
Jocelyne
♪ Linkin Park – „Across the Line”
Poczuła szarpnięcie –
gwałtowne i na tyle silne, że przez moment miała wrażenie, iż za moment
wyląduje na posadzce. Chwilę później gorąco, które przez cały ten czas
rozlewało się po całym jej ciele, ostatecznie zniknęło. Nie wyczuła, w którym
momencie Within spełniła sobie przepowiednie, po prostu zrywając kryształ z szyi,
ale to nie miało znaczenia. Wiedziała jedynie, że efekt był natychmiastowy, a ona
poczuła się tak, jakby ktoś nagle odłączył ją od zasilania, odbierając
wszelakie siły.
Szepty
ucichły, jakby ucięte nożem. Cisza, która ostatecznie zapanowała, miała w sobie
coś ogłuszającego, ale i tak była lepsza od bólu i dziesiątek
nawoływań. Jocelyne z jękiem oparła czoło o chłodną posadzkę,
próbując w ten sposób sobie ulżyć i zapanować nad wciąż powracającymi
mdłościami. Próbowała przekonywać samą siebie, że wszystko jest już w porządku,
ale to było niczym wierutne kłamstwo, z którego doskonale zdawała sobie
sprawę. Gdyby wszystko dało się rozwiązać ot tak, wtedy byłoby dużo łatwiej.
Śmiech
Within przyprawił ją o dreszcze, niepokojąc bardziej niż cokolwiek innego,
co do tej pory zdarzało jej się słyszeć. Czuła, jak demonica odzyskuje
kontrolę, rosnąc w siłę i w ułamku sekundy będąc w stanie
pokazać to, na co tak naprawdę było ją stać. Uciekaj,
pomyślała w przypływie paniki, ale nie ruszyła się z miejsca, zbytnio
oszołomiona, by przynajmniej próbować wstać. Ciało raz po raz ją zawodziło, a napięte
do granic możliwości mięśnie drżały, coraz silniej pulsując bólem. Miała ochotę
zwinąć się w pozycji embrionalnej i w ten sposób przeczekać wszystko
to, co dopiero miało nastąpić, jednak jakaś jej cząstka wciąż podpowiadała
Jocelyne, że to najgorsze z możliwych rozwiązań.
Głośny
trzask zmusił ją do otwarcia oczu. Poczuła, że ziemia drży w posadach, a powietrze
wręcz pulsuje energią – inną niż ta, którą wykorzystywała, a przy tym nie
mniej niebezpieczną. Z wysiłkiem spróbowała wesprzeć się na rękach, po
fakcie samej sobie nie potrafiąc wytłumaczyć tego, jakim cudem jej się to
udało. Niespokojnie rozejrzała się dookoła, próbując znaleźć wyjście, ale nie
potrafiła się skoncentrować, zwłaszcza gdy zauważyła, co takiego działo się
wokół niej.
Nie
widziała Within, ale potrafiła wyczuć obecność demonicy. Miała wrażenie, że ta
jest dosłownie wszędzie – że wypełnia drżące powietrze, wręcz emanując gniewem i mocą,
które kumulowały się w niej przez cały ten czas, by ostatecznie znaleźć
ujście. Sądziła, że kiedy pozwoliła kobiecie przejąć kontrolę, ostatecznie
zdołała uwolnić się od szeptów i tego metafizycznego, niebezpiecznego świata,
który pozwolił jej poznać kryształ, ale szybko przekonała się, że to błąd, a Within
doprowadziła do czegoś zupełnie odwrotnego. Niemalże poczuła, jak granica
pomiędzy tymi dwoma światami – dla niej już i tak wystarczająco cienka, by
mogła się między nimi poruszać – ostatecznie znika, zupełnie jakby nigdy nie
istniała.
Tym razem ich zobaczyła
i to wystarczyło, żeby utwierdziła się w przekonaniu, że powinna
uciekać.
Dotychczas
miała wrażenie, że salę wypełnia energia, ale to nie było to. W zamian
zobaczyła ni mniej, ni więcej, ale ciemność – przypominającą czarna mgłę,
pulsującą i pełzającą we wszystkie możliwe strony. Wiła się tuż przy
ziemi, stopniowo zajmując coraz większą powierzchnię. Wydawała się pochłaniać
wszystko, szukają czegoś, co mogłaby pochłonąć – niebezpieczna, zła i… tak
bardzo głodna. Co prawda trzymała się od niej z daleka, a Jocelyne
odniosła wrażenie, że znajduje się w samym środku jakiejś ochronnej bańki.
Cokolwiek się działo, przynajmniej tymczasowo nie dotyczyło jej, ale mimo
wszystko…
Obiecałam,
usłyszała głos Within – o wiele silniejszy, zdecydowany i przyprawiający
o dreszcze. W tamtej chwili wyraźnie poczuła moc, którą dysponowała
nieśmiertelna, pojmując również to, jak bardzo ta potrafiła być niebezpieczna.
Uwolniła coś, co być może nigdy nie powinno było zawitać na tym świecie; czuła
to samą sobą, ogarnięta wątpliwościami nawet pomimo świadomości, że tak
naprawdę nie miała wyboru.
Nawet jeśli
demonica wiedziała, co takiego chodziło jej po głowie, nie skomentowała tego
nawet słowem. W zamian roześmiała się ponownie, coraz bardziej
usatysfakcjonowana i pochłonięta dopiero co odzyskaną wolnością. Jocelyne
była w stanie to wyczuć, tym bardziej, że powietrze było dosłownie
przesiąknięte nie tylko mocą, ale również emocjami Within. Doświadczenie samo w sobie
okazało się w równym stopniu przerażające, co i na swój sposób
przyjemne, chociaż dziewczyna nawet nie przypuszczała, że będzie w stanie
docenić coś aż tak skomplikowana. Wciąż trwała w bezruchu, trwając w bezruchu
i próbując zmusić się do ucieczki.
– Coś ty
zrobiła?!
W
zamieszaniu zdążyła niemalże zapomnieć o Ronie, przez co jego głos
skutecznie wytrącił ją z równowagi. Odwróciła się tak gwałtownie, że aż
zawirowało jej w głowie, kiedy w pośpiechu spróbowała zwrócić się ku
miejscu, gdzie znajdował się mężczyzna. Skrył się we wciąż względnie
bezpiecznym kącie, kurczowo zaciskając palce na jednym z laboratoryjnych
blatów i z niedowierzaniem spoglądając na sunącą, zajmującą coraz większą
powierzchnię mgłę.
No
właśnie… Co?, pomyślała w oszołomieniu, ale nie potrafiła sobie
odpowiedzieć. W gruncie rzeczy nie myślała ani nie czuła już niczego,
będąc w stanie co najwyżej biernie obserwować konsekwencje decyzji, którą
przyszło jej podjąć.
Spojrzała
na ciemność, kiedy ta w zawrotnym tempie rozprzestrzeniła się po
pomieszczeniu, stopniowo sięgając w coraz odleglejsze kąty. Zauważyła, że
mgła stopniowo gęstniała, przybierając coraz bardziej fantazyjne, niepokojące
kształty – ludzkie sylwetki, jak nagle sobie uświadomiła, chociaż przez dłuższą
chwilę usiłowała zrobić wszystko, byleby nie przyjąć tego szczegółu do
wiadomości. Robiła wszystko, byleby udawać, że tak naprawdę żadna zła rzecz nie
miała miejsca, a to, co widziała, było wyłącznie wytworem jej wyobraźni,
jednak oszukiwanie samej siebie na dłuższą metę zawało się prowadzić donikąd.
Cokolwiek
się działo, było prawdziwe.
Chociaż
podejrzewała, co takiego się wydarzy, kiedy ciemność w końcu dosięgnie
Rona (On sam musiał zdawać sobie z tego sprawę, co wyjaśniało czyste
przerażenie, którego doszukała się w jego spojrzeniu.), mimo wszystko
chciała zaprotestować. Z gardła wyrwał jej się zaledwie zdławiony, cichy
jęk, który ostatecznie przerodził się w krzyk, gdy mężczyzna został
rozerwany na kawałeczki – tak po prostu, jakby to stanowiło naturalną kolej
rzeczy. Na ułamek sekundy pociemniało jej przed oczami; świat zawirował
niebezpiecznie, ale nie straciła przytomności, uporczywie trzymając się resztek
świadomości. Wiedziała, że nie może pozwolić sobie na omdlenie, nawet pomimo
zapewnień Within i tego, że ta obiecała jej bezpieczeństwo.
Problem
polegał na tym, że wciąż nie potrafiła zmusić się do tego, żeby w końcu
ruszyć się z miejsca. Czuła paraliżujący strach, który skutecznie
utrudniał podjęcie jakiejkolwiek decyzji. Jocelyne mogła co najwyżej szlochać,
mając wrażenie, że znalazła się w samym środku piekła – i to takiego,
z którego pomimo starań ni potrafiła uciec.
Gdzieś
jakby z oddali znowu doszyły ją szepty – podekscytowane i coraz
wyraźniejsze, chociaż tym razem nie sprawiały dziewczynie bólu. Mgła zawirowała
wokół niej, a Jocelyne z przerażeniem uprzytomniła sobie, że tym
razem podpełzła do niej, co prawda wciąż trzymając się na dystans, ale
najpewniej nie za długo. Miała wrażenie, że niewiele brakuje, żeby sytuacja
ostatecznie wymknęła się spod kontroli, a wszelakie obietnice Within
okazały się nic niewarte – bez względu na to, jakie demonica pierwotnie
przejawiała intencje. Coraz wyraźniej widziała pozbawione twarzy ludzkie
sylwetki, utrzymujące kształt o wiele dłużej niż pierwotnie i…
I wyglądające
tak, jakby wyciągały ramiona w jej stronę.
Słodka
bogini, pomyślała i spróbowała się odsunąć, ale tak naprawdę nie
widziała żadnej drogi ucieczki. Nie mogła nawet się podnieść, a co dopiero
próbować biec. Co więcej, była otoczona, a to zdecydowanie nie mogło
skończyć się dobrze.
Krzyknęła
rozdzierająco, kiedy coś bez jakiegokolwiek ostrzeżenia otarło się o jej
ramię. Szarpnęła się, gotowa uciec, niezależnie od tego, jak trudne miałoby się
to okazać, ale…
– Cii…
Malutka, to ja! – usłyszała kobiecy głos, ten jednak w najmniejszym nawet
stopniu nie pasował jej do Within.
Obejrzała
się przez ramię, coraz bliższa paniki. Z gardła wyrwał jej się kolejny
zdławiony jęk, kiedy zobaczyła… wpatrzoną w nią Julie. Kobieta jakimś
cudem bez przeszkód przeszła przez ciemność, chociaż mgła pozostawała długie,
broczące krwią rany na ciele. Ubranie opiekunki było w strzępach, a kiedy
Jocelyne spojrzała jej w oczy, przekonała się, że spojrzenie Julie nie
wyraża niczego – było martwe.
Tak jak i ona,
uświadomiła sobie i to wystarczyło, żeby poczuła się jeszcze gorzej.
Jednak nie
miała przed sobą Julie – co najwyżej bezwładne ciało, które z sobie tylko
znanego powodu postanowiła przywłaszczyć sobie Within.
– Cieszę
się, że się rozumiemy – odezwała się ponownie kobieta. Tym razem dziewczynie z łatwością
przyszło uwiadomienie sobie tego, że ma przed sobą demona. – A teraz
chodź. To ciało długo mi nie posłuży – dodała, bez głębszych wyjaśnień
wyciągając ku Jocelyne rękę.
W pierwszym
odruchu przez myśl przeszło jej, że prędzej zwymiotuje niż tak po prostu
pozwoli poprowadzić się trupowi. Cokolwiek działo się z Julie, jedno
pozostawało pewne: ta już od dłuższego czasu musiała być martwa. Within bawiła
się ciałem jak marionetką, którą w dowolny sposób mogła poprowadzić,
według uznania pociągając za sznurki. To samo w sobie wydało się Joce
przerażające, a przecież wciąż mogło być gorzej.
Długo
walczyła z sobą samą, rozdarta pomiędzy pragnieniem ucieczki, a tym,
żeby wykorzystać okazję, którą dawała jej Within. Czuła, że jeśli się nie
zdecyduje, demonica ostatecznie ją zostawić, dlatego – poruszając się przy tym
trochę jak w transie i nie zastanawiając się nad tym, co robi –
ostatecznie ujęła dłoń kobiety. Uścisk miała silny – o wiele mocniejszy
niż człowiek mieć powinien; szarpnięciem postawiła dziewczynę do pionu,
obojętna na to, że ta zachwiała się niebezpiecznie, chyba jedynie cudem będąc w stanie
utrzymać się w pionie. Joce zadrżała niekontrolowanie, mając problem z tym,
żeby utrzymać się na nogach, Within jednak nie zamierzała pozwolić jej upaść.
– Musimy
się pośpieszyć – oznajmiła cicho kobieta. Bardziej stanowczo chwyciła Jocelyne
za ramię, ciągnąć dziewczynę w sobie tylko znanym kierunku. – Moje
rodzeństwo jest głodne.
– Wezwałaś…
to? – zapytała z niedowierzaniem. Wciąż nie miała pewności, jak powinna
nazwać dziwną, wijącą się mgłę.
– Za każde
moje upokorzenie odpowiem cierpieniem – oznajmiła z powagą.
Jocelyne
zadrżała, aż nazbyt świadoma tego, że Within mówiła prawdę. Cokolwiek
zamierzała zrobić, nie miało być przyjemne – i to najdelikatniej rzecz
ujmując. Jedynym, co jej pozostawało, była ucieczka, a skoro tak…
Nie
odezwała się więcej nawet słowem, pozwalając żeby demonica poprowadziła ją ku
wyjściu. Chociaż miała wrażenie, że z każdej strony spoglądają na nią
dziesiątki oczu, nie odważyła się sprawdzić, czy ma rację. Nie odwróciła się nawet
razu, nie chcąc widzieć niczego więcej, zwłaszcza po tym, jak mimowolnie
została świadkiem tego, co spotkało Rona. Miała dość, nie marząc już o niczym
innym, prócz tego, żeby ostatecznie znaleźć się gdzieś daleko – w miejscu,
w którym nie musiałaby się obawiać już niczego, a już zwłaszcza tego,
że jej albo komuś, kto był dla niej ważny, stanie się jakakolwiek krzywda.
Chciała uciekać i tylko ta jedna kwestia pozostawała istotna.
Poczuła się
pewniej, kiedy wraz z Within znalazły się na korytarzu, ale nawet wtedy
nie odważyła się odsunąć od kobiety chociażby o cal. Chociaż sama
świadomość tego, że tak naprawdę przytrzymywał ją ktoś, kto pozostawał martwy,
przyprawiała ją o zawroty głowy, w jakiś pokrętny sposób bliskość
nieśmiertelnej sprawiała, że czuła się o wiele bezpieczniejsza. Jeśli
miała być ze sobą szczera, zaczynała dochodzić do wniosku, że nawet w objęciach
samej śmierci poczułaby się dobrze, gdyby tylko mogła wyrwać się z tego
szaleństwa. Wszystko wydawało się lepsze od bólu głowy i szeptów, które
słyszała, gdy kryształ znajdował się na jej szyi. Jakąkolwiek mocą by nie
dysponowała, nie chciała nigdy więcej doświadczać czegoś takiego. Własne
możliwości zaczynały ją przerażać, tak jak i to, że ktokolwiek mógłby z jakiegokolwiek
powodu ich pragnąć. Jeśli Within jej nie okłamała i naprawdę była wyjątkowa…
Chociaż w naturalny
sposób Jocelyne zapragnęła zadać dziesiątki pytań, ostatecznie nie wykrztusiła z siebie
nawet słowa. To już nie miało znaczenia, przynajmniej teraz, wątpiła zresztą,
żeby jej towarzyszka miała nastrój do tłumaczenia czegokolwiek, co wiązało się z nekromancją
i wątpliwościami, które towarzyszyły Joce na każdym kroku. Ona sama nie
potrafiła zmusić się do tego, żeby choć wciąż pod uwagę słuchane jakichkolwiek
dalszych wyjaśnień, zbyt przerażona i wymęczona. Tego było za dużo,
dziewczyna zaś marzyła już tylko o tym, żeby ostatecznie zapomnieć – uciec
gdzieś daleko, gdziekolwiek miałoby to być.
Wiedziała,
że jeśli wyjdzie z ośrodka, nic więcej nie zmusi jej do powrotu.
– Och,
malutka… Kiedy skończymy, nie będzie gdzie wracać – uświadomiła ją spokojnym
tonem Within; brzmiała przy tym tak, jakby właśnie rozprawiała o pogodzie,
stwierdzając najoczywistsze na świecie fakty.
W jakiś
pokrętny sposób doszła do wniosku, że to najlepsze, co mogłoby to miejsce
spotkać.

Shannon
Gniew i strach narastały w niej
już od dłuższego czasu. Z chwilą, w której osiągnęły apogeum,
ostatecznie straciła nad sobą kontrolę, ostatecznie decydując się coś, czego
tak bardzo chciała się wystrzegać – zaczęła krzyczeć, obojętna na wszystko i wszystkich,
nawet pomimo świadomości tego, jak mogło się to skończyć w przypadku jej
głosu.
Shannon już
raz zabiła – co prawda tylko psa, ale to wystarczyło, żeby pojęła, iż mogłaby
to powtórzyć… I że za którymś razem ofiarą mógłby stać się człowiek.
Cokolwiek było z jej głosem nie tak, potrafiło być wręcz zabójcze,
dziewczyna zaś czuła się w tamtej chwili wystarczająco zdeterminowana,
żeby nieść ze sobą śmierć.
W chwili, w której
wrzask wyrwał się z jej gardła, już nie była w stanie myśleć.
Własny
krzyk ją ogłuszył, oszałamiając bardziej niż cokolwiek innego. Tym razem nie
było niczego, co mogłoby ograniczyć jej zdolności, Shannon zaś poczuła się
silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Zachwiała się niebezpiecznie,
ostatecznie musząc zmusić ciało do współpracy, co okazało się zaskakująco wręcz
trudne. Zaparła się nogami o ziemię, żeby łatwiej utrzymać równowagę,
zwłaszcza kiedy naszło ją niejasne wrażenie, że wszystko wokół niej drży – i to
nie tylko powietrze, ale cały świat dookoła, jakby za sprawą jej głosu wszystko
wokół mogło rozpaść się na kawałeczki. W pewnym momencie nawet odniosła
wrażenie, że tak się stało, gotowa przysiąc, że nagle coś w otaczającej ją
rzeczywistości uległo zmianie. Wciąż nie potrafiła określić charakteru tego, co
działo się wokół niej, ale miała złe przeczucia, a to samo w sobie
nie wróżyło dobrze.
Nie miała
pewności, jak długo to trwało. Na krótko po tym, jak dźwięk ucichł, a ona w końcu
zamknęła usta, była w stanie wyłącznie tkwić w miejscu, bezmyślnie
wpatrując się w przestrzeń. Dopiero później ciało odmówiło jej
posłuszeństwa, a Shannon z jękiem osunęła się na kolana,
instynktownie zaciskając obie dłonie na gardle. W uszach wciąż pobrzmiewało
jej echo własnego krzyku – dźwięku, który dla każdej innej osoby byłby zabójczy,
ale komuś takiemu jak ona nie był w stanie zrobić krzywdy. To byłoby bez sensu, prawda?, pomyślała i niewiele
brakowało, żeby roześmiała się histerycznie, zbytnio oszołomiona, by być w stanie
zebrać myśli. Jak miałaby tego dokonać, skoro nawet swobodne oddychanie
przychodziło jej z trudem.
Bała się
rozejrzeć dookoła, choć zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że powinna to
zrobić. Nasłuchiwała, niemalże spodziewając się tego, że za moment poczuje na
ciele dotyk silnych, lodowatych dłoni, jednoznacznie świadczących o tym,
że zawiodła. Już nawet nie pamiętała, dlaczego zaczęła krzyczeć; przynajmniej
początkowo nie potrafiła sobie przypomnieć, póki ostatecznie nie odtworzyła w pamięci
momentu, w którym coś zaatakowało Claire, a ona zdecydowała się na
to, żeby spróbować dziewczynę uratować. Pamiętała również to, jak zdecydowana
wydawała się kuzynka Aldero i Cammy’ego, kiedy chwilę wcześniej sama
zachęcała ją do krzyku, najpewniej nieświadoma konsekwencji, które miało to ze
sobą nieść. Skąd miałaby wiedzieć?,
pomyślała mimochodem i w tamtej chwili coś przewróciło jej się w żołądku.
Co ja zrobiłam…?
– Co ja…?
Jakiś ruch
przywołał ją do porządku, sprawiając, że gwałtownie wyprostowała się i –
nawet nie zastanawiając się nad tym, co robi – wymierzała potencjalnemu
przeciwnikowi silny cios w twarz. Aż syknęła czując silny ból w dłoni,
to jednak było niczym w porównaniu z całą wiązanką przekleństw, którą
wyrzucił z siebie wyraźnie zaskoczony… Aldero?
Gwałtownie
otworzyła oczy, w oszołomieniu wpatrując się w kucającego przy niej, przyciskającego
obie dłonie do twarzy wampira. Kolejny raz zareagowała impulsywnie, dosłownie
rzucając się na niego, żeby móc zarzucić mu obie ręce na szyję i – co
zaskoczyło ją jeszcze bardziej – skutecznie wytrącić chłopaka z równowagi,
bo ostatecznie oboje wylądowali na ziemi.
– Żyjesz –
oznajmiła jakże inteligentnie, niejako nazywając po imieniu to, czego obawiała
się najbardziej.
– Aha, tak…
– Aldero jęknął, po czym spojrzał na nią z niedowierzaniem. – I właśnie
z tego powodu teraz ty uparłaś się na to, żeby złamać mi nos?
Puściła
jego słowa mimo uszu, zmuszając się do tego, żeby się rozejrzeć. Dostrzegła
Camerona, który pewnie stał na nogach, wydając się osłaniać pozostałych –
Claire, Dallasa i Jeremiego. W tamtej chwili zrozumiała, że bliźniaki
musieli zareagować wystarczając szybko, żeby wykorzystać swoje zdolności do
obrony przed jej wrzaskiem. To wystarczyło, by popłakała się z ulgi, wciąż
nie do końca pojmując to, co właśnie przyszło jej zrobić. Cokolwiek się
wydarzyło…
Muśnięcie
na ramieniu…
Tym razem
nie rzuciła się do ataku, w zamian uciekając wzrokiem gdzieś w bok i z uporem
unikając spojrzenia Aldero w twarz.
– Shannon?
Pokręciła
głową.
– Co ja
zrobiłam? – zapytała w końcu.
Niczego już
nie rozumiała, a już zwłaszcza tego, co mógłby przynieść jej krzyk.
Drżała, raz po raz wstrząsana niepohamowanymi dreszczami – czymś, nad czym
nawet nie potrafiła zapanować. Była bliska ostatecznego załamania, chociaż
zarazem zdawała sobie sprawę z tego, że na wypłakiwanie oczy i zastanawianie
się nad tym, czym tak naprawdę była, dopiero miał nadejść odpowiedni moment.
– Nie mam
pojęcia, ale chyba zadziałało – doszedł ją cichy głos Claire i to
wystarczyło, żeby po raz kolejny Shannon zaintrygować.
Zdążyła
zauważyć, że postacie, które ich atakowały, zniknęły. Pomyślała, że powinna
poczuć z tego powodu ulgę, jednak nic podobnego nie miało miejsca, a dziewczynie
towarzyszyła tylko i wyłącznie przybierająca na sile dezorientacja.
Kolejnym szokiem było dla niej to, że już nie znajdowali się w tym
dziwnym, niekończącym się korytarzu; ten, który widziała, wydawał się zupełnie
inny, normalny i… o wiele bardziej przystępny, chociaż co do tego również
nie mogła mieć absolutnej pewności.
Cokolwiek
było nie tak z miejscem, w którym zostali uwięzieni, najwyraźniej
udało im się znaleźć drogę ucieczki. Patrząc na Claire, odniosła wrażenie, że
dziewczyna rozumiała dużo więcej, aniżeli którekolwiek z nich mogłoby, ale
nie odważyła się o to zapytać. Chyba tak naprawdę nie chciała niczego wiedzieć.
– Możemy
stąd w końcu iść? – zapytała cicho.
Odniosła
wrażenie, że brzmi żałośnie, ale nie brała o to. Z trudem poderwała się
na równe nogi, ignorując to, że Aldero chciał jej pomóc. Chłopak wywrócił
oczami, ostatecznie dając za wygraną i w zamian zwracając się do
pozostałych. Chyba coś mówił, ale Shannon nie była w stanie skoncentrować
się na poszczególnych słowach, zdolna myśleć tylko i wyłącznie o tym,
żeby w końcu uciec – gdziekolwiek, byleby z daleka od tego miejsca.
Tylko to
było istotne. Tylko to miało dla niej znaczenie, ale…
Gdzieś
jakby z oddali doszedł ją dziwny, wciąż przybierający na sile dźwięk –
coś, co brzmiało jak kroki, chociaż równie dobrze mogło być wyłącznie jej
wyobrażeniem. Bez zastanowienia poderwała głowę, zwracając się w odpowiednim
kierunku…
A potem
zamarła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz