
Alessia
Hayley
stała na korytarzu, blada i roztrzęsiona. Płomienne, sięgające ramion
włosy, zdawały się mocno kontrastować z karnacją i podkrążonymi
oczami. Również ona wyglądała, jakby właśnie przetrwała najgorszą ze wszystkich
nocy i jedynie cudem była wciąż żywa. Spojrzenie zwykle bystrych,
topazowych oczu było martwe i tak bardzo puste, że za jego sprawą Alessia
zaczęła drżeć, oszołomiona.
Zastygła w bezruchu, wciąż tkwiąc w progu sali,
niezdecydowana na to czy powinna wejść, czy może wyjść i dołączyć do
Hayley. Widząc przyjaciółkę w takim stanie, zapragnęła porwać ją
w ramiona i mocno przytulić, a potem pozwolić łzom swobodnie
płynąć, ale coś w postawie dziewczyny sprawiło, że nie zdecydowała się
tego zrobić. Hayley patrzyła na nią w ten przerażający, nie pasujący do
niej w żadnym stopniu sposób, wydając się przenikać Alessię na wskroś. Jej
spojrzenie nie wydawało się oskarżycielskie, ale jeśli już, przyczyna leżała
w tym, że w oczach pół-wampirzycy nie było żadnych emocji, nawet
strachu, gniewu czy czegokolwiek innego.
Alessia wolałaby, żeby Hayley zaczęła krzyczeć. Gdyby
w jakikolwiek sposób ją zaatakowała – nawet po prostu słowie – to
i tak byłoby lepsze od poczucia pustki i tego cichego, wypranego
z jakichkolwiek uczuć głosu, który równie dobrze mógłby należeć do kogoś
innego. Łatwiej byłoby patrzeć na jakąkolwiek Hayley, nawet cierpiąca, chociaż
widok jej ślicznej twarzy, wykrzywionej agonią, byłby trudny.
A tak…
To była i zarazem nie była Hayley. Na pewno nie było
w niej tej dziewczyny, którą Ali tak dobrze znała i już to samo
w sobie wydawało się przerażające.
– Hayley… – zaczęła najdelikatniej jak potrafiła. Głos jej
drżał, odmawiając posłuszeństwa i formułowania słów, jakby samo myślenie
nie stanowiło wystarczającego wyzwania.
Zadrżała, ale nie ruszyła się z miejsca. Błękit jej
oczu przygasł, w jednej chwili przypominając bardziej kolor zamarzającej
wody, taki sam, jak u Isabeau. Ciotka potrafiła patrzeć tak, żeby nawet
najbardziej pewna siebie osoba zaczęła się niepokoić, ale w przypadku Beau
to była gra; umiejętność, którą nabyła przez lata i teraz namiętnie
wykorzystywała, żeby ukryć swoje prawdziwe emocje, które uważała za słabość.
Z Hayley było inaczej, bo wszystko to, co teraz wyrażały
jej oczy, było prawdziwe. Ten przejmujący chłód, lodowaty ziąb, ta pustka…
To tak, jakby on już umarł. Jakby Quinn był martwy, naszła ją niepokojąca myśl i przez kilka sekund była
w stanie skoncentrować się wyłącznie na tym, żeby wsłuchać się
w panującą ciszę i spróbować rozpoznać oddech, który mógłby należeć
do chłopaka. W pierwszym momencie ogarnęła ją panika, bo nic nie słyszała
– nic poza własnymi spazmatycznymi wdechami oraz dudniącą jej w uszach
krwią – ale potem w końcu wychwyciła to, co miało dla niej największe
znaczenie. Nie obejrzała się, żeby raz jeszcze spróbować dostrzec Quinna na
łóżku, które zajmował, ale była świadoma jego oddechu – urywanego i tak
niepokojąco słabego, ale jednak wciąż wydającego się stabilnym.
– Żyje. – Hayley jakimś cudem zdołała odczytać jej myśli.
Była telepatką, ale tym razem nie potrzebowała mocy, żeby być w stanie
czytać w przyjaciółce jak w otwartej księdze. – Wciąż żyje. Ale życie
jest kruche, zdecydowanie zbyt kruche… – wyszeptała i urwała. Ten
bezbarwny ton zaczynał doprowadzać Alessię do szaleństwa. – Chyba zadałam ci
pytanie.
– Hayley, tak mi przykro – zaczęła natychmiast, czując, jak
coś w niej pęka. Pod wpływem impulsu jednak zdecydowała zrobić się krok do
przodu, ale wycofała się, bo stojąca przed nią dziewczyna w popłochu
odskoczyła do tyłu. W jej błękitnych oczach po raz pierwszy tego dnia
pojawiło się coś sensownego – a tym czymś była złość. – Carlisle mi
wszystko powiedział. Ja naprawdę nie wiedziałam, że to może się tak potoczyć –
dodała, gorączkowo dobierając kolejne słowa i wyrzucając je z siebie
w pośpiechu. – Ja naprawdę…
– Nie wiedziałaś. Oczywiście, że nie wiedziałaś.
Oczywiście, że jest ci przykro! – powtórzyła ta nowa, odległa Hayley.
W jednej chwili jej nienaturalny spokój zniknął, a oczy zapłonęły,
kiedy gniew i żal przebiły się przez poczucie winy, całkiem wytrącając
dziewczynę z równowagi. – Alessia, o czym ty do mnie mówisz? Nawet
nie próbuj mi wmawiać, że cokolwiek rozumiesz, bo obie doskonale zdajemy sobie
sprawę z tego, że to nieprawa. Nie mów mi czegoś, co tak naprawdę nie ma
żadnego znaczenia, a zwłaszcza zaoszczędź mi konieczności słuchania
o tym, jak bardzo jest ci przykro. Wszyscy mi to powtarzają, ciągle słyszę
to samo i to od momentu, kiedy on…
Uniosła drżącą dłoń i zakryła nią usta. Teraz drżała
jeszcze bardziej, do tego stopnia, że mięśnie na ułamek sekundy odmówiły jej
posłuszeństwa, a ona zatoczyła się do tyłu, wspierając wolną ręką
o ścianę. Wyglądało to tak, jakby dopiero zaczynało do niej docierać, co
takiego właśnie się wydarzyło. Szok właśnie minął, a w zamian
pojawiło się zrozumienie i wszystkie te emocje, które od wielu godzin
musiała już od siebie odsuwać, próbując znaleźć w sobie dość siły, żeby to
jakoś przetrwać.
Hayley jęknęła i pochyliła się do przodu. Jej twarz
była teraz jeszcze bledsza, wręcz kredowo biała, zaś dziewczyna wyglądała tak,
jakby za moment miała zemdleć albo zwymiotować. Kropelki potu wstąpiły jej na
czoło, ale nawet nie zwróciła na to uwagi, w zamian obejmując ramionami
brzuch. Wyglądała krucho, żałośnie i tak bardzo bezradnie, a to nie
pasowało do tej silnej dziewczyny do której Alessia była przyzwyczajona.
Quinn i Hayley byli bliźniętami, na dodatek
obdarzonymi telepatycznymi zdolnościami. Przypomniawszy sobie to, Ali poczuła
się jeszcze gorzej, zwłaszcza, że wraz ze zrozumieniem uprzytomniła sobie, jak
bardzo Hayley musiała przeżywać to, co działo się z jej bratem. Od zawsze
byli ze sobą blisko, co prawda nie w taki sposób jak Alessia
i Damien, ale wystarczająco, by wzajemnie odbierali swoje emocje,
szczególnie te najintensywniejsze. Teraz Quinn był ranny, a Hayley
odchodziła od zmysłów, cierpiąc podwójnie, tym bardziej, że być może czuła… że
może mogła wyczuć, że on…
Nie, tak nawet nie wolno było myśleć. Nie mogła pozwolić
sobie na nawet chwilowe zwątpienie i uwierzenie w to, że Quinn mógłby
umrzeć.
– Hayley – zaczęła, szybko podchodząc do przyjaciółki
i chcąc ją podtrzymać. Dziewczyna wzdrygnęła się i machnięciem ręki
dała Alessi do zrozumienia, żeby dała jej spokój. – Hayley, kochanie, będzie
dobrze. Damien…
– Tutaj nie chodzi o to, czy Damien jest w stanie
go uzdrowić! Nie chodzi o to, czy… Nie podchodź do mnie! – warknęła
i było to równie bolesne, co uderzenie w twarz. Ali cofnęła się, omal
nie potykając o własne nogi i przytrzymując się o framugę
prowadzących do sali drzwi. – Widziałaś, co mu zrobili? No daje, wejdź tam
i się przyjrzyj! Rozorali mu pół klatki piersiowej, dosłownie od szyi do
pasa! Gdyby nie potrafił się bronić, gdyby nie uciekł… O bogini… – Osunęła
się na podłogę i skuliła pod ścianą, przyciskając obie ręce do piersi.
Wyglądała jakby w każdej chwili mogła zacząć krzyczeć z bólu
i frustracji, ale ostatecznie rozpłakała się jak dziecko, teraz wydając
się jeszcze bardziej kruchą i delikatniejszą niż wcześniej. – Twoje wilkołaki. Riddley i wszyscy ci, którzy chcą się na
tobie mścić. Zranili mojego brata, bo ty… ty… – zaczęła i pokręciła głową,
niezdolna dokończyć myśli. – Jakby był zwierzęciem. Potraktowali go, jakby był
zwierzęciem, a twój chłopak stał tam i niczego nie zrobił! Słyszysz,
co powiedziałam? On też tam był! Zoe powiedziała, że był, a jednak…
– Hayley, przestań! – zaoponowała Zoe, nagle przeciskając
się obok Alessi i wskakując między nią a skuloną pod ścianą
dziewczynę, jakby podejrzewała, że za moment obie się na siebie rzucą. Głos jej
drżał, oczy były pełne łez, ale jednocześnie błyszczały intensywniej niż
kiedykolwiek wcześniej.
Ali z oszołomieniem uświadomiła sobie, że wyjątkowo
role się zamieniły i to Zoe była na wygranej pozycji. Ta jasnowłosa istota
zawsze była dla niej uosobieniem niewinności, urocza i słodka, taka…
delikatna. Hayley była rozsądna i sprytna, zdecydowanie silniejsza,
podczas gdy Zoe pozostawała niepoprawną romantyczką i marzycielką, tak
ludzka, jak tylko byłoby to możliwe. A jednak teraz stała tuż przed nimi,
emitując energią i siłą o którą żadna z nich by jej nie
podejrzewała; mimo wilgoci na policzkach, nie płakała – już nie – jej mina zaś
wyrażała coś z pogranicza gniewu i bólu, co prawda będącego zaledwie
cieniem przeżyć Hayley, ale równie intensywnego.
Zoe zacisnęła dłonie w pięści, po czym rzuciła
przeciągłe spojrzenie skulonej pod ścianą przyjaciółce. Jasne włosy miała
nieładzie, ubranie pomięte i w strzępach, a na jej odsłoniętych
ramionach Alessia dopatrzyła się licznych zadrapań, w większości już
opatrzonych, chociaż nie wszystkie były na tyle poważne, żeby wymagały czegoś
więcej poza przemyciem i odkażeniem. Tak jak mówił Carlisle, Zoe była
cała, chociaż patrząc na nią teraz, można było zacząć się zastanawiać, czy
„przestraszona” jest najodpowiedniejszym określeniem jej stanu.
– Gdyby Ariel spróbował nam pomóc, pewnie leżałby teraz
martwy, podobnie jak ja i Quinn. Gdyby próbował, oni zabiliby nas
wszystkich, tak z czystej złośliwości i doskonale zdajesz sobie
z tego sprawę – powiedziała stanowczo Zoe. Hayley jęknęła i chyba
chciała zaprotestować, ale wyrwał jej się jedynie przeciągły szloch.
O dziwo, to jedynie bardziej zirytowało blondynkę, która nachyliła się
i bezceremonialnie chwyciła dziewczynę za ramiona, podrywając ją do pionu.
Łatwo było zapomnieć, że Zoe jak każda pół-wampirzyca była znacznie silniejsza
od człowieka, Alessia zresztą prędzej spodziewałaby się tego, że dziewczyna
nagle zmięknie i rzuci się Hayley pocieszać. Nie zrobiła tego. – Hayley,
dziewczyno, ogarnij się! Ogarnij się i przestań użalać się nad sobą
i na Quinnem! Tak mu nie pomagasz… Nie, słuchaj! Dobrze wiesz, że to nie
wina Ariela i Ali. To był mój poroniony pomysł, żeby tam pójść. Quinn od
początku protestował, ale ja się uparłam, a on nie chciał puścić mnie
samej. Zrozum, to jest moja wina. Nie Alessi, tylko moja! – powtórzyła
z goryczą i w jednej chwili stało się jasne, że naprawdę
w to wierzyła. – Ariel tam był, ale jako człowiek. Oni przeistoczyli się
w… w… – Zadrżała na jakieś wspomnienie. Ali momentalnie przed oczami stanął
obraz przemienionego Yves’a i również się wzdrygnęła, coraz bardziej
oszołomiona. Hayley po prostu zawisła w ramionach Zoe, bezwładna jak
szmaciana lalka o ogromnych, rozszerzonych do granic możliwości tęczówkach.
Wyglądała, jakby za moment miała zemdleć i jedynie ręce przyjaciółki
powstrzymywały ją przed ponownym osunięciem się na ziemię. – On pierwszy to
przerwał, kiedy tylko miał po temu możliwość. Próbował, cały czas próbował,
chociaż oni nie chcieli go słuchać. Wiedział co robi i ja po prostu wiem,
że on rozegrał to tak dobrze, jak tylko potrafił, żebyśmy nie ponieśli jeszcze
większych strat. – Zacisnęła usta. – Hayley, ty naprawdę sądzisz, że
roztrzęsiona i zdolna wyłącznie do płaczu, sama przyprowadziłabym tutaj
Quinna?
Alessia poczuła, jak jej serce zatrzymuje się na ułamek
sekundy, żeby po chwili znów zacząć bić, tym razem zdecydowanie szybciej
i mocniej. Ariel! Ariel tutaj był, Ariel pomógł jej przyjaciołom… Ariel
mógłby być martwy, gdyby coś poszło nie tak i nie postąpił w sposób
o którym teraz opowiadała im Zoe.
Zrozumienie tego wszystkiego, mimo całego oszołomienia
w którym się znalazła, przytłoczyło ją i przez ułamek sekundy sama
miała ochotę postąpić tak jak Hayley, i dać upust wszystkim swoim emocjom
poprzez płacz i obwinianie kogokolwiek. Sama już nie była pewna, czego tak
naprawdę chce i co powinna zrobić. Quinn był gdzieś za jej plecami,
nieprzytomny, a ona nie była pewna, czy jest gotowa na to, żeby do niego
pójść i zobaczyć jakie ma obrażenia. Jakaś część niej pragnęła uściskać
Zoe, spróbować raz jeszcze pocieszyć Hayley, zrobić albo powiedzieć cokolwiek
praktycznego, ale w głowie miała pustka, zaś znalezienie jakichkolwiek
sensownych słów wydawało się graniczyć z cudem.
Patrzyła na swoje dwie przyjaciółki, zupełnie ich nie
poznając i czując się tak, jakby wszystko działo się gdzieś poza nią,
a wszystkie dźwięki, obrazy i emocje dochodziły do niej
z daleka, oddzielone jakąś grubą, zamgloną szybą, której nie były
w stanie w pełni wyminąć. Znów poczuła się chora i tak słaba,
jak po przebudzeniu, poza tym wirowało jej w głowie, co musiało być
reakcją jej organizmu na cały ten stres. Instynktownie objęła się ramionami,
próbując zignorować pulsowanie w skroniach i to, że po raz kolejny
coś dziwnego działo się z jej ciałem, zwłaszcza z brzuchem. Znajome,
niepokojące uczucie tego, że coś znajduje się w jej wnętrzu i teraz
niecierpliwie czeka, żeby móc wyrwać się na zewnątrz jeszcze bardziej wytrąciło
ją z równowagi, jakby już teraz nie czuła się rozbita i oszołomiona
wszystkim, co działo się wokół niej. Żałowała, że rodzice nie poszli z nią
i Carlisle’m do szpitala, bo teraz nade wszystko pragnęła znaleźć się
w ramionach mamy albo taty…
A jeśli miała być ze sobą w pełni szczera, nade
wszystko pragnęła poczuć wokół siebie silne objęcia Ariela. Gdyby otoczył ją
jego przyjemny, piżmowy zapach, a ciepły oddech musnął jej kark, wtedy
może uwierzyłaby, że wszystko będzie dobrze.
– Ali? Ali! – Zoe od jakiegoś czasu próbowała zwrócić jej
uwagę. Dziewczyna zamrugała i z trudem zmusiła się do skoncentrowania
na bladej twarzy przyjaciółki. Blondynka wyglądała marnie, ale jej błękitne
oczy lśniły jasnym blaskiem, poza tym wcale nie spoglądały na Alessię wrogo. To
było bardziej w stylu Zoe, chociaż wciąż daleko jej było do swojej zwykłej
słodyczy i spokoju, którym na co dzień mogła się poszczycić. –
W porządku? – zmartwiła się; kiedy zamrugała, jej oczy przybrały
jaśniejszy kolor i teraz wyglądała całkiem jak ona.
– Nic mi nie jest – skłamała, przynajmniej po części, bo
sama nie miała pewności. Teoretycznie miała prawo czuć się źle, ale mimo
wszystko coś podpowiadało jej, że ten dziwny stan wcale nie ma związku
z Arielem, Quinnem i tym, co działo się wokół. – Co z Hayley? –
zapytała, nieco nieprzytomnie rozglądając się dookoła.
Zoe cicho westchnęła i z nieco zakłopotaną miną
obejrzała się przez ramię. Alessia podążyła za jej wzrokiem
i w wrażenia aż uniosła brwi, zaniepokojona. Siostra Quinna leżała
w bezruchu na posadzce, nienaturalnie blada. Płomienne, niemal czerwone
włosy, tworzyły wokół jej głowy puszystą aureolę, a cienie pod oczami były
tym bardziej widoczne, że powieki miała opuszczone.
– No wiesz, chyba zemdlała. Przynajmniej już nie krzyczy –
zauważyła cicho Zoe, po czym niespokojnie obejrzała się na salę, którą zajmował
Quinn. – Czy przesadziłam? Nie mogłam się powstrzymać, a Hayley… Poza tym
nie chciałam, żebyście mu zaszkodziły – usprawiedliwiła się niemal błagalnym
tonem.
– Zoe… Och, Zoe – powtórzyła Alessia. Pokręciła głową,
niezdolna znaleźć odpowiednich słów i określić tego, co w tym
momencie czuła. Dziewczyna jedynie skinęła, chcąc w ten sposób dać jej do
zrozumienia, że rozumie. – Wiesz, że jesteś chyba najbardziej niezwykłą osobą,
jaką kiedykolwiek poznałam? – zapytała pod wpływem impulsu, bez chwili
zastanowienia obejmując przyjaciółkę ramionami.
Teraz Zoe nie wydawała się tak energiczna
i onieśmielająca jak chwilę wcześniej, kiedy krzyczała, próbując ustawić
Hayley do pionu. W porównaniu z Alessią wydawała się mała, drobna
i niewinna jak dziecko, które niejednokrotnie w niej widzieli. Cicha woda brzegi rwie,
pomyślała mimochodem, wciąż oszołomiona i zesztywniała z powodu tego
wszystkiego, co działo się dookoła.
– Sama już nie wiem kim jestem – przyznała Zoe ze smutkiem
w głosie. Delikatnie wyswobodziła się z objęć Alessi, starając się
zrobić to tak, żeby nie wyglądała, jakby chciała uciec. Ali wiedziała, że
chodziło przede wszystkim o Quinna. – Twój brat… Powiedz mi, że Damien mu
pomoże – poprosiła płaczliwe, rzucając Alessi błagalne spojrzenie.
Nadzieja w tych błękitnych oczach wręcz raniła swoją
intensywnością.
– Jasne, że go uzdrowi. Zoe, kiedy mieliśmy po kilka
miesięcy, pomógł mojej mamie. Do tej pory pamiętałam jak wiele krwi straciła,
gdy jeden z wilkołaków rozorał jej policzek – powiedziała i zaraz
tego pożałowała, bo dziewczyna pobladła jeszcze bardziej. Ale przynajmniej
trochę się uspokoiła. – Damien jest niesamowity.
– Tak… Tak, jest. – Jej wzrok raz po raz uciekał
w stronę Quinna, jakby przebywanie z daleka od niego, kiedy był taki
kruchy, sprawiało jej fizyczny ból. – Ech, Ali…?
– Idź. Ja się zajmę Hayley.
Zoe ruszyła się z miejsca jeszcze zanim Alessia
zdążyła wypowiedzieć słowa do końca. Ali odprowadziła ją wzrokiem, po czym
krótko zerknęła na nieprzytomną Hayley i przez kilka sekund naprawdę
sądziła, że za moment do niej dołączy. Wciąż słaba i oszołomiona, ruszyła
pośpiesznie korytarzem, próbując otworzyć drogę do recepcji w nadziei, że
w pobliżu znajdzie Carlisle’a albo kogokolwiek, kto mógłby się zająć
Hayley.
Miała szczęście, bo kiedy tylko weszła w kolejny korytarz,
natychmiast dostrzegła nie tylko doktora albo również rozmawiającego z nim
Theo. Drugi wampir natychmiast ją zauważył i z entuzjazmem machnął
ręką, co chyba miało być formą powitania. Natychmiast ruszyła w jego
stronę, zatrzymując się u boku Carlisle’a i pozwalając, żeby dziadek
otoczył ją ramieniem, tak jak nie raz, kiedy jeszcze była małą dziewczynką
i w trudniejszych chwilach szukała pocieszenia u boku bliskich.
– Jak się trzymasz? – zapytał ją, machinalnie pocierając
jej ramię. Uświadomiła sobie, że drży, co bynajmniej nie miało żadnego związku
z temperaturą.
– Nie wiem. Ale daje radę – zapewniła, podobnie jak
i w rozmowie z Zoe mając wrażenie, że próbuje uwierzyć
w kłamstwo. – Aha, Hayley trochę się zdenerwowała i chyba zasłabła…
Nic jej nie jest, ale niezbyt wiedziałyśmy z Zoe, co z nią zrobić –
przyznała odrobinę zażenowana; chyba mając w rodzinie lekarza powinna była
wiedzieć.
– Pójdę do niej. Przy okazji zajrzę do Quinna… – Przelotnie
spojrzał na jej twarz. – Chcesz wrócić do domu? – zapytał dla pewności.
Oczywiście, chciała, ale jednocześnie nie potrafiła sobie
tego wyobrazić. Prędzej wyszłaby z siebie, zamartwiając się
w samotności.
– Chcę zostać – powiedziała i zabrzmiało to całkiem
przekonująco.
Skinął głową, zamyślony.
– Cały czas tutaj będę. Nie wychodź sama, dobrze? – dodał
i odszedł dopiero wtedy, kiedy już mu to obiecała.
Nie minęło kilka sekund, jak została w korytarzu
jedynie z obserwującym ją w milczeniu Theo. Wampir założył ręce za
plecami i oparł się o ścianę, wzdychając cicho.
– No dobra, mam skorzystać z okazji i wytargać
się za uszy, czy jak na razie sobie darować? – zagaił. Potrzebowała chwili,
żeby zorientować się o czym mówił; kto jak kto, ale Theo wiedział zawsze
więcej od innych, poza tym bez wątpienia musiał widzieć artykuł w gazecie.
Spojrzała na niego pustym wzrokiem, po czym wzruszyła
ramionami. Patrzyła na nią przez chwilę, ostatecznie decydując się sobie
odpuścić, co przyjęła z ulgą.
– Nie rozmawiałem o tym z nikim, bo zakładam, że
to twoja sprawa i raczej wiesz, co próbujesz robić. Mylę się?
– Theo, ja już niczego nie wiem – wyszeptała, obejmując
coraz bardziej bolący brzuch. – Źle się czuję. Jest tutaj gdzieś łazienka? –
dodała, unikając spoglądania na niego.
Czuła na sobie jego wzrok, dlatego ostatecznie zdecydowała
się spojrzeć mu w twarz. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się pionowa
kreska, kiedy przyjrzał jej się uważnie.
– Co z tobą? – zapytał, robiąc gwałtowny krok
w jej stronę. Zamrugała, oszołomiona. – Jesteś blada jak śmierć, poza tym
– wyjaśnił, a jego oczy pociemniały – z nosa leci ci krew.
– Krew? – powtórzyła w otępieniu. Machinalnie otarła
twarz wierzchem dłoni, po czym bezmyślnie popatrzyła na czerwoną smugę,
znaczącą jej bladą skórę. – Ja… Ja źle to znoszę. Martwię się – powiedziała,
chociaż takie wyjaśnienia brzmiały marnie i sama w nie nie wierzyła.
Theo obdarzył ją kolejnym, przeciągłym spojrzeniem. Nawet
jeśli miał jakieś uwagi, zachował je dla siebie, w zamian sięgając do
kieszeni. Wyciągnął z niej białą, płócienną chusteczkę i bez słowa
wyciągnął ją w jej stronę. Przycisnęła ją do nosa, próbując doprowadzić
się do porządku.
– Łazienka jest na końcu korytarza. Poradzisz sobie? –
zapytał dla pewności. Skinęła głową i lekko pochyliła głowę, wolną ręką
masując skrzydełka nosa. To akurat wiedziała, bo ze swoim talentem Aldero
niejednokrotnie kończył z rozbitym albo złamanym nosem. – Świetnie. Na
pewno nie chcesz, żebym…
– Dziękuję, Theo – ucięła.
Bez słowa ruszyła w głąb korytarza.
Strach, który towarzyszył jej od jakiegoś czasu, nasilił
się.
Przepraszam że nie skomentowałam ostatniego rozdziału ale internet mi strasznie szwankował.
OdpowiedzUsuńTen rozdział taki emocjonalny... To nie była wina Alessi że wilkołaki ich zaatakowały.
Martwi mnie stan Ali, co się z nią dzieje?
Rozdział cudowny, czekam na nn
Pozdrawiam
Lila
Boże Quinn musi wyglądać okropnie. Klatka piersiowa... Ona tak.. - cała jest rozszarpana? Boże mogłam wcześniej nie oglądać żadnego horroru, bo teraz sobie wyobrażam jak to wygląda!
OdpowiedzUsuńO K R O P N I E - nienawidzę swojej wyobraźni .-.
I dobrze, że Zoe nakrzyczała na Hayley. Dziewczynie się należało, bo najechała na Ali bez powodu .-. Mam nadzieję, że trochę chociaż sobie odpocznie jak będzie leżała tam nieprzytomna :D Boże ja już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału *.*
Miłej nocki (:
Gabrysia ;*