8 maja 2014

Sto czternaście

Alessia
Idąc przez pogrążone w ciszy poranka Miasto Nocy, Alessia ledwo mogła powstrzymać się przed tym, żeby nie zacząć biec. Szła, raz po raz przystając i oglądając się za siebie. Carlisle spokojnie mógłby dotrzymać jej kroku, a jednak z jakiegoś powodu zdecydował się na szybkie, aczkolwiek wciąż ludzkie tempo i to doprowadzało Ali do szaleństwa.
Dobrze, mimo wszystko wiedziała, co takiego próbował w ten sposób osiągnąć. Była zdenerwowana, a przeciągające się milczenie wcale nie ułatwiało jej zapanowania nad emocjami. Miała dziesiątki pytań, ale żadnego z nich nie zadała, nagle mając wrażenie, że zupełnie nie pamięta w jaki sposób formułuje się słowa i zdania w taki sposób, żeby to brzmiało sensownie. Prawda była zresztą taka, że jakaś cząstka niej nie chciała wiedzieć i ta niechęć paraliżowała ją od wewnątrz, uniemożliwiając złapanie tchu albo zapanowanie nad plątaniną myśli.
Coś się stało. Coś złego. Wiedziała to, po prostu czuła, chociaż takie wyjaśnienie nawet jej wydawało się marne i naciągane. Nie potrafiła określić, co działo się z jej działem i nią samo, a co dopiero zdecydować, czy ma jakiekolwiek powody, żeby martwić się o przyjaciół, ale to w tym momencie było najmniej istotne. Wiedziała, że chodziło o Zoe i Quinna – tych samych, których przez kilka nieznośnych sekund sama miała ochotę zaatakować; potraktować niewiele lepiej od Grace, która…
Samo wspomnienie dziewczyny i tego, jak czuła się, obserwując ją i towarzyszącego jej Damiena w ogrodzie przed domem, wystarczyło, żeby powróciły do niej mdłości. Ból głowy nasilił się i nawet wciąż stosunkowo chłodne, wilgotne powietrze poranka nie było w stanie sprawić, żeby poczuła się lepiej. Echo wcześniejszej nienawiści – tej samej, którą nieoczekiwanie poczuła względem przyjaciół, a później Grace – wydawało się krążyć w jej żyłach niczym trucizna, ostatecznie przeistaczając się w ten pulsujący ból w ramieniu. Ledwo powstrzymała się od tego, żeby syknąć i chwycić się za rękę w miejscu, gdzie pochwycił ją Yves. Carlisle może i był osobą, której byłaby w stanie zaufać (cóż, na pewno po stokroć bardziej niż Rufusowi), ale nie zamierzała doprowadzić do sytuacji, w której musiałaby komukolwiek coś tłumaczyć. Zawsze pozostawało kłamstwo, ale próba oszukania prawie trzystuletniego wampira i zarazem lekarza ze znaczną praktyką, była równie bezsensowna, co i niepotrzebne brnięcie w fałszywe wyjaśnienia, których równie dobrze mogła uniknąć.
Miasto dopiero budziło się do życia, nabierając kolorów i swojego naturalnego, nieco mrocznego uroku, który wiązał się z tym, że znamienitą część mieszkańców tego miejsca stanowiły istoty nocy. Ali trudno było stwierdzić, która jest godzina, ale zakładała, że jest wciąż wcześnie – na tyle, żeby wykurzyć już lubujące się w nocy istoty, ale jednocześnie nadal zbyt szybko, żeby spodziewać się widoku ludzi. To była dziwna pora, a widok całkowicie opustoszałych uliczek, wciąż panującej szarugi i tych wszystkich starych kamieniczek, miał w sobie coś przygnębiającego, co jeszcze bardziej popsuło jej humor, wzmagając niepokój.
Centrum wyglądało jak zwykle, może pomijając to, że również tam panował nienaturalny wręcz spokój. Okrągły plac – rynek – stanowiący serce całego miasta, mógłby być piękny, gdyby nie otaczająca go zła aura. Z drugiej strony, Ali doszła do wniosku, że tutaj jednak nie chodzi o samo miejsce, ale o nią samą i o to, jak nieswojo czuła się, kiedy już wyszła na plac z poczuciem, miejsce jest jednocześnie jej znajome i obce. Cisza miała w sobie coś ostatecznego, zwłaszcza w sytuacji, kiedy Alessia czuła się tak bardzo rozbita. Słyszała jedynie swój przyśpieszony oddech, bicie serca oraz szum znajdującej się na samym środku placu fontanny. Ucichła nawet muzyka w kawiarni Michaela, chociaż Ali w pewnym momencie naiwnie zwątpiła, że wampir zamykał interes przynajmniej na chwilę.
O tak, zdecydowanie było wcześnie.
Obserwując mieniące się w promieniach słońca kropelki wody, poczuła się spokojniejsza. Nie w pełni rozluźniona, ale naprawdę spokojniejsza, a to już było coś. Przez ułamek sekundy myślała o tym jakże przyjemnym wrażeniu unoszenia się w przestrzeni, kiedy w swoim śnie biegła pod postacią wilczycy. Nie była pewna dlaczego, ale to wydawało jej się istotne; miało znaczenie zwłaszcza teraz, kiedy…
– Ali? Wszystko w porządku? – upewnił się cicho Carlisle.
Wzdrygnęła się i odwróciła w jego stronę. Uświadomiła sobie, że przystanęła, chociaż tak roztrzęsiona i oszołomiona, nie sądziła nawet, że będzie zdolna do tego, żeby przynajmniej na chwilę ustać w miejscu. Próbowała oddychać głęboko, żeby utrzymać ten stan i spróbować się rozluźnić, ale nie sądziła, żeby wychodziło jej to specjalnie dobrze.
– Tak. Możemy iść dalej.
Nie była to do końca prawa, ale postanowiła się nad tym nie zastanawiać. Znów stchórzyła, zanim odważyłaby się zadać pytanie o to, co takiego przytrafiło się Quinnowi i Zoe, i czy powinna się z tego powodu martwić. Chciała wierzyć, że nie, ale to nie było takie łatwe, a ona sama już nie była pewna, czego tak naprawdę chce. Doktor milczał i to było dobre, bo nie miała ochotę na rozmowę, chociaż cisza też na swój sposób ją drażniła. Zdawała sobie sprawę z tego, że składa się z samych sprzeczności, ale nie potrafiła w żaden sposób na ten stan rzeczy wpłynąć. Gdyby zapytała, zatroszczyła się… Chciała i powinna to zrobić, ale odpowiedź była czymś ostatecznym, a ona naprawdę bała się usłyszeć prawdę. Nie z powodu tego, że ta mogła okazać się straszna; bez wątpienia była i ta jedna kwestia nie pozostawała wątpliwości, chociaż dziadek usiłował się wszystko przekazać w jej taki sposób, żeby jeszcze bardziej jej nie wystraszyć. Coś się stało, ale nie to ją martwiło, a przynajmniej nie przede wszystkim.
Nie, tym razem chodziło o coś więcej. Nie potrafiła tego opisać, ale martwiła się, a wszystko wydawało się sprowadzać do tego, że ostatniej nocy przypadał nów. Był nów, nie było Ariela, a wilkołaki…
Ariel był pełen obaw. Próbował mnie chronić, jakby podejrzewał, że tej nocy wydarzy się coś niedobrego, pomyślała i ledwo powstrzymała się przed instynktownym muśnięciem palcami grzebyka we włosach. Ja też to czułam.
Wzdrygnęła się. Zaczynała być przewrażliwiona, zwłaszcza kiedy w grę wchodziły dzieci księżyca, ale co mogła na to poradzić? Może to był przypadek, że zaledwie kilka godzin po tym, jak powiedziała im o swoim związku z Arielem, spotkało ich coś złego. To musiał być zwykły przypadek, ale…
Nie wierzyła w przypadki. Już od dawna nie.
Inne instytucje w mieście dopiero budziły się do życia, ale szpital i Centrum Krwiodawstwa otwarte były cały czas. Na widok niepozornego budynku blisko centrum, który widziała niejednokrotnie i który nigdy nie wzbudzał w niej żadnych szczególnych emocji, nagle poczuła pragnienie, żeby odwrócić się na pięcie i w popłochu uciec. Chciała znaleźć się gdzieś daleko, gdziekolwiek byleby nie tutaj, a jednak bez chwili zastanowienia wbiegła po stopniach, zatrzymując się dopiero przed wejściem. Dopiero tam Carlisle zdecydował się ją wyprzedzić i otworzyć drzwi. Niechętnie pozwoliła mu się wprowadzić do przedsionka, a później do pustej recepcji – Blear jeszcze się nie pojawiła.
– Dziadku… – zaczęła z wahaniem, kiedy już szli jednym ze szpitalnych korytarzy. Tam też panował spokój, co wydawało się dziwne i właściwe zarazem. Ali nie była pewna, czego się spodziewała (chaosu albo bliżej nieokreślonego zawodzenia i krzyków?), ale i tak czuła się pozytywnie rozczarowana. – Powiesz mi teraz, co się stało? – poprosiła, starając się, żeby to zabrzmiało pewnie i spokojnie, ale i tak jej słowa zabrzmiały tak, jakby wyrzuciła je z siebie histeryczka.
Damien by potrafił, pomyślała z nutką goryczy. Ale Damiena tutaj nie było, nie sądziła zresztą, żeby obecność chłopaka jakkolwiek pozytywnie wpłynęła na jej samopoczucie. Jasne, Quinn był jego przyjacielem, ale Alessia nie była pewna, czy chciała swojego brata widzieć. Nie żeby zakładała, że zwłaszcza w tej sytuacji Damien dalej by się na nią boczył. W zasadzie taka możliwość ją martwiła, bo mając pamięci obraz jego i Grace, sama nie chciała ryzykować spotkania.
– Jesteś pewna, że chcesz wiedzieć, kochanie? – zapytał łagodnie Carlisle, zatrzymując się na moment. Pozwoliła, żeby do niej podszedł i ujął ją pod ramię.
– Jestem tutaj.
Skinął głową, jakby tego właśnie się spodziewał.
– Nie jestem pewien, co właściwie się wydarzyło, ale jak długo już jestem w Mieście Nocy… – Pokręcił w zamyśleniu głową. – Zoe jest cała. Trochę przestraszona i poobijana, ale poza tym nic się jej nie stało – zaczął, uważnie obserwując twarzy Alessi.
Odetchnęła w duchu, uspokojona. Nie miała pojęcia, czego spodziewać się po tym, co Carlisle miał jej do powiedzenia, a niepewność powoli doprowadzała ją do szaleństwa. Co prawda coś podpowiadało jej, że to dopiero początek, bo doktor nie ściągnąłby jej do szpitala, żeby wyjaśnić, że jej przyjaciołom tak naprawdę nic nie jest, ale sama świadomość tego, że przynajmniej Zoe nic się nie stało była kojąca.
Wzięła kilka głębszych wdechów, po czym w końcu zdecydowała się spojrzeć Carlisle’owi w oczy. Było coś w tych złocistych tęczówkach, co od zawsze wzbudzało w niej zaufanie, sprawiając, że czuła się bezpieczna. Wiedziała, że jak każdy wampir, również doktor był idealnym kłamcą, ale nie wyobrażała sobie tego, że mógłby być nieszczery wobec kogoś ze swojej rodziny. Kiedy chodziło o bezpieczeństwo i ukrywanie się przed ludźmi – wtedy i owszem. Ale nie w przypadku, gdy w grę wchodziło w coś tak istotnego, a ona była przerażona.
– A Quinn? – wyrzuciła z siebie, dobrze wiedząc, że Zoe była jedynie pretekstem, żeby odciągnąć wszystko w czasie. Dłoń dziadka natychmiast zacisnęła się trochę mocniej na jej ramieniu, jakby zaczął mieć wątpliwości co do tego, czy będzie w stanie utrzymać pion. Jeśli miała być przed sobą szczera, sama również je miała. – Nic mi nie jest. Dziadku, co tam się stało? – dodała bardziej stanowczo.
– Zaraz ci wszystko powiem, ale najpierw… Ali, czy jest coś istotnego, co powinienem wiedzieć? – zapytał wprost, wpatrując się w nią tak intensywnie, że aż poczuła się nieswojo.
Zesztywniała, całkiem wytrącona z równowagi pytaniem. On wie, pomyślała, ale to było bez sensu i szybko odsunęła od siebie tę myśl.
– Co? Jasne, że nie! – zaoponowała zbyt gwałtownie i zbyt szybko. W oczach Carlisle’a pojawił się błysk niepokoju, więc natychmiast postarała się o to, żeby lepiej panować nad głosem. – To znaczy… Nie mam pojęcia, co w tym momencie masz na myśli.
– Chcę wiedzieć, czy dzieje się coś niepokojącego. Zoe i Quinn… To były wilkołaki, Ali. W lesie zaatakowały ich wilkołaki, a to się nie zdarza. Wiesz równie dobrze jak i ja, że dzieci księżyca nie atakują wampirów bez powodu. – Przytrzymał ją mocniej, bo z wrażenia omal nie zatoczyła się do tyłu. – Ali, kochanie – podjął, szybko podprowadzając ją do stojącego pod ścianą rzędu krzesełek; opadła na jedną z nich, podczas gdy Carlisle przykucnął naprzeciwko. – Zoe nie powiedziała dużo, zresztą była zbyt roztrzęsiona, żeby wyrzucić z siebie cokolwiek sensownego, ale to akurat wydaje się jasne. Powiedziała, że przez cały dzień próbowali znaleźć ciebie… – Rzucił jej krótkie, badawcze spojrzenie. Zastygła w bezruchu, próbując wyglądać na przede wszystkim oszołomioną, co wcale nie wydawało się takie trudne. – Nie wiem, co takiego zrobili i dlaczego to skończyło się w taki sposób, ale musi być jakaś przyczyna. Dlaczego wilkołaki miałyby powód do tego, żeby którekolwiek z nich skrzywdzić?
– Nie wiem… Dobra bogini, nie mam pojęcia! – jęknęła, zaczynając pośpiesznie mrugać, żeby powstrzymać cisnące jej się do oczu łzy. – Ja nie… Och, ja naprawdę nie mam pojęcia, ale… – Urwała, niezdolna do złapania oddechu.
Carlisle raz jeszcze jej się przyjrzał, tym razem zdecydowanie łagodniej. Nie była pewna, w którym momencie usiadł obok niej i ją objął, ale to w tym momencie wydawało się najmniej istotne. Pozwoliła, żeby ją przytulił i zaczął miarowo kołysać, bo to w jakimś stopniu pozwoliło jej się uspokoić, ale wciąż czuła się tak, jakby ktoś zdzielił ją czymś ciężkim po głowie. Czuła, że jest jej coraz bardziej niedobrze, co pewnie miało związek z narastającą histerią, chociaż nie miała pewności. Nigdy nie czuła się w taki sposób, poza tym ramię znowu zaczęło ją boleć i po raz kolejny musiała znosić wrażenie tego, że coś próbuje się wyrwać z jej piersi i brzucha, od wewnątrz szarpiąc skórę i starając wydostać się na zewnątrz.
Musiała jęknąć albo wydać z siebie jakiś inny dźwięk, bo doktor objął ją mocniej, szpecąc coś uspokajającym tonem. Pozwoliła mu wierzyć w to, że jest po prostu roztrzęsiona i wystraszona; w istocie tak było, chociaż niekoniecznie wyłącznie z tych powodów, które on musiał brać pod uwagę. Czuła się dziwnie w zimnych objęciach wampira, odzwyczajona od chłodu i twardości skóry tych istot. Kiedyś bliscy nosili ją na rękach, a obecność wampirów była dla niej równie naturalna, co i objęcia rodziców, jednak wystarczyło zaledwie kilka tygodni, żeby przywykła do ciepła, miękkości i bezpieczeństwa, które swoją bliskością dawał jej Ariel.
Ariel…
Raz jeszcze pomyślała o Zoe i Quinnie, a uścisk w jej żołądku stał się jeszcze trudniejszy do zniesienia, kiedy ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Cały dzień spędziła w bezpiecznym pokoiku Ariela, nie biorąc pod uwagę tego, że przyjaciele w którymś momencie mogliby otrząsnąć się z wywołanego kłótnią otępienia i zacząć jej szukać. Do przewidzenia było to, że właśnie Zoe wpadnie na coś takiego i że zabierze ze sobą Quinna; Hayley łatwiej było zrozumieć, że najpierw powinni dać sobie wzajemnie czas na ochłonięcie, ale ta dwójka…
I oczywiście jej nie znaleźli. Kolejne godziny mijały, zaszło słońce, a oni pomyśleli sobie… O cholera, na pewno pomyśleli sobie, że coś złego jej się stało. Albo, w najlepszym wypadku, że przebywa gdzieś z wilkołakami. To był nów, a jeśli zdecydowali się na szukanie dzieci księżyca akurat wtedy, tragedia była do przewidzenia.
Bez trudu przypomniała sobie pierwsze spotkanie z Arielem albo raczej to, co je poprzedzało. Wtedy również natrafili na wilkołaki świętujące nów; niemal czuła ten obezwładniający zapach palonych ziół, również marihuany. Dobrze pamiętała wyrazy twarzy tamtych facetów, zwłaszcza Riddley’a, który na sam koniec jasno dał im wszystkim do zrozumienia, że jeśli podobna sytuacja się powtórzy, nie będzie przyjemnie. Dał to do zrozumienia zwłaszcza Quinnowi, którego od pierwszego momentu szczerze znielubił, zresztą ze wzajemnością. Już tamtej pierwszej nocy oczywistym stało się, że kolejne spotkanie tej dwójki nie skończy się zbyt przyjemnie.
A teraz, jakby tego było mało, pojawił się problem związku jej i Ariela. Riddley już raz ich ostrzegał, więc jakim problemem byłoby dla niego zaatakować kogoś o kim wiedział, że jest blisko Alessi? Czy to miało być ostrzeżenie? Myśleli o tym samym z Arielem, kiedy zaatakował ją Ian i chociaż Riddley stanowczo zaprzeczył, żeby miał z tym jakikolwiek związek, Alessia mu nie ufała. Tak czy inaczej, nawet jeśli nie myślał o niej, kiedy zobaczył Quinna, łatwo było jej sobie wyobrazić, co tam się wydarzyło.
Kiedy spotkała Riddley’a po raz pierwszy, trzymał ją w żelaznym uścisku i w dość wybredny sposób dawał jej do zrozumienia, że gdyby tylko zechciał, mógłby zrobić co zechce. Nie było wtedy z nimi Zoe, więc tym bardziej nie mogła wiedzieć w co się pakuje. Wręcz nierealnym wydawało się wyobrażenie sobie tej kruchej dziewczyny przy znacznie większym, bardziej rosłym od niej dziecku księżyca. Dla Riddley’a Zoe mogłaby być niczym największa pokusa – mała, słodka i niewinna, tak bardzo delikatna…
A Quinn… Quinn bez wątpienia by ją bronił.
Sądzę, że jeszcze się policzymy, przypomniała sobie ostatnie słowa, jakie Riddley wypowiedział do nich podczas tamtego wieczora. Podobnie jak wtedy, tak i teraz nie miała najmniejszych wątpliwości, że były przeznaczone właśnie dla Quinna.
Teraz nareszcie miał okazję. Alessia nie czuła się specjalnie zaskoczona tym, że zapamiętał i że nie rzucał słów na wiatr. Jednym, czego zdążyła się nauczyć o wilkołakach, było na pewno to, że wszystkie były mściwe. To leżało w nich naturze, tak jak i w przyzwyczajeniach wampirów; instynkt drapieżcy oraz wyostrzone zmysły, które sprawiały, że wszystkie emocje odbierane były w jeszcze bardziej intensywny sposób niż w przypadku ludzi. Przecież wiedziała, że to dotyczyło nawet Ariela – pamiętała wyraz jego twarzy i to, jak stał przed swoim przemienionym ojcem, gotów ją bronić i może nawet zabić go z pomocą tego srebrnego pręta.
To dotyczyło nawet jej – mogła się o tym przekonać zeszłej nocy, zawistnie obserwując Grace i doświadczając tak skrajnych emocji, że sama była w szoku.
Wyprostowała się, ostrożnie próbując wyswobodzić z objęć Carlisle’a. Nie puścił jej całkowicie, ale poluzował uścisk, orientując się, że było z nią przynajmniej trochę lepiej. Wciąż rozpamiętując wszystko to, co wydarzyło się nie tylko w ostatnim czasie, ale również kilka tygodni wcześniej, wzięła kilka drżącym wdechów.
Dopiero wtedy zdecydowała się zwrócić ponownie do dziadka.
– Już ze mną w porządku. Już… – Przełknęła i wzruszyła ramionami. – Co z Quinnem? Mam na myśli… Czy on…? – Sama nie była pewna, jak powinna skończyć to zdanie.
Doktor ujął ją pod brodę, palcami czule muskając jej policzek.
– Żyje – uspokoił ją. Nie była świadoma tego, jak bardzo pragnęła to usłyszeć, póki w końcu nie poczuła jak tym jednym słowem z jej ramion zdjęty zostaje wielki ciężar. – Jest nieprzytomny, ale żyje. Dlatego uznałem, że powinnaś wiedzieć. Gdybyś chciała go zobaczyć… Ali! – zaoponował, ale ona już zerwała się z miejsca, rzucając się biegiem w głąb korytarza.
Nie miała pojęcia, gdzie powinna Quinna szukać, nie wspominając o jakiejkolwiek znajomości tej części szpitala, ale to nie powstrzymało jej przed parciem przed siebie. Nogi same powiodły ją w odpowiednią stronę, kiedy zupełnie nieświadomie zaczęła się kierować nikłymi, aczkolwiek wyczuwalnymi w powietrzu śladami znajomych zapachów, choć do ostatniej chwili nie była pewna, czy to nie jest przypadkiem wytworem wyobraźni, ale postanowiła sobie zaufać i bez chwili zastanowienia szarpnęła za klamkę pierwszych z brzegu drzwi.
Pierwszym, co rzuciło jej się w oczy, były jasne włosy siedzącej plecami do niej Zoe. Zwykle lśniące i starannie wyczesane, tym razem przypominały stóg siana, a Alessię naszła głupia myśl, czy dziewczyna w ogóle będzie jeszcze w stanie doprowadzić się do porządku. Nie widziała twarzy przyjaciółki, ale po sposobie w jaki Zoe drżała i jak blada wydawała się jej skóra, Ali bez trudu potrafiła ją sobie wyobrazić.
Z wahaniem spróbowała zrobić krok do przodu, ale nie była w stanie ruszyć się z miejsca. Niczym lunatyczna wpatrywała się przed siebie, ponad ramieniem siedzącej na krześle przy łóżku Zoe usiłując wypatrzeć rosłą postać Quinna, ale nawet jeśli coś widziała, jej umysł był tak otępiały, że nie potrafił sensownie przetworzyć odebranych bodźców. Nie była nawet pewna czy Zoe ją zauważyła, ale nawet jeśli, nie poruszyła się nawet o milimetr, nie wspominając o tym, żeby odwróciła się w stronę drzwi albo obejrzała przez ramię.
Quinn. Tylko nie Quinn. Tylko nie z tego powodu, nie po tym wszystkim i nie z tej winy…
Jej winy.
– Jesteś z siebie zadowolona? – usłyszał cichy, drżący głos, dobiegający tuż zza jej pleców. Rozpoznała go natychmiast, chociaż nigdy nie słyszała swojej drugiej najlepszej przyjaciółki tak załamanej, takiej… pustej.
Powoli wypuściła powietrze z płuc, po czym zmusiła się do tego, żeby się obrócić.

1 komentarz:

  1. Haylet się wkurzyła! I to chyba nie będzie taka zwykła kłótnia - ups... ale hej z drugiej strony to nie jest jej wina. Gdyby nie poszli jej szukać wszystko byłoby w porządku, a Hayley nie robiłaby takich sce . Chociaż chwila - może to jednak Zoe postanowiła przemówić? Nie; ja dalej stawiam na Hayley.
    Dzieci księżyca są nie fajne. Kiedyś jeszcze je jako tako lubilam, ale teraz niezbyt za nimi przepadam ;/
    Znowu skończyłaś w momencie "domyślajcie się co będzie dalej." XD
    Chyba nie muszę mówić, że rozdział był świetny, bo był *,*

    Pozdrawiam,

    Gabi ;*

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa