
Ariel
Ciemność
była wszędzie, ale nie miała żadnego związku z omdleniem albo nagłą utratą
zmysłów. Ariel wyczuł, że klęczy na czymś twardym, być może kamiennej podłodze,
co miałoby sens, zważywszy na fakt, iż najwyraźniej w końcu udało mu się
wedrzeć do twierdzy. Raz po raz wciągał do płuc nieprzyjemne, wilgotne
powietrze, stanowiące dość nietypową mieszankę leśnego zapachu oraz typowo
piwnicznego odoru, który momentalnie skojarzył mu się z lochami albo równie
nieprzystępnym miejscem.
Wzdrygnął się, po czym lekko poderwał głowę ku górze,
bezskutecznie usiłując rozejrzeć się dookoła. Potrzebował dłuższej chwili, by
przyzwyczaić tęczówki do braku oświetlenia, a jednak wcale nie czuł się
tak, jakby rozjaśniło mu się w głowie. Zmysły miał niewiele bardziej
wyostrzone od człowieka i chociaż pełnia oraz znaczna ingerencja wilczego
instynktu w jego jaźń ułatwiała orientację w terenie, nie potrafił
poradzić sobie z całkowitym brakiem światła. Poza tym, nawet w tej
sytuacji usiłował za wszelką cenę odepchnąć od siebie wilka, co może było
idiotycznym uporem i dążeniem do celu, ale bronił się przed wilkołactwem
niemal machinalnie, posłuszny nabytemu już lata temu odruchowi.
Był oszołomiony, ale nie na tyle, żeby nie zorientować się,
że nie jest sam. Coś poruszyło się w głębi pomieszczenia albo – sądząc po
pogłosie – w korytarzu, chociaż nie potrafił niczego jednoznacznie
stwierdzić. Zastygł w bezruchu, napinając mięśnie i próbując
zorientować się, gdyby coś spróbowało zaatakować go w mroku, ale to
okazało się równie bezsensowne, co próba wmówienia sobie, że wszystko jest
w porządku. Akurat, prychnął
w myślach, nie mogąc się powstrzymać. Masz czego chciałeś. A prawda jest taka, że nawet nie
zorientowałbyś się, że coś się do ciebie podkrada, póki nie zdecydowałoby się
rozerwać ci gardła.
Ha, to byłoby nawet całkiem prawdopodobne, bo wilkołaki jak
lubowały się w rozrywaniu tętnic swoich ofiar, a czasami własnych
szczeniąt. Myśląc o tym z tej perspektywy, chcąc nie chcąc musiał
przyznać, że Yves pod tym względem jest niemal idealnym ojcem… A potem
przypomniał sobie o bliznach znaczących wnętrze jego nadgarstków
i z ulgą przyjął do wiadomości, że jednak niekoniecznie.
Starając się nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów ani nie
robić hałasu, powoli podniósł się z klęczka. Wstając, uderzył plecami
o litą ścianę, co uprzytomniło mu, że jakkolwiek dostał się do środka, już
nie było sposobu na to, żeby wydostał się na zewnątrz – a przynajmniej nie
tą samą drogą, co początkowo. Coś przewróciło mu się w żołądku, kiedy wilk
w jego wnętrzu zaczął się niepokoić, podświadomie wyczuwając
niebezpieczeństwo. Brak zmysłów był uciążliwy, może nawet gorszy od tego, czego
wraz z Alessią doświadczyli w podziemiach Miasta Nocy. Może różnica
brała się stąd, że wtedy miał przynajmniej mgliste pojęcie na temat tego, co
działo się wokół i wyczuwał wyjście, ale to w tym momencie nie miało
znaczenia. Czuł się zagubiony i osaczony, co dodatkowo uwydatniał
szaleńczy puls i ledwo kontrolowany oddech, przez co nawet gdyby próbował,
nie miałby szans na ukrycie swojej obecności.
– No, no… – doszedł go z ciemności ten sam głos obcego
mu mężczyzny. – Niezwykła determinacja… Albo głupota, ale to i tak się
chwali – stwierdził nieznajomy, zwracając się chyba bardziej do siebie niż kogoś
konkretnego.
Ariel zesztywniał i spróbował wysilić wzrok, usilnie
starając się wypatrzeć cokolwiek w ciemności, ale to okazało się trudne.
Gdzieś w głębi korytarza zamajaczyła mu jakaś rosła, męska sylwetka, ale
nie miał pewności, czy to nie wytwór jego wyobraźni, irytujące echo zresztą
i tak uniemożliwiało jednoznaczne określenie odległości.
Nie zobaczył nikogo więcej, chociaż nie słyszał, żeby
dziewczyna, którą gonił, gdziekolwiek odeszła. Teoretycznie powinien poczuć się
pewniej, mając przed sobą tylko jednego potencjalnego przeciwnika,
a jednak wcale nie czuł się lepiej z tym, że brunetka zniknęła. Nie
chodziło już nawet o to, że przebywanie z kobietą wydawało się
bezpieczniejsze, ale… Sam nie był pewien. Po prostu miał wrażenie, że
dziewczyna była bardziej pozytywnie nastawiona względem niego niż którykolwiek
z innych wilkołaków mógłby.
Z wahaniem przesunął się, cały czas trzymając się blisko
ściany. Czuł się pewniej, mając za plecami stabilny kamień, chociaż miało to
i swoje słabe strony, gdyby na przykład przyszło mu walczyć. Trwał
w gotowości, w myślach gorączkowo opracowując taktykę i starając
się zbytnio nie koncentrować nad tym, jak bardzo osaczony się czuł. Nie miał
pola manewru, poza tym niczego nie widział, a to w niczym nie
pomagało.
– Chłopcze, daruj sobie – usłyszał i tym razem nie
miał wątpliwości co do tego, że mężczyzna z głębi korytarza na niego
patrzy. W mroku dostrzegł parę ciemnych, wydających się jarzyć wewnętrznym
światłem tęczówek. – Czyżbyś miał złe zamiary, skoro teraz zachowujesz się jak
przestępca przyłapany na gorącym uczynku? – Chociaż nie widział twarzy
wilkołaka, mógł się założyć, że na ustach mężczyzny majaczy ironiczny
uśmieszek.
– Kim jesteś? – zapytał bez ogródek, machinalnie
przechodząc do ataku. Spiął się jeszcze bardziej, ani trochę nie ufając
postaci, która znajdowała się co najwyżej trzy metry od niego…
Albo, równie dobrze, mogła być tuż obok.
– To chyba ja powinienem zadać to pytanie.
Krew zawrzała mu w żyłach, kiedy prócz obawy ogarnęła
go irytacja, ale stanowczo zapanował nad gniewem. W ten sposób niczego nie
miał osiągnąć, podobnie zresztą jak i prowokując bójkę.
Gdzieś w głębi korytarza rozległy się szybkie, wyraźne
kroki. Ariela doszło przeciągłe westchnienie nieznajomego, poczuł zresztą, że
spojrzenie lśniących tęczówek zniknęło i już nie przeszywa go na wylot.
Ktokolwiek nadchodził, nie dbał o zachowanie swojej obecności
w tajemnicy, poza tym szybkie i energiczne kroki zdradzały niezwykłą
pewność siebie. Ariel w zamyśleniu doszedł do wniosku, że lekkość
z jaką poruszała się postać oraz miarowe stukanie wysokich obcasów
jednoznacznie wskazują na to, że w ich kierunku zmierza kobieta.
Kolejna. Bo mógł założyć się o to, iż nie była to
ciemnowłosa nieznajoma sprzed twierdzy.
– Co tam, Vick? – odezwała się, niezwykle szorstkim, ale
przyjemnym dla ucha głosem. W korytarzu zamajaczył jasny blask, kiedy
kobieta wyłoniła się zza zakrętu, trzymając w dłoniach zapaloną świecę. –
Och… Szczeniak – stwierdziła, przystając na moment i spod uniesionych brwi
spoglądając na Ariela.
– Nie bądź niemiła – żachnął się mężczyzna i chociaż
z założenia miał być to chyba rozkaz, głos mu zmiękł, kiedy obejrzał się
na dziewczynę.
– Nie jestem niemiła – odparła, prychając i podchodząc
bliżej; Ariel mógł się założyć, że Vick zachłannie śledził ruch jej krągłych,
idealnych bioder.
Kobiety podeszła bliżej, dzięki czemu mógł lepiej się jej
przyjrzeć. Również była brunetką, ale poza kolorem włosów, w niczym nie
przypominała tej wcześniejszej dziewczyny. Ta z cór księżyca wyglądała
niczym niebezpieczny żywioł – a przynajmniej równie niszczycielska.
Ciemne, proste włosy upięła w wysoki kucyk na czubku głowy, loki zaś
podskakiwały przy każdym jej kroku, muskając odsłoniętą szyję. Nawet
w anemicznym blasku świecy mogła popisać się niezwykłą opalenizną, co
w połączeniu z jej intensywnie zielonymi oczami dawało niezwykły
efekt. Na sobie miała dopasowaną, przylegającą sukienkę – „mała czarna”,
a przynajmniej tak mu się wydawało. Tak czy inaczej, kreacja była równie
odważna i wyrazista jak sama dziewczyna, jakby wyraźnie egzotyczne rysy
nie stanowiły wystarczającej wskazówki.
Kim ona była? Hiszpanką? Po akcencie trudno mu było
stwierdzić, bo idealnie mówiła po francusku. Co prawda przywykł do
angielskiego, ale francuski był jedynym, który również opanował do perfekcji,
dzięki czemu przez całą podróż nawet nie zwracał uwagi na sposób, w jaki
inni się od niego zwracali.
– Ach, bella Isabella – mruknął z westchnieniem Vick, kiedy niby to
przypadkiem otarła się o jego ciało. – Oczywiście musiałaś przyjść.
– Chodzę gdzie chcę – odparła, wzruszając ramionami. – Mam
sobie pójść, Victorze?
Victor przygryzł dolną wargę.
– Nie.
– Cudownie – rozpromieniła się Isabella. Och, bo spodziewałaś się innej odpowiedzi?, pomyślał z przekąsem Ariel, nagle całym sobą pragnąc
zapaść się pod ziemię. Po prostu marzył o tym, żeby znaleźć się
w samym środku jakiegoś nieformalnego flirtu. – W takim razie… Co
tutaj mamy? Aaron zaczyna się niecierpliwić.
– Właśnie nad tym pracowałem. A tak swoją drogą,
w dupie mam Aarona – dodał, rzucając Isabelli wymowne spojrzenie.
– Powiedz mu to – zaproponowała tamta słodko. – Na pewno
się ucieszy.
Vick wzruszył ramionami, najwyraźniej nie zamierzając
odpowiadać. Szybkim ruchem przesunął Isabellę na bok, ku jej wyraźnemu
niezadowoleniu, bo najwyraźniej nie została przyzwyczajona do czyjejkolwiek
ignorancji. Kiedy wilkołak zrobił krok do przodu, Ariel w końcu zdołał mu
się przyjrzeć, do tej pory wciąż skoncentrowany na kobiecie i tej
zdecydowanie nieprzeznaczonej dla jego uszu rozmowie.
Widok Victora okazał się bardziej szokujący niż
przypuszczał, nawet mimo podejrzeń, że mężczyzna będzie równie dobrze zbudowany
i nieprzystępny, co inne wilkołaki, które znał. W istocie miał
szerokie, dobrze umięśnione ramiona i był przynajmniej dwa razy szerszy od
Ariela, ale to wcale nie czyniło z niego tak niepokojącej istoty jak,
chociażby, Riddley. Co więcej, w opinających biodra czarnych spodniach
i skórzanej kurtce, wilkołak zaskakująco dobrze – a na dodatek
z czystym sumieniem można było określić go mianem przystojnego. Miał
ciemne, gęste włosy, zapadające w pamięć rysy twarzy oraz niemal całkiem
czarne oczy, które już na samym początku przykuły uwagę Ariela. Wyglądał
groźnie, ale nie odpychająco, na jego ustach zaś majaczył złośliwy uśmieszek,
właściwie sprowadzający się do lekkiego uniesienia kącików ust.
Jakby tego było mało, jego wzrok powalał na kolana –
i to dosłownie, bo facet miał blisko dwa metry.
Ariel nie był pewien czy westchnął, czy w jakikolwiek
inny sposób okazał emocje, ale prawie natychmiast ciemne oczy Victora poczęły
na nim. Mężczyzna zamyślił się, wyraźnie oceniając stojącego przed nim chłopaka
wzrokiem, a może nawet zastanawiając się czy dać mu się wypowiedzieć, czy
może jednak nie tracić czasu i od razu go wyrzucić – w najlepszym
wypadku. Cokolwiek sobie myślał, nie miało znaczenia, bo Ariel i tak czuł
się zagrożony, co skłonił go do natychmiastowej reakcji.
– Nie mam złych zamiarów – odezwał się pośpiesznie,
nawiązując do komentarza Victora sprzed pojawienia się Isabelli. Gorączkowo
szukał słów, które zabrzmiałyby wiarygodnie, a przy tym nie sprawiałyby
wrażenia wymówki albo prób usprawiedliwienia się. Bezskutecznie, bo
w głowie miał pustkę. – Przyszedłem, żeby…
– Och, on umie mówić! – Isabella zaśmiała się melodyjnie. –
Na dodatek po francusku. To sporo ułatwi.
– Jestem stąd – odparł, nie zamierzając czekać aż brunetka
doda coś jeszcze.
– To znaczy? – drążyła, wyraźnie zaintrygowana.
Obserwował ją, kiedy przełożyła świecę z lewej dłoni
do prawej, żeby móc wesprzeć wolną rękę na biodrze. Jej oczy lśniły figlarnie,
ale instynkt podpowiadał mu, że to tylko pozory i że dziewczyna ocenia go
równie co on ją.
– Miasto Nocy – przyznał, mimo wątpliwości decydując się
być z nimi szczery.
– Och… – Przez twarz Isabelli przeszedł cień. – Ach, tak.
„Ach, tak” – i to wszystko. Nie dodała nawet słowa,
nie wspominając o zdradzeniu jakichkolwiek emocji, czy to pozytywnych, czy
negatywnych. Z jakiegoś powodu takie zachowanie i związana
z brakiem reakcji niepewności, stanowiły perspektywę gorszą od nawet
najbardziej gwałtownej reakcji.
Przełknął z trudem, równie zaniepokojony, co
i zażenowany. Raz jeszcze przyjrzał się twarzy Isabelli, po chwili jednak
przeniósł wzrok na zamyślonego Victora. Wilkołak wyglądał na zdecydowanie
bardziej wyluzowanego, poza tym język jego ciała wydawał się wyrażać równie
wiele ironii, co wcześniej uśmiech, ale Ariel nie był w stanie
któremukolwiek z nich zaufać. Z doświadczenia wiedział, że dzieciom
księżyca nie wolno ufać, zwłaszcza kiedy nie dało się określić ich intencji.
– Dimitr przesyła pozdrowienia – odezwał się ponownie,
mając dość panującej ciszy. Co prawda powoływanie się na wampira niekoniecznie
było dobrym pomysłem, ale nic lepszego nie przyszło mu do głowy. – Sporo
kosztowało mnie, żeby tutaj dotrzeć. Nie byłoby mnie tutaj, gdyby sprawa nie
była ważna. Jeśli nie powinienem był przychodzić, wybaczcie mi, ale naprawdę
zależy mi na spotkaniu z… z… – Zawahał się, nie chcąc popełnić kolejnego
głupstwa.
Kiedy mówił, starał się unikać kontaktu wzrokowego
z Victorem, tym samym uznając jego wyższość. Chociaż zarówno on, jak
i Isabella byli pod ludzką postacią, podstawowe zasady były proste,
zwłaszcza kiedy samemu należało się do dzieci księżyca. Wilkołaki łączyły się
w watahy i szanowały hierarchię, a skoro to on próbował porozumieć
się ze „stadem”, musiał udowodnić, że w istocie zasłużył na coś więcej niż
tylko karę za naruszenie terytorium.
– Z Aaronem? – podpowiedział usłużnie Victor
i zabrzmiało to niemal uprzejmie. – Jak sądzę, to mojego brata masz na
myśli.
– Hm… Tak – powiedział pośpiesznie. Chciał powiedzieć
„Katherine”, ale wątpił, żeby prowokowanie niewygodnych pytań było wskazane na
wstępie, skoro wciąż tkwili w ciemnym korytarzu, ściśnięci tak blisko
siebie. – Jeśli tylko byłaby taka możliwość, chciałbym porozmawiać
i ewentualnie poprosić o przysługę.
Victor po raz wtóry skinął głową. Wciąż czujnie wpatrzony
w Ariela, uniósł dłoń, żeby sięgnąć do twarzy. Zaczął energicznie uciskać
skrzydełka nosa, najwyraźniej usiłując się skoncentrować.
– Ty chciałbyś prosić o przysługę? – zapytał, ale nie
zabrzmiało to tak agresywnie, jakby mógł się spodziewać. Aczkolwiek było to
pytanie, co samo w sobie wzbudziło jego czujność. – Ty czy Dimitr?
– Ja – powiedział stanowczo, jednak przełamując się
i spoglądając wprost w ciemne tęczówki Victora. – Dimitr jedynie
pomógł mi się tutaj dostać – dodał, bo to w zasadzie było prawdą; kwestia
Michaela stanowiła oddzielny temat, którego nie zamierzał poruszać.
– Kłamiesz – zarzuciła mu ni stąd, ni z owąd Isabella.
– Kłamiesz albo nie mówisz całej prawdy. Przynajmniej w tej pierwszej
części, jeśli chodzi o spotkanie z Aaronem.
Zesztywniał, po czym przeniósł na nią wzrok, starając się
przybrać równie obojętny, nie zdradzający żadnych emocji wyraz twarzy. Kiedy na
nią spojrzał, miał nadzieję, że jego oczy są tak zimne i bezbarwne, jak
miał nadzieję.
Isabella spokojnie wytrzymała jego spojrzenie, ale wyczuł,
że zrobił na niej wrażenie. Kąciki jej ust drgnęły nieznacznie, zdradzając
kpinę albo zainteresowanie – ewentualnie jedno i drugie.
– Wyluzuj, bella Isabella i lepiej pójdź zawiadomić pozostałych, że
mamy gościa – żachnął się Victor, wywracając oczami. – No już! – dodał naglącym
tonem, bo dziewczyna rzuciła mu urażone spojrzenie.
– Lilię też? – Isabella zamrugała filuternie oczami
i z gracją przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na druga. – Nie
jest dzisiaj zbyt towarzyszka… Swoją droga, twój brat też. A przynajmniej
mam przeczucie, że nie będzie w nastroju, jeśli teraz zacznę zawracać mu
głowę i dobrze zinterpretowałam to, co słyszałam pod drzwiami jego pokoju.
Vick prychnął i machnął ręką, najwyraźniej nie widząc
żadnego powodu, żeby jakkolwiek komentować jej słowa. Wzruszyła ramionami
i odrzuciwszy ciemne włosy na plecy, odeszła równie szybkim
i energicznym krokiem, co wcześniej się pojawiła.
– Kobieta to jeden wielki problem – mruknął pod nosem, po
czym zerknął porozumiewawczo na Ariela. – Zwłaszcza taka jak Isabella. Wiesz
o czym mówię, prawda?
– Mhm, chyba tak – zgodził się, nie odrywając wzroku od
mroku korytarza, gdzie chwilę wcześniej za rogiem zniknęła dziewczyna.
Victor wydął usta i nie powiedział niczego więcej,
najwyraźniej dochodząc do wniosku, że Ariel nie spełnia jego oczekiwań, jeśli
chodziło o prowadzenie jakiejkolwiek intymniejszej rozmowy. Przyjął to
z ulgą, bo nie miał specjalnej ochoty na dyskutowanie na temat relacji
z płcią piękną, zwłaszcza teraz, kiedy tak bardzo starał się odrzucić od
siebie wszelakie myśli o Alessi. No tak, Isabella była ładna i bez
wątpienia wiedziała, co zrobić, żeby owinąć sobie faceta wokół palca, ale miał
wiele powodów, by móc odpowiedzieć na jej starania z obojętnością na którą
nie było stać Victora.
– No dobrze, wspominałeś jak ci na imię? – zagaił sam
zainteresowany, zmieniając temat.
– Ariel.
Wilkołak uniósł brwi.
– Jakże… cnotliwie – powiedział, uśmiechając się pobłażliwie.
– Nieważne. Chodź, skoro już nalegasz na spotkanie. Pewnie Isabella ma rację
i Aaron nie będzie zadowolony, ale nie bierz tego do siebie. Mój brat
z natury jest dość trudny we współżyciu. – Parsknął śmiechem, sugerując,
że to dość wyszukany eufemizm.
– Aaron jest twoim bratem? – Nie zabrzmiało to tak
niedbale, jak z założenia zamierzał, ale nie był w stanie niczego na
to poradzić.
– Nie patrz na mnie tak, jakby perspektywa posiadania
rodzeństwa była jakkolwiek dziwna – żachnął się Victor, rzucając mu wymowne
spojrzenie. Przesunął się w ciemności, bez trudu kierując się w głąb
korytarza i nawet nie sprawdzając, czy Ariel jest w stanie podążyć za
nim. Był, a przynajmniej próbował, ostrożnie stawiając kroki i przez
cały czas przytrzymując się ściany dłonią. – Aaron to cholera i tyle.
Starszy ode mnie, a to kiepsko, przynajmniej za zwyczaj… Hm, a ty?
Ariel poruszył się niespokojnie.
– Jestem jedynakiem – mruknął takim tonem, że Victor nie
miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że ten temat jest już skończony.
– Hm, zwykle mamy do czynienia z całymi miotami –
zauważył, obojętnie wzruszając ramionami. – Jedynak. A to ci ciekawostka…
Przynajmniej zamilkł, w zamian przyśpieszając
i zmuszając Ariela do tego, by musiał niemal biec, żeby dotrzymać mu
kroku. Oczy zdążyły już przywyknąć do ciemności, więc łatwiej było wypatrzeć mu
szerokie, mocne plecy Victora, niemniej poruszanie z tak przytępionymi
zmysłami wciąż pozostawało dość sporym wyzwaniem, które w każdej chwili
mogło przerodzić się w coś bardziej skomplikowanego, gdyby korytarz się
rozszerzył albo Vick z jakiegokolwiek powodu zniknął mu z oczu.
Co ciekawe, sam Victor wydawał się pewny, jakby konieczność
zobaczenia czegokolwiek w pełnym świetle nie była dla niego jakkolwiek
atrakcyjna. Ariel nie był pewien, czy to znaczyło, że miał aż tak wyostrzone
zmysły, ale nie zamierzał się go o to pytać. Nie miał pojęcia, co takiego
czuł względem wilkołaka, ale po części była to dość dziwna mieszanka lęku,
konsternacji i… Cóż, nie potrafił tego opisać, ale mimo pozornej uprzejmości,
Victor miał w sobie coś, co uniemożliwiało jednoznaczną ocenę jego
intencji, a tym bardziej zaufanie mu. To samo było z Isabellą albo to
z nim było coś nie tak. Cóż, po tych wszystkich latach w Mieście
Nocy, znosząc obecność Yves’a i typów takich jak Riddley, przewrażliwienie
było czymś w pełni uzasadnionym.
Ach, bo z nimi niby jest wszystko w porządku?, pomyślał z przekąsem, pogrążony we własnych myślach.
Chociaż mimo początkowych obaw Victor i Isabella okazali się wyjątkowo
normalni, nie miał złudzeń co do tego, że tacy nie są. Do diabła, to były
wilkołaki. Wiedział jak się zachowywały, zwłaszcza w stadach,
a obecność płci pięknej niczego nie zmieniała. Co więcej, nie mógł
zapominać, że był tutaj intruzem i że przez cały czas go oceniali, próbując
ocenić jego intencje.
Dyskretnie rozejrzał się dookoła, ale oczywiście nie
zobaczył niczego. To miejsce napawało go niepokojem, zwłaszcza otaczająca go ze
wszystkich stron ciemność. Czuł się osaczony, poza tym przez cały czas nie
opuszczało go nieprzyjemne poczucie tego, że nawet mimo wątpliwego sukcesu,
jakim było dotarcie do tego miejsca, nie miał co liczyć na to, że teraz będzie
już tylko łatwiej.
Po pierwsze, już dawno przestał wierzyć w to, że życie
jest łatwe – gdyby tak było, Yves już dawno skręciłby sobie kark, przypadkiem
albo nie.
A po drugie, musiałby upaść na głowę, żeby uwierzyć
w to, że nawet najbardziej normalne wilkołaki zaakceptują fakt tego, że związał się
z pół-wampirzycą. Musiał coś wymyślić, żeby pomóc Alessi
i jednocześnie zapewnić jej bezpieczeństwo, a to nie było łatwe.
Cóż. Nie mogłoby być.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz