5 czerwca 2014

Sto trzydzieści trzy

Alessia
Nie mogła spać. Idąc przez pogrążony w ciemnościach ogród, Alessia zastanawiała się, jak wiele czasu zostało jej, zanim ostatecznie postrada zmysły od tego ciągłego zamartwiania się. Czuła gorąco, poza tym przez cały czas towarzyszyła jej wręcz irytująca słabość i przeszywający mięśnie ból, ale nawet to nie było w stanie zmusić ją do pozostania w łóżku.
Och, to było takie frustrujące. Mimo obecności bliskich i poczucia bezpieczeństwa, które dawała jej Niebiańska Rezydencja, czuła się co najmniej samotna. Brakowało jej Ariela i chociaż uparcie powtarzała sobie, że wszystko jest w porządku i chłopak niedługo wrócić, sama nie potrafiła we własne słowa uwierzyć. Na litość bogini, już nawet nie dbała o to, czy ta podróż ma jakikolwiek sens i czy wilkołak przyniesie informacje o tym, czy istnieją szanse na nie dopuszczenie do przemiany w dziecko księżyca. Sama nawet nie wierzyła w to, że coś podobnego będzie możliwe i chociaż perspektywa przemiany wciąż napawała ją czystym przerażeniem, jednocześnie zaczęła oswajać się z myślą o tym, że być może całkiem niedługo nie tylko przestanie być sobą, ale nawet… umrze.
W zasadzie do tego się to wszystko sprowadzało: do jej śmierci. Kiedy była sama, mogła pozwolić sobie na nazywanie rzeczy po imieniu, bowiem w obecności rodziny, to wcale nie było takie łatwe. Jak rodzice mieli swoje zasady i nigdy nie naruszali jej prywatności, próbując poznać jej myśli (no dobrze, przynajmniej ona niczego podobnego sobie nie przypominała), tak Edwardowi chcąc nie chcąc zdarzało się to cały czas, a ona nie czuła się dość zmotywowana i silna, żeby próbować się przed nim bronić. Tak czy inaczej, w ich obecności jakiekolwiek ponure myśli nie wchodziły w grę, nawet jeśli były prawdziwe i wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, jaka jest prawda. Przeciągająca się nieobecność Ariela była idealnym potwierdzeniem takiego stanu rzeczy, a Ali nie marzyła już o niczym innym, jak ponowne znalezienie się w jego obecności. Już nie chciała, żeby próbował gonić za czymś, co pewnie nie miało sensu; pragnęła wyłącznie jego powrotu i tego, żeby był przy niej, kiedy nadejdzie pełnia – i to nawet mimo tego, że on również miał utracić ludzką postać, więc nie miała co liczyć na uścisk silnych ramion czy jakiekolwiek pocieszające słowa, kiedy to w końcu nadejdzie.
Nieważne, a przynajmniej tak sobie powtarzała. Z nim miało być łatwiej i nic nie było w stanie przekonać jej, że jest inaczej. Być może miało być dokładnie tak, jak zdarzało się w snach, kiedy czuła to poczucie przynależności i więzi nie tylko z innymi wilkami, ale zwłaszcza z Arielem. Gdyby tak było, może mogłaby to znieść, niezależnie od natężenia bólu i przykrych doświadczeń.
A później albo to przeżyje, albo jej ciało się podda. Śmierć bądź życie, podczas każdej pełni, póki…
Zwierzęca istota w jej wnętrzu zamruczała cicho, jakby na potwierdzenie podejrzeń Alessi. Rosła w siłę i Alessia czuła ją coraz wyraźniej; czającego się w jej jaźni potwora, drapieżną istotę o rozwiniętym instynkcie, pragnącą przejąć kontrolę.
I, na litość bogini, wkrótce miało jej się to udać.
Alessia energicznie potrząsnęła głową, bezskutecznie usiłując odrzucić od siebie przykre myśli. Machinalnie przyśpieszyła, jednocześnie wciąż zdecydowana na ludzkie tempo. Ze znużeniem rozglądała się dookoła, nasłuchując i raz po raz wdychając przesycone słodyczą kwiatów nocne powietrze. Było gorąco, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo z powodu trawiącej jej ciało gorączki ciężko było jej jednoznacznie stwierdzić, jak było w rzeczywistości. Nie czuła się senna, ale na pewno otępiała i to nie tylko z powodu objawów, ale i jakichś środków, którymi próbować ulżyć jej Carlisle. Nie wiedziała, jak długo on i Ariel rozmawiali, zanim chłopak opuścił miasto, ale najwyraźniej zdążył wspomnień doktorowi to, co i jej wcześniej: że objawy trochę przypominają grypę. Cóż, może i coś to pomagało, ale mimo szczerych chęci, Carlisle nie był w stanie jej ulżyć, a przynajmniej nie w jakiś znaczny sposób.
Instynktownie obejrzała się za siebie, spoglądając na pogrążoną w ciemnościach Niebiańską Rezydencję. Piękny, barokowy budynek wyglądał tym bardziej niesamowicie, skąpany w świetle srebrzącego się na niebie księżyca. Zwróciła uwagę na lśniącą poświatę i zadrżała, uparcie unikając spoglądania w atramentowy nieboskłon, a jednak wciąż była świadoma obecności satelity, zupełnie jakby jego fałszywe światło paliło jej bladą skórę. Drażniło ją to, zwłaszcza, że coraz większy księżyc wydawał się pobudzać wilka w jej wnętrzu, wypełniając ją równie wielkim niepokojem, co wilka podekscytowaniem. Starała się o tym nie myśleć, ale to było jak próba „wyłączenia” oddechu: przez jakiś czas możliwe, ale niezwykle niekomfortowe.
Skręciła w lewo i przybliżywszy się do utrzymanych w idealnym stanie ścian rezydencji, zaczęła przesuwać się wzdłuż konstrukcji, powoli obchodząc ją dookoła. Musiała zadzierać głowę, żeby dostrzec najniżej położone okna, jednak i bez tego wiedziała, że w środku panuje wręcz nienaturalny spokój. Wampiry nie sypiały, oczywiście, dlatego mogła założyć się, że przynajmniej Carlisle i Edward przesiadywali w bibliotece Dimitra, znów robiąc to, co próbował wcześniej Ariel: szukając informacji. Martwili się o nią, co wcale jej nie dziwiło, sama zresztą była jeszcze bardziej przerażona niż oni. Co więcej, przygnębiająca była świadomość tego, że również oni mieli wątpliwości co do tego, co działo się z Arielem; już spisali jego próby na straty – a może nawet wątpili w to, że w ogóle wróci. Takiej perspektywy nawet nie brała pod uwagę, ale nie mogła zaprzeczyć, że to było bardzo prawdopodobne i powinna przygotować się na każdą ewentualność.
Nie wiedziała, gdzie są Isabeau i bliźnięta, ale to nie było istotne. Kiedy zapadała noc, dopiero wtedy dla nich zaczynał się prawdziwy dzień, bo bezpiecznie mogli wyjść z cienia, dlatego mogli być gdziekolwiek. Cóż, Alessia zakładała, że Beau jest w towarzystwie Dimitra, a to… To mogło oznaczać cokolwiek. Czasami wręcz zazdrościła ciotce znalezienia kogoś takiego, jak jej wampirzy partner, poza tym w obecnej sytuacji świadomość szczęścia Isabeau jedynie potęgowała tęsknotę za Arielem. Mogła pójść do rodziców, ale co by to dało, skoro byli równie bezradni, co ona sama? Gabriel byłby na swój sposób nieprzyjemny, Renesmee z kolei wolała nie dręczyć, nie tylko z powodu ciąży. Och, co prawda zawsze mogła spróbować wyciągnąć od mamy to, co zaobserwowała już wcześniej, czyli jej dawny związek z wilkami – jakkolwiek powinna to rozumieć – ale z drugiej strony…
Czuła się samotna, poza tym potrzebowała Ariela i nikt inny nie był w stanie go zastąpić. Nie mogła nawet pójść do Hayley albo Zoe, bo nawet jeśli ta druga byłaby w stanie jej wysłuchać, nie potrafiłaby rozmawiać z przyjaciółką na temat istot, które tak bardzo skrzywdziły Quinna. Codziennie próbowała wypytywać Carlisle’a o jakieś konkretne informacje i za każdym razem czekało ją rozczarowanie, bo chociaż stan chłopaka się nie pogarszał, poprawy nie było widać wcale. W desperacji pomyślała nawet o River Song, ale nie miała pojęcia, gdzie powinna szukać wampirzycy, wątpiła zresztą, żeby ktokolwiek przyjął z entuzjazmem jej pragnienie wyjścia w środku nocy do miasta – i to nie tylko dlatego, że była słaba, ale przede wszystkim przez wzgląd na istoty, które mogły czekać na nią poza bezpiecznymi murami Niebiańskiej Rezydencji.
Na przykład Yves.
Nie potrafiła nawet myśleć o ojcu Ariela, a często była do tego zmuszona, zwłaszcza, że ból w ramieniu niejednokrotnie przypominał jej to, co wydarzyło się przy kamiennym stole. Cholera, to zaczynało być ponad jej siły. A jeśli miała być ze sobą szczera, istniała jedna osoba, którą pragnęła zobaczyć, a jednocześnie sobie tego nie wyobrażała.
Damien. Gdyby tylko mogła, bez wahania poszłaby do brata, u jego boku szukając ukojenia, jak zawsze kiedy się bała i miała jakiś problem. W normalnym wypadku by to zrobiła, a bliźniak bez wątpienia znalazłby sposób na to, żeby poczuła się lepiej, bardziej pewnie i stabilnie. Gdyby to było możliwe, nie zastanawiałaby się długo, niezależnie od opinii Damiena na temat istot takich jak Ariel.
Na ogrody słodkiej bogini Selene, nigdy nawet nie pomyślała, że będzie zmuszona ukrywać się przed własnym bratem.
Myślała o tym, kiedy coś przykuło jej uwagę. Przechodziła właśnie wąskim przejściem, łączącym dwie biegnące w różne strony żwirowe ścieżki, gdy kątem oka dostrzegła jakiś błyskawicznie poruszający się cień. Wzdrygnęła się i spojrzała w stronę rozłożystego dębu, sięgającego okien sypialni na pierwszym piętrze rezydencji. Tym razem nie zobaczyła niczego i była skłonna uwierzyć, że to jedynie gra świateł albo wyobraźnia, ale gdy tylko to pomyślała, miała świadomość tego, że okłamuje samą siebie. Widziała co; mogła się o to założyć o wszystko, nawet mimo tego, że w ogrodzie panowała wręcz przejmująca cisza, przerywana przez bicie jej serca i przyśpieszony oddech.
Zaniepokojona, ponownie ruszyła przed siebie. Cóż, w Niebiańskiej Rezydencji zawsze kręciło się sporo wampirów, więc nie powinna być zdziwiona. Poza tym, to mogło być równie dobrze jakieś spłoszone zwierzę albo ptak, albo…
Skręciła i omal nie wpadła na postać, która dosłownie zmaterializowała się tuż przed nią. Gdzieś w ciemności dostrzegła dwa czerwone błyski, kiedy zaś poczuła ciepło bijące od obcego ciała, krzyknęła i spróbowała odskoczyć do tyłu.
– Cholera, przestań! – Czyjeś dłonie zacisnęły się na jej ramionach, bo zaskoczona omal nie upadła, tracąc równowagę. Nabrała powietrza do płuc, chcąc krzyknąć ponownie, jednak powstrzymało ją znajome brzmienie wyraźnie rozdrażnionego głosu: – Ali, przestań. To tylko ja.
– Rufus? – odetchnęła, nie kryjąc ulgi. Zaraz po tym pojawiła się irytacja i zażenowanie, zwłaszcza, że wampir nie po raz pierwszy wytrącił ją z równowagi. – Och, dlaczego wciąż mi to robisz! Kiedyś naprawdę dostanę zawału albo… – Pokręciła z niedowierzaniem głową, po czym odsunęła się w popłochu. – Co tutaj, do cholery, robisz, wujku? – dodała, dla pewności cofając się jeszcze o krok, bo chociaż jego tęczówki wróciły już do zwykłego, czekoladowego odcienia, poczuła się zagrożona; w końcu był nieprzewidywalny.
Sama już nie była pewna, jak powinna czuć się w obecności Rufusa, któremu ufała jedynie teoretycznie i na którego była z powodu Layli zła. Coś się między nimi popsuło i nawet ona to zaobserwowała. Nie chciała się mieszać, wiedziała zresztą, co takiego wampir sądził o wtrącaniu się w jego sprawy, ale jak inaczej miała się zachować, skoro naukowiec wyraźnie odwrócił się od jej ciotki akurat teraz, kiedy ta najbardziej go potrzebowała? Może to była ta słynna kobieca solidarność, ale w jej oczach był na straconej pozycji.
Chciała go zirytować, ale wyjątkowo puścił jej uwagę mimo uszu. Cóż, to już było coś, bo niejednokrotnie rzucał się, kiedy tylko przestawała zwracać się do niego po imieniu.
– Może na początek trochę uważaj na słowa, młoda damo – doradził jej. Aż syknęła, słysząc jak próbuje ją umoralniać. – To po pierwsze. A po drugie, mógłbym ci zadać to samo pytanie. I sądzę, że byłoby o wiele bardziej uzasadnione niż w moim przypadku, bo – jakbyś zapomniała – noc jest jedyną porą, kiedy mogę normalnie funkcjonować.
Rzuciła mu rozdrażnione spojrzenie, ale nie odezwała się ani słowem. Chociaż było ciemno, doskonale widziała jego blada twarz; była świadoma zwłaszcza wpatrzonych w nią tęczówek, ale te wyjątkowo nie wydawały się tak nieprzystępne i zimne, jak zdążyła się przyzwyczaić. Kiedy uważniej przyjrzała się wampirowi, przekonała się, że wygląda na wyjątkowo zmartwionego, może nawet zmęczonego, chociaż to raczej nie miało żadnego związku z jego stanem fizycznym.
Korciło ją, żeby odejść, ale ostatecznie tego nie zrobiła. Nie wiedziała dlaczego, ale mimo swojej naturalnej szorstkości, Rufus wydawał jej się… Hm, nie potrafiła tego określić, ale coś podpowiadało jej, że wyjątkowo nie miał mieć niczego przeciwko towarzystwa. Albo to ona była na tyle zdesperowana, by łaknąć obecności kogokolwiek, ale nie zamierzała się nad tym rozwodzić.
– Więc? – podjął Rufus, najwyraźniej dostrzegając jej niezdecydowanie. – Ja jestem tutaj, bo mogę. A ty?
Westchnęła, po czym wzruszyła ramionami.
– Nie mogę spać – przyznała, co właściwie nie było znów taki wielkim kłamstwem. Rufus uniósł brwi, rzucając jej spojrzenie z repertuaru „No co ty nie powiesz, dziewczyno?”, ale je zignorowała.
– Nie chcę być nieuprzejmy, bo zwykle staram się unikać mówienia przykrych rzeczy kobietom, ale… No cóż, wyglądasz co najmniej marnie – skomentował, ale przynajmniej spuścił z tonu. – Nie jestem tym zdziwiony, oczywiście. Po prostu jakoś nie wierzę w to, że nie ciągnie cię do tego, by wrócić do łóżka.
– Jestem zmęczona, ale nie mogę spać. Czy właśnie to chciałeś ode mnie usłyszeć?
Rzucił jej kolejne przeciągłe, nie zdradzające żadnych konkretnych uczuć albo emocji spojrzenie. Czuła się tym bardziej nieswojo, że nawet nie potrafiła się skoncentrować, by spróbować określić, co takiego musiał sobie w tym momencie myśleć.
– Niekoniecznie – przyznał. – Tego akurat mogę się domyślić, skoro wiem, co ci dolega. Wilkołaki… Nie lada odwaga, nie powiem – mruknął, ale po jego tonie z łatwością zorientowała się, że w tym przypadku „odwaga” znaczy dokładnie tyle samo, co i „głupota”.
– Inni ujmują to trochę inaczej. A ty mnie ostrzegałeś, chociaż… – Wzruszyła ramionami. – Dziadek dał mi coś, co dział na objawy grypy, ale nie czuję żeby specjalnie pomogło.
Rufus uniósł brwi i prychnął z wyraźną pogardą.
– Oczywiście, że nie działa! Może na ludzi, ale nie na pół-wampiry – żachnął się, spoglądając na nią pobłażliwie.
– Ale Ariel powiedział…
– Gdyby twój Ariel potrafił przewidzieć, co cię czeka, raczej nie przekopywałby się przez stosy książek, a teraz byłby tutaj – zauważył przytomnie, trafiając w sedno. Alessia poczuła się trochę tak, jakby ktoś ją uderzył i nawet świadomość tego, że to po prostu Rufus nie pomagała jej tego zaakceptować. – Jesteś w połowie wampirem, a teraz na dodatek twoją ludzką cząstkę powoli zabija… Hm, wilcza toksyna, powiedzmy, żebyś najprościej zrozumiała. To chyba oczywiste, że w takim przypadku ludzkie specyfiki nie mają racji bytu, aczkolwiek nie jestem zdziwiony, że Carlisle próbuje. Mogłem wam o tym powiedzieć wcześniej… Och, Ali, gdybym wiedział o czymkolwiek, co mogłoby ci pomóc, zrobiłbym to, ale w twoim przypadku mogę co najwyżej rozłożyć ręce. – Zmienił ton głosu i przez moment naprawdę była w stanie uwierzyć, że jest mu przykro. To była ta bardziej ludzka strona Rufusa, zarezerwowana w znamienitej większości dla Layli. – Wszystko ma swoje konsekwencje. Mógłbym mieć do siebie pretensje o to, że nie przyłożyłem ci, kiedy pojawił się tamten artykuł, ale co by to dało? Z założenia lepiej doświadczać na własnej skórze, ale niekoniecznie tego się spodziewałem, kiedy dawałem ci wolną rękę…
– Dzięki, wujku – przerwała mu, bo zawahał się, bezskutecznie próbując znaleźć słowa, które zabrzmiałyby dostatecznie współczująco. Cóż, jeśli chodziło o pocieszanie, był w tym marny, ale i tak była mu za próbę wdzięczna.
Nie odpowiedział, w ostatniej chwili powstrzymując się od komentarza na temat tego, jak go nazwała. Przez moment panowała nieznośna wręcz cisza, Rufus zaś zdecydował się wybrnąć z niezręcznej sytuacji w najbardziej typowy dla siebie, impulsywny sposób: po prostu zerknął na nią, a już w następnej sekundzie odwrócił się na pięcie, zamierzając odejść. Cóż, najwyraźniej uznał, że wyczerpał limit ludzkich zachowań, a może po prostu nie potrafił znieść tego, że ktokolwiek mógłby być dla niego ważny. Alessia już dawno wyszła z założenia, że przynajmniej ją lubił – może nawet na swój sposób kochał, ale uparcie nie chciał przyznać się do tego, że tak jest. Partner Layli od zawsze był irytujący, zwłaszcza w tym wiecznym uporem, kiedy to stanowczo wypierał się tego, że mógłby przynależeć do jakiejkolwiek grupy, zwłaszcza rodziny.
Taa… Wcale nie zachowywał się tak, jakby był jej wujkiem. Absolutnie.
– Byłeś u Layli, prawda? – palnęła pod wpływem impulsu, nie mogąc się powstrzymać.
Mógł ją zignorować, a jednak zatrzymał się wpół kroku i cały zesztywniał.
– To jest pytanie, czy może stwierdzenie? – mruknął, nawet się za siebie nie oglądając.
– Stwierdzenie. – Dotknęła językiem górnej wargi, wahając się nad tym, czy coś jeszcze powinna dodać. Ostatecznie zdecydowała się zaryzykować: – To jej pokój.
– Nie da się ukryć – zgodził się i chociaż się nie poruszył, Ali wiedziała, że na ułamek sekundy zerknął w stronę drzewa i okna na piętrze.
Alessia pokręciła z niedowierzaniem głową, uświadamiając sobie, że sam z siebie nie doda niczego więcej. Dobra bogini, jeśli faceci byli irytujący, szaleni naukowcy powinni stanowić jakąś odrębną grupę.
– Do diabła, dlaczego wy najzwyczajniej w świecie nie możecie ze sobą porozmawiać? – zapytała, nagle poirytowana. – Layla cierpi, a ty zachowujesz się tak, jakbyś jej nie zauważał. Nie wiem, co się wydarzyło, ale…
– No właśnie, przynajmniej jedna słuszna uwaga – przerwał jej natychmiast. – Nie masz pojęcia, co takiego się wydarzyło.
Zacisnęła dłonie w pięści. Już nawet nie czuła wilka w sobie, bo pragnienie, by coś rozwalić jak najbardziej należało do niej.
– Oczywiście mi tego nie powiesz. – To nie było pytanie.
Podświadomie wyczuła, że Rufus uśmiechnął się bez wesołości.
– Nie.
Palant!, przeszło jej przez myśl, ale nie powiedziała tego głośno. Szlag, chyba zdecydowanie coś było z nią nie tak, skoro ciągnęło ją do drażnienia Rufusa.
Nie była pewna, co takiego wyrażała jej twarz, ale wampir z jakiegoś powodu zdecydował się odpuścić. Zdziwiła się, kiedy z westchnieniem zawrócił i stanął na tyle blisko, by mogła spojrzeć mu w oczy, ale wciąż na tyle daleko, żeby nie poczuła się zagrożona.
– Dziecko, posłuchaj – odezwał się, starannie dobierając słowa. – To nie jest takie proste, jak mogłoby ci się wydawać. To, co zaszło między mną, a Laylą… – Pokręcił z niedowierzaniem głową. – Cóż, jestem uparty. Ona też. Wydarzyło się, co się wydarzyło i nikt nie musi mi mówić, że ona mnie potrzebuje. Ja nie jestem ślepy, Ali – uciął stanowczo. Jego oczy na ułamek sekundy zabłysły czerwienią, jak zawsze kiedy był pod wpływem silnych emocji. – Czuję się… zagubiony. Zrozum, to nie jest coś, co przytrafia mi się na co dzień. Nie wyobrażasz sobie, kim byłem, zanim na mojej drodze stanęła Layla i może nawet lepiej jest, że nie posiadasz takiej wiedzy. Od wieków nie miałem do czynienia z czymś, czego nie potrafiłbym zrozumieć, a w przypadku uczuć i tych wszystkich relacji międzyludzkich tak właśnie jest. To, co dla ciebie jest naturalne, dla mnie jest czystą abstrakcją i wzajemnie, jak sądzę. Nie oczekuję, że to zrozumiesz, ale przynajmniej spróbują pojąć, że wcale nie czuję się pewien niż Layla.
Nie mówił jej wszystkiego, ale i tak była zaskoczona tym nagłym wyznaniem. Spojrzała na niego w milczeniu, obejmując się ramionami, nagle jeszcze bardziej zmęczona i świadoma własnej słabości.
Rufus patrzył na nią niemal w surowy sposób, a jego oczy wydawały się jarzyć w ciemności. Dopiero po kilku sekundach zdołał uprzytomnić sobie ton własnego głosu i jakoś nad sobą zapanować; jego twarz na powrót przybrała nieopisany, lekko kpiarski wyraz.
– Nieważne – stwierdził, ale nie odszedł, chociaż tego właśnie się spodziewała. – Chodź, mała. Odprowadzę cię do pokoju.
Nie zaprotestowała. Wciąż rozpamiętując jego słowa, przynajmniej na moment była w stanie zapomnieć o Arielu i przemianie, ale wcale nie czuła się z tym lepiej.
No cóż, przynajmniej wiedziała, że Rufus niekoniecznie musiał być takim dupkiem za jakiego go uważała. Co prawda nie powiedział, że kocha Laylę, ale…
– Wiesz co? – mruknęła nieco sennie. – Wydaje mi się, że ty tylko udajesz. Wcale nie byłbyś takim złym ojcem, wujku Rufusie – dodała, pod koniec celowo przeciągając sylaby.
– Od tej gorączki coś ci się w głowie poprzewracało – parsknął, ale – mogła to przysiąc – niewiele brakowało, żeby się uśmiechnął.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa