
Jocelyne
Zaczynała mieć dość ciągłych
przebudzeń i dezorientacji, która ogarniała ją za każdym razem, kiedy
próbowała otworzyć oczy. Tym razem przyszło jej to łatwiej, być może dlatego,
że pamiętała, co wydarzyło się na krótko przed utratą przytomności. Chociaż
wciąż miała problem z tym, żeby zebrać myśli i zrozumieć, co tak
naprawdę działo się wokół niej, zdołała unieść powieki. Wiedziała, że znowu
leży, tak jak i za pierwszym razem znajdując się na czymś niewygodnym,
jednak tym razem nie zrobiło to na niej najmniejszego nawet wrażenia.
Spróbowała
się poruszyć, ale to okazało się trudne. Wciąż czuła pulsujący ból w karku,
ale kiedy spróbowała unieść rękę, żeby sprawdzić, co może by tego przyczyną,
przekonała się, że nie jest do tego zdolna. Dopiero w tamtej chwili
dotarło do niej, że nie jest w stanie się poruszyć i że coś z siłą
zaciska się na jej nadgarstkach i kostkach. Skrzywiła się, instynktownie
planując przywołać moc, żeby móc się oswobodzić, ale również to okazało się niemożliwe.
Miała wrażenie, że coś ją blokuje, uniemożliwiając wyrzucenie energii poza
ciało, przez co nawet gdyby chciała, nie byłaby zdolna do walki.
Srebro,
usłyszała w głowie znajomy już głos. Nie lubimy go równie mocno, prawda?,
zapytała Within.
Jocelyne
zadrżała niekontrolowanie, co najmniej zaniepokojona perspektywą tego, że
demonica wciąż mogłaby wnikać do jej umysłu. Poczuła chłód, ale nie potrafiła
stwierdzić, czy miał związek ze strachem, czy tym, że nieśmiertelna znajdowała
się niepokojąco blisko. Spróbowała się rozejrzeć, ale to było trudne, skoro
właściwie nie była w stanie przekręcić ciała, ani nawet ułożyć się w jakiejkolwiek
wygodniejszej pozycji. Taki stan rzeczy wystarczył, żeby wzbudzić w Joce
niepokój, sprawiając, że w pierwszym odruchu szarpnęła się, próbując
zerwać krępujące ją więzy, jednak szybko kazało się to niemożliwe.
W takim
wypadku Within musiała mówić prawdę. Jocelyne nie miała pojęcia, dlaczego
demonica w ogóle zdecydowała się ją uświadomić, ale wcale nie poczuła się
dzięki temu lepiej. Wręcz przeciwnie – czuła narastającą z każdą kolejną
sekundą panikę, chociaż zarazem czuła się zbyt oszołomiona, by w pełni jej
się poddać.
Rosa…?,
pomyślała, ale nie otrzymała odpowiedzi. Within musiała ją słyszeć, ale
najwyraźniej nie zamierzała wchodzić w jakiekolwiek dyskusje, wtrącając
się wyłącznie w chwilach, w których uważała to za słuszne. To było
kolejną rzeczy, której Jocelyne nie rozumiała, tak jak i tego, czego tak
naprawdę oczekiwali od niej Ron i Julie. Po tym, jak potraktowała ją ta
druga, Joce tym bardziej czuła chęć, żeby ich wszystkich pozabijać, jeśli to
okazałoby się jedynym rozwiązaniem, by mogła się uwolnić. Chciała uciekać, ale
raz po raz działo się coś, co skutecznie krzyżowało jej plany, a to… mogło
skończyć się naprawdę źle.
Potrzebowała
dłuższej chwili, żeby skoncentrować się na tyle, by ocenić gdzie tym razem się
znajdowała. Z zaskoczeniem przekonała się, że to ta sama sala, w której
straciła przytomność – duża i niepokojąca, jeśli wziąć pod uwagę to, że na
samym środku wciąż znajdowało się to dziwne koło, w którym wcześniej
została uwięziona Rosa. Teraz nigdzie jej nie było, co jeszcze bardziej
zaniepokoiło Joce, zwłaszcza kiedy przypomniała sobie, co takiego powiedział
jej Ron. Jeśli ktokolwiek naprawdę spróbował zrobić dziewczynie krzywdę, na
dodatek z jej powodu, wtedy tym bardziej chciałaby się mścić – jakkolwiek
szalone i trudne by się to nie okazało.
Ograniczane
ruchy wzbudzały w niej coraz silniejszy niepokój, chociaż starała się nie
zwracać na to uwagi. Leżała na czymś, czego nawet nie potrafiła określić mianem
łóżka; bardziej przypominało jej stół – metalowy, chłodny blat, którego
powierzchnia przyprawiła ją o jeszcze silniejsze dreszcze. Serce zabiło
jej szybciej ze zdenerwowana, waląc tak mocno i szybko, że ledwo mogła
złapać oddech. Starała się odzyskać kontrolę nad sobą i sytuacją, ale
również to okazało się trudne, tym bardziej, że czuła się bezbronna. Srebro
samo w sobie mogło okazać się problematyczne, przez co nawet zwykły
człowiek mógł okazać się do tego, żeby zrobić jej krzywdę, gdyby akurat to miał
w planach.
Zabije
mnie, pomyślała mimochodem. Tak jak Carol, chociaż ona sama się
na to zgodziła.
Nie miała
pojęcia, czym jest „to”, ale ta kwestia wydała jej się najmniej istotna. Jakie
znaczenie miała przyczyna śmierci, skoro tak czy inaczej za perspektywę miała
tylko i wyłącznie ostateczny koniec? Chciała stwierdzić, że to szaleństwo,
ale to słowo wydało jej się absolutnie nieodpowiednie, nawet po części nie
oddając tego, co myślała o Ronie, tym projekcie i wszystkim tym, co
działo się wokół niej. Z kim tak naprawdę miała do czynienia? Z jakimiś
zbawcami ludzkości, którym się wydawało, że mogą bawić się życiem dla
osiągnięcia własnych celów? Wiedziała już, że nie była pierwszą nekromantką i że
chociażby Ron eksperymentował z czymś – rodzajem leku, a przynajmniej
tyle zdążyła wywnioskować – co mogłoby ograniczyć te umiejętności. To jeszcze
brzmiało sensownie, a przynajmniej byłoby takie, gdyby środek działał jak
trzeba i nie gwarantował porażającego bólu głowy, którego zdecydowanie nie
zamierzała zaakceptować. Nie, skoro obecność jakichkolwiek istot, które powinna
widzieć, łatwo mogła doprowadzić ją do szaleństwa.
Jakkolwiek
by jednak nie było, w żaden sposób nie potrafiła wytłumaczyć roli swojej,
tego miejsca i reszty uczestników projektu. Gdyby chodziło o pomoc,
nikt nie próbowałby ich tu więzić, a tym bardziej nie doprowadzał do
śmierci, jak to było w przypadku Vicki czy Shannon. Gdyby chodziło
wyłącznie o to…
– Nie śpisz
już? – Aż się wzdrygnęła, słysząc znajomy głos. Napięła mięśnie, żałując, że w żaden
sposób nie jest w stanie dosięgnąć mężczyzny, który przystanął w bezpiecznej
odległości, uważnie ją obserwując. – Dlaczego wciąż zmuszasz nas do robienia ci
takich rzeczy, co Joce?
Aż
warknęła, nie zamierzając słuchać tego, co miał jej do powiedzenia tym razem.
Wzbudzanie winy nie działało, zwłaszcza teraz, kiedy zdawała sobie sprawę z tego,
że problem wcale nie leży po jej stronie. Nie był ani nieposłuszną pacjentką,
ani uciążliwą nastolatką, która nie chciała słuchać mądrzejszych od siebie. To,
że nie zamierzała ot tak pozwolić na to, żeby ktoś ją wykończył, zdecydowanie
nie świadczyło o niej źle.
Usłyszała
parsknięcie, a potem w końcu zauważyła Within. Demonica zaszyła się w jednym
z najbardziej zaciemnionych kątów, ale nawet pomimo tego Joce była w stanie
zauważyć jej smukłą sylwetkę. Również Ron spojrzał ku niej, lekko marszcząc
brwi i sprawiając wrażenie kogoś co najmniej poirytowanego tym, że sprawy
mogłyby nie układać się po jego myśli.
– Czy nie
miałaś przypadkiem czegoś zrobić, Within? – zapytał zniecierpliwionym tonem. Do
Jocelyne wciąż nie docierało to, że ktokolwiek mógłby w ten sposób zwracać
się do niebezpiecznej nieśmiertelnej.
– Nie muszę
być fizycznie obecna, żeby załatwić pewne sprawy – ucięła stanowczo demonica. –
Poza tym twoje wywody są zabawniejsze.
Ron
zacisnął usta.
– Nie taka
była umowa – przypomniał.
Within
wyprostowała się, raptownie poważniejąc.
– Teraz się
mylisz – oznajmiła lodowatym tonem. – Mam spełniać twoje polecenia, tak. Ale
nie pozwolę sobie dyktować kiedy i w jakiej formie.
Mężczyzna
sprawiał wrażenie chętnego, żeby zacząć się kłócić, ale w ostatniej chwili
się powstrzymał. Jego spojrzenie na powrót skoncentrowało się na Jocelyne,
zwłaszcza kiedy przekonał się, że ta przypatrywała mu się z zaciekawieniem,
co najmniej zaintrygowana sceną, której dopiero co mogła doświadczyć.
Mieli jakąś
umowę? Nie sądziła, że jakiekolwiek demona stać na to, żeby wejść w układ z człowiekiem
w taki sposób, by ten właściwie miał nad nim kontrolę. Sama Within nie
sprawiała wrażenia zachwyconej sytuacją, w jakiej się znalazła, co jedynie
utwierdziło Joce w przekonaniu, że coś jest na rzeczy. Nie miała pojęcia,
czego tak naprawdę powinna się spodziewać, ale czuła, że to istotne – i że
wciąż umyka jej coś bardzo ważnego.
Och,
malutka, żeby to było takie proste…, westchnęła Within, najwyraźniej nie
widząc przeszkód, by dalej raczyć ją mentalnymi uwagami. Również i tym
razem nie dodała niczego więcej, ku niezadowoleniu Jocelyne. Liczyła na coś
więcej, wciąż gorączkowo szukając sposobu na to, żeby móc się uwolnić. To, że w głowie
miała pustkę i już właściwie nie miała pewności, co i jak powinna
zrobić, jedynie dodatkowo wszystko komplikowało.
– Wracając
do tego, co zrobiłaś – odezwał się ponownie Ron –
to mam nadzieję, że… środki
bezpieczeństwa nie
będą dla ciebie szczególnie
uciążliwe. Już i tak straciliśmy trochę czasu, a to bardzo niedobrze.
Spojrzała
na niego z niedowierzaniem, początkowo mając ochotę parsknąć pozbawionym
wesołości, nieco histerycznym śmiechem. Nerwy sprawiły, że ostatecznie zdobyła
się tylko i wyłącznie na to, żeby milczeć, bezmyślnie wpatrując się przy
tym w stojącego przy niej mężczyznę. Już nie chodziło nawet o wszystkie
te, wprawiające ją w konsternację, niedopowiedzenia, ale to, jak ją
traktował. Joce czuła, że zaczyna ją mdlić od fałszywej uprzejmości i ciągłych
zapewnień, że cokolwiek z tego, czego doświadczała, mogłoby być dla jej
dobra.
Nie, na
pewno nie… Chyba, że śmierć jest dobra, dodała, chociaż nie potrafiła w to
uwierzyć. Nigdy dotąd nie czuła się desperatką na tyle wielką, by móc targnąć
się na swoje życie.
Kto wie?,
wtrąciła się ponownie Within. Sęk w tym, że ty jedna możesz
być na tyle silna, żeby nie zginąć.
– W czym?
– wyszeptała, próbując zrozumieć.
Ron uniósł
brwi, spoglądając na nią z zaciekawieniem.
– Dlaczego?
– zapytała z w zamian, próbując zyskać na czasie. Raz jeszcze
spróbowała oswobodzić ręce, ale dorobiła się jedynie bolesnych obtarć na
nadgarstkach.
– Naprawdę
musisz się pytać? – Wydawał się autentycznie zaskoczony. – Jesteś wyjątkowa i to
pod każdym względem. To wystarczy.
– Żeby mnie
zabić?
Potrząsnął z niedowierzaniem
głową.
– Mylisz
pojęcia. To, co stało się z Carol… Powiedzmy, że to nieszczęśliwy wypadek
– powiedział w końcu. – Była krucha i za słaba. Ty też mi się taka
wydawałaś, ale oboje wiemy, że potrafisz więcej niż którekolwiek z nas –
podjął spokojnie. – Mogłabyś zdziałać naprawdę wiele, gdybyś odpowiednio
wykorzystała swój dar. Nie uważasz, że to interesujące?
Tym razem
to ona spojrzała na niego w sposób sugerujący, że całkiem już zwątpiła w jego
zdrowie psychiczne. Fascynujący?
– Też
potrafisz ich widzieć. Testuj te wariactwa na sobie, nie na mnie, skoro tak cię
to interesuje – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
– Bardzo
bym chciał, ale tak się składa, że potrzeba mi… kogoś naprawdę utalentowanego.
Uznaj to za komplement, bo najpewniej potrafisz więcej ode mnie… Dużo więcej.
Jeśli to
miało ją pocieszyć, nie zadziałało. Nie czuła się ani trochę spokojniejsza,
wręcz mając coraz więcej wątpliwości co do tego, czy w jej zdolnościach
można było doszukać się jakichkolwiek zalet. Jeśli miała być ze sobą szczera,
od pierwszej chwili nekromancja jawiła jej się jako prawdziwe przekleństwo,
którego przy pierwszej okazji z chęcią zdecydowałaby się pozbyć.
Co było
wyjątkowego w tym, że mogłaby ich widzieć? Nie sądziła,
żeby pod tym względem była bardziej wyjątkowa od Rona, tym bardziej, że
szczerze wątpiła w to, żeby istniała jakakolwiek zależność między
telepatią a umiejętnością widzenia umarłych. Nie mogła zaprzeczyć, że na
pewno pozostawała o wiele silniejsza od Carol – wbrew pozorom i genom,
nie była człowiekiem – ale to również o niczym nie świadczyło. To, że ich
widziała…
Jesteś
rozkosznie niewinna, wiesz?
Kolejne
uwagi Within zaczynały być naprawdę irytujące.
– Widzę ich
– oznajmiła na głos. – I co z tego? Jest więcej takich jak ja. Po
prostu widzimy, a skoro tak…
– Mój Boże,
nie! Naprawdę uważasz, że tutaj chodzi wyłącznie o to, że możesz
kogokolwiek zobaczyć? – zapytał z niedowierzaniem Ron. Brzmiał tak, jakby
zaczynał dochodzić do wniosku, że sobie z niego żartowała, specjalnie
udając niedoinformowaną. – Ty naprawdę nic nie rozumiesz. Stoimy pomiędzy
żywymi a umarłymi… A to coś o wiele więcej, niż tylko kwestia
„widzenia” – dodał z naciskiem. – Ach… Pokażę ci i może wtedy
zrozumiesz. O ile wcześniej pozwolisz sobie na to, żeby zobaczyć ich
wszystkich.
Coś w jego
ostatnich słowach sprawiło, że znowu zaczęła drżeć, coraz bardziej
zaniepokojona. Uciekaj…
Uciekaj!, pomyślała, ale pomimo tego, co podpowiadał jej instynkt, nie była
w stanie się poruszyć. Srebro komplikowało wszystko, wciąż odbierając jej
siły, przez co czuła się równie słabo, co i zwyczajny człowiek. Koleje
słowa Rona stanowiły dla niej czystą abstrakcję, wręcz czyste szaleństwo, przez
co pomyślała, że chyba tylko Rufus byłby w stanie się z nim
porozumieć. Nie miała pojęcia, czego ten mężczyzna tak naprawdę od niej chciał,
ale…
Jak to
czego? Ludzie to naprawdę zabawne istoty, zadrwiła Within. I bardzo
proste w rozumieniu. Wszyscy chcą zawsze tego samego: władza, moc… Bla,
bla, bla, zniecierpliwiła się. Żeby tu chodziło tylko i wyłącznie
o niego…
A o kogo?!,
przerwała, nie mogąc się powstrzymać.
Within
puściła jej uwagę mimo uszu.
Ale w jednym
ma rację: jesteś wyjątkowa, podjęła ze spokojem. Po
dziś dzień pamiętam, jak moi bracia i siostry szeptali między sobą, kiedy
wyczuli twoje nadejście… Jeszcze w łonie matki. Dawno nie wyczułam takiego
poruszenia w moim świecie, jak w okresie, w którym okazało się,
że masz się pojawić. Ta, która widzi… Ta, która szepce…
Być może
mówiła coś jeszcze, ale Jocelyne nawet nie próbowała jej słuchać. To wszystko
brzmiało coraz bardziej abstrakcyjnie, a nerwy i świadomość tego, że
była w niebezpieczeństwie, dodatkowo utrudniały jej próbę pojęcia tego, co
działo się wokół niej. Chciała zrozumieć, ale nie potrafiła, a wszelakie
wątpliwości i niedopowiedzenia, jedynie dodatkowo doprowadzały ją do
szaleństwa.
Wyczuła
ruch, który jednoznacznie uprzytomnił jej powrót Rona. Natychmiast
skoncentrowała na nim spojrzenie, prawie natychmiast zwracając uwagę na to, że
ściskał coś w dłoni. Z jakiegoś powodu serce zabiło jej jeszcze
szybciej, zdradzając całą mieszankę sprzecznych emocji, począwszy od strachu i niepokoju
po… podekscytowanie, chociaż zwłaszcza to drugie nie powinno mieć miejsca.
Nie miała
pojęcia, jak prezentował się jej wyraz twarzy, ale swoim zachowaniem musiała
przykuć uwagę Rona, bo ten lekko przekrzywił głowę i uśmiechnął się blado.
W tamtej chwili uprzytomniła sobie, że w pewnym momencie zastygła w bezruchu,
nie będąc w stanie zmusić się nawet do tego, żeby złapać oddech.
– Czujesz…
Nie mylę się? Nie wiem, ile prawdy jest w tym, co powiedziała Within, ale
zaraz zobaczymy…
Jeszcze
kiedy mówił, wyciągnął dłoń w jej stronę, w końcu rozluźniając
zaciśnięte palce. Początkowo Joce po prostu na niego patrzyła, obawiając się
tego, co miałoby się stać i co mogłaby zobaczyć. Dopiero po kilku
sekundach jej spojrzenie skoncentrowało się na drobnym, nieregularnym
kształcie, w którym z zaskoczeniem rozpoznała coś, co w równym
stopniu wytrąciło ją z równowagi, co i wzbudziło jeszcze silniejsze
przerażenie.
Kryształ.
Chociaż w pomieszczeniu
panował półmrok, kamień w jakiś niezrozumiały dla niej sposób, wydawał
jarzyć się w ciemnościach. Wpatrywała się w niego jak urzeczona,
mając wrażenie, że drobiazg ją hipnotyzuje, wręcz przywołując do siebie. Miała
równie wielką ochotę na to, żeby rzucić się do ucieczki, jak i przynajmniej
spróbować go dotknąć, niemalże pewna tego, że okaże się przyjemnie ciepły.
Patrzyła i nie dowierzała, gotowa przysiąc, że kryształ po prostu pulsuje
– zupełnie jakby był żywy, chociaż to wydawało się niemożliwe.
O tym też
słyszała, choć nigdy dotąd nie miała okazji przekonać się, jak potężny potrafił
być ten kamień. Wpatrywała się w niego w milczeniu, powoli zaczynając
rozumieć, bez jakichkolwiek wyjaśnień Rona pojmując to, co musiała powiedzieć
mu Within. Wiedziała o tym, że kryształy potrafiły być niebezpieczne,
zwłaszcza dla telepatów; kumulowały energię, podsycały moc i sprawiały, że
nawet pojedyncza osoba potrafiła osiągnąć coś nieprawdopodobnego, czasami o wiele
potężniejszego od tego, co mogłoby przyjść grupie. Słyszała o tym, co
działo się przed jej narodzinami, kiedy Isobel dzierżyła władzę, a także
jakich zniszczeń zdołała dokonań królowa, posługując się właśnie kryształem.
Odłamek nie
był duży, ale to nie miało znaczenia. Joce czuła jego bliskość całą sobą i chociaż
starała się nie okazywać z tego powodu emocji, wiedziała, że ciało
ostatecznie ją zawiodło. Po wyrazie twarzy Rona momentalnie zorientowała się,
że ten dowiedział się dość – i że teraz dzięki niej był pewny tego, co
ostatecznie zamierzał zrobić.
– To
prawda? Widzę po twojej minie, że tak – oznajmił z powagą. – Within
powiedziała mi o telepatii, ale już wcześniej sam zdążyłem zauważyć, że to
działa nie tylko na nią. Pomyśl tylko, jak niezwykły byłby w twoich
rękach.
Żartował
sobie – musiał żartować – a przynajmniej w to chciała wierzyć,
panicznie próbując przekonać samą siebie, że nie ma powodów do obaw. To
się nie dzieje… to się nie…, myślała gorączkowo, próbując przekonać samą
siebie do tego, że ma rację, ale czuła, że tak naprawdę to wierutne kłamstwo.
Zdążyła już ustalić, że Ron byłby w stanie posunąć się naprawdę daleko, a skoro
tak…
Boisz
się, malutka?
Zignorowała
słowa Within, zbytnio przejęta sytuacją, by do tego wszystkiego znosić uwagi
demonicy. Szarpnęła się, tym razem w panice, za wszelką cenę usiłując
poderwać się na równe nogi, ale to okazało się bezskuteczne. Już właściwie nie
zastanawiała się nad tym, co robi, skoncentrowana przede wszystkim na
bezsensownych próbach oswobodzenia rąk. Łzy napłynęły jej do oczu, kiedy
uświadomiła sobie, że nie ma na to najmniejszych szans, ale nawet to nie
nakłoniło Jocelyne do tego, żeby przestać. Musiała coś zrobić, ale…
Posłuchaj
mnie…
… za
wszelką cenę…
… mnie
chociaż przez chwilę!
Również tym
razem nawet nie próbowała odpowiadać. Czuła, że zarówno Ron, jak i Within,
uważnie przypatrując się jej poczynaniom – każde na swój sposób, w mniej
lub bardziej znudzony sposób – jednak to nie miało dla niej znaczenia.
Zauważyła, że nieśmiertelna nawet przesunęła się do przodu, wydając się z niecierpliwością
czekać na coś, co dopiero miało się wydarzyć.
Nie,
nie, nie…
Spróbowała
odwrócić głowę, kiedy Ron nagle znalazł się przy niej, ale jej nie pozwolił.
Skrzywiła się, kiedy ujął ją pod brodę, by łatwiej móc założyć na szyję
cieniutki łańcuszek, na którym zawieszono kryształ. Drobiazg ostatecznie
wylądował na jej klatce piersiowej, pulsując ciepłem w sposób, którego
spodziewała się od samego początku. To odkrycie sprawiło, że zastygła w bezruchu,
spazmatycznie łapiąc oddech i w napięciu czekając na coś, czego nie
potrafiła nawet sprecyzować.
Początkowo
nie wydarzyło się nic. Była bliska tego, żeby odetchnąć, po cichu licząc na to,
że jest zbyt ludzka, żeby kryształ mógł zadziałać, ale…
A potem
wszystko się zmieniło i już nawet nie kontrolowała tego, co działo się
wokół niej.
Czuła
ciepło – początkowo przyjemne, przypominające trochę to wywołane przez
rozchodząca się po całym ciele krew. Mimowolnie skrzywiła się, próbując się
przed tym bronić, ale chociaż próbował zrzucić z piersi kryształ,
łańcuszek na którym wisiał okazał się zbyt krótki, by mogła trzymać go z daleka
od ciała. Przez to wyraźnie czuła, jak drobiazg rozgrzewa się jeszcze bardziej,
w pewnym momencie dosłownie parząc jej ciało. Jęknęła, jednak odczuwany z powodu
niechcianego zjawiska dyskomfort okazał się niczym w porównaniu z tym,
co wydarzyło się chwilę później.
Pierwsze
szepty były tak ciche, że początkowo je zignorowała, zbyt zajęta walką o oswobodzenie
się, by zwrócić uwagę na cokolwiek innego. Prawdziwy problem pojawił się w chwili,
w której przybrały na intensywności – coraz głośniejsze i głośniejsze,
mówiące do niej jednocześnie. Toczyły walkę u jej uwagę, przekrzykując się
wzajemnie, byleby tylko mogła je usłyszeć.
Te głosy…
Zbyt
głośnie.
Już teraz
było ich za dużo, a to wciąż był dopiero początek, ona zaś w żaden
sposób nie mogła nad nimi zapanować.
Jocelyne…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz