
Alessia
Biegnąc
przed siebie, Alessia raz po raz potykała się na nierównościach terenu.
Wirowało jej w głowie, ciało samo z siebie odmawiało posłuszeństwa,
a ona miała wrażenie, że za moment upadnie i już nie znajdzie siły na
to, żeby ponownie się podejść. Obrazy rozmazywały się przed oczami, po części
z powodu łez, a po części przez wszechogarniające zmęczenie, które
zdawało się ściągać ją w dół, zupełnie jakby całe jej ciało warzyło tonę.
Zmęczona. Tak bardzo zmęczona…
Więcej łez popłynęło jej po policzkach i przez ułamek
sekundy nie widziała już niczego, chyba jedynie cudowi zawdzięczając to, że
w pośpiechu nie wpadła na żadne drzewo albo inną przeszkodę. Biegła na
oślep, skoncentrowana wyłącznie na tym, żeby uciec i znaleźć się gdzieś
daleko od domu, a więc i od Damiena, podświadomie mając wrażenie, że
ktoś za nią podąża. Jakaś część niej zdawała sobie sprawę z tego, że jest
sama i że to jedynie wytwór wyobraźni, co mogła sobie udowodnić, kiedy raz
po raz oglądała się przez ramię, ale to i tak nie wpływało na paraliżujące
wręcz poczucie zagrożenia, które towarzyszyło jej przez cały ten czas. Chora,
drżąca i zdradzona, była w stanie jedynie przeć do przodu, nawet
jeśli takie rozwiązanie wydawało się pozbawione sensu.
Coś owinęło się wokół jej kostki, wytrącając ją
z równowagi i ściągając w dół. Alessia krzyknęła i skuliła
się na leśnym podszyciu, praktycznie nie czując bólu uderzenia. Adrenalina
pulsowała w jej żyłach, działając niczym doskonały rodzaj środka
znieczulającego, wszystko zresztą wydawało się przysłonięte przez palący ból,
mający swoje źródło gdzieś w lewym ramieniu, dokładnie tam, gdzie jakiś
czas wcześniej chwycił ją Yves. Kiedy z trudem wsparła się na łokciach
i gniewnymi ruchami zaczęła wycierać wilgotną od łez twarz, przekonała
się, że z nosa znów musi sączyć jej się krew i coś przewróciło jej
się w żołądku.
Wstań, powiedziała
sobie w duchu, ale nie ruszyła się nawet o milimetr. Pragnęła zamknąć
oczy i zasnąć, odciąć się od tego wszystkiego, chociażby na kilka sekund,
jeśli to byłoby konieczne. Tylko na chwilę, żeby spróbowała zebrać siły
i zapanować nad sobą dostatecznie, by podjąć jakąś sensowną decyzję,
która…
Nie za chwilę. Wstań teraz.
Płacząc i krztusząc się łzami, posłusznie podniosła
się najpierw na klęczka, a później do pozycji siedzącej. Miała ochotę
krzyczeć z frustracji, gniewu i złości, ale nawet na to nie znalazła
dość siły, wątpiła zresztą, żeby w ten sposób mogła poczuć się lepiej. Powolnym,
ludzkim krokiem znów zaczęła podążać przed siebie, raz po raz potykając się
i co chwilę przytrzymując się drzew, żeby łatwiej utrzymać równowagę.
Wiedziała, że najrozsądniej byłoby zawrócić, póki jeszcze była na tyle blisko
domu, żeby tam dotrzeć, ale nie wyobrażała sobie tego. To nic, że Isabeau dała
jej trzy dni i jak na razie Damien nie miał prawa zrobić niczego wbrew
niej, że jeszcze nie mógł nad nią zawładnąć…
Carlisle na pewno wiedziałby, co mi jest i co
z tym zrobić…, pomyślała, kiedy znowu
zakręciło jej się w głowie. Rękawem bluzki otarła twarz, na materiale
dostrzegając świeże smugi krwi, czarne w półmroku, który panował. Słońce
już zaszło, a ona błąkała się po lesie, osłabiona i narażona na
potencjalny atak, zwłaszcza w sytuacji, gdzie w każdej chwili mogły
zaatakować ją dzieci księżyca. Potrzebowała pomocy, najpewniej lekarza, ale
i to nie wydawało się dostatecznie dobrym argumentem, żeby zawrócić.
Zwłaszcza, że ona również wiedziała, co takiego się dzieje –
a przynajmniej wydawało jej się, że wie, chociaż uparcie odrzucała od
siebie tę możliwość.
Nie, nie mogła wrócić do domu. Nie mogła również pójść do
rezydencji Allegry, chociaż prędzej czy później mieli wrócić tam Cullenowie,
a przy nich poczułaby się bezpieczna. Nawet obecność bliźniaków, Marco
i Layli wydawała się lepsza, ale to była ostateczność, a ona nie
chciała znaleźć się w miejscu, gdzie w pierwszej kolejności ktoś
mógłby jej szukać. Wiedziała, że już dość zrobiła, a teraz jedynie
dodatkowo mogła zaniepokoić bliskich, ale czuła się zdesperowana. Musiała
uciekać, znaleźć się jak najdalej od Damiena, póki jeszcze miała wolną wolę,
a brat nie otrzymał prawa na zniewolenie jej i uzależnienie od
siebie. Wciąż nie mogła przyjąć do wiadomości tego, że Damien posunął się do czegoś
takiego, ale nie miała siły, żeby nad tym ubolewać – żeby myśleć o tym,
jak bardzo go za to nienawidziła i jak okropnie się z tym czuła.
Co się z nimi wszystkimi stało? Kiedy coś poszło nie
tak, a relacje jej i Damiena uległy zmianie? Brat zawsze był dla niej
wsparciem, jej drugą połową i pocieszycielem, ale nie przypuszczała nawet,
że kiedykolwiek miałyby pojawić się tego rodzaju komplikacje. To się zdarzało,
tak, ale nie im; takie postępowanie były złe i nie mogła uwierzyć, że
mogłoby dotyczyć ich. Od zawsze byli po prostu rodzeństwem, bratem
i siostrą, a to, że byli bardziej zżyci, niczego jeszcze nie
znaczyło…
A jednak. Mogła to od siebie odrzucać, mogła się wypierać,
ale to było jak walka z wiatrakami i zdawała sobie z tego
sprawę. Damien się zagubił, a teraz ona za to płaciła, podobnie jak
i za wszystkie inne błędy, które popełniła od momentu, w którym na
jej drodze stanął Ariel. Wiedziała, co zrobiła źle i gdyby miała na to
wpływ, pewne kwestie zdecydowanie rozwiązałaby w inny sposób, ale teraz
było już za późno, a ona była tutaj.
Zamknęła oczy i przytrzymawszy się kory kolejnego
drzewa, zatrzymała się, żeby chwilę odpocząć. Musiała się skoncentrować
i podjąć decyzję; postąpić rozsądnie, najpierw skupiając się na sobie
i na tym, żeby jakoś wydostać się z tego lasu. Była zmęczona, na wpół
przytomna i dosłownie słaniała się na nogach, a to nie było dobre.
W takim stanie nie miała niczego zrobić, a co więcej, narażała się na
niebezpieczeństwo, nawet jeśli jak na razie wszystko wydawało się w porządku.
Musiała myśleć praktycznie, nawet jeśli to wydawało się trudne, a ona
miała problemy z koncentracją.
Nie mogła wrócić do domu, co do tego nie miała żadnych
złudzeń. Nie zamierzała również udawać się do Cullenów albo Dimitra, bo to tam
w pierwszej kolejności szukałby jej Damien. Gdzie w takim razie miała
pójść? Do Rufusa? On wiedział, ale nawet nie zamierzała tej możliwości
rozważać. Do Theo i Kristin? Do domu Quinna i Hayley albo do Zoe,
albo…
Odrzucała od siebie wszelakie możliwości, aż nazbyt
świadoma tego, że jest tylko jedno miejsce, gdzie tak naprawdę chciała
i mogła się znaleźć. Lekko oszołomiona tym, że wahała się aż do tej pory,
natychmiast pojęła dalszą wędrówkę, czując się tak, jakby kolejne centymetry
był w rzeczywistości kilometrami, ale to jej nie zniechęciło.
Jedno miejsce. Mogła pójść w tylko jedno miejsce.
Droga do Miasta Nocy wydawała się ciągnąć
w nieskończoność. Kiedy w końcu zobaczyła znajome uliczki, omal nie
popłakała się z ulgi, nawet mimo świadomości, że czeka ją jeszcze znaczny
odcinek do przejścia. Idąc kolejnymi opustoszałymi alejkami, starała się zbyt
obcesowo nie rozglądać dookoła, chociaż nierozsądnym wydawało się nie
zachowanie czujności, zwłaszcza po zmroku.
Nie była pewna, jak musiała wyglądać, ale na pewno nie
prezentowała się najlepiej. Widok chorobliwie bladej, osłabionej
i zakrwawionej dziewczyny, nawet w Mieście Nocy musiał szokować –
i to nie tylko ludzi, ale i nieśmiertelnych. Próbowała poruszać się
szybko, ale i tak czuła się powolna i nic nieznacząca, niczym kruche
i delikatne stworzenie, któremu z łatwością można było wyrządzić
krzywdę. Już i tak wystarczającym wysiłkiem było to, żeby jakkolwiek
wykorzystać moc i przynajmniej spróbować zatrzeć swoje ślady, żeby
utrudnić pogoń Damienowi albo komukolwiek innemu, kto w końcu mógł zdecydować
się jej szukać.
Dotarcie do kamieniczki, gdzie znajdował się ukryty pokój
Ariela, stanowiło wyzwanie, ale kiedy w końcu znalazła się
w chłodnym, zniszczonym wnętrzu, poczuła się lepiej. Z pewnym
wysiłkiem pokonała schody i zaraz doskoczyła do drzwi, intensywnie
uderzając w nie pięścią. Błagam, niech on już wróci… Błagam…, myślała
gorączkowo, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że to może nie być takie
proste, a Ariel wciąż może znajdować się gdzieś indziej, może nawet
w towarzystwie Riddley’a, Yves’a albo…
Drzwi otworzyły się gwałtownie, zaskakując ją akurat wtedy,
gdy zamachnęła się po raz kolejny. Straciła równowagę i z impetem
poleciała do przodu, nie lądując na ziemi jedynie dzięki temu, że ktoś stanął
na jej przeszkodzie. Wpadła wprost w ciepłe, znajome ramiona, które
zacisnęły się wokół niej, zamykając w silnym uścisku. Zaczęła szlochać,
dając upust wszystkim swoim emocjom, zwłaszcza uldze, która spłynęła na nią
w jednej chwili, wraz z poczuciem, że właśnie znalazła miejsce do którego
od zawsze przynależała – wróciła do domu i teraz wszystko już po prostu
musiało być dobrze.
– Ali? O bogini, Ali! – Ariel był w szoku, co
wcale nie było takie dziwne, kiedy przelewała mu się w rękach, niezdolna
utrzymać pionu.
– Arielu, proszę cię… – zaczęła drżącym głosem, ale nie
miała pojęcia jak powinna dokończyć to zdanie. W głowie miała pustkę, poza
tym wciąż czuła się słabo. – Arielu…?
Miała wrażenie, że za moment straci przytomność. Wszystko
dochodziło do niej jakby z oddali i już sama nie była pewna, czy oby na
pewno trafiła w odpowiednie miejsce i czy nie wyobraziła sobie jego
obecności. Czuła jego zapach i to było dobre, chociaż jednocześnie
potęgowało zmęczenie i zawroty głowy. Ochronna otoczka, która do tej pory
osłaniała jej umysł, pozwalając jej zachować zdolność logicznego myślenia,
teraz zniknęła, a Ali poczuła się jeszcze bardziej przytłoczona tym, co
działo się wokół niej. Emocje wydawały się rozsadzać ją od środka, mieszając
w głowie i wzmagając poczucie beznadziejności oraz mdłości, które
odczuwała już od jakiegoś czasu, a które nagle powróciły.
Pociemniało jej przed oczami, jedynie na moment, ale to
wystarczyło, żeby całym ciałem zawisła na Arielu, utrzymując się w pionie
wyłącznie dzięki jego obecności. W uczuciu opadania i bycia
pochłanianą przez pustkę było coś znajomego, ale potrzebowała dłuższej chwili,
żeby skojarzyć sobie te uczucia z grypą, którą kiedyś przechodzą jako
dziecko. Zadrżała na samo wspomnienie, wystraszona i jeszcze bardziej
zaniepokojona, zwłaszcza, że to nie były dobre wspomnienia.
Majaki… Czy ona majaczyła? Wtedy również nie była pewna, co
dzieje się wokół niej, a przecież była dzieckiem i nie rozumiała
prawie niczego z tego, co się z nią działo. Pamiętała jedynie dotyk
oraz głosy najróżniejszych osób, jak przez mgłę badania oraz lekarstwa, które
podawał jej wtedy dziadek, a po których nie czuła się jeszcze lepiej.
Miała wrażenie, że wisi nad przepaścią i że kiedy się w nią zapadnie,
już nie będzie powrotu. Teraz już pamiętała, że to była świadomość krążącej nad
nią śmierci, która w każdej chwili mogła zabrać ją i mamę, gdyby
pozostali w porę nie znaleźli sposobu na to, żeby im pomóc.
Czy teraz to wróciło? Czy znowu była chora i czy znów
działo się z nią coś, co mogło pozbawić ją życia? Nie chciała i bała
się, tak bardzo się bała…
– Alessia… Och, poczekaj chwilę – szeptał coraz bardziej
nerwowo Ariel, wyraźnie nie mając pojęcia, co powinien zrobić. – Ali. Ali,
popatrz na mnie…
Jego ramiona ciaśniej owinęły się wokół jej talii,
a chwilę później straciła grunt pod nogami. Jęknęła w proteście,
mając wrażenie, że właśnie zaczęła spadać, ale wtedy poczuła ciepły oddech
Ariela na skórze i zza zasłony rzęs dostrzegła jego bladą, zaniepokojoną
twarz, co pozwoliło jej zrozumieć, że chłopak po prostu wziął ją na ręce.
Wtuliła się w niego całym ciałem, oddychając ciężko i łapczywie
wdychając charakterystyczny piżmowy zapach, który przyniósł jej poczucie
bezpieczeństwa. Z jakiegoś powodu obecność Ariela sprawiła, że poczuła się
trochę lepiej i bardziej przytomnie, chociaż wciąż daleko było do tego,
żeby doszła do siebie.
Ariel kopnięciem zatrzasnął drzwi. Dźwięk ten rozszedł się
echem, dziwnie zwielokrotniony przez jej otępiały umysł. Nie zauważyła, żeby
wilkołak w ogóle się poruszył albo żeby zamykała oczy, ale kiedy po raz
kolejny zatrzepotała powiekami, Ariel już układał ją na materacu swojego
wąskiego, jednoosobowego łóżka. Wpatrywała się w niego, chłonąc całą sobą
widok jego przystojnej, ale zmartwionej twarzy i pragnąć zrobić cokolwiek,
żeby jakoś go rozweselić, jednak nie była nawet w stanie nawet unieść
ręki.
– Ali, słyszysz mnie? – zapytał pośpiesznie Ariel. Jego
dłoń wylądowała na jej czole, kiedy pogładził ją po głowie, odgarniając ciemne
włosy. – Krwawisz. I jesteś rozpalona. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś miał
taką wysoką gorączkę… Do diabła, Alessia, co się stało? Co ci jest? –
dopytywał; jego ciemne tęczówki były rozszerzone, ciemne i bardzo poważne.
– Jestem w połowie wampirem, Arielu. Ta gorączka… –
Chociaż nie chciała, zamknęła oczy i skrzywiła się, próbując przyswoić do
wiadomości nowe faty. Już po przebudzeniu w szpitalu czuła się marnie,
poza tym wiedziała, że Carlisle cały czas jej się przypatruje, więc może nawet
nie powinna być zdziwiona, że skoczyła jej temperatura. – Zawsze mam wysoką.
Nic mi nie będzie – zapewniła, układając się na boku i wtulając twarz
w poduszkę, przesyconą piżmowym zapachem Ariela.
– Wiem. Faktycznie, już pamiętam… Pamiętam – wyszeptał,
starając się uspokoić. – Ale nie powiesz mi, że to jest u ciebie norma. Wy
nie chorujecie. Nie tak po prostu.
Nie zaprzeczyła, bo oczywiście miał rację. Przynajmniej nie
dopytywał więcej, spoglądając na nią niespokojnie, wyraźnie zagubiony. Nie była
pewna, jak długo to trwało, ale przez cały ten czas walczyła ze snem, próbując
przynajmniej częściowo odzyskać siły. Jeszcze tylko trochę,
powtarzała sobie w myślach niczym mantrę. Wytrzymaj jeszcze tylko trochę… Musisz mu powiedzieć.
Naprawdę powinnaś mu to powiedzieć…
Ale co? Co takiego miała mu powiedzieć?
Zapadała się, coraz bardziej zmęczona i niespokojna,
nagle znowu mając wrażenie, że jest dzieckiem. Znów miała co najwyżej kilka
miesięcy i była chora na grypę. Ciemność po raz kolejny wyciągała po nią
ręce, gotowa zabrać ją – ostatecznie odebrać jej wszystko i pochłonąć,
żeby już nigdy więcej nie wypuścić ją ze swoich objęć…
Damien… Gdzie był Damien? Wtedy jej pomógł, ale teraz nie
mogła na niego liczyć. Tym razem nie miał przyjść i nie miał sprawić, żeby to złe odeszło i żeby poczuła się lepiej. Nie miało się udać,
a ona była sama – samotna, chora i pozbawiona czyjejkolwiek opieki,
nie mając przy sobie ani brata, ani tym bardziej rodziców.
Musiała mierzyć się z tym sama…
– Cii… Ja tutaj jestem. Jestem tutaj – naciskał Ariel
i uprzytomniła sobie, że musiała wypowiedzieć którąś z tych myśli na
głos. – Powiedz mi, co powinienem zrobić? Alessia, jak mam ci pomóc…? Hej,
spójrz na mnie! – „huknął” i zaskoczył ją tym do tego stopnia, że
nieprzytomnie zatrzepotała powiekami i otworzyła oczy.
Nie przypominała sobie, żeby Ariel gdziekolwiek się ruszał,
ale teraz siedział przy niej ze szklanką wody, którą chciał jej podać.
Pokręciła głową w ramach protestu, bo nie była pewna, czy zdoła cokolwiek
przełknąć, ale i tak podniósł ją delikatnie, tylko na tyle, żeby nie
zakrztusiła się, kiedy podsunął jej naczynie do ust. Niechętnie, ale przełknęła
kilka łyków, dopiero wtedy uprzytomniając sobie, jak bardzo jest spragniona.
Krew, którą w szpitalu dawał jej Carlisle ją odpychała, ale najwyraźniej
jej organizm nie miał niczego przeciwko wodzie, domagając się jej, podobnie jak
i snu oraz przyjemnego ciepła, bijącego od jakże znajomych dłoni Ariela.
Zauważyła, że ulżyło mu, kiedy po chwili znalazła
w sobie dość siły, żeby usiąść i duszkiem dopić resztę wody. Chłodny
płyn trochę rozjaśnił jej w głowie i chociaż nadal czuła się
oszołomiona, łatwiej było jej zachować przytomność. Palce zacisnęła mocno na
przedzie jego bluzy, przywierając do jego torsu i spoglądając mu
w twarz roziskrzonymi oczami. Wciąż wyglądał na oszołomionego, ale nie
wahał się przed przygarnięciem jej do siebie. Palcami znów przeczesał jej włosy
i wyjął z nich grzebyk, który jej podarował, a który teraz był
bardziej niewygodny niż praktyczny.
Wzięła kilka głębszych wdechów, po czym wsparła głowę na
jego ramieniu. Posadził ją sobie na kolanach, żeby było jej wygodnie
i lekko odchylił w swoich ramionach, żeby ich spojrzenia mogły się
spotkać.
– Jak się czujesz? – zapytał. Głos miał opanowany, ale
Alessia znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że to jedynie pozory, a on
jest co najmniej zaniepokojony. – To przeze mnie? To, co stało się z twoimi
przyjaciółmi…
– Nie mówmy o tym. Proszę cię, nie teraz – przerwała
mu natychmiast, kręcąc głową, jakby w ten sposób mogła obronić się przed
kolejnymi słowami. – Jestem taka zmęczona… – poskarżyła mu się, czując się
trochę jak dziecko, którym na swój sposób chciała być.
Ariel spiął się. Kiedy spojrzała mu w twarz, wydawał
się zmęczony, jakby ostatnią dobę spędził na nogach. Bacząc na to, co spotkało
Zoe i Quinna, może i właśnie tak było.
– Nie podoba mi się to… To, co się z tobą dzieje. –
Zawahał się, jakby chcąc ocenić, jak wiele powinien przy niej powiedzieć. –
Powinienem zabrać cię do szpitala. Albo przynajmniej do domu. Masz
w rodzinie lekarza, więc…
– Nie!
Spojrzał na nią zaskoczony, tym bardziej, że podniosła
głos. Uświadomiła sobie, że na samą wzmiankę o domu – o tym, że
mogłaby tam wrócić i spotkać Damiena – łzy jak na zawołanie napłynęły jej
do oczu. Sądziła, że już nie jest w stanie płakać, ale najwyraźniej się
myliła, a może to po prostu jej brat nabył w ostatnim czasie jakichś
wyjątkowych zdolności do tego, żeby wytrącać ją z równowagi.
Chociaż słaba i na wpół przytomna, znalazła
w sobie dość siły, żeby zapanować nad ciałem. Korzystając z tego, że
nerwy i nagły przypływ adrenaliny dodały jej energii, usiadła na kolanach
Ariela okrakiem i wyprostowała się na tyle, żeby przestał nad nią górować.
Wciąż był od niej wyższy, poza tym czuła się wymęczona i słaba, ale
przynajmniej nie miała już wrażenia, że jest tak żałośnie mała i nic
nieznacząca.
– Nie mogę. Och, Arielu, ty nic nie rozumiesz. Ja nie mogę
tam wrócić – powiedziała z naciskiem. Spojrzała mu w oczy, niemal
desperacko trzymając się jego obecności i chłonąc poczucie bezpieczeństwa
płynące z tego, że on trzymał ją w ramionach. – Mój brat… Nie mogę
wrócić, skoro mój brat… – Urwała, niezdolna do złapania oddechu. Czuła, że jest
bliska histerii, ale nie chciała pozwolić sobie na słabość, walcząc
z zawrotami głowy oraz emocjami, które coraz trudnij jej było opanować. –
Oni mi nie pomogą.
– Ali…
Znów pokręciła głową, nie dając mu okazji do protestów.
Pod wpływem impulsu, nie zastanawiając się nad tym, co
robi, ujęła krawędź bluzeczki, którą miała na sobie i szybkim ruchem
ściągnęła ją przez głowę. Usłyszała protest Ariela, zaraz też jego ręce
spróbowały ją zatrzymać, ale nie pozwoliła mu na to i po chwili odrzuciła
koszulkę od siebie, zostając na jego kolanach w samych jeansach
i staniku.
Oczy Ariela rozszerzyły się, kiedy nareszcie pojął, co
takiego chciała mu w ten sposób uświadomić. Chociaż w pierwszym
odruchu zmierzył wzrokiem całe jej odsłonięte ciało, ostatecznie jego wzrok
powędrował do miejsca, która było najważniejsze – wprost na jej wciąż pulsujące
bólem, obolałe lewe ramię.
– Tak – zaczęła cicho. Ariel pobladł i teraz tylko
oddychał ciężko, w milczeniu wpatrując się w jej rękę. – On mnie
ugryzł, Arielu. Wtedy, przy kamiennym stole… Twojemu ojcu udało się mnie
ugryźć.
Wiedziałam! Znaczy nie pisałam tego, ale przeczuwałam, że ojciec Ariela ją ugryzł ._. od zadrapania pazurem raczej nic takie, by się jej nie stało. (Swoją drogą mina Ariela musiała być boska, kiedy się przy niej rozebrała^^) - awrr, dalej jestem zła na Damiena za to co zrobił .On nie może sobie ot ak jej zniewolić! Przecież to... Bez urazy, ale ten rytuał jest dla mnie chory xD - kojarzy mi się z arabską kulturą i tym jak traktowane są kobiety - ale nie mówię, że to źle. Po prostu mi nie przypadło do gustu ._.
OdpowiedzUsuńJejku, Ariel potrafi być bardzo opiekuńczy <3 w ogóle wszyscy faceci w Twoim opowiadaniu są na swój sposób opiekuńczy^^ Nawet Rufus :D (właśnie, gdzie on i Layla? - zaginęli w sypialni?) XD
Gdybym była na miejscu Ali zamiast myśleć, gdzie chciałabym się znaleźć od razu ruszyłabym do tego wymarzonego miejsca, a na szczęście ona to zrobiła <3
Kurde, rozdział pochłonęłam dosłownie w kilka minut i dalej się zachwycam tym jak Ariel krzyknął "Hej spójrz na mnie!" - to było boskie jak i cały rozdział ^_^
Dobranoc,
Gabrysia ;**
Biedna Alessia!
OdpowiedzUsuńTak strasznie jej współczuję, nie dość że brat zrobił jej takie świństwo to jeszcze boli ją ramie.
Jednak ja ugryzł... Ojciec jej chłopaka... Ja chyba bym się załamała, tyle że ja nigdy nie znajdę w takiej sytuacji :)
Mina Ariela, gdy zaczęła ściągać bluzkę musiała być bezcenna, chciałabym ją zobaczyć :)
Rozdział wspaniały, czekam z zniecierpliwieniem na kolejną notkę.
Pozdrawiam
Lila