
Ariel
Droga
miała w sobie coś niezwykle irytującego i monotonnego, zwłaszcza
odkąd został sam. Ariel nie rozumiał dlaczego, ale z jakiegoś powodu
obecność Michaela mimo wszystko mu odpowiadała, nawet jeśli przez większość
czasu korciło go, żeby zacząć rozważać w myślach wszystkie możliwe
sposoby, w jakie mógłby powstrzymać wampira od mówienia. Nie rozumiał go,
podobnie jak i jego wymijających odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie
zdarzało mu się zadać, a jednak…
Cóż, problem chyba leżał w tym, że Michel – świadomie
bądź nie – trafił w sedno problemu. Kiedy wywołana możliwością wyrwania
się poza Miasto Nocy i związane z nich ograniczenia oraz uprzedzenia
ostatecznie zniknęła, pojawiło się poczucie osamotnienia i zniechęcenia.
To ostatecznie jak nic było winą Michaela, który uświadomił mu, jak bardzo
nieprzemyślaną decyzją było tak nagłe wyruszenie do Lille bez wcześniejszego
przygotowania. Gdybyśmy mieli jeszcze czas, zrobilibyśmy to inaczej, warknął na siebie w myślach, ale nawet powtórzona
wielokrotnie, myśl ta nie przynosiła żadnego ukojenia. Od samego początku
nawalał i był tego aż nad to świadomy.
Po pierwsze, gdyby był odpowiednio przygotowany i odpowiedzialny,
cała ta podróż nie byłaby teraz potrzebna – bo i Alessi nic złego by się
nie stało. Jasne, nie miał powodów, żeby obwiniać się o zachowanie swojego
ojca, ale to i tak nie zmieniało tego, że czuł się winny. Przecież
wiedział w co się pakuje, a jednak pozwolił sobie na zbliżenie do
Ali, a ostatecznie doprowadził do tego, że również ona przestała widzieć
powody, dla których miałaby trzymać się od niego z daleka. Podobno miłość
nie wybiera, a przynajmniej tak zawsze słyszał, ale i to nie wydawało
się wystarczającym usprawiedliwieniem, a jedynie marną wymówką, która
bezskutecznie próbował uspokoić swoje sumienie. Sam już nie był pewien, co
takiego czuł albo czuć powinien, poza tym ciążyło mu to, że był z tym
wszystkim sam. Och, jak bardzo czasami żałował, że nigdy nie miał kogoś
bliskiego, nawet zastępczego opiekuna, który byłby w stanie mu cokolwiek
wyjaśnić! Gdyby przynajmniej poznał swoją matkę, może wtedy… Ale jej nie było i Ariel
nie sądził, by zadręczanie się z tego powodu akurat teraz było najlepszym
pomysłem.
Był jeszcze jeden powód, dla którego zdecydowanie powinien
mieć do siebie pretensje. Może i przestudiował kilka dostępnych map
Francji, a jedną (aktualną, a przynajmniej tak mówiła mu Isabeau)
miał przy sobie, to jednak nie zmieniało faktu, że zaczynał czuć się równie
nieporadny, co dziecko. Gdyby nie złośliwa, nieco sarkastyczna uwaga Michaela,
pewnie nadal szedłby przed siebie, pogrążony w myślach i niepewny
tego za co w pierwszej kolejności powinien się zabrać. Gdzie iść?
Wiedział, że wampir miał rację i na początek wypadało dotrzeć do jakiegoś
miasta, żeby mieć jakiś punkt zaczepienia, ale to wcale nie było takie łatwe, a Ariel
czuł się coraz bardziej zniechęcony; pewnie gdyby oznaczył siebie jako małą
kropeczkę na mapie i jakimś cudem zmusiłby ją do ruchu, przemieszczałaby
się bardzo mozolnie, tym lepiej uprzytomniając mu, że wciąż tkwił gdzieś na
początku drogi. Czas uciekał i chociaż do pełni pozostawało jeszcze kilka
dni, kolejne minuty wydawały się uciekać w zastraszającym tempie.
Ironia. Mając perspektywę wieczności (w mniej lub bardziej
ludzkiej postaci, jeśli jego podejrzenia były słuszne), obawiał się tego, co
miało nastąpić w ciągu zaledwie kilku, pozornie nic nieznaczących dni.
Poruszanie się poza Miastem Nocy okazało się trudniejsze
niż mógł przypuszczać, ale uparcie szedł przed siebie. Potrzebował dobrego
kwadransa, żeby rozeznać się w terenie i zacząć robić to, co przed
odejściem zasugerował mu Michael – zacząć schodzić. Nie miał pewności, co
powinien uznać za punkt zaczepienia, ale znalazł jakąś ścieżkę, która w znamienitej
części prowadziła w dół zbocza, jedynie czasami nieznacznie pnąc się ku
górze. Cóż, wyglądało obiecująco, przynajmniej na początek, chociaż wciąż dużo
brakowało, żeby poczuł się w pełni usatysfakcjonowany. Jeśli miał być ze
sobą szczery, nawet gdyby jakimś cudem znalazł się od razu w Lille, nie
poczułby się dobrze – a przynajmniej nie do momentu, w którym
nareszcie zyskałby informację na której tak bardzo mu zależało.
Kolejne godziny mijały powoli i jedynie wciąż panująca
noc dała mu do zrozumienia, że wcale nie minęło tak dużo czasu, jak mogłoby mu
się wydawać. To dobrze, powtarzał
sobie z uporem maniaka. Wcale nie jest aż tak źle, jak mogłoby ci się wydawać. Po
prostu rób swoje, a wszystko będzie w porządku…
Dlaczego w takim razie nie był w stanie tak po
prostu w to uwierzyć?
Udało mu się całkiem „wyłączyć” myśli, co było o tyle
proste, że całym sobą koncentrował się na tym, co go otaczało. Jak na razie
panowała cisza, przerywana jedynie jego szybkimi, ale przy tym lekkimi krokami
oraz oddechem. Gdzieś w pobliżu wyczuwał obecność nocnych żyjątek, które
po zapadnięciu zmroku ruszyły na łowy, ale nie był nimi zainteresowany. Zaletą
bycia wilkołakiem bez wątpienia było to, że nie męczył się tak łatwo i nawet
w ludzkiej postaci był w stanie poruszać się szybciej niż przeciętny
człowiek, dzięki czemu przemieszanie się było przynajmniej trochę prostsze.
Widok łąk, dolin i typowo górskiego krajobrazu łańcucha Eyre miał w sobie
coś monotonnego i Ariel niemal z ulgą przyjął fakt, że nagle wyrósł
przed nim gęsty, mieszany las. Gęstwinę niejednokrotnie traktował jak drugi
dom, a obecność gałęzi, drzew i rzucanego przez nie cienia dodawała
mu pewności siebie, dzięki czemu zaryzykował danie z siebie więcej energii
niż do tej pory. Przyłapał się nawet na rozważaniu tego, co by się stało, gdyby
zaryzykował i spróbował wywołać u siebie wcześniejszą przemianę, ale
szybko odrzucił od siebie taką możliwość, niemal wstrętem reagując na samo
wspomnienie wyglądu na wpół ludzkich, na wpół wilczych istot, którymi
niejednokrotnie stawali się jego ojciec i inne dzieci księżyca. To nie
było jak w pełni wilcza postać, która bez wątpienia pomogłaby mu w szybszym
poruszaniu i rozeznaniu w terenie, poza tym… Cóż, wtedy mógłby
zapomnieć o celu, a na to zdecydowanie nie mógł sobie pozwolić.
Zaczynało już świtać, kiedy las w końcu zaczął
ustępować kolejnemu pasmu otwartej przestrzeni. Ariel zawahał się, ale
ostatecznie zdecydował na opuszczenie bezpiecznej gęstwiny, świadom tego, że
jedynie w ten sposób będzie w stanie ustalić kierunek, który powinien
obrać, żeby nareszcie dotrzeć do jakiegoś miasta. Nie podchodził
entuzjastycznie do spotkania z jakimikolwiek ludźmi, chociaż jednocześnie
intrygująca myślą było to, że miał nareszcie spotkać istoty, który nie miały
pojęcia o jego prawdziwej naturze. Jego instynkt samozachowawczy stanowczo
protestował przed takim rozwiązaniem, rozsądek jednak podpowiadał, że przybycie
do miasta da mu możliwość ustalenia sposobu na szybkie dotarcie do Lille, co
było przecież nawet bardziej niż tylko istotne.
Gdzieś w oddali zamajaczyły nieregularne kształty,
które jedynie dzięki wyostrzonym zmysłom był w stanie rozpoznać jako
budynki. Widok ciemnych kształtów na tle pomarańczowo-różowego nieba okazał się
bardziej mobilizujący niż dotychczasowe, nie zdające egzaminu myśli, które z założenia
powinny przynosić ukojenie, ale w praktyce okazywały się pozbawioną sensu
próbą przekonania siebie samego do czegoś, co przecież wcale mogło nie być
prawdą. A więc Michael mówić prawdę i w okolicy w istocie
było jakieś miasteczko albo przynajmniej wioska.
Zaczął metodycznie przybliżać się do majaczących w oddali
kształtów, próbując jednocześnie opracować jakiś sensowny plan dalszego
działania, kiedy już miało udać mu się tam dotrzeć. Nie wyobrażał sobie, że
mógłby tak po prostu wmaszerować do miasteczka, narażając na zauważenie przez
ludzi. Do diabła, w Mieście Nocy to nigdy nie było najlepszym rozwiązaniem
i chociaż starał się pamiętać o tym, iż dla tych niczego
nieświadomych ludzi będzie jedynie przejezdnym, który niespecjalnie wyróżniał
się od innych turystów (miał taka nadzieję), czuł się zaniepokojony perspektywą
tego, że mógłby się ujawnić. Nie czuł się człowiekiem, a przyzwyczajony do
tego, że w Mieście Nocy wszyscy doskonale znali jego prawdziwe
pochodzenie, niemal wyczekiwał na moment, kiedy ktoś zdecyduje się na niego
rzucić, dostrzegając w nim bestię, którą przecież w jakimś stopniu
był.
Miasteczko, a w zasadzie wioska, okazało się
leżeć dalej niż początkowo się Arielowi wydawało. Droga ciągnęła się w nieskończoność,
aż w którymś momencie zaczął mieć wątpliwości co do tego, czy dystans
pomiędzy celem jego podróży a obecnym położeniem w ogóle się
zmniejsza. Co prawda nie potrafił wytłumaczyć, w jaki sposób miałoby do
czegoś podobnego dojść, ale przez lata życia pośród wampirów, wilkołaków i innych
dzieci nocy, zdążył doświadczyć tak wielu niezwykłych wydarzeń, że nic już nie
wydawało się niemożliwe. Może niewytłumaczalne, ale na pewno nie niemożliwe.
Było koło południa, kiedy w lekkim oszołomieniu i z poczuciem
ulgi stwierdził, że dotarł na miejsce. Czuł się zmęczony – nie tyle nawet
fizycznie, co przede wszystkim psychicznie – poza tym zaczynał doskwierać mu
głód, ale nawet to nie zmusiło go do tego, żeby się zatrzymać. Szybkim, ale
wciąż ludzkim krokiem wkroczył na utwardzoną, zakurzoną drogę, czujnie
rozglądając się dookoła i podświadomie wciąż oczekując nagłego ataku albo…
Hm, w zasadzie sam nie wiedział. Po prostu pewne przyzwyczajenia brały
górę, co chyba można było uznać za objawy jakiegoś szoku pourazowego albo
paranoi – czegoś nieuniknionego w mieście, gdzie od dzieciństwa należało
wpajać sobie nawyk nerwowego oglądania się przez ramię, jeśli nie chciało się
skończyć jako kolejna anonimowa osoba w statystykach zaginionych. Co
prawda wilkołaki bardzo rzadko potykało coś złego, ale przecież przez
znamienitą część swojego życia pozostawał kruchym człowiekiem, którego nawet
Yves z premedytacją ignorował, przynajmniej do nadejścia okresu
poprzedzającego przemianę.
Ariel zacisnął dłonie w pięści, powstrzymując
instynktowne pragnienie potarcia blizn na nadgarstkach. Dla pewności zerknął na
siebie, żeby upewnić się, że rękawy bluzy dobrze zakrywają jego bladą skórę. Do
tej pory pamiętał zszokowaną minę Alessi, kiedy pierwszy raz dostrzegła te
ślady i podejrzewał, że reakcje obcych ludzi mogą być równie
nieprzewidywalne. Pewnie i tak miał wrzucać się w oczy, niemniej
dodatkowy rozgłos był mu w obecnej sytuacji najmniej potrzebny. Fakt, że
nigdy specjalnie nie przepadał za rozgłosem i afiszowaniem się z tym,
co „zawdzięczał” ojcu był w tym momencie sprawą drugorzędną.
Po prawej stronie drogi stała podniszczona, niewyraźna
tablica z nazwą miasteczka. Drewno było częściowo zgnite, znak zresztą
ginął w gąszczu pnących się we wszystkie strony liści, więc Ariel nie był w stanie
dostrzec nakreślonych czarną farbą liter. Wiedział jedynie, że nazwa musiała
zaczynać się na „L”, chociaż równie dobrze mogło okazać się, że to pozostałości
dawniejszego „E” albo coś w tym rodzaju. Obojętnie ruszył dalej, dziwnie
obco czując się w miejscu, które w niczym nie przypominało
niewielkiego, ale jakże znajomego Miasta Nocy.
Szybko okazało się, że wioseczka w istocie składa się z najwyżej
kilku przecinających się przecznic i że można byłoby ją przypadkiem ominąć,
gdyby rozpędzić się wystarczająco dobrze i przestać zwracać uwagę na to,
co mijało się po obu stronach. Dopiero teraz Ariel był w stanie docenić
być może i skomplikowany, niebezpieczny układ Miasta Nocy, stanowiącego
przy tym istne dzieło architektoniczne. Stojąc w cieniu rzucanym przez
jeden z wyniszczonych, drewnianych budyneczków, naprawdę zatęsknił za
brukowanymi uliczkami oraz ceglanymi, nachylonymi ku sobie kamieniczkami,
podobnymi do tej, w której sam niejednokrotnie nocował. W porównaniu z Miastem
Nocy, ta miejscowość wydawała się zbyt prosta, zbyt cicha i zbyt nijaka,
żeby móc poczuć się w niej swobodnie. Co więcej, chyba nawet na cmentarzu
można było liczyć na większy ruch niż na pierwszy rzut oka w tej śmiesznie
małej wioseczce.
Ariel wzdrygnął się, słysząc ciche szuranie. Natychmiast
poderwał głowę, żeby z zażenowaniem uprzytomnić sobie, że to tylko para
ludzi w średnim wieku, bez pośpiechu zmierzająca w swoją stronę.
Kobieta o ciemnych, przetykanych siwizną włosach rzuciła mu podejrzliwe
spojrzenie, ale jej tęgi towarzysz nawet się nie obejrzał. Wkrótce oboje
zniknęli w jednej z uliczek i dookoła znów zapanował ten
irytujący wręcz spokój. Najwyraźniej wypadał zwykły, nudny, pracujący dzień w miejscu,
gdzie obcy byli widywani sporadycznie. Cóż, mógł się założyć, że większość
zamieszkujących to miejsce ludzi doskonale się znała… Ba! Że przyjaźnili się
już ich dziadkowie, pradziadkowie czy co tam jeszcze. W zasadzie było to
trochę podobne do tego, co działo się w Mieście Nocy, chociaż zdecydowanie
mniej skomplikowane. Wioska leżała wystarczająco daleko, żeby nie być
zagrożeniem, Ariel zresztą wątpił, żeby ktokolwiek miał powody do zapuszczania
się w góry, zwłaszcza w okolice doliny z wodospadem. Nawet
jeśli, wystarczyła prosta ingerencja uzdolnionych wampirów, które odpowiadały
za pogodę albo potrafiły bez większego wysiłku zamieszać w umysłach
potencjalnych delikwentów i skłonić ich do całkowitej zmiany kierunku.
Centrum, jeśli można było tym mianem określić mały,
kwadratowy plac, leżało zaledwie pięć minut drogi od miejsca, w którym
stała drewniana tabliczka. Tam było więcej ludzi, siedzących na ławkach albo
robiących szybkie zakupy w dwóch, niespecjalnie zachęcających sklepach.
Pomijając to i warsztat samochodowy, mieścina najwyraźniej nie miała niczego
do zaoferowania, co bynajmniej specjalnie Ariela nie zdziwiło. Starał się
wtopić w otoczenie, zachowując się tak, jakby go nie było i to z pozytywnym
skutkiem, bo nawet jeśli komuś zdarzyło się na niego spojrzeć, zwykle
zaszczycał go obojętnym spojrzeniem i leniwie udawał się w swoją
stronę. To było dobre i jednocześnie rozczarowujące, a Ariel nawet
nie zadał sobie trudu, żeby zajrzeć do któregokolwiek ze sklepów i spróbować
zapytać o drogę – czuł, że i tak nie otrzymałby satysfakcjonującej
odpowiedzi.
Przemierzając plac, uparcie wpatrywał się w chodnik i własne
stopy. Odniósł wrażenie, że wystarczyło kilkanaście kroków, żeby minąć centrum i ponownie
znaleźć się na obrzeżach, będąc na dobrej drodze do tego, żeby ponownie znaleźć
się na zalesionej części terenu. Najwyraźniej czekały go kolejne godziny
wędrówki i modlitwa o to, żeby gdzieś w okolicy było bardziej
konkretne zbiorowisko ludzi, ale obawiał się, że to wcale nie będzie takie
proste.
Przeklęty Michael i jego dobrze rady!, pomyślał poirytowany, ledwo powstrzymując się od
gniewnego warknięcia. Dobrze wiedział, że tutaj niczego nie ma. Dobrze wiedział, a jednak…
I właśnie wtedy zobaczył motel.
W zasadzie był to nieduży kompleks małych, sześciennych
budyneczków. Przypominały ustawione w bliżej nieokreślony kształt klocki,
rozrzucone gdzieś przy nierównej drodze. Motel z góry wyglądał na
niezamieszkały, chociaż bez wątpienia był czynny, bo z głównego budynku –
ten dla odmiany zbudowano na planie prostokąta – nawet mimo wczesnej pory
sączyło się światło na ganku. Stosunkowo nowy napis w języku francuskim
głosił coś, co Ariel rozszyfrował jako „Przystanek”, co wydawało się równie
sensowną, co i idiotyczną nazwą. Tak czy inaczej, instynktownie zatrzymał
się wpół kroku i po prostu stał, bezmyślnie gapiąc się na budynki i próbując
samemu sobie wytłumaczyć, co takiego fascynującego w nich widział.
Nie zastanawiając się nad tym, instynktownie ruszył w kierunku
prostokątnego budynku. Drzwi nie były zamknięte, klamka zaś ustąpiła bez trudu.
Wszedł do środka, obwieszczając swoje przybycie dźwiękiem zawieszonego przy
framudze dzwoneczka. Ariel skrzywił się, zniechęcony nienaturalnie głośnym w panującej
ciszy dźwiękiem, nieprzyjemnym i dziwnie charakterystycznym. Natychmiast
skrył się w cieniu, starannie zamykając za sobą drzwi i nieufnie
rozglądając się po niedużym pomieszczeniu, które przypominało skrzyżowanie
staromodnego salonu z recepcją.
– Czy potrzebujesz pomocy?
Spiął się cały, słysząc czyjś spokojny, obojętny głos.
Patrzył na znajdujący się naprzeciwko drzwi kontuar, zastanawiając się dlaczego
tutaj wszedł i czy za po drugiej stronie nie powinien znajdować się jakiś
człowiek, więc wcześniej nie zauważył jasnowłosej kobiety, stojącej przy oknie
po jego prawej stronie. Dopiero kiedy ta zdecydowała się odezwać i niedbałym
ruchem rozsunęła ciężkie, zakurzone zasłony, żeby wpuścić do pomieszczenia
trochę światła, skoncentrował się na niej.
Nie potrafił stwierdzić, ile musiała mieć lat, ale nie
wyglądała na więcej niż czterdzieści. Miała ładną, chociaż poznaczoną zmarszczkami
twarzy, jasne włosy i szare, nieprzeniknione oczy. Ubrana w prostą,
ciemnozieloną sukienkę z długim rękawem, sprawiała wrażenie znudzonej, co
nie było dziwne, bacząc na to, że motel wyglądał na niemal całkowicie wymarły.
Jeśli był tutaj taki ruch, jak ten w wiosce, Ariel naprawdę dziwił się, że
kobieta jeszcze nie zamknęła interesu i nie wynosiła się gdzieś daleko.
– Ja… – Zamilkł i wciąż się na nią gapił, co
zdecydowanie nie wyglądało inteligentnie.
Kobieta odwróciła się w jego stronę, po czym wsparła
obie dłonie na biodrach. Jasne włosy miała upięte w ciasnego koka, chociaż
kilka luźnych kosmyków wymknęło się z węzła i teraz muskało jej
odsłonięty kark. Miała w sobie coś groźnego, co upodabniało ją do surowej
nauczycielki, wyjętej prosto z jakiejś osiemnastowiecznej powieści.
Zabawne, ale z jakiegoś powodu ta krucha, ludzka
istota nie tylko wprawiła go w konsternację, ale wręcz wzbudziła w nim
coś na kształt niepokoju. Nie żeby go przestraszyła, ale na pewno dała mu do
zrozumienia, że ma charakter i że jego milczenie jej się nie podoba.
Spoglądała na niego nieufnie, uważnie mierząc go wzrokiem i wyciągając
sobie tylko znane wnioski. Nie, zdecydowanie nie była do niego uprzedzona, ale
Arielowi ciężko też było powiedzieć, żeby darzyła go jakąś szczególną sympatią.
Ariel raz jeszcze nerwowo rozejrzał się po recepcji,
zerkając na wytarte panele, ciężkie zasłony i dwa masywne, ale wyglądające
na wygodne fotele. Na samym środku znajdował się różnobarwny, tylko trochę
zabrudzony dywan. Mimo pierwszego wrażenia, wnętrze motelu okazało się
zaskakująco czyste, ale na widok tej kobiety ciężko było oczekiwać czegoś
innego – wyglądała na konsekwentną, poza tym wydawała się kimś, kto nade
wszystko cenił sobie porządek. Nawet szyby w oknach lśniły, jakby dopiero
co były wypolerowane i może w istocie tak było. Gdy miało się dużo
czasu i mieszkało się w tak nudnym miejscu, nawet sprzątanie wydawało
się atrakcyjne.
Kobieta odchrząknęła, więc Ariel chcąc nie chcąc na nią
spojrzał. Zmrużyła powieki, po czym z niedowierzaniem pokręciła głową,
wyraźniej zniecierpliwiona. Kiedy ruszyła przed siebie, poruszała się szybkim,
energicznym krokiem, stukając parą czarnych butów na wysokim obcasie.
– Zadałam ci pytanie. Zapomniałeś języka w gębie czy
jak? – odezwała się ponownie. Tym razem jej głos zabrzmiał oschle i nieprzyjemnie,
co bynajmniej nie zachęcało do pozostania w tym miejscu. Jeśli tak na co
dzień prowadziła interes, Ariel wcale już się nie dziwił, że było tutaj tak
pusto – wszyscy goście, jeśli już się pojawiali, musieli uciekać w ekspresowym
tempie. – Mów czego chcesz albo stąd idź. To jakiś wasz nowy, idiotyczny żart,
dzieciaki? Nie widziałam cię tutaj wcześniej, jeśli jednak masz jakikolwiek
związek z tą wybitą szybą z zeszłego tygodnia…
– Dopiero co tuta przyszedłem – zaoponował machinalnie, nie
kryjąc rozdrażnienia. Co on tutaj właściwie robił? – Ja nie… Przepraszam panią.
Chciałem tylko o coś zapytać, ale jeśli przeszkadzam, mogę sobie stąd
pójść – powiedział pośpiesznie.
Jeszcze kiedy mówił, zaczął wycofywać się w stronę
drzwi. Kobieta zmarszczyła brwi i rzuciła mu kolejne nieufne spojrzenie,
próbując ocenić, czy powinna mu zaufać, ale Ariel już o to nie dbał. Jedynie
tracił czas, poza tym…
Och, to i tak nie miało żadnego sensu.
Był już przy drzwiach, kiedy za plecami usłyszał znajomy
głos:
– Chwileczkę. Chłopak jest ze mną – powiedział cicho, ale
stanowczo.
Michael Roth w końcu wyszedł z cienia, jakby stał
tam od samego początku. Ariel spojrzał na niego zaskoczony, zastanawiając się,
czy powinien zacząć warczeć, czy może rozsądniej byłoby milczeć.
Westchnął, przystanął, a potem zdecydował się na to
drugie.
Polubiłam już panią z motelu :D wydaje się być taka.. No wredna, a ja lubię wredne osoby. Trochę mi się skojarzyła z Beau, ._.
OdpowiedzUsuńNie lubię takich wiosek, gdzie są dwa domy na krzyż i nic więcej ._. ale to tylko taka drobna paranoja XD jak zgaduję Michael ma coś wspólnego z tą kobietą, albo z tą wioską i wszyscy mu się tam kłaniają, albo ja sobie po prostu coś ubzdurałam xD
Rozdział świetny, i czekam na nn ;**
Nareszcie mogę skomentować <3
OdpowiedzUsuńNa początku przepraszam że nie komentowałam ostatnich rozdziałów ale byłam na zielonej szkole, i nie miałam dostępu do internetu.
Dziwna ta kobieta, nie mam jakoś do niej zaufania, ale mam nadzieję że pomoże Arielowi.
Michael postanowił pomóc? Jeżeli tak to dobrze, on jednak chodzi po tej ziemi więcej i wie dokładniej czego ma szukać.
Rozdział cudowny, nie mogę doczekać się następnego :)
Pozdrawiam
Lila