
Alessia
Idąc
przez pogrążone w ciszy poranka Miasto Nocy, Alessia ledwo mogła
powstrzymać się przed tym, żeby nie zacząć biec. Szła, raz po raz przystając
i oglądając się za siebie. Carlisle spokojnie mógłby dotrzymać jej kroku,
a jednak z jakiegoś powodu zdecydował się na szybkie, aczkolwiek
wciąż ludzkie tempo i to doprowadzało Ali do szaleństwa.
Dobrze, mimo wszystko wiedziała, co takiego próbował
w ten sposób osiągnąć. Była zdenerwowana, a przeciągające się
milczenie wcale nie ułatwiało jej zapanowania nad emocjami. Miała dziesiątki
pytań, ale żadnego z nich nie zadała, nagle mając wrażenie, że zupełnie
nie pamięta w jaki sposób formułuje się słowa i zdania w taki sposób,
żeby to brzmiało sensownie. Prawda była zresztą taka, że jakaś cząstka niej nie
chciała wiedzieć i ta niechęć paraliżowała ją od wewnątrz, uniemożliwiając
złapanie tchu albo zapanowanie nad plątaniną myśli.
Coś się stało. Coś złego. Wiedziała to, po prostu czuła,
chociaż takie wyjaśnienie nawet jej wydawało się marne i naciągane. Nie
potrafiła określić, co działo się z jej działem i nią samo, a co
dopiero zdecydować, czy ma jakiekolwiek powody, żeby martwić się
o przyjaciół, ale to w tym momencie było najmniej istotne. Wiedziała,
że chodziło o Zoe i Quinna – tych samych, których przez kilka
nieznośnych sekund sama miała ochotę zaatakować; potraktować niewiele lepiej od
Grace, która…
Samo wspomnienie dziewczyny i tego, jak czuła się,
obserwując ją i towarzyszącego jej Damiena w ogrodzie przed domem,
wystarczyło, żeby powróciły do niej mdłości. Ból głowy nasilił się i nawet
wciąż stosunkowo chłodne, wilgotne powietrze poranka nie było w stanie
sprawić, żeby poczuła się lepiej. Echo wcześniejszej nienawiści – tej samej,
którą nieoczekiwanie poczuła względem przyjaciół, a później Grace –
wydawało się krążyć w jej żyłach niczym trucizna, ostatecznie
przeistaczając się w ten pulsujący ból w ramieniu. Ledwo powstrzymała
się od tego, żeby syknąć i chwycić się za rękę w miejscu, gdzie
pochwycił ją Yves. Carlisle może i był osobą, której byłaby w stanie
zaufać (cóż, na pewno po stokroć bardziej niż Rufusowi), ale nie zamierzała
doprowadzić do sytuacji, w której musiałaby komukolwiek coś tłumaczyć.
Zawsze pozostawało kłamstwo, ale próba oszukania prawie trzystuletniego wampira
i zarazem lekarza ze znaczną praktyką, była równie bezsensowna, co
i niepotrzebne brnięcie w fałszywe wyjaśnienia, których równie dobrze
mogła uniknąć.
Miasto dopiero budziło się do życia, nabierając kolorów
i swojego naturalnego, nieco mrocznego uroku, który wiązał się z tym,
że znamienitą część mieszkańców tego miejsca stanowiły istoty nocy. Ali trudno
było stwierdzić, która jest godzina, ale zakładała, że jest wciąż wcześnie – na
tyle, żeby wykurzyć już lubujące się w nocy istoty, ale jednocześnie nadal
zbyt szybko, żeby spodziewać się widoku ludzi. To była dziwna pora,
a widok całkowicie opustoszałych uliczek, wciąż panującej szarugi
i tych wszystkich starych kamieniczek, miał w sobie coś przygnębiającego,
co jeszcze bardziej popsuło jej humor, wzmagając niepokój.
Centrum wyglądało jak zwykle, może pomijając to, że również
tam panował nienaturalny wręcz spokój. Okrągły plac – rynek – stanowiący serce
całego miasta, mógłby być piękny, gdyby nie otaczająca go zła aura.
Z drugiej strony, Ali doszła do wniosku, że tutaj jednak nie chodzi
o samo miejsce, ale o nią samą i o to, jak nieswojo czuła
się, kiedy już wyszła na plac z poczuciem, miejsce jest jednocześnie jej
znajome i obce. Cisza miała w sobie coś ostatecznego, zwłaszcza
w sytuacji, kiedy Alessia czuła się tak bardzo rozbita. Słyszała jedynie
swój przyśpieszony oddech, bicie serca oraz szum znajdującej się na samym
środku placu fontanny. Ucichła nawet muzyka w kawiarni Michaela, chociaż
Ali w pewnym momencie naiwnie zwątpiła, że wampir zamykał interes
przynajmniej na chwilę.
O tak, zdecydowanie było wcześnie.
Obserwując mieniące się w promieniach słońca kropelki
wody, poczuła się spokojniejsza. Nie w pełni rozluźniona, ale naprawdę
spokojniejsza, a to już było coś. Przez ułamek sekundy myślała o tym
jakże przyjemnym wrażeniu unoszenia się w przestrzeni, kiedy w swoim
śnie biegła pod postacią wilczycy. Nie była pewna dlaczego, ale to wydawało jej
się istotne; miało znaczenie zwłaszcza teraz, kiedy…
– Ali? Wszystko w porządku? – upewnił się cicho
Carlisle.
Wzdrygnęła się i odwróciła w jego stronę.
Uświadomiła sobie, że przystanęła, chociaż tak roztrzęsiona i oszołomiona,
nie sądziła nawet, że będzie zdolna do tego, żeby przynajmniej na chwilę ustać
w miejscu. Próbowała oddychać głęboko, żeby utrzymać ten stan
i spróbować się rozluźnić, ale nie sądziła, żeby wychodziło jej to
specjalnie dobrze.
– Tak. Możemy iść dalej.
Nie była to do końca prawa, ale postanowiła się nad tym nie
zastanawiać. Znów stchórzyła, zanim odważyłaby się zadać pytanie o to, co
takiego przytrafiło się Quinnowi i Zoe, i czy powinna się z tego
powodu martwić. Chciała wierzyć, że nie, ale to nie było takie łatwe,
a ona sama już nie była pewna, czego tak naprawdę chce. Doktor milczał
i to było dobre, bo nie miała ochotę na rozmowę, chociaż cisza też na swój
sposób ją drażniła. Zdawała sobie sprawę z tego, że składa się
z samych sprzeczności, ale nie potrafiła w żaden sposób na ten stan
rzeczy wpłynąć. Gdyby zapytała, zatroszczyła się… Chciała i powinna to
zrobić, ale odpowiedź była czymś ostatecznym, a ona naprawdę bała się
usłyszeć prawdę. Nie z powodu tego, że ta mogła okazać się straszna; bez
wątpienia była i ta jedna kwestia nie pozostawała wątpliwości, chociaż
dziadek usiłował się wszystko przekazać w jej taki sposób, żeby jeszcze
bardziej jej nie wystraszyć. Coś się stało, ale nie to ją martwiło,
a przynajmniej nie przede wszystkim.
Nie, tym razem chodziło o coś więcej. Nie potrafiła
tego opisać, ale martwiła się, a wszystko wydawało się sprowadzać do tego,
że ostatniej nocy przypadał nów. Był nów, nie było Ariela, a wilkołaki…
Ariel był pełen obaw. Próbował mnie chronić, jakby
podejrzewał, że tej nocy wydarzy się coś niedobrego, pomyślała i ledwo powstrzymała się przed instynktownym
muśnięciem palcami grzebyka we włosach. Ja też to czułam.
Wzdrygnęła się. Zaczynała być przewrażliwiona, zwłaszcza
kiedy w grę wchodziły dzieci księżyca, ale co mogła na to poradzić? Może
to był przypadek, że zaledwie kilka godzin po tym, jak powiedziała im
o swoim związku z Arielem, spotkało ich coś złego. To musiał być
zwykły przypadek, ale…
Nie wierzyła w przypadki. Już od dawna nie.
Inne instytucje w mieście dopiero budziły się do
życia, ale szpital i Centrum Krwiodawstwa otwarte były cały czas. Na widok
niepozornego budynku blisko centrum, który widziała niejednokrotnie
i który nigdy nie wzbudzał w niej żadnych szczególnych emocji, nagle
poczuła pragnienie, żeby odwrócić się na pięcie i w popłochu uciec.
Chciała znaleźć się gdzieś daleko, gdziekolwiek byleby nie tutaj, a jednak
bez chwili zastanowienia wbiegła po stopniach, zatrzymując się dopiero przed
wejściem. Dopiero tam Carlisle zdecydował się ją wyprzedzić i otworzyć
drzwi. Niechętnie pozwoliła mu się wprowadzić do przedsionka, a później do
pustej recepcji – Blear jeszcze się nie pojawiła.
– Dziadku… – zaczęła z wahaniem, kiedy już szli jednym
ze szpitalnych korytarzy. Tam też panował spokój, co wydawało się dziwne
i właściwe zarazem. Ali nie była pewna, czego się spodziewała (chaosu albo
bliżej nieokreślonego zawodzenia i krzyków?), ale i tak czuła się
pozytywnie rozczarowana. – Powiesz mi teraz, co się stało? – poprosiła,
starając się, żeby to zabrzmiało pewnie i spokojnie, ale i tak jej
słowa zabrzmiały tak, jakby wyrzuciła je z siebie histeryczka.
Damien by potrafił,
pomyślała z nutką goryczy. Ale Damiena tutaj nie było, nie sądziła
zresztą, żeby obecność chłopaka jakkolwiek pozytywnie wpłynęła na jej
samopoczucie. Jasne, Quinn był jego przyjacielem, ale Alessia nie była pewna,
czy chciała swojego brata widzieć. Nie żeby zakładała, że zwłaszcza w tej
sytuacji Damien dalej by się na nią boczył. W zasadzie taka możliwość ją
martwiła, bo mając pamięci obraz jego i Grace, sama nie chciała ryzykować
spotkania.
– Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć, kochanie? – zapytał
łagodnie Carlisle, zatrzymując się na moment. Pozwoliła, żeby do niej podszedł
i ujął ją pod ramię.
– Jestem tutaj.
Skinął głową, jakby tego właśnie się spodziewał.
– Nie jestem pewien, co właściwie się wydarzyło, ale jak
długo już jestem w Mieście Nocy… – Pokręcił w zamyśleniu głową. – Zoe
jest cała. Trochę przestraszona i poobijana, ale poza tym nic się jej nie
stało – zaczął, uważnie obserwując twarzy Alessi.
Odetchnęła w duchu, uspokojona. Nie miała pojęcia,
czego spodziewać się po tym, co Carlisle miał jej do powiedzenia,
a niepewność powoli doprowadzała ją do szaleństwa. Co prawda coś
podpowiadało jej, że to dopiero początek, bo doktor nie ściągnąłby jej do
szpitala, żeby wyjaśnić, że jej przyjaciołom tak naprawdę nic nie jest, ale sama
świadomość tego, że przynajmniej Zoe nic się nie stało była kojąca.
Wzięła kilka głębszych wdechów, po czym w końcu
zdecydowała się spojrzeć Carlisle’owi w oczy. Było coś w tych
złocistych tęczówkach, co od zawsze wzbudzało w niej zaufanie, sprawiając,
że czuła się bezpieczna. Wiedziała, że jak każdy wampir, również doktor był
idealnym kłamcą, ale nie wyobrażała sobie tego, że mógłby być nieszczery wobec
kogoś ze swojej rodziny. Kiedy chodziło o bezpieczeństwo i ukrywanie
się przed ludźmi – wtedy i owszem. Ale nie w przypadku, gdy
w grę wchodziło w coś tak istotnego, a ona była przerażona.
– A Quinn? – wyrzuciła z siebie, dobrze wiedząc,
że Zoe była jedynie pretekstem, żeby odciągnąć wszystko w czasie. Dłoń
dziadka natychmiast zacisnęła się trochę mocniej na jej ramieniu, jakby zaczął
mieć wątpliwości co do tego, czy będzie w stanie utrzymać pion. Jeśli
miała być przed sobą szczera, sama również je miała. – Nic mi nie jest.
Dziadku, co tam się stało? – dodała bardziej stanowczo.
– Zaraz ci wszystko powiem, ale najpierw… Ali, czy jest coś
istotnego, co powinienem wiedzieć? – zapytał wprost, wpatrując się w nią
tak intensywnie, że aż poczuła się nieswojo.
Zesztywniała, całkiem wytrącona z równowagi pytaniem. On wie, pomyślała, ale
to było bez sensu i szybko odsunęła od siebie tę myśl.
– Co? Jasne, że nie! – zaoponowała zbyt gwałtownie i zbyt
szybko. W oczach Carlisle’a pojawił się błysk niepokoju, więc natychmiast
postarała się o to, żeby lepiej panować nad głosem. – To znaczy… Nie mam
pojęcia, co w tym momencie masz na myśli.
– Chcę wiedzieć, czy dzieje się coś niepokojącego. Zoe
i Quinn… To były wilkołaki, Ali. W lesie zaatakowały ich wilkołaki,
a to się nie zdarza. Wiesz równie dobrze jak i ja, że dzieci księżyca
nie atakują wampirów bez powodu. – Przytrzymał ją mocniej, bo z wrażenia
omal nie zatoczyła się do tyłu. – Ali, kochanie – podjął, szybko podprowadzając
ją do stojącego pod ścianą rzędu krzesełek; opadła na jedną z nich,
podczas gdy Carlisle przykucnął naprzeciwko. – Zoe nie powiedziała dużo,
zresztą była zbyt roztrzęsiona, żeby wyrzucić z siebie cokolwiek
sensownego, ale to akurat wydaje się jasne. Powiedziała, że przez cały dzień
próbowali znaleźć ciebie… – Rzucił jej krótkie, badawcze spojrzenie. Zastygła
w bezruchu, próbując wyglądać na przede wszystkim oszołomioną, co wcale
nie wydawało się takie trudne. – Nie wiem, co takiego zrobili i dlaczego
to skończyło się w taki sposób, ale musi być jakaś przyczyna. Dlaczego
wilkołaki miałyby powód do tego, żeby którekolwiek z nich skrzywdzić?
– Nie wiem… Dobra bogini, nie mam pojęcia! – jęknęła,
zaczynając pośpiesznie mrugać, żeby powstrzymać cisnące jej się do oczu łzy. –
Ja nie… Och, ja naprawdę nie mam pojęcia, ale… – Urwała, niezdolna do złapania
oddechu.
Carlisle raz jeszcze jej się przyjrzał, tym razem zdecydowanie
łagodniej. Nie była pewna, w którym momencie usiadł obok niej i ją
objął, ale to w tym momencie wydawało się najmniej istotne. Pozwoliła,
żeby ją przytulił i zaczął miarowo kołysać, bo to w jakimś stopniu
pozwoliło jej się uspokoić, ale wciąż czuła się tak, jakby ktoś zdzielił ją
czymś ciężkim po głowie. Czuła, że jest jej coraz bardziej niedobrze, co pewnie
miało związek z narastającą histerią, chociaż nie miała pewności. Nigdy
nie czuła się w taki sposób, poza tym ramię znowu zaczęło ją boleć
i po raz kolejny musiała znosić wrażenie tego, że coś próbuje się wyrwać
z jej piersi i brzucha, od wewnątrz szarpiąc skórę i starając
wydostać się na zewnątrz.
Musiała jęknąć albo wydać z siebie jakiś inny dźwięk,
bo doktor objął ją mocniej, szpecąc coś uspokajającym tonem. Pozwoliła mu
wierzyć w to, że jest po prostu roztrzęsiona i wystraszona;
w istocie tak było, chociaż niekoniecznie wyłącznie z tych powodów,
które on musiał brać pod uwagę. Czuła się dziwnie w zimnych objęciach
wampira, odzwyczajona od chłodu i twardości skóry tych istot. Kiedyś
bliscy nosili ją na rękach, a obecność wampirów była dla niej równie
naturalna, co i objęcia rodziców, jednak wystarczyło zaledwie kilka
tygodni, żeby przywykła do ciepła, miękkości i bezpieczeństwa, które swoją
bliskością dawał jej Ariel.
Ariel…
Raz jeszcze pomyślała o Zoe i Quinnie,
a uścisk w jej żołądku stał się jeszcze trudniejszy do zniesienia,
kiedy ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Cały dzień spędziła w bezpiecznym
pokoiku Ariela, nie biorąc pod uwagę tego, że przyjaciele w którymś
momencie mogliby otrząsnąć się z wywołanego kłótnią otępienia
i zacząć jej szukać. Do przewidzenia było to, że właśnie Zoe wpadnie na
coś takiego i że zabierze ze sobą Quinna; Hayley łatwiej było zrozumieć,
że najpierw powinni dać sobie wzajemnie czas na ochłonięcie, ale ta dwójka…
I oczywiście jej nie znaleźli. Kolejne godziny mijały,
zaszło słońce, a oni pomyśleli sobie… O cholera, na pewno pomyśleli
sobie, że coś złego jej się stało. Albo, w najlepszym wypadku, że przebywa
gdzieś z wilkołakami. To był nów, a jeśli zdecydowali się na szukanie
dzieci księżyca akurat wtedy, tragedia była do przewidzenia.
Bez trudu przypomniała sobie pierwsze spotkanie
z Arielem albo raczej to, co je poprzedzało. Wtedy również natrafili na
wilkołaki świętujące nów; niemal czuła ten obezwładniający zapach palonych
ziół, również marihuany. Dobrze pamiętała wyrazy twarzy tamtych facetów,
zwłaszcza Riddley’a, który na sam koniec jasno dał im wszystkim do zrozumienia,
że jeśli podobna sytuacja się powtórzy, nie będzie przyjemnie. Dał to do
zrozumienia zwłaszcza Quinnowi, którego od pierwszego momentu szczerze
znielubił, zresztą ze wzajemnością. Już tamtej pierwszej nocy oczywistym stało
się, że kolejne spotkanie tej dwójki nie skończy się zbyt przyjemnie.
A teraz, jakby tego było mało, pojawił się problem związku
jej i Ariela. Riddley już raz ich ostrzegał, więc jakim problemem byłoby
dla niego zaatakować kogoś o kim wiedział, że jest blisko Alessi? Czy to
miało być ostrzeżenie? Myśleli o tym samym z Arielem, kiedy
zaatakował ją Ian i chociaż Riddley stanowczo zaprzeczył, żeby miał
z tym jakikolwiek związek, Alessia mu nie ufała. Tak czy inaczej, nawet
jeśli nie myślał o niej, kiedy zobaczył Quinna, łatwo było jej sobie
wyobrazić, co tam się wydarzyło.
Kiedy spotkała Riddley’a po raz pierwszy, trzymał ją
w żelaznym uścisku i w dość wybredny sposób dawał jej do
zrozumienia, że gdyby tylko zechciał, mógłby zrobić co zechce. Nie było wtedy
z nimi Zoe, więc tym bardziej nie mogła wiedzieć w co się pakuje.
Wręcz nierealnym wydawało się wyobrażenie sobie tej kruchej dziewczyny przy
znacznie większym, bardziej rosłym od niej dziecku księżyca. Dla Riddley’a Zoe
mogłaby być niczym największa pokusa – mała, słodka i niewinna, tak bardzo
delikatna…
A Quinn… Quinn bez wątpienia by ją bronił.
Sądzę, że jeszcze się policzymy, przypomniała sobie ostatnie słowa, jakie Riddley
wypowiedział do nich podczas tamtego wieczora. Podobnie jak wtedy, tak
i teraz nie miała najmniejszych wątpliwości, że były przeznaczone właśnie
dla Quinna.
Teraz nareszcie miał okazję. Alessia nie czuła się
specjalnie zaskoczona tym, że zapamiętał i że nie rzucał słów na wiatr.
Jednym, czego zdążyła się nauczyć o wilkołakach, było na pewno to, że
wszystkie były mściwe. To leżało w nich naturze, tak jak i w przyzwyczajeniach
wampirów; instynkt drapieżcy oraz wyostrzone zmysły, które sprawiały, że
wszystkie emocje odbierane były w jeszcze bardziej intensywny sposób niż
w przypadku ludzi. Przecież wiedziała, że to dotyczyło nawet Ariela –
pamiętała wyraz jego twarzy i to, jak stał przed swoim przemienionym
ojcem, gotów ją bronić i może nawet zabić go z pomocą tego srebrnego
pręta.
To dotyczyło nawet jej – mogła się o tym przekonać
zeszłej nocy, zawistnie obserwując Grace i doświadczając tak skrajnych
emocji, że sama była w szoku.
Wyprostowała się, ostrożnie próbując wyswobodzić
z objęć Carlisle’a. Nie puścił jej całkowicie, ale poluzował uścisk,
orientując się, że było z nią przynajmniej trochę lepiej. Wciąż
rozpamiętując wszystko to, co wydarzyło się nie tylko w ostatnim czasie,
ale również kilka tygodni wcześniej, wzięła kilka drżącym wdechów.
Dopiero wtedy zdecydowała się zwrócić ponownie do dziadka.
– Już ze mną w porządku. Już… – Przełknęła
i wzruszyła ramionami. – Co z Quinnem? Mam na myśli… Czy on…? – Sama
nie była pewna, jak powinna skończyć to zdanie.
Doktor ujął ją pod brodę, palcami czule muskając jej
policzek.
– Żyje – uspokoił ją. Nie była świadoma tego, jak bardzo
pragnęła to usłyszeć, póki w końcu nie poczuła jak tym jednym słowem
z jej ramion zdjęty zostaje wielki ciężar. – Jest nieprzytomny, ale żyje.
Dlatego uznałem, że powinnaś wiedzieć. Gdybyś chciała go zobaczyć… Ali! –
zaoponował, ale ona już zerwała się z miejsca, rzucając się biegiem
w głąb korytarza.
Nie miała pojęcia, gdzie powinna Quinna szukać, nie
wspominając o jakiejkolwiek znajomości tej części szpitala, ale to nie
powstrzymało jej przed parciem przed siebie. Nogi same powiodły ją
w odpowiednią stronę, kiedy zupełnie nieświadomie zaczęła się kierować
nikłymi, aczkolwiek wyczuwalnymi w powietrzu śladami znajomych zapachów,
choć do ostatniej chwili nie była pewna, czy to nie jest przypadkiem wytworem
wyobraźni, ale postanowiła sobie zaufać i bez chwili zastanowienia
szarpnęła za klamkę pierwszych z brzegu drzwi.
Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy, były jasne włosy
siedzącej plecami do niej Zoe. Zwykle lśniące i starannie wyczesane, tym
razem przypominały stóg siana, a Alessię naszła głupia myśl, czy
dziewczyna w ogóle będzie jeszcze w stanie doprowadzić się do porządku.
Nie widziała twarzy przyjaciółki, ale po sposobie w jaki Zoe drżała
i jak blada wydawała się jej skóra, Ali bez trudu potrafiła ją sobie
wyobrazić.
Z wahaniem spróbowała zrobić krok do przodu, ale nie była
w stanie ruszyć się z miejsca. Niczym lunatyczna wpatrywała się przed
siebie, ponad ramieniem siedzącej na krześle przy łóżku Zoe usiłując wypatrzeć
rosłą postać Quinna, ale nawet jeśli coś widziała, jej umysł był tak otępiały,
że nie potrafił sensownie przetworzyć odebranych bodźców. Nie była nawet pewna
czy Zoe ją zauważyła, ale nawet jeśli, nie poruszyła się nawet o milimetr,
nie wspominając o tym, żeby odwróciła się w stronę drzwi albo
obejrzała przez ramię.
Quinn. Tylko nie Quinn. Tylko nie z tego powodu, nie
po tym wszystkim i nie z tej winy…
Jej winy.
– Jesteś z siebie zadowolona? – usłyszał cichy, drżący
głos, dobiegający tuż zza jej pleców. Rozpoznała go natychmiast, chociaż nigdy
nie słyszała swojej drugiej najlepszej przyjaciółki tak załamanej, takiej…
pustej.
Powoli wypuściła powietrze z płuc, po czym zmusiła się
do tego, żeby się obrócić.
Haylet się wkurzyła! I to chyba nie będzie taka zwykła kłótnia - ups... ale hej z drugiej strony to nie jest jej wina. Gdyby nie poszli jej szukać wszystko byłoby w porządku, a Hayley nie robiłaby takich sce . Chociaż chwila - może to jednak Zoe postanowiła przemówić? Nie; ja dalej stawiam na Hayley.
OdpowiedzUsuńDzieci księżyca są nie fajne. Kiedyś jeszcze je jako tako lubilam, ale teraz niezbyt za nimi przepadam ;/
Znowu skończyłaś w momencie "domyślajcie się co będzie dalej." XD
Chyba nie muszę mówić, że rozdział był świetny, bo był *,*
Pozdrawiam,
Gabi ;*