
Alessia
Alessia
zamrugała nieprzytomnie i otworzyła oczy. Nie przypominała sobie, żeby
zasnęła, a jednak leżała zwinięta na łóżku, wciąż zaspana, ale przynajmniej
bardziej przytomna niż wtedy, kiedy przywlekła się do Ariela, na wpół przytomna
i bliska omdlenia. Wciąż czuła się słabo, ale już nie tak bardzo, poza tym
miała wrażenie, że temperatura przynajmniej trochę jej spadła, co było
o tyle dobre, że w końcu była w stanie przynajmniej próbować
myśleć.
Leżała w milczeniu, wpatrując się w ścianę
i nasłuchując. Przeszedł ją dreszcz, kiedy uprzytomniła sobie, że już nie
czuje przy sobie ciepła ciała Ariela, ale zaraz odrzuciła tę myśl od siebie,
w zamian bardziej owijając się kołdrą. Pościel przesycona była zapachem
Ariela i jej, tworząc niezwykłą mieszankę, co nie wydawało się takie znów
dziwne – w końcu tworzyli nietypową parę, która z założenia nie
powinna mieć racji bytu.
Wspomnienia sprzed zaśnięcia były zamazane
i pozbawione sensu, ale pamiętała przynajmniej tyle, że powiedziała
chłopakowi o tym, co było najważniejsze. Chyba nigdy nie miała zapomnieć
wyrazu twarzy Ariela, kiedy już dotarło do niego to, co właśnie próbowała mu
wytłumaczyć. A kiedy już zrozumiał, omal nie zrzucił jej na podłogę, tak
szybko zerwał się z miejsca, tracąc nad sobą kontrolę. Wyglądał na
bliskiego szału i tak przerażonego, że nawet nie była w stanie sobie
tego wyobrazić. Chyba nigdy nie widziała go tak rozeźlonego, łącznie
z momentem, kiedy stanął w jej obronie, atakując Yves’a
i wyglądając na chętnego, żeby zrobić mu krzywdę. Jeśli faktycznie od
zawsze nienawidził ojca, teraz ich relacje zmieniły się w jeszcze bardziej
drastyczny sposób, jakby to w ogóle było możliwe – a ona była tego
przyczyną, co bynajmniej nie sprawiało, że poczuła się lepiej.
Chyba nawet pamiętała, że w oszołomieniu wyznała
Arielowi, że swoim zachowaniem ją przerażał. Patrzyła na jego pozbawioną
emocji, pobladłą twarz, obserwowała gniewne ruchy i czuła jeszcze bardziej
wytrącona z równowagi niż wcześniej, bo chociaż jego niechęć nie była
skierowana na nią, sam widok takiego Ariela przyprawiał ją o dreszcze.
Chyba zraniła go takim stwierdzeniem, ale przynajmniej jej słowa na niego
wpłynęły, a on stał się bardziej ludzki i zdołał jakoś nad sobą
zapanować, przynajmniej pozornie.
Mniej więcej wtedy musiała zasnąć, obserwując jak miota się
po całym mieszkaniu – zagniewany, przerażony i tak odległy, jak chyba
nigdy dotąd. Mamrotał coś nerwowo, a ona dopiero po dłuższej chwili
wysiliła swój umęczony umysł, żeby pojąć, że to obietnice. Raz po raz powtarzał
jej, że będzie w porządku i że nie pozwoli jej skrzywdzić, a ona
chciała mu wierzyć, chociaż jego słowa brzmiały raczej tak, jakby chciał do
tego przekonać samego siebie.
Coś przewróciło jej się w żołądku, nie po raz pierwszy
zresztą. Wcześniej ignorowała te wszystkie objawy, nie chcąc przyjąć do
wiadomości tego, co musiały oznaczać, ale teraz nie miało to już żadnego sensu
i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Yves ją ugryzł – co prawda
nie bezpośrednio podczas pełni, ale to niczego nie zmieniało. Miała dużo czasu,
żeby to przemyśleć, a nawracające ataki gniewu, te wszystkie objawy
i ból, niechęć względem krwi… To wydawało się aż nazbyt jednoznaczne,
podobnie jak i wrażenie tego, że coś rozrywa ją od środka, jakby próbując
się z niej wydostać – rozedrzeć jej ciało i przejąć kontrolę; wyrwać
się na zewnątrz, do realnego świata i zrobić wszystkie te straszne rzeczy,
które raz po raz w najróżniejszych sytuacjach podsuwał jej umysł.
To było niczym walka, którą powoli zaczynała przegrywać. Im
bliżej pełni, tym bardziej jej ciało słabło i pozbawiało jej silnej woli,
na korzyść tej innej istoty w niej – zwierzęcia, która stopniowo
oddzielało ją o tej ludzkiej części, żeby wkrótce ostatecznie ją
przysłonić. Przypomniała sobie słowa Ariela na temat bestii i tego, że
swoją obecnością drażniła jego wilczą naturą. Teraz nareszcie mogła go
zrozumieć i była wręcz przerażona tym, że mógł czuć się tak cały czas,
przez wszystkie te lata.
Jej sen… Teraz już wiedziała, co oznaczał jeden z jej
snów – ten, w którym czuła się taka lekka i wolna, biegnąc
u boku Ariela i innych wilków. Rozumiała to poczucie przynależności
i pojmowała, dlaczego również teraz czuła się przy chłopaku tak dobrze; tak
bardzo stabilnie. Próbowała od siebie tę świadomość odpychać, ale jej ciało
wiedziało lepiej, a ona nie była w stanie zapanować nad tym, co
podczas snu podsuwał jej umysł – ironiczne, skoro była Panią Snów, ale przy tym
jak najbardziej prawdziwe.
Wilkołak. Czy do tego to wszystko zmierzało?
Wciąż leżała, starannie koncentrując się na całym swoim
ciele i próbując stwierdzić, czy cokolwiek się zmieniło. Czuła się
wycieńczona i słaba, jak po długiej chorobie, ale jak na razie nie czuła
obecności tej drugiej natury – zwierzęcia, które miała w sobie. Wyglądało
to tak, jakby wilk spał, zbierając siły przed dniem, kiedy ostatecznie stanie
się dość silny, żeby przejąć nad nią kontrolę i zmaterializować się.
Poczuła ulgę, chociaż jednocześnie bała się, tym bardziej, że całe jej ciało
zachowywało się teraz w tak nieprzewidywalny sposób – objawy pojawiały się
nagle i znikały równie szybko.
Bała się poruszyć, poza tym wciąż czuła się wymęczona, ale
nie była w stanie ponownie zasnąć. Miała wrażenie, że odpłynęła na kilka
długich godzin, ale nie miała pewności, zdezorientowana i wciąż lekko
senna. Straciła poczucie czasu, zaś ostatnie jej wspomnienia i wszystko
to, co wydarzyło się od poranka, kiedy to Carlisle zabrał ją ze sobą do
szpitala, przypominało długi, pokrętny sen, który przytrafił się komuś zupełnie
innemu i to w jakimś zapomnianym już życiu. Pamiętała widok bladego
i nieprzytomnego Quinna, siedzącą przy nim Zoe i rozhisteryzowaną
Hayley, tak jak i potrafiła przywołać w pamięci to, co przytrafiło
się w podczas rozmowy z Damienem w łazience – z naciskiem
na ten niechciany pocałunek, który był zaledwie początkiem problemów, które na
nią czekały. Pamiętała również, co działo się dalej, ale wciąż nie docierało do
niej, że jej brat mógł posunąć się tak daleko, prosząc Isabeau o azyl dla niej.
Chciał ją zniewolić. Nie sądziła nawet, że ktokolwiek
pamięta o tym prawie, ale Damien namiętnie chłonął wszystkie książki
i to nie tylko te z gabinetu dziadka, ale również okazałej biblioteki
Niebiańskiej Rezydencji i księgozbiorów, które znajdowały się pod
świątynią. Możliwość uczenia się była jego światem, a on pasjonował się
wszystkim, tak jak i Carlisle, który wciąż gromadził informacje nie tylko
o wampirach, ale również innych nieśmiertelnych istotach. Pod tym względem
byli do siebie podobni, a ona od zawsze wiedziała, że jej bliźniak
odnalazł w doktorze autorytet – a przynajmniej było tak do momentu,
w którym nie posunął się do czegoś, co przekraczało wszelakie pojęcie.
Nigdy szczególnie nie interesowała się historią, pomijając
kwestie, które powinna znać, skoro kiedyś chciała pójść ślady Isabeau
i Allegry, i zostać kapłanką. Lubiła zagłębiać się w opisy
rytuałów, wracać do podstaw wierzeń i poznawać wszystko to, co dotyczyło
Selene i wiary w nią, nawet jeśli część tego było ni mniej, ni
więcej, a po prostu nie mającymi związku z rzeczywistością legendami.
Czytała o azylu i wiedziała, że bywały przypadki, kiedy to naprawdę
było jedynym wyjściem z sytuacji, ale nawet nie przypuszczała, że Damien
byłby zdolny do zastosowania przymusu względem niej.
Zakazana miłość. To było coś, co przekraczało zdolności
pojmowania nie tylko jej, ale również Damiena, ale wciąż go nie
usprawiedliwiało. Podejmował decyzje pod wpływem strachu i oszołomienia,
a w efekcie popełniał błędy, których musiał być aż nadto świadomy.
Wiedziała, że i ona postępowała źle – nie tylko względem niego, ale
również swoich bliskich. Nie powinna była tak długo tego ciągnąć, brnąc
w te wszystkie tajemnice, ale co innego mogła zrobić? Podejrzewała, że jej
bliscy nie zrozumieją i miała rację, choć tak bardzo pragnęła się mylić.
Nie rozumiała, dlaczego to wszystko musi być takie trudne, ale to już nie miało
znaczenia, bo wszystko i tak poszło nie tak – teraz wraz z Arielem
płacili za to, nie tylko zmuszeni walczyć z tymi, którzy byli im
przeciwni, ale również sprzeciwiając się losowi, co samo w sobie wydawało
się z góry przegraną walką.
Ariel…
Poderwała się gwałtownie, właściwie się nad tym nie
zastanawiając. Kołdra zsunęła się, ale nawet nie zwróciła na to uwagi, kiedy
w pośpiechu i z bijącym sercem zaczęła rozglądać się dookoła,
szukając wzrokiem chłopaka. Dobrze pamiętała jego zdenerwowanie i to, że
wyglądał na gotowego zrobić dosłownie wszystko – nawet gdyby to miało być
głupie i ryzykowne, jak chociażby pójście rozliczyć się z Yves’em
i innymi wilkołakami albo…
– Cześć – usłyszała i poczuła, że kamień spadł
z jej serca.
Ariel faktycznie musiał wychodzić, kiedy spała, ale
w zupełnie innym celu niż mogłaby się spodziewać. Uniosła brwi
i przysnęła się bliżej skraju łóżka, zaskoczona jego widokiem. Siedział
albo raczej wpółleżał na podłodze, otoczony dziesiątkami najróżniejszych
książek, nerwowo przerzucając strony jednej z nich. Kilka następnych
leżało otwartych, a niektóre położył grzbietem do góry, żeby zaznaczyć sobie
strony, które uznał za istotne. Kolejny stosik, jeszcze nie ruszony, leżał po
jego lewej stronie, inne książki zaś leżały niedbale rzucone kilka metrów
dalej, najwyraźniej zbędne i odrzucone z frustracją, która wciąż była
widoczna w każdym ruchu Ariela.
Kiedy przyjrzała mu się uważniej, dostrzegła coś więcej
prócz gniewu i to jednocześnie ją zaniepokoiło, co i dodało nieco
pewności siebie.
Tym czymś była determinacja.
Nie powiedział nic więcej ani nawet na nią nie spojrzał,
bardziej skupiony na przerzucaniu stron i szybkiemu przesuwaniu wzrokiem
po kolejnych linijkach tekstu. Alessia siedział w bezruchu, równie
oszołomiona, co i oczarowana widokiem takiego Ariela, skoncentrowanego
i jakby obojętnego na wszystko to, co działo się wokół niego. Nieco
zaniepokoiła ją bladość jego skóry oraz cienie pod oczami, tym bardziej
widoczne, że przez okno wlewało się anemiczne światło poranka, co zresztą
uprzytomniło jej, jak długo musiała spać.
– Arielu…?
Nie spojrzał na nią, ale kiwnięciem głowy dał jej do
zrozumienia, że usłyszał. Zmarszczyła brwi, obserwując jak z westchnieniem
odkłada czytaną książkę na bok i natychmiast łapie się za następną.
Wyglądał na zmęczonego, zniechęconego i coraz bardziej zaniepokojonego.
Usiadła, spuszczając stopy na ziemię. Ariel musiał już
zapomnieć, że w ogóle próbowała się do niego odzywać, a ona zaczęła
się zastanawiać, czy w takim wypadku milczenie nie byłoby lepszym
rozwiązaniem. Ostatecznie doszła do wniosku, że niekoniecznie, zwłaszcza, że
dalej nie była pewna, co takiego próbował zdziałać.
To milczenie zresztą ją niepokoiło. Taki trans może
i był normalny dla Rufusa (jeśli oczywiście „normalnym” można było nazwać
cokolwiek, co robił jej wujek), ale na pewno nie dla Ariela, to milczenie
zresztą zbytnio kojarzyło jej się z tym, co wcześniej było między nimi.
– Arielu, co ty właściwie robisz? – zapytała, nieco
chwiejnie stając na nogi.
Nie odpowiedział, najwyraźniej jej nie słysząc, co ją
zirytowało, bo nie lubiła być ignorowaną. Nieco chwiejnie stanęła na nogi, żeby
z satysfakcją odkryć, że nie jest z nią tak znowu źle, po czym szybko
obeszła stos książek i siedzącego Ariela, żeby móc osunąć się na kolana
tuż przed nim.
Bez wahania wyciągnęła rękę i zakryła dłonią treść
przeglądanej przez Ariela książki, zmuszając go, żeby ją opuścić. Wzdrygnął się
i natychmiast skoncentrował na niej wzrok, jakby rozkojarzony
i zaskoczony tym, że przed nim siedziała.
– Co?
– Nic. Po prostu przestań mnie ignorować – powiedziała
rozdrażnionym tonem, rzucając mu przeciągłe spojrzenie. – Pytałam się, co
robisz – dodała, widząc niepewny wyraz jego twarzy.
– Czytam – odparł, jakby to była najoczywistsza rzecz na
świecie. No cóż, była, ale nie o to jej chodziła; tyle mogła zobaczyć, co
nie znaczyło, że rozumiała. – Przepraszam. Jestem już zmęczony… – zreflektował
się, dostrzegając w jej oczach coś, co sprawiło, że wyraz jego twarzy
złagodniał. – Jak się czujesz?
Spojrzała na niego z powątpiewaniem, wciąż odrobinę
urażona, ale widok tych smutnych i szczerych oczu po prostu był zbyt
rozbrajający, żeby mogła go zignorować. Przygryzła dolną wargę, jak zawsze
kiedy była zdenerwowana, po czym wzruszyła ramionami, siląc się na obojętność.
– Lepiej. Dziękuję ci.
Ariel przyjrzał jej się, ale nawet jeśli miał jakieś
wątpliwości, zdecydował się ich nie okazywać.
– Pamiętam, co takiego przechodziłem, kiedy… – Urwał
i pokręcił głową, odrzucając od siebie przykre wspomnienia. – Przy mnie
nikogo nie było. Słabość przychodziła i odchodziła, te objawy grypy
i krew z nosa… Nie chcę tego dla ciebie. Na litość bogini, nie chcę,
żebyś została naznaczona w ten sposób!
Wzdrygnęła się, kiedy podniósł głos i instynktownie
rzuciła się, żeby móc go pocieszyć. Czuła, że był spięty i że drżały mu
mięśnie, kiedy otoczyła go ramionami, układając policzek na jego torsie. Objął
ją w nieco sztywny, jakby wymuszony sposób, zanim coś w nim pękło
i przygarnął ją do siebie. Wyglądał na zdesperowanego, jakby podejrzewał,
że za moment ją straci, co przecież nie miało sensu.
– Jestem tutaj. Arielu, to nic takiego… – wyszeptała,
chociaż to nie była prawa. – Poradzę sobie, zwłaszcza jeśli ty będziesz przy
mnie…
– Nie! Nic nie rozumiesz, Ali – wyszeptał gorączkowo,
odsuwając ją na długość wyciągniętych ramion. – Widziała, co dzieje się ze mną.
Nie zamierzam pozwolić, żebyś przez resztę wieczność cierpiała w ten
sposób. Nie mogę… – Zacisnął usta, po czym rozejrzał się dookoła, spoglądając
na te wszystkie książki. – Musi być jakiś sposób.
Niechętnie odsunęła się od niego, prostując niczym struna.
W milczeniu wzięła jedną z oprawionych skórą książek, po czym
przerzuciła kilka stron z zaskoczeniem odkrywając, jak bardzo stara
musiała być. Na okładce nie było tytułu, papier zaś był delikatny
i pożółkły, zapełniony pięknym charakterem pisma.
W oszołomieniu spoglądała na zapisane słowa, zwracając
uwagę zwłaszcza na olśniewające misternym wykonaniem, zdobione kwiatowymi
motywami inicjały na początku każdego rozdziałów. Ręcznie spisywane książki. Do
diabła, takich rzeczy nie widziało się na co dzień.
– Szukasz sposobu? – powtórzyła tępo, zmuszając się do
tego, żeby ponownie przenieść na niego wzrok.
– Chcę to zatrzymać. Chcę… Sam już nie jestem pewien, czego
tak naprawdę chcę. Wiem jedynie, że nie zamierzam tego tak zostawić, ale powoli
zaczynam wątpić w to, czy właśnie nie tracę czasu na bzdury. – Westchnął
i potarł skronie. – Jestem pół-wampirzycą. Wampiry i wilkołaki są
naturalnymi wrogami, a teraz te dwie natury zostały zamknięte
w jednym ciele. To może cię zabić i ta perspektywa jest bardziej
przerażająca niż to, że mogłabyś stać się dzieckiem księżyca.
Zesztywniała, słysząc jego słowa. Przez ułamek sekundy znów
była świadoma wilczej części w swoim wnętrzu, wciąż jakby uśpionej, ale
czuwającej. To było tak, jakby bestia nasłuchiwała, reagując na każde ich słowo
i odczuwane przez Alessię emocje.
– A były inne takie przypadki. No wiesz… – Machnęła
ręką, wymownie wskazując na siebie.
Ariel się skrzywił.
– Kilka. Znalazłem kilka wzmianek, ale to raczej nie było
zbyt optymistyczne – przyznał, wciąż na nią nie patrząc. – W piętnastym
wieku był przypadek ukąszenia pół-wampira przez wilkołaka. Do pierwszej
przemiany nie doszło, bo podczas pełni… Cóż, te natury ze sobą walczą.
A po części ludzkie ciało nie jest w stanie tego przeżyć. – Ariel
powiedział to grobowym tonem, coraz bardziej przygnębiony. – Ponad dwa wieki
później jest kolejny przypadek, równie tragiczny. Co prawda hybryda przeżyła
prawie pół roku, ale później skończyło się jak w pierwszym przypadku.
Wilkołaki nie rozmnażają się z wampirami, zbyt wiele różnic… Te dwie
natury po postu nie mają prawa ze sobą współegzystować.
– To znaczy… – wyszeptała i urwała, czując, że zaschło
jej w gardle. – Powiedziałeś mi, że kiedy ktoś raz stał się wilkołakiem,
nie da się tego odwrócić. To znaczy, że nie ma rozwiązania, prawda?
To znaczy, że prędzej czy później umrę, dodała już w myślach, ale nie wypowiedziała tych
słów na głos. Ta jedna myśl była niczym zastrzyk lodowatej wody, która nagle
rozeszła się po całym jej ciele. Alessia zacisnęła dłonie w pięści,
dziwnie spokojna i otępiała, zachowując się tak, jakby właśnie dowiedział
się o czymś, co od jakiegoś czasu było dla niej oczywiste.
Ariel w końcu na nią spojrzał, a wyraz jego oczu
dał jej do zrozumienia, że doskonale wiedział, co takiego chodziło jej po
głowie. Niewypowiedziane słowa zawisły między nimi, ciężkie i raniące,
przypominające trujące opary albo cienie, które powoli owijały się wokół nich,
powoli wyniszczając od środka.
– Nie ma sposobu, jeśli już doszło do przemiany albo
urodziło się wilkołakiem. Nikt nie powiedział, że… Och, na litość bogini, musi
coś tutaj być! – zawołał niemal desperacko. Zabrzmiało to żałośnie, niczym
słowa dziecka, które uparcie buntuje się przed przyjęciem faktów takimi, jakimi
są. – Spójrz tutaj. To tylko jedno zdanie, ale napisali, że… Och, mam. To chyba
na krótko przed rewolucją francuską.
Szybko przetrząsnął kilka rozłożonych książek, podsuwając
jej jeden ze starych tomów. Zmrużyła oczy, mając pewną trudność
z rozczytaniem pełnego zawijasów i ozdobników pisma, ale ostatecznie
udało jej się rozczytać linijkę, która tak poruszyła Ariela.
Ale Anabelle była wyjątkiem, a do przemiany nigdy nie doszło
– i jednak jej jedyna córka Katherine z Lille była spadkobierczynią
klątwy.
– Rozumiesz, Ali? Szukałem, jednak ten wątek nigdzie nie
został rozwinięty, to jednak nie ma znaczenia. Może to przypadek, ale jeśli
nie, to wtedy coś się stało. Anabelle, kimkolwiek była, znalazła jakiś sposób,
żeby uniknąć losu wilkołaka, chociaż zawsze powtarzano mi, że to jest
niemożliwe. – Jego oczy pociemniały z żalu. Kto jak kto, ale Ariel na
pewno próbował dowiadywać się, czy ma jakiekolwiek szanse na normalnie życie. –
Klątwa przeszła na następne pokolenie, na jej córkę. Ominęła Anabelle.
Dlaczego?
– Arielu… – Alessia zawahała się, czując się coraz bardziej
zagubioną. On był gotów gonić za czymś, co mogło być błędem albo przypadkiem,
byleby tylko nie pozwolić sobie na uwierzenie, że miałaby stać się jej krzywda.
Wiedział, tak jak i ona wiedziała, a jednak… – Arielu, to było dawno.
Nie masz pojęcia, co się wtedy wydarzyło i czy ma sens. Kimkolwiek była
Anabelle, już dawno jest martwa.
Pokiwał głową. Kiedy na nią spojrzał, w jego
spojrzeniu było coś na kształt goryczy.
– Ale jej się udało – powiedział z naciskiem. –
A ja zamierzam przynajmniej spróbować dowiedzieć się jakim cudem.
On mówi poważnie,
uświadomiła sobie i z wrażenie aż zakręciło jej się w głowie. A kiedy się rozczaruje, to będzie gorsze od tego, jakbym po
prostu umarła.
– Jak? – zapytała, chociaż nie była pewna, czy chce się
dowiedzieć. – Co chcesz zrobić, skoro to tylko głupia wzmianka, jedno
obiecujące zdanie?
– Katherine z Lille – powiedział cicho, stukając
palcem w książkę, którą ułożyła na kolanach. – Może to przypadek, ale tak
się składa, że w Lille mieszkają najstarsze wilkołaki. Wy, wampiry,
podlegacie Volturi… Przynajmniej z założenia – dodał, bo Miasto Nocy
rządziło się własnymi prawami. – My również mamy swoich pierwotnych, że tak się
wyrażę. Może najwyższa pora, żeby ktoś złożył im wizytę.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem, ale nie powiedziała
ani słowa. Ariel był zdesperowany, tak jak i ona, ale…
Cóż, jeśli istniał chociaż cień szansy, może należało ją
wykorzystać. Nawet jeśli to wydawało się szalone.
Nawet jeśli z jakiegoś powodu brzmiało jak
samobójstwo.
Nienawidzę siebie -.-' miałam napisany długi komentarz, a zapomniałam, że wyłączyłam internet i się usunęło.
OdpowiedzUsuńKimkolwiek była Anabelle ona ma żyć i powiedzieć im jak uniknąć klątwy. Z tego co zrozumiałam to ona musiała urodzić dziecko, a klątwa przeszła na jej potomka. Chyba, że jest jakiś inny pokręcony sposób, aby jej unikać @.@
Jestem jeszcze bardziej zaintrygowana,. Poza tym jak mi mówiłaś księa będzie się niedługo kończyć i trzeba dojść do 'głównej' akcji. Wiec jak podejrzewam zbliżamy się do tego końca xd
przepraszam za chaotyczny komentarz, ale jestem znowu chora i nie myślę ;/
Pozdrawiam,
Gabi ;*
To było świetne!
OdpowiedzUsuńKurczę nawet się nie spodziewałam że Alessia może umrzeć! I zgadzam się z Gabrielą: Anabelle ma żyć!
Bardzo zaciekawiło mnie to miejsce, o którym wspominał Ariel... Nie mogę się doczekać aby dowiedzieć się o tym więcej!
Rozdział bardzo fajny, czekam na nn
Pozdrawiam
Lila
Rewolucja francuska. Dziewczyny, proszę, znajdźcie mi żywego CZŁOWIEKA z okresu rewolucji francuskiej! Na Boga, to oczywiste, że Anabelle nie żyje - w końcu nie została wilkołakiem, nie? xD
OdpowiedzUsuńHm, Gabi, teoria z dzieckiem może i byłaby dobra, gdyby nie to, że wilkołactwo jest dziedziczne. Jakby dziecko było rozwiązaniem, Ariel wiedziałby o tym - bo w końcu dotyczyłoby jego matki ^^
Ludzie, Katherine z Lille. Wilkołaki z Lille. Jakieś pomysły? =)
Nessa.
Nie widzę niektórych rozdziałów (np.111,120) i nie do końca wiem czy dzieje się to tylko u mnie (sprawdzałam i na komputerze i na telefonie) czy u innych też?
OdpowiedzUsuńDokładnie skomentuję twoje dzieło po przeczytaniu całości ;) Zazdroszczę Ci tylu rozdziałów *.*
~A
Hej.
UsuńBardzo się cieszę, że nadal czytasz moje opowiadanie - i to w rekordowym tempie, jak widzę =) Przepraszam za pewne problemy z linkami, do jednego z tytułów wkradła się literówka, a przy drugim zabrakło fragmentu linku... Moje niedopatrzenia, już to poprawiłam, więc do rozdziałów już jest dostęp. Niestety, listę robię sama i czasami tak się zdarza, zwłaszcza przy dużej liczbie rozdziałów. Za niedogodności przepraszam, a w razie problemów, pisz śmiało ;)
Raz jeszcze dziękuję. Jej, dzieło? Bo się zarumienię! ^^
Nessa