
Alessia
Nie
mogła spać. Idąc przez pogrążony w ciemnościach ogród, Alessia
zastanawiała się, jak wiele czasu zostało jej, zanim ostatecznie postrada
zmysły od tego ciągłego zamartwiania się. Czuła gorąco, poza tym przez cały
czas towarzyszyła jej wręcz irytująca słabość i przeszywający mięśnie ból,
ale nawet to nie było w stanie zmusić ją do pozostania w łóżku.
Och, to było takie frustrujące. Mimo obecności bliskich
i poczucia bezpieczeństwa, które dawała jej Niebiańska Rezydencja, czuła
się co najmniej samotna. Brakowało jej Ariela i chociaż uparcie powtarzała
sobie, że wszystko jest w porządku i chłopak niedługo wrócić, sama
nie potrafiła we własne słowa uwierzyć. Na litość bogini, już nawet nie dbała
o to, czy ta podróż ma jakikolwiek sens i czy wilkołak przyniesie
informacje o tym, czy istnieją szanse na nie dopuszczenie do przemiany
w dziecko księżyca. Sama nawet nie wierzyła w to, że coś podobnego
będzie możliwe i chociaż perspektywa przemiany wciąż napawała ją czystym
przerażeniem, jednocześnie zaczęła oswajać się z myślą o tym, że być
może całkiem niedługo nie tylko przestanie być sobą, ale nawet… umrze.
W zasadzie do tego się to wszystko sprowadzało: do jej
śmierci. Kiedy była sama, mogła pozwolić sobie na nazywanie rzeczy po imieniu,
bowiem w obecności rodziny, to wcale nie było takie łatwe. Jak rodzice
mieli swoje zasady i nigdy nie naruszali jej prywatności, próbując poznać
jej myśli (no dobrze, przynajmniej ona niczego podobnego sobie nie
przypominała), tak Edwardowi chcąc nie chcąc zdarzało się to cały czas,
a ona nie czuła się dość zmotywowana i silna, żeby próbować się przed
nim bronić. Tak czy inaczej, w ich obecności jakiekolwiek ponure myśli nie
wchodziły w grę, nawet jeśli były prawdziwe i wszyscy zdawali sobie
sprawę z tego, jaka jest prawda. Przeciągająca się nieobecność Ariela była
idealnym potwierdzeniem takiego stanu rzeczy, a Ali nie marzyła już
o niczym innym, jak ponowne znalezienie się w jego obecności. Już nie
chciała, żeby próbował gonić za czymś, co pewnie nie miało sensu; pragnęła
wyłącznie jego powrotu i tego, żeby był przy niej, kiedy nadejdzie pełnia
– i to nawet mimo tego, że on również miał utracić ludzką postać, więc nie
miała co liczyć na uścisk silnych ramion czy jakiekolwiek pocieszające słowa,
kiedy to w końcu nadejdzie.
Nieważne, a przynajmniej tak sobie powtarzała.
Z nim miało być łatwiej i nic nie było w stanie przekonać jej,
że jest inaczej. Być może miało być dokładnie tak, jak zdarzało się
w snach, kiedy czuła to poczucie przynależności i więzi nie tylko
z innymi wilkami, ale zwłaszcza z Arielem. Gdyby tak było, może
mogłaby to znieść, niezależnie od natężenia bólu i przykrych doświadczeń.
A później albo to przeżyje, albo jej ciało się podda.
Śmierć bądź życie, podczas każdej pełni, póki…
Zwierzęca istota w jej wnętrzu zamruczała cicho, jakby
na potwierdzenie podejrzeń Alessi. Rosła w siłę i Alessia czuła ją
coraz wyraźniej; czającego się w jej jaźni potwora, drapieżną istotę
o rozwiniętym instynkcie, pragnącą przejąć kontrolę.
I, na litość bogini, wkrótce miało jej się to udać.
Alessia energicznie potrząsnęła głową, bezskutecznie
usiłując odrzucić od siebie przykre myśli. Machinalnie przyśpieszyła,
jednocześnie wciąż zdecydowana na ludzkie tempo. Ze znużeniem rozglądała się
dookoła, nasłuchując i raz po raz wdychając przesycone słodyczą kwiatów
nocne powietrze. Było gorąco, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo
z powodu trawiącej jej ciało gorączki ciężko było jej jednoznacznie
stwierdzić, jak było w rzeczywistości. Nie czuła się senna, ale na pewno
otępiała i to nie tylko z powodu objawów, ale i jakichś środków,
którymi próbować ulżyć jej Carlisle. Nie wiedziała, jak długo on i Ariel
rozmawiali, zanim chłopak opuścił miasto, ale najwyraźniej zdążył wspomnień
doktorowi to, co i jej wcześniej: że objawy trochę przypominają grypę.
Cóż, może i coś to pomagało, ale mimo szczerych chęci, Carlisle nie był
w stanie jej ulżyć, a przynajmniej nie w jakiś znaczny sposób.
Instynktownie obejrzała się za siebie, spoglądając na
pogrążoną w ciemnościach Niebiańską Rezydencję. Piękny, barokowy budynek
wyglądał tym bardziej niesamowicie, skąpany w świetle srebrzącego się na
niebie księżyca. Zwróciła uwagę na lśniącą poświatę i zadrżała, uparcie
unikając spoglądania w atramentowy nieboskłon, a jednak wciąż była
świadoma obecności satelity, zupełnie jakby jego fałszywe światło paliło jej
bladą skórę. Drażniło ją to, zwłaszcza, że coraz większy księżyc wydawał się
pobudzać wilka w jej wnętrzu, wypełniając ją równie wielkim niepokojem, co
wilka podekscytowaniem. Starała się o tym nie myśleć, ale to było jak
próba „wyłączenia” oddechu: przez jakiś czas możliwe, ale niezwykle
niekomfortowe.
Skręciła w lewo i przybliżywszy się do
utrzymanych w idealnym stanie ścian rezydencji, zaczęła przesuwać się
wzdłuż konstrukcji, powoli obchodząc ją dookoła. Musiała zadzierać głowę, żeby
dostrzec najniżej położone okna, jednak i bez tego wiedziała, że
w środku panuje wręcz nienaturalny spokój. Wampiry nie sypiały,
oczywiście, dlatego mogła założyć się, że przynajmniej Carlisle i Edward
przesiadywali w bibliotece Dimitra, znów robiąc to, co próbował wcześniej
Ariel: szukając informacji. Martwili się o nią, co wcale jej nie dziwiło,
sama zresztą była jeszcze bardziej przerażona niż oni. Co więcej, przygnębiająca
była świadomość tego, że również oni mieli wątpliwości co do tego, co działo
się z Arielem; już spisali jego próby na straty – a może nawet
wątpili w to, że w ogóle wróci. Takiej perspektywy nawet nie brała
pod uwagę, ale nie mogła zaprzeczyć, że to było bardzo prawdopodobne
i powinna przygotować się na każdą ewentualność.
Nie wiedziała, gdzie są Isabeau i bliźnięta, ale to
nie było istotne. Kiedy zapadała noc, dopiero wtedy dla nich zaczynał się
prawdziwy dzień, bo bezpiecznie mogli wyjść z cienia, dlatego mogli być
gdziekolwiek. Cóż, Alessia zakładała, że Beau jest w towarzystwie Dimitra,
a to… To mogło oznaczać cokolwiek. Czasami wręcz zazdrościła ciotce
znalezienia kogoś takiego, jak jej wampirzy partner, poza tym w obecnej sytuacji
świadomość szczęścia Isabeau jedynie potęgowała tęsknotę za Arielem. Mogła
pójść do rodziców, ale co by to dało, skoro byli równie bezradni, co ona sama?
Gabriel byłby na swój sposób nieprzyjemny, Renesmee z kolei wolała nie
dręczyć, nie tylko z powodu ciąży. Och, co prawda zawsze mogła spróbować
wyciągnąć od mamy to, co zaobserwowała już wcześniej, czyli jej dawny związek
z wilkami – jakkolwiek powinna to rozumieć – ale z drugiej strony…
Czuła się samotna, poza tym potrzebowała Ariela i nikt
inny nie był w stanie go zastąpić. Nie mogła nawet pójść do Hayley albo
Zoe, bo nawet jeśli ta druga byłaby w stanie jej wysłuchać, nie
potrafiłaby rozmawiać z przyjaciółką na temat istot, które tak bardzo
skrzywdziły Quinna. Codziennie próbowała wypytywać Carlisle’a o jakieś konkretne
informacje i za każdym razem czekało ją rozczarowanie, bo chociaż stan
chłopaka się nie pogarszał, poprawy nie było widać wcale. W desperacji
pomyślała nawet o River Song, ale nie miała pojęcia, gdzie powinna szukać
wampirzycy, wątpiła zresztą, żeby ktokolwiek przyjął z entuzjazmem jej
pragnienie wyjścia w środku nocy do miasta – i to nie tylko dlatego,
że była słaba, ale przede wszystkim przez wzgląd na istoty, które mogły czekać
na nią poza bezpiecznymi murami Niebiańskiej Rezydencji.
Na przykład Yves.
Nie potrafiła nawet myśleć o ojcu Ariela,
a często była do tego zmuszona, zwłaszcza, że ból w ramieniu
niejednokrotnie przypominał jej to, co wydarzyło się przy kamiennym stole.
Cholera, to zaczynało być ponad jej siły. A jeśli miała być ze sobą szczera,
istniała jedna osoba, którą pragnęła zobaczyć, a jednocześnie sobie tego
nie wyobrażała.
Damien. Gdyby tylko mogła, bez wahania poszłaby do brata,
u jego boku szukając ukojenia, jak zawsze kiedy się bała i miała
jakiś problem. W normalnym wypadku by to zrobiła, a bliźniak bez
wątpienia znalazłby sposób na to, żeby poczuła się lepiej, bardziej pewnie
i stabilnie. Gdyby to było możliwe, nie zastanawiałaby się długo,
niezależnie od opinii Damiena na temat istot takich jak Ariel.
Na ogrody słodkiej bogini Selene, nigdy nawet nie
pomyślała, że będzie zmuszona ukrywać się przed własnym bratem.
Myślała o tym, kiedy coś przykuło jej uwagę.
Przechodziła właśnie wąskim przejściem, łączącym dwie biegnące w różne
strony żwirowe ścieżki, gdy kątem oka dostrzegła jakiś błyskawicznie
poruszający się cień. Wzdrygnęła się i spojrzała w stronę
rozłożystego dębu, sięgającego okien sypialni na pierwszym piętrze rezydencji.
Tym razem nie zobaczyła niczego i była skłonna uwierzyć, że to jedynie gra
świateł albo wyobraźnia, ale gdy tylko to pomyślała, miała świadomość tego, że
okłamuje samą siebie. Widziała co; mogła się o to założyć o wszystko,
nawet mimo tego, że w ogrodzie panowała wręcz przejmująca cisza,
przerywana przez bicie jej serca i przyśpieszony oddech.
Zaniepokojona, ponownie ruszyła przed siebie. Cóż,
w Niebiańskiej Rezydencji zawsze kręciło się sporo wampirów, więc nie
powinna być zdziwiona. Poza tym, to mogło być równie dobrze jakieś spłoszone zwierzę
albo ptak, albo…
Skręciła i omal nie wpadła na postać, która dosłownie
zmaterializowała się tuż przed nią. Gdzieś w ciemności dostrzegła dwa
czerwone błyski, kiedy zaś poczuła ciepło bijące od obcego ciała, krzyknęła
i spróbowała odskoczyć do tyłu.
– Cholera, przestań! – Czyjeś dłonie zacisnęły się na jej
ramionach, bo zaskoczona omal nie upadła, tracąc równowagę. Nabrała powietrza
do płuc, chcąc krzyknąć ponownie, jednak powstrzymało ją znajome brzmienie
wyraźnie rozdrażnionego głosu: – Ali, przestań. To tylko ja.
– Rufus? – odetchnęła, nie kryjąc ulgi. Zaraz po tym pojawiła
się irytacja i zażenowanie, zwłaszcza, że wampir nie po raz pierwszy
wytrącił ją z równowagi. – Och, dlaczego wciąż mi to robisz! Kiedyś
naprawdę dostanę zawału albo… – Pokręciła z niedowierzaniem głową, po czym
odsunęła się w popłochu. – Co tutaj, do cholery, robisz, wujku? – dodała,
dla pewności cofając się jeszcze o krok, bo chociaż jego tęczówki wróciły
już do zwykłego, czekoladowego odcienia, poczuła się zagrożona; w końcu
był nieprzewidywalny.
Sama już nie była pewna, jak powinna czuć się w obecności
Rufusa, któremu ufała jedynie teoretycznie i na którego była z powodu
Layli zła. Coś się między nimi popsuło i nawet ona to zaobserwowała. Nie
chciała się mieszać, wiedziała zresztą, co takiego wampir sądził
o wtrącaniu się w jego sprawy, ale jak inaczej miała się zachować,
skoro naukowiec wyraźnie odwrócił się od jej ciotki akurat teraz, kiedy ta
najbardziej go potrzebowała? Może to była ta słynna kobieca solidarność, ale
w jej oczach był na straconej pozycji.
Chciała go zirytować, ale wyjątkowo puścił jej uwagę mimo
uszu. Cóż, to już było coś, bo niejednokrotnie rzucał się, kiedy tylko
przestawała zwracać się do niego po imieniu.
– Może na początek trochę uważaj na słowa, młoda damo –
doradził jej. Aż syknęła, słysząc jak próbuje ją umoralniać. – To po pierwsze.
A po drugie, mógłbym ci zadać to samo pytanie. I sądzę, że byłoby
o wiele bardziej uzasadnione niż w moim przypadku, bo – jakbyś
zapomniała – noc jest jedyną porą, kiedy mogę normalnie funkcjonować.
Rzuciła mu rozdrażnione spojrzenie, ale nie odezwała się
ani słowem. Chociaż było ciemno, doskonale widziała jego blada twarz; była
świadoma zwłaszcza wpatrzonych w nią tęczówek, ale te wyjątkowo nie
wydawały się tak nieprzystępne i zimne, jak zdążyła się przyzwyczaić.
Kiedy uważniej przyjrzała się wampirowi, przekonała się, że wygląda na
wyjątkowo zmartwionego, może nawet zmęczonego, chociaż to raczej nie miało
żadnego związku z jego stanem fizycznym.
Korciło ją, żeby odejść, ale ostatecznie tego nie zrobiła.
Nie wiedziała dlaczego, ale mimo swojej naturalnej szorstkości, Rufus wydawał
jej się… Hm, nie potrafiła tego określić, ale coś podpowiadało jej, że
wyjątkowo nie miał mieć niczego przeciwko towarzystwa. Albo to ona była na tyle
zdesperowana, by łaknąć obecności kogokolwiek, ale nie zamierzała się nad tym
rozwodzić.
– Więc? – podjął Rufus, najwyraźniej dostrzegając jej
niezdecydowanie. – Ja jestem tutaj, bo mogę. A ty?
Westchnęła, po czym wzruszyła ramionami.
– Nie mogę spać – przyznała, co właściwie nie było znów
taki wielkim kłamstwem. Rufus uniósł brwi, rzucając jej spojrzenie
z repertuaru „No co ty nie powiesz, dziewczyno?”, ale je zignorowała.
– Nie chcę być nieuprzejmy, bo zwykle staram się unikać
mówienia przykrych rzeczy kobietom, ale… No cóż, wyglądasz co najmniej marnie –
skomentował, ale przynajmniej spuścił z tonu. – Nie jestem tym zdziwiony,
oczywiście. Po prostu jakoś nie wierzę w to, że nie ciągnie cię do tego,
by wrócić do łóżka.
– Jestem zmęczona, ale nie mogę spać. Czy właśnie to
chciałeś ode mnie usłyszeć?
Rzucił jej kolejne przeciągłe, nie zdradzające żadnych
konkretnych uczuć albo emocji spojrzenie. Czuła się tym bardziej nieswojo, że
nawet nie potrafiła się skoncentrować, by spróbować określić, co takiego musiał
sobie w tym momencie myśleć.
– Niekoniecznie – przyznał. – Tego akurat mogę się
domyślić, skoro wiem, co ci dolega. Wilkołaki… Nie lada odwaga, nie powiem –
mruknął, ale po jego tonie z łatwością zorientowała się, że w tym
przypadku „odwaga” znaczy dokładnie tyle samo, co i „głupota”.
– Inni ujmują to trochę inaczej. A ty mnie
ostrzegałeś, chociaż… – Wzruszyła ramionami. – Dziadek dał mi coś, co dział na
objawy grypy, ale nie czuję żeby specjalnie pomogło.
Rufus uniósł brwi i prychnął z wyraźną pogardą.
– Oczywiście, że nie działa! Może na ludzi, ale nie na
pół-wampiry – żachnął się, spoglądając na nią pobłażliwie.
– Ale Ariel powiedział…
– Gdyby twój Ariel potrafił przewidzieć, co cię czeka,
raczej nie przekopywałby się przez stosy książek, a teraz byłby tutaj –
zauważył przytomnie, trafiając w sedno. Alessia poczuła się trochę tak,
jakby ktoś ją uderzył i nawet świadomość tego, że to po prostu Rufus nie
pomagała jej tego zaakceptować. – Jesteś w połowie wampirem, a teraz
na dodatek twoją ludzką cząstkę powoli zabija… Hm, wilcza toksyna, powiedzmy,
żebyś najprościej zrozumiała. To chyba oczywiste, że w takim przypadku
ludzkie specyfiki nie mają racji bytu, aczkolwiek nie jestem zdziwiony, że
Carlisle próbuje. Mogłem wam o tym powiedzieć wcześniej… Och, Ali, gdybym
wiedział o czymkolwiek, co mogłoby ci pomóc, zrobiłbym to, ale
w twoim przypadku mogę co najwyżej rozłożyć ręce. – Zmienił ton głosu
i przez moment naprawdę była w stanie uwierzyć, że jest mu przykro.
To była ta bardziej ludzka strona Rufusa, zarezerwowana w znamienitej
większości dla Layli. – Wszystko ma swoje konsekwencje. Mógłbym mieć do siebie
pretensje o to, że nie przyłożyłem ci, kiedy pojawił się tamten artykuł,
ale co by to dało? Z założenia lepiej doświadczać na własnej skórze, ale
niekoniecznie tego się spodziewałem, kiedy dawałem ci wolną rękę…
– Dzięki, wujku – przerwała mu, bo zawahał się,
bezskutecznie próbując znaleźć słowa, które zabrzmiałyby dostatecznie
współczująco. Cóż, jeśli chodziło o pocieszanie, był w tym marny, ale
i tak była mu za próbę wdzięczna.
Nie odpowiedział, w ostatniej chwili powstrzymując się
od komentarza na temat tego, jak go nazwała. Przez moment panowała nieznośna
wręcz cisza, Rufus zaś zdecydował się wybrnąć z niezręcznej sytuacji
w najbardziej typowy dla siebie, impulsywny sposób: po prostu zerknął na
nią, a już w następnej sekundzie odwrócił się na pięcie, zamierzając
odejść. Cóż, najwyraźniej uznał, że wyczerpał limit ludzkich zachowań,
a może po prostu nie potrafił znieść tego, że ktokolwiek mógłby być dla
niego ważny. Alessia już dawno wyszła z założenia, że przynajmniej ją
lubił – może nawet na swój sposób kochał, ale uparcie nie chciał przyznać się
do tego, że tak jest. Partner Layli od zawsze był irytujący, zwłaszcza
w tym wiecznym uporem, kiedy to stanowczo wypierał się tego, że mógłby
przynależeć do jakiejkolwiek grupy, zwłaszcza rodziny.
Taa… Wcale nie zachowywał się tak, jakby był jej wujkiem.
Absolutnie.
– Byłeś u Layli, prawda? – palnęła pod wpływem
impulsu, nie mogąc się powstrzymać.
Mógł ją zignorować, a jednak zatrzymał się wpół kroku
i cały zesztywniał.
– To jest pytanie, czy może stwierdzenie? – mruknął, nawet
się za siebie nie oglądając.
– Stwierdzenie. – Dotknęła językiem górnej wargi, wahając
się nad tym, czy coś jeszcze powinna dodać. Ostatecznie zdecydowała się
zaryzykować: – To jej pokój.
– Nie da się ukryć – zgodził się i chociaż się nie
poruszył, Ali wiedziała, że na ułamek sekundy zerknął w stronę drzewa
i okna na piętrze.
Alessia pokręciła z niedowierzaniem głową,
uświadamiając sobie, że sam z siebie nie doda niczego więcej. Dobra
bogini, jeśli faceci byli irytujący, szaleni naukowcy powinni stanowić jakąś
odrębną grupę.
– Do diabła, dlaczego wy najzwyczajniej w świecie nie
możecie ze sobą porozmawiać? – zapytała, nagle poirytowana. – Layla cierpi,
a ty zachowujesz się tak, jakbyś jej nie zauważał. Nie wiem, co się
wydarzyło, ale…
– No właśnie, przynajmniej jedna słuszna uwaga – przerwał
jej natychmiast. – Nie masz pojęcia, co takiego się wydarzyło.
Zacisnęła dłonie w pięści. Już nawet nie czuła wilka
w sobie, bo pragnienie, by coś rozwalić jak najbardziej należało do niej.
– Oczywiście mi tego nie powiesz. – To nie było pytanie.
Podświadomie wyczuła, że Rufus uśmiechnął się bez
wesołości.
– Nie.
Palant!, przeszło jej
przez myśl, ale nie powiedziała tego głośno. Szlag, chyba zdecydowanie coś było
z nią nie tak, skoro ciągnęło ją do drażnienia Rufusa.
Nie była pewna, co takiego wyrażała jej twarz, ale wampir
z jakiegoś powodu zdecydował się odpuścić. Zdziwiła się, kiedy
z westchnieniem zawrócił i stanął na tyle blisko, by mogła spojrzeć
mu w oczy, ale wciąż na tyle daleko, żeby nie poczuła się zagrożona.
– Dziecko, posłuchaj – odezwał się, starannie dobierając
słowa. – To nie jest takie proste, jak mogłoby ci się wydawać. To, co zaszło
między mną, a Laylą… – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Cóż,
jestem uparty. Ona też. Wydarzyło się, co się wydarzyło i nikt nie musi mi
mówić, że ona mnie potrzebuje. Ja nie jestem ślepy, Ali – uciął stanowczo. Jego
oczy na ułamek sekundy zabłysły czerwienią, jak zawsze kiedy był pod wpływem
silnych emocji. – Czuję się… zagubiony. Zrozum, to nie jest coś, co przytrafia
mi się na co dzień. Nie wyobrażasz sobie, kim byłem, zanim na mojej drodze
stanęła Layla i może nawet lepiej jest, że nie posiadasz takiej wiedzy. Od
wieków nie miałem do czynienia z czymś, czego nie potrafiłbym zrozumieć,
a w przypadku uczuć i tych wszystkich relacji międzyludzkich tak
właśnie jest. To, co dla ciebie jest naturalne, dla mnie jest czystą abstrakcją
i wzajemnie, jak sądzę. Nie oczekuję, że to zrozumiesz, ale przynajmniej
spróbują pojąć, że wcale nie czuję się pewien niż Layla.
Nie mówił jej wszystkiego, ale i tak była zaskoczona
tym nagłym wyznaniem. Spojrzała na niego w milczeniu, obejmując się
ramionami, nagle jeszcze bardziej zmęczona i świadoma własnej słabości.
Rufus patrzył na nią niemal w surowy sposób,
a jego oczy wydawały się jarzyć w ciemności. Dopiero po kilku
sekundach zdołał uprzytomnić sobie ton własnego głosu i jakoś nad sobą
zapanować; jego twarz na powrót przybrała nieopisany, lekko kpiarski wyraz.
– Nieważne – stwierdził, ale nie odszedł, chociaż tego
właśnie się spodziewała. – Chodź, mała. Odprowadzę cię do pokoju.
Nie zaprotestowała. Wciąż rozpamiętując jego słowa,
przynajmniej na moment była w stanie zapomnieć o Arielu
i przemianie, ale wcale nie czuła się z tym lepiej.
No cóż, przynajmniej wiedziała, że Rufus niekoniecznie
musiał być takim dupkiem za jakiego go uważała. Co prawda nie powiedział, że
kocha Laylę, ale…
– Wiesz co? – mruknęła nieco sennie. – Wydaje mi się, że ty
tylko udajesz. Wcale nie byłbyś takim złym ojcem, wujku Rufusie – dodała, pod koniec celowo przeciągając sylaby.
– Od tej gorączki coś ci się w głowie poprzewracało –
parsknął, ale – mogła to przysiąc – niewiele brakowało, żeby się uśmiechnął.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz