chodzi mi tylko i wyłącznie o nekromancję.
Joce zawała
się, sama niepewna tego, jak powinna zareagować. Chciała odpowiedzi, ale z drugiej
strony…
– Nie
jestem jedyna – powiedziała w końcu.
Vicki spojrzała
na nią z zaciekawieniem.
– Wiem, że
nie – zapewniła. – Ale też nie wszyscy potrafią to, co ty. Właśnie o to w tym
wszystkim chodzi: mogłabyś zdziałać więcej niż pojedynczy nekromanta
kiedykolwiek mógłby… A przynajmniej on na to liczy – dodała po chwili
zastanowienia. – I, cholera, mam wrażenie, że lepiej byłoby, gdybyś przed tym
umarła.
Ostatni
komentarz wystarczył, żeby zrobiło jej się niedobrze, chociaż zarazem nie miała
czym zwymiotować. Spojrzała na dziewczynę z obawą, w pamięci wciąż mając
wzmianki o złych duchach oraz niebezpieczeństwo, które wyczuła, kiedy po
raz pierwszy otworzyła oczy w tym miejscu, jednak nic nie wskazywało na
to, żeby Vicki planowała albo mogła ją skrzywdzić. Wciąż siedziała w tym
samym miejscu, biernie obserwując i wydając się intensywnie nad czymś
myśleć. Więcej nie odezwała się nawet słowem, najwyraźniej nie mając nic do
dodania, Jocelyne zresztą nagle zwątpiła w to, czy chciała usłyszeć
kolejne dobre rady.
Na drżących
nogach podeszła do drzwi, chociaż podświadomie wiedziała, że będą zamknięte.
Ledwo powstrzymała się przed wywróceniem oczami, aż nazbyt świadoma tego, że
zamek i kawałek metalu nie stanowią najmniejszej nawet przeszkody dla
kogoś, kto silą umysłu potrafił burzyć ściany. Co prawda nie miała aż takiej
wprawy jak jej rodzina, ale wciąż pozostawała telepatką, w nerwach zaś
potrafiła być naprawdę niebezpieczna. W tamtej chwili była zła i chociaż
słabość sprawiała, że skupienie się na mocy mogło okazać się problematyczne,
ostatecznie udało jej się zebrać myśli, z kolei później…
– Obawiam
się, że czeka cię bardzo dużo bólu – doszedł ją cichy głos Vicki, ale nawet na
dziewczynę nie spojrzała.
Gdzieś zza
zamkniętych drzwi doszły ją spokojnie zmierzające ku pomieszczeniu, w którym
była zamknięta, kroki.
O, to jednak Dallas xD Tak w sumie myślałam, że to może być chłopak, ale nie miałam pewności, więc wolałam siedzieć cicho. :p Az mi szkoda się robi jak sobie przypomne co zamierzasz z nim zrobić. I to jest takie nie fair ;_; Naprawdę, dla autorów książek/opowiadań jest specjalne miejsce w piekle za takie rzeczy. I coś czuję, że se tam spotkamy. xD Chyba bliźniacy5 nastraszyli Dallasa Gabrielem, a przynajmniej tak mi się wydaje. Chociaż w tej chwili chłopak ma zupełnie inne, ważniejsze sprawy na głowie niż ojciec jego dziewczyny xD
OdpowiedzUsuńPerspektywa Joce jest troszkę niepokojąca. Zupełnie nie wiadomo czego się można teraz spodziewać, ani co takiego miała tak naprawdę na myśli Victoria. Wcale mi się nie podoba ta cala sytuacja. ;-;
O i na końcu masz "nawet na dziewczynę nie spotkała". Słonik chyba i Ciebie nie lubi. :<
A ja lecę dalej :3
Gabi.❤