13 września 2016

Trzysta trzy

Jocelyne
 Linkin Park – „Across the Line”

Poczuła szarpnięcie – gwałtowne i na tyle silne, że przez moment miała wrażenie, iż za moment wyląduje na posadzce. Chwilę później gorąco, które przez cały ten czas rozlewało się po całym jej ciele, ostatecznie zniknęło. Nie wyczuła, w którym momencie Within spełniła sobie przepowiednie, po prostu zrywając kryształ z szyi, ale to nie miało znaczenia. Wiedziała jedynie, że efekt był natychmiastowy, a ona poczuła się tak, jakby ktoś nagle odłączył ją od zasilania, odbierając wszelakie siły.
Szepty ucichły, jakby ucięte nożem. Cisza, która ostatecznie zapanowała, miała w sobie coś ogłuszającego, ale i tak była lepsza od bólu i dziesiątek nawoływań. Jocelyne z jękiem oparła czoło o chłodną posadzkę, próbując w ten sposób sobie ulżyć i zapanować nad wciąż powracającymi mdłościami. Próbowała przekonywać samą siebie, że wszystko jest już w porządku, ale to było niczym wierutne kłamstwo, z którego doskonale zdawała sobie sprawę. Gdyby wszystko dało się rozwiązać ot tak, wtedy byłoby dużo łatwiej.
Śmiech Within przyprawił ją o dreszcze, niepokojąc bardziej niż cokolwiek innego, co do tej pory zdarzało jej się słyszeć. Czuła, jak demonica odzyskuje kontrolę, rosnąc w siłę i w ułamku sekundy będąc w stanie pokazać to, na co tak naprawdę było ją stać. Uciekaj, pomyślała w przypływie paniki, ale nie ruszyła się z miejsca, zbytnio oszołomiona, by przynajmniej próbować wstać. Ciało raz po raz ją zawodziło, a napięte do granic możliwości mięśnie drżały, coraz silniej pulsując bólem. Miała ochotę zwinąć się w pozycji embrionalnej i w ten sposób przeczekać wszystko to, co dopiero miało nastąpić, jednak jakaś jej cząstka wciąż podpowiadała Jocelyne, że to najgorsze z możliwych rozwiązań.
Głośny trzask zmusił ją do otwarcia oczu. Poczuła, że ziemia drży w posadach, a powietrze wręcz pulsuje energią – inną niż ta, którą wykorzystywała, a przy tym nie mniej niebezpieczną. Z wysiłkiem spróbowała wesprzeć się na rękach, po fakcie samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć tego, jakim cudem jej się to udało. Niespokojnie rozejrzała się dookoła, próbując znaleźć wyjście, ale nie potrafiła się skoncentrować, zwłaszcza gdy zauważyła, co takiego działo się wokół niej.
Nie widziała Within, ale potrafiła wyczuć obecność demonicy. Miała wrażenie, że ta jest dosłownie wszędzie – że wypełnia drżące powietrze, wręcz emanując gniewem i mocą, które kumulowały się w niej przez cały ten czas, by ostatecznie znaleźć ujście. Sądziła, że kiedy pozwoliła kobiecie przejąć kontrolę, ostatecznie zdołała uwolnić się od szeptów i tego metafizycznego, niebezpiecznego świata, który pozwolił jej poznać kryształ, ale szybko przekonała się, że to błąd, a Within doprowadziła do czegoś zupełnie odwrotnego. Niemalże poczuła, jak granica pomiędzy tymi dwoma światami – dla niej już i tak wystarczająco cienka, by mogła się między nimi poruszać – ostatecznie znika, zupełnie jakby nigdy nie istniała.
Tym razem ich zobaczyła i to wystarczyło, żeby utwierdziła się w przekonaniu, że powinna uciekać.
