
Jocelyne
Mogła ich wyczuć – skrytych
gdzieś w cieniu, szepcących i widzących w niej nadzieję.
Słyszała, jak szeptali, coraz głośniej i głośniej, a ich głosy
dodatkowo przybierają na sile. Miała wrażenie, że nagle znalazła się w długim,
ciasnym korytarzu, a poszczególne szepty są dodatkowo zwielokrotnione
przez echo, przez co wydawało się, że jest ich jeszcze więcej. To sprawiło, że z miejsca
poczuła się osaczona, zaś pragnienie ucieczki dodatkowo przybrało na sile. Już
nie mogła go ignorować, nawet gdyby chciała, tak jak i nie była w stanie
pozostać obojętną względem ciągłego nawoływania i tego, że ktokolwiek
mógłby wypowiadać jej imię.
Było ich
zbyt wielu i zrozumiała to w chwili, w której szepty ją
przytłoczyły, fundując coraz silniejszą dezorientację. Chciała chwycić się za
głowę, ale ręce wciąż miała unieruchomione, przez co nie była w stanie się
poruszyć. Próbowała walczyć, za wszelką cenę usiłując się oswobodzić, ale to
nie przynosiło efektu. Wciąż czuła ciepło kryształu, już nie tylko na
piersiach, ale rozchodzące się po całym ciele i ostatecznie to właśnie na
tym się skoncentrowała. Były jeszcze szepty, które w ułamku sekundy
przysłoniły wszystko inne, a Jocelyne po raz kolejny poczuła się bliska
tego, żeby jednak postradać zmysły.
Za dużo…
O wiele za dużo…
A miało być
ich więcej.
Jęknęła,
czując przybierający na sile ból głowy – początkowo łagodne pulsowanie w skroniach,
które ostatecznie osiągnęło trudny do zniesienia poziom, porównywalny do tego,
czego doświadczyła jeszcze pod wpływem leków, którymi nafaszerowała ją Julie.
Już samo to wystarczyło, żeby poczuła się bliska paniki, szybko jednak
przekonała się, że to nie jest koniec. Szepty wciąż przybierały na sile, przez
co już nawet nie potrafiła ich od siebie rozróżnić, mając wrażenie, że zlewają
się w długi, niezrozumiały bełkot. Nie mogła ich słuchać, skoro mówili
wszyscy na raz, nawołując, powtarzając jej imię i… wydając się błagać, chociaż w żaden
sposób nie potrafiła sprecyzować tego, czego mieliby od niej oczekiwać.
Chciała,
żeby przestali i to natychmiast, póki jeszcze była w stanie normalnie
funkcjonować. Już nawet nie potrafiła zebrać myśli, powoli zaczynając mieć
wrażenie, że niewiele brakowało, żeby ciśnienie rozsadziło jej głowę od środka.
Nie zastanawiała się nad tym, co to oznacza, świadoma tylko i wyłącznie
bólu oraz szaleństwa. Miała wrażenie, że te wyciągają ku niej ręce, próbując ją
pochłonąć – pociągnąć w jakiś szczególny rodzaj pustki, którego nigdy
wcześniej nie zaznała i z której najpewniej nigdy więcej nie miała
uciec.
Nic ponad
tę ciemność.
Tylko ona,
oni i ich szepty…
Nie
potrafiła tego znieść.
Nie miała
pewności, w którym momencie zdołała napiąć mięśnie do tego stopnia, że
okazało się to niemalże bolesnym doświadczeniem. Chyba krzyknęła, ale dźwięk
własnego głosu również jej umknął, zagłuszony przez wciąż powracające
nawoływania. Zanim zastanowiła się nad tym, co i dlaczego się dzieje,
szarpnęła się raz jeszcze – tym razem rozpaczliwie, o wiele mocniej niż
dotychczas, chociaż nie sądziła, że w ogóle będzie do tego zdolna. Poczuła
ból, po raz kolejny obcierając sobie nadgarstki i kostki, ale tym razem
niedogodności towarzyszył dziwny, metaliczny dźwięk.
Potrzebowała
kilku sekund, żeby zrozumieć, że jednak zdołała się uwolnić. Cokolwiek ją
krępowało, ostatecznie zniknęło, ale nie poczuła się dzięki temu lepiej. Wręcz
przeciwnie – miała wrażenie, że z chwilą, w której okowy zniknęły,
szepty stały się jeszcze głośniejsze, a kryształ gorętszy. Zrozumiała, że
zawarte w zapięciach domieszki srebra musiały przytępiać nie tylko jej
wampirze zdolności, ale również to, co wiązało się z mocami, którymi
dysponowała. Teraz już nie było niczego, co mogłoby ją ochronić, a Jocelyne
w końcu poczuła moc kryształu w pełni.
Musiała się
przesunąć, ostatecznie zsuwając ze stołu, bo nagle poczuła pod kolanami chłodną
posadzkę. Nawet nie poczuła uderzenia, zbytnio oszołomiona, by zwracać uwagę na
cokolwiek innego prócz tego, co działo się w jej głowie. Poczuła
narastające z każdą kolejną sekundą mdłości, ale nie była w stanie
zwymiotować. W zamian zakrztusiła się powietrzem, dłuższą chwilę zmuszona
walczyć o oddech.
Za dużo…
Więc
skoncentruj się na moim głosie, usłyszała w odpowiedzi.
Nie od razu
rozpoznała, kto próbował do niej mówić. Nie miała nawet pewności, jakim cudem
Within udało się przeniknąć do jej umysłu, a tym bardziej zdołać przebić
się przez tysiące nawoływań innych dusz. Wiedziała jedynie, że usłyszała ją
wyraźnie – przyjemny kobiecy głos, zupełnie jakby ktoś w łagodny sposób
szeptał jej tuż do ucha.
Jak?!,
pomyślała w panice. Chciała się skoncentrować, ale nie potrafiła, przytłoczona
nadmiarem atakujących wyostrzone zmysły bodźców. Za
dużo… za…
Jestem
tutaj, przerwała Within. Mój głos. Nie bój się i skoncentruj
się na mnie.
To brzmiało
tak, jakby naprawdę chciała pomóc, chociaż w żaden nie istniał żaden
sensowny powód, dla którego miałaby chcieć to zrobić. Jocelyne nie rozumiała,
co takiego było celem demonicy, dlaczego pomagała Ronowi i czego tak
naprawdę oczekiwała od niej. Nie miała nawet pewności, czy ufanie komuś takiemu
jak ona w jakiejkolwiek kwestii miało sens, ale po chwili wahania doszła
do wniosku, że to tak naprawdę nie ma znaczenia. Dlaczego miałoby mieć, skoro
tak czy inaczej była bliska szaleństwa? Te głosy… Prędzej czy później miały ją
zabić, ale mimo wszystko…
A jednak
nie mogła zaprzeczyć, że w szepcie Within było coś, co zdawało się ją
przyciągać. Słyszała, jak kobieta raz po raz powtarza jej imię, momentami w gniewny
sposób, najwyraźniej zaczynając tracić cierpliwość, tym bardziej, że Joce nawet
nie próbowała odpowiadać. Jakkolwiek by jednak nie było, szept demonicy był
najwyraźniejszy – najbardziej… prawdziwy i niemalże namacalny, a przynajmniej
takie odniosła wrażenie. Czuła, że gdyby zdołała uczepić się tego głosu, być
może mogłaby przynajmniej po części wyrwać się tego szaleństwa; że zdołałaby
się obronić, a to na dobry początek musiało wystarczyć.
Skuliła się
na posadzce, niekontrolowanie drżąc na całym ciele. Kryształ pulsował łagodnie,
niczym jakieś drugie serce, Joce zaś naszło irracjonalne wrażenie, że kamień
wtopił się w jej skórę, wnikając do organizmu. Chciała oszukać palcami
uciążliwy drobiazg, żeby móc zerwać łańcuszek z szyi, ale nie potrafiła
należycie przesunąć dłoni, a tym bardziej próbować go odnaleźć. Miała
wrażenie, że jej własne ciało należy do kogoś innego – że jest obce, a ona
obserwuje świat cudzymi oczami, niezdolna do tego, żeby jakkolwiek nad nim
zapanować. W gruncie rzeczy nie miała kontroli nad niczym, mogąc co
najwyżej trwać w cierpieniu, wyczekując czegoś, czego nawet nie potrafiła
opisać słowami.
Mogę ci
pomóc, odezwała się ponownie Within. Nie dawała za wygraną, ale to nie
wydało się Jocelyne niewłaściwe. Chociaż nie miała całkowitej pewności, była
gotowa przysiąc, że szept demonicy przynajmniej po części przynosi jej
ukojenie. Mogę
to zrobić, maleńka.
Dlaczego?,
zapytała w zamian.
To pytanie
nawet w takiej sytuacji wydało jej się najbardziej sensowne. Już niczego
nie rozumiała, a już zwłaszcza tego, że właśnie ta istota mogłaby zarzekać
się, że chce dla niej dobrze. Gdyby było inaczej, już wcześniej powstrzymałaby
Rona; mogłaby pomóc jej uciec, zamiast torturować Rosę i ograniczać się do
złośliwych, niezrozumiałych komentarzy. Gdyby miała dobre intencje, nigdy nie
dopuściłaby do tego, żeby kamień ostatecznie znalazł się na jej szyi, ale…
Och, nie,
przerwała Within. Nie
mogłam.
Tym razem
Jocelyne nawet nie próbowała odpowiadać, tym bardziej, że do głowy wciąż
przychodziło jej tylko jedno, jedyne pytanie – dokładnie takie samo jak to,
które już zadała i na które wciąż nie otrzymała odpowiedzi: dlaczego?
Within
dłuższą chwilę milczała, aż Joce zaczęła obawiać się tego, że nieśmiertelna
ostatecznie straciła cierpliwość. To byłoby do przewidzenia, tak jak i to,
że mogłaby nagle zrezygnować ze swoich wcześniejszych deklaracji, rozdrażniona
czekaniem. Z jakiegoś powodu strach, który towarzyszył Joce przez cały ten
czas, przybrał a sile. Pomimo ciepła, które wyzwalał kryształ, zadrżała
niekontrolowanie, ogarnięta przejmującym wręcz chłodem. Nie chciała znowu
zostać sama, zwłaszcza z tymi szeptami i mocą, która tak bardzo ją
przerażała, niezmiennie wymykając się spod kontroli.
Ponieważ
wtedy nie byłaś dość silna, usłyszała. Within wciąż była gdzieś obok i to
wystarczyło, żeby Jocelyne poczuła niewysłowioną ulgę. Więc jednak…
Silna na
co?, nie dawała za wygraną.
Tym razem
odniosła wrażenie, że nieśmiertelna tylko czekała na moment, w którym
usłyszy to pytanie.
Na to,
żeby mnie uwolnić.
Nie
rozumiała, zbytnio obolała i przytłoczona mocą, żeby próbować łączyć ze
sobą fakty. Z drugiej strony, miała niejasne wrażenie, że nawet gdyby
sprawy miały się w inny, bardziej przystępny sposób, a ona czuła się
dobrze, słowa Within wciąż pozostałyby dla niej niejasne. W zamian poczuła
silny niepokój, chociaż nie sądziła, że w jej przypadku to w ogóle
możliwe – to i wątpliwości, które ogarniały ją za każdym razem, kiedy
myślała o swoich umiejętnościach.
Chciała
zadać kolejne pytanie, ale w żaden sposób nie potrafiła go sformułować.
Ostatecznie to okazało się zbędne, tym bardziej, że Within doskonale wiedziała,
co takiego przez cały ten czas chodziło jej po głowie.
Zaskoczyliśmy
cię, prawda? Ja i Ron. Demon, który mógłby być jakkolwiek uległy
człowiekowi, podjęła ze spokojem, starannie wypowiadając kolejne słowa. Tym
razem koncentracja na głosie demonicy przyszła Joce z łatwością; w tamtej
chwili dziewczyna uświadomiła sobie, że kiedy nieśmiertelna mówiła, inne szepty
cichły, dzięki czemu czuła się lepiej. W efekcie zaczęła słuchać, mimo
wątpliwości i oszołomienia marząc o tym, żeby Within mówiła jak
najdłużej. Popełniłam…
kilka błędów. I teraz za to płacę, a przynajmniej tak było do tej
pory, oznajmiła z powagą. Jestem winna nekromancie
posłuszeństwo tak długo, aż spłacę dług… Albo do chwili, w której ktoś
silniejszy nie zagwarantuje mi wolności.
Więc
macie z Ronem układ, upewniła się. Myślenie przychodziło jej z trudem,
ale to jedno była w stanie zrozumieć. Ty i on…
O dziwo,
demonica wybuchła nieprzyjemnym, pozbawionym jakichkolwiek oznak wesołości
śmiechem. Nawet ten dźwięk okazał się prawdziwym wybawieniem, niosąc ze sobą
przyjemne ukojenie.
Ron,
malutka? On jest co najwyżej szalony, ale nigdy nie zniewoliłby żadnego demona.
Gdyby o niego chodziło, przyszłabym do ciebie już pierwszego dnia, bo
nawet rozkosznie nieświadoma pozostawałaś o wiele silniejsza. Within
zamilkła, wciąż wzburzona. Jocelyne była w stanie wyczuć jej wściekłość
oraz to, jak bardzo czuła się zaistniałą sytuacją upokorzona. Służę
Ronowi, bo ktoś, komu jestem winna przysługę nakazał mi to zrobić. Ale ty… Ty,
zwłaszcza mając ten kryształ, mogłabyś mnie od tego uwolnić, oznajmiła i w tamtej
chwili do Joce dotarło, że nieśmiertelna właśnie doszła do sedna. Uwolnij
mnie, malutka, a obie na tym dobrze wyjdziemy.
Chłód,
który odczuwała – lodowaty ziąb, wydający się narastać gdzieś w jej
wnętrzu i stopniowo przejmujący kontrolę nad już i tak zesztywniałym,
osłabionym ciałem – przybrał na sile. Słuchała i nie dowierzała, przez
dłuższą chwilę mając wrażenie, że Within przemawia do niej w innym, obcym
języku. Słuchała i nie wierzyła, przynajmniej początkowo mając problem z tym,
żeby wszystko sensownie uporządkować.
Potem
zrozumiała.
Chciała jej
pomóc czy też nie, demonica tak naprawdę miała w tym swój cel.
Wykorzystała ją, nie bez powodu pozwalając Ronowi posunąć się aż tak daleko.
Czekała, wykonując swoje polecenia, a po cichu licząc na to, że
ostatecznie zyska okazję do tego, żeby zainterweniować – i tym razem
osiągnąć to, co było dla niej najważniejsze: wolność.
Podstawowe
pytanie brzmiało: czy uwolnienie demona było naprawdę takim dobrym pomysłem…?
Pomyśl o sobie,
zasugerowała jej Within. Znów zaczęła mówić, tym razem tonem łagodnej
perswazji. W tamtej chwili Joce do głowy przyszło, że musiała kusić z ten
sposób niejednego, bo brzmiała w sposób sugerujący, że przez wieki
nieśmiertelnego życia, zdołała nabrać wprawy. I o tych,
na których ci zależy. Uwolnij mnie, a obiecuję, że cię ochronię… Ciebie i tych,
którzy przybyli ci z pomocą, dodała, a serce Jocelyne omal nie
wyrwało się z piersi.
Kto…?
Rosa?
Dallas? Shannon? Nie miała pojęcia, ale istniało dość osób, których krzywdy nie
byłaby w stanie znieść. Within musiała o tym wiedzieć, ale mimo
wszystko…
Żeby
tylko, zadrwiła demonica. Twoja przyjaciółka jest bezpieczna,
przynajmniej na razie. Jeśli chodzi o resztę… Cóż, na razie ze mną walczą.
Ale jeśli mnie uwolnisz, będą bezpieczni.
Wciąż nie
rozumiała, ogarnięta coraz silniejszym, niejasnym przeczuciem, że wciąż umykało
jej coś istotnego. Żeby
tylko? Miała przez to rozumieć, że był ktoś jeszcze, kogo dobra
powinna chcieć? Nie miała pojęcia, ale nawet gdyby chodziło tylko o wspominaną
wcześniej trójkę, byłaby gotowa zrobić wszystko, byleby zapewnić ważnym dla
siebie osobom bezpieczeństwo. Chciała przynajmniej spróbować, niezależnie od
konsekwencji i tego, co przyszłoby jej zrobić w zamian.
Najważniejszy
problem sprowadzał się do tego, czy mogła aż do tego stopnia ryzykować. To był
demon, którego nie znała i który bez chwili wahania zdecydował się ją
wykorzystać; ktoś, kto pewnie mógłby ją zabić, gdyby tylko dała mu po temu
okazję. Nie wyobrażała sobie tego, jak poradziłaby sobie ze świadomością tego,
że została oszukana – i że z tego powodu ktokolwiek mógłby ucierpieć.
Nie wybaczyłaby sobie tego, tak jak i nie potrafiła pogodzić się z tym,
że z jej powodu Dallas czy Rosa mogliby cierpieć.
Nie powinni
byli…
Zastanów
się, ponagliła Within. Mamy mało czasu, a ja nie mogę
trzymać ich na dystans w nieskończoność.
Więc
spokój, który tak nagle zapanował w jej umyśle i to, jak wpływały na
nią słowa demonicy, było sprawką samej zainteresowanej. Mogła się tego
spodziewać, ale i tak poczuła się dziwnie z tym, że kobieta mogłaby
aż tyle wysiłku wkładać to, żeby pomóc. Miała powody, ale z drugiej
strony…
Jak
miałabym ci zaufać?
Poczuła się
źle z tym, że w ogóle zadała to pytanie, licząc się z tym, że
Within mogła się obrazić, ale nie była w stanie postąpić inaczej. Demonica
już i tak miała dostęp do jej umysłu, najpewniej doskonale zdając sobie
sprawę ze wszystkich rozterek.
Chyba
nie masz wyboru, zauważyła łagodnie. Nie brzmiała na rozeźloną, a przynajmniej
Jocelyne nie odniosła takie wrażenia. To w gruncie rzeczy bardzo
prosta sytuacja, Jocelyne. Jeśli mi pomożesz, ja pomogę tobie. Jeśli nie…
Najpewniej obie nas czeka marny los.
Najbardziej
przerażające w tym wszystkim było to, że miała rację.
Co
chcesz zrobić?
Musiała to
wiedzieć, chociaż wcale nie miała pewności co do tego, czy naprawdę chciała.
Czuła, że wyjaśnienia nie przypadną jej do gusty, ale i tak zamarła w bezruchu,
zmuszając się do zachowania spokoju. Być może nie miało być aż tak źle, ale
mimo wszystko…
Tym razem
Within nawet nie wahała się przed udzieleniem odpowiedzi.
Gdy
tylko mnie uwolnisz, zabiorę kryształ. A potem zrównam to miejsce z ziemią,
oznajmiła z powagą. Jej głos się zmienił, nagle zimny i wyprany z jakichkolwiek
emocji. Zapłacą
za każe upokorzenie z mojej strony… Za wszystko, dodała, a Jocelyne
po raz kolejny poczuła przejmujące wręcz pragnienie tego, żeby uciec. Ale
ty nie masz się czego obawiać, malutka. Jeśli mnie uwolnisz, wtedy ani tobie,
ani żadnej z ważnych dla ciebie osób nie stanie się krzywda.
Być może
mówiła coś jeszcze, ale Jocelyne już właściwie nie słuchała, zbyt oszołomiona,
żeby skoncentrować się na poszczególnych słowach. W głowie jej wirowały,
kolejne komunikaty mieszały się ze sobą, a ona czuła, że czegokolwiek by
nie zrobiła, wydarzy się coś bardzo, ale to bardzo złego. Uwolnienie Within
było niczym decyzja o otwarciu Puszki Pandory – obfitujące w konsekwencje
zbyt poważne, żeby tak po prostu mogła je zaakceptować. Nawet mimo obietnic
demonicy miała złe przeczucia, niepewna tego, czy miała okazać się na tyle
silna i okrutna, żeby na to wszystko pozwolić.
Wciąż miała
dziesiątki pytań, ale nie potrafiła sformułować żadnego z nich. W głowie
miała pustkę, a próba uporządkowania tego, czego już się dowiedziała i podjęcia
decyzji, okazała się zbyt trudna, żeby mogła jej podołać. Czuła, że musi podjąć
decyzję, ta zresztą o pierwszej chwili wydała się Jocelyne aż nazbyt
oczywista, ale mimo wszystko…
Gdyby
przynajmniej wiedziała, co takiego wtedy się wydarzy. Gdyby tak naprawdę miała
wybór…
Ludzie
są i zawsze będą przerażający. To coś, co dotyczy zarówno nas, jak i śmiertelników,
więc lepiej dla ciebie byłoby, gdybyś to zapamiętała, odezwała się ponownie
Within. Tym razem głos demonicy zabrzmiał o wiele łagodniej, niemal
troskliwie, chociaż Jocelyne zdawała sobie sprawę z tego, że to najpewniej
tylko gra. Nie
każdy zasługuje na wybaczenie… Z kolei przetrwanie często wymaga podjęcia
decyzji, które na pierwszy rzut oka mogą wydawać się trudne. Zastanów się
dobrze, czy w tym wypadku jest kogo żałować, malutka… Byle szybko, bo
zaraz skończy nam się czas.
Within
miała rację, ale Jocelyne to wciąż przerażało – i to pomimo wszystkiego,
co wiedziała. Miała dość okazji, żeby utwierdzić się w przekonaniu, że nic
nie jest takim, jakim dotychczas było. Jej życie zmieniło się z chwilą, w której
odkryła swój dar, o ile umiejętności, którymi dysponowała, nadawały się do
określenia tym mianem. Z jej perspektywy o wiele adekwatniejsze
wydawało się przekleństwo,
zwłaszcza po wszystkim, czego doświadczyła w ośrodku. W końcu dopiero
co sama czuła się gotowa na to, żeby rzucić się Ronowi do gardła i po
prostu go zabić, niezależnie od tego, jak okrutne by to nie było. Chciała to
zrobić, ale mimo wszystko…
Ale nie
tak.
Niezależnie
od tego, jak bardzo czuła się zła i rozżalona, nawet przez ułamek sekundy
nie pomyślała o tym, żeby…
Z tym, że
nie miała wyboru.
Zadrżała
niekontrolowani, po raz ostatni, bo całą energię wkładała w to, żeby nad
sobą zapanować. Tylko
spokojnie, pomyślała i chociaż to w najmniejszym nawet stopniu
nie sprawiało, że poczuła się lepiej, mimo wszystko okazało się skuteczne.
Skrzywiła się, czując pulsowanie napiętych do granic możliwości mięśni, ale
zmusiła się do tego, żeby nie zwracać na tę niedogodność uwagę. Raz po raz
powtarzała sobie, że w końcu musi coś zrobić, zbyt przejęta tym, co
mogłoby się wydarzyć, gdyby jednak zawiodła. Chciała tego czy tez nie, mimo
wszystko musiała walczyć.
Obiecujesz, Within?, zapytała cicho, być
może dziecinnie, ale nie mogła powstrzymać się przed zadaniem tego pytana.
Miała
wrażenie, że zachowuje się w co najmniej lekkomyślny sposób, oczekując
deklaracji od istoty, która z łatwością mogła być w stanie ją
okłamać, ale w tamtej chwili już o to nie dbała. Jakaś jej cząstka –
ta odpowiedzialna za okazywanie jakichkolwiek, na dłuższa metę zgubnych emocji
– najzwyczajniej w świecie się wyłączyła. W zamian Jocelyne
pozostawała wyłącznie znajoma już pustka – przejmująca, ale mimo wszystko
bezpieczna, bo wtedy wszystko wydawało się o wiele prostsze. W tamtej
chwili zrozumiała, dlaczego niektóre wampiry decydowały się na to, żeby odciąć się
od człowieczeństwa i chociaż ta perspektywa wciąż wydawała się dziewczynie
przerażająca, ostatecznie doszła do wniosku, że byłaby w stanie ją
zaakceptować.
Obiecuję, odpowiedziała z powagą
Within. Myśl sobie co tylko będziesz
chciała, zwłaszcza o tym, że demony są złe, ale… Mamy honor, Jocelyne.
Każda złożona przeze mnie przysięga jest wiążąca, dodała i mimo wszystko
zabrzmiało to szczerze. A teraz mnie uwolnij. Wystarczy jedno twoje
słowo, nekromantko, dodała, bez trudu wyczuwając konsternację dziewczyny. Powtarzam raz jeszcze: nie skrzywdzę ciebie
ani tych, którzy stoją po twojej stronie.
Jocelyne
mocniej zacisnęła powieki. Nie miała wyboru.
Jesteś wolna, Within.
Odpowiedział
jej przejmujący, szaleńczy wręcz śmiech.
Wkrótce po
tym rozpętało się prawdziwe piekło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz