9 maja 2014

Sto piętnaście

Alessia
Hayley stała na korytarzu, blada i roztrzęsiona. Płomienne, sięgające ramion włosy, zdawały się mocno kontrastować z karnacją i podkrążonymi oczami. Również ona wyglądała, jakby właśnie przetrwała najgorszą ze wszystkich nocy i jedynie cudem była wciąż żywa. Spojrzenie zwykle bystrych, topazowych oczu było martwe i tak bardzo puste, że za jego sprawą Alessia zaczęła drżeć, oszołomiona.
Zastygła w bezruchu, wciąż tkwiąc w progu sali, niezdecydowana na to czy powinna wejść, czy może wyjść i dołączyć do Hayley. Widząc przyjaciółkę w takim stanie, zapragnęła porwać ją w ramiona i mocno przytulić, a potem pozwolić łzom swobodnie płynąć, ale coś w postawie dziewczyny sprawiło, że nie zdecydowała się tego zrobić. Hayley patrzyła na nią w ten przerażający, nie pasujący do niej w żadnym stopniu sposób, wydając się przenikać Alessię na wskroś. Jej spojrzenie nie wydawało się oskarżycielskie, ale jeśli już, przyczyna leżała w tym, że w oczach pół-wampirzycy nie było żadnych emocji, nawet strachu, gniewu czy czegokolwiek innego.
Alessia wolałaby, żeby Hayley zaczęła krzyczeć. Gdyby w jakikolwiek sposób ją zaatakowała – nawet po prostu słowie – to i tak byłoby lepsze od poczucia pustki i tego cichego, wypranego z jakichkolwiek uczuć głosu, który równie dobrze mógłby należeć do kogoś innego. Łatwiej byłoby patrzeć na jakąkolwiek Hayley, nawet cierpiąca, chociaż widok jej ślicznej twarzy, wykrzywionej agonią, byłby trudny.
A tak…
To była i zarazem nie była Hayley. Na pewno nie było w niej tej dziewczyny, którą Ali tak dobrze znała i już to samo w sobie wydawało się przerażające.
– Hayley… – zaczęła najdelikatniej jak potrafiła. Głos jej drżał, odmawiając posłuszeństwa i formułowania słów, jakby samo myślenie nie stanowiło wystarczającego wyzwania.
Zadrżała, ale nie ruszyła się z miejsca. Błękit jej oczu przygasł, w jednej chwili przypominając bardziej kolor zamarzającej wody, taki sam, jak u Isabeau. Ciotka potrafiła patrzeć tak, żeby nawet najbardziej pewna siebie osoba zaczęła się niepokoić, ale w przypadku Beau to była gra; umiejętność, którą nabyła przez lata i teraz namiętnie wykorzystywała, żeby ukryć swoje prawdziwe emocje, które uważała za słabość.
Z Hayley było inaczej, bo wszystko to, co teraz wyrażały jej oczy, było prawdziwe. Ten przejmujący chłód, lodowaty ziąb, ta pustka…
To tak, jakby on już umarł. Jakby Quinn był martwy, naszła ją niepokojąca myśl i przez kilka sekund była w stanie skoncentrować się wyłącznie na tym, żeby wsłuchać się w panującą ciszę i spróbować rozpoznać oddech, który mógłby należeć do chłopaka. W pierwszym momencie ogarnęła ją panika, bo nic nie słyszała – nic poza własnymi spazmatycznymi wdechami oraz dudniącą jej w uszach krwią – ale potem w końcu wychwyciła to, co miało dla niej największe znaczenie. Nie obejrzała się, żeby raz jeszcze spróbować dostrzec Quinna na łóżku, które zajmował, ale była świadoma jego oddechu – urywanego i tak niepokojąco słabego, ale jednak wciąż wydającego się stabilnym.
– Żyje. – Hayley jakimś cudem zdołała odczytać jej myśli. Była telepatką, ale tym razem nie potrzebowała mocy, żeby być w stanie czytać w przyjaciółce jak w otwartej księdze. – Wciąż żyje. Ale życie jest kruche, zdecydowanie zbyt kruche… – wyszeptała i urwała. Ten bezbarwny ton zaczynał doprowadzać Alessię do szaleństwa. – Chyba zadałam ci pytanie.
– Hayley, tak mi przykro – zaczęła natychmiast, czując, jak coś w niej pęka. Pod wpływem impulsu jednak zdecydowała zrobić się krok do przodu, ale wycofała się, bo stojąca przed nią dziewczyna w popłochu odskoczyła do tyłu. W jej błękitnych oczach po raz pierwszy tego dnia pojawiło się coś sensownego – a tym czymś była złość. – Carlisle mi wszystko powiedział. Ja naprawdę nie wiedziałam, że to może się tak potoczyć – dodała, gorączkowo dobierając kolejne słowa i wyrzucając je z siebie w pośpiechu. – Ja naprawdę…
– Nie wiedziałaś. Oczywiście, że nie wiedziałaś. Oczywiście, że jest ci przykro! – powtórzyła ta nowa, odległa Hayley. W jednej chwili jej nienaturalny spokój zniknął, a oczy zapłonęły, kiedy gniew i żal przebiły się przez poczucie winy, całkiem wytrącając dziewczynę z równowagi. – Alessia, o czym ty do mnie mówisz? Nawet nie próbuj mi wmawiać, że cokolwiek rozumiesz, bo obie doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że to nieprawa. Nie mów mi czegoś, co tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia, a zwłaszcza zaoszczędź mi konieczności słuchania o tym, jak bardzo jest ci przykro. Wszyscy mi to powtarzają, ciągle słyszę to samo i to od momentu, kiedy on…
Uniosła drżącą dłoń i zakryła nią usta. Teraz drżała jeszcze bardziej, do tego stopnia, że mięśnie na ułamek sekundy odmówiły jej posłuszeństwa, a ona zatoczyła się do tyłu, wspierając wolną ręką o ścianę. Wyglądało to tak, jakby dopiero zaczynało do niej docierać, co takiego właśnie się wydarzyło. Szok właśnie minął, a w zamian pojawiło się zrozumienie i wszystkie te emocje, które od wielu godzin musiała już od siebie odsuwać, próbując znaleźć w sobie dość siły, żeby to jakoś przetrwać.
Hayley jęknęła i pochyliła się do przodu. Jej twarz była teraz jeszcze bledsza, wręcz kredowo biała, zaś dziewczyna wyglądała tak, jakby za moment miała zemdleć albo zwymiotować. Kropelki potu wstąpiły jej na czoło, ale nawet nie zwróciła na to uwagi, w zamian obejmując ramionami brzuch. Wyglądała krucho, żałośnie i tak bardzo bezradnie, a to nie pasowało do tej silnej dziewczyny do której Alessia była przyzwyczajona.
Quinn i Hayley byli bliźniętami, na dodatek obdarzonymi telepatycznymi zdolnościami. Przypomniawszy sobie to, Ali poczuła się jeszcze gorzej, zwłaszcza, że wraz ze zrozumieniem uprzytomniła sobie, jak bardzo Hayley musiała przeżywać to, co działo się z jej bratem. Od zawsze byli ze sobą blisko, co prawda nie w taki sposób jak Alessia i Damien, ale wystarczająco, by wzajemnie odbierali swoje emocje, szczególnie te najintensywniejsze. Teraz Quinn był ranny, a Hayley odchodziła od zmysłów, cierpiąc podwójnie, tym bardziej, że być może czuła… że może mogła wyczuć, że on…
Nie, tak nawet nie wolno było myśleć. Nie mogła pozwolić sobie na nawet chwilowe zwątpienie i uwierzenie w to, że Quinn mógłby umrzeć.
– Hayley – zaczęła, szybko podchodząc do przyjaciółki i chcąc ją podtrzymać. Dziewczyna wzdrygnęła się i machnięciem ręki dała Alessi do zrozumienia, żeby dała jej spokój. – Hayley, kochanie, będzie dobrze. Damien…
– Tutaj nie chodzi o to, czy Damien jest w stanie go uzdrowić! Nie chodzi o to, czy… Nie podchodź do mnie! – warknęła i było to równie bolesne, co uderzenie w twarz. Ali cofnęła się, omal nie potykając o własne nogi i przytrzymując się o framugę prowadzących do sali drzwi. – Widziałaś, co mu zrobili? No daje, wejdź tam i się przyjrzyj! Rozorali mu pół klatki piersiowej, dosłownie od szyi do pasa! Gdyby nie potrafił się bronić, gdyby nie uciekł… O bogini… – Osunęła się na podłogę i skuliła pod ścianą, przyciskając obie ręce do piersi. Wyglądała jakby w każdej chwili mogła zacząć krzyczeć z bólu i frustracji, ale ostatecznie rozpłakała się jak dziecko, teraz wydając się jeszcze bardziej kruchą i delikatniejszą niż wcześniej. – Twoje wilkołaki. Riddley i wszyscy ci, którzy chcą się na tobie mścić. Zranili mojego brata, bo ty… ty… – zaczęła i pokręciła głową, niezdolna dokończyć myśli. – Jakby był zwierzęciem. Potraktowali go, jakby był zwierzęciem, a twój chłopak stał tam i niczego nie zrobił! Słyszysz, co powiedziałam? On też tam był! Zoe powiedziała, że był, a jednak…
– Hayley, przestań! – zaoponowała Zoe, nagle przeciskając się obok Alessi i wskakując między nią a skuloną pod ścianą dziewczynę, jakby podejrzewała, że za moment obie się na siebie rzucą. Głos jej drżał, oczy były pełne łez, ale jednocześnie błyszczały intensywniej niż kiedykolwiek wcześniej.
Ali z oszołomieniem uświadomiła sobie, że wyjątkowo role się zamieniły i to Zoe była na wygranej pozycji. Ta jasnowłosa istota zawsze była dla niej uosobieniem niewinności, urocza i słodka, taka… delikatna. Hayley była rozsądna i sprytna, zdecydowanie silniejsza, podczas gdy Zoe pozostawała niepoprawną romantyczką i marzycielką, tak ludzka, jak tylko byłoby to możliwe. A jednak teraz stała tuż przed nimi, emitując energią i siłą o którą żadna z nich by jej nie podejrzewała; mimo wilgoci na policzkach, nie płakała – już nie – jej mina zaś wyrażała coś z pogranicza gniewu i bólu, co prawda będącego zaledwie cieniem przeżyć Hayley, ale równie intensywnego.
Zoe zacisnęła dłonie w pięści, po czym rzuciła przeciągłe spojrzenie skulonej pod ścianą przyjaciółce. Jasne włosy miała nieładzie, ubranie pomięte i w strzępach, a na jej odsłoniętych ramionach Alessia dopatrzyła się licznych zadrapań, w większości już opatrzonych, chociaż nie wszystkie były na tyle poważne, żeby wymagały czegoś więcej poza przemyciem i odkażeniem. Tak jak mówił Carlisle, Zoe była cała, chociaż patrząc na nią teraz, można było zacząć się zastanawiać, czy „przestraszona” jest najodpowiedniejszym określeniem jej stanu.
– Gdyby Ariel spróbował nam pomóc, pewnie leżałby teraz martwy, podobnie jak ja i Quinn. Gdyby próbował, oni zabiliby nas wszystkich, tak z czystej złośliwości i doskonale zdajesz sobie z tego sprawę – powiedziała stanowczo Zoe. Hayley jęknęła i chyba chciała zaprotestować, ale wyrwał jej się jedynie przeciągły szloch. O dziwo, to jedynie bardziej zirytowało blondynkę, która nachyliła się i bezceremonialnie chwyciła dziewczynę za ramiona, podrywając ją do pionu. Łatwo było zapomnieć, że Zoe jak każda pół-wampirzyca była znacznie silniejsza od człowieka, Alessia zresztą prędzej spodziewałaby się tego, że dziewczyna nagle zmięknie i rzuci się Hayley pocieszać. Nie zrobiła tego. – Hayley, dziewczyno, ogarnij się! Ogarnij się i przestań użalać się nad sobą i na Quinnem! Tak mu nie pomagasz… Nie, słuchaj! Dobrze wiesz, że to nie wina Ariela i Ali. To był mój poroniony pomysł, żeby tam pójść. Quinn od początku protestował, ale ja się uparłam, a on nie chciał puścić mnie samej. Zrozum, to jest moja wina. Nie Alessi, tylko moja! – powtórzyła z goryczą i w jednej chwili stało się jasne, że naprawdę w to wierzyła. – Ariel tam był, ale jako człowiek. Oni przeistoczyli się w… w… – Zadrżała na jakieś wspomnienie. Ali momentalnie przed oczami stanął obraz przemienionego Yves’a i również się wzdrygnęła, coraz bardziej oszołomiona. Hayley po prostu zawisła w ramionach Zoe, bezwładna jak szmaciana lalka o ogromnych, rozszerzonych do granic możliwości tęczówkach. Wyglądała, jakby za moment miała zemdleć i jedynie ręce przyjaciółki powstrzymywały ją przed ponownym osunięciem się na ziemię. – On pierwszy to przerwał, kiedy tylko miał po temu możliwość. Próbował, cały czas próbował, chociaż oni nie chcieli go słuchać. Wiedział co robi i ja po prostu wiem, że on rozegrał to tak dobrze, jak tylko potrafił, żebyśmy nie ponieśli jeszcze większych strat. – Zacisnęła usta. – Hayley, ty naprawdę sądzisz, że roztrzęsiona i zdolna wyłącznie do płaczu, sama przyprowadziłabym tutaj Quinna?
Alessia poczuła, jak jej serce zatrzymuje się na ułamek sekundy, żeby po chwili znów zacząć bić, tym razem zdecydowanie szybciej i mocniej. Ariel! Ariel tutaj był, Ariel pomógł jej przyjaciołom… Ariel mógłby być martwy, gdyby coś poszło nie tak i nie postąpił w sposób o którym teraz opowiadała im Zoe.
Zrozumienie tego wszystkiego, mimo całego oszołomienia w którym się znalazła, przytłoczyło ją i przez ułamek sekundy sama miała ochotę postąpić tak jak Hayley, i dać upust wszystkim swoim emocjom poprzez płacz i obwinianie kogokolwiek. Sama już nie była pewna, czego tak naprawdę chce i co powinna zrobić. Quinn był gdzieś za jej plecami, nieprzytomny, a ona nie była pewna, czy jest gotowa na to, żeby do niego pójść i zobaczyć jakie ma obrażenia. Jakaś część niej pragnęła uściskać Zoe, spróbować raz jeszcze pocieszyć Hayley, zrobić albo powiedzieć cokolwiek praktycznego, ale w głowie miała pustka, zaś znalezienie jakichkolwiek sensownych słów wydawało się graniczyć z cudem.
Patrzyła na swoje dwie przyjaciółki, zupełnie ich nie poznając i czując się tak, jakby wszystko działo się gdzieś poza nią, a wszystkie dźwięki, obrazy i emocje dochodziły do niej z daleka, oddzielone jakąś grubą, zamgloną szybą, której nie były w stanie w pełni wyminąć. Znów poczuła się chora i tak słaba, jak po przebudzeniu, poza tym wirowało jej w głowie, co musiało być reakcją jej organizmu na cały ten stres. Instynktownie objęła się ramionami, próbując zignorować pulsowanie w skroniach i to, że po raz kolejny coś dziwnego działo się z jej ciałem, zwłaszcza z brzuchem. Znajome, niepokojące uczucie tego, że coś znajduje się w jej wnętrzu i teraz niecierpliwie czeka, żeby móc wyrwać się na zewnątrz jeszcze bardziej wytrąciło ją z równowagi, jakby już teraz nie czuła się rozbita i oszołomiona wszystkim, co działo się wokół niej. Żałowała, że rodzice nie poszli z nią i Carlisle’m do szpitala, bo teraz nade wszystko pragnęła znaleźć się w ramionach mamy albo taty…
A jeśli miała być ze sobą w pełni szczera, nade wszystko pragnęła poczuć wokół siebie silne objęcia Ariela. Gdyby otoczył ją jego przyjemny, piżmowy zapach, a ciepły oddech musnął jej kark, wtedy może uwierzyłaby, że wszystko będzie dobrze.
– Ali? Ali! – Zoe od jakiegoś czasu próbowała zwrócić jej uwagę. Dziewczyna zamrugała i z trudem zmusiła się do skoncentrowania na bladej twarzy przyjaciółki. Blondynka wyglądała marnie, ale jej błękitne oczy lśniły jasnym blaskiem, poza tym wcale nie spoglądały na Alessię wrogo. To było bardziej w stylu Zoe, chociaż wciąż daleko jej było do swojej zwykłej słodyczy i spokoju, którym na co dzień mogła się poszczycić. – W porządku? – zmartwiła się; kiedy zamrugała, jej oczy przybrały jaśniejszy kolor i teraz wyglądała całkiem jak ona.
– Nic mi nie jest – skłamała, przynajmniej po części, bo sama nie miała pewności. Teoretycznie miała prawo czuć się źle, ale mimo wszystko coś podpowiadało jej, że ten dziwny stan wcale nie ma związku z Arielem, Quinnem i tym, co działo się wokół. – Co z Hayley? – zapytała, nieco nieprzytomnie rozglądając się dookoła.
Zoe cicho westchnęła i z nieco zakłopotaną miną obejrzała się przez ramię. Alessia podążyła za jej wzrokiem i w wrażenia aż uniosła brwi, zaniepokojona. Siostra Quinna leżała w bezruchu na posadzce, nienaturalnie blada. Płomienne, niemal czerwone włosy, tworzyły wokół jej głowy puszystą aureolę, a cienie pod oczami były tym bardziej widoczne, że powieki miała opuszczone.
– No wiesz, chyba zemdlała. Przynajmniej już nie krzyczy – zauważyła cicho Zoe, po czym niespokojnie obejrzała się na salę, którą zajmował Quinn. – Czy przesadziłam? Nie mogłam się powstrzymać, a Hayley… Poza tym nie chciałam, żebyście mu zaszkodziły – usprawiedliwiła się niemal błagalnym tonem.
– Zoe… Och, Zoe – powtórzyła Alessia. Pokręciła głową, niezdolna znaleźć odpowiednich słów i określić tego, co w tym momencie czuła. Dziewczyna jedynie skinęła, chcąc w ten sposób dać jej do zrozumienia, że rozumie. – Wiesz, że jesteś chyba najbardziej niezwykłą osobą, jaką kiedykolwiek poznałam? – zapytała pod wpływem impulsu, bez chwili zastanowienia obejmując przyjaciółkę ramionami.
Teraz Zoe nie wydawała się tak energiczna i onieśmielająca jak chwilę wcześniej, kiedy krzyczała, próbując ustawić Hayley do pionu. W porównaniu z Alessią wydawała się mała, drobna i niewinna jak dziecko, które niejednokrotnie w niej widzieli. Cicha woda brzegi rwie, pomyślała mimochodem, wciąż oszołomiona i zesztywniała z powodu tego wszystkiego, co działo się dookoła.
– Sama już nie wiem kim jestem – przyznała Zoe ze smutkiem w głosie. Delikatnie wyswobodziła się z objęć Alessi, starając się zrobić to tak, żeby nie wyglądała, jakby chciała uciec. Ali wiedziała, że chodziło przede wszystkim o Quinna. – Twój brat… Powiedz mi, że Damien mu pomoże – poprosiła płaczliwe, rzucając Alessi błagalne spojrzenie.
Nadzieja w tych błękitnych oczach wręcz raniła swoją intensywnością.
– Jasne, że go uzdrowi. Zoe, kiedy mieliśmy po kilka miesięcy, pomógł mojej mamie. Do tej pory pamiętałam jak wiele krwi straciła, gdy jeden z wilkołaków rozorał jej policzek – powiedziała i zaraz tego pożałowała, bo dziewczyna pobladła jeszcze bardziej. Ale przynajmniej trochę się uspokoiła. – Damien jest niesamowity.
– Tak… Tak, jest. – Jej wzrok raz po raz uciekał w stronę Quinna, jakby przebywanie z daleka od niego, kiedy był taki kruchy, sprawiało jej fizyczny ból. – Ech, Ali…?
– Idź. Ja się zajmę Hayley.
Zoe ruszyła się z miejsca jeszcze zanim Alessia zdążyła wypowiedzieć słowa do końca. Ali odprowadziła ją wzrokiem, po czym krótko zerknęła na nieprzytomną Hayley i przez kilka sekund naprawdę sądziła, że za moment do niej dołączy. Wciąż słaba i oszołomiona, ruszyła pośpiesznie korytarzem, próbując otworzyć drogę do recepcji w nadziei, że w pobliżu znajdzie Carlisle’a albo kogokolwiek, kto mógłby się zająć Hayley.
Miała szczęście, bo kiedy tylko weszła w kolejny korytarz, natychmiast dostrzegła nie tylko doktora albo również rozmawiającego z nim Theo. Drugi wampir natychmiast ją zauważył i z entuzjazmem machnął ręką, co chyba miało być formą powitania. Natychmiast ruszyła w jego stronę, zatrzymując się u boku Carlisle’a i pozwalając, żeby dziadek otoczył ją ramieniem, tak jak nie raz, kiedy jeszcze była małą dziewczynką i w trudniejszych chwilach szukała pocieszenia u boku bliskich.
– Jak się trzymasz? – zapytał ją, machinalnie pocierając jej ramię. Uświadomiła sobie, że drży, co bynajmniej nie miało żadnego związku z temperaturą.
– Nie wiem. Ale daje radę – zapewniła, podobnie jak i w rozmowie z Zoe mając wrażenie, że próbuje uwierzyć w kłamstwo. – Aha, Hayley trochę się zdenerwowała i chyba zasłabła… Nic jej nie jest, ale niezbyt wiedziałyśmy z Zoe, co z nią zrobić – przyznała odrobinę zażenowana; chyba mając w rodzinie lekarza powinna była wiedzieć.
– Pójdę do niej. Przy okazji zajrzę do Quinna… – Przelotnie spojrzał na jej twarz. – Chcesz wrócić do domu? – zapytał dla pewności.
Oczywiście, chciała, ale jednocześnie nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Prędzej wyszłaby z siebie, zamartwiając się w samotności.
– Chcę zostać – powiedziała i zabrzmiało to całkiem przekonująco.
Skinął głową, zamyślony.
– Cały czas tutaj będę. Nie wychodź sama, dobrze? – dodał i odszedł dopiero wtedy, kiedy już mu to obiecała.
Nie minęło kilka sekund, jak została w korytarzu jedynie z obserwującym ją w milczeniu Theo. Wampir założył ręce za plecami i oparł się o ścianę, wzdychając cicho.
– No dobra, mam skorzystać z okazji i wytargać się za uszy, czy jak na razie sobie darować? – zagaił. Potrzebowała chwili, żeby zorientować się o czym mówił; kto jak kto, ale Theo wiedział zawsze więcej od innych, poza tym bez wątpienia musiał widzieć artykuł w gazecie.
Spojrzała na niego pustym wzrokiem, po czym wzruszyła ramionami. Patrzyła na nią przez chwilę, ostatecznie decydując się sobie odpuścić, co przyjęła z ulgą.
– Nie rozmawiałem o tym z nikim, bo zakładam, że to twoja sprawa i raczej wiesz, co próbujesz robić. Mylę się?
– Theo, ja już niczego nie wiem – wyszeptała, obejmując coraz bardziej bolący brzuch. – Źle się czuję. Jest tutaj gdzieś łazienka? – dodała, unikając spoglądania na niego.
Czuła na sobie jego wzrok, dlatego ostatecznie zdecydowała się spojrzeć mu w twarz. Pomiędzy jego brwiami pojawiła się pionowa kreska, kiedy przyjrzał jej się uważnie.
– Co z tobą? – zapytał, robiąc gwałtowny krok w jej stronę. Zamrugała, oszołomiona. – Jesteś blada jak śmierć, poza tym – wyjaśnił, a jego oczy pociemniały – z nosa leci ci krew.
– Krew? – powtórzyła w otępieniu. Machinalnie otarła twarz wierzchem dłoni, po czym bezmyślnie popatrzyła na czerwoną smugę, znaczącą jej bladą skórę. – Ja… Ja źle to znoszę. Martwię się – powiedziała, chociaż takie wyjaśnienia brzmiały marnie i sama w nie nie wierzyła.
Theo obdarzył ją kolejnym, przeciągłym spojrzeniem. Nawet jeśli miał jakieś uwagi, zachował je dla siebie, w zamian sięgając do kieszeni. Wyciągnął z niej białą, płócienną chusteczkę i bez słowa wyciągnął ją w jej stronę. Przycisnęła ją do nosa, próbując doprowadzić się do porządku.
– Łazienka jest na końcu korytarza. Poradzisz sobie? – zapytał dla pewności. Skinęła głową i lekko pochyliła głowę, wolną ręką masując skrzydełka nosa. To akurat wiedziała, bo ze swoim talentem Aldero niejednokrotnie kończył z rozbitym albo złamanym nosem. – Świetnie. Na pewno nie chcesz, żebym…
– Dziękuję, Theo – ucięła.
Bez słowa ruszyła w głąb korytarza.
Strach, który towarzyszył jej od jakiegoś czasu, nasilił się.

2 komentarze:

  1. Przepraszam że nie skomentowałam ostatniego rozdziału ale internet mi strasznie szwankował.

    Ten rozdział taki emocjonalny... To nie była wina Alessi że wilkołaki ich zaatakowały.

    Martwi mnie stan Ali, co się z nią dzieje?

    Rozdział cudowny, czekam na nn
    Pozdrawiam

    Lila

    OdpowiedzUsuń
  2. Boże Quinn musi wyglądać okropnie. Klatka piersiowa... Ona tak.. - cała jest rozszarpana? Boże mogłam wcześniej nie oglądać żadnego horroru, bo teraz sobie wyobrażam jak to wygląda!
    O K R O P N I E - nienawidzę swojej wyobraźni .-.
    I dobrze, że Zoe nakrzyczała na Hayley. Dziewczynie się należało, bo najechała na Ali bez powodu .-. Mam nadzieję, że trochę chociaż sobie odpocznie jak będzie leżała tam nieprzytomna :D Boże ja już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału *.*

    Miłej nocki (:

    Gabrysia ;*

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa