14 maja 2014

Sto dwadzieścia

Alessia
Biegnąc przed siebie, Alessia raz po raz potykała się na nierównościach terenu. Wirowało jej w głowie, ciało samo z siebie odmawiało posłuszeństwa, a ona miała wrażenie, że za moment upadnie i już nie znajdzie siły na to, żeby ponownie się podejść. Obrazy rozmazywały się przed oczami, po części z powodu łez, a po części przez wszechogarniające zmęczenie, które zdawało się ściągać ją w dół, zupełnie jakby całe jej ciało warzyło tonę.
Zmęczona. Tak bardzo zmęczona…
Więcej łez popłynęło jej po policzkach i przez ułamek sekundy nie widziała już niczego, chyba jedynie cudowi zawdzięczając to, że w pośpiechu nie wpadła na żadne drzewo albo inną przeszkodę. Biegła na oślep, skoncentrowana wyłącznie na tym, żeby uciec i znaleźć się gdzieś daleko od domu, a więc i od Damiena, podświadomie mając wrażenie, że ktoś za nią podąża. Jakaś część niej zdawała sobie sprawę z tego, że jest sama i że to jedynie wytwór wyobraźni, co mogła sobie udowodnić, kiedy raz po raz oglądała się przez ramię, ale to i tak nie wpływało na paraliżujące wręcz poczucie zagrożenia, które towarzyszyło jej przez cały ten czas. Chora, drżąca i zdradzona, była w stanie jedynie przeć do przodu, nawet jeśli takie rozwiązanie wydawało się pozbawione sensu.
Coś owinęło się wokół jej kostki, wytrącając ją z równowagi i ściągając w dół. Alessia krzyknęła i skuliła się na leśnym podszyciu, praktycznie nie czując bólu uderzenia. Adrenalina pulsowała w jej żyłach, działając niczym doskonały rodzaj środka znieczulającego, wszystko zresztą wydawało się przysłonięte przez palący ból, mający swoje źródło gdzieś w lewym ramieniu, dokładnie tam, gdzie jakiś czas wcześniej chwycił ją Yves. Kiedy z trudem wsparła się na łokciach i gniewnymi ruchami zaczęła wycierać wilgotną od łez twarz, przekonała się, że z nosa znów musi sączyć jej się krew i coś przewróciło jej się w żołądku.
Wstań, powiedziała sobie w duchu, ale nie ruszyła się nawet o milimetr. Pragnęła zamknąć oczy i zasnąć, odciąć się od tego wszystkiego, chociażby na kilka sekund, jeśli to byłoby konieczne. Tylko na chwilę, żeby spróbowała zebrać siły i zapanować nad sobą dostatecznie, by podjąć jakąś sensowną decyzję, która…
Nie za chwilę. Wstań teraz.
Płacząc i krztusząc się łzami, posłusznie podniosła się najpierw na klęczka, a później do pozycji siedzącej. Miała ochotę krzyczeć z frustracji, gniewu i złości, ale nawet na to nie znalazła dość siły, wątpiła zresztą, żeby w ten sposób mogła poczuć się lepiej. Powolnym, ludzkim krokiem znów zaczęła podążać przed siebie, raz po raz potykając się i co chwilę przytrzymując się drzew, żeby łatwiej utrzymać równowagę. Wiedziała, że najrozsądniej byłoby zawrócić, póki jeszcze była na tyle blisko domu, żeby tam dotrzeć, ale nie wyobrażała sobie tego. To nic, że Isabeau dała jej trzy dni i jak na razie Damien nie miał prawa zrobić niczego wbrew niej, że jeszcze nie mógł nad nią zawładnąć…
Carlisle na pewno wiedziałby, co mi jest i co z tym zrobić…, pomyślała, kiedy znowu zakręciło jej się w głowie. Rękawem bluzki otarła twarz, na materiale dostrzegając świeże smugi krwi, czarne w półmroku, który panował. Słońce już zaszło, a ona błąkała się po lesie, osłabiona i narażona na potencjalny atak, zwłaszcza w sytuacji, gdzie w każdej chwili mogły zaatakować ją dzieci księżyca. Potrzebowała pomocy, najpewniej lekarza, ale i to nie wydawało się dostatecznie dobrym argumentem, żeby zawrócić. Zwłaszcza, że ona również wiedziała, co takiego się dzieje – a przynajmniej wydawało jej się, że wie, chociaż uparcie odrzucała od siebie tę możliwość.
Nie, nie mogła wrócić do domu. Nie mogła również pójść do rezydencji Allegry, chociaż prędzej czy później mieli wrócić tam Cullenowie, a przy nich poczułaby się bezpieczna. Nawet obecność bliźniaków, Marco i Layli wydawała się lepsza, ale to była ostateczność, a ona nie chciała znaleźć się w miejscu, gdzie w pierwszej kolejności ktoś mógłby jej szukać. Wiedziała, że już dość zrobiła, a teraz jedynie dodatkowo mogła zaniepokoić bliskich, ale czuła się zdesperowana. Musiała uciekać, znaleźć się jak najdalej od Damiena, póki jeszcze miała wolną wolę, a brat nie otrzymał prawa na zniewolenie jej i uzależnienie od siebie. Wciąż nie mogła przyjąć do wiadomości tego, że Damien posunął się do czegoś takiego, ale nie miała siły, żeby nad tym ubolewać – żeby myśleć o tym, jak bardzo go za to nienawidziła i jak okropnie się z tym czuła.
Co się z nimi wszystkimi stało? Kiedy coś poszło nie tak, a relacje jej i Damiena uległy zmianie? Brat zawsze był dla niej wsparciem, jej drugą połową i pocieszycielem, ale nie przypuszczała nawet, że kiedykolwiek miałyby pojawić się tego rodzaju komplikacje. To się zdarzało, tak, ale nie im; takie postępowanie były złe i nie mogła uwierzyć, że mogłoby dotyczyć ich. Od zawsze byli po prostu rodzeństwem, bratem i siostrą, a to, że byli bardziej zżyci, niczego jeszcze nie znaczyło…
A jednak. Mogła to od siebie odrzucać, mogła się wypierać, ale to było jak walka z wiatrakami i zdawała sobie z tego sprawę. Damien się zagubił, a teraz ona za to płaciła, podobnie jak i za wszystkie inne błędy, które popełniła od momentu, w którym na jej drodze stanął Ariel. Wiedziała, co zrobiła źle i gdyby miała na to wpływ, pewne kwestie zdecydowanie rozwiązałaby w inny sposób, ale teraz było już za późno, a ona była tutaj.
Zamknęła oczy i przytrzymawszy się kory kolejnego drzewa, zatrzymała się, żeby chwilę odpocząć. Musiała się skoncentrować i podjąć decyzję; postąpić rozsądnie, najpierw skupiając się na sobie i na tym, żeby jakoś wydostać się z tego lasu. Była zmęczona, na wpół przytomna i dosłownie słaniała się na nogach, a to nie było dobre. W takim stanie nie miała niczego zrobić, a co więcej, narażała się na niebezpieczeństwo, nawet jeśli jak na razie wszystko wydawało się w porządku. Musiała myśleć praktycznie, nawet jeśli to wydawało się trudne, a ona miała problemy z koncentracją.
Nie mogła wrócić do domu, co do tego nie miała żadnych złudzeń. Nie zamierzała również udawać się do Cullenów albo Dimitra, bo to tam w pierwszej kolejności szukałby jej Damien. Gdzie w takim razie miała pójść? Do Rufusa? On wiedział, ale nawet nie zamierzała tej możliwości rozważać. Do Theo i Kristin? Do domu Quinna i Hayley albo do Zoe, albo…
Odrzucała od siebie wszelakie możliwości, aż nazbyt świadoma tego, że jest tylko jedno miejsce, gdzie tak naprawdę chciała i mogła się znaleźć. Lekko oszołomiona tym, że wahała się aż do tej pory, natychmiast pojęła dalszą wędrówkę, czując się tak, jakby kolejne centymetry był w rzeczywistości kilometrami, ale to jej nie zniechęciło.
Jedno miejsce. Mogła pójść w tylko jedno miejsce.
Droga do Miasta Nocy wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Kiedy w końcu zobaczyła znajome uliczki, omal nie popłakała się z ulgi, nawet mimo świadomości, że czeka ją jeszcze znaczny odcinek do przejścia. Idąc kolejnymi opustoszałymi alejkami, starała się zbyt obcesowo nie rozglądać dookoła, chociaż nierozsądnym wydawało się nie zachowanie czujności, zwłaszcza po zmroku.
Nie była pewna, jak musiała wyglądać, ale na pewno nie prezentowała się najlepiej. Widok chorobliwie bladej, osłabionej i zakrwawionej dziewczyny, nawet w Mieście Nocy musiał szokować – i to nie tylko ludzi, ale i nieśmiertelnych. Próbowała poruszać się szybko, ale i tak czuła się powolna i nic nieznacząca, niczym kruche i delikatne stworzenie, któremu z łatwością można było wyrządzić krzywdę. Już i tak wystarczającym wysiłkiem było to, żeby jakkolwiek wykorzystać moc i przynajmniej spróbować zatrzeć swoje ślady, żeby utrudnić pogoń Damienowi albo komukolwiek innemu, kto w końcu mógł zdecydować się jej szukać.
Dotarcie do kamieniczki, gdzie znajdował się ukryty pokój Ariela, stanowiło wyzwanie, ale kiedy w końcu znalazła się w chłodnym, zniszczonym wnętrzu, poczuła się lepiej. Z pewnym wysiłkiem pokonała schody i zaraz doskoczyła do drzwi, intensywnie uderzając w nie pięścią. Błagam, niech on już wróci Błagam…, myślała gorączkowo, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że to może nie być takie proste, a Ariel wciąż może znajdować się gdzieś indziej, może nawet w towarzystwie Riddley’a, Yves’a albo…
Drzwi otworzyły się gwałtownie, zaskakując ją akurat wtedy, gdy zamachnęła się po raz kolejny. Straciła równowagę i z impetem poleciała do przodu, nie lądując na ziemi jedynie dzięki temu, że ktoś stanął na jej przeszkodzie. Wpadła wprost w ciepłe, znajome ramiona, które zacisnęły się wokół niej, zamykając w silnym uścisku. Zaczęła szlochać, dając upust wszystkim swoim emocjom, zwłaszcza uldze, która spłynęła na nią w jednej chwili, wraz z poczuciem, że właśnie znalazła miejsce do którego od zawsze przynależała – wróciła do domu i teraz wszystko już po prostu musiało być dobrze.
– Ali? O bogini, Ali! – Ariel był w szoku, co wcale nie było takie dziwne, kiedy przelewała mu się w rękach, niezdolna utrzymać pionu.
– Arielu, proszę cię… – zaczęła drżącym głosem, ale nie miała pojęcia jak powinna dokończyć to zdanie. W głowie miała pustkę, poza tym wciąż czuła się słabo. – Arielu…?
Miała wrażenie, że za moment straci przytomność. Wszystko dochodziło do niej jakby z oddali i już sama nie była pewna, czy oby na pewno trafiła w odpowiednie miejsce i czy nie wyobraziła sobie jego obecności. Czuła jego zapach i to było dobre, chociaż jednocześnie potęgowało zmęczenie i zawroty głowy. Ochronna otoczka, która do tej pory osłaniała jej umysł, pozwalając jej zachować zdolność logicznego myślenia, teraz zniknęła, a Ali poczuła się jeszcze bardziej przytłoczona tym, co działo się wokół niej. Emocje wydawały się rozsadzać ją od środka, mieszając w głowie i wzmagając poczucie beznadziejności oraz mdłości, które odczuwała już od jakiegoś czasu, a które nagle powróciły.
Pociemniało jej przed oczami, jedynie na moment, ale to wystarczyło, żeby całym ciałem zawisła na Arielu, utrzymując się w pionie wyłącznie dzięki jego obecności. W uczuciu opadania i bycia pochłanianą przez pustkę było coś znajomego, ale potrzebowała dłuższej chwili, żeby skojarzyć sobie te uczucia z grypą, którą kiedyś przechodzą jako dziecko. Zadrżała na samo wspomnienie, wystraszona i jeszcze bardziej zaniepokojona, zwłaszcza, że to nie były dobre wspomnienia.
Majaki… Czy ona majaczyła? Wtedy również nie była pewna, co dzieje się wokół niej, a przecież była dzieckiem i nie rozumiała prawie niczego z tego, co się z nią działo. Pamiętała jedynie dotyk oraz głosy najróżniejszych osób, jak przez mgłę badania oraz lekarstwa, które podawał jej wtedy dziadek, a po których nie czuła się jeszcze lepiej. Miała wrażenie, że wisi nad przepaścią i że kiedy się w nią zapadnie, już nie będzie powrotu. Teraz już pamiętała, że to była świadomość krążącej nad nią śmierci, która w każdej chwili mogła zabrać ją i mamę, gdyby pozostali w porę nie znaleźli sposobu na to, żeby im pomóc.
Czy teraz to wróciło? Czy znowu była chora i czy znów działo się z nią coś, co mogło pozbawić ją życia? Nie chciała i bała się, tak bardzo się bała…
– Alessia… Och, poczekaj chwilę – szeptał coraz bardziej nerwowo Ariel, wyraźnie nie mając pojęcia, co powinien zrobić. – Ali. Ali, popatrz na mnie…
Jego ramiona ciaśniej owinęły się wokół jej talii, a chwilę później straciła grunt pod nogami. Jęknęła w proteście, mając wrażenie, że właśnie zaczęła spadać, ale wtedy poczuła ciepły oddech Ariela na skórze i zza zasłony rzęs dostrzegła jego bladą, zaniepokojoną twarz, co pozwoliło jej zrozumieć, że chłopak po prostu wziął ją na ręce. Wtuliła się w niego całym ciałem, oddychając ciężko i łapczywie wdychając charakterystyczny piżmowy zapach, który przyniósł jej poczucie bezpieczeństwa. Z jakiegoś powodu obecność Ariela sprawiła, że poczuła się trochę lepiej i bardziej przytomnie, chociaż wciąż daleko było do tego, żeby doszła do siebie.
Ariel kopnięciem zatrzasnął drzwi. Dźwięk ten rozszedł się echem, dziwnie zwielokrotniony przez jej otępiały umysł. Nie zauważyła, żeby wilkołak w ogóle się poruszył albo żeby zamykała oczy, ale kiedy po raz kolejny zatrzepotała powiekami, Ariel już układał ją na materacu swojego wąskiego, jednoosobowego łóżka. Wpatrywała się w niego, chłonąc całą sobą widok jego przystojnej, ale zmartwionej twarzy i pragnąć zrobić cokolwiek, żeby jakoś go rozweselić, jednak nie była nawet w stanie nawet unieść ręki.
– Ali, słyszysz mnie? – zapytał pośpiesznie Ariel. Jego dłoń wylądowała na jej czole, kiedy pogładził ją po głowie, odgarniając ciemne włosy. – Krwawisz. I jesteś rozpalona. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś miał taką wysoką gorączkę… Do diabła, Alessia, co się stało? Co ci jest? – dopytywał; jego ciemne tęczówki były rozszerzone, ciemne i bardzo poważne.
– Jestem w połowie wampirem, Arielu. Ta gorączka… – Chociaż nie chciała, zamknęła oczy i skrzywiła się, próbując przyswoić do wiadomości nowe faty. Już po przebudzeniu w szpitalu czuła się marnie, poza tym wiedziała, że Carlisle cały czas jej się przypatruje, więc może nawet nie powinna być zdziwiona, że skoczyła jej temperatura. – Zawsze mam wysoką. Nic mi nie będzie – zapewniła, układając się na boku i wtulając twarz w poduszkę, przesyconą piżmowym zapachem Ariela.
– Wiem. Faktycznie, już pamiętam… Pamiętam – wyszeptał, starając się uspokoić. – Ale nie powiesz mi, że to jest u ciebie norma. Wy nie chorujecie. Nie tak po prostu.
Nie zaprzeczyła, bo oczywiście miał rację. Przynajmniej nie dopytywał więcej, spoglądając na nią niespokojnie, wyraźnie zagubiony. Nie była pewna, jak długo to trwało, ale przez cały ten czas walczyła ze snem, próbując przynajmniej częściowo odzyskać siły. Jeszcze tylko trochę, powtarzała sobie w myślach niczym mantrę. Wytrzymaj jeszcze tylko trochę… Musisz mu powiedzieć. Naprawdę powinnaś mu to powiedzieć…
Ale co? Co takiego miała mu powiedzieć?
Zapadała się, coraz bardziej zmęczona i niespokojna, nagle znowu mając wrażenie, że jest dzieckiem. Znów miała co najwyżej kilka miesięcy i była chora na grypę. Ciemność po raz kolejny wyciągała po nią ręce, gotowa zabrać ją – ostatecznie odebrać jej wszystko i pochłonąć, żeby już nigdy więcej nie wypuścić ją ze swoich objęć…
Damien… Gdzie był Damien? Wtedy jej pomógł, ale teraz nie mogła na niego liczyć. Tym razem nie miał przyjść i nie miał sprawić, żeby to złe odeszło i żeby poczuła się lepiej. Nie miało się udać, a ona była sama – samotna, chora i pozbawiona czyjejkolwiek opieki, nie mając przy sobie ani brata, ani tym bardziej rodziców.
Musiała mierzyć się z tym sama…
– Cii… Ja tutaj jestem. Jestem tutaj – naciskał Ariel i uprzytomniła sobie, że musiała wypowiedzieć którąś z tych myśli na głos. – Powiedz mi, co powinienem zrobić? Alessia, jak mam ci pomóc…? Hej, spójrz na mnie! – „huknął” i zaskoczył ją tym do tego stopnia, że nieprzytomnie zatrzepotała powiekami i otworzyła oczy.
Nie przypominała sobie, żeby Ariel gdziekolwiek się ruszał, ale teraz siedział przy niej ze szklanką wody, którą chciał jej podać. Pokręciła głową w ramach protestu, bo nie była pewna, czy zdoła cokolwiek przełknąć, ale i tak podniósł ją delikatnie, tylko na tyle, żeby nie zakrztusiła się, kiedy podsunął jej naczynie do ust. Niechętnie, ale przełknęła kilka łyków, dopiero wtedy uprzytomniając sobie, jak bardzo jest spragniona. Krew, którą w szpitalu dawał jej Carlisle ją odpychała, ale najwyraźniej jej organizm nie miał niczego przeciwko wodzie, domagając się jej, podobnie jak i snu oraz przyjemnego ciepła, bijącego od jakże znajomych dłoni Ariela.
Zauważyła, że ulżyło mu, kiedy po chwili znalazła w sobie dość siły, żeby usiąść i duszkiem dopić resztę wody. Chłodny płyn trochę rozjaśnił jej w głowie i chociaż nadal czuła się oszołomiona, łatwiej było jej zachować przytomność. Palce zacisnęła mocno na przedzie jego bluzy, przywierając do jego torsu i spoglądając mu w twarz roziskrzonymi oczami. Wciąż wyglądał na oszołomionego, ale nie wahał się przed przygarnięciem jej do siebie. Palcami znów przeczesał jej włosy i wyjął z nich grzebyk, który jej podarował, a który teraz był bardziej niewygodny niż praktyczny.
Wzięła kilka głębszych wdechów, po czym wsparła głowę na jego ramieniu. Posadził ją sobie na kolanach, żeby było jej wygodnie i lekko odchylił w swoich ramionach, żeby ich spojrzenia mogły się spotkać.
– Jak się czujesz? – zapytał. Głos miał opanowany, ale Alessia znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że to jedynie pozory, a on jest co najmniej zaniepokojony. – To przeze mnie? To, co stało się z twoimi przyjaciółmi…
– Nie mówmy o tym. Proszę cię, nie teraz – przerwała mu natychmiast, kręcąc głową, jakby w ten sposób mogła obronić się przed kolejnymi słowami. – Jestem taka zmęczona… – poskarżyła mu się, czując się trochę jak dziecko, którym na swój sposób chciała być.
Ariel spiął się. Kiedy spojrzała mu w twarz, wydawał się zmęczony, jakby ostatnią dobę spędził na nogach. Bacząc na to, co spotkało Zoe i Quinna, może i właśnie tak było.
– Nie podoba mi się to… To, co się z tobą dzieje. – Zawahał się, jakby chcąc ocenić, jak wiele powinien przy niej powiedzieć. – Powinienem zabrać cię do szpitala. Albo przynajmniej do domu. Masz w rodzinie lekarza, więc…
– Nie!
Spojrzał na nią zaskoczony, tym bardziej, że podniosła głos. Uświadomiła sobie, że na samą wzmiankę o domu – o tym, że mogłaby tam wrócić i spotkać Damiena – łzy jak na zawołanie napłynęły jej do oczu. Sądziła, że już nie jest w stanie płakać, ale najwyraźniej się myliła, a może to po prostu jej brat nabył w ostatnim czasie jakichś wyjątkowych zdolności do tego, żeby wytrącać ją z równowagi.
Chociaż słaba i na wpół przytomna, znalazła w sobie dość siły, żeby zapanować nad ciałem. Korzystając z tego, że nerwy i nagły przypływ adrenaliny dodały jej energii, usiadła na kolanach Ariela okrakiem i wyprostowała się na tyle, żeby przestał nad nią górować. Wciąż był od niej wyższy, poza tym czuła się wymęczona i słaba, ale przynajmniej nie miała już wrażenia, że jest tak żałośnie mała i nic nieznacząca.
– Nie mogę. Och, Arielu, ty nic nie rozumiesz. Ja nie mogę tam wrócić – powiedziała z naciskiem. Spojrzała mu w oczy, niemal desperacko trzymając się jego obecności i chłonąc poczucie bezpieczeństwa płynące z tego, że on trzymał ją w ramionach. – Mój brat… Nie mogę wrócić, skoro mój brat… – Urwała, niezdolna do złapania oddechu. Czuła, że jest bliska histerii, ale nie chciała pozwolić sobie na słabość, walcząc z zawrotami głowy oraz emocjami, które coraz trudnij jej było opanować. – Oni mi nie pomogą.
– Ali…
Znów pokręciła głową, nie dając mu okazji do protestów.
Pod wpływem impulsu, nie zastanawiając się nad tym, co robi, ujęła krawędź bluzeczki, którą miała na sobie i szybkim ruchem ściągnęła ją przez głowę. Usłyszała protest Ariela, zaraz też jego ręce spróbowały ją zatrzymać, ale nie pozwoliła mu na to i po chwili odrzuciła koszulkę od siebie, zostając na jego kolanach w samych jeansach i staniku.
Oczy Ariela rozszerzyły się, kiedy nareszcie pojął, co takiego chciała mu w ten sposób uświadomić. Chociaż w pierwszym odruchu zmierzył wzrokiem całe jej odsłonięte ciało, ostatecznie jego wzrok powędrował do miejsca, która było najważniejsze – wprost na jej wciąż pulsujące bólem, obolałe lewe ramię.
– Tak – zaczęła cicho. Ariel pobladł i teraz tylko oddychał ciężko, w milczeniu wpatrując się w jej rękę. – On mnie ugryzł, Arielu. Wtedy, przy kamiennym stole… Twojemu ojcu udało się mnie ugryźć.

2 komentarze:

  1. Wiedziałam! Znaczy nie pisałam tego, ale przeczuwałam, że ojciec Ariela ją ugryzł ._. od zadrapania pazurem raczej nic takie, by się jej nie stało. (Swoją drogą mina Ariela musiała być boska, kiedy się przy niej rozebrała^^) - awrr, dalej jestem zła na Damiena za to co zrobił .On nie może sobie ot ak jej zniewolić! Przecież to... Bez urazy, ale ten rytuał jest dla mnie chory xD - kojarzy mi się z arabską kulturą i tym jak traktowane są kobiety - ale nie mówię, że to źle. Po prostu mi nie przypadło do gustu ._.
    Jejku, Ariel potrafi być bardzo opiekuńczy <3 w ogóle wszyscy faceci w Twoim opowiadaniu są na swój sposób opiekuńczy^^ Nawet Rufus :D (właśnie, gdzie on i Layla? - zaginęli w sypialni?) XD
    Gdybym była na miejscu Ali zamiast myśleć, gdzie chciałabym się znaleźć od razu ruszyłabym do tego wymarzonego miejsca, a na szczęście ona to zrobiła <3
    Kurde, rozdział pochłonęłam dosłownie w kilka minut i dalej się zachwycam tym jak Ariel krzyknął "Hej spójrz na mnie!" - to było boskie jak i cały rozdział ^_^

    Dobranoc,
    Gabrysia ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. Biedna Alessia!

    Tak strasznie jej współczuję, nie dość że brat zrobił jej takie świństwo to jeszcze boli ją ramie.

    Jednak ja ugryzł... Ojciec jej chłopaka... Ja chyba bym się załamała, tyle że ja nigdy nie znajdę w takiej sytuacji :)

    Mina Ariela, gdy zaczęła ściągać bluzkę musiała być bezcenna, chciałabym ją zobaczyć :)

    Rozdział wspaniały, czekam z zniecierpliwieniem na kolejną notkę.
    Pozdrawiam

    Lila

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa