
Alessia
Kiedy
otworzyła oczy, siedziała na jednym z tych niewygodnych plastikowych
krzesełek, stojących przed drzwiami poszczególnych sal. Nie przypominała sobie,
kiedy zasnęła, ale musiało być to krótko po tym, jak Kristin zaprowadziła ją do
części, gdzie leżał Quinn.
Potrzebowała dłuższej chwili, żeby przypomnieć sobie, że na
miejscu co prawda nie było już Carlisle'a, ale był Theo, co jak najbardziej
odpowiadało jej towarzyszce. Przez kilka sekund obserwowała Kristin, która jak
gdyby nigdy nic podeszła do swojego partnera, żeby z nim porozmawiać.
W czasie drogo zdążyła już dojść do siebie i jakimś cudem (Ali nie
wiedziała jak, ale jej tego zazdrościła) teraz wyglądała świeżo i pięknie,
jakby w ale ostatnich godzin nie spędziła na wypłakiwaniu sobie oczu.
Znając Kristin, można było spodziewać się jakiejś sceny i tego, że rzuci
się na Theo z pazurami, ale ona zachowywała się tak, jakby nic się nie
stało, najwyraźniej biorąc pod uwagę luźną teorię Alessi. Jedynie to, jak
nerwowo przeczesywała swoje lśniące włosy, zagarniając je na stronę prawego
ramienia, było dowodem tego, jak bardzo się martwiła, ale nawet jeśli Theo to
zauważył, nie skomentował tego słowem – i to również wtedy, kiedy Kristin
bez żadnego skrępowania zarzuciła mu obie ręce na szyję i przywarłszy do
niego z taką desperacją, jakby podejrzewała, że jednak ją odepchnie, złożyła
na jego ustach długi, odważny pocałunek.
Mniej więcej wtedy Alessia poczuła się jak intruza
i ewakuowała do sali Quinna z ulgą odkrywając, że poza Zoe nie ma tam
nikogo. Hayley zniknęła, ale jej druga przyjaciółka wciąż uparcie tkwiła przy
łóżku chłopaka, blada i spięta. Jedynie skinęła głową, kiedy Ali weszła,
nawet na nią nie patrząc, jakby podejrzewała, że wydarzy się coś strasznego,
kiedy tylko oderwie wzrok od postaci na materacu. Alessia nie miała okazji
przyjrzeć się Quinnowi wcześniej i teraz była za to losowo wdzięczna, bo
nie miałaby pojęcia, czy zniosła y to nerwowo, jeśli faktycznie było tak źle,
jak wykrzyczała jej Hayley. Teraz, dzięki darowi Damiena, Quinn wyglądał jak
zwykle i jedynie nienaturalny spokój oraz bladość jego skóry sugerowały,
że nie śpi – a przynajmniej w nie taki normalny, zdrowy sposób,
jakiego wszyscy mogliby oczekiwać.
– Będzie w porządku… Prawda, że będzie
w porządku, Ali? – zapytała ją wtedy Zoe i chociaż jej głos brzmiał
spokojnie i pewnie, wychwyciła w nim jakąś histeryczną nutę.
Alessia nie pamiętała, co jej odpowiedziała, bo
najprawdopodobniej nie było to nic specjalnego – po prostu oklepane,
pocieszające formułki, które nigdy nie chciały brzmieć inaczej, a jedynie
tak, jakby były wierutnym kłamstwem, którego jednak z jakiegoś powodu
potrzebowały. To był ten rodzaj krzepiącego fałszu, który wzbudzał nadzieje na
to, że jeśli powtórzy się go wystarczającą ilość razy, jednak stanie się
prawdą…
Jakby to było takie proste. Bo może i było, ale ona
tego nie czuła i to nawet na wpół przytomna, walcząc z osłaniającymi
jej umysł resztkami snu.
Zoe nie chciała rozmawiać, Alessia zresztą czuła się tak
marnie, że ostatecznie wylądowała przed salą, żeby dać przyjaciółce spokój
i trochę prywatności. Wciąż czuła, że to, co działo się w sali, było
intymne i należące wyłącznie do Zoe oraz Quinna, nawet jeśli ten był
nieprzytomny. Nie mogła się przydać, ale jednocześnie nie potrafiła zmusić się
do odejścia i to nie tylko dlatego, że pragnęła nade wszystko odsunąć
konieczność powrotu do domu w czasie. Tak czy inaczej, zmęczona
ostatecznie zapadła w sen i nawet jeśli budziła się w między
czasie, nie zapamiętała tego.
Teraz dookoła panował spokój, wszystko zaś było skryte
w przyjemnym półmroku, co w połączeniu z odrętwieniem ciała
uświadomiło jej, jak wiele godzin przespała. Wyprostowała się na swoim miejscu,
a koc który ktoś zarzucił jej na ramiona, zsunął się nieznacznie. Otuliła
się nim ciaśniej i nieco nieprzytomnie rozejrzała dookoła, pośpiesznie
mrugając i próbując się wybudzić.
Przez uchylone drzwi do sali Quinna dostrzegła na wpół
leżącą na chłopaku Zoe. Wciąż siedziała na krześle, ale głowę ułożyła na torsie
chłopaka, wtulona w niego – mogła sobie na to pozwolić, skoro fizycznie
nic mu nie dolegało. Jasne włosy tworzyły złocistą aureolę wokół jej głowy, zaś
widoczny na twarzy spokój sprawił, że Zoe przypominała dziecko, którym na swój
sposób wciąż była.
– Cześć, skarbie – usłyszała znajomy głos. Zamrugała nieco
nieprzytomnie, wyrwana z zamyślenia, po czym przeniosła wzrok na
Carlisle'a. Nie zauważyła jego nadejście ani momentu, kiedy usiadł obok niej. –
Jak się czujesz? – zapytał, rzucając jej zatroskane spojrzenie.
– Martwię się – mruknęła, wzruszając ramionami. Pozwoliła,
żeby ją objął, wciąż senna i osłabiona. – Poza tym jestem zmęczona –
przyznała, bo to było widać.
Doktor rzucił jej krótkie, badawcze spojrzenie
i wiedziała, że nie do końca o to mu chodziło. Nie powiedział niczego
i przynajmniej nie próbował jej pocieszać, zapewniając, że wszystko jest
w porządki. Mimochodem zaczęła się zastanawiać, czy widział się
z Damienem i czy jej brat cokolwiek mu powiedział, ale wątpiła, żeby
tak było. Damien nie wyglądał na skorego do rozmowy o to, co zaszło między
nimi w łazience – i to nawet z Carlisle'm, chociaż zawsze mieli bardzo
dobry kontakt. Ali była tego pewna, bo sama nie chciała mówić o tym
Isabeau albo mamie, a to o czymś świadczyło.
Doktor po prostu się martwił i to wydawało się równie
oczywiste, co jej złe samopoczucie. Cóż, przynajmniej mogła usprawiedliwić
wszystko tym, co stało się z Quinnem, nawet jeśli prawda była trochę
bardziej skomplikowana.
– Za długo już tutaj siedzisz – stwierdził Carlisle,
podając jej kubek z czymś, co już po pierwszym łyku rozpoznała jako krew.
Lekko uniosła brwi, bo bardzo rzadko decydował się na coś podobnego, mimo że
w ten sposób nikt przecież nie mógł zostać krzywdzony. Jedynie uśmiechnął
się do niej blado, więc skoncentrowała się na powolnym sączeniu osoki. Nie
potrafiła tego wyjaśnić, ale od samego zapachu było jej jeszcze bardziej
niedobrze, chociaż od dawna nie znalazła się w sytuacji, w której jej
ciało odrzucałoby krew. – Powinnaś wrócić do domu i odpocząć. Wydaje mi
się zresztą, że będziesz potrzebowała czego więcej niż tylko krwi – zauważył,
bez trudu orientując się, że coś jest z nią nie tak.
– Poproszę tatę, żeby mi później pomógł – obiecała,
uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Wiedziała, że miał na myśli telepatyczny
głód, tak jak i była świadoma tego, że jej stan wcale nie ma związku
z zapotrzebowaniem na energię.
Skinął głową, uspokojony, chociaż w jego złocistych
tęczówkach dostrzegła błysk niepokoju. No tak, wspomniała o Gabrielu,
chociaż to zwykle do Damiena przychodziła, kiedy zaczynała źle się czuć. Teraz
nawet nie wypowiedziała imienia brata, doktor jednak nie drążył tematu,
bardziej skoncentrowany na tym, żeby odstawić ją do domu.
Nie zaprotestowała, kiedy wyjął jej z rąk kubek,
uwalniając ją od konieczności obcowania ze słodyczą krwi. Nie miała nic
przeciwko, żeby dziadek jej towarzyszył, zwłaszcza, że nie ufała samej sobie,
a tym bardziej temu, co mogło czaić się na nią w mroku.
Riddley już zabawił się kosztem Quinna. Łatwo było jej
sobie wyobrazić, czekającego i obserwującego ją w ciemności.
A jeszcze łatwiej przyszło jej wyobrażenie sobie
polującego, przemienionego Yves'a.
Zadrżała na samo wspomnienie. Przez całą drogę czujnie
rozglądała się dookoła, ale nie wydarzyło się i zarówno miasto, jak
i obrzeża wydawały się nienaturalnie wręcz spokojne. Niemal z ulgą
wbiegła na tereny przylegające do domu, cały czas świadoma tego, że Carlisle
obserwuje ją uważnie, gotów zareagować, gdyby jednak zasłabła, ale to okazało
się zbędne.
Dom wyglądał na pogrążony w ciemności, ale dostrzegła
słaby blask przez okno salonu i wiedziała, że ktoś musi być w środku.
Przed wejściem zawahała się na moment, ogarnięta dziwnym niepokojem, ale
zignorowała to uczucie, bo od jakiegoś czasu najróżniejsze przeczucia męczyły
ją jakiś czas. Carlisle ruszył za nią, chociaż mogła sobie poradzić sama, ale
nie widziała powodów do tego, żeby próbować protestować. Od razu skierowała się
w stronę właściwego pomieszczenia, chociaż nade wszystko pragnęła pójść
prosto na piętro i położyć się do łóżka.
Przekroczyła próg i uniosła brwi ku górze, zaskoczona
widokiem większej ilości osób niż mogłaby się spodziewać. To Edward jako
pierwszy wrzucił jej się w oczy, dzięki miedzianym włosom, jeszcze
bardziej rudych w blasku trzaskającego na palenisku kominka ognia.
Zamrugała nieco nieprzytomnie, dopiero po chwili zauważając również rodziców,
Esme oraz… Dimitra z Isabeau?
– Hej – powiedziała, uprzytomniając sobie, że stoi
i bezmyślnie się na nich gapi. Nikt nie odpowiedział, co tym bardziej
wzmogło odczuwany przez nią niepokój.
Carlisle wyminął ją i krotko przywitawszy się
z pozostałymi, podszedł do Esme. Po jego minie Alessia zorientowała się,
żeby był równie zaskoczony jak ona, co wcale jej nie uspokoiło. W jednej
chwili poczuła się osaczona, chociaż sama nie była pewna dlaczego. Wiedziała
jedynie, że coś jest nie tak i to przeczucie za nic nie chciało dać jej
spokoju i pozwolić odetchnąć.
– Co się stało? – zaryzykowała, mając dość przeciągającego
się milczenia. Wciąż słaniała się na nogach i była zmęczona, ale możliwość
pójścia na górę nagle wydała jej się bardzo odległa i mało znacząca. – Nie
chcę nic mówić, ale co tutaj robicie? – dodała, zerkając wymownie w stronę
swoich bliskich, a zwłaszcza Isabeau i Dimitra.
– Przyszli, bo ja ich o to poprosiłem – odparł
spokojnie Damien, a Alessia cała zesztywniała, w końcu zauważając
brata siedzącego w najbardziej oddalonym od blasku ognia fotelu.
Damien wyglądał blado i na tak zmęczonego, jakim dawno
go nie widziała. Rude włosy miał w nieładzie, oczy podkrążone,
a skórę tym bardziej poszarzałą, że skrył się w cieniu. Ali
uprzytomniła sobie, że przecież uzdrowienie Quinna musiało wyssać z niego
mnóstwo energii, nawet jeśli miał odzyskać ją szybciej niż ktokolwiek innym,
kto zdobyłby się na tak psychiczny wysiłek. Nie było nawet śladu po tym, jak go
spoliczkowała albo jak później rozorała mu paznokciami skórę. Nawet jego oczy
nie wyrażały emocji, które zaobserwowała, kiedy byli w tamtej ciasnej
łazience, a wszystko układało się w najgorszy z możliwych
sposobów, którego w żaden sposób nie była w stanie zmienić ani
zatrzymać.
Coś przewróciło jej się w żołądku, kiedy podchwyciła
jego spojrzenie. Ledwo powstrzymała instynktownie pragnienie, żeby musnąć
opuszkami palców usta, ale chociaż tego nie zrobiła, niespokojny błysk
w czekoladowych oczach Damiena dał jej do zrozumienia, że chłopak
i tak musiał zorientować się o czym myślała. Wciąż robiło jej się
niedobrze na samo wspomnienie tego, co wydarzyło się między nimi, nie
wspominając o tych wszystkich raniących słowach oraz tym, jak wpadła
w szał i go zaatakowała. Dobrze, próbowała tłumaczyć samą siebie tym,
że miała prawo się zdenerwować, zwłaszcza, że już i tak miała za sobą ciężki
dzień, a pocałunek z bratem zdecydowanie nie należał do rzeczy
normalnych. Co więcej, teraz czuła się przy nim co najmniej nieswojo i za
wszelką cenę starała się unikać jego spojrzenia, ogarnięta poczuciem winy,
którego przecież nie powinna była odczuwać. To jego wina, skarciła
się w duchu, próbując uspokoić żołądek i własne sumienie. Jeśli ktoś powinien czuć się źle, to na pewno Damien. Ty
przecież nie zrobiłaś nic złego.
Wiedziała, że tak jest, a przynajmniej próbowała
w to wierzyć, ale to było trudne, a ona czuła się okropnie. Miała
wrażenie, że właśnie zdecydowała się na kolejne wierutne kłamstwo, jakby jej
umysł wiedział lepiej, buntując się przed tym, co wiedziała i w co
próbowała wierzyć. Machinalnie pomyślała o Arielu i o reakcji
Damiena na to, kiedy się o nim dowiedział, a odczuwane prze
z nią mdłości wzmogły się i już po prostu nie była w stanie
udawać spokojnej albo odprężonej. Żadna z tych rzeczy nie wchodziła
w grę, zwłaszcza, że coś w postawie brata podpowiadało jej, że za
chwilę wydarzy się coś naprawdę niedobrego, jakby mało przykrych rzecz spotkało
ją w ostatnim czasie.
I jeszcze obecność tych wszystkich osób, sposób w jaki
na nią patrzyli… Pośpiesznie spojrzała na rodziców, ale trudno było jej
cokolwiek stwierdzić, skoro mama po prostu siedziała nieruchomo na kanapie,
wpatrując się w ogień i chyba już praktycznie nieświadomie trzymając
dłoń na wciąż płaskim brzuchu. Tata stał w pobliżu okna, ale nawet na nią
nie patrzył, odwrócony do niej plecami i zastygły w absolutnym
bezruchu. Co do pozostałych, ich spojrzenia wydawały się opanowane i jakby
wyuczone, bo każde z nich było już doskonale wyuczone tego, jak najlepiej
panować nad własnymi emocjami – kto jak kto, ale wampiry były urodzonymi
kłamcami i aktorami, a Alessia wiedziała o tym doskonale.
– Damien nam powiedział – uświadomił ją chłodno Edward. Nie
mógł czytać w jej myślach, ale to nie przeszkadzało mu
w zorientowaniu się, co takiego musiało ją dręczyć. – O tym
wilkołaku. Powiedział nam o…
– O Arielu – przerwała mu machinalnie. – Ten wilkołak ma na imię Ariel i nie ma nic wspólnego z tym, co
się wydarzyło.
Carlisle, który do tej pory jako jedyny wyglądał na równie
zdezorientowanego, co i ona, teraz rzucił jej pytające spojrzenie,
wyraźnie zaskoczony. Poczuła się jeszcze bardziej winna, bo przecież powiedział
mu, że nie ma pojęcia, co takiego mogło spotkać Quinna i dlaczego
wilkołaki w ogóle zdecydowały się zaatakować jego oraz Zoe. Zignorowała
je, skoncentrowana na tym, żeby zachować spokój i nie popłakać się jak
małe dziecko, bo to jedynie wszystko by pogorszyło. Przecież nie zrobiła niczego złego, powtórzyła sobie w myślach raz jeszcze, ale wcale
nie czuła się taka pewna, a spojrzenia bliskich nie miały w sobie
niczego krzepiącego.
Znów zapadła cisza, tym razem jeszcze bardziej ostateczna.
Alessia miała ochotę chwycić się za głowę i zacząć krzyczeć
wniebogłosy, byleby przerwać to wszechobecne napięcie, jakkolwiek
zakłócić ten nienaturalny spokój, ale nawet na to nie potrafiła się zdobyć.
Czuła się zmęczona i coraz bardziej słaba, poza tym ramię znów zaczęło
pulsować bólem, ale prawie nie była tego świadoma, wciąż skoncentrowana na
skupionych na niej spojrzeniach.
To Renesmee pierwsza na nią spojrzała. Czekoladowe oczy
mamy – dokładnie takie same jak te, które miał Damien – miały w sobie coś
więcej niż chłód i opanowanie, które widziała u brata. Alessia
dostrzegła w nich oszołomienie, strach, ale również… zrozumienie? To
ostatnie ją zaskoczyło, tym bardziej, że prędzej spodziewałaby się czegoś na
kształt rozczarowania albo gniewu, chociaż nie przypominała sobie, żeby mama
kiedykolwiek była na nią naprawdę zła.
– Mogłaś ze mną porozmawiać – powiedziała cicho, ale to
wcale nie zabrzmiało jak wyrzut. – Ali, mnie mogłaś powiedzieć.
– Przepraszam. – Jedynie na tyle było ją znać. – Nie
wiedziałam jak. Nie wiedziałam, czego mogę się spodziewać, a teraz… Teraz
to już chyba nie ma znaczenia – zauważyła przytomnie, uciekając wzrokiem gdzieś
w bok.
Renesmee pokiwała głową. Jej spojrzenie powędrowało
w stronę Gabriela, ale ten wciąż stał przy oknie, zastygły niczym posąg
i tak nienaturalnie odległy. On jest na mnie zły,
uprzytomniła sobie i chociaż od początku podejrzewała, że reakcja jej ojca
może nie był zbyt przyjemna, łatwiej byłoby jej znieść krzyk i pretensje,
których podświadomie się spodziewała, zamiast znosić ignorowanie i te
ciszę, które otrzymała w zamian. Po prostu na mnie spójrz. Przynajmniej na mnie popatrz,
żebym wiedziała, że nie próbujesz mnie odtrącić…
Nie zrobił tego, a ona poczuła się jeszcze gorzej,
samotna i odtrącona.
– Na pewne rzeczy jest już za późno – odezwał się znowu
Damien. – Ale na inne nie. Jesteś na mnie zła za to, że im powiedziałem? –
dodał, ale wątpiła, żeby jej zdanie tak naprawdę miało dla niego jakiekolwiek
znaczenie. Miała wrażenie, że chłopak zmierzał do czegoś innego i teraz
badał grunt oraz to, jak daleko powinien się w tym momencie posunąć.
– Nie wiem. Ale wydajesz się bardzo zadowolony z tego,
że mogłeś to zrobić – mruknęła i chociaż nie chciała, do jej głosu wkradła
się gorycz.
Damien nie odpowiedział, ale ich spojrzenia znów się
spotkały, a jej aż zrobiło się zimno, choć nie była pewna dlaczego. Chyba
nigdy nie czuła się w ten sposób, zwłaszcza przy bracie, który do tej pory
był dla niej wsparciem i ostoją w żadnej sytuacji. Chociaż w jakimś
stopniu od początku wiedziała, że moment w którym dowie się Damien, będzie
niczym początek końca jej tajemnicy, to i tak poczuła się zdradzona,
zwłaszcza, że mimo wszystko próbowała naiwnie wierzyć w to, że bliźniak
zrozumie. Gdyby był w porządku, pozwoliłby jej się obronić i nie
zrobiłby czegoś takiego, nawet nie czekając aż wróci do domu. A jednak im
powiedział, na dodatek ściągając pozostałych członków rodziny i Dimitra,
co samo w sobie wydawało jej się dziwne.
Nie było Layli, ale to stanowiło chyba jedyny przejaw
zdrowego rozsądku, który okazał chłopak – a może po prostu druga
z jej ciotek odmówiła przyjścia, co nie byłoby w żadnym wypadku
dziwne. Ale mama? Naprawdę chciał ciągnąć to taki sposób, ryzykując ciążę
Renesmee, skoro jej nie wolno było się denerwować? Co prawda znosiła to dobrze,
ale Alessia i tak poczuła się z tego powodu na brata zła. Do diabła,
to nie miało żadnego znaczenia. Powinien był się zastanowić, a nie
ryzykować, zwłaszcza, że już jedna z bliskich im osób spotkała tragedia.
Utracona ciąża Layli wystarczyła, a ryzykowanie utraty nienarodzonego
brata lub siostry, wydawało się czymś, co na pewno nie było do Damiena podobne.
I właśnie to jej się nie podobało. Damien, nawet
zdenerwowany, nie zrobiłby czegoś takiego, nie mając konkretnych powodów. Gdyby
chodziło jedynie o wpakowanie jej w kłopoty, na pewno nie postąpiłby
tak nierozważnie, tak emocjonalnie. Zrobiłby to inaczej, a ona nie byłaby
nawet zdziwiona, chociaż bez wątpienia by się zdenerwowała.
Ale teraz już wiedziała, że wcale nie znała go tak dobrze,
jak mogłoby się jej widać. Kiedy ją pocałował, a w jego oczach
dostrzegła te wszystkie emocje – od oszołomienia, poprzez zazdrość
i gorycz, aż po rodzaj tej niewłaściwej, zdecydowanie bardziej złożonej od
bratersko-siostrzanej miłości – pojęła, że jej brat może być zupełnie inny niż
do tej pory sądziła.
Oboje byli inni. A to mogło być niebezpieczne.
– Nie jestem pewien, czego w tym momencie od nas
oczekujesz, Damienie – odezwał się Carlisle, jednak decydując się pospieszyć
się jej na ratunek – ale to chyba nie jest najodpowiedniejsza pora. Alessia
jest zmęczona, a cokolwiek się dzieje może poczekać do jutra… Ty też
potrzebujesz odpoczynku – dodał, dostrzegając po w wyrazie twarzy wnuka,
że raczej nie uda mu się go przekonać.
– Nie. Z całym szacunkiem, ale to zdecydowanie nie
może czekać, dziadku – powiedział stanowczo Damien, prostując się. – Zwłaszcza,
że ja już poprosiłem o przyjście Dimitra i Isabeau, więc ta sprawa
jak najbardziej nie może czekać.
Ali rzuciła niespokojne spojrzenie w stronę ciotki,
ale ta jedynie wzruszyła ramionami. Wyglądała na spokojną, ale błysk w jej
błękitnych oczach oraz sposób, w jaki napinała mięśnie, sugerował, że
zaczynała być równie niespokojna, co Alessia.
– Damien, odpuść – odezwał się Gabriel. Wciąż na nich nie
patrzył, ale jego głos brzmiał spokojnie, ale i późno. – Wiem, co chcesz
zrobić. I nie podoba mi się to.
Damien nie odpowiedział.
Czytając rozdział uświadomiłam sobie, że to będzie zupełnie coś innego niż czytałam wcześniej. Poprzednie rozdziały były... Jak dla mnie pełne tego czegoś. A ten wydaje mi się taki zwyczajny.
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie co takiego chce zrobić Damien - oprócz tego, że chyba chce powiedzieć wszystkim o tym, że... No, że pocałował Ali, a ona słusznie mu przyłożyła. Gabriel wydawał się zbyt spokojny jak na wieść, że jego mała księżniczka prowadza się z wilkiem, ale skoro tak zareagował niech już będzie ;)
Cieszę się, że Kristin już doszła do siebie i z nią już mniej więcej wszystko w porządku.
Teraz zdecydowanie niecierpliwie czekam na następny rozdział. ;)
Pozdrawiam,
Gabrysia ;*
Bardzo przepraszam że nie skomentowałam ostatniego rozdziału ale internet znowu nie chciał się włączyć.
OdpowiedzUsuńNo tak, można było się spodziewać że Damien od razu wygada reszcie rodzinki o Ali i Arielu.
Renesmee rozumie Alessię, prawda? No bo jak inaczej skoro ona sama znalazła się kiedyś w takiej sytuacji, kochała wilkołaka, tylko że Jackob był zmiennokształtnym wilkołakiem, a Ariel już nie...
Wiesz, mam już nawet pomysł co chce zrobić Damien, ale jak na razie zachowam go dla siebie :)
Rozdział bardzo fajny, czekam na nn
Pozdrawiam
Lila