Dotychczas miała wrażenie, że salę wypełnia energia, ale to nie było to. W zamian zobaczyła ni mniej, ni więcej, ale ciemność – przypominającą czarna mgłę, pulsującą i pełzającą we wszystkie możliwe strony. Wiła się tuż przy ziemi, stopniowo zajmując coraz większą powierzchnię. Wydawała się pochłaniać wszystko, szukają czegoś, co mogłaby pochłonąć – niebezpieczna, zła i… tak bardzo głodna. Co prawda trzymała się od niej z daleka, a Jocelyne odniosła wrażenie, że znajduje się w samym środku jakiejś ochronnej bańki. Cokolwiek się działo, przynajmniej tymczasowo nie dotyczyło jej, ale mimo wszystko…
Obiecałam, usłyszała głos Within – o wiele silniejszy, zdecydowany i przyprawiający o dreszcze. W tamtej chwili wyraźnie poczuła moc, którą dysponowała nieśmiertelna, pojmując również to, jak bardzo ta potrafiła być niebezpieczna. Uwolniła coś, co być może nigdy nie powinno było zawitać na tym świecie; czuła to samą sobą, ogarnięta wątpliwościami nawet pomimo świadomości, że tak naprawdę nie miała wyboru.
Nawet jeśli demonica wiedziała, co takiego chodziło jej po głowie, nie skomentowała tego nawet słowem. W zamian roześmiała się ponownie, coraz bardziej usatysfakcjonowana i pochłonięta dopiero co odzyskaną wolnością. Jocelyne była w stanie to wyczuć, tym bardziej, że powietrze było dosłownie przesiąknięte nie tylko mocą, ale również emocjami Within. Doświadczenie samo w sobie okazało się w równym stopniu przerażające, co i na swój sposób przyjemne, chociaż dziewczyna nawet nie przypuszczała, że będzie w stanie docenić coś aż tak skomplikowana. Wciąż trwała w bezruchu, trwając w bezruchu i próbując zmusić się do ucieczki.
– Coś ty zrobiła?!
W zamieszaniu zdążyła niemalże zapomnieć o Ronie, przez co jego głos skutecznie wytrącił ją z równowagi. Odwróciła się tak gwałtownie, że aż zawirowało jej w głowie, kiedy w pośpiechu spróbowała zwrócić się ku miejscu, gdzie znajdował się mężczyzna. Skrył się we wciąż względnie bezpiecznym kącie, kurczowo zaciskając palce na jednym z laboratoryjnych blatów i z niedowierzaniem spoglądając na sunącą, zajmującą coraz większą powierzchnię mgłę.
No właśnie… Co?, pomyślała w oszołomieniu, ale nie potrafiła sobie odpowiedzieć. W gruncie rzeczy nie myślała ani nie czuła już niczego, będąc w stanie co najwyżej biernie obserwować konsekwencje decyzji, którą przyszło jej podjąć.
Spojrzała na ciemność, kiedy ta w zawrotnym tempie rozprzestrzeniła się po pomieszczeniu, stopniowo sięgając w coraz odleglejsze kąty. Zauważyła, że mgła stopniowo gęstniała, przybierając coraz bardziej fantazyjne, niepokojące kształty – ludzkie sylwetki, jak nagle sobie uświadomiła, chociaż przez dłuższą chwilę usiłowała zrobić wszystko, byleby nie przyjąć tego szczegółu do wiadomości. Robiła wszystko, byleby udawać, że tak naprawdę żadna zła rzecz nie miała miejsca, a to, co widziała, było wyłącznie wytworem jej wyobraźni, jednak oszukiwanie samej siebie na dłuższą metę zawało się prowadzić donikąd.
Cokolwiek się działo, było prawdziwe.
Chociaż podejrzewała, co takiego się wydarzy, kiedy ciemność w końcu dosięgnie Rona (On sam musiał zdawać sobie z tego sprawę, co wyjaśniało czyste przerażenie, którego doszukała się w jego spojrzeniu.), mimo wszystko chciała zaprotestować. Z gardła wyrwał jej się zaledwie zdławiony, cichy jęk, który ostatecznie przerodził się w krzyk, gdy mężczyzna został rozerwany na kawałeczki – tak po prostu, jakby to stanowiło naturalną kolej rzeczy. Na ułamek sekundy pociemniało jej przed oczami; świat zawirował niebezpiecznie, ale nie straciła przytomności, uporczywie trzymając się resztek świadomości. Wiedziała, że nie może pozwolić sobie na omdlenie, nawet pomimo zapewnień Within i tego, że ta obiecała jej bezpieczeństwo.
Problem polegał na tym, że wciąż nie potrafiła zmusić się do tego, żeby w końcu ruszyć się z miejsca. Czuła paraliżujący strach, który skutecznie utrudniał podjęcie jakiejkolwiek decyzji. Jocelyne mogła co najwyżej szlochać, mając wrażenie, że znalazła się w samym środku piekła – i to takiego, z którego pomimo starań ni potrafiła uciec.
Gdzieś jakby z oddali znowu doszyły ją szepty – podekscytowane i coraz wyraźniejsze, chociaż tym razem nie sprawiały dziewczynie bólu. Mgła zawirowała wokół niej, a Jocelyne z przerażeniem uprzytomniła sobie, że tym razem podpełzła do niej, co prawda wciąż trzymając się na dystans, ale najpewniej nie za długo. Miała wrażenie, że niewiele brakuje, żeby sytuacja ostatecznie wymknęła się spod kontroli, a wszelakie obietnice Within okazały się nic niewarte – bez względu na to, jakie demonica pierwotnie przejawiała intencje. Coraz wyraźniej widziała pozbawione twarzy ludzkie sylwetki, utrzymujące kształt o wiele dłużej niż pierwotnie i…
I wyglądające tak, jakby wyciągały ramiona w jej stronę.
Słodka bogini, pomyślała i spróbowała się odsunąć, ale tak naprawdę nie widziała żadnej drogi ucieczki. Nie mogła nawet się podnieść, a co dopiero próbować biec. Co więcej, była otoczona, a to zdecydowanie nie mogło skończyć się dobrze.
Krzyknęła rozdzierająco, kiedy coś bez jakiegokolwiek ostrzeżenia otarło się o jej ramię. Szarpnęła się, gotowa uciec, niezależnie od tego, jak trudne miałoby się to okazać, ale…
– Cii… Malutka, to ja! – usłyszała kobiecy głos, ten jednak w najmniejszym nawet stopniu nie pasował jej do Within.
Obejrzała się przez ramię, coraz bliższa paniki. Z gardła wyrwał jej się kolejny zdławiony jęk, kiedy zobaczyła… wpatrzoną w nią Julie. Kobieta jakimś cudem bez przeszkód przeszła przez ciemność, chociaż mgła pozostawała długie, broczące krwią rany na ciele. Ubranie opiekunki było w strzępach, a kiedy Jocelyne spojrzała jej w oczy, przekonała się, że spojrzenie Julie nie wyraża niczego – było martwe.
Tak jak i ona, uświadomiła sobie i to wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze gorzej.
Jednak nie miała przed sobą Julie – co najwyżej bezwładne ciało, które z sobie tylko znanego powodu postanowiła przywłaszczyć sobie Within.
– Cieszę się, że się rozumiemy – odezwała się ponownie kobieta. Tym razem dziewczynie z łatwością przyszło uwiadomienie sobie tego, że ma przed sobą demona. – A teraz chodź. To ciało długo mi nie posłuży – dodała, bez głębszych wyjaśnień wyciągając ku Jocelyne rękę.
W pierwszym odruchu przez myśl przeszło jej, że prędzej zwymiotuje niż tak po prostu pozwoli poprowadzić się trupowi. Cokolwiek działo się z Julie, jedno pozostawało pewne: ta już od dłuższego czasu musiała być martwa. Within bawiła się ciałem jak marionetką, którą w dowolny sposób mogła poprowadzić, według uznania pociągając za sznurki. To samo w sobie wydało się Joce przerażające, a przecież wciąż mogło być gorzej.
Długo walczyła z sobą samą, rozdarta pomiędzy pragnieniem ucieczki, a tym, żeby wykorzystać okazję, którą dawała jej Within. Czuła, że jeśli się nie zdecyduje, demonica ostatecznie ją zostawić, dlatego – poruszając się przy tym trochę jak w transie i nie zastanawiając się nad tym, co robi – ostatecznie ujęła dłoń kobiety. Uścisk miała silny – o wiele mocniejszy niż człowiek mieć powinien; szarpnięciem postawiła dziewczynę do pionu, obojętna na to, że ta zachwiała się niebezpiecznie, chyba jedynie cudem będąc w stanie utrzymać się w pionie. Joce zadrżała niekontrolowanie, mając problem z tym, żeby utrzymać się na nogach, Within jednak nie zamierzała pozwolić jej upaść.
– Musimy się pośpieszyć – oznajmiła cicho kobieta. Bardziej stanowczo chwyciła Jocelyne za ramię, ciągnąć dziewczynę w sobie tylko znanym kierunku. – Moje rodzeństwo jest głodne.
– Wezwałaś… to? – zapytała z niedowierzaniem. Wciąż nie miała pewności, jak powinna nazwać dziwną, wijącą się mgłę.
– Za każde moje upokorzenie odpowiem cierpieniem – oznajmiła z powagą.
Jocelyne zadrżała, aż nazbyt świadoma tego, że Within mówiła prawdę. Cokolwiek zamierzała zrobić, nie miało być przyjemne – i to najdelikatniej rzecz ujmując. Jedynym, co jej pozostawało, była ucieczka, a skoro tak…
Nie odezwała się więcej nawet słowem, pozwalając żeby demonica poprowadziła ją ku wyjściu. Chociaż miała wrażenie, że z każdej strony spoglądają na nią dziesiątki oczu, nie odważyła się sprawdzić, czy ma rację. Nie odwróciła się nawet razu, nie chcąc widzieć niczego więcej, zwłaszcza po tym, jak mimowolnie została świadkiem tego, co spotkało Rona. Miała dość, nie marząc już o niczym innym, prócz tego, żeby ostatecznie znaleźć się gdzieś daleko – w miejscu, w którym nie musiałaby się obawiać już niczego, a już zwłaszcza tego, że jej albo komuś, kto był dla niej ważny, stanie się jakakolwiek krzywda. Chciała uciekać i tylko ta jedna kwestia pozostawała istotna.
Poczuła się pewniej, kiedy wraz z Within znalazły się na korytarzu, ale nawet wtedy nie odważyła się odsunąć od kobiety chociażby o cal. Chociaż sama świadomość tego, że tak naprawdę przytrzymywał ją ktoś, kto pozostawał martwy, przyprawiała ją o zawroty głowy, w jakiś pokrętny sposób bliskość nieśmiertelnej sprawiała, że czuła się o wiele bezpieczniejsza. Jeśli miała być ze sobą szczera, zaczynała dochodzić do wniosku, że nawet w objęciach samej śmierci poczułaby się dobrze, gdyby tylko mogła wyrwać się z tego szaleństwa. Wszystko wydawało się lepsze od bólu głowy i szeptów, które słyszała, gdy kryształ znajdował się na jej szyi. Jakąkolwiek mocą by nie dysponowała, nie chciała nigdy więcej doświadczać czegoś takiego. Własne możliwości zaczynały ją przerażać, tak jak i to, że ktokolwiek mógłby z jakiegokolwiek powodu ich pragnąć. Jeśli Within jej nie okłamała i naprawdę była wyjątkowa…
Chociaż w naturalny sposób Jocelyne zapragnęła zadać dziesiątki pytań, ostatecznie nie wykrztusiła z siebie nawet słowa. To już nie miało znaczenia, przynajmniej teraz, wątpiła zresztą, żeby jej towarzyszka miała nastrój do tłumaczenia czegokolwiek, co wiązało się z nekromancją i wątpliwościami, które towarzyszyły Joce na każdym kroku. Ona sama nie potrafiła zmusić się do tego, żeby choć wciąż pod uwagę słuchane jakichkolwiek dalszych wyjaśnień, zbyt przerażona i wymęczona. Tego było za dużo, dziewczyna zaś marzyła już tylko o tym, żeby ostatecznie zapomnieć – uciec gdzieś daleko, gdziekolwiek miałoby to być.
Wiedziała, że jeśli wyjdzie z ośrodka, nic więcej nie zmusi jej do powrotu.
– Och, malutka… Kiedy skończymy, nie będzie gdzie wracać – uświadomiła ją spokojnym tonem Within; brzmiała przy tym tak, jakby właśnie rozprawiała o pogodzie, stwierdzając najoczywistsze na świecie fakty.
W jakiś pokrętny sposób doszła do wniosku, że to najlepsze, co mogłoby to miejsce spotkać.
Shannon
Gniew i strach narastały w niej już od dłuższego czasu. Z chwilą, w której osiągnęły apogeum, ostatecznie straciła nad sobą kontrolę, ostatecznie decydując się coś, czego tak bardzo chciała się wystrzegać – zaczęła krzyczeć, obojętna na wszystko i wszystkich, nawet pomimo świadomości tego, jak mogło się to skończyć w przypadku jej głosu.
Shannon już raz zabiła – co prawda tylko psa, ale to wystarczyło, żeby pojęła, iż mogłaby to powtórzyć… I że za którymś razem ofiarą mógłby stać się człowiek. Cokolwiek było z jej głosem nie tak, potrafiło być wręcz zabójcze, dziewczyna zaś czuła się w tamtej chwili wystarczająco zdeterminowana, żeby nieść ze sobą śmierć.
W chwili, w której wrzask wyrwał się z jej gardła, już nie była w stanie myśleć.
Własny krzyk ją ogłuszył, oszałamiając bardziej niż cokolwiek innego. Tym razem nie było niczego, co mogłoby ograniczyć jej zdolności, Shannon zaś poczuła się silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Zachwiała się niebezpiecznie, ostatecznie musząc zmusić ciało do współpracy, co okazało się zaskakująco wręcz trudne. Zaparła się nogami o ziemię, żeby łatwiej utrzymać równowagę, zwłaszcza kiedy naszło ją niejasne wrażenie, że wszystko wokół niej drży – i to nie tylko powietrze, ale cały świat dookoła, jakby za sprawą jej głosu wszystko wokół mogło rozpaść się na kawałeczki. W pewnym momencie nawet odniosła wrażenie, że tak się stało, gotowa przysiąc, że nagle coś w otaczającej ją rzeczywistości uległo zmianie. Wciąż nie potrafiła określić charakteru tego, co działo się wokół niej, ale miała złe przeczucia, a to samo w sobie nie wróżyło dobrze.
Nie miała pewności, jak długo to trwało. Na krótko po tym, jak dźwięk ucichł, a ona w końcu zamknęła usta, była w stanie wyłącznie tkwić w miejscu, bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń. Dopiero później ciało odmówiło jej posłuszeństwa, a Shannon z jękiem osunęła się na kolana, instynktownie zaciskając obie dłonie na gardle. W uszach wciąż pobrzmiewało jej echo własnego krzyku – dźwięku, który dla każdej innej osoby byłby zabójczy, ale komuś takiemu jak ona nie był w stanie zrobić krzywdy. To byłoby bez sensu, prawda?, pomyślała i niewiele brakowało, żeby roześmiała się histerycznie, zbytnio oszołomiona, by być w stanie zebrać myśli. Jak miałaby tego dokonać, skoro nawet swobodne oddychanie przychodziło jej z trudem.
Bała się rozejrzeć dookoła, choć zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że powinna to zrobić. Nasłuchiwała, niemalże spodziewając się tego, że za moment poczuje na ciele dotyk silnych, lodowatych dłoni, jednoznacznie świadczących o tym, że zawiodła. Już nawet nie pamiętała, dlaczego zaczęła krzyczeć; przynajmniej początkowo nie potrafiła sobie przypomnieć, póki ostatecznie nie odtworzyła w pamięci momentu, w którym coś zaatakowało Claire, a ona zdecydowała się na to, żeby spróbować dziewczynę uratować. Pamiętała również to, jak zdecydowana wydawała się kuzynka Aldero i Cammy’ego, kiedy chwilę wcześniej sama zachęcała ją do krzyku, najpewniej nieświadoma konsekwencji, które miało to ze sobą nieść. Skąd miałaby wiedzieć?, pomyślała mimochodem i w tamtej chwili coś przewróciło jej się w żołądku.
Co ja zrobiłam…?
– Co ja…?
Jakiś ruch przywołał ją do porządku, sprawiając, że gwałtownie wyprostowała się i – nawet nie zastanawiając się nad tym, co robi – wymierzała potencjalnemu przeciwnikowi silny cios w twarz. Aż syknęła czując silny ból w dłoni, to jednak było niczym w porównaniu z całą wiązanką przekleństw, którą wyrzucił z siebie wyraźnie zaskoczony… Aldero?
Gwałtownie otworzyła oczy, w oszołomieniu wpatrując się w kucającego przy niej, przyciskającego obie dłonie do twarzy wampira. Kolejny raz zareagowała impulsywnie, dosłownie rzucając się na niego, żeby móc zarzucić mu obie ręce na szyję i – co zaskoczyło ją jeszcze bardziej – skutecznie wytrącić chłopaka z równowagi, bo ostatecznie oboje wylądowali na ziemi.
– Żyjesz – oznajmiła jakże inteligentnie, niejako nazywając po imieniu to, czego obawiała się najbardziej.
– Aha, tak… – Aldero jęknął, po czym spojrzał na nią z niedowierzaniem. – I właśnie z tego powodu teraz ty uparłaś się na to, żeby złamać mi nos?
Puściła jego słowa mimo uszu, zmuszając się do tego, żeby się rozejrzeć. Dostrzegła Camerona, który pewnie stał na nogach, wydając się osłaniać pozostałych – Claire, Dallasa i Jeremiego. W tamtej chwili zrozumiała, że bliźniaki musieli zareagować wystarczając szybko, żeby wykorzystać swoje zdolności do obrony przed jej wrzaskiem. To wystarczyło, by popłakała się z ulgi, wciąż nie do końca pojmując to, co właśnie przyszło jej zrobić. Cokolwiek się wydarzyło…
Muśnięcie na ramieniu…
Tym razem nie rzuciła się do ataku, w zamian uciekając wzrokiem gdzieś w bok i z uporem unikając spojrzenia Aldero w twarz.
– Shannon?
Pokręciła głową.
– Co ja zrobiłam? – zapytała w końcu.
Niczego już nie rozumiała, a już zwłaszcza tego, co mógłby przynieść jej krzyk. Drżała, raz po raz wstrząsana niepohamowanymi dreszczami – czymś, nad czym nawet nie potrafiła zapanować. Była bliska ostatecznego załamania, chociaż zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że na wypłakiwanie oczy i zastanawianie się nad tym, czym tak naprawdę była, dopiero miał nadejść odpowiedni moment.
– Nie mam pojęcia, ale chyba zadziałało – doszedł ją cichy głos Claire i to wystarczyło, żeby po raz kolejny Shannon zaintrygować.
Zdążyła zauważyć, że postacie, które ich atakowały, zniknęły. Pomyślała, że powinna poczuć z tego powodu ulgę, jednak nic podobnego nie miało miejsca, a dziewczynie towarzyszyła tylko i wyłącznie przybierająca na sile dezorientacja. Kolejnym szokiem było dla niej to, że już nie znajdowali się w tym dziwnym, niekończącym się korytarzu; ten, który widziała, wydawał się zupełnie inny, normalny i… o wiele bardziej przystępny, chociaż co do tego również nie mogła mieć absolutnej pewności.
Cokolwiek było nie tak z miejscem, w którym zostali uwięzieni, najwyraźniej udało im się znaleźć drogę ucieczki. Patrząc na Claire, odniosła wrażenie, że dziewczyna rozumiała dużo więcej, aniżeli którekolwiek z nich mogłoby, ale nie odważyła się o to zapytać. Chyba tak naprawdę nie chciała niczego wiedzieć.
– Możemy stąd w końcu iść? – zapytała cicho.
Odniosła wrażenie, że brzmi żałośnie, ale nie brała o to. Z trudem poderwała się na równe nogi, ignorując to, że Aldero chciał jej pomóc. Chłopak wywrócił oczami, ostatecznie dając za wygraną i w zamian zwracając się do pozostałych. Chyba coś mówił, ale Shannon nie była w stanie skoncentrować się na poszczególnych słowach, zdolna myśleć tylko i wyłącznie o tym, żeby w końcu uciec – gdziekolwiek, byleby z daleka od tego miejsca.
Tylko to było istotne. Tylko to miało dla niej znaczenie, ale…
Gdzieś jakby z oddali doszedł ją dziwny, wciąż przybierający na sile dźwięk – coś, co brzmiało jak kroki, chociaż równie dobrze mogło być wyłącznie jej wyobrażeniem. Bez zastanowienia poderwała głowę, zwracając się w odpowiednim kierunku…
A potem zamarła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa