11 czerwca 2014

Sto trzydzieści sześć

Ariel
Ciemność w końcu rozproszyła się, kiedy weszli w kolejny korytarz. Ariel zmrużył oczy, zaskoczony, dopiero po chwili uprzytomniając sobie źródło niezbyt jasnego światła, rzucającego długie cienie na kamienną posadzkę. Lekko uniósł brwi, w milczeniu spoglądając na cały rząd ciągnących się po obu stronach przejścia metalowych kinkietów, które przytrzymywały palące się pochodnie. Co więcej, ktoś rozmieścił kolejne płomienie w taki sposób, że co jakiś czas zdarzały się miejsca, gdzie znów robiło się prawie całkiem ciemno, co w połączeniu z licznymi wnękami oraz nagłymi skrętami, dawało niepokojące wrażenie bycia osaczonym. Wrażenie było takie, jakby w każdej chwili ktoś mógł wyskoczyć z ciemności, rzucając się do ataku i chociaż Ariel starał się nie okazywać niepokoju, musiał przyznać, że poczuł się zagrożony.
Zerknął na Victora, ale ten pewnie szedł przed siebie, najwyraźniej do podobnych warunków przyzwyczajony. W zasadzie nie powinno go to nawet dziwić, skoro twierdza stanowiła dla wilkołaka dom już nie wiadomo jak długo.
– Nie ma elektryczności? – zagaił, odzywając się w taki sposób, by jego głos zabrzmiał stosunkowo obojętnie. Ot czysta ciekawość.
– Po co? – Vick rzucił mu wymowne spojrzenie. – Wieczna noc nie jest zła, poza tym całe to zamieszanie z podpięciem się do miejskiej sieci… A co? – Uśmiechnął się kpiarsko. – Czyżbyś obawiał się ciemności?
– Spieprzaj – powiedział Ariel najbardziej uprzejmym tonem na jaki było go stać. Victor parsknął śmiechem, po czym rzucił mu niemal pobłażliwe spojrzenie. Obserwując go, coraz łatwiej było utożsamić mężczyznę z innymi dziećmi księżyca, takimi jak Riddley czy Bart, co powodowało, że chłopak czuł się niemal swobodnie. – Serio. Nie próbuj mnie denerwować.
– Gdzież bym śmiał. – Victor parsknął, żeby podkreślić, jak dobrze się bawi. – Zabawny jesteś, Ariel. A tak z gwoli ścisłości, czyżbyś miał problem w poruszaniu się po zmroku?
Tym razem w jego głosie nie było słychać nutki kpiny, przynajmniej nie tak bardzo jak wcześniej. Kiedy spojrzał na Ariela, chłopak doszukał się w ciemnych tęczówkach czegoś na pograniczu zainteresowania i rozbawienia, co wcale nie poprawiło mu humoru. Cholera, to właśnie był ten problem, który miał od samego początku – mógł częściowo wpasować się w stado, co umożliwiało w miarę pokojowe współegzystowanie z jego pobratymcami, ale na pewno nie miał takiego stanu rzeczy zaakceptować. Nie pasował do nich i nic nie mógł na to poradzić.
Westchnął, po czym skupił się na drodze przed sobą, jedynie kątem oka obserwując Victora. Po pierwsze, to on prowadził, a po drugie – nigdy nie należało spuszczać z oczu kogoś, co do czyich intencji miało się jakiekolwiek wątpliwości.
– Tak, mam problem – powiedział w końcu, podświadomie wiedząc, że i Vick przeszywa go wzrokiem, najwyraźniej nie zamierzając odpuścić. – Co w tym dziwnego? Chcesz mi powiedzieć, że ty widzisz w ciemności? – zapytał z powątpieniem, nie będąc w stanie powstrzymać niedowierzania, które kradło się do jego głosu.
– Oczywiście, że widzę – żachnął się Victor. – Na wrota piekielne, co z tobą? To chyba oczywiste, zważywszy na to, kim jesteśmy.
Ariel nie powstrzymał się przed tym, żeby spojrzeć mu w twarz. Spodziewał się kolejnego kpiarskiego uśmiechu i w istocie go zobaczył, ale poza tym oczy Vick’a były jak najbardziej poważne i może nawet trochę urażone, jakby podejrzewał, że ktoś próbuje sobie z niego kpić. Ariel powstrzymał się od jakiegokolwiek komentarza, dziwnie skonsternowany i nagle zażenowany, zwłaszcza, że wilkołak patrzył na niego w taki sposób, że z łatwością można było popaść w kompleksy.
Mężczyzna westchnął i pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Szlag, ty mówisz poważnie. I to na dodatek przed pełnią. – Zagwizdał, ale nie zabrzmiało to jak uznanie. – Od jak dawna jesteś wilkołakiem, co Ariel?
– Nie twój interes – odwarknął, starając się brzmieć na nieznoszącego sprzeciwu. Nie zamierzał się nikomu zwierzać, zwłaszcza obcemu.
– Do mnie zwracaj się jak chcesz, ale przy Aaronie radziłbym powstrzymać temperament. Mój brat jest strasznie trudny, jeśli chodzi o okazywanie zrozumienia – mruknął Victor, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że wskazana jest jakaś przyjacielska rada. – A tak swoją drogą, to żaden wstyd, że wciąż jesteś szczeniakiem.
Ariel zazgrzytał zębami.
– Nie… jestem… szczeniakiem – wydyszał, robiąc pomiędzy kolejnymi słowami przerwy zdecydowanie zbyt długie, by zabrzmiało to naturalnie. – Co więcej, wiele bym dał, żeby nie być tym kim jestem, więc darujmy sobie to przesłuchanie!
Nie wiedział dlaczego, ale słowa Victora zaczynały wytrącać go z równowagi, powoli doprowadzając do szaleństwa. Początkowe zażenowanie i niepokój zniknęły, wyparte przed gniew, który towarzyszył mu od jakiegoś czasu, wyjątkowo nie mając niczego wspólnego ze zbliżającą się pełnią i większą wrażliwością emocjonalną. Mimo wszystko poczuł się tak, jakby faktycznie był początkującym szczeniakiem, krótko po pierwszej przemianie; wtedy nie był zdolny zapanować nad agresją, zachowując się chyba jeszcze bardziej beznadziejnie niż Riddley, kiedy komuś zdarzyło się nadepnąć mu na odcisk.
Być może zaczynał posuwać się za daleko, ale nie dbał o to. Łatwo było uznać Victora za kolejnego irytującego syna księżyca, jakże podobnego do tych, które Ariel spotykał na co dzień, kiedy już decydował się wrócić do… dzielnicy? Cóż, na pewno nie mógł nazwać tego miejsca mianem „domu”. W zasadzie miał wątpliwości co do tego, czy w jakimkolwiek przypadku miał być w stanie użyć tego terminu.
– Ach… Więc tutaj leży problem – odezwał się Victor, jakby nie słysząc wcześniejszego wybuchu Ariela. Pomasował podbródek, intensywnie nad czymś myśląc. – Próbujesz z tym walczyć, zgadza się? Zamiast współistnieć, toczysz wewnętrzną walkę, którą do pewnego momentu wygrywasz, a później… No, sam najlepiej wiesz, co dzieje się podczas pełni.
Ariel nie odpowiedział. Chciał przyśpieszyć, ale nie mógł tego zrobić, bo i tak nie znał drogi. Był zdany na swojego przewodnika, a ten najwyraźniej dopiero się rozkręcał.
Nawet nie patrząc w stronę Victora, czuł jego kpiarski uśmiech.
– Milczysz? Jak sobie chcesz – stwierdził obojętnie wilkołak. Wydawał się zadowolony z siebie. – Niech no ja się zastanowię… Ach, jesteś skryty. Masz wrażenie, że tam nie pasujesz. Udajesz część całości, ale to jedynie pozory i sposób na to, żeby mieć w życiu względny spokój. Przez cały czas udajesz, że mimo wszystko jesteś normalny, ale doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że to nieprawda. Chcesz być człowiekiem, więc odrzucasz część siebie, co jedynie wszystko utrudnia, bo to trochę tak, jakbyś nagle zdecydował pozbyć się nogi – wbrew zdrowemu rozsądkowi i naturze. Wydaje ci się, że jesteś dość silny, żeby walczyć ze sobą, ale…
– To nie jestem ja! – przerwał Ariel, nie mogąc się powstrzymać. Zacisnął dłonie w pięści, wytrącony z równowagi tym bardziej, że Victor wydawał się czytać z niego jak z otwartej księgi. – To coś we mnie na pewno nie jest częścią mnie – przerwał już spokojniej, starając się brzmieć na poważnego i pewnego siebie.
– Och, tutaj się mylisz. – Z twarzy wilkołaka po raz pierwszy zniknęła kpina. – Jesteśmy sobą. A jak długo tego nie zrozumiesz, tak długo będziesz zadręczał samego siebie, Arielu.
– Więc co mam zrobić? – prychnął. Próbował atakować, nagle obnażony i całkowicie zdany na to, co Victor o nim wiedział – a wiedział zdecydowanie zbyt wiele. – Jak jakiś kretyn wyczekiwać pełni i kiedy się da, dążyć do tego, by być… tym?
Kąciki ust Victora drgnęły.
– Ciekawe… Ale nie. – Spoważniał. – To walka z samym sobą. Po prostu zaakceptuj i zacznij wykorzystywać to, co bycie po części zwierzęciem ci daje.
Świetnie, zawsze marzył o tym, żeby zawrzeć z pasożytem w sobie rodzaj rozejmu. Zaraz usłyszy, że to najzupełniej naturalne i że bez trudu może doprowadzić do symbiozy pomiędzy sobą, a krwiożerczą bestią w swoim wnętrzu. Tak swoją drogą, jeśli dalej posuwałby się tym tokiem rozumowania, może nawet w pewnym momencie stwierdziłby, że bycie dzieckiem księżyca to fantastyczna perspektywa, a nie comiesięczna utrata kontroli na rzecz czegoś, czego zdecydowanie nie uznawał jako swoje drugie ja.
Zapadło milczenie i tym razem ani on, ani Victor nie zdecydowali się, żeby tę ciszę przerwać. Ariel wrócił do rozglądania się dookoła i machinalnego zapamiętywania najdrobniejszych szczegółów, gdyby z jakiegoś powodu przyszło mu do samodzielnego odtworzenia drogi, którą szli… Na przykład w panicznym odruchu, nakazującym ucieczkę. Znów naszło go nieprzyjemne wrażenie tego, że nie jest w tym miejscu mile widziany, chociaż zachowanie Victora, a nawet Isabelli można było odebrać za całkiem znośne. Vick na swój sposób nawet próbował mu radzić, co – nawet mimo irytującego wydźwięku – było bardziej wartościowe, niż wszystkie te rzeczy, które przez lata usłyszał od Yves’a. Miła odmiana, choć pewnie inaczej spoglądałby na wszelakie sugestie, gdyby usłyszał jej jak osiemnastolatek, przygotowując się do pierwszej przemiany.
Odrzucił od siebie zbędne myśli, usiłując skoncentrować się wyłącznie na drodze i na tym, żeby nie zgubić się w labiryncie korytarzy. Szybko okazało się, że nawet najlepiej wyćwiczona pamięć jest zawodna w tym miejscu. Kolejne korytarze wydawały się wyglądać dokładnie tak samo i po pewnym czasie Ariel nie potrafił już sobie przypomnieć, jak wiele razy i w którą stronę skręcali. Nie miał wątpliwości, że konstrukcja twierdzy nie jest przypadkowa i że podobnie jak brak drzwi ma jakiś konkretny cel.
– Wszystko opiera się na złudzeniu optycznym – odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu Victor. Ariel ledwo powstrzymał się od wzdrygnięcia, nagle ogarnięty myślą o tym, że wilkołak jakimś cudem mógłby przewidzieć sens jego myśli, nie po raz pierwszy zresztą. – Ukryte drzwi, kilka fałszywych korytarzy i dezorientujący układ… Wszystko to ma za zadanie oszukać zmysły i utrudnić swobodne poruszanie się. Bardzo łatwo zwieść kogoś, kto nie zna tego miejsca… albo za wszelką cenę usiłuje odciąć się od instynktu – powiedział, prawie niezauważalnie wahając się przy samym końcu.
Sugestia była jasna, ale Ariel nie dał niczego po sobie poznać. Ach, zdecydowanie nie tego się spodziewał. Jeśli chodziło o samo miejsce, w jakiś pokrętny sposób pasowało mu do tych istot, więc nie czuł się aż tak bardzo zaskoczony. Problem leżał w samych mieszkańcach, bo spodziewał się zastać grupę nieokrzesanych, mniej wyrafinowanych i niezwykle okrutnych wilkołaków, niewiele różniących się od tych, które widywał w magazynach, kiedy już zdecydował się w ich towarzystwie znaleźć (bardzo rzadko na własne życzenie). W zamian zastał…
No właśnie, kogo?
Czytającego z niego jak z otwartej księgi, irytująco sarkastycznego Victora, którego najwyraźniej bawiło wszystko, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie. Isabellę – bella Isabella – która okazała się kolejną z tych demonicznych wręcz istot i która sprawiała wrażenie równie delikatnej, co i przebiegłej. Tę ciemnowłosą istotę, dziewczynę sprzed twierdzy, która… A może ona była jedynie wytworem jego wyobraźni?
Co takiego powiedziała Isabella przed odejściem? Wspominała o Aaronie i Lilii… Czy ta ciemnowłosa piękność, to była Lilia? Nie sądził, że kiedykolwiek to przyzna, ale to niezwykle delikatne, piękne imię w istocie pasowało do córy księżyca, którą widział. Z drugiej strony, Isabella nie wspominała o dziewczynie zbyt uprzejmie i chociaż pierwsze spotkanie z tajemniczą nieznajomą również nie przebiegło pomyślnie, Ariel nie potrafił sobie wyobrazić, żeby dziewczyna była aż tak nieprzystępna. Kim w takim razie była Lilia i dlaczego jej imię wydawało mu się nie tylko znajome, ale z jakiegoś powodu go niepokoiło?
Lilia, Lilia…
Skoro już wiedział o przynajmniej dwóch kobietach, jakie były szanse na to, że wśród nich w istocie znajdowała się Katherine?
Victor nieoczekiwanie zaklął i przyśpieszył, nie pozostawiając Arielowi innego wyboru, jak pobiec za nim. Dopiero kiedy znaleźli się blisko kolejnego załamania korytarza, doszedł go jakiś dźwięk, a chwilę później rozległo się echo czyjegoś podniesionego, kobiecego głosu:
– Miasto Nocy? – pytała jakaś kobieta, bez wątpienia ani Isabella, ani tamta dziewczyna sprzed twierdzy. – Jesteś pewna, że powiedział Miasto Nocy? – nalegała dziwnie podekscytowana i jednocześnie… zagniewana?
– Nie, skąd. Mam problemy ze słuchem – zadrwiła druga i tym razem to była Isabella. – Oczywiście, że jestem pewna! Dlaczego za każdym razem traktujesz nas wszystkich tak, jakbyśmy byli bandą kompletnych kretynów?
Cokolwiek dziewczyna sobie myślała, najwyraźniej nie widziała powodu do tego, żeby odpowiadać. Kiedy Ariel i Victor weszli w kolejny korytarz, chłopak w końcu dostrzegł smukłą postać przy uchylonych, dwuskrzydłowych drzwiach w połowie korytarza, ale to była Isabella i najwyraźniej przebywała sama. Ktokolwiek wcześniej jej towarzyszył albo odszedł, albo – co bardziej prawdopodobne – wszedł do pomieszczenia przed którym stała.
Isabella wyglądała na rozdrażnioną, ale wszelakie uczucia zniknęły z jej twarzy, kiedy ich zauważyła. Udało jej się nawet uśmiechnąć, gdy już zdecydowała się na nich spojrzeć, ale w jej oczach wciąż dostrzegalne były gniewne błyski, zdradzające faktyczny stan emocjonalny.
– Załatwione – oznajmiła, zwracając się do Victora. Mimochodem mrugnęła porozumiewawczo w stronę Ariela, ale zdecydował się w żaden sposób nie odpowiadać na gest. – Aaron nie był zachwycony. Lilia w zasadzie też, ale… – Wzruszyła obojętnie ramionami.
– Lilia to Lilia – dopowiedział Victor i chociaż Ariel nie spoglądał na jego twarz, po tonie wyrazie twarzy Isabelli poznał, że wilkołak jest bliski wywrócenia oczami. – Richard i Carl?
Dziewczyna rozłożyła bezradnie ramiona, rzucając mu spojrzenie komunikujące coś w stylu: „Skąd mam, do diabła, wiedzieć?”. Victor westchnął teatralnie i zdecydował się nie zadawać kolejnych pytań, co jedynie rozczarowało Ariela, bo nadal nie potrafił jednoznacznie stwierdzić, czego powinien się spodziewać po liczebności i mieszkańcach twierdzy.
– Dobra, mniejsza z tym – mruknął Vick. – Dziękuję, bella Isabella – dodał i posłał dziewczynie niezwykle efektywny półuśmiech, który spowodował, że przez ułamek sekundy wyglądała tak, jakby miała na miejscu osunąć się na ziemię.
– Hm? – Zamrugała i pośpiesznie wzięła się w garść. – Uznajmy, że masz u mnie dług wdzięczności. Kiedyś chętnie go odbiorę – zapowiedziała, po czym odsłoniła w uśmiechu komplet równych, śnieżnobiałych zębów.
– Dług? Cóż to znowu za pomysł? – zdziwił się Victor. – A co z bezinteresowną pomocą kogoś, kogo się lubi?
– Bezinteresowność umarła już dawno i nawet ja to wiem. – Isabella zarzuciła ciemnymi włosami, kiedy zamaszyście odwróciła się w stronę drzwi, szykując się do wejścia do środka. – Poza tym, sam zauważyłeś, że wypadałoby lubić tego, komu wyświadcza się przysługę, prawda?
– Więc nie przepadasz za mną?
Roześmiała się w sposób, który uniemożliwiał określenie jakichkolwiek emocji. To był rodzaj niezwykle pociągającego, dźwięcznego śmiechu, który w równym stopniu mógł okazać się wymuszony, co i absolutnie szczery.
Kiedy zdecydowała się spojrzeć na Victora, wzrok miała niezwykle poważny.
– Nie.
Ale kąciki ust jej drgnęły.
Dobrze, to zdecydowanie nie był typowy widok, który Ariel miał okazję obserwować, kiedy przebywał ze swoimi pobratymcami. Może różnica brała się stąd, że nie mieli żadnej obciążonej klątwą kobiety, ale to i tak wydawało się… Cóż, wręcz niemożliwie normalne. Chociaż nie chciał wyciągać żadnych wniosków, bo i te nie powinny go interesować, mógł się założyć, że ta dwójka ze sobą flirtuje – i że to był rodzaj długotrwałego, niezobowiązującego romansu, jeśli nie czegoś więcej. Na pewno znacznie różniło się to od tego, czego doświadczali z Alessią i do czego sam Ariel został przyzwyczajony, ale to była sprawa drugorzędna.
Isabella zniknęła im z oczu, co zachęciło Victora do wymruczenia całej wiązanki niewymownych uwag na temat kobiet i tego, że ich nie da się zrozumieć. Sprawiał wrażenie całkowicie wyluzowanego, ale oczywistym było, że to jedynie pozory i że zachowanie Isabelli równie go irytowało, co i zachwycało. Może w ich przypadku pojęcie „miłość” byłoby zdecydowanie zbyt odważne, wręcz na wyrost, ale „pożądanie” jak najbardziej miało szanse odnaleźć się w odpowiedniej roli.
– Isabella… Cóż, to ciekawa istota – zauważył, dochodząc do wniosku, że najwyższa pora sprowadzić swojego towarzysza na ziemię. – Bardzo ciekawa.
– Spodobała ci się? – Chociaż wyraz twarzy Victora zdradzał rozbawienie, ostrzegawczy błysk w jego ciemnych oczach stanowił dość jednoznaczną wskazówkę, jeśli chodziło o wybór odpowiedzi.
– Nie – odpowiedział Ariel zbyt stanowczo i zdecydowanie zbyt szybko, żeby zabrzmiało to naturalnie. Brwi Victora powędrowały ku górze, kiedy mężczyzna przyjrzał mu się z zainteresowaniem. – To znaczy… Nie mam niczego do Isabelli, ale nie patrzę na nią w taki sposób – wyjaśnił, tym razem spokojniejszym i bardziej opanowanym głosem.
Victor wciąż mu się przypatrywał, skupiony i niezwykle poważny. Ariel nie wiedział do jakich wilkołak musiał dojść wniosków, ale ulżyło mu, kiedy zdecydował się na powolne kiwnięcie głową.
– Rozumiem. – Zamyślił się na moment. Nie powiedział tego na głos, ale Ariel znów odniósł wrażenie, że mężczyzna wie więcej niż powinien. – Cóż, wszystko jedno. Mało jest takich kobiet, jak nasza Isabella.
Nie odpowiedział, nie chcąc ryzykować kolejnej niezręczne sytuacji. W zamian wykorzystał chwile, instynktownie zadając inne pytanie:
– A propos kobiet… Chyba jest ich tutaj dużo, prawda? – zagaił od niechcenia, ale Victor i tak spojrzał na niego nieufnie. – No wiesz, oprócz Isabelli i… Lilii? – dodał niepewnie, wahając się przy końcu.
– Są trzy. – Victor uśmiechnął się leniwie, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że w pytaniach Ariela nie ma niczego nadzwyczajnego. – Oczywiście pod warunkiem, że Lilię można zaliczyć do delikatnych przedstawicielek płci pięknej.
Lilia. Znowu to imię, znowu niejasne wrażenie, że już je kiedyś słyszał.
Nie patrząc na Victora pokiwał głową, próbując jakoś uporządkować mętlik i przełknąć rozczarowanie związane z tym, że po raz kolejny nie udało mu się ustalić niczego na temat istnienia Katherine. Intensywnie myślał, próbując wszystko sobie poukładać i przywołać w pamięci wspomnienia, które nasuwały mu się na samą wzmiankę o Lilii.
„Hm, słyszałaś kiedyś historię o Śmiertelnym Kwartecie?” – przypomniał sobie własne słowa, skierowane do Alessi. To było wtedy, kiedy po raz pierwszy pokazał jej kamienny stół w lesie, krótko po tym, jak ostatecznie zdecydował się do niej zbliżyć. – „Moim zdaniem jest całkiem dobra, zwłaszcza, że jakby nie patrzeć, w większości dotyczy wampirów…” – dodał później, skutecznie wytrącając swoją towarzyszkę z równowagi.
„Ach… Czyli historie wampirów nie są dla dzieci nocy dość dobre?” – obruszyła się wtedy. Do tej pory pamiętał ten wojowniczy ton i gniewne błyski w czarnych oczach dziewczyny.
„Nie wszystkie.” – Nie mógł powstrzymać się od uśmiechu i od obserwowania wyrazu jej twarzy, kiedy to mówił. – „Ta jest dobra, bo występuje w niej wilkołak albo raczej wilkołaczyca”.
Ta historia. Dobra bogini, ta stara legenda!
„Tutaj właśnie zaczyna się robić ciekawie, bo pojawia się wilkołaczyca Lilia, która…”
Przejął go dziwny chłód, pomieszany z niedowierzaniem i poczuciem zażenowania. To musiał być zbieg okoliczności, nic więcej. Oto stał tutaj, w obcym miejscu, być może prosząc się o kłopoty, a jednak zamiast koncentrować się na tym, co zamierzał powiedzieć Aaronowi, myślał o bzdurach. Zwykły przypadek, nic więcej, poza tym to nie Lilia powinna w tym momencie zaprzątać jego myśli. Powinien…
Ale, do diabła, już dawno przestał wierzyć przypadki. Z drugiej strony, skoro to była tylko legenda, takie zbieg okoliczności mógł być co najwyżej dość marnym omenem, ale to i tak nie poprawiało mu nastroju. Wręcz przeciwnie – mimo wszystko poczuł się jeszcze bardziej nieswojo niż do tej pory, chociaż nie sądził, że to może być w ogóle możliwe.
– Zanim tam wejdziemy, mam dla ciebie małą radę – oznajmił Victor, rzucając wymowne spojrzenie w stronę uchylonych drzwi. – Cokolwiek się nie wydarzy, nie gap się na Aarona. Rozumiemy się?
– Mam nie… Że co? – zaczął, nie kryjąc dezorientacji, ale Vick już zniknął w środku.
Pełen złych przeczuć, Ariel ruszył za nim.

2 komentarze:

  1. nareszcie skończyłam czytać wszystkie rozdziały ^^ obiecałam, że przeczytam to i przeczytałam po niecałych... dwóch miesiącach :) poza tym, sama sobie to obiecałam. przyznaję, było to niezwykłe wyzwanie, ale do wykonania :) na wstępie mówią, że postaram się czytać na bieżąco i jednocześnie równie często komentować, ale nie wiem, czy mi się uda. to tak ogólnie...
    historia baaardzo mi się spodobała i niekiedy czytałam dużą ilość rozdziałów, o czym ci już niedawno wspominałam... cała fabuła podoba mi się bardzo i cieszę się, że udało mi się to przeczytać :) naprawdę się wkręciłam i nie sądziłam, że w tak szybko dam radę wszystko nadrobić i w końcu móc zostawić swój pierwszy komentarz... może i zawaliłam przez to kilka rzeczy w szkole, ale nie ukrywam, że było naprawdę warto ^^ przyznaję, piszesz świetnie... przy niektórych momentach dosłownie płakałam ze śmiechu (potyczki słowne Gabriela i Isabeau czy Aldero i Cammy`ego). Natomiast niektóre rozdziały nie raz doprowadzały mnie do łez... No nie wiem, np te, kiedy Layla była załamana po poronieniu... Do niedawna moją ulubioną parą byli Gabriel i Nessie, ale teraz są to Layla i Rufus, choć to nie znaczy, że Gabriel i Renesmee są gorsi... A indywidualnie to najbardziej uwielbiam Isabeau <3 jejku, Beau jest najlepsza !
    dobrze, to tyle co do poprzednich rozdziałów, ksiąg itp... chciałam ci napisać jakiś świetny komentarz, no ale jakiś nie umiem pisać ich jakoś wymyślnie długich, choć to prawdopodobnie będzie najdłuższy, jaki kiedykolwiek napisałam...
    no dobrze, to teraz coś do rozdziału...
    muszę przyznać, że nie polubiłam tego całego Victora... nie podoba mi się to jego takie chamstwo, ale faceci już tacy są... jak są od kogoś starsi, to uważają, że są lepsi... a Isabella jest bardzo bezpośrednia, szczególnie względem Victora. zgadzam się z Arielem, oni najwyraźniej ze sobą flirtują... no i kim jest ta całą Lilla? bardzo mnie zastanawia, kim jest ta kobieta, która tak niejednoznacznie zareagowała na wieść, że Ariel jest z Miasta Nocy... Czyżby to była Katherine?
    no nic, czekam już na nn :) pozdrawiam i do następnej ;*
    lilka24

    OdpowiedzUsuń
  2. Znowu nawalam z komentarzami, ale ja chyba jestem po prostu leniwa -.- Dobra, mniejsza z tym. Już komentuję :D
    Strasznie spodobał mi się Victor oraz bella Isabella. Czuję pomiędzy tym dwojgiem chemię i mimo, że pojawią się pewnie tylko na kilka rozdziałów to trzymam za nich kciuki! Chociaż przy takich charakterach to kto wie ._.
    Czemu nie wolno się gapić na Aarona? Ma a) blizny na twarzy b) ma poharataną twarz c) jest brzydki. d) żadna z odpowiedzi nie jest prawidłowa. I tak stawiam na pierwszą opcję. Chyba, że jest on jakimś niezwykle ważnym gościem i mogą na niego patrzeć wybrani xD
    Okej, trzy dziewczyny "obdarzone" klątwą zmieniania się w wilkołaka, jedna z nich nosząca imię Lilia, a ta trzecia to z pewnością Katherine ;)
    Uwielbiam Victora <3 jest taki... Emmettowy :D strasznie mi go przypomina i już się nie mogę doczekać kilku kolejnych scen z jego udziałem ;)
    Czasu na pisanie, kochana :*

    Gabi.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa