
Ariel
Drzewa
rozstąpiły się, a twierdza nareszcie znalazła się w zasięgu jego
wzroku. Ariel zesztywniał i w milczeniu gapił się przed siebie,
równie przerażony, co i urzeczony. W tym momencie prawdopodobnie
poczuł ulgę, ale wcale tak nie było, co nawet jakoś specjalnie go nie zdziwiło.
Serce waliło mu jak oszalałe, grożąc połamaniem żeber i tym, że jakimś
cudem wyrwie się na zewnątrz. Sam już nie był pewien, co czuje, ale na pewno
była to dość nietypowa mieszanka strachu i swego rodzaju podekscytowania,
a także przenikającego go poczucia zagrożenia.
Michael zniknął jakiś czas wcześniej, jak zwykle nie mówiąc
ani słowem, ale tym razem Ariel nie miał mu tego za złe. Całe to miejsce
przesycone było charakterystycznym zapachem lasu, tak czystym, że wręcz
wydawało się to niemożliwe. Pragnął iść do Lille, ale wampir wskazał mu
zupełnie inną drogę niż ta, która prowadziła w stronę miasta.
– Idioto – powiedział mu, nie kryjąc rozdrażnienia, kiedy
Ariel machinalnie spróbował się z nim kłócić. – Ja wiem, że Volturi są na
tyle walnięci, by próbować egzystować w samym środku ruchliwego
miasteczka, ale naprawdę uważasz, że wilkołaki zdecydowałyby się na coś
podobnego.
Zdenerwował go tą wypowiedzią, ale najbardziej irytujące
było to, że oczywiście miał rację. Chłopak sam nie potrafił sobie wytłumaczyć,
jakim cudem jakikolwiek wampir mógł znać jego rasę lepiej niż on sam, ale
usprawiedliwiał się myśleniem o tym, że nigdy nie chciał utożsamiać się
z dziećmi księżyca. Równie niewiele wiedział o Volturi, może
pomijając to, że próbowali rządzić, a jedyną ich zasługą było to, iż
wampiry bały się podejmować kroki, które mogłyby doprowadzić do ujawnienia
rasy. Oczywiście włoska rodzina królewska nie miała zielonego pojęcia
o istnieniu Miasta Nocy, co jedynie dowodziło tego, jak głupi
w rzeczywistości byli, ale to raczej nie był temat, który Michael
zamierzał z nim omawiać.
Liczyło się raczej to, że wilkołaki w istocie nigdy
nie czuły potrzeby, żeby ingerować w życie ludzi. Nie miały pożytku
z ich istnienia, bo w przeciwieństwie do wampirów nie żywiły się
krwią. Oczywiście nie oznaczało to, że mieli do istot z pulsem jakikolwiek
szacunek – wystarczyło spojrzeć na Yves’a, by przekonać się, że byłoby to
szczytem marzeń – ale zwykle sami z siebie woleli trzymać się na uboczu.
Problem leżał przede wszystkim w rozwiniętym instynkcie i tym, że
również dzieci księżyca odczuwały łaknienie krwi i mordu, bardzo podobne
do agresywnych zachowań i pragnień wampirów czy ich hybryd. Ariel tego nie
czuł, przynajmniej nie tak intensywnie, co pewnie miało związek z tym, że
wychował się w zamieszkanym przez ludzi mieście, ale podejrzewał, że
wilkołaki z zewnątrz, na dodatek tak bardzo wiekowe, nie były tak
cywilizowane. W zasadzie zakładał, że po nadchodzącym spotkaniu mógł nawet
zatęsknić za Riddley’em, a to zdecydowanie nie napawało go entuzjazmem.
Teraz, patrząc na majaczącą tuż przed nim budowlę, zdał
sobie sprawę z tego, iż najprawdopodobniej miał rację.
Coś przewróciło mu się w żołądku ze zdenerwowania, ale
postarał się tę myśl zignorować. Chciał zrobić krok do przodu, ale czuł
wewnętrzny opór, którego nie rozumiał, a który sprowadzał się do
wewnętrznego pragnienia, by odwrócić się na pięcie i jak najszybciej uciec
– i to gdzieś daleko, byleby uwolnić się spod wpływu tego miejsca. Nie
potrafił stwierdzić, jak daleko od drogi i ludzkich siedzib się znajduje,
ale nawet jeśli Lille w istocie były blisko, nagle nabrał przekonania, że
trafił w jakieś zupełnie obce miejsce, może nawet do innego czasu. Ta
część lasu była dzika, wręcz dziewicza i jakoś nie miał wątpliwości, że
nawet mimo szybkiego rozwoju cywilizacji, żaden człowiek nie zapuścił się do
tego miejsca. Arielowi trudno było stwierdzić, w jaki sposób należałoby
opisać fenomen takiego stanu rzeczy, aczkolwiek zakładał, że wilkołaki znalazły
równie dobry sposób, co i mieszkańcy Miasta Nocy… No, może trochę odrobinę
mniej związany z nadzwyczajnymi zdolnościami wampirów i, powiedzmy,
zdecydowanie bardziej okrutny.
Wzdrygnął się na samą myśl, po czym spróbował zapanować nad
mętlikiem w głowie. W końcu zdołał ruszyć się z miejsca
i ostrożnie począł zsuwać się z niewielkiego wzniesienia, metodycznie
kierując się w stronę ponuro wyglądającej budowli, która majaczyła przed
nim. Była ogromna, a przy tym tak niemożliwe prosta, że dziwnym wydawało
się, iż mogła działać aż tak intensywnie na jego emocje. Zbudowana na planie
prostokąta (tak przynajmniej wydawało mu się od strony
i z perspektywy, którą musiał się zadowolić), wydawała się równie
nieprzystępna, co i eteryczna. Było późne popołudnie, ale chociaż na
zewnątrz wciąż było jasno, gęsto rosnące drzewa i rozłożysty baldachim
liści nad głową, spowijał wszystko w półmroku. Ariel nie miał pewności,
ale był gotów założyć się o to, że w tym miejscu zawsze jest ciemno,
zimno i wilgotno, co stanowiłoby całkiem przyjemne odstępstwo od ciągłego
upału, gdyby oczywiście nie było tak bardzo przerażające.
Przyśpieszył, nagle poirytowany tym, że mógłby czegokolwiek
się bać. Na litość bogini,
jestem jednym z nich, prawda? Może i nie jesteśmy z natury
zbytnio towarzyscy, ale cała ta sprawa z instynktem przetrwania
i łączeniem się w stada jest chyba istotna… Przynajmniej chciał w to wierzyć, jednocześnie
gorączkowo próbując ułożyć sobie w myślach jakiś sensowny plan działania,
zaczynając od tego, jak powinien przedstawić sprawę z Alessią. Nie sądził,
by ktokolwiek tak po prostu przyjął do wiadomości jego związek
z pół-wampirzycą, ale przecież nie mógł zataić tego, kim dziewczyna była.
Z drugiej strony, gdyby po prostu zapytał o Katherine albo
o historię jej matki, mogłoby obyć się bez niewygodnych wyjaśnień
i związanych z nim komplikacji, gdyby jego słowa zostały odebrane nie
w ten sposób, jakiego mógłby oczekiwać.
Ziemia pod jego stopami wydawała się dziwnie miękka
i jakby wilgotna. Podszycie w znamienitej większości wyściełały
opadłe, przegniłe już liście, które tłumiły jego kroki, jakby już i tak
sam z siebie nie próbował stawiać stóp w taki sposób, by poruszać się
jak najciszej. Jak na ironię, mimo panującego wokół spokoju, czuł się nieswojo,
poza tym miał wrażenie, że jest widoczny i słyszalny w wręcz
nadmierny sposób. Uważnie obserwował szare, kamienne ściany, walcząc
z pokusą, żeby przesunąć po murze dłonią i przekonać się, czy jest
tak gładki, jak mu się wydawało. Spoglądał w wąskie okna, tak małe, że
nawet on nie byłby się w stanie przez nie przecisnąć i ciarki przechodziły
mu po plecach. Twierdza wyglądała na opuszczoną, ale nie miał złudzeń co do
tego, że jest sam. Wręcz czuł obecność istot, które musiały to miejsce
zamieszkiwać, podobnie jak i ciągnącą się za nim aurę zagrożenia albo
wręcz… śmierci.
Ha, ha. Cudowne miejsce. Pozostawało tylko jedno, oczywiste
pytanie: jak, do diabła, powinien się dostać do środka?
Jeśli miał kiedykolwiek wątpliwości co do tego, czy Dimitr
jest przychylny nie tylko wampirom, ale również wilkołakom, w tamtym
momencie wyzbył się wszelakiego wahania. Do Niebiańskiej Rezydencji zawsze
można było wejść, jeśli zaś chodziło o kontakt z wampirem, to
wydawało się dziecinnie proste, bo wystarczyło mieć gdzieś pod ręką jakąkolwiek
ważniejszą postać w mieście. Momentalnie zatęsknił za znajomymi uliczkami
i pięknym, co prawda równie niedostępny i onieśmielającym budynkiem,
który jednak nie wydawał się równie nieprzystępną pułapką, co twierdza.
Szukając czegoś, co przypominałoby drzwi, próbował stwierdzić, co takiego
powinien zrobić, kiedy już je znajdzie. Zapukać i czekać aż ktoś zdecyduje
się je otworzyć? A nawet jeśli, jak miał postąpić później? Wyszczerzyć się
w uśmiechu i wejść do środka z tekstem: „Cześć! Wiem, że mnie
nie znacie, ale to nieważne, bo i tak mam do was kilka pytań o moją
wampirzą dziewczynę Ali…”? Chyba, że wcześniej powinien był wysłać jakieś
oficjalne podanie z prośbą o ewentualny termin spotkania?
Ironizował, ale nic nie mógł na to poradzić. Coraz bardziej
zaniepokojony, powoli okrążał twierdze, mając wrażenie, że nieprzystępne mury
ciągną się w nieskończoność i – co gorsza – przez cały czas wyglądają
tak samo. W pewnym momencie naszły go nawet wątpliwości co do tego, czy
w ogóle ruszył się z miejsca i czy przypadkiem wciąż nie tkwi
w bezruchu, jedynie wyobrażając sobie, że się porusza. Wrażenie było
dziwne i jeszcze bardziej niepokojące niż sama aura tego miejsca, poza tym
mimo dotarcia do celu, wcale nie czuł się bliższy pomocy Alessi.
Przystanął, po czym sfrustrowany rozejrzał się dookoła.
Stał tak blisko muru, że gdyby chciał, mógłby przycisnąć nań twarz, co może
byłoby dobrym pomysłem, gdyby ściana była przeźroczysta, ale w obecnej
sytuacji niewiele mu dawała. Zadarł głowę i spojrzał w górę, ale
również tam zauważył gładką ścianę. Budowla była wysoka, a najbliższe
wąskie okno znajdowało się na takiej wysokości, że musiałby cofnąć się
o kilka metrów, żeby być w stanie je dostrzec.
Zaciskając dłonie w pięści, spróbował przypomnieć
sobie, jak wiele razy podczas całej tej mozolnej wędrówki skręcił. Cztery.
Skręcił cztery razy, obchodząc budynek dookoła, a jednak nigdzie nie
dostrzegł niczego, co jakkolwiek przypominałoby drzwi. Co więcej, nagle naszła
go niemożliwa do odrzucenia myśl na temat tego, że żadne wejście nie istniało,
co samo w sobie był niedorzeczne, a jednocześnie wydawało mu się
jedynym rozsądnym rozwiązaniem.
To zły pomysł… Rozsądniej jest stąd odejść.
Zesztywniał i zmarszczył brwi, zaintrygowany myślą,
która pojawiła się w jego głowie. Niespokojnie obejrzał się za siebie, ale
niczego nie zobaczył, co było do przewidzenia, ale z jakiegoś powodu go
rozczarowało. Mógł przysiąc, że coś usłyszał – coś jakby głos, cichy szept –
a jednak wszystko wskazywało na to, że jest sam.
Jego wyobraźnia. Może zaczynał już wariować, co nie byłoby
znowu takie niemożliwe, skoro czuł się zmęczony. Nie potrafił określić jak
wiele godzin już był na nogach, więc może…
Ach… Czego ty chcesz, wilczy chłopcze?
Tym razem naprawdę to usłyszał, a przynajmniej tak mu
się wydawało. Cholera, sam już nie był niczego pewien, zwłaszcza w tym
miejscu. Miał złe przeczucia, które z każdą kolejną sekunda się nasilały,
podobnie jak i nieprzyjemne wrażenie tego, iż jest obserwowany. Rozglądał
się dookoła, nie dostrzegając nikogo i próbując wyjaśnić samemu sobie,
dlaczego do głowy przychodzą mu takie dziwne myśli, które… niekoniecznie
należały do niego.
Gdyby wychował się gdzieś indziej, być może nie od razu
zorientowałby się, że coś jest nie tak. Ktoś trzeci pewnie uznałby, że to
wyobraźnia, ale Ariel wiedział czym jest telepatia, a dzięki Alessi był
skłonny zaryzykować stwierdzenie, że byłby w stanie ją rozpoznać, gdyby
miał z podobnymi zdolnościami do czynienia. Cała ta kwestia przekazywania
myśli i obrazów, manipulowania cudzymi umysłami… Wszystko to wciąż
wydawało mu się abstrakcyjne, ale jednocześnie był świadom istnienia podobnych
zdolności, instynkt zaś niemal natychmiast podsunął mu takie rozwiązanie.
Niemal czuł mentalną obecność kogoś obcego, jego niechęć i to, że intruz
najchętniej sprawiłby, żeby Ariel w pośpiechu się oddalił.
Spodziewał się wielu reakcji, ale na pewno nie tego, że
taki stan rzeczy go zirytuje. Machinalnie zacisnął dłonie w pięści,
spinając mięśnie i przygotowując się do ewentualnej obrony, chociaż gdyby
ktoś chciał go zaatakować, już dawno by to zrobił. Powoli odwrócił się, przylegając
plecami do ściany i czujnie omiatając wzrokiem przestrzeń po obu swoich
stronach. Wciąż nie widział niczego nadzwyczajnego, pomijając gładkie ściany
i wszechogarniającą ciemność, ale przecież nie spodziewał się niczego
innego. Nie przewidywał, że mogłoby być łatwo; pewnie nawet poczułby się
rozczarowany, gdyby nagle okazało się, że to podróż do Lille stanowiła
największe wyzwanie, zwłaszcza w zestawieniu z próbą spotkania się
z mieszkańcami twierdzy.
Zdeterminowany, skoncentrował się całym sobą na powtarzaniu
sobie, że nie może zrezygnować. Nie miał pojęcia, co takiego chciał w ten
sposób osiągnąć, ale miał cichą nadzieję, że jeśli okaże przynajmniej trochę
uporu, ktoś w końcu się nim zainteresuje, nareszcie przyjmując do
wiadomości, że nie przyszedł tutaj tylko po to, żeby zaraz się wycofać. Do
diabła, może i to był zły pomysł, ale nie dbał o to, stracił zresztą
zbyt wiele czasu i energii, żeby przejmować się takimi drobiazgami.
– No dalej… – mruknął pod nosem; jego głos zabrzmiał
dziwnie w panującej ciszy. – To zaczyna być nudne.
Cóż, wcale nie było. Bardziej adekwatnym słowem byłoby
„niepokojące”, aczkolwiek…
Niemal usłyszał westchnienie, równie nierzeczywiste, co
i myśli, które ktoś usiłował zaszczepić w jego głowie. Nie wyczuł,
żeby cokolwiek się zmieniło, ale jakaś część niego dała mu do zrozumienia, że
najprawdopodobniej osiągnął cel. Spodziewał się doświadczyć czegokolwiek,
chociażby ponurej satysfakcji, ale wciąż czuł się zdenerwowany i mocno
napięty, nerwowo oczekując na coś, co mogło okazać się równie nieprzyjemne, co
i przydatne. Trwał w bezruchu, tak bardzo spięty, że z tego
wszystkiego rozbolały go mięśnie, ale zignorował to, podobnie jak
i nerwowe powarkiwanie wilka w jego wnętrzu.
O tak, wiem. Kłopoty,
pomyślał, nie zastanawiając się nad tym, czy rozsądnym jest zwracać się do
istoty w swoim wnętrzu. Mało kiedy uznawał swoja mroczniejszą stronę,
widząc w niej potencjalnego sojusznika, ale tym razem takie zachowanie
wydawało się być w pełni uzasadnione. Spokojnie. Tym razem ja jeszcze zadecyduję, jeśli
oczywiście nie masz nic przeciwko, dodał
z nutką sarkazmu, ledwo powstrzymując się od wywrócenia oczami. Skoro już
wdawał się w uprzejmą dyskusję ze swoim zwierzęcym, w pełni
morderczym instynktem, coś zdecydowanie zaczynało być z nim nie tak.
Niemal usłyszał warknięcie wilka w swoim wnętrzu.
Oczami wyobraźni wręcz widział, jak stworzenie odsłania zęby, uległe, ale nie
do końca usatysfakcjonowane. Nadchodząca pełnia już teraz je wzmacniała, ale
mimo powolnej utraty kontroli, Ariel był już na tyle wprawiony, być nad sobą
zapanować… Przynajmniej w teorii.
Coś poruszyło się po jego lewej stronie. To było zaledwie
mignięcie – prawie niezauważalny ruch, który wychwycił kątem oka – ale
wystarczyło, żeby błyskawicznie odwrócił się w odpowiednim kierunku.
Podświadomie spodziewał się nie zobaczyć niczego, przekonany, że intruz będzie
bawił się w nim w kotka i myszkę, wszystko jednak wskazywało na
to, że się pomylił – i to bardzo.
Dziewczyna stała jakieś dwadzieścia stóp od niego, piękna
i milcząca. Oczy Ariela rozszerzyły się w geście niedowierzania,
kiedy napotkał spojrzenie nieziemskich, nieco zamglonych tęczówek
w niezdecydowanym kolorze zieleni i błękitu. Czarne, kręcone włosy
spływały falami niemal do samej talii, wijąc się niczym węże, chociaż na
zewnątrz nie było wiatru. Nieznajoma miała regularne, zdecydowany rysy twarzy,
poza tym była niezwykle piękna, niemal jak wampirzyca – a przynajmniej
pomyślałby tak, gdyby nie doskonale słyszalne bicie jej serca oraz oliwkowy
odcień jej cery. Nie był pewien skąd to wie, ale wyglądała mu na rodowitą
Francuzkę, chociaż miała w sobie również coś z Włoszki. Jakkolwiek by
nie było, jedna istotna kwestia rzucała się w oczy, nie pozostawiając
najmniejszych wątpliwości: kobieta zdecydowanie nie była człowiekiem.
Nieznajoma zmarszczyła brwi, ale nawet zmarszczki nie
odebrały jej urody. W prostych, opinających biodra jeansach
i kaszmirowym sweterku w głębokim odcieniu zieleni wyglądała jak
zwykła nastolatka, ale bez wątpienia nią nie była. Co więcej, w jakiś pokrętny
sposób wydawała się idealnie pasować do tego miejsca, równie onieśmielająca
i niedostępna, co twierdza za plecami Ariela.
Raptem odwróciła się i bez chociażby słowa
wyjaśnienia, szybkim krokiem ruszyła wzdłuż muru twierdzy, pośpiesznie się
oddalając.
– Hej… Hej, zaczekaj! – Ariel wzdrygnął się, wyrwany
z zamyślenia. Bez zastanowienia ruszył za dziewczyną, błyskawicznie
pokonując dzielący ich dystans i usiłując zacisnąć palce na ramieniu
brunetki. – Zatrzymaj się!
– Zostaw! – Dziewczyna warknęła i odskoczyła na
bezpieczną odległość. Puścił ja, jedynie dlatego, że w innym wypadku
mógłby ją do siebie zrazić, a to raczej nie było najlepszym pomysłem. –
Odejdź stąd! W tej chwili!
Słowa brzmiały ostro, niemal oschle, co mocno kontrastowało
z jej melodyjnym, niezwykle delikatnym głosem. „Słodka” – to wydawało się
idealnym określeniem, żeby opisać nieznajomą, gdyby miał określić się do
całkowitego minimum. Przypominała delikatny kwiat w pełni rozkwitu albo…
hm, różę. Róże miały kolce, a wyraźnie nieprzyjaźnie nastawiona do niego
dziewczyna wyglądała na taką, która potrafi zranić.
Przynajmniej się zatrzymała, co prawda tylko na chwilę, ale
dała mu okazję do tego, by uważniej się jej przyjrzał. Przesycający powietrze
zapach lasu i piżma utrudniał orientacje, ale po dłuższej chwili zastanowienia
Ariel zorientował się, że dziewczyna jest dokładnie taka sama, jak on –
a więc była córą księżyca. Ile mogła mieć lat, kiedy została ugryziona?
Piętnaście? Co najwyżej osiemnaście?
Chyba – co dotarło do niego ze sporym opóźnieniem – że
podobnie jak i on odziedziczyła klątwę w genach. To było
prawdopodobne, poza tym ładna buzia jeszcze o niczym nie świadczyła. Nie
znał ani jednej kobiety, która w Mieście Nocy odznaczałaby się wilczymi
genami, ale to przecież jeszcze o niczym nie świadczyło. Również
w przypadku Ali trudno było uwierzyć, że byłaby w stanie wymordować
całe miasto, gdyby nabrała na to ochoty, a jednak musiał pamiętać
o tym, że jak każda nieśmiertelna byłaby do tego zdolna.
Dziewczyna wykorzystała chwilę jego nieuwagi, żeby rzucić
się do ucieczki. Zanim się obejrzał, dotarła już do zakrętu i zniknęła mu
z oczu. Natychmiast ruszył za nią, co prawda zbyt wolny, żeby ją
pochwycić, ale na tyle szybki, by zauważyć, jak dziewczyna skręca po raz
kolejny, tym razem… wnikając w ścianę?
Z wrażenia aż zatrzymał się, co najmniej zdezorientowany.
Raz jeszcze odtworzył w myślach tamten moment, wciąż nie dowierzając, ale
obojętnie jak bardzo by się starał, nie był w stanie zaprzeczyć temu, co
zobaczył. Dziewczyna pojawiła się i zniknęła równie nagle, poza tym bez
wątpienia weszła w ścianę, zupełnie jakby była duchem. Z tym, że
duchy nie istniały, a przynajmniej on w nie nie wierzył i nie
zamierzał uwierzyć, nawet jeśli wydawało się to hipokryzją, bo istnienie istot
niematerialnych powinno być równie prawdopodobne, co i fakt, że wampiry
czy wilkołaki chodzą po ziemi. Cóż, łatwiej powiedzieć, a co innego
zaakceptować coś, co wydawało się co najmniej nieprawdopodobne.
Poza tym, jakby nie patrzeć, musiało istnieć jakiś wejście.
Co więcej, skoro mowa o duchach, to czy istniały takie, które mogły
pochwalić się materialnym ciałem oraz bijącym pulsem?
Niekoniecznie.
Niczym w transie przeszedł kilka metrów, zatrzymując
się w miejscu, w którym jeszcze chwilę wcześniej stała dziewczyna.
Ściana w tym punkcie nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale to go nie
zraziło, więc bez chwili wahania przycisnął dłoń do kamienia w tamtym
miejscu. Jak podejrzewał, napotkał opór, ale również to nie stanowiło
odstępstwa od tego, co podejrzewał. W Mieście Nocy widział już dość, by ukryte
przejścia i bardziej zmyślne mechanizmy nie wydawały mu się czarna magią
czy czymś równie nieprawdopodobnym.
Jakby się nad tym głębiej zastanowić, takie komplikacje
były do przewidzenia. To musiał być jakiś prosty, ale skuteczny mechanizm;
jakieś ukryte drzwi, które otwierał jakiś przycisk albo dźwignia. Może któryś
z tych kamieni wcale nie był taki solidny? Myśląc o tym gorączko,
błądził dłońmi po konstrukcji, palcami szukając czegoś, co wydałoby się
obiecujące – chociażby niewielkiego uszczerbku, wyżłobienia, w które można
by wsunąć palce…
Naparł na ścianę bardziej stanowczo, coraz bardziej
sfrustrowany – a potem poczuł, że traci równowagę. Zanim się zorientował,
ściana ustąpiła, a on wleciał do środka, boleśnie lądując na ziemi.
– Należy być bardziej uprzejmym dla gości, moja droga –
usłyszał gdzieś w oddali karcący, męski głos. Mężczyzna zwracał się do
kogoś innego, może nawet do tej ciemnowłosej dziewczyn, którą wcześniej
widział.
Zaraz po tym wszystko zniknęło, a dookoła była już
tylko nieprzenikniona ciemność.
Okej, piszę ten komentarz chyba po raz piąty i jeśli znowu strona postanowi się odświeżyć to chyba rzucę laptopem o ścianę -.-
OdpowiedzUsuńTak jak Ci mówiłam miałam takie dni do niczego i musiałam mieć dłuższą chwilę dla siebie. Ale już jestem i postaram się być na bieżąco.
To tak - Ariel znalazł częściowo to czego szukał i dobrze. Już myślałam, że ta podróż przedłuży się o kolejne kilka rozdziałów, ale do pełni coraz bliżej, a i zwierzę w środku Ali domaga się wyjścia na zewnątrz. Podejrzewam, że dziewczyna, która "uciekała" od Ariela to Katherine, ale zawsze mogę się mylić i mam wrażenie, że się mylę. No, ale przekonam się o tym jak dodasz rozdział.. Chyba :3
Ten rozdział był świetny i bardzo szybko mi się go czytało. Tak więc jestem zadowolona :3
A, wracając teraz do poprzednich rozdziałów, a właściwie to do poprzedniego i tego o Layli... Spotkanie Alessi z Rufusem było fajne. Widać, że Rufus nie lubi być nazywany wujkiem, ale ojcem to już tak ;) no, ja mam nadzieję, że szybko coś razem z Laylą zmajstrują xD Zwierzający się Rufus to nowość. Podoba mi się... ;3
(Na marginesie jak będę tak opisywać wszystkie opuszczone rozdziały to zejdzie mi chyba z pół wieczora :D)
Mam dobre przeczucia co do tego wymiotowania Layli w łazience ;3 uhu, bądźmy wszyscy dobrej myśli! Strasznie mi szkoda, że jeszcze się z Rufusem nie pogodziła, ale oboje są zbyt dumni, aby przeprosić. No cóż taka ich natura i chyba jeszcze będę musiała sobie poczekać na ich pogodzenie się. Tylko nie każ IM długo czekać, bo chyba bez siebie to oszaleją ;3
Każdy rozdział bez wyjątków czytało mi się niezwykle szybko i przyjemnie i codziennie z niecierpliwością czekałam na następny. I teraz też czekam na nowy rozdział.
Jeszcze raz przepraszam za taki brak odzewu z mojej strony :*
Pozdrawiam,
Gabi.