15 maja 2014

Sto dwadzieścia jeden

Alessia
Alessia zamrugała nieprzytomnie i otworzyła oczy. Nie przypominała sobie, żeby zasnęła, a jednak leżała zwinięta na łóżku, wciąż zaspana, ale przynajmniej bardziej przytomna niż wtedy, kiedy przywlekła się do Ariela, na wpół przytomna i bliska omdlenia. Wciąż czuła się słabo, ale już nie tak bardzo, poza tym miała wrażenie, że temperatura przynajmniej trochę jej spadła, co było o tyle dobre, że w końcu była w stanie przynajmniej próbować myśleć.
Leżała w milczeniu, wpatrując się w ścianę i nasłuchując. Przeszedł ją dreszcz, kiedy uprzytomniła sobie, że już nie czuje przy sobie ciepła ciała Ariela, ale zaraz odrzuciła tę myśl od siebie, w zamian bardziej owijając się kołdrą. Pościel przesycona była zapachem Ariela i jej, tworząc niezwykłą mieszankę, co nie wydawało się takie znów dziwne – w końcu tworzyli nietypową parę, która z założenia nie powinna mieć racji bytu.
Wspomnienia sprzed zaśnięcia były zamazane i pozbawione sensu, ale pamiętała przynajmniej tyle, że powiedziała chłopakowi o tym, co było najważniejsze. Chyba nigdy nie miała zapomnieć wyrazu twarzy Ariela, kiedy już dotarło do niego to, co właśnie próbowała mu wytłumaczyć. A kiedy już zrozumiał, omal nie zrzucił jej na podłogę, tak szybko zerwał się z miejsca, tracąc nad sobą kontrolę. Wyglądał na bliskiego szału i tak przerażonego, że nawet nie była w stanie sobie tego wyobrazić. Chyba nigdy nie widziała go tak rozeźlonego, łącznie z momentem, kiedy stanął w jej obronie, atakując Yves’a i wyglądając na chętnego, żeby zrobić mu krzywdę. Jeśli faktycznie od zawsze nienawidził ojca, teraz ich relacje zmieniły się w jeszcze bardziej drastyczny sposób, jakby to w ogóle było możliwe – a ona była tego przyczyną, co bynajmniej nie sprawiało, że poczuła się lepiej.
Chyba nawet pamiętała, że w oszołomieniu wyznała Arielowi, że swoim zachowaniem ją przerażał. Patrzyła na jego pozbawioną emocji, pobladłą twarz, obserwowała gniewne ruchy i czuła jeszcze bardziej wytrącona z równowagi niż wcześniej, bo chociaż jego niechęć nie była skierowana na nią, sam widok takiego Ariela przyprawiał ją o dreszcze. Chyba zraniła go takim stwierdzeniem, ale przynajmniej jej słowa na niego wpłynęły, a on stał się bardziej ludzki i zdołał jakoś nad sobą zapanować, przynajmniej pozornie.
Mniej więcej wtedy musiała zasnąć, obserwując jak miota się po całym mieszkaniu – zagniewany, przerażony i tak odległy, jak chyba nigdy dotąd. Mamrotał coś nerwowo, a ona dopiero po dłuższej chwili wysiliła swój umęczony umysł, żeby pojąć, że to obietnice. Raz po raz powtarzał jej, że będzie w porządku i że nie pozwoli jej skrzywdzić, a ona chciała mu wierzyć, chociaż jego słowa brzmiały raczej tak, jakby chciał do tego przekonać samego siebie.
Coś przewróciło jej się w żołądku, nie po raz pierwszy zresztą. Wcześniej ignorowała te wszystkie objawy, nie chcąc przyjąć do wiadomości tego, co musiały oznaczać, ale teraz nie miało to już żadnego sensu i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Yves ją ugryzł – co prawda nie bezpośrednio podczas pełni, ale to niczego nie zmieniało. Miała dużo czasu, żeby to przemyśleć, a nawracające ataki gniewu, te wszystkie objawy i ból, niechęć względem krwi… To wydawało się aż nazbyt jednoznaczne, podobnie jak i wrażenie tego, że coś rozrywa ją od środka, jakby próbując się z niej wydostać – rozedrzeć jej ciało i przejąć kontrolę; wyrwać się na zewnątrz, do realnego świata i zrobić wszystkie te straszne rzeczy, które raz po raz w najróżniejszych sytuacjach podsuwał jej umysł.
To było niczym walka, którą powoli zaczynała przegrywać. Im bliżej pełni, tym bardziej jej ciało słabło i pozbawiało jej silnej woli, na korzyść tej innej istoty w niej – zwierzęcia, która stopniowo oddzielało ją o tej ludzkiej części, żeby wkrótce ostatecznie ją przysłonić. Przypomniała sobie słowa Ariela na temat bestii i tego, że swoją obecnością drażniła jego wilczą naturą. Teraz nareszcie mogła go zrozumieć i była wręcz przerażona tym, że mógł czuć się tak cały czas, przez wszystkie te lata.
Jej sen… Teraz już wiedziała, co oznaczał jeden z jej snów – ten, w którym czuła się taka lekka i wolna, biegnąc u boku Ariela i innych wilków. Rozumiała to poczucie przynależności i pojmowała, dlaczego również teraz czuła się przy chłopaku tak dobrze; tak bardzo stabilnie. Próbowała od siebie tę świadomość odpychać, ale jej ciało wiedziało lepiej, a ona nie była w stanie zapanować nad tym, co podczas snu podsuwał jej umysł – ironiczne, skoro była Panią Snów, ale przy tym jak najbardziej prawdziwe.
Wilkołak. Czy do tego to wszystko zmierzało?
Wciąż leżała, starannie koncentrując się na całym swoim ciele i próbując stwierdzić, czy cokolwiek się zmieniło. Czuła się wycieńczona i słaba, jak po długiej chorobie, ale jak na razie nie czuła obecności tej drugiej natury – zwierzęcia, które miała w sobie. Wyglądało to tak, jakby wilk spał, zbierając siły przed dniem, kiedy ostatecznie stanie się dość silny, żeby przejąć nad nią kontrolę i zmaterializować się. Poczuła ulgę, chociaż jednocześnie bała się, tym bardziej, że całe jej ciało zachowywało się teraz w tak nieprzewidywalny sposób – objawy pojawiały się nagle i znikały równie szybko.
Bała się poruszyć, poza tym wciąż czuła się wymęczona, ale nie była w stanie ponownie zasnąć. Miała wrażenie, że odpłynęła na kilka długich godzin, ale nie miała pewności, zdezorientowana i wciąż lekko senna. Straciła poczucie czasu, zaś ostatnie jej wspomnienia i wszystko to, co wydarzyło się od poranka, kiedy to Carlisle zabrał ją ze sobą do szpitala, przypominało długi, pokrętny sen, który przytrafił się komuś zupełnie innemu i to w jakimś zapomnianym już życiu. Pamiętała widok bladego i nieprzytomnego Quinna, siedzącą przy nim Zoe i rozhisteryzowaną Hayley, tak jak i potrafiła przywołać w pamięci to, co przytrafiło się w podczas rozmowy z Damienem w łazience – z naciskiem na ten niechciany pocałunek, który był zaledwie początkiem problemów, które na nią czekały. Pamiętała również, co działo się dalej, ale wciąż nie docierało do niej, że jej brat mógł posunąć się tak daleko, prosząc Isabeau o azyl dla niej.
Chciał ją zniewolić. Nie sądziła nawet, że ktokolwiek pamięta o tym prawie, ale Damien namiętnie chłonął wszystkie książki i to nie tylko te z gabinetu dziadka, ale również okazałej biblioteki Niebiańskiej Rezydencji i księgozbiorów, które znajdowały się pod świątynią. Możliwość uczenia się była jego światem, a on pasjonował się wszystkim, tak jak i Carlisle, który wciąż gromadził informacje nie tylko o wampirach, ale również innych nieśmiertelnych istotach. Pod tym względem byli do siebie podobni, a ona od zawsze wiedziała, że jej bliźniak odnalazł w doktorze autorytet – a przynajmniej było tak do momentu, w którym nie posunął się do czegoś, co przekraczało wszelakie pojęcie.
Nigdy szczególnie nie interesowała się historią, pomijając kwestie, które powinna znać, skoro kiedyś chciała pójść ślady Isabeau i Allegry, i zostać kapłanką. Lubiła zagłębiać się w opisy rytuałów, wracać do podstaw wierzeń i poznawać wszystko to, co dotyczyło Selene i wiary w nią, nawet jeśli część tego było ni mniej, ni więcej, a po prostu nie mającymi związku z rzeczywistością legendami. Czytała o azylu i wiedziała, że bywały przypadki, kiedy to naprawdę było jedynym wyjściem z sytuacji, ale nawet nie przypuszczała, że Damien byłby zdolny do zastosowania przymusu względem niej.
Zakazana miłość. To było coś, co przekraczało zdolności pojmowania nie tylko jej, ale również Damiena, ale wciąż go nie usprawiedliwiało. Podejmował decyzje pod wpływem strachu i oszołomienia, a w efekcie popełniał błędy, których musiał być aż nadto świadomy. Wiedziała, że i ona postępowała źle – nie tylko względem niego, ale również swoich bliskich. Nie powinna była tak długo tego ciągnąć, brnąc w te wszystkie tajemnice, ale co innego mogła zrobić? Podejrzewała, że jej bliscy nie zrozumieją i miała rację, choć tak bardzo pragnęła się mylić. Nie rozumiała, dlaczego to wszystko musi być takie trudne, ale to już nie miało znaczenia, bo wszystko i tak poszło nie tak – teraz wraz z Arielem płacili za to, nie tylko zmuszeni walczyć z tymi, którzy byli im przeciwni, ale również sprzeciwiając się losowi, co samo w sobie wydawało się z góry przegraną walką.
Ariel…
Poderwała się gwałtownie, właściwie się nad tym nie zastanawiając. Kołdra zsunęła się, ale nawet nie zwróciła na to uwagi, kiedy w pośpiechu i z bijącym sercem zaczęła rozglądać się dookoła, szukając wzrokiem chłopaka. Dobrze pamiętała jego zdenerwowanie i to, że wyglądał na gotowego zrobić dosłownie wszystko – nawet gdyby to miało być głupie i ryzykowne, jak chociażby pójście rozliczyć się z Yves’em i innymi wilkołakami albo…
– Cześć – usłyszała i poczuła, że kamień spadł z jej serca.
Ariel faktycznie musiał wychodzić, kiedy spała, ale w zupełnie innym celu niż mogłaby się spodziewać. Uniosła brwi i przysnęła się bliżej skraju łóżka, zaskoczona jego widokiem. Siedział albo raczej wpółleżał na podłodze, otoczony dziesiątkami najróżniejszych książek, nerwowo przerzucając strony jednej z nich. Kilka następnych leżało otwartych, a niektóre położył grzbietem do góry, żeby zaznaczyć sobie strony, które uznał za istotne. Kolejny stosik, jeszcze nie ruszony, leżał po jego lewej stronie, inne książki zaś leżały niedbale rzucone kilka metrów dalej, najwyraźniej zbędne i odrzucone z frustracją, która wciąż była widoczna w każdym ruchu Ariela.
Kiedy przyjrzała mu się uważniej, dostrzegła coś więcej prócz gniewu i to jednocześnie ją zaniepokoiło, co i dodało nieco pewności siebie.
Tym czymś była determinacja.
Nie powiedział nic więcej ani nawet na nią nie spojrzał, bardziej skupiony na przerzucaniu stron i szybkiemu przesuwaniu wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu. Alessia siedział w bezruchu, równie oszołomiona, co i oczarowana widokiem takiego Ariela, skoncentrowanego i jakby obojętnego na wszystko to, co działo się wokół niego. Nieco zaniepokoiła ją bladość jego skóry oraz cienie pod oczami, tym bardziej widoczne, że przez okno wlewało się anemiczne światło poranka, co zresztą uprzytomniło jej, jak długo musiała spać.
– Arielu…?
Nie spojrzał na nią, ale kiwnięciem głowy dał jej do zrozumienia, że usłyszał. Zmarszczyła brwi, obserwując jak z westchnieniem odkłada czytaną książkę na bok i natychmiast łapie się za następną. Wyglądał na zmęczonego, zniechęconego i coraz bardziej zaniepokojonego.
Usiadła, spuszczając stopy na ziemię. Ariel musiał już zapomnieć, że w ogóle próbowała się do niego odzywać, a ona zaczęła się zastanawiać, czy w takim wypadku milczenie nie byłoby lepszym rozwiązaniem. Ostatecznie doszła do wniosku, że niekoniecznie, zwłaszcza, że dalej nie była pewna, co takiego próbował zdziałać.
To milczenie zresztą ją niepokoiło. Taki trans może i był normalny dla Rufusa (jeśli oczywiście „normalnym” można było nazwać cokolwiek, co robił jej wujek), ale na pewno nie dla Ariela, to milczenie zresztą zbytnio kojarzyło jej się z tym, co wcześniej było między nimi.
– Arielu, co ty właściwie robisz? – zapytała, nieco chwiejnie stając na nogi.
Nie odpowiedział, najwyraźniej jej nie słysząc, co ją zirytowało, bo nie lubiła być ignorowaną. Nieco chwiejnie stanęła na nogi, żeby z satysfakcją odkryć, że nie jest z nią tak znowu źle, po czym szybko obeszła stos książek i siedzącego Ariela, żeby móc osunąć się na kolana tuż przed nim.
Bez wahania wyciągnęła rękę i zakryła dłonią treść przeglądanej przez Ariela książki, zmuszając go, żeby ją opuścić. Wzdrygnął się i natychmiast skoncentrował na niej wzrok, jakby rozkojarzony i zaskoczony tym, że przed nim siedziała.
– Co?
– Nic. Po prostu przestań mnie ignorować – powiedziała rozdrażnionym tonem, rzucając mu przeciągłe spojrzenie. – Pytałam się, co robisz – dodała, widząc niepewny wyraz jego twarzy.
– Czytam – odparł, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. No cóż, była, ale nie o to jej chodziła; tyle mogła zobaczyć, co nie znaczyło, że rozumiała. – Przepraszam. Jestem już zmęczony… – zreflektował się, dostrzegając w jej oczach coś, co sprawiło, że wyraz jego twarzy złagodniał. – Jak się czujesz?
Spojrzała na niego z powątpiewaniem, wciąż odrobinę urażona, ale widok tych smutnych i szczerych oczu po prostu był zbyt rozbrajający, żeby mogła go zignorować. Przygryzła dolną wargę, jak zawsze kiedy była zdenerwowana, po czym wzruszyła ramionami, siląc się na obojętność.
– Lepiej. Dziękuję ci.
Ariel przyjrzał jej się, ale nawet jeśli miał jakieś wątpliwości, zdecydował się ich nie okazywać.
– Pamiętam, co takiego przechodziłem, kiedy… – Urwał i pokręcił głową, odrzucając od siebie przykre wspomnienia. – Przy mnie nikogo nie było. Słabość przychodziła i odchodziła, te objawy grypy i krew z nosa… Nie chcę tego dla ciebie. Na litość bogini, nie chcę, żebyś została naznaczona w ten sposób!
Wzdrygnęła się, kiedy podniósł głos i instynktownie rzuciła się, żeby móc go pocieszyć. Czuła, że był spięty i że drżały mu mięśnie, kiedy otoczyła go ramionami, układając policzek na jego torsie. Objął ją w nieco sztywny, jakby wymuszony sposób, zanim coś w nim pękło i przygarnął ją do siebie. Wyglądał na zdesperowanego, jakby podejrzewał, że za moment ją straci, co przecież nie miało sensu.
– Jestem tutaj. Arielu, to nic takiego… – wyszeptała, chociaż to nie była prawa. – Poradzę sobie, zwłaszcza jeśli ty będziesz przy mnie…
– Nie! Nic nie rozumiesz, Ali – wyszeptał gorączkowo, odsuwając ją na długość wyciągniętych ramion. – Widziała, co dzieje się ze mną. Nie zamierzam pozwolić, żebyś przez resztę wieczność cierpiała w ten sposób. Nie mogę… – Zacisnął usta, po czym rozejrzał się dookoła, spoglądając na te wszystkie książki. – Musi być jakiś sposób.
Niechętnie odsunęła się od niego, prostując niczym struna. W milczeniu wzięła jedną z oprawionych skórą książek, po czym przerzuciła kilka stron z zaskoczeniem odkrywając, jak bardzo stara musiała być. Na okładce nie było tytułu, papier zaś był delikatny i pożółkły, zapełniony pięknym charakterem pisma.
W oszołomieniu spoglądała na zapisane słowa, zwracając uwagę zwłaszcza na olśniewające misternym wykonaniem, zdobione kwiatowymi motywami inicjały na początku każdego rozdziałów. Ręcznie spisywane książki. Do diabła, takich rzeczy nie widziało się na co dzień.
– Szukasz sposobu? – powtórzyła tępo, zmuszając się do tego, żeby ponownie przenieść na niego wzrok.
– Chcę to zatrzymać. Chcę… Sam już nie jestem pewien, czego tak naprawdę chcę. Wiem jedynie, że nie zamierzam tego tak zostawić, ale powoli zaczynam wątpić w to, czy właśnie nie tracę czasu na bzdury. – Westchnął i potarł skronie. – Jestem pół-wampirzycą. Wampiry i wilkołaki są naturalnymi wrogami, a teraz te dwie natury zostały zamknięte w jednym ciele. To może cię zabić i ta perspektywa jest bardziej przerażająca niż to, że mogłabyś stać się dzieckiem księżyca.
Zesztywniała, słysząc jego słowa. Przez ułamek sekundy znów była świadoma wilczej części w swoim wnętrzu, wciąż jakby uśpionej, ale czuwającej. To było tak, jakby bestia nasłuchiwała, reagując na każde ich słowo i odczuwane przez Alessię emocje.
– A były inne takie przypadki. No wiesz… – Machnęła ręką, wymownie wskazując na siebie.
Ariel się skrzywił.
– Kilka. Znalazłem kilka wzmianek, ale to raczej nie było zbyt optymistyczne – przyznał, wciąż na nią nie patrząc. – W piętnastym wieku był przypadek ukąszenia pół-wampira przez wilkołaka. Do pierwszej przemiany nie doszło, bo podczas pełni… Cóż, te natury ze sobą walczą. A po części ludzkie ciało nie jest w stanie tego przeżyć. – Ariel powiedział to grobowym tonem, coraz bardziej przygnębiony. – Ponad dwa wieki później jest kolejny przypadek, równie tragiczny. Co prawda hybryda przeżyła prawie pół roku, ale później skończyło się jak w pierwszym przypadku. Wilkołaki nie rozmnażają się z wampirami, zbyt wiele różnic… Te dwie natury po postu nie mają prawa ze sobą współegzystować.
– To znaczy… – wyszeptała i urwała, czując, że zaschło jej w gardle. – Powiedziałeś mi, że kiedy ktoś raz stał się wilkołakiem, nie da się tego odwrócić. To znaczy, że nie ma rozwiązania, prawda?
To znaczy, że prędzej czy później umrę, dodała już w myślach, ale nie wypowiedziała tych słów na głos. Ta jedna myśl była niczym zastrzyk lodowatej wody, która nagle rozeszła się po całym jej ciele. Alessia zacisnęła dłonie w pięści, dziwnie spokojna i otępiała, zachowując się tak, jakby właśnie dowiedział się o czymś, co od jakiegoś czasu było dla niej oczywiste.
Ariel w końcu na nią spojrzał, a wyraz jego oczu dał jej do zrozumienia, że doskonale wiedział, co takiego chodziło jej po głowie. Niewypowiedziane słowa zawisły między nimi, ciężkie i raniące, przypominające trujące opary albo cienie, które powoli owijały się wokół nich, powoli wyniszczając od środka.
– Nie ma sposobu, jeśli już doszło do przemiany albo urodziło się wilkołakiem. Nikt nie powiedział, że… Och, na litość bogini, musi coś tutaj być! – zawołał niemal desperacko. Zabrzmiało to żałośnie, niczym słowa dziecka, które uparcie buntuje się przed przyjęciem faktów takimi, jakimi są. – Spójrz tutaj. To tylko jedno zdanie, ale napisali, że… Och, mam. To chyba na krótko przed rewolucją francuską.
Szybko przetrząsnął kilka rozłożonych książek, podsuwając jej jeden ze starych tomów. Zmrużyła oczy, mając pewną trudność z rozczytaniem pełnego zawijasów i ozdobników pisma, ale ostatecznie udało jej się rozczytać linijkę, która tak poruszyła Ariela.

Ale Anabelle była wyjątkiem, a do przemiany nigdy nie doszło – i jednak jej jedyna córka Katherine z Lille była spadkobierczynią klątwy.

– Rozumiesz, Ali? Szukałem, jednak ten wątek nigdzie nie został rozwinięty, to jednak nie ma znaczenia. Może to przypadek, ale jeśli nie, to wtedy coś się stało. Anabelle, kimkolwiek była, znalazła jakiś sposób, żeby uniknąć losu wilkołaka, chociaż zawsze powtarzano mi, że to jest niemożliwe. – Jego oczy pociemniały z żalu. Kto jak kto, ale Ariel na pewno próbował dowiadywać się, czy ma jakiekolwiek szanse na normalnie życie. – Klątwa przeszła na następne pokolenie, na jej córkę. Ominęła Anabelle. Dlaczego?
– Arielu… – Alessia zawahała się, czując się coraz bardziej zagubioną. On był gotów gonić za czymś, co mogło być błędem albo przypadkiem, byleby tylko nie pozwolić sobie na uwierzenie, że miałaby stać się jej krzywda. Wiedział, tak jak i ona wiedziała, a jednak… – Arielu, to było dawno. Nie masz pojęcia, co się wtedy wydarzyło i czy ma sens. Kimkolwiek była Anabelle, już dawno jest martwa.
Pokiwał głową. Kiedy na nią spojrzał, w jego spojrzeniu było coś na kształt goryczy.
– Ale jej się udało – powiedział z naciskiem. – A ja zamierzam przynajmniej spróbować dowiedzieć się jakim cudem.
On mówi poważnie, uświadomiła sobie i z wrażenie aż zakręciło jej się w głowie. A kiedy się rozczaruje, to będzie gorsze od tego, jakbym po prostu umarła.
– Jak? – zapytała, chociaż nie była pewna, czy chce się dowiedzieć. – Co chcesz zrobić, skoro to tylko głupia wzmianka, jedno obiecujące zdanie?
– Katherine z Lille – powiedział cicho, stukając palcem w książkę, którą ułożyła na kolanach. – Może to przypadek, ale tak się składa, że w Lille mieszkają najstarsze wilkołaki. Wy, wampiry, podlegacie Volturi… Przynajmniej z założenia – dodał, bo Miasto Nocy rządziło się własnymi prawami. – My również mamy swoich pierwotnych, że tak się wyrażę. Może najwyższa pora, żeby ktoś złożył im wizytę.
Spojrzała na niego z powątpiewaniem, ale nie powiedziała ani słowa. Ariel był zdesperowany, tak jak i ona, ale…
Cóż, jeśli istniał chociaż cień szansy, może należało ją wykorzystać. Nawet jeśli to wydawało się szalone.
Nawet jeśli z jakiegoś powodu brzmiało jak samobójstwo.

5 komentarzy:

  1. Nienawidzę siebie -.-' miałam napisany długi komentarz, a zapomniałam, że wyłączyłam internet i się usunęło.
    Kimkolwiek była Anabelle ona ma żyć i powiedzieć im jak uniknąć klątwy. Z tego co zrozumiałam to ona musiała urodzić dziecko, a klątwa przeszła na jej potomka. Chyba, że jest jakiś inny pokręcony sposób, aby jej unikać @.@
    Jestem jeszcze bardziej zaintrygowana,. Poza tym jak mi mówiłaś księa będzie się niedługo kończyć i trzeba dojść do 'głównej' akcji. Wiec jak podejrzewam zbliżamy się do tego końca xd
    przepraszam za chaotyczny komentarz, ale jestem znowu chora i nie myślę ;/
    Pozdrawiam,
    Gabi ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. To było świetne!

    Kurczę nawet się nie spodziewałam że Alessia może umrzeć! I zgadzam się z Gabrielą: Anabelle ma żyć!

    Bardzo zaciekawiło mnie to miejsce, o którym wspominał Ariel... Nie mogę się doczekać aby dowiedzieć się o tym więcej!

    Rozdział bardzo fajny, czekam na nn
    Pozdrawiam

    Lila

    OdpowiedzUsuń
  3. Rewolucja francuska. Dziewczyny, proszę, znajdźcie mi żywego CZŁOWIEKA z okresu rewolucji francuskiej! Na Boga, to oczywiste, że Anabelle nie żyje - w końcu nie została wilkołakiem, nie? xD
    Hm, Gabi, teoria z dzieckiem może i byłaby dobra, gdyby nie to, że wilkołactwo jest dziedziczne. Jakby dziecko było rozwiązaniem, Ariel wiedziałby o tym - bo w końcu dotyczyłoby jego matki ^^
    Ludzie, Katherine z Lille. Wilkołaki z Lille. Jakieś pomysły? =)

    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie widzę niektórych rozdziałów (np.111,120) i nie do końca wiem czy dzieje się to tylko u mnie (sprawdzałam i na komputerze i na telefonie) czy u innych też?
    Dokładnie skomentuję twoje dzieło po przeczytaniu całości ;) Zazdroszczę Ci tylu rozdziałów *.*
    ~A

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej.
      Bardzo się cieszę, że nadal czytasz moje opowiadanie - i to w rekordowym tempie, jak widzę =) Przepraszam za pewne problemy z linkami, do jednego z tytułów wkradła się literówka, a przy drugim zabrakło fragmentu linku... Moje niedopatrzenia, już to poprawiłam, więc do rozdziałów już jest dostęp. Niestety, listę robię sama i czasami tak się zdarza, zwłaszcza przy dużej liczbie rozdziałów. Za niedogodności przepraszam, a w razie problemów, pisz śmiało ;)
      Raz jeszcze dziękuję. Jej, dzieło? Bo się zarumienię! ^^

      Nessa

      Usuń









After We Fall
stories by Nessa