16 maja 2014

Sto dwadzieścia dwa

Marco
Layla siedziała przy kominku w salonie, bawiąc się trzaskającymi wesoło płomieniami. Wyglądała niewinnie i bardzo młodo, kiedy tak wpatrywała się w posłuszny jej woli ogień, sprawiając, że tańczył dla niej i raz po raz strzelał wysoko w górę, tworząc najbardziej zmyślne, niecodzienne kształty. Jej zdolności były niezwykle i w równym stopniu niebezpieczne, zwłaszcza, że spadała jedynym żywiołem, który tak naprawdę mógł skrzywdzić wampira.
Marco obserwował ją, przyczajony w kącie. Milczał, chociaż pewnie nawet gdyby przestał oddychać (nie, żeby powietrze było mu jakoś szczególnie potrzebne do tego, żeby normalnie funkcjonować), jego córka i tak byłaby świadoma jego obecności. Widział to w sposobie, w jaki napinała mięśnie i w tym, jak nienaturalnie drżące było jej ciało. W jakimś stopniu ten widok sprawiał mu ból, podobnie jak i świadomość tego, że sam do takiego stanu doprowadził, a ona już zupełnie machinalnie zachowywała się tak, jakby jej zagrażał.
Te wszystkie lata… Och, na litość bogini, co takiego mógł poradzić, że tak bardzo przypominała mu Gabriellę? To niczego nie usprawiedliwiało – tak jak i tego, że przez długo czas winił Gabriela za to, że Ona umarła – ale nie oczekiwał, że ktokolwiek zrozumie jego postępowanie. On sam go nie rozumiał, chociaż z racji tego, że nie sypiał, miał bardzo dużo czasu na przemyślenia, a do swoich grzechów wracał częściej niż mógłby sobie tego życzyć.
Zapomnienie. To byłoby dobre, ale nie miało być dane wampirowi – tak jak i nie miało być dane Layli, która już chyba nigdy nie miała mu zaufać.
A jednak teraz była z nim w jednym pokoju, zupełnie sama, co pewnie byłoby postępem, gdyby nie stan w jakim się znajdowała. Obserwując jej błędne spojrzenie i ten nienaturalny spokój, zdawał sobie sprawę z tego, że kolejny raz myślami jest gdzieś daleko. Odkąd zabrał ją ze szpitala, zachowywała się w ten dziwny spokój, udając, że sobie radzi, chociaż tak nie było. Na początki głownie spała, co było dobre – w końcu to było dla niej trudne również pod względem fizycznym, a nie tylko psychicznym – ale to nie były dobre sny i Marco wiedział o tym doskonale. Wszyscy udawali, że tego nie dostrzegają, podobnie jak i ignorowali fałsz w jej uśmiechu oraz to, jak często zdarzało jej się markotnieć i zamyślać. Tak jak i teraz odcinała się od nich, poza tym sposób w jaki zdarzało jej się musnąć płaski brzuch i zaraz odsuwać rękę, jakby jej własne ciało ją oparzyło…
Czasami czuł się jak intruz, zwłaszcza kiedy widział, jak Cullenowie otaczają jego córkę opieką, mniej lub bardziej subtelnie dając mu do zrozumienia, że powinien się trzymać od Layli z daleka. Nawet jeśli tamtego dnia w szpitali wytworzyła się miedzy nimi jakaś nić porozumienia, to wciąż było zbyt mało – jak zawsze zdecydowanie zbyt mało. Tego, co zniszczył pięć wieków wczesniej, nie dało się naprawić w kilka chwil, nawet przy okazji nieszczęścia, które ją spotkało. Straciła dziecko. Byłby okrutny, gdyby to wykorzystał, żeby spróbować się do niej zbliżyć.
Swoją drogą, nawet cała wieczność wydawała się niewystarczająca, żeby cokolwiek zmienić. Niektórych błędów nie dało się naprawić, niezależnie od prób i ilości dobrej woli, którą mógł dysponować. To zawsze miało być między nimi, uniemożliwiając stworzenia normalny j relacji. Już i tak powinien się cieszyć, że Gabriel zmienił zdanie i jednak nie rzucał się na niego za każdym razem, kiedyś się na siebie natknęli. Nową taktyką jego syna była ignorancja i cyniczne podejście, co może i było dobre, ale niejednokrotnie doprowadzało go do szaleństwa. Było z Gabrielem tacy sami, a przynajmniej podobni, chociaż on stanowczo temu zaprzeczał – to, że będą się wzajemnie prowokować, było do przewidzenia.
Równie oczywiste wydawało się to, że nie będzie w tym miejscu miłe widziany. Allegra przygarnęła go pod swój dach, ale to i tak nie zmieniało faktu, że wszyscy inni traktowali go jak wroga. Cullenowie jasno dali mu do zrozumienia, co sądzą o jego obecności, zwłaszcza odkąd w domu pojawiła się Layla. Był niczym intruz, trzymając się na boku i uniemożliwiając domownikom poczucie przynajmniej odrobiny swobody.
I, cholera, naprawdę sprawiało mu to przyjemność.
Fakt, że byli z Laylą sami, stanowił swoisty wyjątek, bo zwykle mieli towarzystwo. Miał wrażenie, że trójka tych irytujących wampirów nigdy nie spuszcza dziewczyny z oczu, jakby spodziewali się, że stanie jej się krzywda, kiedy zostawią ją samą… Albo raczej z nim. Cały problem leżał w tym, że cały czas był blisko.
Najbardziej irytował go Edward, ze wzajemnością zresztą. To on najmniej ukrywał niechęć i to, że cały czas patrzy Marco na ręce. Wampir niejednokrotnie miał ochotę go uderzyć, ale wątpił, żeby było to dobrym rozwiązaniem, skoro już musieli mieszkać pod jednym dachem. Ostatecznie kończyło się na potyczkach słownych, ale i te ograniczyli, odkąd w domu pojawiła się Layla.
Isabeau pojawiała się często, ale nawet ona nie wydawała się poprawiać swoją obecnością humoru Layli. Krótko po wyjściu z tuneli dużo czasu spędzała w domu Allegry – swoim domu, jak uparcie powtarzała – ale kiedy już upewniła się, że Marco nie zamierza zdobić niczego głupiego (doprawdy, dlaczego nawet ona musiała być pod tym względem taka irytująca?), wróciła z powrotem do Dimitra. Byli jeszcze Aldero i Cameron, ale ci nie pojawiali się prawie wcale, co samo w sobie dawało mu do zrozumienia, że już wyrobili sobie o nim opinię – pewnie słuszną.
Gabriel pojawił się tylko raz, jeszcze tego samego dnia, kiedy Marco zabrał Laylę do domu. Nie był tym zachwycony i nawet nie zwrócił na niego uwagi, zbyt pochłonięty cierpieniem siostry. Marco nie miał pewności, co takiego Gabriel powiedział Layli, ale przynajmniej przesiedział przy bliźniaczce cały dzień i noc, pozwalając żeby wypłakiwała oczy, a później manipulując jej snami.
Gabriel najbardziej pomógł – na krótko, ale jednak. Chciał nawet zabrać Laylę do siebie, ale ona się nie zgodziło, co Marco zaskoczyło. Sądził, że natychmiast skorzysta z okazji, żeby się od niego uwolnić, a jednak…
A jednak wciąż siedziała tam, krucha i zagubiona, pogrążona w swojej osobistej tragedii. Kiedy gdzieś w pobliżu kręcił się którykolwiek z Cullenów, zwykle próbowali ją zagadywać i jakkolwiek sprawić, żeby poczuła się lepiej, nawet jeśli takie zabiegi były z góry skazane na niepowodzenie. Marco milczał, w głowie mając kompletną pustkę. Sądził zresztą, że Layla tak naprawdę potrzebowała kogoś innego – ale ta osoba nie przychodziła.
Cholerny idiota. Egoista ze zranioną dumą. Gdyby wiedział, że Rufus nie pojawi się ani razu, przy ostatnim spotkaniu rozwaliłby mu nie tylko wargę, ale pokusił się o coś więcej. Nie żeby Layla miała być z tego zadowolona, ale wampir i tak miał szybko dojść do siebie, a przynajmniej Marco poczułby się trochę lepiej.
Taa… Chciałoby się.
Patrząc na Laylę teraz, gorączkowo myślał nad tym, co powinien zrobić – odezwać się czy milczeć. Pragnął porozmawiać z dziewczyną o Lorenie, wiedząc, że pewnie chciałaby wiedzieć o przyjaciółce, ale nie potrafił zmusić się do tego, żeby obciążyć ją jakimikolwiek problemami. Nie czymś takim, zwłaszcza, że musiałby wspomnieć o Rufusie, a to raczej nie byłby dobry pomysł.
No i gdzie, do diabła, w takim pośpiechu wybyli Edward i Esme? Cokolwiek się stało, musieli być istotne, skoro wymknęli się bez słowa, zostawiając Laylę – i to na dodatek z nim.
– Musisz się ciągle tak na mnie patrzeć? – usłyszał i zaskoczeniem uświadomił sobie, że Layla na niego patrzy. – To irytujące – dodała i chociaż jej głos brzmiał spokojnie, wyczuł w nim charakterystyczną nutę, która uprzytomniła mu, że dziewczyna jest zaniepokojona.
Wzruszył ramionami i uciekł wzrokiem gdzieś w bok. Layla przez chwilę jeszcze mu się przypatrywała, ostatecznie najwyraźniej dochodząc do wniosku, że nie ma w planach jej skrzywdzić, bo ponownie zapatrzyła się w ogień. Marco zacisnął usta w wąską linijkę, znów czując to drażniące poczucie beznadziejności. Był, ale to nie wystarczyło, a ona wciąż czuła się przygnębiona i zagrożona jednocześnie.
Odezwij się. Powiedz jej o Lorenie, powiedz jej cokolwiek, pomyślał z frustracją. Powinna wiedzieć. Kto jak kto, ale Layla nie jest słaba, nawet jeśli…
To stało się nagle i nawet tego nie zarejestrował. Wszelakie myśli po prostu uciekły z jego głowy, a on…
Gdzie był? Ach, w swoim domu? W Chianni? Jakie to właściwie miało znaczenie? Nie rozpoznawał salonu, ale czyż niejednokrotnie zdarzało mu się nie zwracać uwagi na miejsce, zwłaszcza odkąd budynek, który kiedyś z Gabriellą nazywali domem, stał się zaledwie czterema ścianami – zimnymi, bezosobowymi i równie pustymi jak on. Kiedy czekali na dzieci, sądzili, że będzie już tylko lepiej. Zbudowali sobie dom, który wkrótce miał stać się tym prawdziwszy, że pojawią się w nim dwie nowe istoty – bliźnięta, które ona tak bardzo kochała, a które i dla niego miały znaczyć wszystko…
Ale teraz tego nie było, a Gabriella zabrała ze sobą nie tylko nadzieję, ale i jego duszę. Znów w tym trwał – tym pozbawionym emocji świecie, w swojej osobistej tragedii, która czyniła go ślepym i głuchym na wszystko. Nigdy nie było Gabriela, ale już przywykł do tego, że jego dzieci starały się go ignorować, zawzięcie unikać. Dla wszystkich tak było łatwiej, równie dla niego, bo kiedy którekolwiek w nich widział…
Ale Layla tutaj była, siedziała zamyślona przy kominku, milcząca i odległa jak zawsze, kiedy przebywała w jego obecności. Spojrzał na jej profil i coś ukłuło go w okolicy jego martwego serca, kiedy dostrzegł te doskonałe rysy twarzy i złociste loki, które kaskadami spływały jej na ramiona i plecy. Wydała mu się zmęczona, włosy zresztą z jakiego powodu straciły swój wcieszniejszy urok i stany się matowe, ale to nie odebrało jej uroku – wciąż była piękna, wciąż była niewinna niczym anioł, tak bardzo podobna do
Do Gabrielli.
Nagle poczuł gniew i irytację, co wydało się zarówno znajome o odległe, jakby nie zdarzało mu się od bardzo dawna. Co ta dziewczyna wyprawiała? Dlaczego wciąż go prowokowała, tak nieznośnie podobna do matki – Gabriella o nie jednocześnie, tak blisko, na wyciągnięcie ręki… No i co takiego zrobiła z włosami? Czy znów chciała go zdenerwować, tak jak kiedyś, kiedy jako dziecko próbowała ściąć je przy samej skórze, niszcząc te piękne włosy, skarb, który w genach odziedziczyła po matce? Na litość bogini, czy teraz chciała go zdenerwować zaniedbaniem, chociaż wiedziała, że to może się skoczyć źle – źle dla niej, choć za każdym razem obiecywał sobie, że to już ostatni raz, że nigdy więcej jej znów nie skrzywdzi…?
Ostatni raz. Za każdym razem powtarzał sobie, że to będzie ostatni raz – że nigdy więcej nie podniesie na żadne z nich ręki, że nigdy więcej nie posunie się do tego, co przynosiło jedynie chwilowe ukojenie, a w rzeczywistości coraz bardziej niszczyło jego córkę, która…
Ale to nie była Layla. To była Gabriella. To musiała być ona, odrodzona w ciele dziecka, które wydała na świat…
To musiała być ona.
I była jego…
Jego!
Doszedł go słodki zapach, a potem ktoś pojawił się w salonie – więcej niż jedna osoba. Marco poczuł się tak, jakby został wyrwany ze snu, chociaż w przypadku wampira coś podobnego nie powinni być możliwe. Uświadomił sobie, że stoi przy oknie, mocno zaciskając palce na krawędzi parapety i to tak mocno, że na powierzchni pojawiło się kilka pęknięć. Natychmiast się odsunął, jeszcze bardziej zdezorientowany i dziwnie zagubiony.
W salonie pojawili się Cullenowie, ale żadne z nich nie zwróciło na niego uwagi – ze wzajemnością. Marco ledwo powstrzymał się od instynktownego zaciśnięcia dłoni w pięści, dziwnie rozemocjonowany i zagubiony. Co stało się przed chwilą? Dlaczego miał wrażenie, że o czymś zapomniał? Dlaczego czuł się taki… niestabilny?
– Co się stało? – usłyszał głos Layli i przez ułamek sekundy sądził, że mówiła na nieco, ale ona z uwagą wpatrywała się w przybyłe wampiry, zwłaszcza doktora i jego żonę. – Słyszałam wezwanie. To był Damien, prawda? – upewniła się, nie dając wampirom okazji zaprotestować.
Podniosła się z klęczka, nawet mimo zmęczenia odznaczając się wyjątkową lekkością i gracją ruchów. Stanęła naprzeciwko nich, poważna i zaniepokojona, co wcale nie dziwiło Marco. On też wychwycił mentalny głos Damiena – a potem słyszał jak Allegra łaskawie wytłumaczyła, że chłopak koniecznie chce się z nimi zobaczyć.
– Nic takiego, kochanie – zapewniła pospiesznie Esme, ale nawet nie próbowała ukrywać przygnębienia. – Jest pewien problem, ale to nic, czym ty…
– Na litość bogini! – jęknęła Layla, rzucając im pełne goryczy spojrzenie. – Przestańcie! Po prostu już przestańcie patrzeć na mnie tak, jakbym była słaba i głupia, niezdolna do zrozumienia czegokolwiek! To, że nie jestem w stanie wydać na świat dziecka, nie znaczy jeszcze, że powinniście obchodzić się ze mną jak z jajkiem! – zawołała; jej blada skóra zarumieniła się, ale przynajmniej nie stanęła w ogniu.
– Laylo, to nie tak – zapewnił ją spokojnie Carlisle. – My sami nie jesteśmy pewni, jak powinniśmy się odnieść do tego, co powiedział Damien. Poza tym… Cóż, nie możemy znaleźć Alessi. To samo w sobie jest problematyczne.
Marco zesztywniał, zaalarmowany. Niedobrze, bardzo niedobrze – a było gorzej.
– Co jest z Alessią? – zapytała podejrzliwie Layla. – Co takiego powiedział jej Damien? – dodała, zaskakująco dobrze łącząc wszystko w sensowną całość.
– Wiesz już o Quinnie i Zoe… – Dziewczyna niecierpliwie skinęła głową. Cóż, wieści rozchodziły się szybko, poza tym Carlisle pracował w szpitalu, a to sporo ułatwiało. – Alessia ma jakiś związek z wilkołakami. Damien się zdenerwował, a potem…
– Damien wpadł w szał i zaczął domagać się od Isabeau azylu – wtrącił Edward od razu przechodząc do rzeczy.
– O bogini… – Layla cofnęła się o krok i ciężko opadła na stojący najbliżej fotel. – Czy on oszalał? Czy wszyscy całkiem już poszaleli? – jęknęła i ukryła twarz w dłoniach, wyraźnie wytrącona z równowagi.
Cóż, to było dobre pytanie, ale Marco postanowił się nie wtrącać. Dyskretnie wycofał się do wyjścia, wciąż lekko oszołomiony i pod wpływem sprzecznych ze sobą emocji, które pojawiły się znikąd i teraz nie dawały mu spokoju. Jedno było pewne – nie czuł się przy Layli pewnie, a to nie powinno mieć miejsca.
Zapomniał. O czym zapomniał?
Czy wszyscy całkiem już poszaleli? Z całą pewnością, a teraz to szaleństwo chyba właśnie zaczynało ogarniać jego. Pośpiesznie wbiegł po schodach na piętro, przeskakując po kilka stopni na raz. Potrzebował spokoju, a to nie było takie proste, zwłaszcza w tym domu.
Słyszał głosy Layli, Carlisle'a i Edwarda. Esme odsuwała się rzadko, głównie przytakując, kiedy zaczęli rozmawiać na temat tego, co zaszło między Alessią i Damienem. Teraz dziewczyny nie było, a oni nie potrafili jej znaleźć, co samo w sobie było niepokojące.
Szaleństwo. Jakby mało było, że na początek coś wywołało cały ten chaos z podziemiami, który dziwnym trafem rozpoczął się akurat wtedy, kiedy pojawił się w Mieście Nocy, teraz coraz więcej osób ogarniało jakieś dziwne szaleństwo, a jego wnuki… Cóż, to nie było normalne. A on miał wrażenie, że dopiero co sam doświadczył czegoś, czego nie potrafił wyjaśnić i co napawało go niepokojem.
Szaleństwo…
– Witaj – usłyszał cichy, znajomy głos, który sprawił, że natychmiast zapomniał o wszystkim i poderwał głowę.
Nie dalej jak trzy metry od niego, skryta w panującym dookoła półmroku, stała Allegra.
Renesmee
Przeszukiwanie lasu miało w sobie coś monotonnego, a już na pewno było bezskuteczne. Biegłam wraz z Gabrielem, pozwalając mu prowadzić i śledząc fale mocy, które rozsyłał na wszystkie strony, żeby łatwiej było mu wytropić Alessię. Jej zapach ginął w gęstwinie, odległy i przytłumiony, co miało związek nie tyle z pogodą, ale bez wątpienia zdolnościami naszej córki – zawsze potrafiła się ukryć, kiedy tego potrzebowała, więc i tym razem musiało być podobnie.
Czułam się coraz bardziej zaniepokojona, poza tym wciąż byłam roztrzęsiona po wszystkim tym, co na naszych oczach zaszło pomiędzy Alessią a Damienem. Teraz miałam do samej siebie żal o to, że tak późno zdecydowaliśmy się ruszyć na poszukiwania córki, ale co innego mogliśmy zrobić? Ona i Damien musieli ochłonąć, ale po dłuższym zastanowieniu musiałam przyznać, że trzeba było Ali znaleźć i upewnić się, czy wszystko jest z nią w porządku. Na pewno tak, powtarzałam sobie przez cały czas niczym mantrę, niezdolna skupić się na czymkolwiek innym, pomijając własne zmartwienia i przygnębiające wrażenie, że wszystko jest nie tak. W którymś momencie coś zrobiliśmy źle i byłam tego boleśnie świadoma.
Minęła jakaś godzina, zanim poczułam się na tyle zmęczona, żeby Gabriel zaczął wyganiać mnie do domu, zapewniając, że jeszcze tylko się rozejrzy i wróci do domu. Nie byłam tym pomysłem zachwycona, ale nie mogłam zaprzeczyć, że takie rozwiązanie chyba było najlepsze.
– Jesteś zmęczona. Idź o domu, może coś zjedz i spróbuj odpocząć. Wiesz dobrze, że nie powinnaś się przemęczać – przypomniał mi, biorąc mnie w ramiona i dla podkreślenia swoich słów czule muskając mój brzuch. Jego oczy były ciemne, zmartwione i bardzo poważne. – Ja ją znajdę. Ty powinnaś porozmawiać z Damienem. On ciebie potrzebuje, a może już ochłonął na tyle, żeby któregoś z nas posłuchać.
Cóż, może w istocie istniała taka szansa, ale i tak byłam pełna wątpliwości, kiedy już skierowałam się w stronę domu. Wróciłam spokojnym, ludzkim tempem, znużona i senna, co w ostatnim czasie zdarzało mi się coraz częściej. Nie miałam pewności, kiedy właściwie zaciążyłam – podczas rocznicy, czy może wcześniej, krótko po tym, jak wydostaliśmy się z podziemi – ale niezależnie od wszystkiego, musiałam nosić dziecko pod sercem najwyżej dwa miesiące.
Wciąż byłam szczupła, chociaż zaczynałam już dostrzegać delikatną wypukłość, wyczuwalną zwłaszcza pod naciskiem palców. Było zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy zaciążyłam z Damienem i Alessią, przeszło siedem lat wcześniej. W tamtym okresie byłabym już po rozwiązaniu, a jednak moja druga ciąża rozwijała się tak powoli, że gdyby nie pomysł Layli ze wspólnymi testami ciążowymi, chyba jeszcze długo nie zorientowałabym się, że noszę w sobie dziecko. Nie miałam niezwykłych snów, porannych nudności czy jakichkolwiek innych objawów, pomijając coraz częstsze zmęczenie i to, że z naturalnych względów spóźniał mi się okres. Nieregularne i bolesne miesiączki były czymś dla mnie naturalnym, więc nawet takie opóźnienia nie byłyby dla mnie sygnałem, że cokolwiek jest nie tak, działo się zresztą tyle, że pewnie nawet nie zwróciłabym uwagi na to, iż coś się zmieniło.
No i, co było dziwne, nie pragnęłam krwi. Wcale. W zasadzie osoka była mi obojętna, chociaż przy wcześniejszej ciąży wciąż było mi jej mało, a dzieci wciąż domagały się więcej, potęgując głód. Carlisle’a to fascynowało, poza tym obserwował mnie odkąd powiedziałam wszystkim o ciąży, ale ja czułam przede wszystkim ulgę z powodu tego, że nie słaniam się na nogach i jak na razie mogę normalnie funkcjonować, napawając się świadomością ponownego zostania matką.
Weszłam do domu, po czym machinalnie skierowałam się na piętro, gdzie znajdował się pokój Damiena. Czułam, że chłopak nigdzie się nie ruszył, co jednocześnie wszystko ułatwiało i utrudniało, bo nie miałam pojęcia w jakim jest nastroju i czego powinnam się po nim spodziewać. Łatwiej było mi myśleć o tym, że miałam wydać na świat kolejne dziecko, chociaż i to wydawało się dla mnie abstrakcją… Ale jak, do diabła, miałam rozmawiać ze swoim synem o czymś, co nawet mnie wprawiało w osłupienie?
A ja się bałam, że pewnego dnia przestanę być im potrzebna, pomyślałam i ledwo powstrzymałam nerwowy chichot. Cholera, nie byłam pewną, jaką jestem matką, ale zwłaszcza teraz czułam się bardziej jak ich siostra i to bardzo niedoświadczona, zwłaszcza w takiej sytuacji.
– Wejdź, mamo – usłyszałam zza drzwi głos Damiena i aż się wzdrygnęłam się, zaskoczona tym, że mnie wyczuł.
Nie mogłam zdecydować się na to, by w końcu zapukać, a teraz już nie musiałam tego robić, dlatego chcąc nie chcąc nacisnęłam klamkę i wślizgnęłam się do środka. Pokój Damiena był duży, ale przytulny, poza tym mój syn był istnym przeciwieństwem swojej siostry, jeśli chodziło o utrzymanie porządku – o rzeczy Alessi czasami można było się zabić, podczas gdy jej bliźniak układał wszystko z taką starannością, że momentami aż strach było czegokolwiek dotknąć, żeby nie zepsuć idealnej kompozycji. Stonowane kolory brązu i złota dodawały całości swego rodzaju ciepła, poza tym doskonale wydawały się pasować do Damiena.
Sam zainteresowany leżał na łóżku, obojętnym wzrokiem wpatrując się w sufit. Wyglądał spokojnie, prawie jakby spał, pomijając to, że oczy miał otwarte, a czekoladowe tęczówki – dokładnie takie same, jak moje własne – momentalnie powędrowały w moją stronę, kiedy tylko weszłam.
– Przyszłaś mi powiedzieć, jak bardzo beznadziejnie się zachowuję? – zapytał wprost, ale w jego głosie nie było goryczy. Brzmiał jakoś tak… pusto.
– Oczywiście, że nie – zaoponowałam natychmiast, poruszona i na swój sposób zagubiona. Z wahaniem podeszłam do łóżka i usiadłam na jego brzegu, machinalnie zaplatając obie ręce na brzuchu. Czułam, że Damien obserwuje mnie uważnie, dokładnie analizując moje zachowanie. – Przyszłam zobaczyć, czy wszystko w porządku – wyjaśniłam, bo jakby nie patrzeć, taka właśnie była prawda.
Nie miałam pewności, czy mi uwierzył, ale nawet jeśli nie, nie skomentował tego nawet słowem. Wzrokiem uważnie lustrował moją twarz, wyciągając sobie tylko znane wnioski.
– Nie chciałem, żebyś musiała się zdenerwować. Pomyślałem o tym, żeby zostawić w spokoju Laylę, ale jakoś tak… – Wzruszył ramionami. – Nie poczułaś się z mojego powodu źle, prawda? Mam na myśli…
– Z dzieckiem wszystko jest w najlepszym porządku – zapewniłam natychmiast, wysilając się na blady uśmiech.
Pokiwał w zamyśleniu głową, jakby w roztargnieniu.
– A Ali? Czy znaleźliście Ali?
Nie odpowiedziałam, ale to było zbędne, bo on i tak wiedział. Zauważyłam, jak w jego czekoladowych oczach coś przygasa, przytłoczone przez rozczarowanie. Zamknął oczy i westchnął, decydując się na przeciągłe milczenie, którego żadne z nas nie potrafiło przerwać.
Już nie wyglądał na rozeźlonego, tak jak w salonie, kiedy mówił te wszystkie rzeczy, dając upust wszystkim tym emocjom, które rozsadzały go od środka. Zwłaszcza z opuszczonymi powiekami wydawał mi się taki spokojny, taki… Był sobą. Nie tą rozszalałą z żalu istotą, bratem zakochanym w siostrze, a po prostu sobą. Myślałam o tym i właściwie nie byłam świadoma tego, że zupełnie machinalnie wyciągnęłam rękę, żeby przeczesać palcami jego miedziane włosy.
Damien nie otworzył oczu, ale jego palce delikatnie zacisnęły się wokół mojego nadgarstka, kiedy chwycił mnie za rękę. Miał przyjemnie ciepłe dłonie, jak zawsze emitujące tym rodzajem energii, która potrafiła bez trudu zamykać rany i działać cuda.
– Co ja mam robić, mamo? – zapytał mnie z westchnieniem. Zadrżałam, kiedy zatrzepotał powiekami i spojrzawszy na mnie, delikatnie musnął wargami moje palce. – Kiedy patrzę na Alessię… Dobra bogini, ja wiem, że to chore! Ale ja na nią patrzę i wcale nie czuję się tak, jakby była moją siostrą. Znam ją, znam ją może nawet lepiej niż ona sama i wiem… Och, to takie dziwne. Nie wiem, co takiego mnie opętało tam na dole, ale kiedy się dowiedziałem o tym wilkołaku, a potem zobaczyłem Quinna… – Poderwał się gwałtownie i usiadł. Cały czas trzymał mnie za rękę, w taki sposób, jakby tylko w ten sposób mógł utrzymać się w pionie. – To mnie przeraża. To, że następnym razem to może być Ali. Wiem, że dla was to nie do pojęcia, ale ja wolałbym rzucić się w ogień niż pozwolić na to, żeby cokolwiek złego stało się Ali.
– Ale to jest twoja siostra – powiedziałam, czując, że powoli zaczynam tracić nad sobą kontrolę. To mnie przerastało, a to jego błagalne spojrzenie, to jak chciał żebym go zrozumiała… – Kocham Alessię. I się o nią martwię, ale to wciąż jest twoja siostra.
– Wiem! Kto jak kto, ale ja na pewno wiem, że to jest moja siostra! – Jęknął i puścił mnie, żeby móc ukryć twarz w dłoniach. Widziałam, że drży, kiedy usiadł na obok mnie i nachylił się do przodu, wbijając wzrok w podłogę. – Już sam nie mam pojęcia, co czuję. To się działo od dawna, ale ja nigdy nie pomyślałem, że… Nie było tak, że nagle coś mi się poprzewracało w głowie i spojrzałem na nią nie tak. Jest mi bliska odkąd pamiętam, jeszcze jako dziecko… Nie wiem, może wtedy, kiedy byliśmy mali, a ona zbiła ten wazon i się pokaleczyła? Już wtedy miałem poczucie, że jestem za nią odpowiedzialny. A potem była ta sytuacja z porwaniem, wtedy kiedy Lawrence i Aqua… – Pokręcił głową i wzdrygnął się na jakieś wspomnienie. – Ta więź… to, co jest między nami… Uzupełnialiśmy się odkąd tylko pamiętam. Byliśmy nie tylko rodzeństwem, ale najlepszymi przyjaciółmi. To do mnie przychodziła, kiedy miała problem albo kiedy głód telepatyczny ją przysłaniał. To ze mną się przekomarzała, ze mną cały czas była, ze mną… Wszystko razem, tak? A potem Ali zaczęła dorastać, stała się piękniejsza i byłem cholernie dumny z tego, że jest moją siostrą. Może już wtedy patrzyłem na nią inaczej, nie wiem, ale dopiero kiedy dowiedziałem się o Arielu… Och, może jednak niepotrzebnie ją pocałowałem – dodał w zamyśleniu.
Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie czymś ciężkim w głowę.
– Ty… pocałowałeś Alessię?
– A ona dała mi w twarz, tak z gwoli ścisłości – zapewnił, jakby to cokolwiek zmieniało. – Nie chciałem niczego, co wydarzyło się od tamtego momentu, a jednak to zrobiłem. Ale zrozum, ja byłem taki zły. Taki…
– Wiem, Damien. Wiem. – Otoczyłam go ramionami, nie mogąc się powstrzymać. Odwzajemnił uścisk i to było dobre, chociaż wciąż czułam wywołane jego słowami napięcie. – Jest w porządku. Z Alessia będzie w porządku – zapewniłam i bardzo chciałam w to uwierzyć.
Znów milczał, ale tym razem był to inny rodzaj ciszy, a ja nie miałam sumienia jej przerywać. Trwaliśmy w tym uścisku, a ja bawiłam się jego włosami, jednocześnie spoglądając w wychodzące na sad okno, próbując wypatrzeć Gabriela.
Właśnie wtedy dostrzegłam jakąś postać, stojącą samotnie w cieniu jednej z jabłoni. To była dziewczyna, smukła i jasnowłosa, błękitnymi oczami spoglądając prosto w stronę domu. Potrzebowałam chwili, żeby rozpoznać w niej tak bardzo znielubioną przez Alessię Grace, która od jakiegoś czasu dużo czasu spędzała przy moim synu, chociaż nadal nie miałam pewności do czego sprowadzają się ich relacje.
Grace wyglądała inaczej, chociaż nie potrafiłam tego sprecyzować. Do tej pory, kiedy sporadycznie ją widywałam, wydawała się jedna z tych pustych dziewczyn, ubrana i upozorowana na modelkę, która właśnie opuściła wybieg. Wobec mnie i Gabriela była sympatyczna, ale jedynie z przyzwoitości, skoro już zdarzało jej się przebywać w naszym domu, ja jednak czułam, że to jedynie pozory. Tym razem wyglądała samotnie, a do tego skromnie, ubrana w prostą koszulę w kratkę oraz krótką, plisowaną spódniczkę, która odsłaniała jej długie, opalone nogi. Opierała się o drzewo, częściowo na nim skryta i po prostu obserwowała, ale wcale nie wyglądało to specjalnie podejrzanie.
– Damien? Ech… – Zawahałam się. Odsunął się ode mnie, wciąż trzymając mnie za ręce, po czym spojrzał mi w oczy. – Czy ty mówiłeś poważnie, kiedy…? – Nie byłam w stanie dokończyć.
– O azylu? – dopowiedział. Niechętnie skinęłam głową. – Nie wiem. Wtedy chyba tak, ale… Och, sam już nie wiem. Nie przypuszczałem nawet, że przyszłoby mi to do głowy, a ja… Nie zrobiłbym jej tego. Mamo, ty musisz wiedzieć, że ja bym tego nie zrobił.
Natychmiast zaczęłam go zapewniać, że wiem i chyba faktycznie tak było, ale i tak jego słowa mnie uspokoiły. Teraz musieliśmy znaleźć Alessię, ale mimo wszystko nie sądziłam, żeby w najbliższym czasie powinna się spotykać z bratem. Kiedy się zdenerwował, był poważny i groźny, a gdyby to się powtórzyło…
Nie. Ufałam mu, ale nie mogłam aż tak ryzykować.
– Grace jest pod domem – powiedziałam pod wpływem impulsu, żeby przypadkiem nie wyczuł, że jestem rozdarta.
– Ach, Grace… – Zamrugał nieco nieprzytomnie i zerknął w stronę okna. – No tak. Nie powinna była przychodzić.
– Ale przyszła – mruknęłam i spojrzałam na niego z powątpieniem. – Tak z czystej ciekawości: czy ona cokolwiek dla ciebie znaczy?
Przeniósł wzrok na mnie. Jego tęczówki rozszerzyły się gwałtownie, kiedy pojął, co takiego kryło się za moim pytaniem.
– Nie. To znaczy… Niekoniecznie w takim sensie o jaki mnie pytasz – wyjaśnił i uśmiechnął się blado. – Grace jest zagubiona, mamo. W szkole była królową, była pusta i podziwiana, była… nieprzyjemna – sparafrazował – ale kiedy wpadliśmy na siebie kilka tygodni temu… Ona jest samotna. Ja byłem zły na Ali, ale to nie tak, że w odwecie próbowałem wykorzystać Grace. My po prostu rozmawialiśmy i okazało się, że jest całkiem sympatyczna, jeśli sobie na to pozwoli. Poza Akademią straciła znaczenie i potrzebuje przyjaciela. Ja też potrzebowałem. – Zawahał się i raz jeszcze spojrzał okno. – Chyba kiedyś oczekiwała czegoś więcej. Teraz już chodzi o samą możliwość bycia razem, bycia z kimś… Zabawne, ale chyba odnalazłem w Grace człowieka.
– Ach… – Byłam oszołomiona, musiałam to przyznać. Chyba jedynie cudem nie zarumieniłam się, zawstydzona tym, że mogłam pomyśleć sobie o nich cokolwiek innego. Damien był rozsądny. – W takim razie idź do niej.
– Pójdę. Pójdę… – zapewnił, ale nie ruszył się z miejsca. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok, nagle unikając konieczności spoglądania mi w oczy. – Wiesz, sam już nie wiem, czego chcę. Ale kiedy tak o tym myślę… Czasami chciałbym uciec. Grace opowiadała mi o tych, których do tej pory traktowała jak przyjaciół. Niektórzy odeszli. Po ukończeniu Akademii nic ich tutaj nie trzymało, a perspektywa życia poza Miastem Nocy… Czasami rozmawiam z Carlisle’m, zwłaszcza kiedy pomagam szpitalu i chciałbym się stąd wyrwać. Chciałbym… czegoś więcej, czegoś innego. Wiesz, że lubię się uczyć. Gdzieś indziej mógłbym to odnaleźć, poza tym w tej sytuacji, może tak byłoby lepiej. Mógłbym spróbować studiów, czegokolwiek innego… Sam nie wiem, ale to wydaje się obiecujące.
Spojrzałam na niego w otępieniu, całkiem wytrącona z równowagi. Damien nie zauważył albo zignorował moje otępienie, w zamian muskając wargami mój policzek i szybko podnosząc się na równe nogi. Chcesz nas zostawić?, chciałam zapytać, ale te słowa nie chciały mi przejść przez gardło, poza tym to były tylko puste słowa, zdradzające jak bardzo rozdarty i zagubiony się czuł.
A ja znałam Damiena. Znałam jego pragnienie poznawania, chęć nauki i doświadczenia czegoś nowego. Miasto Nocy dawało nam wiele, ale jednocześnie izolowało nas od normalnego świata, więc nie byłam zdziwiona tym, że mój syn mógł tego pragnąć. Z jego ambicjami, mogłam się tego spodziewać, a jednak i tak czułam się oszołomiona.
– Idę porozmawiać z Grace – powiedział i posłał mi nieco smutny, ale jednej z najbardziej czarujących uśmiechów. Kiedy sobie na to pozwalał, był tak bardzo podobny do Gabriela… – Proszę, powiedz mi, gdybyście znaleźli Alessię.
Zostałam sama, otępiała i zastygła w bezruchu, bezmyślnie wpatrując się w ścianę naprzeciwko, ale praktycznie niczego nie wiedząc. Damien pragnął się usamodzielnić, a ja nie byłam na to gotowa. Jak jednak mogłam go powstrzymać, skoro chciałam dla niego dobrze? Odbieranie mu możliwości wyrwanie się poza to miejsca, odbieranie mu normalnego życia… To byłoby okrutne, a ja nie zamierzałam się na to zdecydować.
Poza tym, chociaż nie powiedział tego wprost, w ten sposób mógł nabrać dystansu do tego, co działo się między nim a Alessią. To była jego ucieczka i jedyne logiczne rozwiązanie, jeśli kiedykolwiek miało być między nimi dobrze.
Potrzebował zapomnienia. Oboje tego pragnęli i być może tylko rozłąka była w stanie im pomóc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz









After We Fall
stories by Nessa