
Jocelyne
Trzymała się blisko Within,
chociaż instynkt podpowiadał jej, że to wcale nie jest najlepszy pomysł.
Chciała wydostać się na zewnątrz, najlepiej tak szybko, jak tylko miało być to
możliwe, gotowa nawet wybić dziurę w ścianie, byleby nie musieć błądzić po
ośrodku i szukać wyjścia. Nie zrobiła tego, zbytnio oszołomiona, żeby choć
spróbować zebrać moc, choć i to wzbudzało w niej wątpliwości. Czuła,
że powinna przynajmniej postarać się skumulować energię, żeby móc w razie
potrzeby zacząć się bronić – jakkolwiek trudne do osiągnięcia by się to nie
okazało.
Mgła wciąż
podążała za nimi, a Jocelyne czuła, że to, co kryło się w ciemnościach,
tylko czekało na sposobność do tego, żeby ją zaatakować. Within ją chroniła,
ale dziewczyna była gotowa przysiąc, że taki stan rzeczy nie będzie trwać
wiecznie. Kiedy na dodatek w pewnym momencie poczuła, że coś ociera się o jej
ramię, a chwilę później uderzył ją słodki zapach własnej krwi, nabrała co
do tego pewności. Coś ścisnęło ją w gardle, gdy przyjrzała się dokładniej,
przekonała się, że na jej skórze pozostała długa, wciąż brocząca osoką szrama.
Adrenalina sprawiła, że nawet nie poczuła bólu, a to mogło skończyć się
naprawdę źle.
Jęknęła,
widząc jak ciemność gromadzi się wokół kilku kropel jej krwi, które po
spłynięciu po jej ręce, ostatecznie lądując na posadzce. Wijąca się ciemność
natychmiast otoczyła osokę, by w ułamek sekundy później móc ją wchłonąć.
Joce odniosła wrażenie, że mgła coraz mocniej pulsuje, wydając się rosnąć w siłę.
Zrozumiała, że po tym względem demony (czy czymkolwiek było to, co wezwała
Within) w niczym nie różniły się od wampirów, może pomijając to, że
potrafiły być o wiele brutalniejsze.
Musisz
się pośpieszyć, maleńka. Długo ich nie utrzymam, chociaż próbuję, usłyszała
w głowie znajomy już głos swojej towarzyszki. Spojrzała na kobietę z niedowierzaniem,
początkowo mając wątpliwości co do tego, czy dobrze zrozumiała poszczególne
słowa. Jesteśmy bardzo impulsywni, wyjaśniła
takim tonem, jakby to krótkie stwierdzenie rozwiązywało wszelakie problemy.
– Obiecałaś
mi coś innego! – zaprotestowała, a Within jedynie westchnęła w odpowiedzi.
Tak, ja,
zauważyła przytomnie. Co nie oznacza, że mam nad nimi
kontrolę i to nawet z kryształem.
To nie
brzmiało pocieszając, Joce zaś bez trudu zorientowała się, że wciąż groziło jej
niebezpieczeństwo. Wciąż nie miała pewności co do tego, co działo się z pozostałymi,
ale nie potrafiła należycie skoncentrować się na myśli o Shannon czy
Dallasie, zbytnio przejęta tym, co działo się wokół niej. To było egoistyczne,
ale instynkt nieśmiertelnej w tym wypadku działał w zupełnie inny, o wiele
prostszy i niemalże prymitywny sposób. W efekcie w pierwszej
kolejności była w stanie przejąć się tylko i wyłącznie swoim
bezpieczeństwem, wszystko to, co działo się z pozostałymi, odsuwając
gdzieś na dalszy plan.
Nie martw się. Przecież powiedziałam już, że
wywiążę się ze swojej obietnicy, przypomniała zniecierpliwionym tonem
Within. Po prostu musimy się pośpieszyć.
Chciała
wierzyć w to, że rozwiązanie w istocie pozostawało takie proste, ale
wciąż miała wątpliwości, zwłaszcza obserwując wciąż podążającą za nią i demonicą
mgłę. To, że ta ostatecznie przejęła poranione ciało Julie, również nie
poprawiało Jocelyne nastroju, niezmiennie przyprawiając dziewczynę o dreszcze.
Nie chciała zwracać uwagi na to, że mogłaby podążać za trupem, nie wspominając o obecności
czegoś, co z równym powodzeniem mogłoby ją zabić. Sama Within bez
wątpienia pozostawała zdolna do tego, żeby nieść śmierć, chociaż przynajmniej
tymczasowo nic nie wskazywało na to, żeby planowała ją skrzywdzić. Jakkolwiek
by jednak nie było, dziewczyna czuła, że w jej sytuacji najrozsądniejsza
będzie zasada ograniczonego zaufania – coś, o czym słyszała wielokrotnie i ostatecznie
zdecydowała się zastosować.
Poczuła na
sobie puste spojrzenie – to samo, którym od pierwszej chwili obdarowywała ją
ta… inna Julie. Mimowolnie zadrżała,
czując się coraz bardziej nieswojo, zwłaszcza przez wzgląd na wciąż
powtarzające się, wypełniające jej umysł szepty. Głosy wciąż gdzieś tam były
nawołując z mroku i wydając się wabić ją ku mgle – ciemności, która
na nią czekała i która mogła zrobić dosłownie wszystko, gdyby Jocelyne
jednak zdecydowała się wyjść jej na spotkanie. Rozcięcie na ramieniu piekło i to
pomimo krążącej w żyłach dziewczyny adrenaliny, pozwalając Joce zachować
jasność umysłu. Dzięki temu miała pewność, że wciąż nad sobą panuje, kurczowo
trzymając się w pobliżu Within i bez względu na wszystko nie
zamierzając odsuwać się od jedynej istoty, która w obecnej sytuacji mogła
zapewnić jej bezpieczeństwo.
Nie miała
pewności, jakim cudem zdołała usłyszeć zmierzające ku niej kroki. Poderwała
głowę akurat w momencie, w którym na korytarzu pojawiła się znajoma
postać, nie po raz pierwszy w ciągu minionych godzin wprawiając ją w konsternację.
Collin zamarł, początkowo po prostu zaskoczony, a ostatecznie przerażony,
kiedy dostrzegł zakrwawioną dziewczynę, swoją ciotkę oraz wciąż krążącą, spragnioną ludzkiej krwi mgłę.
– Julie…? –
zaczął i cofnął się o krok, być może podświadomie wyczuwając, że coś
jest zdecydowanie nie na miejscu.
Już nie
wyglądał na nawet w połowie tak butnego, jak podczas ostatniego spotkania,
kiedy tak po prostu wparował do sypialni Jocelyne. Napiął mięśnie, a dziewczyna
nie miała wątpliwości co do tego, że musiał wykorzystywać swoje umiejętności,
gotowy zacząć się bronić, nie sądziła jednak, żeby to miało okazać się
wystarczające – nie w walce z niematerialnymi istotami, które bez
trudu potrafiły rozerwać ciało na kawałeczki.
Within
spojrzała na chłopaka, po czym uśmiechnęła się w chłodny, pozbawiony
jakichkolwiek ciepłych uczuć sposób. W zasadzie była to zaledwie parodia
przyjemnego gestu – coś o wiele gorszego o pustki czy przeciągającego
się milczenia.
–
Niekoniecznie – oznajmiła.
Nawet jeśli
wciąż nie rozumiał, musiał wyczuć zagrożenie. Jocelyne wyprostowała się, gotowa
nakazać rzucić mu się do ucieczki i to pomimo tego, co jej zrobił.
Kradzież pamiętnika i tamten atak… To nie było warte śmierci, Within
jednak wydawała się myśleć inaczej.
Żadnej litości.
Nie dodała
niczego więcej, nie dając Joce okazji do tego, by chociaż spróbowała krzyczeć.
Widziała, że mgła nagle przesuwa się o przodu – że przyśpiesza, chcąc jak
najszybciej otoczyć potencjalną ofiarę. Człowiek nie miał szans na ucieczkę,
nawet tak uzdolniony jak Collin, którego zdolności w ostatecznym
rozrachunku okazały się całkowicie bezużyteczne.
Zamknęła
oczy, mocno zaciskając powieki i żałując, że w ten sposób nie była w stanie
odciąć się od wszystkich zmysłów. Nie chciała patrzeć, brak wzroku jednak nie
oznaczał, że nie wiedziała, co się dzieje. Czuła i słyszała – to w zupełności
wystarczyło, w równym stopniu przerażające, co i moment, w którym
zmuszona była obserwować śmierć Rona. Nie chciała tego, bezskutecznie próbując
mierzyć się z tym, co sama wezwała, wtedy nieświadoma tego, jak
niebezpiecznym było to posunięciem.
Krzyk wciąż
dźwięczał jej w uszach, ale nie potrafiła nawet ocenić tego, do kogo
należał. Potknęła się, gdy Within nagle pociągnęła ją za sobą, jak gdyby nigdy
nic ruszając w dalszą drogę, jednak i tym razem demonica nie pozwoliła
jej upaść. Mimo wszystko zaskakiwała ją na każdym kroku, wciąż nie dowierzając
temu, że kto taki byłby w stanie wywiązywać się z raz złożonej
przysięgi. Nie chciała podważać honoru, bo nie raz miała okazję poznać
nieśmiertelnych, dla których raz wypowiedziane słowo stanowiło świętość, ale w przypadku
demonów…
Mylisz pojęcia, uświadomiła ją łagodni
Within, jednak decydując się wtrącić. Zdefiniuj
zło, skoro już uparłaś się przypisać nam taką rolę. To, że nie czujemy w sposób,
który byłabyś w stanie zaakceptować i zrozumieć, nie oznacza jeszcze,
że z natury jesteśmy źli albo dobrzy. W gruncie rzeczy nic nie jest
po prostu jasne albo ciemne. Zrozum to jak najszybciej, nekromantko, bo sama
również balansujesz gdzieś pomiędzy… Wszyscy na co dzień to robimy.
Początkowo
nie zrozumiała, zbytnio oszołomiona, żeby do tego wszystkiego próbować
roztrząsać to, że Within niejako postawiła ją ze sobą na równi. W pierwszym
odruchu chciała zaprotestować, ale prawie natychmiast przypomniała sobie to,
jak sama nie tak dawno temu się czuła. To, czego życzyła Ronowi… Zdążyła poznać
nienawiść, a to bez wątpienia o czymś świadczyło, nawet jeśli wciąż
nie potrafiła tak po prostu zaakceptować tego, że nieśmiertelna mogłaby mieć
rację.
Jak uważasz.
Mimowolnie zadrżała
w odpowiedzi na kolejny mentalny komunikat. Wciąż przerażało ją to, że
ktokolwiek mógłby kontrolować jej umysł, świadom wszystko, co w danej
chwili myślała albo czuła. Within czytała z niej niczym z otwartej
księgi, mogąc wykorzystać zdobytą w ten sposób wiedzę. Ciągłe wątpliwości
wykańczały ją nawet bardziej od konieczności fizycznego wysiłku, choć i ten
zaczynał być dla Jocelyne problematyczny. Samej sobie nie potrafiła wytłumaczyć,
jakim cudem wciąż trzymała się na nogach, tym bardziej, że już od dłuższego
czasu towarzyszyła jej silna, coraz intensywniejsza słabości. Próbowała
stwierdzić, gdzie tak naprawdę się znajdowała i ocenić, jak duża odległość
dzieliła ją od wyjścia, ale to było trudne, zwłaszcza przez wciąż obecną
ciemność. Jeśli miała być ze sobą szczera, już od dłuższego czasu nie była
pewna niczego, zaś orientacja w terenie…
Within
mocniej zacisnęła palce na jej ramieniu, tym samym skutecznie ściągając na
siebie uwagę dziewczyny. Jocelyne spojrzała na nią, ogarnięta niejasnym
wrażeniem, że kolejny raz umykało jej coś aż nadto ważnego.
To bardzo niedobrze, bo powinnaś się skoncentrować.
Musisz znaleźć swoich bliskich, skoro chcesz, żeby nie stała im się krzywda,
oznajmiła z powagą, a Joce zamarła, co najmniej oszołomiona. Jak
miała to rozumieć? Za chwilę cię puszczę,
a wtedy musisz biec. Tylko się pośpiesz, bo żadne z nas nie będzie
powstrzymywać się w nieskończoność. Zrównamy to miejsce z ziemią i nie
będzie obchodziło mnie to, czy ktokolwiek wciąż tutaj jest… Nawet ty,
nekromantko, dodała z powagą.
– Ale
powiedziałaś…
Że zapewnię wam bezpieczeństwo. Więc to
robię, oznajmiła nieznoszącym sprzeciwu tonem. Wyprowadziłam cię. Zabrałam kryształ… A teraz daję ci czas na
ucieczkę. Twoja w tym głowa, żebyś odpowiednio tę szansę wykorzystała.
Otworzyła i prawie
natychmiast zamknęła usta, niezdolna wykrztusić z siebie chociaż słowa.
Spodziewała się wielu rzeczy, ale na pewno nie czegoś takiego, tym bardziej, że
mimowolnie zaczęła Within ufać. Wiedziała, że to złe, ale jakaś jej cząstka
chciała wierzyć przynajmniej w to, że demonica poprowadzi ją aż do
wyjścia. Potrzebowała wsparcia, zbytnio roztrzęsiona, żeby myśleć i podjąć
jakąkolwiek, chociaż w niewielkim stopniu sensowną decyzję. Teraz nie
miała nawet tego, stojąc przed perspektywą samodzielnego błąkania się po
ośrodku, na dodatek w sytuacji, w której ledwo była w stanie
utrzymać się na nogach.
Zadrżała
niekontrolowanie, coraz bardziej niespokojna. Spojrzała na kobietę w niemalże
błagalny sposób, ale już w tamtej chwili wiedziała, że proszenie o cokolwiek
nie ma sensu. Pozostawał jej tylko i wyłącznie bieg, ale zupełnie nie była
na to gotowa, niemalże będąc w stanie sobie wyobrazić, jak przy pierwszej
okazji potyka się, upada i pozwala na to, żeby dopadła ją ciemność.
Instynktownie potarła ranę na ramieniu – jedynie powierzchowne, ale wciąż bolesne
cięcie. Cóż, jakoś nie miała wątpliwości co do tego, że zarówno Within, jak i pozostałe
demony było stać na o wiele więcej.
Przygotuj się, nekromantko.
Czuła się
dziwnie za każdym razem, kiedy nieśmiertelna nazywała ją w ten sposób.
Znów zadrżała, ostatecznie dla lepszej koncentracji decydując się zamknąć w oczy.
Będzie w porządku. Musisz sobie
poradzić, pomyślała, coraz bardziej niespokojna; za wszelką cenę usiłowała
odzyskać kontrolę nad ciałem i spróbować zebrać myśli, żeby łatwiej
wykorzystać moc. Pamiętała, jak tata uczył ją wykorzystywać telepatię
przynajmniej w ten najprostszy sposób, dzięki czemu była zdolna odszukać
poszczególny osoby nawet w sytuacji, w której te znajdowały się
gdzieś poza zasięgiem jej wzroku i słuchu. To było przydatne, zwłaszcza
gdy jako dziecko sporadycznie gubiła się w mieście, tylko i wyłącznie
za sprawą zdolności potrafiąc odszukać rodziców i rodzeństwo. Tylko i wyłącznie
dzięki temu udało jej się uniknąć licznych histerii, tym bardziej, że już i tak
wystarczająco łez wypłakiwała za każdym razem, gdy zdarzało jej się upaść albo
się zranić.
Teraz również
musiała wykorzystać moc – i to nie tylko po to, żeby kogoś odnaleźć, ale
również spróbować się obronić. Starała się skumulować energię, a potem zwizualizować
ją poza ciałem; pragnęła stworzyć chociaż odrobinę światła – jedynej sensownej
broni, która przyszła Jocelyne na myśl, kiedy przypomniała sobie o otaczającej
ją ze wszystkich stron mgle. To było trudne, tym bardziej, że jednocześnie za
wszelką cenę próbowała wychwycić ślady czyjejkolwiek obecności, jednak starała
się o tym nie myśleć. Musiała skoncentrować się na czymś innym, ale…
Wtedy to
poczuła – bardzo słaby, jawiący się gdzieś na granicy jej świadomości ślad.
Musiał wystarczyć, przynajmniej tymczasowo, chociaż i tak poczuła się
zaniepokojona. Nie miała pewności, czy przypadkiem się nie pomyliła i czy
właśnie nie zamierzała popędzić na spotkanie ze śmiercią, ale nad tym również
wolała się nie rozwodzić. Musiała znaleźć pozostałych i uciec – tylko i wyłącznie
to się teraz liczyło, przynajmniej dla niej.
Powodzenia, maleńka… Po cichu jednak liczę
na to, że przeżyjesz, stwierdziła cicho Within; mimo wszystko zabrzmiała
tak, jakby mówiła szczerze, chociaż w przypadku demonicy Jocelyne nie była
już niczego pewna.
Tych kilka
słów było niczym znak. Zrozumiała, że musi uciekać i pomimo tego, że nie
miała pewności, czy robi dobrze, bez zastanowienia wyrwała się Within, na oślep
rzucając przed siebie. Napięła mięśnie, niemalże spodziewając się tego, że za
moment poczuje towarzyszący kolejnym cięciom ból, jednak nic podobnego nie
miało miejsca. Czuła wyłącznie ciepło i pulsowanie mocy, którą sama przywołała,
żeby łatwiej móc się obronić, jednak nie miała odwagi sprawdzić, czy ta
zmaterializowała się w jakikolwiek widoczny sposób. Mogła tylko zgadywać,
jak wygląda – roztrzęsiona, przerażona i (tylko pod warunkiem, że zrobiła
wszystko tak, jak powinna) otoczona złocistą aurą pulsującej energii.
Popędziła
przed siebie, nie oglądając się za siebie. Nie wiedziała, czy ciemność podąża
za nią, ani co takiego stało się z ciałem Julie w chwili, w której
Within doszła do wnioski, że nie będzie go dłużej potrzebować. Wciąż drżała,
niezdolna wytłumaczyć nawet tego, jakim cudem wciąż była w stanie biec,
nie potykając się przy tym o własne nogi. Czuła pulsujący ból w klatce
piersiowej, ale nie miała pewności, czy było to związane z palącymi przez
ciągły bieg płucami, czy może trzepoczącym się rozpaczliwie sercem. Jedynym,
czego tak naprawdę była świadoma, pozostawał raz wytyczony ślad – instynktowne
przekonanie o tym, gdzie powinna biec, czemu ostatecznie postanowiła się
dostosować. Już nie panowała nad ciałem, pozwalając na to, żeby to reagowało
automatycznie, a nogi same powiodły ją we właściwym kierunku. Chciała
przynajmniej wierzyć, że ostatecznie znajdzie wyjście, chociaż i co do
tego nie miała pewności.
Strach
zszedł gdzieś na dalszy plan, przytłumiony przez zmęczenie i determinację.
To dodawało jej szyi, choć gdyby miała opisać to, jak się czuła, z czystym
sumieniem stwierdziłaby, że jest pusta – tak po prostu, jakby ostatnie
wydarzenia wyzuły ją z resztek emocji. Nie było niczego, prócz pragnienia
tego, żeby przeżyć – całkowicie poza jej kontrolą, pierwotnego odruchu, któremu
musiała się podporządkować.
Gdyby teraz
do tego wszystkiego potrafiła znaleźć wyjście, wtedy…
– Jocelyne!
Omal nie
popłakała się, słysząc ten głos.
Początkowo nawet sądziła, że coś pomyliła albo że to pułapka – kolejna sztuczka
demonów, które przez cały ten czas nawoływały ją, raz po raz powtarzając jej
imię. W którymś momencie zaczęła ignorować szepty, zbytnio przejęta próbą
ucieczki, żeby skoncentrować się na czymkolwiek innym. Wiedziała, że nie może
dać się rozproszyć, bo to skończy się źle, ale mimo wszystko…
Ale Dallas
był prawdziwy, zaś w niej na widok chłopaka ostatecznie coś pękło.
Przyśpieszyła,
w zaledwie ułamek sekundy pokonując dzielącą ich odległość, chociaż nie
sądziła, że będzie zdolna do tego, żeby jeszcze przyśpieszyć. Dosłownie rzuciła
się na chłopaka, sprawiając, że oboje zatoczyli się na ścianę korytarza. Ciepłe
ramiona owinęły się wokół niej, pozwalając utrzymać równowagę, choć i tak
miała wrażenie, że niewiele brakowało, żeby jednak osunęła się na ziemię.
Natychmiast poderwała głowę, próbując zmusić się do tego, żeby powiedzieć… cokolwiek, ale w głowie miała
pustkę, a wyrzucenie z siebie chociaż słowa nagle zaczęło graniczyć z prawdziwym
cudem.
– O bogini…
– jęknęła, kolejny raz bliska tego, żeby się popłakać.
Wiedziała,
że powinna natychmiast chwycić go za rękę i zmusić do biegu, ale czuła się
zbyt wytrącona z równowagi, żeby spróbować to zrobić. Zmęczenie
ostatecznie jej dosięgło, sprawiając, że zachwiała się niebezpiecznie, musząc
przytrzymać się ramienia obejmującego ją chłopaka, żeby nie upaść. Jakby tego
było mało, w całym tym szaleństwie zapragnęła go pocałować, ale i na
to się nie zdobyła, w zamian po prostu stojąc, drżąc i aż prosząc się
o to, żeby rozpierzchające się po całym ośrodku demony ostatecznie ich
znalazły.
Nagłe
uderzenie mocy zaskoczyło ją bardziej, niż cokolwiek innego. Skuliła się w objęciach
Dallasa, mając wrażenie, że tuż za jej plecami przemknęło coś potężnego – fala
uderzeniowa, która pomknęła w głąb korytarza i prawie na pewno
rozpędziła mgłę, która dotychczas za nią podążała. To było zaledwie chwilowe
rozwiązanie, ale na początek musiało wystarczyć, Jocelyne zresztą dręczyła
inna, o wiele ważniejsza kwestia.
Ja to zrobiłam? Ale…, pomyślała w oszołomieniu.
Dopiero po dłuższej chwili zmusiła się do tego, żeby rozejrzeć się dookoła, w końcu
pojmując to, że Dallas nie był sam.
Nie miała
pojęcia, co okazało się większym szokiem – widok Shannon czy może kuzynostwa,
bo członkowie rodziny zdecydowanie pozostawali ostatnimi osobami, które
spodziewała się w tym miejscu zobaczyć. Otworzyła usta, ale coś w spojrzeniu
Aldero ostatecznie przekonało ją do tego, żeby milczeć. W gruncie rzeczy i tak
nie miała pojęcia o co i dlaczego miałaby zapytać, a wszelakie
bodźce i myśli mieszały jej się ze sobą, tworząc oszałamiającą, trudną do
zrozumienia mieszankę, z którą w żaden sposób nie potrafiła się
zmierzyć.
– Ehm…
Ładne włosy – wypalił ni z tego, ni z owego Al. – Serio. Wujek
Gabriel na pewno się ucieszy – dodał, próbując zażartować, ale szło mu to –
najdelikatniej rzecz ujmując – marnie.
– Dzięki. –
Odchrząknęła, próbując oczyścić gardło. Musiała zamrugać, by pozbyć się cisnących
do oczu łez i uważniej przyjrzeć kuzynowi. – Moi rodzice… – zaczęła, ale
chłopak jedynie pokręcił głową.
– Nie
mieliśmy pojęcia, że jest aż tak źle
– powiedział z naciskiem i to niejako tłumaczyło wszystko.
No cóż, ja też nie, pomyślała i niewiele
brakowało, żeby roześmiała się histerycznie. Nie zrobiła tego, w zamian
jeszcze mocniej przywierając do Dallasa, przy tym całkowicie obojętna na to,
jak jej postępowanie zostanie odebrane przez pozostałych, a już zwłaszcza
samego zainteresowanego. Z jej perspektywy ciepłe ramiona oznaczały
bezpieczeństwo, zwłaszcza kiedy w grę wchodził ten konkretny, chroniący ją
przez tyle czasu chłopak.
– Nic ci
nie jest? – usłyszała. Pokręciła głową, nawet nie próbując zastanawiać się nad
tym, kto i dlaczego do niej mówił. – Jesteś pewna? Krwawisz. Joce, co
takiego…?
– Później –
przerwała natychmiast.
Chciała
dodać coś jeszcze, ale nie miała po temu okazji. Zesztywniała, kiedy cały
budynek aż zadrżał w posadach, przypominając jej o zapowiedziach
Within i tym, że wciąż pozostawali w niebezpieczeństwie. Musieli się
pośpieszyć i tylko to jedno miało dla niej znaczenie.
– Jocelyne…
Poderwała
głowę, żeby móc spojrzeć na całą grupę.
– Później
wam wszystko wytłumaczę – powiedziała, chociaż wcale nie była tego taka pewna.
Nie wyobrażała sobie tego, że miałaby po prostu zacząć ten temat, to jednak
wydało jej się najmniej istotne. – Po prostu stąd chodźmy… Teraz.
Nikt nie
zaprotestował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz