26 maja 2014

Sto dwadzieścia dziewięć

Ariel
Droga miała w sobie coś niezwykle irytującego i monotonnego, zwłaszcza odkąd został sam. Ariel nie rozumiał dlaczego, ale z jakiegoś powodu obecność Michaela mimo wszystko mu odpowiadała, nawet jeśli przez większość czasu korciło go, żeby zacząć rozważać w myślach wszystkie możliwe sposoby, w jakie mógłby powstrzymać wampira od mówienia. Nie rozumiał go, podobnie jak i jego wymijających odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie zdarzało mu się zadać, a jednak…
Cóż, problem chyba leżał w tym, że Michel – świadomie bądź nie – trafił w sedno problemu. Kiedy wywołana możliwością wyrwania się poza Miasto Nocy i związane z nich ograniczenia oraz uprzedzenia ostatecznie zniknęła, pojawiło się poczucie osamotnienia i zniechęcenia. To ostatecznie jak nic było winą Michaela, który uświadomił mu, jak bardzo nieprzemyślaną decyzją było tak nagłe wyruszenie do Lille bez wcześniejszego przygotowania. Gdybyśmy mieli jeszcze czas, zrobilibyśmy to inaczej, warknął na siebie w myślach, ale nawet powtórzona wielokrotnie, myśl ta nie przynosiła żadnego ukojenia. Od samego początku nawalał i był tego aż nad to świadomy.
Po pierwsze, gdyby był odpowiednio przygotowany i odpowiedzialny, cała ta podróż nie byłaby teraz potrzebna – bo i Alessi nic złego by się nie stało. Jasne, nie miał powodów, żeby obwiniać się o zachowanie swojego ojca, ale to i tak nie zmieniało tego, że czuł się winny. Przecież wiedział w co się pakuje, a jednak pozwolił sobie na zbliżenie do Ali, a ostatecznie doprowadził do tego, że również ona przestała widzieć powody, dla których miałaby trzymać się od niego z daleka. Podobno miłość nie wybiera, a przynajmniej tak zawsze słyszał, ale i to nie wydawało się wystarczającym usprawiedliwieniem, a jedynie marną wymówką, która bezskutecznie próbował uspokoić swoje sumienie. Sam już nie był pewien, co takiego czuł albo czuć powinien, poza tym ciążyło mu to, że był z tym wszystkim sam. Och, jak bardzo czasami żałował, że nigdy nie miał kogoś bliskiego, nawet zastępczego opiekuna, który byłby w stanie mu cokolwiek wyjaśnić! Gdyby przynajmniej poznał swoją matkę, może wtedy… Ale jej nie było i Ariel nie sądził, by zadręczanie się z tego powodu akurat teraz było najlepszym pomysłem.
Był jeszcze jeden powód, dla którego zdecydowanie powinien mieć do siebie pretensje. Może i przestudiował kilka dostępnych map Francji, a jedną (aktualną, a przynajmniej tak mówiła mu Isabeau) miał przy sobie, to jednak nie zmieniało faktu, że zaczynał czuć się równie nieporadny, co dziecko. Gdyby nie złośliwa, nieco sarkastyczna uwaga Michaela, pewnie nadal szedłby przed siebie, pogrążony w myślach i niepewny tego za co w pierwszej kolejności powinien się zabrać. Gdzie iść? Wiedział, że wampir miał rację i na początek wypadało dotrzeć do jakiegoś miasta, żeby mieć jakiś punkt zaczepienia, ale to wcale nie było takie łatwe, a Ariel czuł się coraz bardziej zniechęcony; pewnie gdyby oznaczył siebie jako małą kropeczkę na mapie i jakimś cudem zmusiłby ją do ruchu, przemieszczałaby się bardzo mozolnie, tym lepiej uprzytomniając mu, że wciąż tkwił gdzieś na początku drogi. Czas uciekał i chociaż do pełni pozostawało jeszcze kilka dni, kolejne minuty wydawały się uciekać w zastraszającym tempie.
Ironia. Mając perspektywę wieczności (w mniej lub bardziej ludzkiej postaci, jeśli jego podejrzenia były słuszne), obawiał się tego, co miało nastąpić w ciągu zaledwie kilku, pozornie nic nieznaczących dni.
Poruszanie się poza Miastem Nocy okazało się trudniejsze niż mógł przypuszczać, ale uparcie szedł przed siebie. Potrzebował dobrego kwadransa, żeby rozeznać się w terenie i zacząć robić to, co przed odejściem zasugerował mu Michael – zacząć schodzić. Nie miał pewności, co powinien uznać za punkt zaczepienia, ale znalazł jakąś ścieżkę, która w znamienitej części prowadziła w dół zbocza, jedynie czasami nieznacznie pnąc się ku górze. Cóż, wyglądało obiecująco, przynajmniej na początek, chociaż wciąż dużo brakowało, żeby poczuł się w pełni usatysfakcjonowany. Jeśli miał być ze sobą szczery, nawet gdyby jakimś cudem znalazł się od razu w Lille, nie poczułby się dobrze – a przynajmniej nie do momentu, w którym nareszcie zyskałby informację na której tak bardzo mu zależało.
Kolejne godziny mijały powoli i jedynie wciąż panująca noc dała mu do zrozumienia, że wcale nie minęło tak dużo czasu, jak mogłoby mu się wydawać. To dobrze, powtarzał sobie z uporem maniaka. Wcale nie jest aż tak źle, jak mogłoby ci się wydawać. Po prostu rób swoje, a wszystko będzie w porządku…
Dlaczego w takim razie nie był w stanie tak po prostu w to uwierzyć?
Udało mu się całkiem „wyłączyć” myśli, co było o tyle proste, że całym sobą koncentrował się na tym, co go otaczało. Jak na razie panowała cisza, przerywana jedynie jego szybkimi, ale przy tym lekkimi krokami oraz oddechem. Gdzieś w pobliżu wyczuwał obecność nocnych żyjątek, które po zapadnięciu zmroku ruszyły na łowy, ale nie był nimi zainteresowany. Zaletą bycia wilkołakiem bez wątpienia było to, że nie męczył się tak łatwo i nawet w ludzkiej postaci był w stanie poruszać się szybciej niż przeciętny człowiek, dzięki czemu przemieszanie się było przynajmniej trochę prostsze. Widok łąk, dolin i typowo górskiego krajobrazu łańcucha Eyre miał w sobie coś monotonnego i Ariel niemal z ulgą przyjął fakt, że nagle wyrósł przed nim gęsty, mieszany las. Gęstwinę niejednokrotnie traktował jak drugi dom, a obecność gałęzi, drzew i rzucanego przez nie cienia dodawała mu pewności siebie, dzięki czemu zaryzykował danie z siebie więcej energii niż do tej pory. Przyłapał się nawet na rozważaniu tego, co by się stało, gdyby zaryzykował i spróbował wywołać u siebie wcześniejszą przemianę, ale szybko odrzucił od siebie taką możliwość, niemal wstrętem reagując na samo wspomnienie wyglądu na wpół ludzkich, na wpół wilczych istot, którymi niejednokrotnie stawali się jego ojciec i inne dzieci księżyca. To nie było jak w pełni wilcza postać, która bez wątpienia pomogłaby mu w szybszym poruszaniu i rozeznaniu w terenie, poza tym… Cóż, wtedy mógłby zapomnieć o celu, a na to zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić.
Zaczynało już świtać, kiedy las w końcu zaczął ustępować kolejnemu pasmu otwartej przestrzeni. Ariel zawahał się, ale ostatecznie zdecydował na opuszczenie bezpiecznej gęstwiny, świadom tego, że jedynie w ten sposób będzie w stanie ustalić kierunek, który powinien obrać, żeby nareszcie dotrzeć do jakiegoś miasta. Nie podchodził entuzjastycznie do spotkania z jakimikolwiek ludźmi, chociaż jednocześnie intrygująca myślą było to, że miał nareszcie spotkać istoty, który nie miały pojęcia o jego prawdziwej naturze. Jego instynkt samozachowawczy stanowczo protestował przed takim rozwiązaniem, rozsądek jednak podpowiadał, że przybycie do miasta da mu możliwość ustalenia sposobu na szybkie dotarcie do Lille, co było przecież nawet bardziej niż tylko istotne.
Gdzieś w oddali zamajaczyły nieregularne kształty, które jedynie dzięki wyostrzonym zmysłom był w stanie rozpoznać jako budynki. Widok ciemnych kształtów na tle pomarańczowo-różowego nieba okazał się bardziej mobilizujący niż dotychczasowe, nie zdające egzaminu myśli, które z założenia powinny przynosić ukojenie, ale w praktyce okazywały się pozbawioną sensu próbą przekonania siebie samego do czegoś, co przecież wcale mogło nie być prawdą. A więc Michael mówić prawdę i w okolicy w istocie było jakieś miasteczko albo przynajmniej wioska.
Zaczął metodycznie przybliżać się do majaczących w oddali kształtów, próbując jednocześnie opracować jakiś sensowny plan dalszego działania, kiedy już miało udać mu się tam dotrzeć. Nie wyobrażał sobie, że mógłby tak po prostu wmaszerować do miasteczka, narażając na zauważenie przez ludzi. Do diabła, w Mieście Nocy to nigdy nie było najlepszym rozwiązaniem i chociaż starał się pamiętać o tym, iż dla tych niczego nieświadomych ludzi będzie jedynie przejezdnym, który niespecjalnie wyróżniał się od innych turystów (miał taka nadzieję), czuł się zaniepokojony perspektywą tego, że mógłby się ujawnić. Nie czuł się człowiekiem, a przyzwyczajony do tego, że w Mieście Nocy wszyscy doskonale znali jego prawdziwe pochodzenie, niemal wyczekiwał na moment, kiedy ktoś zdecyduje się na niego rzucić, dostrzegając w nim bestię, którą przecież w jakimś stopniu był.
Miasteczko, a w zasadzie wioska, okazało się leżeć dalej niż początkowo się Arielowi wydawało. Droga ciągnęła się w nieskończoność, aż w którymś momencie zaczął mieć wątpliwości co do tego, czy dystans pomiędzy celem jego podróży a obecnym położeniem w ogóle się zmniejsza. Co prawda nie potrafił wytłumaczyć, w jaki sposób miałoby do czegoś podobnego dojść, ale przez lata życia pośród wampirów, wilkołaków i innych dzieci nocy, zdążył doświadczyć tak wielu niezwykłych wydarzeń, że nic już nie wydawało się niemożliwe. Może niewytłumaczalne, ale na pewno nie niemożliwe.
Było koło południa, kiedy w lekkim oszołomieniu i z poczuciem ulgi stwierdził, że dotarł na miejsce. Czuł się zmęczony – nie tyle nawet fizycznie, co przede wszystkim psychicznie – poza tym zaczynał doskwierać mu głód, ale nawet to nie zmusiło go do tego, żeby się zatrzymać. Szybkim, ale wciąż ludzkim krokiem wkroczył na utwardzoną, zakurzoną drogę, czujnie rozglądając się dookoła i podświadomie wciąż oczekując nagłego ataku albo… Hm, w zasadzie sam nie wiedział. Po prostu pewne przyzwyczajenia brały górę, co chyba można było uznać za objawy jakiegoś szoku pourazowego albo paranoi – czegoś nieuniknionego w mieście, gdzie od dzieciństwa należało wpajać sobie nawyk nerwowego oglądania się przez ramię, jeśli nie chciało się skończyć jako kolejna anonimowa osoba w statystykach zaginionych. Co prawda wilkołaki bardzo rzadko potykało coś złego, ale przecież przez znamienitą część swojego życia pozostawał kruchym człowiekiem, którego nawet Yves z premedytacją ignorował, przynajmniej do nadejścia okresu poprzedzającego przemianę.
Ariel zacisnął dłonie w pięści, powstrzymując instynktowne pragnienie potarcia blizn na nadgarstkach. Dla pewności zerknął na siebie, żeby upewnić się, że rękawy bluzy dobrze zakrywają jego bladą skórę. Do tej pory pamiętał zszokowaną minę Alessi, kiedy pierwszy raz dostrzegła te ślady i podejrzewał, że reakcje obcych ludzi mogą być równie nieprzewidywalne. Pewnie i tak miał wrzucać się w oczy, niemniej dodatkowy rozgłos był mu w obecnej sytuacji najmniej potrzebny. Fakt, że nigdy specjalnie nie przepadał za rozgłosem i afiszowaniem się z tym, co „zawdzięczał” ojcu był w tym momencie sprawą drugorzędną.
Po prawej stronie drogi stała podniszczona, niewyraźna tablica z nazwą miasteczka. Drewno było częściowo zgnite, znak zresztą ginął w gąszczu pnących się we wszystkie strony liści, więc Ariel nie był w stanie dostrzec nakreślonych czarną farbą liter. Wiedział jedynie, że nazwa musiała zaczynać się na „L”, chociaż równie dobrze mogło okazać się, że to pozostałości dawniejszego „E” albo coś w tym rodzaju. Obojętnie ruszył dalej, dziwnie obco czując się w miejscu, które w niczym nie przypominało niewielkiego, ale jakże znajomego Miasta Nocy.
Szybko okazało się, że wioseczka w istocie składa się z najwyżej kilku przecinających się przecznic i że można byłoby ją przypadkiem ominąć, gdyby rozpędzić się wystarczająco dobrze i przestać zwracać uwagę na to, co mijało się po obu stronach. Dopiero teraz Ariel był w stanie docenić być może i skomplikowany, niebezpieczny układ Miasta Nocy, stanowiącego przy tym istne dzieło architektoniczne. Stojąc w cieniu rzucanym przez jeden z wyniszczonych, drewnianych budyneczków, naprawdę zatęsknił za brukowanymi uliczkami oraz ceglanymi, nachylonymi ku sobie kamieniczkami, podobnymi do tej, w której sam niejednokrotnie nocował. W porównaniu z Miastem Nocy, ta miejscowość wydawała się zbyt prosta, zbyt cicha i zbyt nijaka, żeby móc poczuć się w niej swobodnie. Co więcej, chyba nawet na cmentarzu można było liczyć na większy ruch niż na pierwszy rzut oka w tej śmiesznie małej wioseczce.
Ariel wzdrygnął się, słysząc ciche szuranie. Natychmiast poderwał głowę, żeby z zażenowaniem uprzytomnić sobie, że to tylko para ludzi w średnim wieku, bez pośpiechu zmierzająca w swoją stronę. Kobieta o ciemnych, przetykanych siwizną włosach rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie, ale jej tęgi towarzysz nawet się nie obejrzał. Wkrótce oboje zniknęli w jednej z uliczek i dookoła znów zapanował ten irytujący wręcz spokój. Najwyraźniej wypadał zwykły, nudny, pracujący dzień w miejscu, gdzie obcy byli widywani sporadycznie. Cóż, mógł się założyć, że większość zamieszkujących to miejsce ludzi doskonale się znała… Ba! Że przyjaźnili się już ich dziadkowie, pradziadkowie czy co tam jeszcze. W zasadzie było to trochę podobne do tego, co działo się w Mieście Nocy, chociaż zdecydowanie mniej skomplikowane. Wioska leżała wystarczająco daleko, żeby nie być zagrożeniem, Ariel zresztą wątpił, żeby ktokolwiek miał powody do zapuszczania się w góry, zwłaszcza w okolice doliny z wodospadem. Nawet jeśli, wystarczyła prosta ingerencja uzdolnionych wampirów, które odpowiadały za pogodę albo potrafiły bez większego wysiłku zamieszać w umysłach potencjalnych delikwentów i skłonić ich do całkowitej zmiany kierunku.
Centrum, jeśli można było tym mianem określić mały, kwadratowy plac, leżało zaledwie pięć minut drogi od miejsca, w którym stała drewniana tabliczka. Tam było więcej ludzi, siedzących na ławkach albo robiących szybkie zakupy w dwóch, niespecjalnie zachęcających sklepach. Pomijając to i warsztat samochodowy, mieścina najwyraźniej nie miała niczego do zaoferowania, co bynajmniej specjalnie Ariela nie zdziwiło. Starał się wtopić w otoczenie, zachowując się tak, jakby go nie było i to z pozytywnym skutkiem, bo nawet jeśli komuś zdarzyło się na niego spojrzeć, zwykle zaszczycał go obojętnym spojrzeniem i leniwie udawał się w swoją stronę. To było dobre i jednocześnie rozczarowujące, a Ariel nawet nie zadał sobie trudu, żeby zajrzeć do któregokolwiek ze sklepów i spróbować zapytać o drogę – czuł, że i tak nie otrzymałby satysfakcjonującej odpowiedzi.
Przemierzając plac, uparcie wpatrywał się w chodnik i własne stopy. Odniósł wrażenie, że wystarczyło kilkanaście kroków, żeby minąć centrum i ponownie znaleźć się na obrzeżach, będąc na dobrej drodze do tego, żeby ponownie znaleźć się na zalesionej części terenu. Najwyraźniej czekały go kolejne godziny wędrówki i modlitwa o to, żeby gdzieś w okolicy było bardziej konkretne zbiorowisko ludzi, ale obawiał się, że to wcale nie będzie takie proste.
Przeklęty Michael i jego dobrze rady!, pomyślał poirytowany, ledwo powstrzymując się od gniewnego warknięcia. Dobrze wiedział, że tutaj niczego nie ma. Dobrze wiedział, a jednak…
I właśnie wtedy zobaczył motel.
W zasadzie był to nieduży kompleks małych, sześciennych budyneczków. Przypominały ustawione w bliżej nieokreślony kształt klocki, rozrzucone gdzieś przy nierównej drodze. Motel z góry wyglądał na niezamieszkały, chociaż bez wątpienia był czynny, bo z głównego budynku – ten dla odmiany zbudowano na planie prostokąta – nawet mimo wczesnej pory sączyło się światło na ganku. Stosunkowo nowy napis w języku francuskim głosił coś, co Ariel rozszyfrował jako „Przystanek”, co wydawało się równie sensowną, co i idiotyczną nazwą. Tak czy inaczej, instynktownie zatrzymał się wpół kroku i po prostu stał, bezmyślnie gapiąc się na budynki i próbując samemu sobie wytłumaczyć, co takiego fascynującego w nich widział.
Nie zastanawiając się nad tym, instynktownie ruszył w kierunku prostokątnego budynku. Drzwi nie były zamknięte, klamka zaś ustąpiła bez trudu. Wszedł do środka, obwieszczając swoje przybycie dźwiękiem zawieszonego przy framudze dzwoneczka. Ariel skrzywił się, zniechęcony nienaturalnie głośnym w panującej ciszy dźwiękiem, nieprzyjemnym i dziwnie charakterystycznym. Natychmiast skrył się w cieniu, starannie zamykając za sobą drzwi i nieufnie rozglądając się po niedużym pomieszczeniu, które przypominało skrzyżowanie staromodnego salonu z recepcją.
– Czy potrzebujesz pomocy?
Spiął się cały, słysząc czyjś spokojny, obojętny głos. Patrzył na znajdujący się naprzeciwko drzwi kontuar, zastanawiając się dlaczego tutaj wszedł i czy za po drugiej stronie nie powinien znajdować się jakiś człowiek, więc wcześniej nie zauważył jasnowłosej kobiety, stojącej przy oknie po jego prawej stronie. Dopiero kiedy ta zdecydowała się odezwać i niedbałym ruchem rozsunęła ciężkie, zakurzone zasłony, żeby wpuścić do pomieszczenia trochę światła, skoncentrował się na niej.
Nie potrafił stwierdzić, ile musiała mieć lat, ale nie wyglądała na więcej niż czterdzieści. Miała ładną, chociaż poznaczoną zmarszczkami twarzy, jasne włosy i szare, nieprzeniknione oczy. Ubrana w prostą, ciemnozieloną sukienkę z długim rękawem, sprawiała wrażenie znudzonej, co nie było dziwne, bacząc na to, że motel wyglądał na niemal całkowicie wymarły. Jeśli był tutaj taki ruch, jak ten w wiosce, Ariel naprawdę dziwił się, że kobieta jeszcze nie zamknęła interesu i nie wynosiła się gdzieś daleko.
– Ja… – Zamilkł i wciąż się na nią gapił, co zdecydowanie nie wyglądało inteligentnie.
Kobieta odwróciła się w jego stronę, po czym wsparła obie dłonie na biodrach. Jasne włosy miała upięte w ciasnego koka, chociaż kilka luźnych kosmyków wymknęło się z węzła i teraz muskało jej odsłonięty kark. Miała w sobie coś groźnego, co upodabniało ją do surowej nauczycielki, wyjętej prosto z jakiejś osiemnastowiecznej powieści.
Zabawne, ale z jakiegoś powodu ta krucha, ludzka istota nie tylko wprawiła go w konsternację, ale wręcz wzbudziła w nim coś na kształt niepokoju. Nie żeby go przestraszyła, ale na pewno dała mu do zrozumienia, że ma charakter i że jego milczenie jej się nie podoba. Spoglądała na niego nieufnie, uważnie mierząc go wzrokiem i wyciągając sobie tylko znane wnioski. Nie, zdecydowanie nie była do niego uprzedzona, ale Arielowi ciężko też było powiedzieć, żeby darzyła go jakąś szczególną sympatią.
Ariel raz jeszcze nerwowo rozejrzał się po recepcji, zerkając na wytarte panele, ciężkie zasłony i dwa masywne, ale wyglądające na wygodne fotele. Na samym środku znajdował się różnobarwny, tylko trochę zabrudzony dywan. Mimo pierwszego wrażenia, wnętrze motelu okazało się zaskakująco czyste, ale na widok tej kobiety ciężko było oczekiwać czegoś innego – wyglądała na konsekwentną, poza tym wydawała się kimś, kto nade wszystko cenił sobie porządek. Nawet szyby w oknach lśniły, jakby dopiero co były wypolerowane i może w istocie tak było. Gdy miało się dużo czasu i mieszkało się w tak nudnym miejscu, nawet sprzątanie wydawało się atrakcyjne.
Kobieta odchrząknęła, więc Ariel chcąc nie chcąc na nią spojrzał. Zmrużyła powieki, po czym z niedowierzaniem pokręciła głową, wyraźniej zniecierpliwiona. Kiedy ruszyła przed siebie, poruszała się szybkim, energicznym krokiem, stukając parą czarnych butów na wysokim obcasie.
– Zadałam ci pytanie. Zapomniałeś języka w gębie czy jak? – odezwała się ponownie. Tym razem jej głos zabrzmiał oschle i nieprzyjemnie, co bynajmniej nie zachęcało do pozostania w tym miejscu. Jeśli tak na co dzień prowadziła interes, Ariel wcale już się nie dziwił, że było tutaj tak pusto – wszyscy goście, jeśli już się pojawiali, musieli uciekać w ekspresowym tempie. – Mów czego chcesz albo stąd idź. To jakiś wasz nowy, idiotyczny żart, dzieciaki? Nie widziałam cię tutaj wcześniej, jeśli jednak masz jakikolwiek związek z tą wybitą szybą z zeszłego tygodnia…
– Dopiero co tuta przyszedłem – zaoponował machinalnie, nie kryjąc rozdrażnienia. Co on tutaj właściwie robił? – Ja nie… Przepraszam panią. Chciałem tylko o coś zapytać, ale jeśli przeszkadzam, mogę sobie stąd pójść – powiedział pośpiesznie.
Jeszcze kiedy mówił, zaczął wycofywać się w stronę drzwi. Kobieta zmarszczyła brwi i rzuciła mu kolejne nieufne spojrzenie, próbując ocenić, czy powinna mu zaufać, ale Ariel już o to nie dbał. Jedynie tracił czas, poza tym…
Och, to i tak nie miało żadnego sensu.
Był już przy drzwiach, kiedy za plecami usłyszał znajomy głos:
– Chwileczkę. Chłopak jest ze mną – powiedział cicho, ale stanowczo.
Michael Roth w końcu wyszedł z cienia, jakby stał tam od samego początku. Ariel spojrzał na niego zaskoczony, zastanawiając się, czy powinien zacząć warczeć, czy może rozsądniej byłoby milczeć.
Westchnął, przystanął, a potem zdecydował się na to drugie.

2 komentarze:

  1. Polubiłam już panią z motelu :D wydaje się być taka.. No wredna, a ja lubię wredne osoby. Trochę mi się skojarzyła z Beau, ._.
    Nie lubię takich wiosek, gdzie są dwa domy na krzyż i nic więcej ._. ale to tylko taka drobna paranoja XD jak zgaduję Michael ma coś wspólnego z tą kobietą, albo z tą wioską i wszyscy mu się tam kłaniają, albo ja sobie po prostu coś ubzdurałam xD
    Rozdział świetny, i czekam na nn ;**

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie mogę skomentować <3
    Na początku przepraszam że nie komentowałam ostatnich rozdziałów ale byłam na zielonej szkole, i nie miałam dostępu do internetu.

    Dziwna ta kobieta, nie mam jakoś do niej zaufania, ale mam nadzieję że pomoże Arielowi.
    Michael postanowił pomóc? Jeżeli tak to dobrze, on jednak chodzi po tej ziemi więcej i wie dokładniej czego ma szukać.

    Rozdział cudowny, nie mogę doczekać się następnego :)
    Pozdrawiam

    Lila

    OdpowiedzUsuń









After We Fall
stories by Nessa