
Alessia
Wszystko
potoczyło się szybko, zdecydowanie zbyt prędko, żeby była w stanie
w porę zareagować. Kiedy poczuła usta Damiena na swoich, stać ją było
wyłącznie na to, żeby zesztywnieć i zastygnąwszy w bezruchu,
okrągłymi ze zdumienia oczyma spoglądać wprost w czekoladowe, roziskrzone
tęczówki swojego brata. Nie zorientowała się nawet, kiedy właściwie przyciągnął
ją do siebie, nie przestając jej całować, chociaż wydawał się przy tym tak
roztrzęsiony i nieporadny, jakim nigdy go nie widziała. To wyglądało jak
wewnętrzna walka, jakby ciało robiło coś, czego rozum jeszcze nie rozumiał,
chociaż podświadomie wiedział, że to było złe.
Bo było złe. Alessia wiedziała o tym, podobnie jak
i zdawała sobie sprawę z tego, że powinna to przerwać. Nie była
w stanie się poruszyć, nie wspominając o tym, że miałaby odwzajemnić
pocałunek, nawet instynktownie. Nie ma mowy, krzyczało
całe jej ciało, buntując się i napinając do tego stopnia, że to było
niemal bolesne. Jęknęła w proteście i gwałtownie odsunęła się, czy
też raczej spróbowała, bo silne ramiona jej brata uniemożliwiały jej się
zwiększenie dzielącej ich odległości i jakąkolwiek formę sprzeciwu.
Kiedy tylko się zorientowała, że szarpanie nie ma żadnego
sensu, zareagowała zupełnie instynktownie i oswobodziwszy dłoń, zamachnęła
się i uderzyła Damiena w twarz. To był silny cios, który odbił się
echem, tak, że całe jej ciało przeszedł spazm bólu i przez ułamek sekundy
była przekonana, że właśnie połamała sobie kości. Wciąż oszołomiona
i zagniewana, natychmiast skorzystała z okazji, kiedy jej zaskoczony
brat zatoczył się do tyłu, równie wytrącony z równowagi.
Damien przycisnął dłoń do czerwonego śladu, w który idealnie
wpasowałyby się jej palce, gdyby jeszcze raz zdecydowała się go dotknąć. Jego
czekoladowe tęczówki rozszerzyły się jeszcze bardziej, kiedy spojrzał na nią
w tak bardzo zdumiony sposób, jakby widział ją po raz pierwszy. Dostrzegła
swoje odbicie w jego oczach – drżącej, bliskiej omdlenia
i zagniewanej – i zorientowała się, że do Damiena dopiero zaczynało
dochodzić to, co właśnie zrobił. Mocniej przycisnęła obie dłonie do piersi,
mając wrażenie, że serce walące z zawrotną prędkością serce za chwile połamie
jej żebra i spróbuje wyrwać się na zewnątrz.
– O bogini, Ali, przepraszam! – Jej brat był
w szoku, wciąż oszołomiony nie tylko własną reakcją, ale i bólem. –
Alessia…
Właśnie wtedy wpadła w szał, nagle całkiem tracąc nad
sobą kontrolę. Przepraszał ją? Zrobił jej scenę, pocałował ją, a teraz na
dodatek próbował przepraszać, jakby nic się nie wydarzyło? Czy naprawdę sądził,
że to było takie proste, a ona pokiwa głową i uda, że naprawdę
niczego nie dostrzega – zwłaszcza tego jak na nią patrzył, jak jej dotykał?
Miała udawać, że wierzy w to, iż jego miłość jest dokładnie taka, jaką być
powinna i że patrzył na nią jak siostrę, a nie kogoś ważniejszego,
całkiem innego…?
Odejdź, pomyślała
niemal z paniką, próbując zachować resztki zdrowego rozsądku. Czuła jak
wszelakie myśli uciekają z jej głowy, jak ogarnia ją szał nad które za
żadne skarby nie była w stanie zapanować. Po prostu wyjdź. Zostaw go tutaj i wyjdź, ucieknij od
tego… Porozmawiacie później, ale na pewno nie teraz, kiedy oboje nie macie
pojęcia, co takie czujecie i co się z wami dzieje. Po prostu odpuść
i zostaw to, zostaw to zanim…
Skoczyła w jego stronę, zaciskając obie dłonie
w pięści i zamachnąwszy się, raz jeszcze spróbowała uderzyć go
w twarz. Tym razem nie pozwolił jej się tknąć, w porę uskakując, ale
to nie powstrzymało jej od tego, żeby spróbować raz jeszcze. Wydała
z siebie cichy jęk, a ten ostatecznie przeistoczył się w bliżej
nieokreślony okrzyk frustracji. Gniew nasilił się, tym bardziej, że Damien znów
spróbował ją pochwycić, chociaż tym razem w innym celu niż wcześniej.
Natychmiast zareagowała, podświadomie odpierając jego zachowanie jako atak
i zamachnąwszy się raz jeszcze, zdołała raz jeszcze sięgnąć jego twarzy –
zaledwie opuszkami palców, ale to wystarczyło, żeby rozorała mu paznokciami
policzek, pozostawiając na skórze trzy długie, krwawe ślady. Nawet się nie
skrzywił, po prostu na nią patrząc, kiedy tym razem to ona lekko zatoczyła się
do tyłu, oszołomiona zapachem krwi i tym, że miała trochę jej na palcach.
Rozcięcia zamknęły się same z siebie, jak zawsze
pozostawiając bladą skórę chłopaka nieskazitelnie bladą i bez
jakichkolwiek śladów. Znów zrobiło jej się niedobrze, ale nie zwymiotowała.
Rzuciła bratu puste, zszokowane spojrzenie, po czym przepchnęła się obok niego,
wypadając z łazienki na korytarz. Usłyszała, że Damien ją wołał
i chyba coś do niej próbował mówić, ale nawet się nie obejrzała, skupiona
na biegu i na tym, żeby znaleźć się jak najdalej. Już nie płakała, zbyt
roztrzęsiona, żeby zdobyć się na cokolwiek, miała zresztą wrażenie, że za
ułamek sekundy straci przytomność.
Wbiegła w kolejny, na szczęście pusty korytarz
i zatrzymała się tam, żeby złapać oddech i jakoś nad sobą zapanować.
Oparła się plecami o ścianę, walcząc z zawrotami głowy
i mdłościami. Miała wrażenie, że kontury obrazów zlewają jej się,
a wszystko przypomina zamazaną, różnokolorową plamę.
Cholera, co ona sobie myślała? Nie wspominając już
o tym, że Damien chyba całkiem oszalał, kiedy zdecydował się ją pocałować,
sama nie miała pojęcia, dlaczego tak nagle ją poniosło i – jakby nie
patrzeć – zaatakowała brata. Była zła, co raczej nie powinno nikogo dziwić, ale
nigdy nie przypuszczałaby, że jest w stanie posunąć się aż tak daleko,
a jednak po raz kolejny w ciągu minionych dni miała problem z zapanowaniem
nad własnymi emocjami, zwłaszcza z gniewem, który pojawiał się znikąd. To po prostu nerwy,
zaczęła powtarzać niczym mantrę, bezskutecznie starając się zrzucić wszystko na
stres i wszystko to, co działo się wokół niej, ale podświadomie była
świadoma tego, że chodzi o coś więcej.
Machinalnie zacisnęła palce wokół ramienia, w miejscu,
gdzie podczas szarpaniny chwycił ją Yves. Kolejny raz czuła ten dziwny,
pulsujący ból, który wydawał się promieniować, powoli porażając całe ciało
i wszystkie mięśnie, jakby już teraz nie czuła się wystarczająco marnie.
Ledwo powstrzymała jęk i zacisnąwszy zęby, zmusiła się do tego, żeby
zignorować ból i powoli ruszyć w głąb korytarza, próbując odnaleźć
drogę do pokoju Quinna.
Damien jak na razie jej nie gonił i miała nadzieję, że
miał dość oleju w głowie, żeby zorientować się, iż nie chciała go widzieć.
Liczyła, że wróci do domu, a nawet jeśli nie, to że przynajmniej miał
w planach opuszczenie szpitala i danie jej chwili na ochłonięcie.
Czuła się roztrzęsiona, chora i zła, a obecność brata wyjątkowo nie
była w stanie dać jej tego, czego potrzebowała – a konkretnie
spokoju, chociaż to na nim najbardziej jej zależało. Tak naprawdę teraz
wyłącznie potrzebowała Ariela, ale ten wciąż pozostawał nieosiągalny,
a Ali sama już nie miała pojęcia, kiedy nadejdzie odpowiedni moment na to,
żeby mogła do niego pójść.
Udało jej się odszukać recepcję, ale ta była pusta, może
pomijając znudzoną Blear, pozornie skoncentrowaną na wypełnianiu jakichś
dokumentów, ale po nieregularnych ruchach jej ręki bardziej prawdopodobnie
wydawało się to, że po prostu gryzmolił bez celu na skrawku papieru. Alessia
nie była pewna, czy w istocie prezentowała obraz nędzy i rozpaczy,
ale na pewno wyglądała marnie, skoro nawet recepcjonistka spojrzała na nią
z uprzejmym zainteresowaniem, wysilając się na blady uśmiech. Spróbowała
go odwzajemnić, ale wyszło jej to marnie i ostatecznie po prostu zapytała
się o drogę, nie chcąc ryzykować kolejnych minut błądzenia po korytarzach.
Dziewczyna wskazała jej odpowiedni kierunek, a Ali po raz kolejny
zagłębiła się w szpitalnym labiryncie, poruszając się powolnym, ludzkim
krokiem.
Kiedy skręcała w kolejny korytarz, usłyszała coś, co
dopiero po chwili zidentyfikowała jako szloch albo coś równie przygnębiającego.
Zaintrygowana, zdołała na moment zapomnieć o własnych problemach, po czym
przyśpieszyła, próbując zidentyfikować źródło dźwięku – i w efekcie
omal nie wylądowała na posadzce, potykając się o długie, szczupłe nogi
kogoś, kto rozsiadł się pod ścianą, zajmując prawie całą szerokość korytarza.
– Hej! Patrz jak chodzisz! – zaprotestował ktoś gniewnie,
kiedy Ali zaczęła pośpiesznie machać rękami, żeby utrzymać równowagę.
W ostatniej chwili chwyciła się ściany, przeskoczyła nad przeszkodą
i bezpiecznie stanęła na ziemi. – Doprawdy, wszyscy jesteście
beznadziejni, a ja…
– Kristin? – przerwała jej Alessia, tym razem bez trudu
rozpoznając głos dziewczyny, dzięki charakterystycznej złośliwej nucie.
– Co…? Och, cześć.
Kristin natychmiast się zreflektowała i podciągnęła
kolana pod brodę. Wyglądała inaczej niż zwykle, najpewniej z powodu
czerwonych, zapuchniętych oczu i zmierzwionych włosów, które niedbale
zawiązała w kucyk z tyłu głowy. Kilka kosmyków wyślizgnęło się
z węzła i teraz niesfornie opadały jej na twarz, mocno kontrastując
z bladą skórą. Kristin nerwowo pociągnęła nosem i otarła oczy
rękawem, próbując ukryć ślady łez, ale nawet gdyby zrobiła to szybciej, Alessia
musiałaby być ślepa, żeby nie zauważyć, że dziewczyna płakała.
Cholera, jeszcze tego było jej trzeba. Kristin była dumna
i równie uparta co Isabeau, więc na pewno nie zamierzała
z entuzjazmem przyjąć tego, że ktokolwiek mógł widzieć ją w takim
stanie. Pół-wampirzyca rzuciła jej rozdrażnione spojrzenie, sugerujące, że nie
miałaby nic przeciwko, gdyby Alessia powstrzymała się od jakiegokolwiek
komentarza i po prostu sobie poszła, ale Ali nawet nie zwróciła na to
uwagi, zbyt zmęczona, żeby zastanawiać się nad tym, kto i czego mógł
w tym momencie od niej oczekiwać.
– Co się stało? – zapytała wprost. Sama również osunęła się
po ścianie do pozycji siedzącej, kucając obok Kristin, ale nawet na nią nie
patrząc; wzrok wbiła w ścianę naprzeciwko, marząc już tylko o tym,
żeby zamknąć oczy. – Zły dzień? – dodała, bo widok Kristin w jakimkolwiek
publicznym miejscu, kiedy na zewnątrz było jasno, stanowił dość niecodzienne
doświadczenie.
– Cóż, miewałam lepsze – odparła niechętnie brunetka,
wzruszając ramionami. Alessia czuła na sobie jej spojrzenie i to, że gniew
Kristin nieco się zmniejszył, kiedy uważniej przyjrzała się swojemu
niechcianemu towarzystwu. – Tak jak i ty.
Ali wzruszyła ramionami. Nie była pewna, czego tak naprawdę
chce, ale z jakiegoś powodu przebywanie z Kristin wydawało się teraz
właściwe. Może miało to związek z tym, że nastrój dziewczyny stanowił
lustrzane odbicie jej własnego, a może po prostu dobrze było pobyć
z kimś, kto niczego od niej nie wymagała, a już na pewno nie
zamierzał jej oceniać. Co jeszcze bardziej prawdopodobne, najzwyczajniej
w świecie pragnęła przekonać się, że ktoś jeszcze prócz niej miał
problemy, ale to wydawało się okrutne i wolała się do tego przed samą sobą
nie przyznawać.
Zapadła chwila nieco krępującej ciszy, podczas której obie
z Kristin po prostu siedziały. Kiedy Alessia zaryzykowała
i zdecydowała się spojrzeć na siedzącą obok dziewczynę, przekonała się, że
brunetka już przestała płakać i doprowadziła się do porządku; teraz
jedynie zaczerwienione obwódki wokół oczu świadczyły o tym, że
w ogóle płakała. Irytującym wydawało się to, że nawet zapłakana
i przybita, Kristin wciąż wyglądała niezwykle pięknie, zwłaszcza dzięki
wyrazistym rysom twarzy i ciemnym, gęstym włosom.
– Wiesz, nie chcę być nieuprzejma, ale w tym momencie
wyglądasz jak pół dupy zza krzaka. Dosłownie – oznajmiła poważnie Kristin, jak
zwykle rozbrajając szczerością i wyszukanym słownictwem.
– No dzięki! – żachnęła się Alessia. Parsknęła pozbawionym
wesołości śmiechem, nagle niepewna, czy powinna zacząć się histerycznie śmiać,
czy może wyć z rozpaczy.
– Wybacz, ale lubię nazywać rzeczy po imieniu. – Kristin
uniosła obie ręce ku górze w poddańczym geście. – Ciężko mi być delikatną,
kiedy najchętniej zamordowałabym kogoś w afekcie, tak bardzo jestem
zdenerwowana. A tak przy okazji, jesteś druga na liście potencjalnych
kandydatów, skoro widziałaś mnie w takim stanie… Nie musze chyba dodawać,
że jeśli komuś o tym powiesz, wszystkiego się wyprę, prawda?
– Jakbyś nie zauważyła, omal się przez ciebie nie zabiłam.
To chyba ja powinnam mieć do ciebie pretensje – zauważyła, a Kristin
jedynie wywróciła oczami. – Kto jest pierwszy? – dodała po chwili milczenia.
Dziewczyna spojrzała na nią nieco tępo.
– Co?
– Kto jest pierwszy? – powtórzyła niecierpliwie Alessia.
Nie była pewna na ile może sobie przy Kristin pozwolić, ale jakoś nie była
w stanie zmusić się do tego, żeby się czymkolwiek przejąć – nawet tym, że
brunetka była jedną z tych dziwnych istot, które w każdej chwili
mogły wpaść w szał. – No wiesz, na twojej liście.
– Ach… – Być może było to jedynie wrażenie, ale
w zwykle szare oczy Kristin zalśniły czerwienią, już przy kolejnym
mrugnięciu wracając do normy. – Theo.
Alessia spodziewała się tego, ale i tak była
zaskoczona. O Kristin i Theo wiedziała przede wszystkim tyle, że byli
razem już przeszło siedem lat. Parą stali się w naturalny sposób, chociaż
wcześniej dziewczyna darzyła wampira wyraźną niechęcią, najprawdopodobniej
z powodu tego, że patrzył na nią jak potencjalną uciekinierkę
z zakładu psychiatrycznego, kiedy jeszcze nikt nie wiedział
o objawach przemiany, które przejawiały pół-wampiry, będące na dobrej
drodze do tego, żeby stać się wampirami takimi jak Rufus i Isabeau. Tak
czy inaczej, w którymś momencie ich relacje drastycznie się zmieniły,
a ta dwójka stała się praktycznie nierozłączna, tworząc jedną
z najbardziej niezwykłych par – Theo ze swoim dość wyszukanym sposobem
bycia i zamiłowaniem do medycyny oraz wulkan energii, jakim była Kristin.
Ale niezależnie od tego, czy zdarzało im się kłócić,
Alessia nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek pół-wampirzyca wypowiadała
imię doktora z taką goryczą. Wyglądało to tak, jakby sama wzmianka
o Theo sprawiała jej niemal fizyczny ból, a to nie było normalne.
Cokolwiek się działo, musiało być poważne, skoro poruszyło kogoś takiego jak
Kristin.
– Ech… Przykro mi? – zaryzykowała, wypowiadając pierwsze
słowa, które przyszły jej do głowy. Co innego powinna zrobić, skoro czuła się
nieswojo. – Kristin…
– Przykro? Ali, nie rozśmieszaj mnie – przerwała jej,
parskając wymuszonym śmiechem. W jej oczach znów pojawiły się te
niepokojące błyski, ale mimo wszystko Kristin wydawała się spokojna
i bardziej zdeterminowana niż zła czy rozżalona. – No już, zapytaj
o to. Wiem, że masz na to ochotę.
Alessia milczała, nieco zażenowana. Jasne, miała ochotę
zapytać, co takiego się wydarzyło, ale teraz tym bardziej nie potrafiła znaleźć
odwagi. Nie chciała, żeby to wyglądało tak, jakby szukała ukojenia
w czyimś bólu albo jakby kierowała nią wyłącznie ciekawość. Jedynym czego
chciała, było znalezienie się w jakimś bezpiecznym miejscu, a to
zdecydowanie nie był szpitalny korytarz, na dodatek zajęty przez nie do końca
zrównoważoną psychicznie telepatkę, którą łatwo było wytrąci z równowagi.
Gdyby oczekiwała czegoś podobnego, równie dobrze mogła udać się do laboratorium
Rufusa – nie musiałaby nawet się wysilać, żeby wytrącić go z równowagi, bo
podobno od jakiegoś czasu był w dość podłym nastroju. Cóż, wiedząc
o stanie Layli, nie dziwiła mu się.
Usłyszała westchnienie, a potem Kristin odezwała się
ponownie, tak lekkim tonem, jakby właśnie gawędziły sobie o pogodzie:
– Nie udawaj takiej miłej. Zresztą nie musisz się kłopotać,
i tak ci powiem – zapowiedziała. Alessia chciała zaprotestować, ale nie
zrobiła tego, podświadomie wiedząc, że Kristin chce się komuś wygadać. – Theo
mnie nie poznał. Kochaliśmy się w nocy i wierz mi było wspaniale –
oznajmiła bez krępacji, podczas gdy na blade policzki wkradły się rumieńce – a jednak rano, kiedy się obudziłam, omal nie wyleciał przez
okno, kiedy ode mnie odskoczył, tak bardzo wytrąciłam go z równowagi swoją
obecnością. Plątał się, przepraszał i błagał mnie o wybaczenie,
zupełnie jakbyśmy byli para ludzkich, nierozważnych dzieciaków, które urżnęły
się na imprezie i przypadkiem wylądowali ze sobą w łóżku. – Urwała,
a jej spojrzenie stało się puste. – Nie pamiętał mojego imienia… Mój
partner, mój kochanek i najważniejsza osoba, jaką mam, nie miał pojęcia
kim jestem.
Znów zaczęła płakać i teraz nawet już nie próbowała
powstrzymać łez, które spłynęły jej po policzkach i dotarłszy do brody,
skapywały, żeby zniknąć, wsiąknięte przez ubranie. Alessia powstrzymała
instynktowne pragnienie, żeby ją przytulić, dobrze wiedząc, że Kristin nie
przyjęłaby tego zbyt pozytywnie. Jakby na potwierdzenie tych słów, dziewczyna
odsunęła się i ciasno oplotła ramionami, w ten sposób odcinając się
od wszystkiego i wszystkich; nagle wydała się niezwykle drobna, krucha i samotna,
a Ali w oszołomieni zaczęła zastanawiać się, jak wiele osób tego dnia
miało jeszcze ją zaskoczyć, pokazując jej się od zupełnie innej strony.
Patrzyła w milczeniu na Kristin, jednocześnie walcząc
z mętlikiem, który miała w głowie. Słowa pół-wampirzycy były tym bardziej
niepokojące, że momentalnie przypomniały jej o dziwnym zachowaniu Michaela
i rozmowie z Arielem na temat podobnych przypadków. Uścisk w jej
żołądku wzmógł się, ale tym razem z zupełnie innego powodu, zupełnie
niezwiązanego z nerwami i objawami, które męczyły ją od dłuższego
czasu.
Theo… Czy to samo mogło dotyczyć również jego? Nie miała
pojęcia, co o tym myśleć, ale sama świadomość tego, co działo się
w mieście, była niepokojąca.
– Jesteś pewna, że wszystko dobrze zrozumiałaś? – zapytała,
ostrożnie dobierając słowa. Kristin rzuciła jej ostre, urażone spojrzenie, więc
Ali pośpiesznie mówiła dalej: – Chodzi mi o to, że dopiero co rozmawiałam
z Theo i wydawał się najzupełniej normalny. Nie wiem, czy wspominał
ci o tym, że od jakiegoś czasu…
– Och… Masz na myśli to, co dzieje się z ludźmi? –
Gniew zniknął z ciemnych oczu Kristin, wyparty przez niepokój
i zrozumienie. – Chodzi o to, co od jakiegoś czasu go martwiło? Nie
wiedziałam, że dotyczy również wampirów. Nie pomyślałam… – Zacisnęła usta. –
Widziałaś go?
– Jak mówiłam. Nie wydawał mi się dziwny,
a przynajmniej nie bardziej niż zwykle.
Gdyby nie sytuacja, Alessia pomyślałaby, że
w odpowiedzi na jej słowa Kristin by się uśmiechnęła. Tym razem jedynie
lekko drgnęły jej kąciki ust, ale ostatecznie pozostała poważna
i przybita.
– Chciałam z nim porozmawiać, ale… – Wzruszyła
ramionami. – Wiesz, gdzie jest? Może powinnam pójść od razu, chociaż nie wiem…
– Na pewno cię rozpozna. To zwykle trwa krótko, naprawdę –
powiedziała, nie zastanawiając się nad słowami. Kristin rzuciła jej przeciągłe,
podejrzliwe spojrzenie, zaintrygowana jej wiedzą. – Nieważne. Nie jestem pewna,
ale Theo chyba jest… u mojego przyjaciela. Quinn tutaj jest – dodał
i wyszło jej to na tyle żałośnie, że bez trudu uśpiła czujność dziewczyny.
Brunetka wydawał z siebie ciche westchnienie,
a w jej oczach pojawiło się coś na kształt zażenowania, jakby dopiero
teraz przypomniała sobie, że nie tylko ona wypłakuje sobie oczy. Co prawda nie
przeprosiła i nie skomentowała tego nawet słowem, ale natychmiast spuściła
z tonu. Bez słowa wyciągnęła rękę w stronę Alessi, a ta przyjęła
pomoc, pozwalając się postawić na nogi i starając się zbytnio nie okazywać
tego, jak bardzo źle się czuła i że ledwo była w stanie utrzymać się
w pionie.
– Wiesz, marnie wyglądasz. To nerwy? – zapytała Kristin,
tym samym przypominając, że nie jest głupia. Alessia mruknęła coś
w odpowiedzi. – Dobra, chodź. Może jak znajdziemy Theo, znajdziemy też
Carlisle’a. Ja pogadam sobie z moim idiotą, a ty… No nie wiem, może
postaraj się nie zemdleć? – zaproponowała, obrzucając Ali krytycznym
spojrzeniem.
– Mhm…
Na nic więcej nie było ją stać, ale Kristin najwyraźniej to
wystarczyło. Kiedy już ruszyły razem korytarzem, kierując się w stronę
sali, gdzie leżał Quinn, Alessia była w stanie już tylko modlić się
o to, żeby jednak nie odpłynąć, zanim dotrą na miejsce.
I – co ważniejsze – żeby przypadkiem po drodze nie
napatoczyły się na Damiena.
Ty chyba sobie ze mnie jaja robisz. Mądra ja nie doczytała końca poprzedniego rozdziału i się dziwi co mu do cholery strzeliło do łba^^ a teraz już wiem i mam ochotę Cię za to zamordować. Po pierwsze; niech on sie nie czepia Ariela, bo to nie jego wina. Tylko tych tubylców ._. Po drugie; Ali mu się nie wpieprza do 'związku' z Grace. Chociaż to nawet związek nie jest, ale ok xD
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że sytuacja się powtórzy. Isabeau i Aldero. To naprawdę nie będzie mile doświadczenie. Najbardziej ciekawi mnie reakcja Nessie i Gabriela na to, że Damien pocałował swoją siostrę. Ups...
trzymasz mnie w niepewności i musze czekać na nowy rozdział, a szczerze mówiąc ja chcę rozwiązanie przeczytać teraz! ^^
Pozdrawiam,
Gabi ;**