7 czerwca 2014

Sto trzydzieści cztery

Ariel
Drzewa rozstąpiły się, a twierdza nareszcie znalazła się w zasięgu jego wzroku. Ariel zesztywniał i w milczeniu gapił się przed siebie, równie przerażony, co i urzeczony. W tym momencie prawdopodobnie poczuł ulgę, ale wcale tak nie było, co nawet jakoś specjalnie go nie zdziwiło. Serce waliło mu jak oszalałe, grożąc połamaniem żeber i tym, że jakimś cudem wyrwie się na zewnątrz. Sam już nie był pewien, co czuje, ale na pewno była to dość nietypowa mieszanka strachu i swego rodzaju podekscytowania, a także przenikającego go poczucia zagrożenia.
Michael zniknął jakiś czas wcześniej, jak zwykle nie mówiąc ani słowem, ale tym razem Ariel nie miał mu tego za złe. Całe to miejsce przesycone było charakterystycznym zapachem lasu, tak czystym, że wręcz wydawało się to niemożliwe. Pragnął iść do Lille, ale wampir wskazał mu zupełnie inną drogę niż ta, która prowadziła w stronę miasta.
– Idioto – powiedział mu, nie kryjąc rozdrażnienia, kiedy Ariel machinalnie spróbował się z nim kłócić. – Ja wiem, że Volturi są na tyle walnięci, by próbować egzystować w samym środku ruchliwego miasteczka, ale naprawdę uważasz, że wilkołaki zdecydowałyby się na coś podobnego.
Zdenerwował go tą wypowiedzią, ale najbardziej irytujące było to, że oczywiście miał rację. Chłopak sam nie potrafił sobie wytłumaczyć, jakim cudem jakikolwiek wampir mógł znać jego rasę lepiej niż on sam, ale usprawiedliwiał się myśleniem o tym, że nigdy nie chciał utożsamiać się z dziećmi księżyca. Równie niewiele wiedział o Volturi, może pomijając to, że próbowali rządzić, a jedyną ich zasługą było to, iż wampiry bały się podejmować kroki, które mogłyby doprowadzić do ujawnienia rasy. Oczywiście włoska rodzina królewska nie miała zielonego pojęcia o istnieniu Miasta Nocy, co jedynie dowodziło tego, jak głupi w rzeczywistości byli, ale to raczej nie był temat, który Michael zamierzał z nim omawiać.
Liczyło się raczej to, że wilkołaki w istocie nigdy nie czuły potrzeby, żeby ingerować w życie ludzi. Nie miały pożytku z ich istnienia, bo w przeciwieństwie do wampirów nie żywiły się krwią. Oczywiście nie oznaczało to, że mieli do istot z pulsem jakikolwiek szacunek – wystarczyło spojrzeć na Yves’a, by przekonać się, że byłoby to szczytem marzeń – ale zwykle sami z siebie woleli trzymać się na uboczu. Problem leżał przede wszystkim w rozwiniętym instynkcie i tym, że również dzieci księżyca odczuwały łaknienie krwi i mordu, bardzo podobne do agresywnych zachowań i pragnień wampirów czy ich hybryd. Ariel tego nie czuł, przynajmniej nie tak intensywnie, co pewnie miało związek z tym, że wychował się w zamieszkanym przez ludzi mieście, ale podejrzewał, że wilkołaki z zewnątrz, na dodatek tak bardzo wiekowe, nie były tak cywilizowane. W zasadzie zakładał, że po nadchodzącym spotkaniu mógł nawet zatęsknić za Riddley’em, a to zdecydowanie nie napawało go entuzjazmem.
Teraz, patrząc na majaczącą tuż przed nim budowlę, zdał sobie sprawę z tego, iż najprawdopodobniej miał rację.
Coś przewróciło mu się w żołądku ze zdenerwowania, ale postarał się tę myśl zignorować. Chciał zrobić krok do przodu, ale czuł wewnętrzny opór, którego nie rozumiał, a który sprowadzał się do wewnętrznego pragnienia, by odwrócić się na pięcie i jak najszybciej uciec – i to gdzieś daleko, byleby uwolnić się spod wpływu tego miejsca. Nie potrafił stwierdzić, jak daleko od drogi i ludzkich siedzib się znajduje, ale nawet jeśli Lille w istocie były blisko, nagle nabrał przekonania, że trafił w jakieś zupełnie obce miejsce, może nawet do innego czasu. Ta część lasu była dzika, wręcz dziewicza i jakoś nie miał wątpliwości, że nawet mimo szybkiego rozwoju cywilizacji, żaden człowiek nie zapuścił się do tego miejsca. Arielowi trudno było stwierdzić, w jaki sposób należałoby opisać fenomen takiego stanu rzeczy, aczkolwiek zakładał, że wilkołaki znalazły równie dobry sposób, co i mieszkańcy Miasta Nocy… No, może trochę odrobinę mniej związany z nadzwyczajnymi zdolnościami wampirów i, powiedzmy, zdecydowanie bardziej okrutny.
Wzdrygnął się na samą myśl, po czym spróbował zapanować nad mętlikiem w głowie. W końcu zdołał ruszyć się z miejsca i ostrożnie począł zsuwać się z niewielkiego wzniesienia, metodycznie kierując się w stronę ponuro wyglądającej budowli, która majaczyła przed nim. Była ogromna, a przy tym tak niemożliwe prosta, że dziwnym wydawało się, iż mogła działać aż tak intensywnie na jego emocje. Zbudowana na planie prostokąta (tak przynajmniej wydawało mu się od strony i z perspektywy, którą musiał się zadowolić), wydawała się równie nieprzystępna, co i eteryczna. Było późne popołudnie, ale chociaż na zewnątrz wciąż było jasno, gęsto rosnące drzewa i rozłożysty baldachim liści nad głową, spowijał wszystko w półmroku. Ariel nie miał pewności, ale był gotów założyć się o to, że w tym miejscu zawsze jest ciemno, zimno i wilgotno, co stanowiłoby całkiem przyjemne odstępstwo od ciągłego upału, gdyby oczywiście nie było tak bardzo przerażające.
Przyśpieszył, nagle poirytowany tym, że mógłby czegokolwiek się bać. Na litość bogini, jestem jednym z nich, prawda? Może i nie jesteśmy z natury zbytnio towarzyscy, ale cała ta sprawa z instynktem przetrwania i łączeniem się w stada jest chyba istotna… Przynajmniej chciał w to wierzyć, jednocześnie gorączkowo próbując ułożyć sobie w myślach jakiś sensowny plan działania, zaczynając od tego, jak powinien przedstawić sprawę z Alessią. Nie sądził, by ktokolwiek tak po prostu przyjął do wiadomości jego związek z pół-wampirzycą, ale przecież nie mógł zataić tego, kim dziewczyna była. Z drugiej strony, gdyby po prostu zapytał o Katherine albo o historię jej matki, mogłoby obyć się bez niewygodnych wyjaśnień i związanych z nim komplikacji, gdyby jego słowa zostały odebrane nie w ten sposób, jakiego mógłby oczekiwać.
Ziemia pod jego stopami wydawała się dziwnie miękka i jakby wilgotna. Podszycie w znamienitej większości wyściełały opadłe, przegniłe już liście, które tłumiły jego kroki, jakby już i tak sam z siebie nie próbował stawiać stóp w taki sposób, by poruszać się jak najciszej. Jak na ironię, mimo panującego wokół spokoju, czuł się nieswojo, poza tym miał wrażenie, że jest widoczny i słyszalny w wręcz nadmierny sposób. Uważnie obserwował szare, kamienne ściany, walcząc z pokusą, żeby przesunąć po murze dłonią i przekonać się, czy jest tak gładki, jak mu się wydawało. Spoglądał w wąskie okna, tak małe, że nawet on nie byłby się w stanie przez nie przecisnąć i ciarki przechodziły mu po plecach. Twierdza wyglądała na opuszczoną, ale nie miał złudzeń co do tego, że jest sam. Wręcz czuł obecność istot, które musiały to miejsce zamieszkiwać, podobnie jak i ciągnącą się za nim aurę zagrożenia albo wręcz… śmierci.
Ha, ha. Cudowne miejsce. Pozostawało tylko jedno, oczywiste pytanie: jak, do diabła, powinien się dostać do środka?
Jeśli miał kiedykolwiek wątpliwości co do tego, czy Dimitr jest przychylny nie tylko wampirom, ale również wilkołakom, w tamtym momencie wyzbył się wszelakiego wahania. Do Niebiańskiej Rezydencji zawsze można było wejść, jeśli zaś chodziło o kontakt z wampirem, to wydawało się dziecinnie proste, bo wystarczyło mieć gdzieś pod ręką jakąkolwiek ważniejszą postać w mieście. Momentalnie zatęsknił za znajomymi uliczkami i pięknym, co prawda równie niedostępny i onieśmielającym budynkiem, który jednak nie wydawał się równie nieprzystępną pułapką, co twierdza. Szukając czegoś, co przypominałoby drzwi, próbował stwierdzić, co takiego powinien zrobić, kiedy już je znajdzie. Zapukać i czekać aż ktoś zdecyduje się je otworzyć? A nawet jeśli, jak miał postąpić później? Wyszczerzyć się w uśmiechu i wejść do środka z tekstem: „Cześć! Wiem, że mnie nie znacie, ale to nieważne, bo i tak mam do was kilka pytań o moją wampirzą dziewczynę Ali…”? Chyba, że wcześniej powinien był wysłać jakieś oficjalne podanie z prośbą o ewentualny termin spotkania?
Ironizował, ale nic nie mógł na to poradzić. Coraz bardziej zaniepokojony, powoli okrążał twierdze, mając wrażenie, że nieprzystępne mury ciągną się w nieskończoność i – co gorsza – przez cały czas wyglądają tak samo. W pewnym momencie naszły go nawet wątpliwości co do tego, czy w ogóle ruszył się z miejsca i czy przypadkiem wciąż nie tkwi w bezruchu, jedynie wyobrażając sobie, że się porusza. Wrażenie było dziwne i jeszcze bardziej niepokojące niż sama aura tego miejsca, poza tym mimo dotarcia do celu, wcale nie czuł się bliższy pomocy Alessi.
Przystanął, po czym sfrustrowany rozejrzał się dookoła. Stał tak blisko muru, że gdyby chciał, mógłby przycisnąć nań twarz, co może byłoby dobrym pomysłem, gdyby ściana była przeźroczysta, ale w obecnej sytuacji niewiele mu dawała. Zadarł głowę i spojrzał w górę, ale również tam zauważył gładką ścianę. Budowla była wysoka, a najbliższe wąskie okno znajdowało się na takiej wysokości, że musiałby cofnąć się o kilka metrów, żeby być w stanie je dostrzec.
Zaciskając dłonie w pięści, spróbował przypomnieć sobie, jak wiele razy podczas całej tej mozolnej wędrówki skręcił. Cztery. Skręcił cztery razy, obchodząc budynek dookoła, a jednak nigdzie nie dostrzegł niczego, co jakkolwiek przypominałoby drzwi. Co więcej, nagle naszła go niemożliwa do odrzucenia myśl na temat tego, że żadne wejście nie istniało, co samo w sobie był niedorzeczne, a jednocześnie wydawało mu się jedynym rozsądnym rozwiązaniem.
To zły pomysł… Rozsądniej jest stąd odejść.
Zesztywniał i zmarszczył brwi, zaintrygowany myślą, która pojawiła się w jego głowie. Niespokojnie obejrzał się za siebie, ale niczego nie zobaczył, co było do przewidzenia, ale z jakiegoś powodu go rozczarowało. Mógł przysiąc, że coś usłyszał – coś jakby głos, cichy szept – a jednak wszystko wskazywało na to, że jest sam.
Jego wyobraźnia. Może zaczynał już wariować, co nie byłoby znowu takie niemożliwe, skoro czuł się zmęczony. Nie potrafił określić jak wiele godzin już był na nogach, więc może…
Ach… Czego ty chcesz, wilczy chłopcze?
Tym razem naprawdę to usłyszał, a przynajmniej tak mu się wydawało. Cholera, sam już nie był niczego pewien, zwłaszcza w tym miejscu. Miał złe przeczucia, które z każdą kolejną sekunda się nasilały, podobnie jak i nieprzyjemne wrażenie tego, iż jest obserwowany. Rozglądał się dookoła, nie dostrzegając nikogo i próbując wyjaśnić samemu sobie, dlaczego do głowy przychodzą mu takie dziwne myśli, które… niekoniecznie należały do niego.
Gdyby wychował się gdzieś indziej, być może nie od razu zorientowałby się, że coś jest nie tak. Ktoś trzeci pewnie uznałby, że to wyobraźnia, ale Ariel wiedział czym jest telepatia, a dzięki Alessi był skłonny zaryzykować stwierdzenie, że byłby w stanie ją rozpoznać, gdyby miał z podobnymi zdolnościami do czynienia. Cała ta kwestia przekazywania myśli i obrazów, manipulowania cudzymi umysłami… Wszystko to wciąż wydawało mu się abstrakcyjne, ale jednocześnie był świadom istnienia podobnych zdolności, instynkt zaś niemal natychmiast podsunął mu takie rozwiązanie. Niemal czuł mentalną obecność kogoś obcego, jego niechęć i to, że intruz najchętniej sprawiłby, żeby Ariel w pośpiechu się oddalił.
Spodziewał się wielu reakcji, ale na pewno nie tego, że taki stan rzeczy go zirytuje. Machinalnie zacisnął dłonie w pięści, spinając mięśnie i przygotowując się do ewentualnej obrony, chociaż gdyby ktoś chciał go zaatakować, już dawno by to zrobił. Powoli odwrócił się, przylegając plecami do ściany i czujnie omiatając wzrokiem przestrzeń po obu swoich stronach. Wciąż nie widział niczego nadzwyczajnego, pomijając gładkie ściany i wszechogarniającą ciemność, ale przecież nie spodziewał się niczego innego. Nie przewidywał, że mogłoby być łatwo; pewnie nawet poczułby się rozczarowany, gdyby nagle okazało się, że to podróż do Lille stanowiła największe wyzwanie, zwłaszcza w zestawieniu z próbą spotkania się z mieszkańcami twierdzy.
Zdeterminowany, skoncentrował się całym sobą na powtarzaniu sobie, że nie może zrezygnować. Nie miał pojęcia, co takiego chciał w ten sposób osiągnąć, ale miał cichą nadzieję, że jeśli okaże przynajmniej trochę uporu, ktoś w końcu się nim zainteresuje, nareszcie przyjmując do wiadomości, że nie przyszedł tutaj tylko po to, żeby zaraz się wycofać. Do diabła, może i to był zły pomysł, ale nie dbał o to, stracił zresztą zbyt wiele czasu i energii, żeby przejmować się takimi drobiazgami.
– No dalej… – mruknął pod nosem; jego głos zabrzmiał dziwnie w panującej ciszy. – To zaczyna być nudne.
Cóż, wcale nie było. Bardziej adekwatnym słowem byłoby „niepokojące”, aczkolwiek…
Niemal usłyszał westchnienie, równie nierzeczywiste, co i myśli, które ktoś usiłował zaszczepić w jego głowie. Nie wyczuł, żeby cokolwiek się zmieniło, ale jakaś część niego dała mu do zrozumienia, że najprawdopodobniej osiągnął cel. Spodziewał się doświadczyć czegokolwiek, chociażby ponurej satysfakcji, ale wciąż czuł się zdenerwowany i mocno napięty, nerwowo oczekując na coś, co mogło okazać się równie nieprzyjemne, co i przydatne. Trwał w bezruchu, tak bardzo spięty, że z tego wszystkiego rozbolały go mięśnie, ale zignorował to, podobnie jak i nerwowe powarkiwanie wilka w jego wnętrzu.
O tak, wiem. Kłopoty, pomyślał, nie zastanawiając się nad tym, czy rozsądnym jest zwracać się do istoty w swoim wnętrzu. Mało kiedy uznawał swoja mroczniejszą stronę, widząc w niej potencjalnego sojusznika, ale tym razem takie zachowanie wydawało się być w pełni uzasadnione. Spokojnie. Tym razem ja jeszcze zadecyduję, jeśli oczywiście nie masz nic przeciwko, dodał z nutką sarkazmu, ledwo powstrzymując się od wywrócenia oczami. Skoro już wdawał się w uprzejmą dyskusję ze swoim zwierzęcym, w pełni morderczym instynktem, coś zdecydowanie zaczynało być z nim nie tak.
Niemal usłyszał warknięcie wilka w swoim wnętrzu. Oczami wyobraźni wręcz widział, jak stworzenie odsłania zęby, uległe, ale nie do końca usatysfakcjonowane. Nadchodząca pełnia już teraz je wzmacniała, ale mimo powolnej utraty kontroli, Ariel był już na tyle wprawiony, być nad sobą zapanować… Przynajmniej w teorii.
Coś poruszyło się po jego lewej stronie. To było zaledwie mignięcie – prawie niezauważalny ruch, który wychwycił kątem oka – ale wystarczyło, żeby błyskawicznie odwrócił się w odpowiednim kierunku. Podświadomie spodziewał się nie zobaczyć niczego, przekonany, że intruz będzie bawił się w nim w kotka i myszkę, wszystko jednak wskazywało na to, że się pomylił – i to bardzo.
Dziewczyna stała jakieś dwadzieścia stóp od niego, piękna i milcząca. Oczy Ariela rozszerzyły się w geście niedowierzania, kiedy napotkał spojrzenie nieziemskich, nieco zamglonych tęczówek w niezdecydowanym kolorze zieleni i błękitu. Czarne, kręcone włosy spływały falami niemal do samej talii, wijąc się niczym węże, chociaż na zewnątrz nie było wiatru. Nieznajoma miała regularne, zdecydowany rysy twarzy, poza tym była niezwykle piękna, niemal jak wampirzyca – a przynajmniej pomyślałby tak, gdyby nie doskonale słyszalne bicie jej serca oraz oliwkowy odcień jej cery. Nie był pewien skąd to wie, ale wyglądała mu na rodowitą Francuzkę, chociaż miała w sobie również coś z Włoszki. Jakkolwiek by nie było, jedna istotna kwestia rzucała się w oczy, nie pozostawiając najmniejszych wątpliwości: kobieta zdecydowanie nie była człowiekiem.
Nieznajoma zmarszczyła brwi, ale nawet zmarszczki nie odebrały jej urody. W prostych, opinających biodra jeansach i kaszmirowym sweterku w głębokim odcieniu zieleni wyglądała jak zwykła nastolatka, ale bez wątpienia nią nie była. Co więcej, w jakiś pokrętny sposób wydawała się idealnie pasować do tego miejsca, równie onieśmielająca i niedostępna, co twierdza za plecami Ariela.
Raptem odwróciła się i bez chociażby słowa wyjaśnienia, szybkim krokiem ruszyła wzdłuż muru twierdzy, pośpiesznie się oddalając.
– Hej… Hej, zaczekaj! – Ariel wzdrygnął się, wyrwany z zamyślenia. Bez zastanowienia ruszył za dziewczyną, błyskawicznie pokonując dzielący ich dystans i usiłując zacisnąć palce na ramieniu brunetki. – Zatrzymaj się!
– Zostaw! – Dziewczyna warknęła i odskoczyła na bezpieczną odległość. Puścił ja, jedynie dlatego, że w innym wypadku mógłby ją do siebie zrazić, a to raczej nie było najlepszym pomysłem. – Odejdź stąd! W tej chwili!
Słowa brzmiały ostro, niemal oschle, co mocno kontrastowało z jej melodyjnym, niezwykle delikatnym głosem. „Słodka” – to wydawało się idealnym określeniem, żeby opisać nieznajomą, gdyby miał określić się do całkowitego minimum. Przypominała delikatny kwiat w pełni rozkwitu albo… hm, różę. Róże miały kolce, a wyraźnie nieprzyjaźnie nastawiona do niego dziewczyna wyglądała na taką, która potrafi zranić.
Przynajmniej się zatrzymała, co prawda tylko na chwilę, ale dała mu okazję do tego, by uważniej się jej przyjrzał. Przesycający powietrze zapach lasu i piżma utrudniał orientacje, ale po dłuższej chwili zastanowienia Ariel zorientował się, że dziewczyna jest dokładnie taka sama, jak on – a więc była córą księżyca. Ile mogła mieć lat, kiedy została ugryziona? Piętnaście? Co najwyżej osiemnaście?
Chyba – co dotarło do niego ze sporym opóźnieniem – że podobnie jak i on odziedziczyła klątwę w genach. To było prawdopodobne, poza tym ładna buzia jeszcze o niczym nie świadczyła. Nie znał ani jednej kobiety, która w Mieście Nocy odznaczałaby się wilczymi genami, ale to przecież jeszcze o niczym nie świadczyło. Również w przypadku Ali trudno było uwierzyć, że byłaby w stanie wymordować całe miasto, gdyby nabrała na to ochoty, a jednak musiał pamiętać o tym, że jak każda nieśmiertelna byłaby do tego zdolna.
Dziewczyna wykorzystała chwilę jego nieuwagi, żeby rzucić się do ucieczki. Zanim się obejrzał, dotarła już do zakrętu i zniknęła mu z oczu. Natychmiast ruszył za nią, co prawda zbyt wolny, żeby ją pochwycić, ale na tyle szybki, by zauważyć, jak dziewczyna skręca po raz kolejny, tym razem… wnikając w ścianę?
Z wrażenia aż zatrzymał się, co najmniej zdezorientowany. Raz jeszcze odtworzył w myślach tamten moment, wciąż nie dowierzając, ale obojętnie jak bardzo by się starał, nie był w stanie zaprzeczyć temu, co zobaczył. Dziewczyna pojawiła się i zniknęła równie nagle, poza tym bez wątpienia weszła w ścianę, zupełnie jakby była duchem. Z tym, że duchy nie istniały, a przynajmniej on w nie nie wierzył i nie zamierzał uwierzyć, nawet jeśli wydawało się to hipokryzją, bo istnienie istot niematerialnych powinno być równie prawdopodobne, co i fakt, że wampiry czy wilkołaki chodzą po ziemi. Cóż, łatwiej powiedzieć, a co innego zaakceptować coś, co wydawało się co najmniej nieprawdopodobne.
Poza tym, jakby nie patrzeć, musiało istnieć jakiś wejście. Co więcej, skoro mowa o duchach, to czy istniały takie, które mogły pochwalić się materialnym ciałem oraz bijącym pulsem?
Niekoniecznie.
Niczym w transie przeszedł kilka metrów, zatrzymując się w miejscu, w którym jeszcze chwilę wcześniej stała dziewczyna. Ściana w tym punkcie nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale to go nie zraziło, więc bez chwili wahania przycisnął dłoń do kamienia w tamtym miejscu. Jak podejrzewał, napotkał opór, ale również to nie stanowiło odstępstwa od tego, co podejrzewał. W Mieście Nocy widział już dość, by ukryte przejścia i bardziej zmyślne mechanizmy nie wydawały mu się czarna magią czy czymś równie nieprawdopodobnym.
Jakby się nad tym głębiej zastanowić, takie komplikacje były do przewidzenia. To musiał być jakiś prosty, ale skuteczny mechanizm; jakieś ukryte drzwi, które otwierał jakiś przycisk albo dźwignia. Może któryś z tych kamieni wcale nie był taki solidny? Myśląc o tym gorączko, błądził dłońmi po konstrukcji, palcami szukając czegoś, co wydałoby się obiecujące – chociażby niewielkiego uszczerbku, wyżłobienia, w które można by wsunąć palce…
Naparł na ścianę bardziej stanowczo, coraz bardziej sfrustrowany – a potem poczuł, że traci równowagę. Zanim się zorientował, ściana ustąpiła, a on wleciał do środka, boleśnie lądując na ziemi.
– Należy być bardziej uprzejmym dla gości, moja droga – usłyszał gdzieś w oddali karcący, męski głos. Mężczyzna zwracał się do kogoś innego, może nawet do tej ciemnowłosej dziewczyn, którą wcześniej widział.
Zaraz po tym wszystko zniknęło, a dookoła była już tylko nieprzenikniona ciemność.

1 komentarz:

  1. Okej, piszę ten komentarz chyba po raz piąty i jeśli znowu strona postanowi się odświeżyć to chyba rzucę laptopem o ścianę -.-
    Tak jak Ci mówiłam miałam takie dni do niczego i musiałam mieć dłuższą chwilę dla siebie. Ale już jestem i postaram się być na bieżąco.
    To tak - Ariel znalazł częściowo to czego szukał i dobrze. Już myślałam, że ta podróż przedłuży się o kolejne kilka rozdziałów, ale do pełni coraz bliżej, a i zwierzę w środku Ali domaga się wyjścia na zewnątrz. Podejrzewam, że dziewczyna, która "uciekała" od Ariela to Katherine, ale zawsze mogę się mylić i mam wrażenie, że się mylę. No, ale przekonam się o tym jak dodasz rozdział.. Chyba :3
    Ten rozdział był świetny i bardzo szybko mi się go czytało. Tak więc jestem zadowolona :3

    A, wracając teraz do poprzednich rozdziałów, a właściwie to do poprzedniego i tego o Layli... Spotkanie Alessi z Rufusem było fajne. Widać, że Rufus nie lubi być nazywany wujkiem, ale ojcem to już tak ;) no, ja mam nadzieję, że szybko coś razem z Laylą zmajstrują xD Zwierzający się Rufus to nowość. Podoba mi się... ;3
    (Na marginesie jak będę tak opisywać wszystkie opuszczone rozdziały to zejdzie mi chyba z pół wieczora :D)
    Mam dobre przeczucia co do tego wymiotowania Layli w łazience ;3 uhu, bądźmy wszyscy dobrej myśli! Strasznie mi szkoda, że jeszcze się z Rufusem nie pogodziła, ale oboje są zbyt dumni, aby przeprosić. No cóż taka ich natura i chyba jeszcze będę musiała sobie poczekać na ich pogodzenie się. Tylko nie każ IM długo czekać, bo chyba bez siebie to oszaleją ;3
    Każdy rozdział bez wyjątków czytało mi się niezwykle szybko i przyjemnie i codziennie z niecierpliwością czekałam na następny. I teraz też czekam na nowy rozdział.
    Jeszcze raz przepraszam za taki brak odzewu z mojej strony :*
    Pozdrawiam,

    Gabi.

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa