9 czerwca 2014

Sto trzydzieści pięć

Ariel
Ciemność była wszędzie, ale nie miała żadnego związku z omdleniem albo nagłą utratą zmysłów. Ariel wyczuł, że klęczy na czymś twardym, być może kamiennej podłodze, co miałoby sens, zważywszy na fakt, iż najwyraźniej w końcu udało mu się wedrzeć do twierdzy. Raz po raz wciągał do płuc nieprzyjemne, wilgotne powietrze, stanowiące dość nietypową mieszankę leśnego zapachu oraz typowo piwnicznego odoru, który momentalnie skojarzył mu się z lochami albo równie nieprzystępnym miejscem.
Wzdrygnął się, po czym lekko poderwał głowę ku górze, bezskutecznie usiłując rozejrzeć się dookoła. Potrzebował dłuższej chwili, by przyzwyczaić tęczówki do braku oświetlenia, a jednak wcale nie czuł się tak, jakby rozjaśniło mu się w głowie. Zmysły miał niewiele bardziej wyostrzone od człowieka i chociaż pełnia oraz znaczna ingerencja wilczego instynktu w jego jaźń ułatwiała orientację w terenie, nie potrafił poradzić sobie z całkowitym brakiem światła. Poza tym, nawet w tej sytuacji usiłował za wszelką cenę odepchnąć od siebie wilka, co może było idiotycznym uporem i dążeniem do celu, ale bronił się przed wilkołactwem niemal machinalnie, posłuszny nabytemu już lata temu odruchowi.
Był oszołomiony, ale nie na tyle, żeby nie zorientować się, że nie jest sam. Coś poruszyło się w głębi pomieszczenia albo – sądząc po pogłosie – w korytarzu, chociaż nie potrafił niczego jednoznacznie stwierdzić. Zastygł w bezruchu, napinając mięśnie i próbując zorientować się, gdyby coś spróbowało zaatakować go w mroku, ale to okazało się równie bezsensowne, co próba wmówienia sobie, że wszystko jest w porządku. Akurat, prychnął w myślach, nie mogąc się powstrzymać. Masz czego chciałeś. A prawda jest taka, że nawet nie zorientowałbyś się, że coś się do ciebie podkrada, póki nie zdecydowałoby się rozerwać ci gardła.
Ha, to byłoby nawet całkiem prawdopodobne, bo wilkołaki jak lubowały się w rozrywaniu tętnic swoich ofiar, a czasami własnych szczeniąt. Myśląc o tym z tej perspektywy, chcąc nie chcąc musiał przyznać, że Yves pod tym względem jest niemal idealnym ojcem… A potem przypomniał sobie o bliznach znaczących wnętrze jego nadgarstków i z ulgą przyjął do wiadomości, że jednak niekoniecznie.
Starając się nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów ani nie robić hałasu, powoli podniósł się z klęczka. Wstając, uderzył plecami o litą ścianę, co uprzytomniło mu, że jakkolwiek dostał się do środka, już nie było sposobu na to, żeby wydostał się na zewnątrz – a przynajmniej nie tą samą drogą, co początkowo. Coś przewróciło mu się w żołądku, kiedy wilk w jego wnętrzu zaczął się niepokoić, podświadomie wyczuwając niebezpieczeństwo. Brak zmysłów był uciążliwy, może nawet gorszy od tego, czego wraz z Alessią doświadczyli w podziemiach Miasta Nocy. Może różnica brała się stąd, że wtedy miał przynajmniej mgliste pojęcie na temat tego, co działo się wokół i wyczuwał wyjście, ale to w tym momencie nie miało znaczenia. Czuł się zagubiony i osaczony, co dodatkowo uwydatniał szaleńczy puls i ledwo kontrolowany oddech, przez co nawet gdyby próbował, nie miałby szans na ukrycie swojej obecności.
– No, no… – doszedł go z ciemności ten sam głos obcego mu mężczyzny. – Niezwykła determinacja… Albo głupota, ale to i tak się chwali – stwierdził nieznajomy, zwracając się chyba bardziej do siebie niż kogoś konkretnego.
Ariel zesztywniał i spróbował wysilić wzrok, usilnie starając się wypatrzeć cokolwiek w ciemności, ale to okazało się trudne. Gdzieś w głębi korytarza zamajaczyła mu jakaś rosła, męska sylwetka, ale nie miał pewności, czy to nie wytwór jego wyobraźni, irytujące echo zresztą i tak uniemożliwiało jednoznaczne określenie odległości.
Nie zobaczył nikogo więcej, chociaż nie słyszał, żeby dziewczyna, którą gonił, gdziekolwiek odeszła. Teoretycznie powinien poczuć się pewniej, mając przed sobą tylko jednego potencjalnego przeciwnika, a jednak wcale nie czuł się lepiej z tym, że brunetka zniknęła. Nie chodziło już nawet o to, że przebywanie z kobietą wydawało się bezpieczniejsze, ale… Sam nie był pewien. Po prostu miał wrażenie, że dziewczyna była bardziej pozytywnie nastawiona względem niego niż którykolwiek z innych wilkołaków mógłby.
Z wahaniem przesunął się, cały czas trzymając się blisko ściany. Czuł się pewniej, mając za plecami stabilny kamień, chociaż miało to i swoje słabe strony, gdyby na przykład przyszło mu walczyć. Trwał w gotowości, w myślach gorączkowo opracowując taktykę i starając się zbytnio nie koncentrować nad tym, jak bardzo osaczony się czuł. Nie miał pola manewru, poza tym niczego nie widział, a to w niczym nie pomagało.
– Chłopcze, daruj sobie – usłyszał i tym razem nie miał wątpliwości co do tego, że mężczyzna z głębi korytarza na niego patrzy. W mroku dostrzegł parę ciemnych, wydających się jarzyć wewnętrznym światłem tęczówek. – Czyżbyś miał złe zamiary, skoro teraz zachowujesz się jak przestępca przyłapany na gorącym uczynku? – Chociaż nie widział twarzy wilkołaka, mógł się założyć, że na ustach mężczyzny majaczy ironiczny uśmieszek.
– Kim jesteś? – zapytał bez ogródek, machinalnie przechodząc do ataku. Spiął się jeszcze bardziej, ani trochę nie ufając postaci, która znajdowała się co najwyżej trzy metry od niego…
Albo, równie dobrze, mogła być tuż obok.
– To chyba ja powinienem zadać to pytanie.
Krew zawrzała mu w żyłach, kiedy prócz obawy ogarnęła go irytacja, ale stanowczo zapanował nad gniewem. W ten sposób niczego nie miał osiągnąć, podobnie zresztą jak i prowokując bójkę.
Gdzieś w głębi korytarza rozległy się szybkie, wyraźne kroki. Ariela doszło przeciągłe westchnienie nieznajomego, poczuł zresztą, że spojrzenie lśniących tęczówek zniknęło i już nie przeszywa go na wylot. Ktokolwiek nadchodził, nie dbał o zachowanie swojej obecności w tajemnicy, poza tym szybkie i energiczne kroki zdradzały niezwykłą pewność siebie. Ariel w zamyśleniu doszedł do wniosku, że lekkość z jaką poruszała się postać oraz miarowe stukanie wysokich obcasów jednoznacznie wskazują na to, że w ich kierunku zmierza kobieta.
Kolejna. Bo mógł założyć się o to, iż nie była to ciemnowłosa nieznajoma sprzed twierdzy.
– Co tam, Vick? – odezwała się, niezwykle szorstkim, ale przyjemnym dla ucha głosem. W korytarzu zamajaczył jasny blask, kiedy kobieta wyłoniła się zza zakrętu, trzymając w dłoniach zapaloną świecę. – Och… Szczeniak – stwierdziła, przystając na moment i spod uniesionych brwi spoglądając na Ariela.
– Nie bądź niemiła – żachnął się mężczyzna i chociaż z założenia miał być to chyba rozkaz, głos mu zmiękł, kiedy obejrzał się na dziewczynę.
– Nie jestem niemiła – odparła, prychając i podchodząc bliżej; Ariel mógł się założyć, że Vick zachłannie śledził ruch jej krągłych, idealnych bioder.
Kobiety podeszła bliżej, dzięki czemu mógł lepiej się jej przyjrzeć. Również była brunetką, ale poza kolorem włosów, w niczym nie przypominała tej wcześniejszej dziewczyny. Ta z cór księżyca wyglądała niczym niebezpieczny żywioł – a przynajmniej równie niszczycielska. Ciemne, proste włosy upięła w wysoki kucyk na czubku głowy, loki zaś podskakiwały przy każdym jej kroku, muskając odsłoniętą szyję. Nawet w anemicznym blasku świecy mogła popisać się niezwykłą opalenizną, co w połączeniu z jej intensywnie zielonymi oczami dawało niezwykły efekt. Na sobie miała dopasowaną, przylegającą sukienkę – „mała czarna”, a przynajmniej tak mu się wydawało. Tak czy inaczej, kreacja była równie odważna i wyrazista jak sama dziewczyna, jakby wyraźnie egzotyczne rysy nie stanowiły wystarczającej wskazówki.
Kim ona była? Hiszpanką? Po akcencie trudno mu było stwierdzić, bo idealnie mówiła po francusku. Co prawda przywykł do angielskiego, ale francuski był jedynym, który również opanował do perfekcji, dzięki czemu przez całą podróż nawet nie zwracał uwagi na sposób, w jaki inni się od niego zwracali.
– Ach, bella Isabella – mruknął z westchnieniem Vick, kiedy niby to przypadkiem otarła się o jego ciało. – Oczywiście musiałaś przyjść.
– Chodzę gdzie chcę – odparła, wzruszając ramionami. – Mam sobie pójść, Victorze?
Victor przygryzł dolną wargę.
– Nie.
– Cudownie – rozpromieniła się Isabella. Och, bo spodziewałaś się innej odpowiedzi?, pomyślał z przekąsem Ariel, nagle całym sobą pragnąc zapaść się pod ziemię. Po prostu marzył o tym, żeby znaleźć się w samym środku jakiegoś nieformalnego flirtu. – W takim razie… Co tutaj mamy? Aaron zaczyna się niecierpliwić.
– Właśnie nad tym pracowałem. A tak swoją drogą, w dupie mam Aarona – dodał, rzucając Isabelli wymowne spojrzenie.
– Powiedz mu to – zaproponowała tamta słodko. – Na pewno się ucieszy.
Vick wzruszył ramionami, najwyraźniej nie zamierzając odpowiadać. Szybkim ruchem przesunął Isabellę na bok, ku jej wyraźnemu niezadowoleniu, bo najwyraźniej nie została przyzwyczajona do czyjejkolwiek ignorancji. Kiedy wilkołak zrobił krok do przodu, Ariel w końcu zdołał mu się przyjrzeć, do tej pory wciąż skoncentrowany na kobiecie i tej zdecydowanie nieprzeznaczonej dla jego uszu rozmowie.
Widok Victora okazał się bardziej szokujący niż przypuszczał, nawet mimo podejrzeń, że mężczyzna będzie równie dobrze zbudowany i nieprzystępny, co inne wilkołaki, które znał. W istocie miał szerokie, dobrze umięśnione ramiona i był przynajmniej dwa razy szerszy od Ariela, ale to wcale nie czyniło z niego tak niepokojącej istoty jak, chociażby, Riddley. Co więcej, w opinających biodra czarnych spodniach i skórzanej kurtce, wilkołak zaskakująco dobrze – a na dodatek z czystym sumieniem można było określić go mianem przystojnego. Miał ciemne, gęste włosy, zapadające w pamięć rysy twarzy oraz niemal całkiem czarne oczy, które już na samym początku przykuły uwagę Ariela. Wyglądał groźnie, ale nie odpychająco, na jego ustach zaś majaczył złośliwy uśmieszek, właściwie sprowadzający się do lekkiego uniesienia kącików ust.
Jakby tego było mało, jego wzrok powalał na kolana – i to dosłownie, bo facet miał blisko dwa metry.
Ariel nie był pewien czy westchnął, czy w jakikolwiek inny sposób okazał emocje, ale prawie natychmiast ciemne oczy Victora poczęły na nim. Mężczyzna zamyślił się, wyraźnie oceniając stojącego przed nim chłopaka wzrokiem, a może nawet zastanawiając się czy dać mu się wypowiedzieć, czy może jednak nie tracić czasu i od razu go wyrzucić – w najlepszym wypadku. Cokolwiek sobie myślał, nie miało znaczenia, bo Ariel i tak czuł się zagrożony, co skłonił go do natychmiastowej reakcji.
– Nie mam złych zamiarów – odezwał się pośpiesznie, nawiązując do komentarza Victora sprzed pojawienia się Isabelli. Gorączkowo szukał słów, które zabrzmiałyby wiarygodnie, a przy tym nie sprawiałyby wrażenia wymówki albo prób usprawiedliwienia się. Bezskutecznie, bo w głowie miał pustkę. – Przyszedłem, żeby…
– Och, on umie mówić! – Isabella zaśmiała się melodyjnie. – Na dodatek po francusku. To sporo ułatwi.
– Jestem stąd – odparł, nie zamierzając czekać aż brunetka doda coś jeszcze.
– To znaczy? – drążyła, wyraźnie zaintrygowana.
Obserwował ją, kiedy przełożyła świecę z lewej dłoni do prawej, żeby móc wesprzeć wolną rękę na biodrze. Jej oczy lśniły figlarnie, ale instynkt podpowiadał mu, że to tylko pozory i że dziewczyna ocenia go równie co on ją.
– Miasto Nocy – przyznał, mimo wątpliwości decydując się być z nimi szczery.
– Och… – Przez twarz Isabelli przeszedł cień. – Ach, tak.
„Ach, tak” – i to wszystko. Nie dodała nawet słowa, nie wspominając o zdradzeniu jakichkolwiek emocji, czy to pozytywnych, czy negatywnych. Z jakiegoś powodu takie zachowanie i związana z brakiem reakcji niepewności, stanowiły perspektywę gorszą od nawet najbardziej gwałtownej reakcji.
Przełknął z trudem, równie zaniepokojony, co i zażenowany. Raz jeszcze przyjrzał się twarzy Isabelli, po chwili jednak przeniósł wzrok na zamyślonego Victora. Wilkołak wyglądał na zdecydowanie bardziej wyluzowanego, poza tym język jego ciała wydawał się wyrażać równie wiele ironii, co wcześniej uśmiech, ale Ariel nie był w stanie któremukolwiek z nich zaufać. Z doświadczenia wiedział, że dzieciom księżyca nie wolno ufać, zwłaszcza kiedy nie dało się określić ich intencji.
– Dimitr przesyła pozdrowienia – odezwał się ponownie, mając dość panującej ciszy. Co prawda powoływanie się na wampira niekoniecznie było dobrym pomysłem, ale nic lepszego nie przyszło mu do głowy. – Sporo kosztowało mnie, żeby tutaj dotrzeć. Nie byłoby mnie tutaj, gdyby sprawa nie była ważna. Jeśli nie powinienem był przychodzić, wybaczcie mi, ale naprawdę zależy mi na spotkaniu z… z… – Zawahał się, nie chcąc popełnić kolejnego głupstwa.
Kiedy mówił, starał się unikać kontaktu wzrokowego z Victorem, tym samym uznając jego wyższość. Chociaż zarówno on, jak i Isabella byli pod ludzką postacią, podstawowe zasady były proste, zwłaszcza kiedy samemu należało się do dzieci księżyca. Wilkołaki łączyły się w watahy i szanowały hierarchię, a skoro to on próbował porozumieć się ze „stadem”, musiał udowodnić, że w istocie zasłużył na coś więcej niż tylko karę za naruszenie terytorium.
– Z Aaronem? – podpowiedział usłużnie Victor i zabrzmiało to niemal uprzejmie. – Jak sądzę, to mojego brata masz na myśli.
– Hm… Tak – powiedział pośpiesznie. Chciał powiedzieć „Katherine”, ale wątpił, żeby prowokowanie niewygodnych pytań było wskazane na wstępie, skoro wciąż tkwili w ciemnym korytarzu, ściśnięci tak blisko siebie. – Jeśli tylko byłaby taka możliwość, chciałbym porozmawiać i ewentualnie poprosić o przysługę.
Victor po raz wtóry skinął głową. Wciąż czujnie wpatrzony w Ariela, uniósł dłoń, żeby sięgnąć do twarzy. Zaczął energicznie uciskać skrzydełka nosa, najwyraźniej usiłując się skoncentrować.
– Ty chciałbyś prosić o przysługę? – zapytał, ale nie zabrzmiało to tak agresywnie, jakby mógł się spodziewać. Aczkolwiek było to pytanie, co samo w sobie wzbudziło jego czujność. – Ty czy Dimitr?
– Ja – powiedział stanowczo, jednak przełamując się i spoglądając wprost w ciemne tęczówki Victora. – Dimitr jedynie pomógł mi się tutaj dostać – dodał, bo to w zasadzie było prawdą; kwestia Michaela stanowiła oddzielny temat, którego nie zamierzał poruszać.
– Kłamiesz – zarzuciła mu ni stąd, ni z owąd Isabella. – Kłamiesz albo nie mówisz całej prawdy. Przynajmniej w tej pierwszej części, jeśli chodzi o spotkanie z Aaronem.
Zesztywniał, po czym przeniósł na nią wzrok, starając się przybrać równie obojętny, nie zdradzający żadnych emocji wyraz twarzy. Kiedy na nią spojrzał, miał nadzieję, że jego oczy są tak zimne i bezbarwne, jak miał nadzieję.
Isabella spokojnie wytrzymała jego spojrzenie, ale wyczuł, że zrobił na niej wrażenie. Kąciki jej ust drgnęły nieznacznie, zdradzając kpinę albo zainteresowanie – ewentualnie jedno i drugie.
– Wyluzuj, bella Isabella i lepiej pójdź zawiadomić pozostałych, że mamy gościa – żachnął się Victor, wywracając oczami. – No już! – dodał naglącym tonem, bo dziewczyna rzuciła mu urażone spojrzenie.
– Lilię też? – Isabella zamrugała filuternie oczami i z gracją przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na druga. – Nie jest dzisiaj zbyt towarzyszka… Swoją droga, twój brat też. A przynajmniej mam przeczucie, że nie będzie w nastroju, jeśli teraz zacznę zawracać mu głowę i dobrze zinterpretowałam to, co słyszałam pod drzwiami jego pokoju.
Vick prychnął i machnął ręką, najwyraźniej nie widząc żadnego powodu, żeby jakkolwiek komentować jej słowa. Wzruszyła ramionami i odrzuciwszy ciemne włosy na plecy, odeszła równie szybkim i energicznym krokiem, co wcześniej się pojawiła.
– Kobieta to jeden wielki problem – mruknął pod nosem, po czym zerknął porozumiewawczo na Ariela. – Zwłaszcza taka jak Isabella. Wiesz o czym mówię, prawda?
– Mhm, chyba tak – zgodził się, nie odrywając wzroku od mroku korytarza, gdzie chwilę wcześniej za rogiem zniknęła dziewczyna.
Victor wydął usta i nie powiedział niczego więcej, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że Ariel nie spełnia jego oczekiwań, jeśli chodziło o prowadzenie jakiejkolwiek intymniejszej rozmowy. Przyjął to z ulgą, bo nie miał specjalnej ochoty na dyskutowanie na temat relacji z płcią piękną, zwłaszcza teraz, kiedy tak bardzo starał się odrzucić od siebie wszelakie myśli o Alessi. No tak, Isabella była ładna i bez wątpienia wiedziała, co zrobić, żeby owinąć sobie faceta wokół palca, ale miał wiele powodów, by móc odpowiedzieć na jej starania z obojętnością na którą nie było stać Victora.
– No dobrze, wspominałeś jak ci na imię? – zagaił sam zainteresowany, zmieniając temat.
– Ariel.
Wilkołak uniósł brwi.
– Jakże… cnotliwie – powiedział, uśmiechając się pobłażliwie. – Nieważne. Chodź, skoro już nalegasz na spotkanie. Pewnie Isabella ma rację i Aaron nie będzie zadowolony, ale nie bierz tego do siebie. Mój brat z natury jest dość trudny we współżyciu. – Parsknął śmiechem, sugerując, że to dość wyszukany eufemizm.
– Aaron jest twoim bratem? – Nie zabrzmiało to tak niedbale, jak z założenia zamierzał, ale nie był w stanie niczego na to poradzić.
– Nie patrz na mnie tak, jakby perspektywa posiadania rodzeństwa była jakkolwiek dziwna – żachnął się Victor, rzucając mu wymowne spojrzenie. Przesunął się w ciemności, bez trudu kierując się w głąb korytarza i nawet nie sprawdzając, czy Ariel jest w stanie podążyć za nim. Był, a przynajmniej próbował, ostrożnie stawiając kroki i przez cały czas przytrzymując się ściany dłonią. – Aaron to cholera i tyle. Starszy ode mnie, a to kiepsko, przynajmniej za zwyczaj… Hm, a ty?
Ariel poruszył się niespokojnie.
– Jestem jedynakiem – mruknął takim tonem, że Victor nie miał najmniejszych wątpliwości co do tego, że ten temat jest już skończony.
– Hm, zwykle mamy do czynienia z całymi miotami – zauważył, obojętnie wzruszając ramionami. – Jedynak. A to ci ciekawostka…
Przynajmniej zamilkł, w zamian przyśpieszając i zmuszając Ariela do tego, by musiał niemal biec, żeby dotrzymać mu kroku. Oczy zdążyły już przywyknąć do ciemności, więc łatwiej było wypatrzeć mu szerokie, mocne plecy Victora, niemniej poruszanie z tak przytępionymi zmysłami wciąż pozostawało dość sporym wyzwaniem, które w każdej chwili mogło przerodzić się w coś bardziej skomplikowanego, gdyby korytarz się rozszerzył albo Vick z jakiegokolwiek powodu zniknął mu z oczu.
Co ciekawe, sam Victor wydawał się pewny, jakby konieczność zobaczenia czegokolwiek w pełnym świetle nie była dla niego jakkolwiek atrakcyjna. Ariel nie był pewien, czy to znaczyło, że miał aż tak wyostrzone zmysły, ale nie zamierzał się go o to pytać. Nie miał pojęcia, co takiego czuł względem wilkołaka, ale po części była to dość dziwna mieszanka lęku, konsternacji i… Cóż, nie potrafił tego opisać, ale mimo pozornej uprzejmości, Victor miał w sobie coś, co uniemożliwiało jednoznaczną ocenę jego intencji, a tym bardziej zaufanie mu. To samo było z Isabellą albo to z nim było coś nie tak. Cóż, po tych wszystkich latach w Mieście Nocy, znosząc obecność Yves’a i typów takich jak Riddley, przewrażliwienie było czymś w pełni uzasadnionym.
Ach, bo z nimi niby jest wszystko w porządku?, pomyślał z przekąsem, pogrążony we własnych myślach. Chociaż mimo początkowych obaw Victor i Isabella okazali się wyjątkowo normalni, nie miał złudzeń co do tego, że tacy nie są. Do diabła, to były wilkołaki. Wiedział jak się zachowywały, zwłaszcza w stadach, a obecność płci pięknej niczego nie zmieniała. Co więcej, nie mógł zapominać, że był tutaj intruzem i że przez cały czas go oceniali, próbując ocenić jego intencje.
Dyskretnie rozejrzał się dookoła, ale oczywiście nie zobaczył niczego. To miejsce napawało go niepokojem, zwłaszcza otaczająca go ze wszystkich stron ciemność. Czuł się osaczony, poza tym przez cały czas nie opuszczało go nieprzyjemne poczucie tego, że nawet mimo wątpliwego sukcesu, jakim było dotarcie do tego miejsca, nie miał co liczyć na to, że teraz będzie już tylko łatwiej.
Po pierwsze, już dawno przestał wierzyć w to, że życie jest łatwe – gdyby tak było, Yves już dawno skręciłby sobie kark, przypadkiem albo nie.
A po drugie, musiałby upaść na głowę, żeby uwierzyć w to, że nawet najbardziej normalne wilkołaki zaakceptują fakt tego, że związał się z pół-wampirzycą. Musiał coś wymyślić, żeby pomóc Alessi i jednocześnie zapewnić jej bezpieczeństwo, a to nie było łatwe.
Cóż. Nie mogłoby być.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa