
Marco
Layla
siedziała przy kominku w salonie, bawiąc się trzaskającymi wesoło
płomieniami. Wyglądała niewinnie i bardzo młodo, kiedy tak wpatrywała się
w posłuszny jej woli ogień, sprawiając, że tańczył dla niej i raz po
raz strzelał wysoko w górę, tworząc najbardziej zmyślne, niecodzienne
kształty. Jej zdolności były niezwykle i w równym stopniu
niebezpieczne, zwłaszcza, że spadała jedynym żywiołem, który tak naprawdę mógł
skrzywdzić wampira.
Marco obserwował ją, przyczajony w kącie. Milczał,
chociaż pewnie nawet gdyby przestał oddychać (nie, żeby powietrze było mu jakoś
szczególnie potrzebne do tego, żeby normalnie funkcjonować), jego córka
i tak byłaby świadoma jego obecności. Widział to w sposobie,
w jaki napinała mięśnie i w tym, jak nienaturalnie drżące było
jej ciało. W jakimś stopniu ten widok sprawiał mu ból, podobnie jak
i świadomość tego, że sam do takiego stanu doprowadził, a ona już
zupełnie machinalnie zachowywała się tak, jakby jej zagrażał.
Te wszystkie lata… Och, na litość bogini, co takiego mógł
poradzić, że tak bardzo przypominała mu Gabriellę? To niczego nie
usprawiedliwiało – tak jak i tego, że przez długo czas winił Gabriela za
to, że Ona umarła – ale nie oczekiwał, że ktokolwiek zrozumie jego
postępowanie. On sam go nie rozumiał, chociaż z racji tego, że nie sypiał,
miał bardzo dużo czasu na przemyślenia, a do swoich grzechów wracał
częściej niż mógłby sobie tego życzyć.
Zapomnienie. To byłoby dobre, ale nie miało być dane
wampirowi – tak jak i nie miało być dane Layli, która już chyba nigdy nie
miała mu zaufać.
A jednak teraz była z nim w jednym pokoju,
zupełnie sama, co pewnie byłoby postępem, gdyby nie stan w jakim się
znajdowała. Obserwując jej błędne spojrzenie i ten nienaturalny spokój,
zdawał sobie sprawę z tego, że kolejny raz myślami jest gdzieś daleko.
Odkąd zabrał ją ze szpitala, zachowywała się w ten dziwny spokój, udając,
że sobie radzi, chociaż tak nie było. Na początki głownie spała, co było dobre
– w końcu to było dla niej trudne również pod względem fizycznym,
a nie tylko psychicznym – ale to nie były dobre sny i Marco wiedział
o tym doskonale. Wszyscy udawali, że tego nie dostrzegają, podobnie jak
i ignorowali fałsz w jej uśmiechu oraz to, jak często zdarzało jej
się markotnieć i zamyślać. Tak jak i teraz odcinała się od nich, poza
tym sposób w jaki zdarzało jej się musnąć płaski brzuch i zaraz
odsuwać rękę, jakby jej własne ciało ją oparzyło…
Czasami czuł się jak intruz, zwłaszcza kiedy widział, jak
Cullenowie otaczają jego córkę opieką, mniej lub bardziej subtelnie dając mu do
zrozumienia, że powinien się trzymać od Layli z daleka. Nawet jeśli
tamtego dnia w szpitali wytworzyła się miedzy nimi jakaś nić porozumienia,
to wciąż było zbyt mało – jak zawsze zdecydowanie zbyt mało. Tego, co zniszczył
pięć wieków wczesniej, nie dało się naprawić w kilka chwil, nawet przy
okazji nieszczęścia, które ją spotkało. Straciła dziecko. Byłby okrutny, gdyby
to wykorzystał, żeby spróbować się do niej zbliżyć.
Swoją drogą, nawet cała wieczność wydawała się
niewystarczająca, żeby cokolwiek zmienić. Niektórych błędów nie dało się
naprawić, niezależnie od prób i ilości dobrej woli, którą mógł dysponować.
To zawsze miało być między nimi, uniemożliwiając stworzenia normalny j relacji.
Już i tak powinien się cieszyć, że Gabriel zmienił zdanie i jednak
nie rzucał się na niego za każdym razem, kiedyś się na siebie natknęli. Nową
taktyką jego syna była ignorancja i cyniczne podejście, co może
i było dobre, ale niejednokrotnie doprowadzało go do szaleństwa. Było
z Gabrielem tacy sami, a przynajmniej podobni, chociaż on stanowczo
temu zaprzeczał – to, że będą się wzajemnie prowokować, było do przewidzenia.
Równie oczywiste wydawało się to, że nie będzie w tym
miejscu miłe widziany. Allegra przygarnęła go pod swój dach, ale to i tak
nie zmieniało faktu, że wszyscy inni traktowali go jak wroga. Cullenowie jasno
dali mu do zrozumienia, co sądzą o jego obecności, zwłaszcza odkąd
w domu pojawiła się Layla. Był niczym intruz, trzymając się na boku
i uniemożliwiając domownikom poczucie przynajmniej odrobiny swobody.
I, cholera, naprawdę sprawiało mu to przyjemność.
Fakt, że byli z Laylą sami, stanowił swoisty wyjątek,
bo zwykle mieli towarzystwo. Miał wrażenie, że trójka tych irytujących wampirów
nigdy nie spuszcza dziewczyny z oczu, jakby spodziewali się, że stanie jej
się krzywda, kiedy zostawią ją samą… Albo raczej z nim. Cały problem leżał
w tym, że cały czas był blisko.
Najbardziej irytował go Edward, ze wzajemnością zresztą. To
on najmniej ukrywał niechęć i to, że cały czas patrzy Marco na ręce.
Wampir niejednokrotnie miał ochotę go uderzyć, ale wątpił, żeby było to dobrym
rozwiązaniem, skoro już musieli mieszkać pod jednym dachem. Ostatecznie
kończyło się na potyczkach słownych, ale i te ograniczyli, odkąd
w domu pojawiła się Layla.
Isabeau pojawiała się często, ale nawet ona nie wydawała
się poprawiać swoją obecnością humoru Layli. Krótko po wyjściu z tuneli
dużo czasu spędzała w domu Allegry – swoim domu, jak uparcie powtarzała –
ale kiedy już upewniła się, że Marco nie zamierza zdobić niczego głupiego
(doprawdy, dlaczego nawet ona musiała być pod tym względem taka irytująca?),
wróciła z powrotem do Dimitra. Byli jeszcze Aldero i Cameron, ale ci
nie pojawiali się prawie wcale, co samo w sobie dawało mu do zrozumienia,
że już wyrobili sobie o nim opinię – pewnie słuszną.
Gabriel pojawił się tylko raz, jeszcze tego samego dnia,
kiedy Marco zabrał Laylę do domu. Nie był tym zachwycony i nawet nie
zwrócił na niego uwagi, zbyt pochłonięty cierpieniem siostry. Marco nie miał
pewności, co takiego Gabriel powiedział Layli, ale przynajmniej przesiedział
przy bliźniaczce cały dzień i noc, pozwalając żeby wypłakiwała oczy,
a później manipulując jej snami.
Gabriel najbardziej pomógł – na krótko, ale jednak. Chciał
nawet zabrać Laylę do siebie, ale ona się nie zgodziło, co Marco zaskoczyło.
Sądził, że natychmiast skorzysta z okazji, żeby się od niego uwolnić,
a jednak…
A jednak wciąż siedziała tam, krucha i zagubiona,
pogrążona w swojej osobistej tragedii. Kiedy gdzieś w pobliżu kręcił
się którykolwiek z Cullenów, zwykle próbowali ją zagadywać
i jakkolwiek sprawić, żeby poczuła się lepiej, nawet jeśli takie zabiegi
były z góry skazane na niepowodzenie. Marco milczał, w głowie mając
kompletną pustkę. Sądził zresztą, że Layla tak naprawdę potrzebowała kogoś
innego – ale ta osoba nie przychodziła.
Cholerny idiota. Egoista ze zranioną dumą. Gdyby wiedział,
że Rufus nie pojawi się ani razu, przy ostatnim spotkaniu rozwaliłby mu nie
tylko wargę, ale pokusił się o coś więcej. Nie żeby Layla miała być
z tego zadowolona, ale wampir i tak miał szybko dojść do siebie,
a przynajmniej Marco poczułby się trochę lepiej.
Taa… Chciałoby się.
Patrząc na Laylę teraz, gorączkowo myślał nad tym, co
powinien zrobić – odezwać się czy milczeć. Pragnął porozmawiać
z dziewczyną o Lorenie, wiedząc, że pewnie chciałaby wiedzieć
o przyjaciółce, ale nie potrafił zmusić się do tego, żeby obciążyć ją
jakimikolwiek problemami. Nie czymś takim, zwłaszcza, że musiałby wspomnieć
o Rufusie, a to raczej nie byłby dobry pomysł.
No i gdzie, do diabła, w takim pośpiechu wybyli
Edward i Esme? Cokolwiek się stało, musieli być istotne, skoro wymknęli
się bez słowa, zostawiając Laylę – i to na dodatek z nim.
– Musisz się ciągle tak na mnie patrzeć? – usłyszał
i zaskoczeniem uświadomił sobie, że Layla na niego patrzy. – To irytujące
– dodała i chociaż jej głos brzmiał spokojnie, wyczuł w nim
charakterystyczną nutę, która uprzytomniła mu, że dziewczyna jest
zaniepokojona.
Wzruszył ramionami i uciekł wzrokiem gdzieś
w bok. Layla przez chwilę jeszcze mu się przypatrywała, ostatecznie
najwyraźniej dochodząc do wniosku, że nie ma w planach jej skrzywdzić, bo
ponownie zapatrzyła się w ogień. Marco zacisnął usta w wąską linijkę,
znów czując to drażniące poczucie beznadziejności. Był, ale to nie wystarczyło,
a ona wciąż czuła się przygnębiona i zagrożona jednocześnie.
Odezwij się. Powiedz jej o Lorenie, powiedz jej cokolwiek, pomyślał z frustracją. Powinna wiedzieć. Kto jak kto, ale Layla nie jest słaba,
nawet jeśli…
To stało się nagle i nawet tego nie zarejestrował.
Wszelakie myśli po prostu uciekły z jego głowy, a on…
Gdzie był? Ach, w swoim domu? W Chianni? Jakie to
właściwie miało znaczenie? Nie rozpoznawał salonu, ale czyż niejednokrotnie
zdarzało mu się nie zwracać uwagi na miejsce, zwłaszcza odkąd budynek, który
kiedyś z Gabriellą nazywali domem, stał się zaledwie czterema ścianami –
zimnymi, bezosobowymi i równie pustymi jak on. Kiedy czekali na dzieci,
sądzili, że będzie już tylko lepiej. Zbudowali sobie dom, który wkrótce miał
stać się tym prawdziwszy, że pojawią się w nim dwie nowe istoty –
bliźnięta, które ona tak bardzo kochała, a które i dla niego miały
znaczyć wszystko…
Ale teraz tego nie było, a Gabriella zabrała ze sobą
nie tylko nadzieję, ale i jego duszę. Znów w tym trwał – tym
pozbawionym emocji świecie, w swojej osobistej tragedii, która czyniła go
ślepym i głuchym na wszystko. Nigdy nie było Gabriela, ale już przywykł do
tego, że jego dzieci starały się go ignorować, zawzięcie unikać. Dla wszystkich
tak było łatwiej, równie dla niego, bo kiedy którekolwiek w nich widział…
Ale Layla tutaj była, siedziała zamyślona przy kominku,
milcząca i odległa jak zawsze, kiedy przebywała w jego obecności.
Spojrzał na jej profil i coś ukłuło go w okolicy jego martwego serca,
kiedy dostrzegł te doskonałe rysy twarzy i złociste loki, które kaskadami
spływały jej na ramiona i plecy. Wydała mu się zmęczona, włosy zresztą
z jakiego powodu straciły swój wcieszniejszy urok i stany się matowe,
ale to nie odebrało jej uroku – wciąż była piękna, wciąż była niewinna niczym
anioł, tak bardzo podobna do
Do Gabrielli.
Nagle poczuł gniew i irytację, co wydało się zarówno
znajome o odległe, jakby nie zdarzało mu się od bardzo dawna. Co ta
dziewczyna wyprawiała? Dlaczego wciąż go prowokowała, tak nieznośnie podobna do
matki – Gabriella o nie jednocześnie, tak blisko, na wyciągnięcie ręki… No
i co takiego zrobiła z włosami? Czy znów chciała go zdenerwować, tak
jak kiedyś, kiedy jako dziecko próbowała ściąć je przy samej skórze, niszcząc
te piękne włosy, skarb, który w genach odziedziczyła po matce? Na litość
bogini, czy teraz chciała go zdenerwować zaniedbaniem, chociaż wiedziała, że to
może się skoczyć źle – źle dla niej, choć za każdym razem obiecywał sobie, że
to już ostatni raz, że nigdy więcej jej znów nie skrzywdzi…?
Ostatni raz. Za każdym razem powtarzał sobie, że to będzie
ostatni raz – że nigdy więcej nie podniesie na żadne z nich ręki, że nigdy
więcej nie posunie się do tego, co przynosiło jedynie chwilowe ukojenie,
a w rzeczywistości coraz bardziej niszczyło jego córkę, która…
Ale to nie była Layla. To była Gabriella. To musiała być
ona, odrodzona w ciele dziecka, które wydała na świat…
To musiała być ona.
I była jego…
Jego!
Doszedł go słodki zapach, a potem ktoś pojawił się
w salonie – więcej niż jedna osoba. Marco poczuł się tak, jakby został
wyrwany ze snu, chociaż w przypadku wampira coś podobnego nie powinni być
możliwe. Uświadomił sobie, że stoi przy oknie, mocno zaciskając palce na
krawędzi parapety i to tak mocno, że na powierzchni pojawiło się kilka
pęknięć. Natychmiast się odsunął, jeszcze bardziej zdezorientowany
i dziwnie zagubiony.
W salonie pojawili się Cullenowie, ale żadne z nich
nie zwróciło na niego uwagi – ze wzajemnością. Marco ledwo powstrzymał się od
instynktownego zaciśnięcia dłoni w pięści, dziwnie rozemocjonowany
i zagubiony. Co stało się przed chwilą? Dlaczego miał wrażenie, że
o czymś zapomniał? Dlaczego czuł się taki… niestabilny?
– Co się stało? – usłyszał głos Layli i przez ułamek
sekundy sądził, że mówiła na nieco, ale ona z uwagą wpatrywała się
w przybyłe wampiry, zwłaszcza doktora i jego żonę. – Słyszałam
wezwanie. To był Damien, prawda? – upewniła się, nie dając wampirom okazji
zaprotestować.
Podniosła się z klęczka, nawet mimo zmęczenia
odznaczając się wyjątkową lekkością i gracją ruchów. Stanęła naprzeciwko
nich, poważna i zaniepokojona, co wcale nie dziwiło Marco. On też
wychwycił mentalny głos Damiena – a potem słyszał jak Allegra łaskawie
wytłumaczyła, że chłopak koniecznie chce się z nimi zobaczyć.
– Nic takiego, kochanie – zapewniła pospiesznie Esme, ale
nawet nie próbowała ukrywać przygnębienia. – Jest pewien problem, ale to nic,
czym ty…
– Na litość bogini! – jęknęła Layla, rzucając im pełne
goryczy spojrzenie. – Przestańcie! Po prostu już przestańcie patrzeć na mnie
tak, jakbym była słaba i głupia, niezdolna do zrozumienia czegokolwiek!
To, że nie jestem w stanie wydać na świat dziecka, nie znaczy jeszcze, że
powinniście obchodzić się ze mną jak z jajkiem! – zawołała; jej blada
skóra zarumieniła się, ale przynajmniej nie stanęła w ogniu.
– Laylo, to nie tak – zapewnił ją spokojnie Carlisle. – My
sami nie jesteśmy pewni, jak powinniśmy się odnieść do tego, co powiedział
Damien. Poza tym… Cóż, nie możemy znaleźć Alessi. To samo w sobie jest
problematyczne.
Marco zesztywniał, zaalarmowany. Niedobrze, bardzo
niedobrze – a było gorzej.
– Co jest z Alessią? – zapytała podejrzliwie Layla. –
Co takiego powiedział jej Damien? – dodała, zaskakująco dobrze łącząc wszystko
w sensowną całość.
– Wiesz już o Quinnie i Zoe… – Dziewczyna
niecierpliwie skinęła głową. Cóż, wieści rozchodziły się szybko, poza tym
Carlisle pracował w szpitalu, a to sporo ułatwiało. – Alessia ma
jakiś związek z wilkołakami. Damien się zdenerwował, a potem…
– Damien wpadł w szał i zaczął domagać się od
Isabeau azylu – wtrącił Edward od razu przechodząc do rzeczy.
– O bogini… – Layla cofnęła się o krok
i ciężko opadła na stojący najbliżej fotel. – Czy on oszalał? Czy wszyscy
całkiem już poszaleli? – jęknęła i ukryła twarz w dłoniach, wyraźnie
wytrącona z równowagi.
Cóż, to było dobre pytanie, ale Marco postanowił się nie
wtrącać. Dyskretnie wycofał się do wyjścia, wciąż lekko oszołomiony i pod
wpływem sprzecznych ze sobą emocji, które pojawiły się znikąd i teraz nie
dawały mu spokoju. Jedno było pewne – nie czuł się przy Layli pewnie, a to
nie powinno mieć miejsca.
Zapomniał. O czym zapomniał?
Czy wszyscy całkiem już poszaleli? Z całą pewnością, a teraz to szaleństwo chyba właśnie
zaczynało ogarniać jego. Pośpiesznie wbiegł po schodach na piętro, przeskakując
po kilka stopni na raz. Potrzebował spokoju, a to nie było takie proste,
zwłaszcza w tym domu.
Słyszał głosy Layli, Carlisle'a i Edwarda. Esme
odsuwała się rzadko, głównie przytakując, kiedy zaczęli rozmawiać na temat
tego, co zaszło między Alessią i Damienem. Teraz dziewczyny nie było,
a oni nie potrafili jej znaleźć, co samo w sobie było niepokojące.
Szaleństwo. Jakby mało było, że na początek coś wywołało
cały ten chaos z podziemiami, który dziwnym trafem rozpoczął się akurat
wtedy, kiedy pojawił się w Mieście Nocy, teraz coraz więcej osób ogarniało
jakieś dziwne szaleństwo, a jego wnuki… Cóż, to nie było normalne. A on
miał wrażenie, że dopiero co sam doświadczył czegoś, czego nie potrafił
wyjaśnić i co napawało go niepokojem.
Szaleństwo…
– Witaj – usłyszał cichy, znajomy głos, który sprawił, że
natychmiast zapomniał o wszystkim i poderwał głowę.
Nie dalej jak trzy metry od niego, skryta w panującym
dookoła półmroku, stała Allegra.

Renesmee
Przeszukiwanie lasu miało w sobie coś monotonnego,
a już na pewno było bezskuteczne. Biegłam wraz z Gabrielem,
pozwalając mu prowadzić i śledząc fale mocy, które rozsyłał na wszystkie
strony, żeby łatwiej było mu wytropić Alessię. Jej zapach ginął
w gęstwinie, odległy i przytłumiony, co miało związek nie tyle
z pogodą, ale bez wątpienia zdolnościami naszej córki – zawsze potrafiła
się ukryć, kiedy tego potrzebowała, więc i tym razem musiało być podobnie.
Czułam się coraz bardziej zaniepokojona, poza tym wciąż
byłam roztrzęsiona po wszystkim tym, co na naszych oczach zaszło pomiędzy
Alessią a Damienem. Teraz miałam do samej siebie żal o to, że tak
późno zdecydowaliśmy się ruszyć na poszukiwania córki, ale co innego mogliśmy
zrobić? Ona i Damien musieli ochłonąć, ale po dłuższym zastanowieniu
musiałam przyznać, że trzeba było Ali znaleźć i upewnić się, czy wszystko
jest z nią w porządku. Na pewno tak,
powtarzałam sobie przez cały czas niczym mantrę, niezdolna skupić się na
czymkolwiek innym, pomijając własne zmartwienia i przygnębiające wrażenie,
że wszystko jest nie tak. W którymś momencie coś zrobiliśmy źle
i byłam tego boleśnie świadoma.
Minęła jakaś godzina, zanim poczułam się na tyle zmęczona,
żeby Gabriel zaczął wyganiać mnie do domu, zapewniając, że jeszcze tylko się
rozejrzy i wróci do domu. Nie byłam tym pomysłem zachwycona, ale nie
mogłam zaprzeczyć, że takie rozwiązanie chyba było najlepsze.
– Jesteś zmęczona. Idź o domu, może coś zjedz
i spróbuj odpocząć. Wiesz dobrze, że nie powinnaś się przemęczać –
przypomniał mi, biorąc mnie w ramiona i dla podkreślenia swoich słów
czule muskając mój brzuch. Jego oczy były ciemne, zmartwione i bardzo
poważne. – Ja ją znajdę. Ty powinnaś porozmawiać z Damienem. On ciebie
potrzebuje, a może już ochłonął na tyle, żeby któregoś z nas
posłuchać.
Cóż, może w istocie istniała taka szansa, ale
i tak byłam pełna wątpliwości, kiedy już skierowałam się w stronę
domu. Wróciłam spokojnym, ludzkim tempem, znużona i senna, co
w ostatnim czasie zdarzało mi się coraz częściej. Nie miałam pewności,
kiedy właściwie zaciążyłam – podczas rocznicy, czy może wcześniej, krótko po
tym, jak wydostaliśmy się z podziemi – ale niezależnie od wszystkiego,
musiałam nosić dziecko pod sercem najwyżej dwa miesiące.
Wciąż byłam szczupła, chociaż zaczynałam już dostrzegać
delikatną wypukłość, wyczuwalną zwłaszcza pod naciskiem palców. Było zupełnie
inaczej niż wtedy, kiedy zaciążyłam z Damienem i Alessią, przeszło
siedem lat wcześniej. W tamtym okresie byłabym już po rozwiązaniu,
a jednak moja druga ciąża rozwijała się tak powoli, że gdyby nie pomysł
Layli ze wspólnymi testami ciążowymi, chyba jeszcze długo nie zorientowałabym
się, że noszę w sobie dziecko. Nie miałam niezwykłych snów, porannych nudności
czy jakichkolwiek innych objawów, pomijając coraz częstsze zmęczenie i to,
że z naturalnych względów spóźniał mi się okres. Nieregularne
i bolesne miesiączki były czymś dla mnie naturalnym, więc nawet takie
opóźnienia nie byłyby dla mnie sygnałem, że cokolwiek jest nie tak, działo się
zresztą tyle, że pewnie nawet nie zwróciłabym uwagi na to, iż coś się zmieniło.
No i, co było dziwne, nie pragnęłam krwi. Wcale.
W zasadzie osoka była mi obojętna, chociaż przy wcześniejszej ciąży wciąż
było mi jej mało, a dzieci wciąż domagały się więcej, potęgując głód.
Carlisle’a to fascynowało, poza tym obserwował mnie odkąd powiedziałam
wszystkim o ciąży, ale ja czułam przede wszystkim ulgę z powodu tego,
że nie słaniam się na nogach i jak na razie mogę normalnie funkcjonować,
napawając się świadomością ponownego zostania matką.
Weszłam do domu, po czym machinalnie skierowałam się na
piętro, gdzie znajdował się pokój Damiena. Czułam, że chłopak nigdzie się nie
ruszył, co jednocześnie wszystko ułatwiało i utrudniało, bo nie miałam
pojęcia w jakim jest nastroju i czego powinnam się po nim spodziewać.
Łatwiej było mi myśleć o tym, że miałam wydać na świat kolejne dziecko,
chociaż i to wydawało się dla mnie abstrakcją… Ale jak, do diabła, miałam
rozmawiać ze swoim synem o czymś, co nawet mnie wprawiało
w osłupienie?
A ja się bałam, że pewnego dnia przestanę być im potrzebna, pomyślałam i ledwo powstrzymałam nerwowy chichot.
Cholera, nie byłam pewną, jaką jestem matką, ale zwłaszcza teraz czułam się
bardziej jak ich siostra i to bardzo niedoświadczona, zwłaszcza
w takiej sytuacji.
– Wejdź, mamo – usłyszałam zza drzwi głos Damiena i aż
się wzdrygnęłam się, zaskoczona tym, że mnie wyczuł.
Nie mogłam zdecydować się na to, by w końcu zapukać,
a teraz już nie musiałam tego robić, dlatego chcąc nie chcąc nacisnęłam
klamkę i wślizgnęłam się do środka. Pokój Damiena był duży, ale przytulny,
poza tym mój syn był istnym przeciwieństwem swojej siostry, jeśli chodziło
o utrzymanie porządku – o rzeczy Alessi czasami można było się zabić,
podczas gdy jej bliźniak układał wszystko z taką starannością, że
momentami aż strach było czegokolwiek dotknąć, żeby nie zepsuć idealnej
kompozycji. Stonowane kolory brązu i złota dodawały całości swego rodzaju
ciepła, poza tym doskonale wydawały się pasować do Damiena.
Sam zainteresowany leżał na łóżku, obojętnym wzrokiem
wpatrując się w sufit. Wyglądał spokojnie, prawie jakby spał, pomijając
to, że oczy miał otwarte, a czekoladowe tęczówki – dokładnie takie same,
jak moje własne – momentalnie powędrowały w moją stronę, kiedy tylko
weszłam.
– Przyszłaś mi powiedzieć, jak bardzo beznadziejnie się
zachowuję? – zapytał wprost, ale w jego głosie nie było goryczy. Brzmiał
jakoś tak… pusto.
– Oczywiście, że nie – zaoponowałam natychmiast, poruszona
i na swój sposób zagubiona. Z wahaniem podeszłam do łóżka
i usiadłam na jego brzegu, machinalnie zaplatając obie ręce na brzuchu.
Czułam, że Damien obserwuje mnie uważnie, dokładnie analizując moje zachowanie.
– Przyszłam zobaczyć, czy wszystko w porządku – wyjaśniłam, bo jakby nie
patrzeć, taka właśnie była prawda.
Nie miałam pewności, czy mi uwierzył, ale nawet jeśli nie,
nie skomentował tego nawet słowem. Wzrokiem uważnie lustrował moją twarz,
wyciągając sobie tylko znane wnioski.
– Nie chciałem, żebyś musiała się zdenerwować. Pomyślałem
o tym, żeby zostawić w spokoju Laylę, ale jakoś tak… – Wzruszył
ramionami. – Nie poczułaś się z mojego powodu źle, prawda? Mam na myśli…
– Z dzieckiem wszystko jest w najlepszym porządku
– zapewniłam natychmiast, wysilając się na blady uśmiech.
Pokiwał w zamyśleniu głową, jakby
w roztargnieniu.
– A Ali? Czy znaleźliście Ali?
Nie odpowiedziałam, ale to było zbędne, bo on i tak
wiedział. Zauważyłam, jak w jego czekoladowych oczach coś przygasa,
przytłoczone przez rozczarowanie. Zamknął oczy i westchnął, decydując się
na przeciągłe milczenie, którego żadne z nas nie potrafiło przerwać.
Już nie wyglądał na rozeźlonego, tak jak w salonie,
kiedy mówił te wszystkie rzeczy, dając upust wszystkim tym emocjom, które
rozsadzały go od środka. Zwłaszcza z opuszczonymi powiekami wydawał mi się
taki spokojny, taki… Był sobą. Nie tą rozszalałą z żalu istotą, bratem
zakochanym w siostrze, a po prostu sobą. Myślałam o tym
i właściwie nie byłam świadoma tego, że zupełnie machinalnie wyciągnęłam
rękę, żeby przeczesać palcami jego miedziane włosy.
Damien nie otworzył oczu, ale jego palce delikatnie
zacisnęły się wokół mojego nadgarstka, kiedy chwycił mnie za rękę. Miał
przyjemnie ciepłe dłonie, jak zawsze emitujące tym rodzajem energii, która
potrafiła bez trudu zamykać rany i działać cuda.
– Co ja mam robić, mamo? – zapytał mnie
z westchnieniem. Zadrżałam, kiedy zatrzepotał powiekami i spojrzawszy
na mnie, delikatnie musnął wargami moje palce. – Kiedy patrzę na Alessię… Dobra
bogini, ja wiem, że to chore! Ale ja na nią patrzę i wcale nie czuję się
tak, jakby była moją siostrą. Znam ją, znam ją może nawet lepiej niż ona sama
i wiem… Och, to takie dziwne. Nie wiem, co takiego mnie opętało tam na
dole, ale kiedy się dowiedziałem o tym wilkołaku, a potem zobaczyłem
Quinna… – Poderwał się gwałtownie i usiadł. Cały czas trzymał mnie za
rękę, w taki sposób, jakby tylko w ten sposób mógł utrzymać się
w pionie. – To mnie przeraża. To, że następnym razem to może być Ali.
Wiem, że dla was to nie do pojęcia, ale ja wolałbym rzucić się w ogień niż
pozwolić na to, żeby cokolwiek złego stało się Ali.
– Ale to jest twoja siostra – powiedziałam, czując, że
powoli zaczynam tracić nad sobą kontrolę. To mnie przerastało, a to jego
błagalne spojrzenie, to jak chciał żebym go zrozumiała… – Kocham Alessię.
I się o nią martwię, ale to wciąż jest twoja siostra.
– Wiem! Kto jak kto, ale ja na pewno wiem, że to jest moja
siostra! – Jęknął i puścił mnie, żeby móc ukryć twarz w dłoniach.
Widziałam, że drży, kiedy usiadł na obok mnie i nachylił się do przodu,
wbijając wzrok w podłogę. – Już sam nie mam pojęcia, co czuję. To się
działo od dawna, ale ja nigdy nie pomyślałem, że… Nie było tak, że nagle coś mi
się poprzewracało w głowie i spojrzałem na nią nie tak. Jest mi
bliska odkąd pamiętam, jeszcze jako dziecko… Nie wiem, może wtedy, kiedy
byliśmy mali, a ona zbiła ten wazon i się pokaleczyła? Już wtedy
miałem poczucie, że jestem za nią odpowiedzialny. A potem była ta sytuacja
z porwaniem, wtedy kiedy Lawrence i Aqua… – Pokręcił głową
i wzdrygnął się na jakieś wspomnienie. – Ta więź… to, co jest między nami…
Uzupełnialiśmy się odkąd tylko pamiętam. Byliśmy nie tylko rodzeństwem, ale
najlepszymi przyjaciółmi. To do mnie przychodziła, kiedy miała problem albo
kiedy głód telepatyczny ją przysłaniał. To ze mną się przekomarzała, ze mną
cały czas była, ze mną… Wszystko razem, tak? A potem Ali zaczęła dorastać,
stała się piękniejsza i byłem cholernie dumny z tego, że jest moją
siostrą. Może już wtedy patrzyłem na nią inaczej, nie wiem, ale dopiero kiedy
dowiedziałem się o Arielu… Och, może jednak niepotrzebnie ją pocałowałem –
dodał w zamyśleniu.
Poczułam się tak, jakby ktoś uderzył mnie czymś ciężkim
w głowę.
– Ty… pocałowałeś Alessię?
– A ona dała mi w twarz, tak z gwoli
ścisłości – zapewnił, jakby to cokolwiek zmieniało. – Nie chciałem niczego, co
wydarzyło się od tamtego momentu, a jednak to zrobiłem. Ale zrozum, ja
byłem taki zły. Taki…
– Wiem, Damien. Wiem. – Otoczyłam go ramionami, nie mogąc
się powstrzymać. Odwzajemnił uścisk i to było dobre, chociaż wciąż czułam
wywołane jego słowami napięcie. – Jest w porządku. Z Alessia będzie
w porządku – zapewniłam i bardzo chciałam w to uwierzyć.
Znów milczał, ale tym razem był to inny rodzaj ciszy,
a ja nie miałam sumienia jej przerywać. Trwaliśmy w tym uścisku,
a ja bawiłam się jego włosami, jednocześnie spoglądając w wychodzące
na sad okno, próbując wypatrzeć Gabriela.
Właśnie wtedy dostrzegłam jakąś postać, stojącą samotnie
w cieniu jednej z jabłoni. To była dziewczyna, smukła
i jasnowłosa, błękitnymi oczami spoglądając prosto w stronę domu.
Potrzebowałam chwili, żeby rozpoznać w niej tak bardzo znielubioną przez
Alessię Grace, która od jakiegoś czasu dużo czasu spędzała przy moim synu,
chociaż nadal nie miałam pewności do czego sprowadzają się ich relacje.
Grace wyglądała inaczej, chociaż nie potrafiłam tego
sprecyzować. Do tej pory, kiedy sporadycznie ją widywałam, wydawała się jedna
z tych pustych dziewczyn, ubrana i upozorowana na modelkę, która
właśnie opuściła wybieg. Wobec mnie i Gabriela była sympatyczna, ale
jedynie z przyzwoitości, skoro już zdarzało jej się przebywać
w naszym domu, ja jednak czułam, że to jedynie pozory. Tym razem wyglądała
samotnie, a do tego skromnie, ubrana w prostą koszulę w kratkę
oraz krótką, plisowaną spódniczkę, która odsłaniała jej długie, opalone nogi.
Opierała się o drzewo, częściowo na nim skryta i po prostu
obserwowała, ale wcale nie wyglądało to specjalnie podejrzanie.
– Damien? Ech… – Zawahałam się. Odsunął się ode mnie, wciąż
trzymając mnie za ręce, po czym spojrzał mi w oczy. – Czy ty mówiłeś
poważnie, kiedy…? – Nie byłam w stanie dokończyć.
– O azylu? – dopowiedział.
Niechętnie skinęłam głową. – Nie wiem. Wtedy chyba tak, ale… Och, sam już nie
wiem. Nie przypuszczałem nawet, że przyszłoby mi to do głowy, a ja… Nie
zrobiłbym jej tego. Mamo, ty musisz wiedzieć, że ja bym tego nie zrobił.
Natychmiast zaczęłam go zapewniać, że wiem i chyba
faktycznie tak było, ale i tak jego słowa mnie uspokoiły. Teraz musieliśmy
znaleźć Alessię, ale mimo wszystko nie sądziłam, żeby w najbliższym czasie
powinna się spotykać z bratem. Kiedy się zdenerwował, był poważny
i groźny, a gdyby to się powtórzyło…
Nie. Ufałam mu, ale nie mogłam aż tak ryzykować.
– Grace jest pod domem – powiedziałam pod wpływem impulsu,
żeby przypadkiem nie wyczuł, że jestem rozdarta.
– Ach, Grace… – Zamrugał nieco nieprzytomnie i zerknął
w stronę okna. – No tak. Nie powinna była przychodzić.
– Ale przyszła – mruknęłam i spojrzałam na niego
z powątpieniem. – Tak z czystej ciekawości: czy ona cokolwiek dla
ciebie znaczy?
Przeniósł wzrok na mnie. Jego tęczówki rozszerzyły się
gwałtownie, kiedy pojął, co takiego kryło się za moim pytaniem.
– Nie. To znaczy… Niekoniecznie w takim sensie
o jaki mnie pytasz – wyjaśnił i uśmiechnął się blado. – Grace jest
zagubiona, mamo. W szkole była królową, była pusta i podziwiana,
była… nieprzyjemna – sparafrazował – ale kiedy wpadliśmy na siebie kilka
tygodni temu… Ona jest samotna. Ja byłem zły na Ali, ale to nie tak, że
w odwecie próbowałem wykorzystać Grace. My po prostu rozmawialiśmy
i okazało się, że jest całkiem sympatyczna, jeśli sobie na to pozwoli.
Poza Akademią straciła znaczenie i potrzebuje przyjaciela. Ja też
potrzebowałem. – Zawahał się i raz jeszcze spojrzał okno. – Chyba kiedyś
oczekiwała czegoś więcej. Teraz już chodzi o samą możliwość bycia razem,
bycia z kimś… Zabawne, ale chyba odnalazłem w Grace człowieka.
– Ach… – Byłam oszołomiona, musiałam to przyznać. Chyba
jedynie cudem nie zarumieniłam się, zawstydzona tym, że mogłam pomyśleć sobie
o nich cokolwiek innego. Damien był rozsądny. – W takim razie idź do
niej.
– Pójdę. Pójdę… – zapewnił, ale nie ruszył się
z miejsca. Uciekł wzrokiem gdzieś w bok, nagle unikając konieczności
spoglądania mi w oczy. – Wiesz, sam już nie wiem, czego chcę. Ale kiedy
tak o tym myślę… Czasami chciałbym uciec. Grace opowiadała mi o tych,
których do tej pory traktowała jak przyjaciół. Niektórzy odeszli. Po ukończeniu
Akademii nic ich tutaj nie trzymało, a perspektywa życia poza Miastem
Nocy… Czasami rozmawiam z Carlisle’m, zwłaszcza kiedy pomagam szpitalu
i chciałbym się stąd wyrwać. Chciałbym… czegoś więcej, czegoś innego.
Wiesz, że lubię się uczyć. Gdzieś indziej mógłbym to odnaleźć, poza tym
w tej sytuacji, może tak byłoby lepiej. Mógłbym spróbować studiów,
czegokolwiek innego… Sam nie wiem, ale to wydaje się obiecujące.
Spojrzałam na niego w otępieniu, całkiem wytrącona
z równowagi. Damien nie zauważył albo zignorował moje otępienie,
w zamian muskając wargami mój policzek i szybko podnosząc się na
równe nogi. Chcesz nas
zostawić?, chciałam zapytać, ale te słowa
nie chciały mi przejść przez gardło, poza tym to były tylko puste słowa,
zdradzające jak bardzo rozdarty i zagubiony się czuł.
A ja znałam Damiena. Znałam jego pragnienie poznawania,
chęć nauki i doświadczenia czegoś nowego. Miasto Nocy dawało nam wiele,
ale jednocześnie izolowało nas od normalnego świata, więc nie byłam zdziwiona
tym, że mój syn mógł tego pragnąć. Z jego ambicjami, mogłam się tego
spodziewać, a jednak i tak czułam się oszołomiona.
– Idę porozmawiać z Grace – powiedział i posłał
mi nieco smutny, ale jednej z najbardziej czarujących uśmiechów. Kiedy
sobie na to pozwalał, był tak bardzo podobny do Gabriela… – Proszę, powiedz mi,
gdybyście znaleźli Alessię.
Zostałam sama, otępiała i zastygła w bezruchu,
bezmyślnie wpatrując się w ścianę naprzeciwko, ale praktycznie niczego nie
wiedząc. Damien pragnął się usamodzielnić, a ja nie byłam na to gotowa.
Jak jednak mogłam go powstrzymać, skoro chciałam dla niego dobrze? Odbieranie
mu możliwości wyrwanie się poza to miejsca, odbieranie mu normalnego życia… To
byłoby okrutne, a ja nie zamierzałam się na to zdecydować.
Poza tym, chociaż nie powiedział tego wprost, w ten
sposób mógł nabrać dystansu do tego, co działo się między nim a Alessią.
To była jego ucieczka i jedyne logiczne rozwiązanie, jeśli kiedykolwiek
miało być między nimi dobrze.
Potrzebował zapomnienia. Oboje tego pragnęli i być
może tylko rozłąka była w stanie im pomóc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz